Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Max Gallo w fascynujący sposób opisał historię życia Napoleona, który odniósł największe zwycięstwo – żyje w pamięci potomnych. Jest nieśmiertelny.
Pierwsza część zbeletryzowanej biografii najsłynniejszego Francuza. Opowiada o początkach niezwykłego losu człowieka, który wyrósł w czasach rewolucji francuskiej, w chwili zaś jej zakończenia był już generałem. Miał za sobą błyskotliwą karierę we Włoszech i już snuł marzenia na miarę Aleksandra Wielkiego.
W roku 1799 roku trzydziestoletni Napoleon zostaje pierwszym konsulem. Pięć lat później jest już cesarzem i wkrótce pod Austerlitz rozgromi koalicję antyfrancuską. Czy udałoby mu się zrobić tę zawrotną karierę, gdyby nie geniusz, energia i upór, dzięki którym pokonywał wszelkie przeszkody na swej drodze?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 867
Stendhalowi i André Malraux, a także mojemu synowi
Czy można mi zarzucić coś,
z czego historyk nie mógłby mnie wybronić?
Napoleon na Wyspie Świętej Heleny
Pozostawił on Francję mniejszą,
niż ją zastał, zgoda.
Ale przecież nie tak powstaje naród.
Dla Francji jego istnienie było konieczne…
Nie wolno kupczyć wielkością.
de Gaulle, cytowany przez André Malraux w Les chênes qu’on abat
Był 4 kwietnia 1805 roku, tuż po świcie.
Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów, unosił się w strzemionach, ściągając wodze swego araba, który niecierpliwie grzebał kopytami. Caulaincourt, wielki koniuszy i adiutant, oraz oficerowie cesarskiego orszaku trzymali się w pewnej odległości. Konie dreptały, wpadały na siebie, szable pobrzękiwały.
Cesarz znajdował się na czele, sam. Patrzył na wyłaniające się z mgły ruiny zabudowań. Poznawał aleję lipową i na jej końcu klasztor franciszkanów. To wszystko, co pozostało po szkole wojskowej w Brienne, gdzie spędził pięć lat; trafił tam jako dziesięcioletni chłopiec, z którego inni się wyśmiewali, ponieważ nosił dziwne, cudacznie brzmiące cudzoziemskie nazwisko Napoleone Buonaparte, i aby go sprowokować, podśpiewywali rymowankę: „Napoleone Buonaparte, Paille-au-nez1”.
Minęło zaledwie dwadzieścia lat i oto 2 grudnia 1804 r. w katedrze Notre Dame przyjął z rąk papieża Piusa VII cesarską koronę, aby się nią samemu ukoronować. Był Napoleonem Bonaparte, cesarzem Francuzów. I wkroczył dopiero w trzydziesty szósty rok życia.
Przybył z Paryża poprzedniego dnia, gdyż chciał raz jeszcze zobaczyć te strony i szkołę wojskową; nie wiedział, że została po niej tylko kupa gruzu – świadectwo burzliwych wydarzeń ostatnich dwudziestu lat. Zamknięto ją w 1793 roku, sprzedano jako dobro narodowe i zamieniono w manufakturę jaszczy artyleryjskich, a później, po przeniesieniu warsztatów, odstąpiono za bezcen i w 1799 roku rozebrano na cegły.
Spędził tu pięć najcięższych lat swego życia, sam jeden w kraju, gdzie praktycznie był obcy. Ale został Napoleonem Bonaparte, cesarzem Francuzów, choć minęło tylko dwadzieścia lat.
30 marca 1805 roku w Paryżu papież Pius VII złożył mu wizytę przed swym powrotem do Włoch. Napoleon poinformował go, że on także opuszcza Paryż i udaje się do Mediolanu, gdzie w katedrze kardynał Caprara nałoży mu na głowę koronę króla Włoch, i Pius VII raz jeszcze skłonił głowę przed cesarzem, a niebawem także i królem.
Napoleon wyjechał z Paryża 31 marca, kierując się w stronę Troyes. Zgodził się spędzić jedną noc w górującym nad miasteczkiem zamku Brienne, traktując to jako pielgrzymkę do miejsc swego samotnego dzieciństwa i tamtych lat nauki w szkole wojskowej.
Wzdłuż całej trasy z Paryża do Brienne rozbrzmiewały gromkie wiwaty. Napoleon wychylał się przez drzwiczki karety, a przy wjeździe do miast i miasteczek dosiadał swego araba i wyprostowany odpowiadał na powitania.
3 kwietnia 1805 roku, późnym rankiem, wjechał do Brienne. Tłum okolicznych wieśniaków zapełniał ulice. Napoleon rozpoznał podjazd prowadzący do otoczonego rozległymi ogrodami placu, na którym wznosił się zamek.
Pani de Brienne już czekała na schodach, by powitać go z honorami i pokazać mu apartamenty, które dla niego przygotowała i w których, jak ciszej dodała, zatrzymał się kiedyś książę Orleański.
Napoleon podszedł, otworzył okno i popatrzył na wiejski pejzaż Szampanii, który wydawał mu się taki wrogi, tak nieznajomy i obcy, kiedy znalazł się tutaj sam jako dziesięcioletnie dziecko.
W ciągu pięciu lat spędzonych w szkole wojskowej w Brienne setki razy słyszał opowieści o polowaniach i uroczystościach, jakie państwo de Brienne urządzali w zamku i należących do nich lasach. Często odgłosy muzyki i konnych kawalkad dobiegały aż do szkolnego dziedzińca. Ale raz tylko Napoleona wraz z kolegami zaproszono do zamku.
Było to w dniu Świętego Ludwika, 25 sierpnia 1783 roku. Pani de Brienne zwróciła uwagę na tego chudego ucznia o oliwkowej karnacji i tak dziwnym nazwisku: Napoleone Buonaparte, ale było to z jej strony jedynie przelotne zainteresowanie. Zagubił się wśród setki uczniów szkoły, owej anonimowej masy chłopców w mundurkach z błękitnego sukna, w kurtkach o białym podszyciu, z czerwonymi wyłogami, mankietami i kołnierzem oraz białymi guzikami z herbem szkoły wojskowej.
W zamkowych ogrodach Napoleon chodził alejkami, gdzie cisnęła się cała ludność z sąsiedztwa, zaproszona przez gospodarzy z okazji królewskiego święta. Wzniesiono estrady dla akrobatów, śpiewaków i aktorów. Przeciągnięto liny dla linoskoczków. A sprzedawcy pierników i napoju z lukrecji przeciskali się przez tłum, proponując swoje specjały. Buonaparte przechadzał się w milczeniu, z rękami założonymi do tyłu.
To było dwadzieścia dwa lata temu.
Teraz Napoleon był cesarzem Francuzów, a pani de Brienne prosiła go, by zasiadł do stołu, a następnie przeszedł do salonu. Przybywali ludzie pragnący, by ich przedstawiono cesarzowi.
Proboszcz z sąsiedztwa, ubrany w brązowy surdut, zbliżył się zgięty, utrzymując, że był jednym z profesorów Napoleona w szkole wojskowej prowadzonej przez franciszkanów.
– Kim pan jest? – spytał cesarz, jakby nie dosłyszał.
Proboszcz powtórzył.
– Sutanna – odrzekł Napoleon – została księżom dana na to, aby ich zawsze rozpoznawano z bliska i z daleka, nie poznaję proboszcza w surducie. Proszę iść się przebrać.
Proboszcz zniknął, powrócił zmieszany i pokorny.
– Teraz księdza poznaję – rzekł Napoleon – i bardzo się cieszę, że księdza widzę.
Był przecież cesarzem Francuzów.
Przy obiedzie zaczął się niecierpliwić. Współbiesiadnicy umilkli. Ochmistrz z wrażenia przewrócił sosjerkę na obrus przed cesarzem. Napoleon wybuchnął śmiechem i atmosfera się rozładowała.
Goście odeszli od stołu wśród gwaru rozmów, potem cesarz udał się do siebie. Spał niewiele, już o świcie był na dziedzińcu, wsiadł na swego araba i opuścił zamek, aby raz jeszcze zobaczyć tę szkołę wojskową i stwierdzić, gdy tylko mgła się rozproszyła, że popadła ona w ruinę. Nie warto było nawet myśleć o jej odbudowie. Kosztowałoby to miliony. Nie można odbudować przeszłości.
Nagle dwoma szybkim uderzeniami ostrogi pobudził konia i popędził samotnie przez miasteczko Brienne i dalej, drogą do Bar-sur-Aube. Po kilku minutach zniknął. Rumak, długo powstrzymywany, gnał pełnym galopem, przeskakując rowy, zapuszczając się w zagajniki, stukając kopytami po kamiennych drogach. A cesarz, zmieniając co chwila kierunek, rozpoznawał to jakiś widok, to znów jakąś wioskę.
Sam, wciąż sam, ściga swoje wspomnienia po polach, wyobraża sobie Caulaincourta i zdenerwowanych oficerów, którzy usiłują go odnaleźć.
Ciszę nasiąkniętą mgłą rozdarł wystrzał. To sygnał od Caulaincourta. Trzeba znów ruszać w drogę.
Cesarz wrócił, wciąż patrząc na wieże zamku Brienne. Galopował ponad trzy godziny. Nie wie którędy, mówi swym zdziwionym oficerom.
Jego koń jest wyczerpany, pokryty potem, a z jego nozdrzy cieknie krew.
Jeszcze tego samego dnia, 4 kwietnia, cesarz opuścił Brienne i wyruszył do Mediolanu, gdzie czekała go korona króla Włoch. Zanim zamek zniknął z oczu, cesarz wychylił się z okna karety i kazał się zatrzymać. Zamkowe wieże skąpane były w słońcu, które rozbłyskiwało także na pochwach szabli i ozdobach mundurów.
– Ta równina – mówi Napoleon – byłaby wspaniałym polem bitwy.
Paille-au-nez (dosł. „słoma w nosie”) wymawia się „pajo’ne”, co tworzy rym z włoską wersją „Napoleone” (przyp. tłum.). [wróć]
Chłopiec, który 15 maja 1779 roku wszedł do rozmównicy Królewskiej Szkoły Wojskowej w Brienne, nie ukończył jeszcze dziesięciu lat, gdyż urodził się 15 sierpnia 1769 roku w Ajaccio, jako syn Carla Marii Buonaparte i Letycji Ramolino.
Ręce trzymał założone na plecy, był wyprostowany, miał szczupłą nieruchomą twarz o wystającym podbródku, kasztanowate, bardzo krótko przycięte włosy i szare oczy, jego wątłe ciało wciśnięte było w ciemnoniebieskie ubranie. Wydawał się niewzruszony, niemalże obojętny, w tej wielkiej zimnej sali, gdzie się znalazł, czekając, aż przyjmie go pryncypał szkoły, ojciec Lelue, z zakonu franciszkanów, którzy zarządzali szkołą.
Chłopiec wiedział jednak, że pozostanie w szkole przez wiele lat, nie mogąc jej opuścić ani na jeden dzień, i że będzie osamotniony w tym kraju, którego języka dopiero zaczął się uczyć.
1 stycznia 1779 roku przyjechał do Autun z ojcem Carlem. Był to piękny wysoki mężczyzna o regularnych rysach twarzy, o wyglądzie zadbanym, a nawet wykwintnym, i pańskim sposobie bycia.
Korsyka, uliczki Ajaccio, zapach morza, sosen, pistacji, drzew poziomkowych, mirtu – cały ten świat, który był dla chłopca wszystkim, teraz pozostał daleko, stał się intymnym sekretem. Trzeba było zacisnąć zęby i zagryźć wargi, kiedy ojciec odjechał, zostawiając w kolegium w Autun swoich dwóch synów, starszego Józefa, urodzonego 7 stycznia 1768 roku, i Napoleona – jednego przeznaczonego dla Kościoła, drugiego dla armii.
W Autun w ciągu niespełna czterech miesięcy, od 1 stycznia do 21 kwietnia, należało się nauczyć francuskiego – języka obcego, języka, w którym wykrzykiwali zwycięscy żołnierze na ulicach Ajaccio. Ojciec władał nim, matka nie. Jedynym językiem, którego nauczono synów, był włoski.
Uczyć się, uczyć: dziewięcioletni chłopiec zaciskał pięści, ukrywał smutek, tęsknotę, strach i poczucie opuszczenia w tym kraju deszczu, zimna, śniegu i szarości, gdzie ziemię czuć było próchnicą i błotem, a nigdy nie pachniała ona gęstą, bujną roślinnością.
Nowy język należy opanować, ponieważ to język tych, którzy pokonali jego ziomków i okupowali wyspę. Natęża się. Czyta na głos. Powtarza, dopóki słowa się nie poddadzą. Ten język będzie mu pewnego dnia potrzebny, aby pokonać tych zarozumiałych Francuzów, którzy natrząsają się z jego nazwiska i do których nie chce się nawet zbliżać.
Przechadza się samotnie po dziedzińcu kolegium w Autun, zamyślony i pochmurny. Jego brat Józef – przeciwnie – jest grzeczny, spokojny i nieśmiały. Lecz Napoleon irytuje innych swym zachowaniem, w którym duma upokorzonego dziecka miesza się z goryczą pokonanego.
Drażnią go więc i prowokują. Z początku milczy, lecz gdy mu mówią, że Korsykanie są tchórzami, ponieważ pozwolili się podbić, gestykuluje i wyrzuca w gniewie: „Gdyby Francuzów było tylko cztery razy więcej, to nigdy nie zdobyliby Korsyki. Ale ich było dziesięć razy więcej”.
Mówią mu o Pasquale Paolim, przywódcy ruchu oporu przeciw Francuzom, pokonanym 9 maja 1769 roku w bitwie pod Ponte Nuovo.
Jeszcze raz się opanowuje. Pamięta. Wie, że jego ojciec i matka byli podopiecznymi Pasquale Paolego. Jako młodzi ludzie, mający zaledwie osiemnaście i czternaście lat, przebywali w otoczeniu Paolego, w Corte, w latach krótkiej niepodległości Korsyki, pomiędzy panowaniem genueńskim a francuską interwencją w roku 1767. W 1764 roku to Pasquale Paoli wywiera nacisk na rodzinę Letycji Ramolino, aby pozwolono dziewczynie poślubić Carla Marię Buonaparte. Słowo Babbo, czyli „ojca”, jak nazywano Pasquale Paolego, ma swoją wagę. Ślub się odbywa. Wkrótce rodzi się i umiera dwoje dzieci. Potem, po urodzeniu Józefa, Letycja jest znowu brzemienna, w chwili gdy wojska króla Ludwika XV zwyciężają patriotów korsykańskich. I trzeba uciekać ścieżkami przez zarośla makii, trzeba przekraczać rzeki w bród.
Lecz w kolegium w Autun dziewięciolatek nie może tego powiedzieć ojcu Chardonowi, który między dwiema lekcjami francuskiego pyta go zarazem dobrotliwie i ironicznie:
– Dlaczego zostaliście pobici? Mieliście przecież Paolego, a on uchodził za dobrego generała.
Chłopiec nie może się pohamować:
– Tak, proszę księdza, i chciałbym być do niego podobny.
Jest Korsykaninem. Nienawidzi tego kraju, jego klimatu i mieszkańców. Mruczy: „Wyrządzę tym Francuzom tyle złego, ile tylko zdołam”.
Jest kimś w rodzaju dobrowolnego więźnia, synem pokonanego jeńca. Nie może ani się zwierzać, ani płakać.
Przypomina sobie wieczory w rodzicielskim domu, przy ulicy Saint-Charles, wśród obfitości zapachów. Przypomina sobie łagodne głosy. Matka bywała szorstka, potrafiła go spoliczkować albo sprawić mu lanie, ale była piękna i kochała go. Siadała pomiędzy swoimi dziećmi – znowu brzemienna, spokojna i nieugięta. Opowiadała o wojnie, o ucieczce po klęsce pod Ponte Nuovo.
Babka ze strony ojca, Maria Saveria Buonaparte, przyrodni wuj Joseph Fesch (ponieważ matka Letycji ponownie wyszła za mąż), matka chrzestna Gertrude Paravicini, mamka Napoleona Camilla Ilari oraz służąca Saveria – jedyna służąca rodziny – wszyscy słuchali. A pobożna babka, która uczestniczyła w dziewięciu mszach dziennie, często żegnała się znakiem krzyża.
Napoleon przypominał sobie najdrobniejsze szczegóły opisu rzeki Liamone o wzburzonych nurtach. Letycja chciała przebyć rzekę w bród, lecz koń, porwany przez prąd, stracił grunt pod nogami. Carlo rzucił się do wody, chcąc ratować ciężarną żonę i syna Józefa, Letycji udało się jednak opanować wierzchowca i skierować go w stronę drugiego brzegu.
Cóż ci wszyscy Francuzi – ksiądz Chardon, uczniowie kolegium w Autun – mogą wiedzieć o Korsyce i Korsykanach, skoro nie znają szumu morza, zacisznych uliczek przy porcie i górującej nad zatoką Ajaccio fortecy o barwie ochry?
Napoleon rozmyślał o swoich wyprawach, bójkach, jakie staczał, stawiając czoło innym dzieciom, które czasami wyśmiewały się z niego, z jego zaniedbanego wyglądu, lecz które tak jak on pochodziły z Południa i mówiły tym samym pełnym ciepła i wyrazu językiem.
Napoleone di mezza calzetta
Fa l’amore a Giacominetta.1
Rzucał się na nich, zabierał Giacominettę, koleżankę z klasy, do szkoły prowadzonej przez siostry, gdzie uczył się włoskiego. Później, w wieku ośmiu lat, przemierzał z nią nabrzeża portowe. Ale wtedy już oddalał się od niej. Uczył się arytmetyki, zaszyty w budce z desek zbudowanej na tyłach domu. Rachował sam, samiutki przez cały dzień, wychodził dopiero wieczorem, obszarpany, obojętny, rozmarzony.
Nic o tym wszystkim nie mówić. Zachować dla siebie. Nauczyć się francuskiego.
Żołnierze zwycięskiego króla defilowali i paradowali po ulicach Ajaccio, po mieście, które jeszcze wibrowało od niedawnych walk, starć pomiędzy stronnictwami, między tymi, którzy wybrali Pasquale Paolego, zbiegłego do Anglii, a tymi, którzy przyłączyli się do Francuzów. Chłopiec wiedział dobrze, że jego ojciec, Carlo Buonaparte, należał do tych drugich. Gubernator Korsyki, pan de Marbeuf, był mile widziany w domu przy ulicy Saint-Charles. Starego uwodziciela przyciągała może także uroda Letycji.
Carlo Buonaparte, z rodziny szlacheckiej od czterech pokoleń – jak zaświadczali to heraldycy z Toskanii, skąd wywodzili się jego przodkowie, zawojował gubernatora, który szukał oparcia wśród notabli gotowych przejść na stronę Francuzów.
Carlo stawiał na tę kartę. Tak było trzeba, aby otrzymywać stanowiska, renty, subsydia. 8 czerwca 1777 roku został wybrany na deputowanego szlachty Korsyki do Stanów Generalnych do Wersalu. Wrócił olśniony potęgą królestwa Francji, jego miastami i pałacami, jego organizacją i tym nowym dobrotliwym władcą, Ludwikiem XVI. Nie ustawał w staraniach o stypendia dla synów: starszego, Józefa – przeznaczonego do stanu duchownego, oraz młodszego, Napoleona, który ma zrobić karierę wojskową.
Ośmiolatek w domu w Ajaccio słyszał to wszystko.
Śledzi defilady na ulicach miasta. Fascynują go ci oficerowie o pięknej postawie w niebiesko-białych mundurach. Rysuje żołnierzy, ustawia swoje figurki w szyku bojowym. Bawi się w wojnę. Jest dzieckiem Południa. Biega po ulicach, wspina się aż do cytadeli, tarza po ziemi, przewodzi bandzie urwisów, wystawia się na deszcz, ponieważ przyszły żołnierz musi być wytrzymały. Wymienia swój biały chleb na razowy chleb żołnierza, ponieważ należy się przyzwyczajać do żołnierskiego wiktu.
Gdy się dowiaduje, że ojciec uzyskał stypendium dla niego oraz Józefa i że obaj jadą się uczyć do kolegium w Autun, gdzie Józef pozostanie, ponieważ jest przeznaczony dla Kościoła, a on, kiedy tylko nauczy się francuskiego, wstąpi do Królewskiej Szkoły Wojskowej, to aż drży z entuzjazmu i jednocześnie czuje się rozdarty na myśl o opuszczeniu matki, rodziny, swego domu i miasta.
Ale tak trzeba. Rodzą się inne dzieci: w 1775 roku Lucjan, w 1777 – Marianna Eliza. Potem przyjdą na świat Ludwik (1778), Paulina (1780), Maria Annuncjata Karolina (1782) i Hieronim (1784).
Oczywiście rodziny Buonaparte i Ramolino nie są biedne. Posiadają trzy domy, winnice, folwark w Milelli i szkółkę morwową, młyn, nieruchomości w Ucciani, w Bocognano, w Bastelice. Mają także wpływy. Ich rodziny tworzą prawdziwy klan. Trzeba jednak myśleć o karierze dzieci, utrzymać pozycję wśród szlachty królestwa, w którego skład weszła Korsyka.
Józef zatem zostanie księdzem, a Napoleon żołnierzem.
Pan de Marbeuf przyrzeka Józefowi jedno z tych beneficjów kościelnych, którymi dysponuje jego bratanek Yves Alexandre de Marbeuf, biskup Autun. Jeśli chodzi o stypendium Napoleona w szkole wojskowej – potwierdza je.
15 grudnia 1778 roku dziewięcioipółletni chłopiec uściskał matkę i bliskich. Trzymał się między ojcem, dumnym i eleganckim, który znów wybierał się do Wersalu, by zawieźć propozycje szlachty korsykańskiej, a bratem Józefem. Razem z nimi odjeżdżał szwagier ojca Joseph Fesch, który miał kontynuować studia w seminarium w Aix, oraz kuzyn Aurèle Varèse, mianowany subdiakonem przy biskupie de Marbeuf.
Oczy chłopca są suche. Wstępuje na pokład statku zmierzającego w kierunku Marsylii i patrzy, jak Korsyka zaciera się w dali. Jeszcze długo po jej zniknięciu czuje zapach tej ziemi, zapach ojczyzny.
To o niej marzył z otwartymi ustami i szklanym wzrokiem w klasie kolegium w Autun, kiedy ksiądz Chardon podsumowywał lekcję francuskiego. Na wyrzuty profesora, że nie uważa, chłopiec zerwał się z miejsca i odpowiedział władczym tonem, w którym przebijała melodia jego ojczystego języka:
– Proszę księdza, ja to już umiem.
Uczył się rzeczywiście szybko. Chłopak był w kolegium osamotniony, tylko z bratem Józefem mógł czasem powspominać dziecięce zabawy. Czy Józef pamięta ich walki? I jak czasem bywał powalony na ziemię przez młodszego brata, bitnego i rozgniewanego? Czy pamięta księdza Recco, który uczył ich arytmetyki? Napoleon już wtedy celował w tym przedmiocie, pasjonowały go rachunki. Czy pamięta ten dzień, gdy ksiądz Recco podzielił klasę na Kartagińczyków i Rzymian? Józef, starszy – trafił do Rzymian, Napoleon – do Kartagińczyków, a więc do pokonanych. I Napoleon tak długo się złościł, aż zamieniono braci miejscami to i on znalazł się w obozie zwycięzców.
Czy pamięta święto 5 maja 1777 roku, niecałe dwa lata wcześniej, gdy do Ajaccio przyjechał dzierżawca Buonapartych z dwoma rozhukanymi końmi? I jak po odjeździe dzierżawcy Napoleon wskoczył na jednego z wierzchowców i puścił się galopem? Miał wtedy tylko osiem lat. W drodze na folwark dogonił wieśniaka i zadziwił go, obliczając, ile zboża dziennie miele młyn.
Samowolny jest ten dzieciak, ale ma głowę, a do tego nieposkromioną wolę.
Po krótkim pobycie w kolegium w Autun opanowuje francuski, język pana de Marbeuf, język królewskich żołnierzy, język zwycięzców Pasquale Paolego.
„Był u mnie tylko przez trzy miesiące – zwierza się ojciec Chardon. – W tym czasie nauczył się francuskiego wystarczająco, by mógł swobodnie prowadzić rozmowę, a nawet dokonywać niewielkich tłumaczeń z francuskiego i na francuski”.
Ponieważ starania jego ojca o potwierdzenie szlacheckich przodków uwieńczone zostały sukcesem, Napoleon mógł wyruszyć do Królewskiej Szkoły Wojskowej w Brienne. A w rejestrach kolegium w Autun przełożony zapisał: „Pan Neapoleone de Buonaparte, za trzy miesiące i dwadzieścia dni sto jedenaście liwrów, dwanaście sou i osiem denarów”.
Tak właśnie nazywają tego chłopca cudzoziemca!
Zaciska pięści. Stoi prosto, żeby nie okazać słabości, nie poddać się wzruszeniu na dziedzińcu kolegium w Autun, gdzie już czeka wóz, który zawiezie go do Brienne.
Jego brat Józef, który będzie kontynuował w kolegium studia klasyczne, by zostać kiedyś księdzem, ulega nastrojowi, przyciska Napoleona do siebie.
Młodszy z braci wie, że w ten sposób na wiele lat zrywa ostatnie więzy łączące go z rodziną, że będzie odtąd mieszkał wśród Francuzów, których języka ledwie co się nauczył, że zawiozą go dalej w głąb tej zimnej i deszczowej Szampanii, tak daleko od morza. Lecz pozostaje twardy.
„Byłem cały zapłakany – opowiada Józef. – Napoleon uronił tylko jedną łezkę, którą na próżno starał się ukryć. Ksiądz Simon, zastępca przełożonego kolegium, świadek naszego pożegnania, powiedział mi po odjeździe Napoleona: «Ta jedna łza świadczy o nie mniejszym bólu rozstania niż wszystkie twoje łzy»”.
Chłopca powierzono panu de Champeaux, który zawiózł go najpierw do swego zamku w Thoisy-le-Désert. Napoleon odkrywa tam zupełnie nieznany mu świat francuskich rodzin szlacheckich, o których obyczajach nie miał pojęcia.
Milczy. Obserwuje. Jeszcze bardziej się hartuje. Odbywa długie przejażdżki po okolicach, których pofalowane pagórki nie przestają go zadziwiać. Myśli o suchych i słonecznych krajobrazach Korsyki, o figowcach, na które się wspinał, by opychać się czerwonym miąższem owoców. I jak czasem zjawiała się matka i dawała mu klapsa za karę, że zrywał figi wbrew zakazowi. Szczęśliwe czasy matczynych kar, białego soku, od którego kleiły się palce.
Nie należy niczego dać poznać po sobie, trzeba słuchać, podchwytywać powiedzenia, odgadywać sens nowych słów. Po trzech tygodniach ksiądz Hemey d’Auberive, wikary biskupa de Marbeuf, wezwany przez chorego pana de Champeaux, przyjeżdża po Napoleona do zamku Thoisy-le-Désert, aby towarzyszyć mu do Brienne.
I oto, 15 maja 1779 roku, Napoleon Bonaparte, chłopiec o szarym spojrzeniu, znalazł się w szkole wojskowej, gdzie miał spędzić przeszło pięć lat.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Napoleon z kiepskiej gliny chodzi nocą do Żakliny. [wróć]
Tytuł oryginału: Napoléon. Le chant du départ. Le soleil d’Austerlitz
Le chant du départ, 1769-1799: © Éditions Robert Laffont, S.A., Paris, 1997 through arrangement with Renata de La Chapelle Agency
Le soleil d’Austerlitz 1799-1805: © Éditions Robert Laffont, S.A., Paris, 1997 through arrangement with Renata de La Chapelle Agency
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2023
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Małgorzata Chwałek
Redaktor merytoryczny: prof. dr hab. Maciej Forycki
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Krzysztof Rychter
Ilustracja na okładce
© incamerastock / Alamy Stock Photo / BE
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Napoleon t.1 Pieśń wymarszu. Słońce Austerlitz, wyd. I w tej edycji, Poznań 2023)
ISBN 978-83-8338-800-7
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer