-Cezar- - Max Gallo - ebook

-Cezar- ebook

Max Gallo

4,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Niewiele jest postaci tak sławnych jak Gajusz Juliusz Cezar - zwycięski wódz, uwielbiany przez tłumy znakomity polityk, świetny mówca, kochanek Kleopatry i wielu innych kobiet oraz mężczyzn, zarazem wykształcony i przenikliwy mąż stanu sięgający myślą w przyszłość. To Cezar stworzył cesarstwo rzymskie, które miało przez następne wieki panować nad światem. I to od jego imienia pochodzi słowo cesarz, choć on sam nigdy nie został koronowany. Książka Maxa Gallo pozwala czytelnikowi śledzić z bliska życie Juliusza Cezara od najwcześniejszych lat, gdy był chłopcem z patrycjuszowskiej rodziny, potem zręcznym politykiem umiejącym zdobyć poparcie rzymskiego ludu, a wreszcie genialnym wodzem, który nie tylko potrafił wygrywać bitwy, idąc w pierwszym szeregu do boju, ale także wiedział, jak ich unikać. Poznajemy codzienne rozterki, zmagania z przeciwnościami, a wreszcie dramat człowieka, który po długiej walce zdobywa władzę, by paść ofiarą spisku zapatrzonych w przeszłość republikanów. Pasjonująca książka wnikliwego badacza dziejów pozwala nam zajrzeć za kulisy wielkiego spektaklu historii. 
[Opis wydawcy] 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna w Gdyni (2) 
Powiatowa i Gminna Biblioteka Publiczna w Jerzmanowicach 
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (7) 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 469

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




CEZAR

Max Gallo

CEZAR

 

PRZEKŁAD

JERZY KIERUL

 

 

 

 

 

 

DOM WYDAWNICZY REBIS

POZNAŃ 2004

 

Tytuł oryginału

Cesar Imperator

 

Copyright c as per XO Editions, France, 2003

All rights reserved

 

Copyright c for the Polish edition by

REBIS Publishing House Ltd.,

Poznari 2004

 

Redakcja i opracowanie merytoryczne

Małgorzata Chwałek

 

Opracowanie graficzne serii i projekt okładki

Zbigniew Mielnik

 

Fotografie na okładce

AISA/BE&W

CORBIS/FREE

 

Wydanie I

 

 

 

ISBN 83-7301-539-6

 

 

 

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. (0-61) 867-47-08, 867-81-40; fax (0-61) 867-37-74 e-mail: [email protected] www.rebis.com.pl 

 

 

Dla Bernarda Fixota na pamiątkę innego Cesarza...

 

Tchórz wiele razy umiera, nim umrze; Człowiek waleczny kona tylko raz.

Ze wszystkich dziwów, o jakich słyszałem, Najbardziej zawsze zdumiewał mnie jeden: Że ludzie boją się śmierci, choć wiedzą, Iż nadejść musi i prędzej czy później Nadejdzie.

 

William Szekspir Juliusz Cezar, II, 2 (przeł. S. Barańczak)

 

 

 

Wiele się mówi o szczęściu Cezara: lecz przecież ten nadzwyczajny człowiek miał tak wiele świetnych i nieskazitelnych przymiotów, że nawet przy wszystkich swoich przywarach musiałby z pewnością okazać się zwycięzcą, jakąkolwiek by armią dowodził; i w jakimkolwiek by się państwie urodził, z pewnością by panował.

 

Monteskiusz,

Uwagi nad przyczynami wielkości i upadku Rzeczypospolitej Rzymskiej, rozdz. XI

Prolog

Idźmy tam, dokąd wzywają nas znaki wieszcze bogów i niesprawiedliwość wrogów! Alea iacta est\

Prokonsul Gajusz Juliusz Cezar kroczy ulicami Rawenny. Rękami przytrzymuje poły swej togi rozwiewane mroźnym wiatrem zimowego dnia. Za sobą słyszy szemrania idących o kilka kroków z tyłu centurionów XIII legionu. Obok niego idzie Azyniusz Pollio, młodzieniec o kręconych włosach, którego Cezar darzy całkowitym zaufaniem. Na skraju otaczających miasto pastwisk Cezar przystaje.

Trawy pochylają się kładzione podmuchami wiatru, za tą pofałdowaną równiną wyczuwa się bliskość krótkich szarych fal Adriatyku. Do niego właśnie wpada Rubikon, niewielka rzeczka, właściwie strumień, który toczy błotniste wody ze stoków Apeninów i wyznacza granicę między Galią Przedalpejską a Italią.

Prawo rzymskie jest w tej kwestii wyraźne: prokonsul, który na czele swych wojsk przekroczy Rubikon, przechodząc z brzegu galijskiego na rzymski, staje się automatycznie wrogiem rzeczypospolitej.

Czy warto ryzykować?

Cezar przypomina sobie sen, który miał tej nocy: śniła mu się kobieta o twarzy ukrytej pod zasłoną. Wabiła go, lubieżna i kusząca, na swoje łoże. Podszedł do niej, oplótł ramionami jak spragniony kochanek, zaczął się z nią kochać i doznał przy tym bardzo intensywnej rozkoszy, najsilniejszej może, jaką przeżył kiedykolwiek – a posiadał przecież tyle kobiecych i męskich ciał... W chwili jednak, gdy wstawał, kobieta odsłoniła twarz i wówczas rozpoznał w niej rysy własnej matki, Aurelii Kotty.

Obudził się zlany potem, usiłując dociec sensu tego kazirodczego snu. Przypomniał sobie, że podobny miał już kiedyś w Hiszpanii, na początku swej kariery, prawie dwadzieścia lat wcześniej. Ale co może teraz oznaczać to zespolenie z matką? Czy powinien złamać zakaz i wejść ze swymi legionami do Italii, a potem do samego Rzymu?

Juliusz Cezar podnosi wzrok. Tego dnia, 11 stycznia 49 roku1, niebo ma barwę ciemnego błękitu, który ponad morzem przechodzi niemal w czerń. Czy bogowie nakreślą jakiś znak na niebie? Czy przemówią? Czy chcą, by przekroczył Rubikon i został panem Rzymu, stał się czymś więcej niż tylko ambitnym pięćdziesięciodwulatkiem, prokonsulem, który podbił całą Galię leżącą po drugiej stronie Alp, wysłał do Rzymu łupy wojenne i jeńców? Znajdował się wśród nich Wercyngetoryks, wódz Arwernów, który pod murami Alezji przyszedł paść na kolana przed zwycięskim Cezarem, rzucając swą broń u jego stóp.

1 49 rok przed Chrystusem; całe życie Cezara (ur. w Rzymie w 101 p.n.e., zm. tamże w 44 p.n.e.) rozgrywa się przed narodzeniem Chrystusa (przyp. autora).

Czyż takie zwycięstwo nie stanowi znaku? Czyż Fortuna nie sprzyja mu już od chwili narodzin, 13 lipca 101 roku w rodzinie, która wywodzi swój ród od bogów? Czyż nie jest dziedzicem i potomkiem Wenus, a przy tym od roku 63 pontifex maximus, najwyższym kapłanem Rzymu?

Czy bogowie mogliby go opuścić właśnie teraz, w chwili, która ma być ukoronowaniem i sensem jego życia: gdy chce wokół Rzymu – wokół siebie – zgromadzić wszystkie podbite ziemie, prowincje Wschodu i Hiszpanii, Grecję, a także ową Galię, którą ujarzmił i przyłączył do Rzymu?

Musi przekroczyć Rubikon!

Czego może się spodziewać po senatorach rządzących w Rzymie – który jest już tylko bladym cieniem republiki?

Cezar odwraca się. Ruchem głowy wzywa do siebie ludzi, którzy uciekli z Rzymu i przybyli do niego tutaj, do Rawenny. Patrzy w ich twarze: Kurion, Antoniusz, Kasjusz i wreszcie Hircjusz – może najwierniejszy z nich wszystkich, jego główny sekretarz. Niektórzy musieli opuszczać miasto w przebraniu, aby ich nie schwytano i nie zamordowano. Hircjusz opisał mu, z jaką determinacją senatorowie chcą pozbawić Cezara wszelkiej władzy – tak bardzo boją się jego legionów i jego chęci samodzielnego rządzenia przy poparciu ludu. Aby go pognębić, wybrali Pompejusza, zwycięskiego imperatora na Wschodzie. Bronią nie republiki, lecz jedynie swoich wpływów, majątków i interesów. Nie chcą dopuścić do reform Cezara. Co by się z nimi stało, gdyby Cezar zasiadł na tronie?

Cezar pochyla się, słucha, jak Kurion raz jeszcze powtarza, że 7 stycznia senatorowie postanowili odebrać mu stanowisko prokonsula Galii i powierzyć je Domicjuszowi Ahenobarbusowi, jednemu z jego wrogów. Co mu pozostanie w takim razie? Bez legionów nie będzie nic znaczył. Nie będzie miał już żadnej przyszłości politycznej. Lecz jeśli nie podporządkuje się decyzji senatu, stanie się w Rzymie wrogiem publicznym!

Cezar kuli się z zimna. Czy miał już kiedyś takie uczucie, jakby lodowata dłoń zaciskała mu się na karku? A przecież często walczył w pierwszym szeregu swoich legionów. Wydzierał sztandary z rąk uciekinierów i rzucał się naprzód. Kazał odprowadzać swego konia z pola bitwy, aby wszystkim pokazać, że będzie walczył z mieczem w dłoni jak prosty legionista. Stawiał czoło piratom, żeglował po Oceanie wzdłuż brzegów Armoryki. Przebył morze i jako pierwszy Rzymianin postawił stopę na ziemi Brytów. A także dwa razy przeprawiał się przez najszerszą z rzek, płynący wśród lasów Germanii Ren.

Teraz jednak się waha, czy przekroczyć ten strumień, Rubikon...

Nachylając się do Azyniusza Polliona, szepcze:

– Jeśli jej nie przekroczę, będę przegrany, lecz jeśli to zrobię, stanie się to może nieszczęściem dla ludzkości.

Trzeba będzie walczyć legion przeciw legionowi, Rzymianie przeciwko Rzymianom, prowadzić wojnę z senatem i Pompejuszem. Lecz czy jest jeszcze jakieś inne prawo oprócz prawa siły?

Czy boginie Fortuna i Victoria mogłyby upodobać sobie człowieka wyrzekającego się użycia siły?

Cezar ściska rękojeść miecza. Tyle już razy, od czasu pierwszych walk, kiedy miał zaledwie dwadzieścia lat i brał udział w wojnie na Wschodzie, wykonywał ten gest i wypowiadał zdanie, które teraz powtarza ochrypłym głosem raz jeszcze:

– Oto, co mnie obroni.

Miecz o wszystkim rozstrzygnie.

Zaczyna szybko wydawać rozkazy otaczającym go ludziom. Centurionowie i jazda, ludzie pewni i wypróbowani, mają pod dowództwem Kwintusa Hortensjusza przekroczyć Rubikon...

Kładzie dłoń na ramieniu młodego Kwintusa.

Mają być uzbrojeni tylko w miecze, ich zadaniem jest opanowanie Ariminum, najbliższego miasta italskiego po drugiej stronie rzeki. Niech nie wzniecają zgiełku, nie wolno im nikogo zabić ani zranić, po opanowaniu miasta niech zaczekają.

Cezar opiera się na ramieniu Hortensjusza. Czując, jak jego młode ciało napina się niby cięciwa łuku, dozna je podniecenia połączonego ze wzruszeniem. Jest wodzem, ludzie go słuchają i gotowi są za niego oddać życie, ponieważ jest dla nich wcieleniem siły. I ponieważ widzieli już przedtem, jak pokonał wodza germańskiego Ariowista i Gala Wercyngetoryksa.

– Naprzód – rozkazuje.

Żołnierze oddalają się.

Teraz przez cały dzień – 11 stycznia 49 roku – trzeba będzie stwarzać fałszywe pozory, ponieważ w Rawennie na pewno roi się od szpiegów Pompejusza i senatu, a siła uderzenia rośnie wielokrotnie, gdy działa się przez zaskoczenie.

Cezar zasiada na stopniach małego amfiteatru. Na arenie wśród krzyków ścierają się gladiatorzy. Udając, że śledzi ich pojedynki, naprawdę jednak patrzy w dal, w kierunku pastwisk, między którymi płynie Rubikon, i w kierunku morza, do którego wpada rzeka. Później przegląda plany szkoły gladiatorów, starając się okazać zainteresowanie. Od czasu do czasu podnosi wzrok ku ściemniającemu się niebu. Zapada noc. To będzie chwila decyzji. Lecz czy bogowie przemówią?

Wolnym krokiem opuszcza amfiteatr. Za nim z respektem podążają inni. Wraca do siebie, chcąc się przygotować do kolacji. Niewolnicy krzątają się w pośpiechu. Cezar wyciąga się na łożu w sali wypełnionej gorącą parą. Ręce robiące mu masaż ślizgają się po jego skórze, po łysej głowie, po całym jego kościstym i muskularnym ciele. Lubi tę chwilę, gdy pod pieszczotą palców i naciskiem dłoni rozluźniają się kolejno wszystkie mięśnie. Zamyka oczy.

Nie jest to jednak odpowiednia pora na rozkosze, którym tak często się oddawał. ‚A zresztą żadna rozkosz nie daje się porównać z chwilą, gdy bogini Victoria nagradza zwycięską siłę. Powoli, z półprzymkniętymi jeszcze oczami i zaciśniętymi wargami, podnosi się i gestem każę nalać zimnej wody. Znów całe jego ciało napina się, czuje się młody i niezwyciężony. Wchodzi do sali jadalnej, zaprosił dziś na kolację kilka najbliższych osób. Z uśmiechem obserwuje swoich gości, niecierpliwie czekając, aż całkiem zapadnie noc.

Wówczas nadejdzie pora, aby wprowadzić gości w błąd i wyjść, poprosiwszy ich, aby dalej ucztowali. Dołączy do niego kilku uprzedzonych ludzi, wyznaczy im spotkanie o świcie nad brzegiem Rubikonu, a sam odjedzie w przeciwną stronę wozem zaprzężonym w muły pożyczone od piekarza z sąsiedztwa.

Noc z 11 na 12 stycznia 49 roku jest czarną mroźną otchłanią. Czy bogowie przemówią?

Krok mułów jest powolny i niepewny. Wiatr zgina krzewy. W ciemności Cezar i jego ludzie gubią drogę. Czy to jest znak? Ostrzeżenie ze strony bogów? Jakiś przechodzący człowiek pokazuje im, jak dojść nad rzekę.

Widać już brzegi Rubikonu wynurzające się stopniowo z mroku, lecz wciąż pogrążone w gęstej mgle. Cezar zeskakuje z wozu, idzie w stronę mostka przerzuconego przez rzekę. Spostrzega tuż obok ustawione kohorty trzynastego legionu, ich chorągwie lśnią wśród szarówki. Czuje się zdecydowany i zarazem pełen wahania.

– Teraz jeszcze możemy się cofnąć – mówi – ale gdy już przekroczymy ten most, o wszystkim będzie musiał rozstrzygnąć oręż.

Z mgły wyłaniają się łagodnie schodzące ku rzece, nawadniane jej wylewami łąki. Cezar gestem każę wypuścić stado koni na pastwisko nad brzegami Rubikonu. Ma to być ofiara, aby zjednać przychylność bogów.

– Ostatecznie – mówi, przyglądając się długo koniom, które galopują, ocierają się o siebie, skubią trawę, rżą, podnosząc wysoko łby – trzeba tylko wykonać jeden niebezpieczny ruch. Jedzmy!

Takie jest życie. Nic niewarte, jeśli człowiek nie potrafi się w nim zachowywać równie swobodnie jak te konie. Ich lekki galop wzdłuż brzegów Rubikonu to obraz losu człowieka, którego bogowie wybrali, aby zwyciężał.

Naraz od strony rzeki dobiega wysoki dźwięk.

Siedzi tam jakiś człowiek, niemal nagi pomimo chłodu, jego długie włosy mieszają się z kędzierzawą brodą. Gra na fujarce, ruchliwe palce przebiegają wzdłuż instrumentu, z którego wydobywa się stopniowo wypełniająca świt melodia. Otoczyli go pasterze, a niebawem przyłączyli się do nich także żołnierze. Niektórzy z legionistów mają zawieszone na szyi trąbki.

Cezar przygląda się tej scenie, rozświetlanej coraz żywszym blaskiem dnia. Nagle grajek wstaje. Jest wysoki, w promieniach wschodzącego słońca jego piękno olśniewa.

Czy to jest wreszcie znak?

Grajek bierze trąbkę od jednego z legionistów i kierując się w stronę Rubikonu, zaczyna grać na niej z radosną i porywającą siłą. Przechodzi na drugą stronę rzeki, nie przestając grać.

Trzeba wykorzystać tę chwilę. Cezar zbliża się do mostka. Z każdym krokiem czuje, jak jego pierś wzbiera i napełnia się energią, a całe ciało pochyla się do przodu. Odwraca się w stronę kohort.

– Idźmy tam, dokąd wzywają nas znaki wieszcze bogów i niesprawiedliwość wrogów! – woła. – Alea iacta est! Kości zostały rzucone!

CZĘŚĆ I 

Rozdział 1

Musisz nauczyć się walczyć nie tylko siłą ramion, lecz także, wykorzystując moc słów i umysłu...

Cezar przypomina sobie najpierw matkę.

Widzi ją, jak dumnie wyprostowana przyjmuje gości w wielkiej rzymskiej willi w dzielnicy Subura, nad którą górują wzgórza Eskwilinu, Wiminalu i Kwirynału. Jest duszno i gorąco. Lecz ogród willi jest rozległy. Stłumione odgłosy ulicznego handlu, hałasy dobiegające z wielopiętrowych budynków, gdzie gnieździ się plebs, okrzyki poganiaczy wołów zagłusza trochę szmer ogrodowych fontann.

Matka stoi w pobliżu jednej z nich, przyozdobionej posągiem Wenus, w cieniu pinii, której wysoka korona okrywa parasolem cienia cały róg ogrodu.

Goście, którzy drogą do Argiletum schodzą z patrycjuszowskich willi wybudowanych na Eskwilinie, kłaniają się przed nią, wnuczką i córką konsula, kuzynką trzech senatorów.

Cezar czeka, aż matka położy dłoń na jego ramieniu i powie głosem wyraźnym i zdecydowanym:

– Oto mój syn, Gajusz Juliusz Cezar, który poprzez swego ojca pochodzi od. założycieli Rzymu: Julusa (Askaniusza), syna Eneasza, władcy Troi, który sam był synem bogini Wenus.

Czuje matczyną rękę, która opiera się na nim tak, jakby chciała, aby to, co mówi, wniknęło mu do duszy, by nigdy nie zapomniał, że należy do rodu spokrewnionego z bogami i z jednym z ostatnich legendarnych królów Rzymu Ankusem Marcjuszem.

Słyszy. Jest potomkiem bogów, królów.

Musi okazać się godnym potomkiem matki i gens Julii – rodu ojca, Gajusza Juliusza, który w karierze urzędniczej doszedł jedynie do stanowiska pretora. Ojciec, milczący i skromny, często nieobecny, podróżujący do Grecji, po powrocie do domu zdaje się nie dostrzegać chuderlawego syna o czarnych włosach i błyszczących przenikliwych oczach w bladej twarzy.

Chłopiec pobiera już lekcje władania bronią, podczas których zwinnie odparowuje ciosy, mocno uderza w tarczę nauczyciela fechtunku, który chwali go, a potem każę mu biegać i pływać; gdy słabnie, nauczyciel przypomina mu, że nosi przecież imię Cezar.

Przydomek ten wybrał jeden z jego przodków, aby upamiętnić, że zabił kartagińskiego słonia – słowo caesar znaczyło właśnie „słoń” w języku tego miasta, niegdyś rywalizującego z Rzymem, a teraz już zburzonego. Musi pamiętać, że jest także potomkiem bohatera, jednego z tych, którzy obronili Rzym i pokonali Kartaginę. Musi okazać się godny także tej tradycji.

Aurelia Kotta podchodzi do syna; nie chwali go jednak, tak jak się spodziewał, lecz zabiera go z dala od nauczyciela fechtunku, do tej części ogrodu, gdzie nigdy nie dociera słońce. Rosną tu gęste zarośla, woda spływa kaskadami. Cezar siada obok niej na marmurowej ławeczce.

Matka mówi mu:

– Musisz nauczyć się walczyć nie tylko siłą ramion, lecz także wykorzystując moc słów i umysłu. Będziesz mógł służyć Rzymowi i przyniesiesz zaszczyt twemu rodowi tylko wtedy, gdy będziesz umiał działać, wykorzystując wszystkie siły, jakie masz do dyspozycji. Słuchaj... – Matka wstaje z ławki i podprowadza go do ceglanego muru okalającego ogród. Niewolnicy przycinają tu drzewa, kopią. Na jej widok usuwają się. – Posłuchaj – powtarza matka.

Krzyki i wycia dochodzące z miasta uderzają o mur jak potężne fale.

Aurelia Kotta mówi, że jej syn musi wiedzieć, iż życie potomka bogów i królów przypomina podróż po rozszalałym morzu. Mimo to nie wolno jednak pozostać w porcie. Trzeba wyruszyć w drogę, posługując się tak siłą, jak i rozumem, a wówczas będzie go prowadziła Venus Victrix – Wenus Zwycięska.

Matka, wskazując na wzgórza, sąsiednie Forum, Suburę, ciągnie: – W Rzymie toczy się walka. Ściga się ludzi, morduje. Tropi się ludzi wyjętych spod prawa.

On, Cezar, musi to rozumieć, choć jest jeszcze dzieckiem i urodził się tak niedawno, zaledwie siedem lat temu.

Zmienia temat, opowiada mu, że w roku 101 było wyjątkowo gorąco, zboże było dojrzałe, powietrze nieruchome, wszyscy – ojciec i ona – oczekiwali, że po kolejnych narodzinach dwóch córek przyjdzie wreszcie na świat chłopiec. I urodził się on, Gajusz Juliusz Cezar.

Julia, siostra jego ojca, jest żoną konsula Mariusza, wodza, który wraz ze swymi legionami powstrzymał Teutonów i Cymbrów i ocalił Rzym przed germańskimi barbarzyńcami.

– Lud chciał, aby Mariusz został konsulem – dodaje matka – i sześć razy senat uginał się przed wolą plebsu, ale senatorowie, ci najbardziej wpływowi, których nazywa się patrycjuszami, obawiali się o swoje przywileje i tym razem wybrali jego przeciwnika, Sullę. Od tej pory toczą się walki, ludzie się nawzajem mordują, rozpętała się wojna domowa, która osłabia państwo i w rezultacie podbite dawniej ludy buntują się dziś przeciwko Rzymowi. Dzieje się tak w Grecji i na Wschodzie!

Cezar słucha. Matka opowiada mu o Cynnie, sojuszniku Mariusza, który pozwala się kusić, przekupywać, przechodzi z jednej strony na drugą. Wygrywają ci, którzy mają pieniądze i legiony...

Krzyki przybierają na sile. Niewolnicy przestają pracować, nasłuchują ze spuszczonymi głowami, jakby chcąc ukryć błyski w oczach i nienawistne uśmieszki.

– Wybuchł bunt na Sycylii – ciągnie Aurelia Kotta. – Tylko siła wymusić może w Rzymie przestrzeganie prawa.

Chłopiec idzie w ślad za matką, która przechodzi przez ogród i zatrzymuje się przy fontannie, pośrodku której stoi posąg Wenus.

Matka przypatruje się synowi, gładzi jego włosy, policzki, potem oznajmia stłumionym głosem:

– Będziesz żył w epoce wojen, które już się rozpętały i nie wygasną aż do dnia, gdy jakiś silny człowiek, zwycięski wódz pod opieką bogów, nie powstrzyma Rzymian przed wzajemnym zabijaniem się. Jesteś jednak jeszcze taki młody, mój synu, że będziesz musiał najpierw ujrzeć, jak zwolennicy Mariusza i Cynny walczą przeciwko żołnierzom Sulli. Lud także będzie podzielony. I do tego będzie trzeba jeszcze prowadzić wojnę z barbarzyńcami. – Otacza ramieniem syna, rozgląda się dookoła. – Sulla został wyznaczony przez senat na dowódcę legionów, które będą walczyły przeciwko królowi Mitrydatesowi... kazał on wymordować wszystkich obywateli rzymskich i wszystkich klientów Rzymu. Pewnego dnia ty także będziesz musiał stawić czoło barbarzyńcom, tym ze Wschodu i tym z puszcz Północy...

Hałasy dochodzące od Subury stają się jeszcze głośniejsze. Słychać piski kobiet, przekleństwa żołnierzy, rozkazy centurionów, groźby przywódców tłumu gwałtowne jak ujadanie psów.

– Trzeba będzie oddać ludowi jego część – ciągnie Aurelia Kotta. – Bogaci, senatorowie, patrycjusze – pokazuje wille rozrzucone na zboczu wzgórza Eskwilinu – nie mogą zatrzymywać dla siebie wszystkich łupów wojennych z podbojów Rzymu i całej ziemi. Rozsądek nakazuje podzielić się z ludem.

Cezar podąża za matką do perystylu.

Nadeszła pora, aby pójść do biblioteki, gdzie Marek Antoniusz Gnipho rozłożył już na pewno tabliczkę woskową i rysik do ćwiczeń w pisaniu oraz abakus do nauki rachunków. Potem przyjdzie czas na lekturę. Cezar najbardziej lubi powtarzać wersy z Homera.

Lubi język grecki, który stopniowo, dzień po dniu, staje mu się tak dobrze znany jak łacina. W końcu Marek Antoniusz Gnipho każę mu deklamować, jakby był oratorem. Cezar spostrzega matkę, która staje na progu biblioteki i słucha go. Wówczas prostuje się, nabiera pewności siebie, improwizuje po grecku i po łacinie, chcąc ujrzeć na jej twarzy ów wyraz zachwytu, który tak go uszczęśliwia.

Potem Marek Antoniusz Gnipho będzie mu opowiadał o Galii Przedalpejskiej, leżącej po drugiej stronie Padu, oddzielonej od Italii Rubikonem, i o Galii Zaalpejskiej, znajdującej się po drugiej stronie Alp. Jest ona od północy zagrożona przez Germanów, a od południa, wzdłuż wybrzeży Morza Śródziemnego, graniczy z Galią Narbońską.

Grammaticus Gnipho z zapałem mówi o tych krajach, sam bowiem pochodzi z Galii; potem opowiada o swoich podróżach do

Aleksandrii, do Aten i na Rodos, tam, gdzie w znakomitych szkołach retoryki można się zapoznać ze spuścizną pisarzy i filozofów.

Te lekcje z nauczycielem odbywają się codziennie po ćwiczeniach cielesnych, nauce walki i władania bronią.

Potem nadchodzą słodkie i pachnące godziny kąpieli i masażów. Kobiety i młodzi chłopcy myją go, wcierają w skórę oliwę, która usuwa zmęczenie, rozluźnia i zmiękcza mięśnie; ich dłonie nie pomijają żadnej części jego ciała.

Czasami Cezar odgaduje, że matka go obserwuje, i leżąc nagi wśród ciepła napełniającego łaźnię szarym oparem, czuje zakłopotanie.

Matka zbliża się do niego i chłopiec sztywnieje. Wie, że zaraz rozkaże, aby skropiono go lodowato zimną wodą. Powie, że nie wolno mu się trząść, ma pozostać niewzruszony jak marmurowy posąg. Musi być silny, inaczej nigdy nie zwycięży.

– Gdyż ty, Gajuszu, będziesz zmuszony walczyć, z Rzymianami i z barbarzyńcami, i nie ufać nikomu, także tym tutaj – pokazuje niewolników – którzy jak szakale czyhają na chwilę słabości wolnych ludzi.

Znów idą razem przez perystyl. Gajusz patrzy na freski, z których w cieniu kolumn wyłaniają się postaci Wenus, Marsa, Apolla, Jowisza – opiekuńczy bogowie królów założycieli Rzymu – a także sceny bitew wydanych przez Rzymian Galom, Teutonom i Cymbrom. A na jednej z mozaik widać pierwszego Juliusza Cezara, jak włócznią zabija kartagińskiego słonia.

– Musisz być silniejszy od dzikiego zwierzęcia i od człowieka – mówi jeszcze Aurelia Kotta. – I jeśli nie wystarczy ci sama siła cielesna, wykorzystuj bystrość umysłu. Jesteś synem boga, synem króla, synem wspaniałych rodów Kotta i Juliuszów. Jesteś moim synem, Gajuszu.

Rozdział 2

Nie ma jeszcze szesnastu lat...Ale już wie, że pieniądze, tak samo jak siła miecza i słowa, stanowią jedno ze źródeł władzy.

Cezar odwraca się, wzrokiem szuka matki. Aurelia Kotta stoi o dwa kroki za nim i spojrzeniem dodaje mu odwagi. Jej twarz jest poważna. Otaczają ją mężczyźni w białych togach i kobiety w strojnych sukniach, senatorowie i patrycjuszki należący do rodów Juliuszów i Aureliuszów. W pierwszym szeregu tej grupy zajmującej atrium znajdują się Mariusz i Cynna – obaj rządzą Rzymem od czasu, gdy Sulla wyruszył wraz ze swymi legionami na wojnę z Mitrydatesem, królem Pontu nad Morzem Czarnym. Mówią, że w Grecji żołnierze tego barbarzyńcy wymordowali ponad osiemdziesiąt tysięcy obywateli rzymskich.

Odwraca się jeszcze raz. Matka kiwa głową, zachęcając go, aby podszedł do larów i złożył na ich ołtarzu w lararium złotą bullę z amuletem, który ojciec zawiązał mu na szyi w dniu narodzin, aby chronił go od złych czarów, i który nosił przez całe dzieciństwo.

Dzisiejszy dzień to koniec dzieciństwa. Tego ranka niewolnicy przynieśli mu po raz pierwszy białą męską togę. Po chwili do pokoju weszła matka i, wzruszona, zabrała mu tę, którą dotąd nosił – toga praetexta – białą, ale z czerwonym szlakiem na brzegu.

Cezar składa złotą bullę na ołtarzu larów, potem odwraca się do matki i do zgromadzonych krewnych. Całe atrium skąpane jest w świetle marcowego słońca przedostającym się przez compluvium, otwór w dachu. Aurelia Kotta ściska go, lecz wydaje się, że jej stosunek do niego się zmienił. Matka zachowuje teraz większy dystans, przejawia pewien rodzaj respektu. Gajusz Juliusz odbiera tę zmianę z dumą i uniesieniem, ale także odrobiną żalu.

To on stanie na czele orszaku, który poprzedzany niewolnikami torującymi przejście wśród tłumu w Suburze uda się aż na Forum, gdzie Cezar zostanie wpisany na listę obywateli Rzymu.

Kroczy wolno, nie zwracając uwagi na barwny i hałaśliwy tłum, plebs, wśród którego spotkać można zarówno obywateli rzymskich, jak i italskich sprzymierzeńców, którzy brali udział w wojnie u boku Mariusza, aby otrzymać tytuł i prawa obywatela Rzymu. Chcą mieć prawo głosu w komicjach wybierających trybunów ludowych. Chcą otrzymać ziemię z parcelacji wielkich majątków bądź w koloniach. Do wprowadzenia projektu tego rodzaju dążą Mariusz i Cynna wbrew opinii większości patrycjuszy i senatorów. Ich prawo rolne przypominałoby ustawy, które niemal pięćdziesiąt lat wcześniej usiłowali wcielić w życie trybunowie ludowi, bracia Tyberiusz i Gajusz Grakchowie. Obaj zginęli – jeden został zamordowany, drugi zaś, nie mając wyjścia, rozkazał swojemu niewolnikowi, aby go zabił.

Cezar wyczuwa, że ten hałaśliwy plebs z Subury jest mu przychylny, wiedzą, że jest bratankiem konsula Mariusza – należącego wraz z Cynną do grupy patrycjuszy popierających zmiany prawa rolnego, szukających oparcia w ludzie i pomagających najuboższym.

Tłum wiwatuje na cześć orszaku wkraczającego na Forum. Podnoszą się okrzyki na cześć popularów, a jednocześnie wrogo są witani trzymający się na uboczu, na stopniach prowadzących do Kurii, senatorowie należący do optymatów, którzy nie zgadzają się na nowe prawo rolne.

Tutaj właśnie, w północnej części Forum, Juliusz Cezar zostanie obywatelem Rzymu. Nie ukończył jeszcze szesnastu lat.

Patrzy na wysokie kolumny świątyń wznoszących się po obu stronach Via Sacra. Wie, że jego życie będzie się rozgrywać tutaj: jego przebieg będzie zależeć od tego, co zostanie postanowione w Kurii, na posiedzeniach senatu, wśród rozgrywek i intryg, a także i od tego, co uchwali lud na swoich zgromadzeniach. To plebs wybiera bowiem kandydatów na niektóre urzędy. I potrafi się także buntować. Należy więc tym ludziom schlebiać, przekupywać ich i karmić, gdyż głodni mogą stać się nieobliczalni. Trzeba się także nauczyć utrzymywać ich w ryzach i w razie potrzeby karać.

W tych marcowych dniach Cezar zaledwie przeczuwa te problemy. Ale jeśli ma stać się godny swojego rodu, musi nauczyć się sztuki rządzenia ludźmi.

Wraca do willi. W ogrodach atrium niewolnicy usuwający ślady po uroczystości kłaniają mu się z respektem i pokorą, gdy ich mija.

Oni są niczym.

On musi dotrzeć na sam szczyt. W tym celu musi teraz, tak samo jak nauczył się posługiwać słowem i władać bronią, powrócić na Forum, zacząć uczestniczyć w posiedzeniach senatu, w komicjach, spotykać się z patrycjuszami z rodów plebejskich, poznać kwestorów i pretorów, słuchać, jak mówią najświetniejsi oratorzy. Musi się dowiedzieć, kim są owi plebejscy ekwici, którzy, jak wie od ojca, posiadają pieniądze, zajmują się poborem podatków i bogacą się na udzielaniu pożyczek, ograbiają najbiedniejszych i spekulują cenami zboża albo ziemi.

Już wie, że pieniądze, tak samo jak siła miecza i słowa, stanowią jedno ze źródeł władzy. Może nawet najpotężniejsze źródło. Musi więc także je mieć.

Wchodzi do biblioteki, przypominając sobie sentencję, której nauczył go Marek Antoniusz Gnipho. Jej autorem jest grecki filozof Platon. Miał on zdaniem Gniphona napisać: „Złoto i arete, prawość, są jak dwa ciężary położone na szalach wagi”. Co oznacza, że gdy jedno z nich idzie w górę, drugie musi się obniżyć.

Lecz czy to prawość daje siłę?

Cezar często zanurza się w tłum zapełniający Forum, otaczający Kurię. Chudy wyrostek z krótkimi włosami słucha senatorskich przemówień, oskarżycielskich wystąpień trybunów ludowych. Nie ucieka, gdy pojawiają się bandy uzbrojonych ludzi ścigających zwolenników Mariusza i Cynny, a w innych znów okresach bandy tropiące stronników Sulli, o którym mówi się, że po zwycięstwie nad królem Mitrydatesem ma niebawem powrócić do Rzymu na czele swych legionów.

Mariusz znalazł się swego czasu w niebezpieczeństwie i musiał uciekać, aby uniknąć śmierci. Teraz Cezar widzi, jak Mariusz powraca, w podartych szatach, z rozczochraną brodą, lecz otoczony swoimi żołnierzami. I oni na jego rozkaz zabijają ludzi Sulli. Sterroryzowani i podporządkowani senatorowie wyznaczają Mariusza na urząd konsula po raz siódmy.

Siła może zdziałać wszystko! Zmusza ludzi do zmiany poglądów, tak że Mariusz i Cynna zostają wybrani na konsulów, mimo że wcześniej byli proskrybowani. A i plebs postępuje tak, jak sobie życzą ci, którzy mu płacą, nadają ziemię albo rozdają zboże, którzy umieją go poruszyć, przekonać albo zastraszyć.

Cezar zafascynowany jest tymi zmianami nastrojów tłumu, który faluje jak morze. Ma wrażenie, że można wykorzystać ten lud tak samo, jak korzysta się z miecza, aby ugodzić przeciwnika, owych zaślepionych patrycjuszy, optymatów troszczących się nie o Rzym, lecz jedynie o swoje majątki i władzę.

Obserwuje wszystko. Czasami spędza wiele godzin na Polu Marsowym wśród tłumu cisnącego się przed listami proskrypcyjnymi i odczytującego imiona ofiar kolejnych czystek ogłaszanych przez Sullę, Mariusza i Cynnę.

A na kamiennych płytach, na marmurowych kolumnach widzi ślady krwi. Czy nie można powstrzymać tej rzezi wśród Rzymian? Czy bez końca trzeba się mordować? Czy nie można uciszyć tej szalejącej burzy, zdobyć władzy, aby potem rządzić już łagodnie, trzymając jednak w zanadrzu siłę?

Wchodząc do willi w Suburze, czuje niepokój. Legiony Sulli są już w drodze; jeśli zwyciężą, strach padnie na zwolenników Mariusza i Cynny. I on, Cezar, bratanek Mariusza, będzie zagrożony... Chcą go chronić. Mariusz zamierza wyznaczyć go na urząd kapłana Jowisza, flamen Dialis. Mógłby się wtedy nie obawiać politycznych porachunków. Spełnia także wstępne wymagania: aby zostać kapłanem, trzeba należeć do rodziny patrycjuszowskiej.

Cezara kusi zaszczytna propozycja, dzięki tej funkcji od razu uplasowałby się pośród dostojników rzymskich, mimo że jest młodzieńcem dopiero od niedawna noszącym męską togę.

Podniecony i nieco upojony tą rysującą się perspektywą świetności spaceruje samotnie po ogrodzie willi. Zbliża się do niego matka. Dziwi go gwałtowność, z jaką się do niego zwraca, jej sroga mina.

Nie wolno mu się zgodzić, oznajmia stanowczo Aurelia Kotta. Urząd ten wymaga, aby kapłan nigdy nie opuszczał Rzymu, nie wolno mu spać więcej niż dwie noce poza Rzymem. Nie będzie mu wolno dosiąść konia, wziąć miecza do ręki ani dowodzić uzbrojonymi ludźmi. Czy to jest przyszłość dla potomka bogów i królów, dla jej syna, który powinien osiągnąć najwyższe stanowiska i którego ambicją powinno być rządzenie Rzymem?

Ale jak odmówić przyjęcia tej godności tak, aby nie zrywać z Mariuszem i z Cynną, z partią plebejską, a zarazem nie sprawiać wrażenia, że przyłącza się do obozu Sulli?

Matka wpatruje się w niego nieruchomym wzrokiem, niemal bez drgnienia.

– Należy – mówi – chcieć jak najwięcej i każdy czyn podporządkować swemu celowi, usuwać wszystko, co mogłoby przeszkodzić w wypełnieniu przeznaczenia.

Gajusz Juliusz spuszcza głowę. Nie będzie kapłanem Jowisza. Podporządkuje się decyzji matki.

Wystarczy zaledwie paru dni, aby Aurelia Kotta zaaranżowała małżeństwo z córką jednego z ekwitów, finansisty, którego jedynym szlachectwem jest jego bogactwo. I oto dziewczyna – ma na imię Kosucja – stoi przed nim. Jest nieśmiałą brunetką, właściwie jeszcze dzieckiem. Jest ona jednak plebejuszką i to sprawia, że Cezar nie może już zostać kapłanem. Podstęp jest zręczny!

Cezar wpatruje się w Kosucję zakłopotany jej biernością, jej uległym wzrokiem i po raz pierwszy ma ochotę chwycić dziewczynę i przycisnąć do siebie, wyobraża sobie jej świeżą skórę, delikatne dłonie, jak u tych niewolnic, które masują go po lekcjach posługiwania się bronią.

Wreszcie jest z nią sam. Ona stoi nieruchomo, ciało ma ściśnięte tuniką. Cezar czuje tak silne poruszenie, że zamyka oczy. Ogarnia go pożądanie, które jest jednym ze sposobów wyrażania siły.

Zsuwa z jej ramion okrywający ją wielki szal.

Pragnie tego nagiego ciała.

Życie to siła, a więc pożądanie; zdobycie ciała, jego posiadanie to także zwycięstwo, podobnie jak posiadanie władzy.

– Dość zabaw... – stwierdza po tygodniu matka.

Zaaranżowała jego małżeństwo. A teraz, kiedy Cezar już nie może zostać kapłanem, flamen Dialis, chce szybkiego rozwodu.

Chłopak podporządkowuje się i tym razem.

– Trzeba zacząć karierę! – nalega matka.

Niedawno zmarł Mariusz, a niewiele dni później umiera także jego ojciec. Ciała odprowadzane są do grobowca poza granicami Rzymu, niewolnicy niosą woskowe portrety zmarłych, podczas gdy płaczki wyją, zagłuszając swymi lamentami fanfary i śpiewy.

Cezar u boku matki idzie w orszaku za ciałem ojca. Aurelia Kotta kroczy z zastygłą twarzą. Syn nie może widzieć jej oczu, lecz słyszy jej głos, mówiący cicho, że nadciągają burze.

Zrozumiano już, twierdzi Aurelia Kotta, że jej syn może się stać niebezpieczny, i chcą go zniszczyć, zanim urośnie w siłę. Wielki kapłan Metellus skazał Cezara na grzywnę za poślubienie plebejuszki Kosucji. Chcą zrujnować Cezara, pozbawić go władzy, jaką dają pieniądze. A Mariusz już go nie obroni.

Musi on więc, matka podnosi nieco głos, poślubić córkę Cynny, Kornelię: dzięki temu będzie miał sojuszników w tej potężnej i bogatej rodzinie. Taka jest jej wola.

A jeśli Sulla powróci do Italii, trzeba będzie walczyć. Gdyby zaś wygrał walkę zbrojną i wkroczył znów do Rzymu, to trzeba będzie go pokonać, posługując się siłą umysłu.

Rozdział 3

Czy można ufać słowu Sulli, który właśnie ogłosił się dyktatorem?

Cezar wręcza Kornelii ciasto z orkiszu, którym dzielą się pan młody i panna młoda w dniu ślubu. Spieszno mu zakończyć ceremonię, gdyż atmosfera jest bardzo napięta. Jedynie jego matka się uśmiecha, wydaje się szczęśliwa, widząc, że syn wchodzi do rodziny Cynny, który od śmierci Mariusza rządzi Rzymem jako dyktator, terroryzując miasto, narzucając senatowi swoją politykę, faworyzując ekwitów i plebs, sprzeciwiając się hegemonii nobilów, organizując rozdawnictwo zboża wśród najbiedniejszych, a wreszcie – każąc ogłosić Sullę wrogiem publicznym.

Wystarczy jednak, by Cezar spojrzał na pełną napięcia twarz Cynny, aby zrozumiał, że boi się on powrotu byłego konsula z Azji. Wiadomo, że Sulla podpisał pokój w Dardanos na łagodnych warunkach wobec króla Pontu, lecz potem kazał legionom złupić Azję, żądając od miast wielkich haraczy. Napełnił swoje skrzynie i wzbogacił żołnierzy, którzy są mu z tego powodu oddani, a teraz myśli tylko o wylądowaniu w Brundyzjum, na adriatyckim wybrzeżu Italii, aby odzyskać władzę w Rzymie. Napisał do senatu, zapowiadając, że pomści swoich przyjaciół i wszystkie ofiary terroru rozpętanego przez Mariusza i Cynnę w czasie rządów popularów. Senat i optymaci czekają na jego powrót, chcąc także wyrównać swoje porachunki oraz znieść przywileje plebsu.

Każdy z ludzi otaczających Aurelię Kottę dobrze zna sytuację, zastanawiają się, co będzie, gdy terror odwróci swe ostrze. Dzisiejsi władcy jutro mogą stać się ofiarą proskrypcji!

Cezar wyczytuje w ich twarzach strach. Cynna otoczony jest strażą, jakby się obawiał, że zabójcy opłacani przez Sullę nawet w dniu ślubu jego córki mogliby przyjść tutaj, do willi Juliuszów. Julia, wdowa po Mariuszu i ciotka Cezara, trzyma się na uboczu, wyrażając całym swoim zachowaniem wyniosłą pogardę. Cezar idzie w jej stronę. Kocha i szanuje tę kobietę, która w tym zgromadzeniu tchórzy umie okazać godność. Nikt inny się jednak do niej nie zbliża, jakby goście obawiali się zawczasu narazić tym spośród zgromadzonych, którzy staną się zausznikami Sulli, jeśli powróci on zwycięsko do Rzymu.

Cezar ściska ciotkę, potem obejmuje matkę. Nie odczuwa żadnego niepokoju. Ma dopiero siedemnaście lat, nie potrafi nawet sobie wyobrazić, by jego życie miało się zakończyć na samym początku, skoro jego przyjściu na świat patronowali bogowie.

Czuje pełnię sił witalnych. Chciałby już znaleźć się sam na sam z Kornelią. Od czasu małżeństwa z Kosucją zna już smak kobiecego ciała.

Nie wyobraża już sobie teraz, aby miał zostać pozbawiony tej przyjemności. W dniach po swoim rozwodzie oddawał się w ręce młodych, biegłych w tej sztuce niewolnic. Uwielbiał leżeć z półprzymkniętymi oczami w wilgotnym gorącu łaźni w willi, pozwalając się pieścić. Starał się pozostawać w bezruchu, aby lepiej się skoncentrować na rozchodzącej się po całym ciele rozkoszy. I doświadczał ostrej, niemalże bolesnej przyjemności opóźniania chwili spełnienia, dumny z panowania nad sobą, szczęśliwy, że potrafi narzucić swoją wolę ciału.

Odkrył, że uprawianie miłości wymaga nauki, podobnie jak sztuka posługiwania się słowem i władania bronią, tak samo jak polityka – sztuka rządzenia ludźmi, przyciągania ich i zdobywania. I że także w dziedzinie miłości, jak w każdej innej sferze ludzkiej działalności, pierwsze miejsce zajmują umysł i wola.

Zrozumiał, że jego ciało, aby mogło być posłuszne duszy, musi mieć sprężystość i twardość metalu.

Musi pozostać szczupły, zdecydowany, ostry, nie może się stać jednym z tych grubych senatorów, mężczyzn wypełnionych tłuszczem i strachem o własne życie.

Wyciąga do Kornelii kawałek orkiszowego ciasta. Nie ma jednak wielkiego kapłana i większości kapłanów Jowisza, którzy powinni odczytać wróżby i wypowiedzieć zdania chroniące zawierany związek. Kapłani także czekają na powrót Sulli i uważają, że gdyby związali się z Cynną, to nawet ich kapłański stan nie uchroni ich od siepaczy na służbie pogromcy Mitrydatesa.

Przed udaniem się w towarzystwie Kornelii do swej sypialni Cezar patrzy na tych mężczyzn i kobiety, którzy spiesznie wychodzą z atrium, chcąc uciec z willi Juliuszów, znaleźć się z dala od Cynny i od wdowy po Mariuszu, aby nie pamiętano im, że poddali się dyktaturze przywódców popularów. Teraz przygotowują się do przejścia do obozu Sulli i optymatów, ponieważ nowy terror znowu każę im ugiąć kark.

Cezar czuje do nich pogardę, ale też i litość. To z tego właśnie tchórzostwa, z tej ludzkiej gliny musi budować swój los.

Zabiera Kornelię.

Sam musi być jak żelazne ostrze, wyostrzone na bloku marmuru o ostrych krawędziach, ponieważ ludzie są z piasku i błota.

Lubi ciało Kornelii. Wprawdzie rozkosz z nią nie osiąga tej intensywności, jaką potrafią wyzwolić w nim niewolnice, pieszcząc go powoli palcami i wargami, ale ta łagodna młoda kobieta pozwala się kochać i wyda je się szczęśliwa, jest małżonką, której dusza i ciało przypomina krystaliczną wodę z fontanny. Wygląda na to, że nie ma żadnych wymagań, zadowala się czekaniem na powrót męża.

Od czasu ślubu Cezar rzadko bywa w wilii w Suburze, gdzie u boku Aurelii Kotty zamieszkała teraz jego młoda żona. Cezar ma liczne obowiązki na Forum i w mieście, asystuje w posiedzeniach senatu w Kurii. Miesza się z tłumem plebejuszy. Przygląda się senatorom, którzy zgadzają się na prawa, jakie narzuca im Cynna, konsul, który sam się desygnował, nie pytając ich o zdanie. Opiera się na plebsie, któremu stara się schlebiać, dostarczając żywności, by mieć siłę stawić czoło Sulli.

Cezar milczy, uczy się polityki. Poznaje ludzi, tajniki władzy, a więc i zdrady, tchórzostwa, pochlebstwa i próżności, ambicji i chciwości, i także nietrwałości rządów opartych na sile.

Widzi, jak Cynna usiłuje zgromadzić wojska, napełnić zbożem magazyny, ściągnąć podatki, aby zorganizować obronę przeciwko legionom Sulli, których okręty są już niedaleko Brundyzjum. Ale kiedy legiony zejdą na ląd, kto będzie w stanie stawić opór żołnierzom, którzy są coraz bardziej zniecierpliwieni, pragnąc po łupach, jakie zagarnęli w Azji, otrzymać wreszcie zadośćuczynienie za lata wojny z dala od Italii i Rzymu w postaci pieniędzy, ziemi i praw dla weteranów?

Cezar nie jest zdziwiony, gdy się dowiaduje, że Cynna, który pojechał do Ankony, by stanąć na czele wojsk, podczas rozruchów został zamordowany. Co można zrobić, gdy z galer Sulli zeszło w Brundyzjum na ląd sześć legionów: prawie trzydzieści sześć tysięcy żołnierzy zdecydowanych zwyciężyć i cieszących się w Rzymie poparciem stronnictwa optymatów, większości senatu, wszystkich tych, którzy ucierpieli na nowym prawie rolnym bądź tych, którzy jedynie pod presją się zgodzili, by Mariusz przyznał obywatelstwo rzymskie wszystkim sprzymierzeńcom italskim mieszkającym na południe od Padu? Już teraz ludy z Galii Przedalpejskiej żądają tego samego przywileju dla siebie! A optymaci, którzy uważali, że zagrożona jest hegemonia nobilów, także pragną zwycięstwa Sulli.

Cezar nie chce uczestniczyć w walkach, które toczą ostatni zwolennicy Cynny z wojskami uformowanymi w dużej części z italskich sprzymierzeńców. Jakim cudem mieliby oni pokonać zaprawione w bojach legiony Sulli?

Czeka. Korzysta z tych niepewnych dni. Kornelia spodziewa się dziecka. W chwili, gdy wojska Sulli wkraczają do Rzymu, Cezarowi rodzi się córka, której da na imię Julia.

Nawet w ogrodzie willi Juliuszów słychać triumfalne krzyki wojska. Wszędzie na trasie swego przemarszu, w miastach, gdzie napotykali opór, mordowali, ludność wybijali w pień. Teraz chcą przelać krew w Rzymie. Niedaleko Subury masakrują wiele tysięcy jeńców, którzy zostali doprowadzeni do Circus Flaminius, blisko Kapitolu, Forum i Kurii.

Senatorowie, tak samo jak Cezar ze swej willi, słyszą krzyki i błagania ofiar.

Zbrojne bandy przemierzają ulice, zabijając wszystkich, którzy wydają im się wrogo nastawieni; najczęściej napadają na bogatych ekwitów, którzy popierali Mariusza i Cynnę i których zabicie pozwala zagrabić i podzielić między siebie ich majątek. Tymczasem Sulla każę się obwołać dyktatorem, co senat, który znowu nie ma nic do powiedzenia, skwapliwie czyni.

Cezar postanowił nie uciekać. Kto może uniknąć swego przeznaczenia? A jemu, synowi bogów i królów, przeznaczone jest wspiąć się kiedyś na sam szczyt, a nie zginąć w wieku osiemnastu lat od siepacza Sulli.

Często przebywa w pobliżu swej córeczki Julii albo ćwiczy się we władaniu bronią w ogrodzie. Potem wychodzi, przemierzając miasto i nie zważając na niebezpieczeństwo, ochraniany jedynie przez kilku niewolników. Kto ośmieli się napaść na potomka Wenus i Marsa? Wreszcie, młodego człowieka, który nie sprawuje jeszcze żadnej funkcji politycznej i zdaje się interesować jedynie przyjemnościami. Zaczyna się już o nim mówić, że lubuje się w rozkoszach ciała bardziej, niż nakazywałby to rozsądek, że wciąż się ugania za jakąś kobietą albo chłopcem.

To prawda, że jest bratankiem Julii, wdowy po Mariuszu, i że poślubił Kornelię, córkę Cynny. Ale nie brał udziału w prześladowaniach. A do tego jest patrycjuszem, członkiem jednej z najbardziej godnych rodzin Rzymu. Wie, że jego matka próbuje działać za pośrednictwem wszystkich członków rodu Kotta, chcąc uzyskać od Sulli zapewnienie, że nie będzie nastawa! na życie młodego, nieszkodliwego człowieka. Ale czy można ufać słowu Sulli, który właśnie ogłosił się dyktatorem?

Senatorowi, który prosi go o ujawnienie listy przyszłych ofiar, gdyż, jak twierdzi, „Nie chcemy cię prosić o ułaskawienie tych, których postanowiłeś uśmiercić, ale usunąć wątpliwości u tych, których postanowiłeś oszczędzić”, Sulla odpowiada, że jeszcze nie wie, kogo postanowi oszczędzić.

– Ogłoś przynajmniej, kogo pragniesz uśmiercić – nalegają.

Wedle relacji, którą zdano Cezarowi, Sulla miał się na to uśmiechnąć i zgodzić opublikować listy proskrybowanych, lecz jedynie tych, których imiona mu się przypomną. Tak więc jednego dnia na ogłoszeniach widnieje osiemdziesiąt nazwisk, a nazajutrz dwieście dwadzieścia. Zgromadzonemu ludowi Sulla oznajmił, że „proskrybuje codziennie tych, którzy mu przyjdą do głowy”.

Cezar słucha.

Jedynie bogowie decydują o jego losach. Ale trzeba umieć im dopomóc.

Toteż nie pozwoli się zarżnąć jak baran.

Rozdział 4

Po raz pierwszy jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie, po raz pierwszy wyszedł naprzeciw wyrokom bogów...

Cezar chodzi po ulicach Rzymu, z dala od Forum i Kurii. Przygląda się dziewczętom, pozwala im się kusić, podąża za nimi, ulega ich wdziękom. Wychodząc z ich objęć ze „źle przepasaną” togą, wygląda jak jeden z tych młodych sybarytów, którzy z ramion kobiety przechodzą w ramiona chłopca. I rzeczywiście, patrząc na tego młodzieńca, który perfumuje się, depiluje, każę po kilka razy dziennie golić, masować i stale dba, aby jego ciało namaszczone było pachnącym olejkiem, można by pomyśleć, że to jeszcze jeden z potomków bogatych rodzin, którzy przedkładają rozkosz nad władzę, a luksusy ponad cnotę.

To prawda, że lubi rozkosze cielesne, ale przez cały czas ma się na baczności. Chce w ten sposób zmylić wrogów, nie rzucać się w oczy siepaczom Sulli. Pragnie, aby uważano go za beztroskiego młodzieńca – ma niespełna dwadzieścia lat – recytującego poematy po grecku i po łacinie.

Gdy jednak Cezar wraca do swej willi, matka opowiada mu, co wie o polityce Sulli. Zabijanie jest metodą jego rządzenia, chce on przywrócić senatowi władzę przejętą przez ekwitów i trybunów ludowych, starając się zarazem przywiązać do siebie weteranów legionów, a nawet lud, poprzez rozdawanie działek ziemi, a także niepodejmowanie na nowo kwestii obywatelstwa przyznanego italskim sojusznikom. I chce utrzymać senat w zależności, nawet gdy stronnictwo popularów zostanie już pokonane. Wszyscy muszą wiedzieć, że cała, nieograniczona władza spoczywa w jego rękach.

Cezar słucha opowieści matki. Kto zamorduje proskrybowanego, otrzymuje nagrodę wysokości dwóch talentów. Nawet gdyby miał to być jego ojciec, syn, brat albo pan. Tak, bo także niewolnik otrzymać może nagrodę za zamordowanie obywatela Rzymu! A ktoś, kto okazał szlachetność i przyjął u siebie bądź ukrył poszukiwanego, sam zostaje umieszczony na liście proskrypcyjnej. Także dzieci osób proskrybowanych wyjęte są spod prawa, a ich majątki ulegają konfiskacie. Wiele imion pojawia się na listach tylko dlatego, że zabójcy chcą zagarnąć dla siebie majątki ofiar. Kwintus Aureliusz, który nigdy nie brał udziału w żadnych sporach politycznych, gdy znalazł swoje imię na liście wyjętych spod prawa, wykrzyknął podobno: „O ja nieszczęsny! Biada! Oto mój dom w Albie mnie zabija!”

Aurelia Kotta nachyla się bliżej i dodaje cicho, że Kwintus Aureliusz nie zdążył odejść nawet paru kroków: śledzono go i zaraz zabito.

Cezar chmurzy się.

Czy sam zdoła ujść proskrypcjom? A nawet masakrom? Podobno Sulla udał się do Preneste i kazał zgromadzić się tam dwunastu tysiącom ludzi, których następnie wybito do nogi! Strach, jaki dyktator wzbudza, rozdawane przez niego łupy, grabieże i wywłaszczenia, które odbywają się za jego przyzwoleniem, przyciągają do niego wielu zwolenników.

W Rzymie jeden spośród zabójców, Lucjusz Sergiusz Katylina, wyróżnił się tym, że kazał wpisać na listy proskrypcyjne własnego brata, którego zabił jeszcze przed powrotem Sulli! A w podzięce dyktatorowi zabił jednego z jego przeciwników!

Aurelia Kotta zniża głos:

– Potem przyniósł jego głowę i publicznie wręczył ją Sulli siedzącemu pośrodku Forum. A gdy to zrobił, poszedł obmyć swoje splamione krwią ręce w świętej czaszy w świątyni Apollina.

Wszyscy pogodzili się z tym terrorem.

Taki na przykład Marek Licyniusz Krassus najpierw dopomógł wojskom Sulli wejść do Rzymu, a teraz wzbogacił się, ograbiając proskrybowanych i odkupując na licytacjach ich majątki. Stał się w ten sposób jednym z najbogatszych ludzi w Rzymie. Sulla cieszy się z tego, podobnie jak może sobie pogratulować, że przyłączył się do niego Pompejusz, bogaty młodzieniec, który zgromadził u swego boku ludzi i zorganizował z nich legion. Sulla przyznał mu tytuł imperatora, lecz zażądał, aby Pompejusz rozszedł się z żoną. I młody patrycjusz zgodził się – tak wielki strach wzbudza dyktator.

Cezar wmieszany w tłum przypatruje się jego triumfowi. Przygląda się uważnie twarzom mężczyzn i kobiet, przedstawicielom rzymskiego plebsu, zafascynowanym widokiem zdobyczy wojennych rozmieszczonych na rydwanach, jeńców zakutych w łańcuchy, a zwłaszcza potężnych patrycjuszy, którzy wygnani za czasów Mariusza i Cynny, teraz triumfalnie wracają i tworzą orszak Sulli, nazywając go swoim ojcem i zbawcą.

Tłum jest niestały w sympatiach, uwielbia blask złota, parady i fanfary. A ten, kto posiada władzę i pieniądze, zawsze może go olśnić, przyciągnąć.

Cezar wraca do swej willi.

Czy ktoś, kto zaszedł tak daleko i kogo ożywia taka mściwa i mordercza determinacja, mógłby tak po prostu zapomnieć, że Cezar jest mężem córki Cynny oraz siostrzeńcem Mariusza? Młodzieniec czeka przekonany, że rozpustne życie, jakie prowadzi, nie może długo zwodzić dyktatora.

Nie pomylił się. W willi pojawiają się wysłannicy Sulli i żądają od Cezara, aby odtrącił żonę. Będzie to gwarancja, że przyłącza się do Sulli, zrywa ze stronnictwem popularów i rodziną Cynny. W razie odmowy zostanie wpisany na listy proskrypcyjne, jego majątek oraz posag Kornelii zostaną skonfiskowane. A także oczywiście wyznaczona zostanie nagroda za jego głowę.

Cezar nie waha się ani chwili.

Kto ustępuje przed groźbą, kto zapiera się swoich poglądów i porzuca bliskich, pragnąc ocalić własne życie, ten przecina więź z bogami i z Fortuną. Musi więc uciec, aby ocalić coś więcej niż tylko życie: swoje przeznaczenie. Matka przyciska go do siebie, pochwala jego zamiar. Trzeba uciekać szybko, póki jeszcze trwa noc. Chce dotrzeć do pasma Gór Sabińskich na północny wschód od Rzymu. Są one poprzecinane wąskimi dolinami i pełno w nich grot.

Bandy opryszków jednak tropią proskrybowanych i należy co noc zmieniać miejsce pobytu, a za dnia ukrywać się, czekać. Po kilku dniach Cezar czuje osłabienie, całe jego ciało pokrywa się potem. Czy to skutek tutejszej wody? Bliskości bagien? Traci przytomność. Kiedy znowu otwiera oczy, wokół niego są jacyś ludzie. Są to siepacze Sulli, na ich czele zaś stoi Korneliusz Fagita.

Na widok tych mężczyzn o dzikich i okrutnych twarzach Cezar czuje, że wracają mu siły. Teraz trzeba pokazać bogom, że jest się godnym ich wyboru. Nie przeżywa rozterek. Mówi z wielką pewnością siebie i odgaduje, że jego spokój oraz logika jego słów robią wrażenie na dowódcy najemników. Czuje się kimś stojącym o wiele wyżej od niego, jakby należał do jakiejś innej rasy, rasy ludzi wybranych. Proponuje Korneliuszowi Fagicie, że zapłaci mu od razu więcej, niż wynosi nagroda za schwytanie Cezara. Co zresztą robiłby Fagita z człowiekiem chorym, którego należałoby zawieźć aż do Rzymu, i kto może go zapewnić, że gdy dotrze przed oblicze Sulli, ten nie zmieni zdania? Ponieważ w otoczeniu dyktatora wielu krewnych Cezara zabiega o odwołanie przez Sullę proskrypcji względem młodego Gajusza Cezara.

Korneliusz go słucha. Cezar nie naciska nawet zbytnio. Wie, że musi wygrać. I Fagita zgadza się na dobicie targu.

Cezar nigdy nie czuł się tak silny. Po raz pierwszy jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie, po raz pierwszy wyszedł naprzeciw wyrokom bogów. I z pomocą Fortuny zwyciężył. Odczuwa większą niż kiedykolwiek pewność, że bogowie pozwolą mu wypełnić jego przeznaczenie do końca.

W końcu może też powrócić do Rzymu. Ze wszystkich stron interweniowali w jego sprawie krewni, Gajusz Aureliusz Kotta, potem Mamerk Emiliusz Lepidus. I pod naciskami rodzin Juliuszów i Kottów ustąpiły także westalki, dziewice, które są kapłankami Westy, i to one, strażniczki świętego ognia w świątyni na Forum, zdołały nakłonić Sullę do zmiany decyzji.

Cezar dowiaduje się jednak, że dyktator był rozgniewany.

– Wygrałyście, weźcie go sobie! – wykrzyknął. – Ale musicie wiedzieć, że ten człowiek, którego ocalenie tak bardzo leży wam na sercu, sprowadzi pewnego dnia zgubę na stronnictwo optymatów, którego broniłyście wraz ze mną. W tym Cezarze drzemie wielu Mariuszów!

Gajusz każę sobie powtarzać to zdanie. Słyszy w nim jakby wyrocznię. Bogowie nad nim czuwają. Lecz za każdym razem należy wyjść im na spotkanie, sprowokować ich interwencję, podjąć wyzwanie, jakie oni stawiają.

Zgadza się z opinią matki. Nie powinien pozostawać w Rzymie, powtarza mu Aurelia Kotta. Sulla jest okrutny i nieobliczalny, ulega naciskom swego otoczenia, a ponadto majątki Juliuszów i Cynnów także mogą wzbudzić czyjeś apetyty.

Nie należy uciekać, ale wyjechać daleko, służąc zarazem Rzymowi: pojechać do prowincji Azji rządzonej przez zaufanego Sulli, propretora Marka Minucjusza Termusa. Tam, na rubieżach, występuje się w obronie Rzymu, a nie jego chwilowego dyktatora.

CZĘŚĆ II

Rozdział 5

Pali się do działania. Wzruszają ramionami.Ma dopiero dziewiętnaście lat i żadnego doświadczenia wojennego...

Cezar stoi na dziobie galery. Patrzy, jak przybliża się ku niemu skalisty brzeg, który w świetle zachodu wznosi się niczym czarna ściana ponad morzem zalanym jeszcze purpurową pożogą słonecznego światła.

Musi zapanować nad swoimi emocjami. Od wielu już tygodni czekał na tę chwilę, gdy przybędzie do Kolofonu, portu w prowincji Azji, gdzie ma swoją siedzibę namiestnik Marek Minucjusz Termus.

Od wypłynięcia z Brundyzjum, od chwili, gdy patrzył, jak oddalają się brzegi Italii, odczuwa zniecierpliwienie, ukrywając prawdziwe uczucia przed towarzyszącymi mu w podróży centurionami, przed kapitanem galery, przed wszystkimi tymi ludźmi, których ciekawość wyczuwa i którzy go wciąż obserwują.

Ma dziewiętnaście lat. Po raz pierwszy opuścił Italię, żegluje po pełnym morzu i ma do czynienia z tymi prostymi ludźmi, galernikami, marynarzami i żołnierzami. Patrzy, jak kilku legionistów śpi zawiniętych w swoje płaszcze. Głowy mają oparte na tarczach albo na plecakach zawierających kociołki, na których gotują sobie kleik z pszenicy.

Niewątpliwie wiedzą, że jest bratankiem konsula Mariusza, który był jednym z wielkich wodzów rzymskich, zreorganizował armię, stawiał wyżej zasługi niż urodzenie, dopuszczał najbiedniejszych do armii i dbał, żeby w każdej centurii, w każdym manipule, w każdej kohorcie wynagrodzeni zostali najlepsi. Ci ludzie obserwują go, ale nigdy się do niego nie zwracają. Jest dla nich jednym z młodych nobilów, którzy jadą służyć u boku wodza, aby zapoznać się z funkcjonowaniem armii, zanim rozpoczną dalszą karierę. Ci oficerowie wiedzą, że będzie przebywać w pobliżu wodza, w jego sztabie generalnym, że będzie mieszkać w jednym namiocie z innymi młodymi arystokratami i że choć nigdy nie uczestniczył w walce, będzie traktowany ze względami należnymi trybunowi wojskowemu.

Cezar dostrzega ten podszyty nieco wrogością respekt, toteż podczas podróży ukrywa swoje uczucia. Musi być niewzruszony, nie mogą się domyślać uniesienia, jakie odczuwa na widok przesuwających się wolno brzegów Grecji, gdzie na każdej z wysp, między którymi prześlizguje się galera, dostrzega świątynie, amfiteatry i posągi wznoszące się na wysuniętym skraju przylądka, niczym marmurowi świadkowie helleńskiej świetności, dziś podporządkowanej potędze Rzymu.

Dumny jest z tych podbitych przez Rzym prowincji, wzdłuż których brzegu płynie okręt, z tych portów, do których czasem zawijają. Na molo widzi wtedy uzbrojonych żołnierzy z krótkimi mieczami, włóczniami i tarczami, którzy strzegą przycumowanych galer bojowych.

Rzym jest wszędzie obecny. To jest Marę nostrum – nasze morze.

Co jeszcze zostało do podbicia? Egipt. Ale najpierw należy obronić zdobyte prowincje.

W chwili opuszczania Brundyzjum przybył kurier z wiadomością, że wojna z Mitrydatesem rozpoczęła się od nowa, że walki toczą się na wybrzeżach Pontus Euxinus, Morza Czarnego.

Cezar od tamtej chwili nie może się doczekać, żeby wziąć udział w wojnie, uszczęśliwiony, że wyjeżdża, aby w armii, gdzie będzie służył, znowu odnaleźć Rzym: potężny, zjednoczony, zdyscyplinowany.

Zdaje się, że Rzym powinien być jak okręt prowadzony pewną ręką, dowodzony w imię dobra ogólnego, gdzie każdy trwa na swoim posterunku. Gdzie kapitan dysponuje prawem życia i śmierci wobec wioślarzy i załogi, zna drogę, unika raf i potrafi zwyciężać wroga bądź za pomocą forteli unikać spotkania z nim.

Marynarze obserwujący horyzont, odkąd okręt opuścił Adriatyk i wpłynął na Morze Jońskie, wiele razy sygnalizowali obecność podejrzanego żagla, który mógł należeć do jednego z szybkich okrętów pirackich będących plagą mórz...

Cezar zacisnął tylko pięści, gdy kapitan wydał rozkaz zmiany kursu i prześlizgnięcia się z tyłu za jakąś wyspą.

Czy Rzymianin może uciekać?

Należałoby sprawić, aby w każdym miejscu, gdzie rządzi Rzym, respektowane były porządek i prawo. Coś takiego właśnie powiedział. Spostrzegł jednak ironię we wzroku kapitana i centurionów. Piraci są robactwem, które rozprzestrzeniło się wszędzie. Pochodzą z Cylicji, chronią się w jej zatoczkach. Lądują na wybrzeżach, nawet na brzegach Italii. Ograbiają odizolowane miasta, nawet leżące blisko Puteoli, Ostii czy Brundyzjum. Opanowują statki handlowe, chwytają pasażerów, mordują ich bądź sprzedają jako niewolników; albo, gdy są bogaci, żądają okupu od ich rodzin.

Cezar się oburza. Trzeba narzucić pokój rzymski – pax Romana! Pali się do działania. Wzruszają ramionami. Ma dopiero dziewiętnaście lat i żadnego doświadczenia wojennego. Dowodził dotąd jedynie swoimi niewolnikami, a nie żołnierzami, którzy idą walczyć, a więc muszą się pogodzić z niebezpieczeństwem śmierci.

On także chce się bić! Chce pokazać swoją siłę! Wie, że pierwszy stan polityczny to stan wojskowy. Nie ma władzy bez legionów. Aby narzucić pokój i porządek wszystkim ludom, nad którymi panuje Rzym, trzeba najpierw zostać wodzem armii.

Chce działać – oznajmia namiestnikowi Markowi Minucjuszowi Termusowi, który przyjmuje go życzliwie, dając jednak do zrozumienia, że zna przyczyny, jakie skłoniły młodzieńca do opuszczenia Rzymu. Nie przyjechał tutaj zapoznawać się z prowincją Azji i ze sztuką wojenną. Chciał znaleźć się daleko od Sulli, nieprawdaż? Ale mnie, mówi Marek Minucjusz Termus, leży tu przede wszystkim na sercu wielkość Rzymu, a więc to, jak pokonać jego wrogów.

Cezar się zgadza. Od pierwszej chwili rozumie, że Marek Minucjusz Termus, towarzysz Sulli z czasów wojen przeciwko Mitrydatesowi, nie będzie miał mu za złe jego pochodzenia. Tutaj, w obliczu barbarzyńców, każdy jest przede wszystkim obywatelem rzymskim. Walki o władzę w Rzymie wydają się stąd odległe, tu liczy się tylko dokładne i inteligentne wykonywanie poleceń.

Cezar kocha to wojskowe życie. Obecny jest na wszystkich spotkaniach trybunów legionów przy Termusie. Uczestniczy w kolacjach w wielkiej sali pałacu. Nie ustępuje on zbytkiem najbogatszym willom Rzymu. Dania bywają czasami nieznane. Pełno jest pięknych niewolników, tak mężczyzn, jak i kobiet o posępnym spojrzeniu, brązowej skórze i czarnych włosach. Cezar ma wrażenie, jakby życie nagle się przed nim otwarło i poszerzyło. Zdaje mu się, że głębiej oddycha.

Cwałuje obok wodza po pustynnych górach zawieszonych ponad morzem. Ze skalnych szczytów widać Morze Egejskie i wielkie wyspy, które są jak wysunięte placówki, jak linia twierdz ochraniających prowincję Azji.

Tam leży Rodos, mówi Termus, pokazując grubą, ciemną linię To na tej wyspie, przypomina sobie Cezar, zdaniem jego gramatyka Gniphona zdobyć można najlepsze wykształcenie na świecie. Tu właśnie greccy filozofowie prowadzą wykłady dla uczniów przybyłych ze wszystkich prowincji Rzymu. Uczy się tam sztuki wymowy, historii Grecji, studiuje Pitagorasa, teksty Homera, Ajschylosa i Sofoklesa, i heroiczną mądrość stoików, którzy potrafią godnie umierać.

Tam, naprzeciwko portu w Kolofonie, leży Samos, a tam, dodaje Termus, wyciągając rękę w stronę horyzontu ku wąskiemu przesmykowi dzielącemu Europę od Azji, zwanemu Hellespontem, tam leży Lesbos i owo miasto pyszne niczym państwo: Mitylene.

Głos Termusa się zmienia. Mitylene, mówi, to kolec wbity w piętę Rzymu, należy go wyrwać!

Cezar słucha. Dowiaduje się, że czasem wystarczy niewielka rana, aby unieruchomić człowieka, i że Mitylene, które kontroluje Hellespont i sprzymierzyło się z Mitrydatesem, odmawiając podporządkowania się Rzymowi, jest dla niego taką właśnie raną.

– Na co czekamy? – pyta.

Cezar jest w pałacu zajmowanym przez Marka Minucjusza Termusa, którego perystyl otwiera się na port w Kolofonie.

Marek podchodzi do niego. Pokazuje basen portowy, w którym zacumowane są tylko dwie galery. Jak pokonać Mitylene bez floty, nie mogąc wprowadzić blokady morskiej? Namiestnik mówi Gajuszowi o flocie, którą król Bitynii, sprzymierzeniec Rzymu, powinien przysłać w celu zaatakowania Mitylene. Ale król Bitynii zwleka, wykręca się.

Termus staje naprzeciw Cezara. Czy ten młody arystokrata o ogolonej, wyperfumowanej i wydepilowanej skórze mocno naciągniętej na muskułach wie chociaż, kto jest królem Bitynii? Nazywa się Nikomedes. Jest przebiegły, skorumpowany, zręczny. Panuje na południowym brzegu Pontus Euxinus. Kocha się w zbytku i rozkoszach i w swym pałacu w Nikomedii zgromadził dywany, posągi, skrzynie skarbów, wszystko, co okręty pirackie przywożą ze swych łupieżczych wypraw.

– Ale jest on naszym sojusznikiem przeciwko Mitrydatesowi – dodaje Termus. – Płaci mu się w łupach, w okupie pobieranym za prawo przejścia od statków płynących przez Hellespont. Jest chytry i zdeprawowany.

Spacerują między kolumnami perystylu.

– Nikomedes IV – ciągnie Marek – podczas wojny między Sullą a Mitrydatesem schronił się w Rzymie. Zna nasze wady, naszą siłę i nasze podziały. Przyrzekł wprawdzie wesprzeć nas swoją flotą w wojnie przeciwko Mitylene, lecz jest mu na rękę, gdy mamy kolec wbity w piętę i utykamy akurat w takim stopniu, żeby on miał więcej swobody, ale żeby nie przeszkodziło to nam ochraniać go przed Mitrydatesem. Trzeba go przekonać, żeby wypełnił swoje zobowiązania. On tęskni za Rzymem – mówi cicho Termus.

To tylko dreszcz, ale Cezar zna już to uczucie, owo podrażnienie prześlizgujące się pod skórą wzdłuż pleców. Odczuwał je za każdym razem, gdy stawał przed nową sytuacją lub zbliżał się do nowego ciała ofiarowującego się jego pożądaniu.

– Będzie mu pochlebiało, będzie czuł się zaszczycony i oczarowany, że młody Rzymianin z takiego rodu, Gajusz Juliusz Cezar, przybywa do niego, aby w ten sposób przypomnieć mu o jego obowiązkach wobec Rzymu – kontynuuje Termus.

Cezar wzdryga się. Czemu odmawiać posmakowania przygody, jaką zsyłają mu bogowie? Wreszcie może działać, służyć Rzymowi, pokazać, do czego jest zdolny, i odnieść sukces. Może stać się głosem i twarzą Rzymu w tych barbarzyńskich królestwach, które tak dziwnie kuszą jak miejsca, gdzie niebezpieczeństwo graniczy z rozkoszą i gdzie wszystko jest możliwe.

Płynie, aby spotkać się z Nikomedesem IV, królem Bitynii, w jego pałacu nad brzegami Pontus Euxinus.

Rozdział 6

Żyj tak, jak zapragniesz, wszystko tu jest dla ciebie, jeśli tylko będziesz chciał – mówi Nikomedes.

Cezar idzie powoli pałacowym korytarzem, jego ściany obwieszone są złotymi tkaninami. W pomalowanych na niebiesko bocznych niszach stoją posągi z marmuru i złota, z oczami błyszczącymi jak brylanty. Ma wrażenie, jakby wkraczał w jedwabny świat, miękki niczym te dywany, w których zapadają się głęboko jego stopy. Tu i ówdzie rozsypane są płatki róż. Czuje się pijany ich upajającym zapachem i natarczywą, piskliwą muzyką. Kiedy myśli o Rzymie, widzi surowe, zimne budowle, marmurowe złomy, tymczasem tutaj, w pałacu króla Bitynii, wszystko jest lekkie jak te cienkie szaty, które sprawiają, że smukłe ciała młodych niewolników stają się jeszcze bardziej ponętne – owe ciała tak jeszcze młodzieńcze, że nie wiadomo, czy należą do dziewcząt, czy chłopców. Zdają się oni ledwie dotykać ziemi, tak zwinne i wdzięczne są ich ruchy.

W tym pałacu króluje zbytek, pożądanie, rozkosz.

Do Cezara podchodzi z otwartymi ramionami mężczyzna, którego twarz dzięki przystrzyżonej w szpic brodzie wydaje się bardziej pociągła. Ma czarne kędzierzawe włosy puklami spadające na uszy, na palcach pierścienie. Jedwabna tunika rozchyla się, ukazując błyszczącą oliwą, muskularną pierś.

– Jesteś wysłannikiem Marka Minucjusza Termusa. Witaj ty, którego ciało ma piękno Rzymu!

To król Nikomedes IV. Cezar pozwala się zaprowadzić do obszernej sali, pośrodku której wirują tancerze, podczas gdy nadzy niewolnicy napełniają puchary. Tłuści mężczyźni leżą wyciągnięci na dywanach i poduszkach. Rozpoznaje obywateli rzymskich, kupców, którzy przyjechali nad brzegi Pontus Euxinus kupić jedwab, złoto, biżuterię i broń. Napotyka ich ironiczne spojrzenia. Widząc ich, przypomina sobie na chwilę atmosferę Rzymu, w której plotki, intrygi i rachuby wiążą bądź dzielą ludzi. Cezar odwraca głowę. Wszystko jedno. Podają mu słodzone wino. Niewolnicy pochylają się i pieszczą go.

– Żyj tak, jak zapragniesz, wszystko tu jest dla ciebie, jeśli tylko będziesz chciał – mówi Nikomedes, kładąc się obok niego.

Cezar czuje na swoim udzie jego dłoń. W Rzymie nie widział nigdy takiego przepychu, takiej obfitości ciał, które same się ofiarowują, nie pił nigdy tak słodkiego wina i nie był nigdy blisko króla, którego musi przekonać i oczarować.

Nikomedes nachyla się do niego.

– Czy chcesz teraz odejść, wysłanniku Rzymu?

Władczym gestem przywołuje strażników i niewolników, nakazuje im zaprowadzić młodego i pięknego arystokratę rzymskiego do królewskiej sypialni, aby mógł odpocząć po długiej podróży.

Cezar przemierza wielką salę, korytarze i zatrzymuje się na progu komnaty, której drzwi przed nim otworzono. Łoże okryte jest tu złotogłowiem, leżą na nim szaty barwy purpury.

Młodzi niewolnicy prowadzą go do sąsiednich pomieszczeń, gdzie płynie zimna, pachnąca woda. Pozwala się rozebrać ich rękom, które ledwie go muskają, a potem zaczynają lekko namaszczać jego ciało oliwą.

Jest potomkiem Wenus, może, a nawet powinien zanurzyć się w rozkoszy i zbytku. Zażywanie rozkoszy jest sposobem oddawania czci tej bogini. Pije. Przywdziewa purpurową tunikę. Wyciąga się na złotym łożu.

Służba zapala pochodnie, widocznie dzień się już skończył. Czas płynie lekko jak woda, która pieści ciało. Cezar zasypia, ale szybko się budzi. Podają mu pić. Młodzi ludzie robią mu masaż, dziewczęta muskają go nagimi piersiami. Potem w blasku pochodni podchodzi do niego król i kładzie się obok. Jego ciało jest napięte, ale uścisk – łagodny.

– Jesteś wysłannikiem Rzymu. Ja jestem sojusznikiem Rzymu. Kocham Rzym.

Cezar czuje ręce Nikomedesa przesuwające się po jego ciele i między udami. Poddaje się pieszczocie. Jest w krainie Wenus, Apollina i Dionizosa. Bogowie chcieli, aby się tu znalazł, leżał obok tego barbarzyńskiego i bogatego króla, który bierze go w ramiona, wchodzi w niego, dając mu ten rodzaj rozkoszy, którego Cezar nie znał do tej pory i której teraz się odda je.

Król wstaje i Cezar idzie za nim do sali bankietowej. Chwyta za amforę, nalewa z niej królowi, który uśmiecha się z półprzymkniętymi oczami, trzymając w wyciągniętej ręce czarę.

Jest jasno, potem znowu ciemno i w blasku pochodni Cezar spostrzega szydercze twarze rzymskich kupców. Słyszy ich szepty, domyśla się słów. „Prostytutka” – mówi jeden z nich, pokazując go ruchem głowy; „Królowa Bitynii” – mówi inny ze śmiechem. On jest tylko dziewczyną... Zajął miejsce niewolnicy... Piją, szyderczo chichocząc, obłapiają za talię przechodzące dziewczęta i zmuszają je do przyklęknięcia.

Cezar się oddala. Nie można go zranić, mimo że zdaje sobie sprawę, iż będą oni rozgłaszali plotki na jego temat, ledwie tylko znajdą się z powrotem na ziemi italskiej, gdy powrócą do Rzymu, do rywalizacji i swoich koterii. Ich słowami będą mogli się posłużyć ci, którzy zechcą szkodzić mu w karierze politycznej, ale nie czuje niepokoju, Fortuna nad nim czuwa. A on kocha rozkosze zmysłów, te młode i mocne ciała, które ściskają go w objęciach, a także ciało króla, tak silne, a przecież tak jeszcze młodzieńcze.

Przestał już liczyć dni i tygodnie. Błądzi bez końca po labiryntach rozkoszy. Uwielbia, gdy jego ciało jest kochane. I uwielbia czuć przejrzyste woale, złotogłowie i leżeć otoczony ramionami króla.

W końcu nadchodzi czas na rozmowę. Cezar zaczyna:

– Co z okrętami, które winien jesteś Rzymowi, twojemu sojusznikowi? Są potrzebne, by ujarzmić Mitylene – mówi. – Kiedy dostarczysz flotę, którą zobowiązałeś się posłać Markowi Minucjuszowi Termusowi?

Cezar sam jest zdziwiony łatwością, z jaką porzuca rozkosze cielesne na rzecz tej rozkoszy umysłu, jaką jest sukces osiągnięty w działaniu.

– Zabierz okręty i zaprowadź je – odpowiada Nikomedes.

Wypełnił więc swoją misję! Zwycięstwo to największa rozkosz.

Cezar wsiada na największy z okrętów. Dowodzi tą flotą. Patrzy, jak dziób statku pruje wody Propontydy, otwierając w nich czarną bruzdę biało obrębioną pianą. Potem będzie Hellespont i wreszcie Morze Egejskie.

Widzi brzegi Lesbos. Spostrzega mury Mitylene. Niebawem zobaczy okręty, na które czeka.

Dałem Rzymowi broń potrzebną do zwycięstwa. Nieważne, w jaki sposób.

Rozdział 7

Takie jest prawo. Pokonany umiera albo zostaje niewolnikiem. Ktokolwiek powstaje przeciwko Rzymowi, powinien znać swój los...

Chce być razem z centurionami, chorążymi, legionistami z pierwszej centurii, którzy zeskakują z okrętów na nabrzeże Mitylene. Wymachuje swym krótkim mieczem, gladius, którym tyle razy ćwiczył w ogrodach willi z nauczycielem fechtunku. Ale teraz to już nie ćwiczenia. Z murów miasta wylatują chmary strzał, grad kamieni, które uderzają żołnierzy, odbijają się od tarcz.

Biegnie ze swymi ludźmi z pierwszej linii natarcia, ale wiele razy odrzucany jest do tyłu przez uderzające w jego pancerz strzały. Nie czuje jednak żadnego strachu. Nie zostanie zabity. Bogowie tego nie chcą, jest tego pewien.

Z bramy miasta z krzykiem wybiegają Grecy z podniesionymi włóczniami. Okrążają grupę kilku rzymskich żołnierzy, jeszcze chwila i ich zmasakrują! Cezar rzuca się naprzód, pociąga za sobą żołnierzy, atakuje zaskoczonych Greków, którzy się wycofują, wracają do miasta, ale nie mają już czasu, aby zamknąć za sobą bramy. Tymczasem na ląd schodzą już dalsze centurie, dołączają do pierwszych szeregów, ruszają zwartymi kolumnami i wdzierają się na uliczki Mitylene. Rozchodzi się mdlący zapach krwi, padają trupy, słychać jęki, dobija się pokonanych.

Ma dwadzieścia jeden lat. Po raz pierwszy bierze udział w walce. To nowa rozkosz. Idzie aż do świątyni Wenus i Apollina wzniesionej w najwyżej położonej części miasta. Wszędzie wokół zbierają się Grecy. Rzucają broń, klękają, błagają, aby ich oszczędzić. Lecz legioniści zatapiają miecze w ich gardłach, tubylcy padają jedni po drugich, spieniona krew ciemną czerwienią barwi ich tuniki. Cezar obserwuje legionistów, którzy wkraczają do domów, rabują, wyciągają za włosy kobiety. Słyszy ich krzyki, potem głosy słabną. Cezar jest spokojny i pogodny. Nic z tego, co tu widzi, nie stanowi dla niego zaskoczenia. Takie jest prawo. Pokonany ginie albo zostaje niewolnikiem. Kto powstaje przeciwko Rzymowi, powinien znać swój los. Taki jest porządek świata.

Otaczają go trybunowie i centurionowie. Patrzą na niego z respektem i zdumieniem. Co oni sobie wyobrażali? Że strach go obleci jak babę, że jest jednym z tych zniewieściałych młodych arystokratów, którzy potrafią tylko używać rozkoszy, jakich dostarczyć może ciało młodej dziewczyny albo chłopca? Czy nie wiedzą, że Wenus ma dwa oblicza, że jest ona także Venus Victrix, Wenus Zwycięską w boju, i że wśród jego przodków byli także legendarni królowie, a nawet sam Mars, bóg wojny?

Stara się nie okazywać żadnych uczuć, a jednak przepełnia go duma i radość. Jest żołnierzem. Nie tylko widział, jak przelewana jest krew, lecz sam także przelewał krew wrogów Rzymu!

Nie jest „królową Bitynii”, jak szydzili kupcy, ani „prostytutką”, która oddała się królowi Bitynii, aby otrzymać od niego okręty dla Rzymu.

Wszystko jest dla niego możliwe! I chce wszystko zdobyć!

Nieporuszony słucha, jak Marek Minucjusz Termus gratuluje mu odwagi. Dzięki jego natarciu ocalone zostało życie rzymskich obywateli, owych okrążonych żołnierzy. Zasługuje na wieniec dębowy: corona civica, który wszem i wobec zaświadczy, iż Cezar jest mężnym i bohaterskim synem Rzymu, godnym służyć w jego legionach. Gajusz nie odpowiada.

– Czego chcesz jeszcze? – pyta Termus.

Cezar czuje, że wódz zwraca się do niego innym tonem, jakby on także był zaskoczony, że teraz patrzy już na młodego żołnierza jak na zaprawionego w bojach legionistę, który potrafił okazać spokój i obojętność w obliczu śmierci.

– Czego chcesz? – powtarza Termus.

Cezar występuje o krok do przodu. Marzą mu się rozkosze, jakich zaznał w pałacu Nikomedesa, zbytek i przepych, którym otoczył go król. Chce odetchnąć od odoru krwi, zanurzyć się na nowo w zapachu zmysłowej rozpusty. Mówi, że powinien wrócić do Bitynii, aby odzyskać dług u pewnego wyzwoleńca. Słowa nasunęły mu się same, nie musiał ich wcale szukać.

Termus waha się. Kto uwierzy w taki pretekst? Ale pozory także tworzą prawdę.

– Rób, jak uważasz – mówi.

Cezar pojedzie więc do Nikomedesa, odnajdzie złotogłowy i czary napełnione słodkim winem. Wydaje mu się, że w ten sposób oddaje cześć Wenus, która podarowała mu zwycięstwo w walce.

Po kilku tygodniach powraca uszczęśliwiony, czuje lekkość w ciele, które po trudach wojny zaznało teraz rozkoszy miłości. Widzi ironię w spojrzeniu Termusa i trybunów, wystarczy jednak, że zatrzyma na dłużej spojrzenie na twarzy rozmówcy, aby ten spuścił wzrok. Ma wrażenie, że wszyscy w jego otoczeniu, zarówno ci najdzielniejsi, jak i ci najbardziej zdeprawowani, ci, którzy walczyli u boku Sulli w kampaniach przeciwko Mitrydatesowi, jak i ci, którzy myślą jedynie o zagrabieniu jak najliczniejszych trofeów, aby móc się po całych dniach nurzać w rozpuście – uważają go za kogoś z innej gliny niż oni. Także Cezar – patrząc na nich, domyślając się ich miałkich ambicji i nieświetnej przyszłości – czuje się kimś zupełnie innego pokroju, jednostką wybitną, którą czeka wyjątkowe przeznaczenie.