Napoleon. Tom 1 - Max Gallo - ebook + książka

Napoleon. Tom 1 ebook

Max Gallo

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Max Gallo w fascynujący sposób opisał historię życia Napoleona, który odniósł największe zwycięstwo – żyje w pamięci potomnych. Jest nieśmiertelny.

Pierwsza część zbeletryzowanej biografii najsłynniejszego Francuza. Opowiada o początkach niezwykłego losu człowieka, który wyrósł w czasach rewolucji francuskiej, w chwili zaś jej zakończenia był już generałem. Miał za sobą błyskotliwą karierę we Włoszech i już snuł marzenia na miarę Aleksandra Wielkiego.

W roku 1799 roku trzydziestoletni Napoleon zostaje pierwszym konsulem. Pięć lat później jest już cesarzem i wkrótce pod Austerlitz rozgromi koalicję antyfrancuską. Czy udałoby mu się zrobić tę zawrotną karierę, gdyby nie geniusz, energia i upór, dzięki którym pokonywał wszelkie przeszkody na swej drodze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 867

Oceny
4,3 (23 oceny)
11
9
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PolokJozef

Dobrze spędzony czas

Przystepuje do II tomu.
10
Karkosa75

Całkiem niezła

Jak dotąd nie dorównuje biografii Napoleona autorstwa Adama Zamoyskiego.
00
PiotrMalysa

Nie oderwiesz się od lektury

good
00
JoannaCK100

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała podróż w czasie.Jedna z najlepszych książek historycznych ostatnich czasów.
00
PrzemoD

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać. Polecam
00

Popularność




Napoleon

PIEŚŃ WYMARSZU

Dedykacja

Sten­dha­lowi i André Mal­raux, a także mojemu synowi

***

Czy można mi zarzu­cić coś,

z czego histo­ryk nie mógłby mnie wybro­nić?

Napo­leon na Wyspie Świę­tej Heleny

Pozo­sta­wił on Fran­cję mniej­szą,

niż ją zastał, zgoda.

Ale prze­cież nie tak powstaje naród.

Dla Fran­cji jego ist­nie­nie było konieczne…

Nie wolno kup­czyć wiel­ko­ścią.

de Gaulle, cyto­wany przez André Mal­raux w Les chênes qu’on abat

UWERTURA

Ta równina byłaby wspaniałym polem bitwy

Był 4 kwiet­nia 1805 roku, tuż po świ­cie.

Napo­leon Bona­parte, cesarz Fran­cu­zów, uno­sił się w strze­mio­nach, ścią­ga­jąc wodze swego araba, który nie­cier­pli­wie grze­bał kopy­tami. Cau­la­in­co­urt, wielki koniu­szy i adiu­tant, oraz ofi­ce­ro­wie cesar­skiego orszaku trzy­mali się w pew­nej odle­gło­ści. Konie drep­tały, wpa­dały na sie­bie, sza­ble pobrzę­ki­wały.

Cesarz znaj­do­wał się na czele, sam. Patrzył na wyła­nia­jące się z mgły ruiny zabu­do­wań. Pozna­wał aleję lipową i na jej końcu klasz­tor fran­cisz­ka­nów. To wszystko, co pozo­stało po szkole woj­sko­wej w Brienne, gdzie spę­dził pięć lat; tra­fił tam jako dzie­się­cio­letni chło­piec, z któ­rego inni się wyśmie­wali, ponie­waż nosił dziwne, cudacz­nie brzmiące cudzo­ziem­skie nazwi­sko Napo­le­one Buona­parte, i aby go spro­wo­ko­wać, pod­śpie­wy­wali rymo­wankę: „Napo­le­one Buona­parte, Paille-au-nez1”.

Minęło zale­d­wie dwa­dzie­ścia lat i oto 2 grud­nia 1804 r. w kate­drze Notre Dame przy­jął z rąk papieża Piusa VII cesar­ską koronę, aby się nią samemu uko­ro­no­wać. Był Napo­le­onem Bona­parte, cesa­rzem Fran­cu­zów. I wkro­czył dopiero w trzy­dzie­sty szó­sty rok życia.

Przy­był z Paryża poprzed­niego dnia, gdyż chciał raz jesz­cze zoba­czyć te strony i szkołę woj­skową; nie wie­dział, że została po niej tylko kupa gruzu – świa­dec­two burz­li­wych wyda­rzeń ostat­nich dwu­dzie­stu lat. Zamknięto ją w 1793 roku, sprze­dano jako dobro naro­dowe i zamie­niono w manu­fak­turę jasz­czy arty­le­ryj­skich, a póź­niej, po prze­nie­sie­niu warsz­ta­tów, odstą­piono za bez­cen i w 1799 roku roze­brano na cegły.

Spę­dził tu pięć naj­cięż­szych lat swego życia, sam jeden w kraju, gdzie prak­tycz­nie był obcy. Ale został Napo­le­onem Bona­parte, cesa­rzem Fran­cu­zów, choć minęło tylko dwa­dzie­ścia lat.

30 marca 1805 roku w Paryżu papież Pius VII zło­żył mu wizytę przed swym powro­tem do Włoch. Napo­leon poin­for­mo­wał go, że on także opusz­cza Paryż i udaje się do Medio­lanu, gdzie w kate­drze kar­dy­nał Caprara nałoży mu na głowę koronę króla Włoch, i Pius VII raz jesz­cze skło­nił głowę przed cesa­rzem, a nie­ba­wem także i kró­lem.

Napo­leon wyje­chał z Paryża 31 marca, kie­ru­jąc się w stronę Troyes. Zgo­dził się spę­dzić jedną noc w góru­ją­cym nad mia­stecz­kiem zamku Brienne, trak­tu­jąc to jako piel­grzymkę do miejsc swego samot­nego dzie­ciń­stwa i tam­tych lat nauki w szkole woj­sko­wej.

Wzdłuż całej trasy z Paryża do Brienne roz­brzmie­wały grom­kie wiwaty. Napo­leon wychy­lał się przez drzwiczki karety, a przy wjeź­dzie do miast i mia­ste­czek dosia­dał swego araba i wypro­sto­wany odpo­wia­dał na powi­ta­nia.

3 kwiet­nia 1805 roku, póź­nym ran­kiem, wje­chał do Brienne. Tłum oko­licz­nych wie­śnia­ków zapeł­niał ulice. Napo­leon roz­po­znał pod­jazd pro­wa­dzący do oto­czo­nego roz­le­głymi ogro­dami placu, na któ­rym wzno­sił się zamek.

Pani de Brienne już cze­kała na scho­dach, by powi­tać go z hono­rami i poka­zać mu apar­ta­menty, które dla niego przy­go­to­wała i w któ­rych, jak ciszej dodała, zatrzy­mał się kie­dyś książę Orle­ań­ski.

Napo­leon pod­szedł, otwo­rzył okno i popa­trzył na wiej­ski pej­zaż Szam­pa­nii, który wyda­wał mu się taki wrogi, tak nie­zna­jomy i obcy, kiedy zna­lazł się tutaj sam jako dzie­się­cio­let­nie dziecko.

W ciągu pię­ciu lat spę­dzo­nych w szkole woj­sko­wej w Brienne setki razy sły­szał opo­wie­ści o polo­wa­niach i uro­czy­sto­ściach, jakie pań­stwo de Brienne urzą­dzali w zamku i nale­żą­cych do nich lasach. Czę­sto odgłosy muzyki i kon­nych kawal­kad dobie­gały aż do szkol­nego dzie­dzińca. Ale raz tylko Napo­le­ona wraz z kole­gami zapro­szono do zamku.

Było to w dniu Świę­tego Ludwika, 25 sierp­nia 1783 roku. Pani de Brienne zwró­ciła uwagę na tego chu­dego ucznia o oliw­ko­wej kar­na­cji i tak dziw­nym nazwi­sku: Napo­le­one Buona­parte, ale było to z jej strony jedy­nie prze­lotne zain­te­re­so­wa­nie. Zagu­bił się wśród setki uczniów szkoły, owej ano­ni­mo­wej masy chłop­ców w mun­dur­kach z błę­kit­nego sukna, w kurt­kach o bia­łym pod­szy­ciu, z czer­wo­nymi wyło­gami, man­kie­tami i koł­nie­rzem oraz bia­łymi guzi­kami z her­bem szkoły woj­sko­wej.

W zam­ko­wych ogro­dach Napo­leon cho­dził alej­kami, gdzie cisnęła się cała lud­ność z sąsiedz­twa, zapro­szona przez gospo­da­rzy z oka­zji kró­lew­skiego święta. Wznie­siono estrady dla akro­ba­tów, śpie­wa­ków i akto­rów. Prze­cią­gnięto liny dla lino­skocz­ków. A sprze­dawcy pier­ni­ków i napoju z lukre­cji prze­ci­skali się przez tłum, pro­po­nu­jąc swoje spe­cjały. Buona­parte prze­cha­dzał się w mil­cze­niu, z rękami zało­żo­nymi do tyłu.

To było dwa­dzie­ścia dwa lata temu.

Teraz Napo­leon był cesa­rzem Fran­cu­zów, a pani de Brienne pro­siła go, by zasiadł do stołu, a następ­nie prze­szedł do salonu. Przy­by­wali ludzie pra­gnący, by ich przed­sta­wiono cesa­rzowi.

Pro­boszcz z sąsiedz­twa, ubrany w brą­zowy sur­dut, zbli­żył się zgięty, utrzy­mu­jąc, że był jed­nym z pro­fe­so­rów Napo­le­ona w szkole woj­sko­wej pro­wa­dzo­nej przez fran­cisz­ka­nów.

– Kim pan jest? – spy­tał cesarz, jakby nie dosły­szał.

Pro­boszcz powtó­rzył.

– Sutanna – odrzekł Napo­leon – została księ­żom dana na to, aby ich zawsze roz­po­zna­wano z bli­ska i z daleka, nie poznaję pro­bosz­cza w sur­du­cie. Pro­szę iść się prze­brać.

Pro­boszcz znik­nął, powró­cił zmie­szany i pokorny.

– Teraz księ­dza poznaję – rzekł Napo­leon – i bar­dzo się cie­szę, że księ­dza widzę.

Był prze­cież cesa­rzem Fran­cu­zów.

Przy obie­dzie zaczął się nie­cier­pli­wić. Współ­bie­siad­nicy umil­kli. Och­mistrz z wra­że­nia prze­wró­cił sosjerkę na obrus przed cesa­rzem. Napo­leon wybuch­nął śmie­chem i atmos­fera się roz­ła­do­wała.

Goście ode­szli od stołu wśród gwaru roz­mów, potem cesarz udał się do sie­bie. Spał nie­wiele, już o świ­cie był na dzie­dzińcu, wsiadł na swego araba i opu­ścił zamek, aby raz jesz­cze zoba­czyć tę szkołę woj­skową i stwier­dzić, gdy tylko mgła się roz­pro­szyła, że popa­dła ona w ruinę. Nie warto było nawet myśleć o jej odbu­do­wie. Kosz­to­wa­łoby to miliony. Nie można odbu­do­wać prze­szło­ści.

Nagle dwoma szyb­kim ude­rze­niami ostrogi pobu­dził konia i popę­dził samot­nie przez mia­steczko Brienne i dalej, drogą do Bar-sur-Aube. Po kilku minu­tach znik­nął. Rumak, długo powstrzy­my­wany, gnał peł­nym galo­pem, prze­ska­ku­jąc rowy, zapusz­cza­jąc się w zagaj­niki, stu­ka­jąc kopy­tami po kamien­nych dro­gach. A cesarz, zmie­nia­jąc co chwila kie­ru­nek, roz­po­zna­wał to jakiś widok, to znów jakąś wio­skę.

Sam, wciąż sam, ściga swoje wspo­mnie­nia po polach, wyobraża sobie Cau­la­in­co­urta i zde­ner­wo­wa­nych ofi­ce­rów, któ­rzy usi­łują go odna­leźć.

Ciszę nasiąk­niętą mgłą roz­darł wystrzał. To sygnał od Cau­la­in­co­urta. Trzeba znów ruszać w drogę.

Cesarz wró­cił, wciąż patrząc na wieże zamku Brienne. Galo­po­wał ponad trzy godziny. Nie wie któ­rędy, mówi swym zdzi­wio­nym ofi­ce­rom.

Jego koń jest wyczer­pany, pokryty potem, a z jego noz­drzy ciek­nie krew.

Jesz­cze tego samego dnia, 4 kwiet­nia, cesarz opu­ścił Brienne i wyru­szył do Medio­lanu, gdzie cze­kała go korona króla Włoch. Zanim zamek znik­nął z oczu, cesarz wychy­lił się z okna karety i kazał się zatrzy­mać. Zam­kowe wieże ską­pane były w słońcu, które roz­bły­ski­wało także na pochwach sza­bli i ozdo­bach mun­du­rów.

– Ta rów­nina – mówi Napo­leon – byłaby wspa­nia­łym polem bitwy.

Paille-au-nez (dosł. „słoma w nosie”) wyma­wia się „pajo’ne”, co two­rzy rym z wło­ską wer­sją „Napo­le­one” (przyp. tłum.). [wróć]

CZĘŚĆ PIERWSZA

Wulkan drzemiący pod skałą

15 SIERPNIA 1769–PAŹDZIERNIK 1785

Rozdział 1

Chło­piec, który 15 maja 1779 roku wszedł do roz­mów­nicy Kró­lew­skiej Szkoły Woj­sko­wej w Brienne, nie ukoń­czył jesz­cze dzie­się­ciu lat, gdyż uro­dził się 15 sierp­nia 1769 roku w Ajac­cio, jako syn Carla Marii Buona­parte i Lety­cji Ramo­lino.

Ręce trzy­mał zało­żone na plecy, był wypro­sto­wany, miał szczu­płą nie­ru­chomą twarz o wysta­ją­cym pod­bródku, kasz­ta­no­wate, bar­dzo krótko przy­cięte włosy i szare oczy, jego wątłe ciało wci­śnięte było w ciem­no­nie­bie­skie ubra­nie. Wyda­wał się nie­wzru­szony, nie­malże obo­jętny, w tej wiel­kiej zim­nej sali, gdzie się zna­lazł, cze­ka­jąc, aż przyj­mie go pryn­cy­pał szkoły, ojciec Lelue, z zakonu fran­cisz­ka­nów, któ­rzy zarzą­dzali szkołą.

Chło­piec wie­dział jed­nak, że pozo­sta­nie w szkole przez wiele lat, nie mogąc jej opu­ścić ani na jeden dzień, i że będzie osa­mot­niony w tym kraju, któ­rego języka dopiero zaczął się uczyć.

1 stycz­nia 1779 roku przy­je­chał do Autun z ojcem Car­lem. Był to piękny wysoki męż­czy­zna o regu­lar­nych rysach twa­rzy, o wyglą­dzie zadba­nym, a nawet wykwint­nym, i pań­skim spo­so­bie bycia.

Kor­syka, uliczki Ajac­cio, zapach morza, sosen, pista­cji, drzew poziom­ko­wych, mirtu – cały ten świat, który był dla chłopca wszyst­kim, teraz pozo­stał daleko, stał się intym­nym sekre­tem. Trzeba było zaci­snąć zęby i zagryźć wargi, kiedy ojciec odje­chał, zosta­wia­jąc w kole­gium w Autun swo­ich dwóch synów, star­szego Józefa, uro­dzo­nego 7 stycz­nia 1768 roku, i Napo­le­ona – jed­nego prze­zna­czo­nego dla Kościoła, dru­giego dla armii.

W Autun w ciągu nie­spełna czte­rech mie­sięcy, od 1 stycz­nia do 21 kwiet­nia, nale­żało się nauczyć fran­cu­skiego – języka obcego, języka, w któ­rym wykrzy­ki­wali zwy­cię­scy żoł­nie­rze na uli­cach Ajac­cio. Ojciec wła­dał nim, matka nie. Jedy­nym języ­kiem, któ­rego nauczono synów, był wło­ski.

Uczyć się, uczyć: dzie­wię­cio­letni chło­piec zaci­skał pię­ści, ukry­wał smu­tek, tęsk­notę, strach i poczu­cie opusz­cze­nia w tym kraju desz­czu, zimna, śniegu i sza­ro­ści, gdzie zie­mię czuć było próch­nicą i bło­tem, a ni­gdy nie pach­niała ona gęstą, bujną roślin­no­ścią.

Nowy język należy opa­no­wać, ponie­waż to język tych, któ­rzy poko­nali jego ziom­ków i oku­po­wali wyspę. Natęża się. Czyta na głos. Powta­rza, dopóki słowa się nie pod­da­dzą. Ten język będzie mu pew­nego dnia potrzebny, aby poko­nać tych zaro­zu­mia­łych Fran­cu­zów, któ­rzy natrzą­sają się z jego nazwi­ska i do któ­rych nie chce się nawet zbli­żać.

Prze­cha­dza się samot­nie po dzie­dzińcu kole­gium w Autun, zamy­ślony i pochmurny. Jego brat Józef – prze­ciw­nie – jest grzeczny, spo­kojny i nie­śmiały. Lecz Napo­leon iry­tuje innych swym zacho­wa­niem, w któ­rym duma upo­ko­rzo­nego dziecka mie­sza się z gory­czą poko­na­nego.

Draż­nią go więc i pro­wo­kują. Z początku mil­czy, lecz gdy mu mówią, że Kor­sy­ka­nie są tchó­rzami, ponie­waż pozwo­lili się pod­bić, gesty­ku­luje i wyrzuca w gnie­wie: „Gdyby Fran­cu­zów było tylko cztery razy wię­cej, to ni­gdy nie zdo­by­liby Kor­syki. Ale ich było dzie­sięć razy wię­cej”.

Mówią mu o Pasqu­ale Paolim, przy­wódcy ruchu oporu prze­ciw Fran­cu­zom, poko­na­nym 9 maja 1769 roku w bitwie pod Ponte Nuovo.

Jesz­cze raz się opa­no­wuje. Pamięta. Wie, że jego ojciec i matka byli pod­opiecz­nymi Pasqu­ale Paolego. Jako mło­dzi ludzie, mający zale­d­wie osiem­na­ście i czter­na­ście lat, prze­by­wali w oto­cze­niu Paolego, w Corte, w latach krót­kiej nie­pod­le­gło­ści Kor­syki, pomię­dzy pano­wa­niem genu­eń­skim a fran­cu­ską inter­wen­cją w roku 1767. W 1764 roku to Pasqu­ale Paoli wywiera nacisk na rodzinę Lety­cji Ramo­lino, aby pozwo­lono dziew­czy­nie poślu­bić Carla Marię Buona­parte. Słowo Babbo, czyli „ojca”, jak nazy­wano Pasqu­ale Paolego, ma swoją wagę. Ślub się odbywa. Wkrótce rodzi się i umiera dwoje dzieci. Potem, po uro­dze­niu Józefa, Lety­cja jest znowu brze­mienna, w chwili gdy woj­ska króla Ludwika XV zwy­cię­żają patrio­tów kor­sy­kań­skich. I trzeba ucie­kać ścież­kami przez zaro­śla makii, trzeba prze­kra­czać rzeki w bród.

Lecz w kole­gium w Autun dzie­wię­cio­la­tek nie może tego powie­dzieć ojcu Char­do­nowi, który mię­dzy dwiema lek­cjami fran­cu­skiego pyta go zara­zem dobro­tli­wie i iro­nicz­nie:

– Dla­czego zosta­li­ście pobici? Mie­li­ście prze­cież Paolego, a on ucho­dził za dobrego gene­rała.

Chło­piec nie może się poha­mo­wać:

– Tak, pro­szę księ­dza, i chciał­bym być do niego podobny.

Jest Kor­sy­ka­ni­nem. Nie­na­wi­dzi tego kraju, jego kli­matu i miesz­kań­ców. Mru­czy: „Wyrzą­dzę tym Fran­cu­zom tyle złego, ile tylko zdo­łam”.

Jest kimś w rodzaju dobro­wol­nego więź­nia, synem poko­na­nego jeńca. Nie może ani się zwie­rzać, ani pła­kać.

Przy­po­mina sobie wie­czory w rodzi­ciel­skim domu, przy ulicy Saint-Char­les, wśród obfi­to­ści zapa­chów. Przy­po­mina sobie łagodne głosy. Matka bywała szorstka, potra­fiła go spo­licz­ko­wać albo spra­wić mu lanie, ale była piękna i kochała go. Sia­dała pomię­dzy swo­imi dziećmi – znowu brze­mienna, spo­kojna i nie­ugięta. Opo­wia­dała o woj­nie, o ucieczce po klę­sce pod Ponte Nuovo.

Babka ze strony ojca, Maria Save­ria Buona­parte, przy­rodni wuj Joseph Fesch (ponie­waż matka Lety­cji ponow­nie wyszła za mąż), matka chrzestna Ger­trude Para­vi­cini, mamka Napo­le­ona Camilla Ilari oraz słu­żąca Save­ria – jedyna słu­żąca rodziny – wszy­scy słu­chali. A pobożna babka, która uczest­ni­czyła w dzie­wię­ciu mszach dzien­nie, czę­sto żegnała się zna­kiem krzyża.

Napo­leon przy­po­mi­nał sobie naj­drob­niej­sze szcze­góły opisu rzeki Lia­mone o wzbu­rzo­nych nur­tach. Lety­cja chciała prze­być rzekę w bród, lecz koń, porwany przez prąd, stra­cił grunt pod nogami. Carlo rzu­cił się do wody, chcąc rato­wać cię­żarną żonę i syna Józefa, Lety­cji udało się jed­nak opa­no­wać wierz­chowca i skie­ro­wać go w stronę dru­giego brzegu.

Cóż ci wszy­scy Fran­cuzi – ksiądz Char­don, ucznio­wie kole­gium w Autun – mogą wie­dzieć o Kor­syce i Kor­sy­ka­nach, skoro nie znają szumu morza, zacisz­nych uli­czek przy por­cie i góru­ją­cej nad zatoką Ajac­cio for­tecy o bar­wie ochry?

Napo­leon roz­my­ślał o swo­ich wypra­wach, bój­kach, jakie sta­czał, sta­wia­jąc czoło innym dzie­ciom, które cza­sami wyśmie­wały się z niego, z jego zanie­dba­nego wyglądu, lecz które tak jak on pocho­dziły z Połu­dnia i mówiły tym samym peł­nym cie­pła i wyrazu języ­kiem.

Napo­le­one di mezza cal­zetta

Fa l’amore a Gia­co­mi­netta.1

Rzu­cał się na nich, zabie­rał Gia­co­mi­nettę, kole­żankę z klasy, do szkoły pro­wa­dzo­nej przez sio­stry, gdzie uczył się wło­skiego. Póź­niej, w wieku ośmiu lat, prze­mie­rzał z nią nabrzeża por­towe. Ale wtedy już odda­lał się od niej. Uczył się aryt­me­tyki, zaszyty w budce z desek zbu­do­wa­nej na tyłach domu. Racho­wał sam, samiutki przez cały dzień, wycho­dził dopiero wie­czo­rem, obszar­pany, obo­jętny, roz­ma­rzony.

Nic o tym wszyst­kim nie mówić. Zacho­wać dla sie­bie. Nauczyć się fran­cu­skiego.

Żoł­nie­rze zwy­cię­skiego króla defi­lo­wali i para­do­wali po uli­cach Ajac­cio, po mie­ście, które jesz­cze wibro­wało od nie­daw­nych walk, starć pomię­dzy stron­nic­twami, mię­dzy tymi, któ­rzy wybrali Pasqu­ale Paolego, zbie­głego do Anglii, a tymi, któ­rzy przy­łą­czyli się do Fran­cu­zów. Chło­piec wie­dział dobrze, że jego ojciec, Carlo Buona­parte, nale­żał do tych dru­gich. Guber­na­tor Kor­syki, pan de Mar­beuf, był mile widziany w domu przy ulicy Saint-Char­les. Sta­rego uwo­dzi­ciela przy­cią­gała może także uroda Lety­cji.

Carlo Buona­parte, z rodziny szla­chec­kiej od czte­rech poko­leń – jak zaświad­czali to heral­dycy z Toska­nii, skąd wywo­dzili się jego przod­ko­wie, zawo­jo­wał guber­na­tora, który szu­kał opar­cia wśród nota­bli goto­wych przejść na stronę Fran­cu­zów.

Carlo sta­wiał na tę kartę. Tak było trzeba, aby otrzy­my­wać sta­no­wi­ska, renty, sub­sy­dia. 8 czerwca 1777 roku został wybrany na depu­to­wa­nego szlachty Kor­syki do Sta­nów Gene­ral­nych do Wer­salu. Wró­cił olśniony potęgą kró­le­stwa Fran­cji, jego mia­stami i pała­cami, jego orga­ni­za­cją i tym nowym dobro­tli­wym władcą, Ludwi­kiem XVI. Nie usta­wał w sta­ra­niach o sty­pen­dia dla synów: star­szego, Józefa – prze­zna­czo­nego do stanu duchow­nego, oraz młod­szego, Napo­le­ona, który ma zro­bić karierę woj­skową.

Ośmio­la­tek w domu w Ajac­cio sły­szał to wszystko.

Śle­dzi defi­lady na uli­cach mia­sta. Fascy­nują go ci ofi­ce­ro­wie o pięk­nej posta­wie w nie­bie­sko-bia­łych mun­du­rach. Rysuje żoł­nie­rzy, usta­wia swoje figurki w szyku bojo­wym. Bawi się w wojnę. Jest dziec­kiem Połu­dnia. Biega po uli­cach, wspina się aż do cyta­deli, tarza po ziemi, prze­wo­dzi ban­dzie urwi­sów, wysta­wia się na deszcz, ponie­waż przy­szły żoł­nierz musi być wytrzy­mały. Wymie­nia swój biały chleb na razowy chleb żoł­nierza, ponie­waż należy się przy­zwy­cza­jać do żoł­nier­skiego wiktu.

Gdy się dowia­duje, że ojciec uzy­skał sty­pen­dium dla niego oraz Józefa i że obaj jadą się uczyć do kole­gium w Autun, gdzie Józef pozo­sta­nie, ponie­waż jest prze­zna­czony dla Kościoła, a on, kiedy tylko nauczy się fran­cu­skiego, wstąpi do Kró­lew­skiej Szkoły Woj­sko­wej, to aż drży z entu­zja­zmu i jed­no­cze­śnie czuje się roz­darty na myśl o opusz­cze­niu matki, rodziny, swego domu i mia­sta.

Ale tak trzeba. Rodzą się inne dzieci: w 1775 roku Lucjan, w 1777 – Marianna Eliza. Potem przyjdą na świat Ludwik (1778), Pau­lina (1780), Maria Annun­cjata Karo­lina (1782) i Hie­ro­nim (1784).

Oczy­wi­ście rodziny Buona­parte i Ramo­lino nie są biedne. Posia­dają trzy domy, win­nice, fol­wark w Milelli i szkółkę mor­wową, młyn, nie­ru­cho­mo­ści w Ucciani, w Boco­gnano, w Baste­lice. Mają także wpływy. Ich rodziny two­rzą praw­dziwy klan. Trzeba jed­nak myśleć o karie­rze dzieci, utrzy­mać pozy­cję wśród szlachty kró­le­stwa, w któ­rego skład weszła Kor­syka.

Józef zatem zosta­nie księ­dzem, a Napo­leon żoł­nie­rzem.

Pan de Mar­beuf przy­rzeka Józe­fowi jedno z tych bene­fi­cjów kościel­nych, któ­rymi dys­po­nuje jego bra­ta­nek Yves Ale­xan­dre de Mar­beuf, biskup Autun. Jeśli cho­dzi o sty­pen­dium Napo­le­ona w szkole woj­sko­wej – potwier­dza je.

15 grud­nia 1778 roku dzie­wię­cio­ipół­letni chło­piec uści­skał matkę i bli­skich. Trzy­mał się mię­dzy ojcem, dum­nym i ele­ganc­kim, który znów wybie­rał się do Wer­salu, by zawieźć pro­po­zy­cje szlachty kor­sy­kań­skiej, a bra­tem Józe­fem. Razem z nimi odjeż­dżał szwa­gier ojca Joseph Fesch, który miał kon­ty­nu­ować stu­dia w semi­na­rium w Aix, oraz kuzyn Aurèle Varèse, mia­no­wany sub­dia­ko­nem przy bisku­pie de Mar­beuf.

Oczy chłopca są suche. Wstę­puje na pokład statku zmie­rza­ją­cego w kie­runku Mar­sy­lii i patrzy, jak Kor­syka zaciera się w dali. Jesz­cze długo po jej znik­nię­ciu czuje zapach tej ziemi, zapach ojczy­zny.

To o niej marzył z otwar­tymi ustami i szkla­nym wzro­kiem w kla­sie kole­gium w Autun, kiedy ksiądz Char­don pod­su­mo­wy­wał lek­cję fran­cu­skiego. Na wyrzuty pro­fe­sora, że nie uważa, chło­piec zerwał się z miej­sca i odpo­wie­dział wład­czym tonem, w któ­rym prze­bi­jała melo­dia jego ojczy­stego języka:

– Pro­szę księ­dza, ja to już umiem.

Uczył się rze­czy­wi­ście szybko. Chło­pak był w kole­gium osa­mot­niony, tylko z bra­tem Józe­fem mógł cza­sem powspo­mi­nać dzie­cięce zabawy. Czy Józef pamięta ich walki? I jak cza­sem bywał powa­lony na zie­mię przez młod­szego brata, bit­nego i roz­gnie­wa­nego? Czy pamięta księ­dza Recco, który uczył ich aryt­me­tyki? Napo­leon już wtedy celo­wał w tym przed­mio­cie, pasjo­no­wały go rachunki. Czy pamięta ten dzień, gdy ksiądz Recco podzie­lił klasę na Kar­ta­giń­czy­ków i Rzy­mian? Józef, star­szy – tra­fił do Rzy­mian, Napo­leon – do Kar­ta­giń­czy­ków, a więc do poko­na­nych. I Napo­leon tak długo się zło­ścił, aż zamie­niono braci miej­scami to i on zna­lazł się w obo­zie zwy­cięz­ców.

Czy pamięta święto 5 maja 1777 roku, nie­całe dwa lata wcze­śniej, gdy do Ajac­cio przy­je­chał dzier­żawca Buona­par­tych z dwoma roz­hu­ka­nymi końmi? I jak po odjeź­dzie dzier­żawcy Napo­leon wsko­czył na jed­nego z wierz­chow­ców i puścił się galo­pem? Miał wtedy tylko osiem lat. W dro­dze na fol­wark dogo­nił wie­śniaka i zadzi­wił go, obli­cza­jąc, ile zboża dzien­nie miele młyn.

Samo­wolny jest ten dzie­ciak, ale ma głowę, a do tego nie­po­skro­mioną wolę.

Po krót­kim poby­cie w kole­gium w Autun opa­no­wuje fran­cu­ski, język pana de Mar­beuf, język kró­lew­skich żoł­nie­rzy, język zwy­cięz­ców Pasqu­ale Paolego.

„Był u mnie tylko przez trzy mie­siące – zwie­rza się ojciec Char­don. – W tym cza­sie nauczył się fran­cu­skiego wystar­cza­jąco, by mógł swo­bod­nie pro­wa­dzić roz­mowę, a nawet doko­ny­wać nie­wiel­kich tłu­ma­czeń z fran­cu­skiego i na fran­cu­ski”.

Ponie­waż sta­ra­nia jego ojca o potwier­dze­nie szla­chec­kich przod­ków uwień­czone zostały suk­ce­sem, Napo­leon mógł wyru­szyć do Kró­lew­skiej Szkoły Woj­sko­wej w Brienne. A w reje­strach kole­gium w Autun prze­ło­żony zapi­sał: „Pan Neapo­le­one de Buona­parte, za trzy mie­siące i dwa­dzie­ścia dni sto jede­na­ście liw­rów, dwa­na­ście sou i osiem dena­rów”.

Tak wła­śnie nazy­wają tego chłopca cudzo­ziemca!

Zaci­ska pię­ści. Stoi pro­sto, żeby nie oka­zać sła­bo­ści, nie pod­dać się wzru­sze­niu na dzie­dzińcu kole­gium w Autun, gdzie już czeka wóz, który zawie­zie go do Brienne.

Jego brat Józef, który będzie kon­ty­nu­ował w kole­gium stu­dia kla­syczne, by zostać kie­dyś księ­dzem, ulega nastro­jowi, przy­ci­ska Napo­le­ona do sie­bie.

Młod­szy z braci wie, że w ten spo­sób na wiele lat zrywa ostat­nie więzy łączące go z rodziną, że będzie odtąd miesz­kał wśród Fran­cu­zów, któ­rych języka led­wie co się nauczył, że zawiozą go dalej w głąb tej zim­nej i desz­czo­wej Szam­pa­nii, tak daleko od morza. Lecz pozo­staje twardy.

„Byłem cały zapła­kany – opo­wiada Józef. – Napo­leon uro­nił tylko jedną łezkę, którą na próżno sta­rał się ukryć. Ksiądz Simon, zastępca prze­ło­żo­nego kole­gium, świa­dek naszego poże­gna­nia, powie­dział mi po odjeź­dzie Napo­leona: «Ta jedna łza świad­czy o nie mniej­szym bólu roz­sta­nia niż wszyst­kie twoje łzy»”.

Chłopca powie­rzono panu de Cham­pe­aux, który zawiózł go naj­pierw do swego zamku w Tho­isy-le-Désert. Napo­leon odkrywa tam zupeł­nie nie­znany mu świat fran­cu­skich rodzin szla­chec­kich, o któ­rych oby­cza­jach nie miał poję­cia.

Mil­czy. Obser­wuje. Jesz­cze bar­dziej się har­tuje. Odbywa dłu­gie prze­jażdżki po oko­li­cach, któ­rych pofa­lo­wane pagórki nie prze­stają go zadzi­wiać. Myśli o suchych i sło­necz­nych kra­jo­bra­zach Kor­syki, o figow­cach, na które się wspi­nał, by opy­chać się czer­wo­nym miąż­szem owo­ców. I jak cza­sem zja­wiała się matka i dawała mu klapsa za karę, że zry­wał figi wbrew zaka­zowi. Szczę­śliwe czasy mat­czy­nych kar, bia­łego soku, od któ­rego kle­iły się palce.

Nie należy niczego dać poznać po sobie, trzeba słu­chać, pod­chwy­ty­wać powie­dze­nia, odga­dy­wać sens nowych słów. Po trzech tygo­dniach ksiądz Hemey d’Aube­rive, wikary biskupa de Mar­beuf, wezwany przez cho­rego pana de Cham­pe­aux, przy­jeż­dża po Napo­le­ona do zamku Tho­isy-le-Désert, aby towa­rzy­szyć mu do Brienne.

I oto, 15 maja 1779 roku, Napo­leon Bona­parte, chło­piec o sza­rym spoj­rze­niu, zna­lazł się w szkole woj­sko­wej, gdzie miał spę­dzić prze­szło pięć lat.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Napo­leon z kiep­skiej gliny cho­dzi nocą do Żakliny. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: Napoléon. Le chant du départ. Le soleil d’Auster­litz

Le chant du départ, 1769-1799: © Éditions Robert Laf­font, S.A., Paris, 1997 thro­ugh arran­ge­ment with Renata de La Cha­pelle Agency

Le soleil d’Auster­litz 1799-1805: © Éditions Robert Laf­font, S.A., Paris, 1997 thro­ugh arran­ge­ment with Renata de La Cha­pelle Agency

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Redak­tor mery­to­ryczny: prof. dr hab. Maciej Forycki

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Krzysz­tof Rych­ter

Ilu­stra­cja na okładce

© inca­me­ra­stock / Alamy Stock Photo / BE

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Napo­leon t.1 Pieśń wymar­szu. Słońce Auster­litz, wyd. I w tej edy­cji, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-800-7

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer