Chcę twojego życia - Amber Garza - ebook + audiobook + książka

Chcę twojego życia ebook i audiobook

Garza Amber

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Miasteczko w Kalifornii. Kelly Medina odbiera telefon z prośbą o potwierdzenie wizyty u pediatry. Moment nie mógłby być gorszy: jej syn niedawno wyjechał na studia, a ona nigdy nie czuła się tak samotna. Recepcjonistka szybko wyjaśnia nieporozumienie – w miasteczku niedawno zamieszkała inna Kelly Medina, musiała pomylić numer.

Ale Kelly nie może przestać o tym myśleć. Kim jest młoda mama, którą starsza Kelly tak bardzo chciałaby ponownie być? Czy jej dziecko to także chłopiec? Niebawem poddaje się narastającej obsesji. Aranżuje pozornie przypadkowe spotkanie, zdobywa zaufanie samotnej dziewczyny, by wkrótce roztaczać nad młodszą Kelly i jej kilkumiesięcznym synkiem coraz troskliwszą opiekę… Kiedy więc jedna z kobiet znika, cóż, druga może wiedzieć dlaczego.

W tej historii nic nie jest jednoznaczne, a każda z bohaterek skrywa więcej niż jedną tajemnicę.

„Gęsta intryga, nieprzewidywalne zwroty akcji, wyraziście zarysowane postaci – tę powieść wchłania się wszystkimi zmysłami, a nie zwyczajnie czyta”.

Christina McDonald, autorka Ostatniej nocy Olivii

„Niepokojąca atmosfera, znakomicie zbudowane bohaterki, doskonale skonstruowana fabuła i zakończenie, którego nie sposób przewidzieć. Nie sposób oderwać się od lektury”.

Samantha M. Bailey, autorka Kobiet na krawędzi

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 51 min

Lektor: Mirella Rogoza-Biel
Oceny
4,2 (387 ocen)
193
114
57
21
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozenasup

Nie oderwiesz się od lektury

Wyśmienity thriller, przy którym świetnie się bawiłam. Autorka zaskoczyła mnie wiele razy, szczególnie finał był dla mnie zagadką. Książka bardzo dobra, tajemnicza i przerażająca. Autorka świetnie myli tropy i zwodzi czytelnika. Polecam bardzo!
10
Czytambolubie92

Nie oderwiesz się od lektury

Czegoś takiego się nie spodziewałam. Końcówka zaskakuje.
10
Malwi68

Dobrze spędzony czas

Bardzo lubię thrillery psychologiczne dlatego zawsze, gdy sięgam po książkę z tego gatunku mam duże oczekiwania. Tak było, również i tym razem. Sama okładka, ciemna mroczna, niejednoznaczna, ale w połączeniu z tytułem zapowiadała kilka godzin dobrej zabawy. W chwili, gdy Kelly Medina podnosi słuchawkę swojego telefonu, nie spodziewa się, że całe jej życie nabierze zupełnie innego wymiaru. Pomimo że jest to pomyłka, kobieta zaczyna się interesować osobą, do której dzwonił rozmówca. Okazuje się, że w miasteczku przebywa jeszcze ktoś, kto nosi takie samo imię i nazwisko jak ona, jest jednak młodsza i ma malutkie dziecko. Kelly, nie może przestać o tym myśleć i robi wszystko, aby ją poznać i się z nią zaprzyjaźnić. Gdy opowiada swojemu mężowi i przyjaciółce o tajemniczej kobiecie z dzieckiem, ci nie wiedzą, czy to prawda, czy urojenie. Okazuje się, że Kelly ma za sobą traumatyczną przeszłość i jest ciężko doświadczona przez życie. Książka jest tak napisana, że bardzo długo sama nie była...
10
Luna88

Z braku laku…

No... z braku laku. trudno nabrać sympatii do głównej bohaterki, fabuła i bohaterowie dość tendencyjni. Długo się rozwija i plącze, początek męczy. Do wysłuchania, żeby coś brzęczało, może być. Ale to książka z tych, które przerwane w połowie (zwłaszcza na początku) pozwalają się odłożyć bez powrotu i oczekiwania na zakończenie.
11
Lost70

Całkiem niezła

Książka jakich wiele, rozczarowała mnie
11

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału When I Was You
Prze­kład KAJA GU­CIO
Wy­dawca KA­TA­RZYNA RUDZKA
Re­dak­torka pro­wa­dząca DO­MI­NIKA PO­PŁAW­SKA
Re­dak­cja KA­RO­LINA WĄ­SOW­SKA
Ko­rekta MAŁ­GO­RZATA KU­ŚNIERZ, BE­ATA WÓJ­CIK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych DA­WID GRZE­LAK
Zdję­cie na okładce © Mag­da­lena Żyź­niew­ska / Tre­vil­lion Ima­ges
Opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficzne, ła­ma­nie
When I Was You Co­py­ri­ght © 2020 by Am­ber Ga­rza. By ar­ran­ge­ment with the au­thor. All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Kaja Gu­cio Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2023
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67022-58-3
Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl
www.mar­gi­nesy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla An­drew, jak za­wsze z mi­ło­ścią

I

Cza­sem chcemy cze­goś, choć wiemy, że to nas za­bije.

Donna Tartt

1

Po raz pierw­szy usły­sza­łam o to­bie w pe­wien po­nie­dział­kowy po­ra­nek, na po­czątku paź­dzier­nika. Wy­szłam wła­śnie spod prysz­nica, kiedy za­dzwo­nił mój te­le­fon. Na­rzu­ci­łam na sie­bie szla­frok, po­bie­głam do sy­pialni i chwy­ci­łam ko­mórkę z szafki noc­nej.

Nie­znany nu­mer.

Zwy­kle nie od­bie­ram. Ale tym ra­zem po­my­śla­łam, że może to te­le­fon z ga­bi­netu dok­tora Hil­ler­mana.

– Halo? – po­wie­dzia­łam zdy­sza­nym gło­sem. Moja blada skóra po­kryła się gę­sią skórką, więc szczel­niej okry­łam się szla­fro­kiem. Woda z wło­sów spły­wała mi po ple­cach.

– Czy roz­ma­wiam z Kelly Me­diną?

Świet­nie. Chcą mi coś wci­snąć.

– Tak – od­po­wie­dzia­łam, ża­łu­jąc, że ode­bra­łam.

– Dzień do­bry, tu Nancy z ga­bi­netu dok­tora Cra­mera. Dzwo­nię, żeby przy­po­mnieć o wi­zy­cie kon­tro­l­nej z nie­mow­lę­ciem w naj­bliż­szy pią­tek o dzie­sią­tej rano.

– Z nie­mow­lę­ciem? – par­sk­nę­łam za­sko­czona. – Na to jest o ja­kieś dzie­więt­na­ście lat za późno.

– Słu­cham? – za­py­tała Nancy, wy­raź­nie zdez­o­rien­to­wana.

– Mój syn nie jest dziec­kiem – wy­ja­śni­łam. – Ma dzie­więt­na­ście lat.

– Oj, bar­dzo prze­pra­szam – od­parła po­spiesz­nie ko­bieta. W tle sły­sza­łam kli­ka­nie kla­wia­tury. – Pro­szę mi wy­ba­czyć. Za­dzwo­ni­łam nie do tej Kelly Me­diny, co trzeba.

– To w Fol­som jest jesz­cze ja­kaś Kelly Me­dina?

Moje pa­nień­skie na­zwi­sko brzmiało Smith. Na świe­cie jest mi­lion in­nych Kelly Smith. Na­wet w Ka­li­for­nii. Ale od­kąd wy­szłam za Ra­fa­ela, nie na­tknę­łam się na żadną inną Kelly Me­dinę. Aż do tej chwili.

Aż do cie­bie.

– Tak. Jej dziecko to nasz nowy pa­cjent.

Wy­da­wało mi się, że le­dwo wczo­raj moje dziecko było no­wym pa­cjen­tem. Pa­mię­tam, jak sie­dzia­łam w po­cze­kalni ga­bi­netu dok­tora Cra­mera z no­wo­rod­kiem na rę­kach i cze­ka­łam, aż pie­lę­gniarka wy­woła moje na­zwi­sko.

– Nie mam po­ję­cia, jak do tego do­szło. Wy­gląda na to, że sys­tem za­mie­nił wa­sze nu­mery albo coś w tym stylu – mruk­nęła Nancy, a ja nie by­łam pewna, czy mówi do mnie czy do sie­bie. – Jesz­cze raz prze­pra­szam.

Za­pew­ni­łam ją, że wszystko w po­rządku, i się roz­łą­czy­łam. Włosy mia­łam cią­gle mo­kre, ale za­miast je wy­su­szyć, ze­szłam do kuchni, żeby naj­pierw zro­bić so­bie her­baty. Po dro­dze mi­nę­łam po­kój Aarona. Drzwi były przy­mknięte, więc przy­ci­snę­łam do nich dłoń, aż się otwo­rzyły. Drewno było zimne w kon­tak­cie z moją skórą. Za­drża­łam na wi­dok sta­ran­nie po­ście­lo­nego łóżka, pla­ka­tów fil­mo­wych na ścia­nie i wy­łą­czo­nego kom­pu­tera w rogu.

Opar­łam się o fra­mugę drzwi po­koju Aarona i wró­ci­łam my­ślami do dnia, w któ­rym wy­je­chał na stu­dia. Pa­mię­ta­łam jego sze­roki uśmiech i błysz­czące oczy. Tak bar­dzo chciał się stąd wy­rwać. Zo­sta­wić mnie. Po­win­nam była się z tego cie­szyć. Ro­bił to, do czego go wy­cho­wa­łam.

Chłopcy mieli do­ro­snąć i odejść.

Moja głowa to wie­działa. Ale serce nie po­tra­fiło mu na to po­zwo­lić.

Za­mknę­łam drzwi i ru­szy­łam do kuchni.

W domu pa­no­wała ci­sza. Kie­dyś wy­peł­niał go ha­łas – tu­pot ma­łych stó­pek Aarona w ko­ry­ta­rzu, jego ga­wo­rze­nie, dźwięki, gdy się ba­wił, kiedy pod­rósł. Te­raz wiecz­nie pa­no­wała ci­sza. Szcze­gól­nie w ciągu ty­go­dnia, kiedy Ra­fael pra­co­wał w Bay Area. Aarona nie było już od po­nad roku. Można by po­my­śleć, że się do tego przy­zwy­cza­iłam. Ale tak na­prawdę z cza­sem było co­raz go­rzej. Cią­gła ci­sza.

Ten te­le­fon mną wstrzą­snął. Przez se­kundę po­czu­łam się, jak­bym cof­nęła się w cza­sie, o czym zresztą nie­ustan­nie ma­rzy­łam. Kiedy uro­dził się Aaron, wszy­scy mi mó­wili, że­bym cie­szyła się każdą chwilą, bo mi­jają bar­dzo szybko. Nie mie­ściło mi się to w gło­wie. Moje do­ra­sta­nie nie na­le­żało do naj­ła­twiej­szych, a już na pewno nie było zbyt szyb­kie. W do­datku dzie­więć mie­sięcy, które spę­dzi­łam w ciąży z Aaro­nem, cią­gnęło się w nie­skoń­czo­ność, każdy dzień wy­da­wał się dłuż­szy od po­przed­niego.

A jed­nak mieli ra­cję.

Dzie­ciń­stwo Aarona mi­nęło w mgnie­niu oka. Chwile były nie­uchwytne jak mo­tyl, prak­tycz­nie nie do zła­pa­nia. Te­raz nie po­zo­stał po nich na­wet ślad. Aaron był męż­czy­zną. A ja zo­sta­łam sama.

Ra­fael za­chę­cał mnie do zna­le­zie­nia pracy, że­bym ja­koś wy­peł­niła so­bie czas, ale ja już tego pró­bo­wa­łam. Tuż po wy­jeź­dzie Aarona od­po­wie­dzia­łam na kilka ogło­szeń, lecz nie pra­co­wa­łam tak długo, że te­raz nikt nie chciał mnie za­trud­nić. Wtedy Chri­stine za­su­ge­ro­wała, że­bym zo­stała wo­lon­ta­riuszką. Za­czę­łam więc po­ma­gać w lo­kal­nym banku żyw­no­ści – raz w ty­go­dniu wy­da­wa­łam je­dze­nie i od czasu do czasu zaj­mo­wa­łam się drob­nymi spra­wami ad­mi­ni­stra­cyj­nymi. Po­do­bało mi się, ale to nie wy­star­czało. Le­dwo wy­peł­niało mój czas. Poza tym wo­lon­ta­riu­szek i wo­lon­ta­riu­szy tam nie bra­ko­wało. Nie by­łam po­trzebna. Nie tak, jak Aaron mnie po­trze­bo­wał, kiedy był mały.

Po jego wy­jeź­dzie Kelly, jaką zna­łam, prze­stała ist­nieć. Roz­pły­nęła się w po­wie­trzu. By­łam te­raz tylko du­chem, na­wie­dza­ją­cym mój dom, ulice, mia­sto.

Cze­ka­łam, aż woda się za­go­tuje, i my­śla­łam o to­bie. My­śla­łam o tym, jaka je­steś szczę­śliwa, że masz dziecko i całe ży­cie przed sobą. Za­sta­na­wia­łam się, co te­raz ro­bisz. Za­łożę się, że nie sie­dzisz sama w swoim wiel­kim, ci­chym domu. Nie, pew­nie ga­niasz swoje słod­kie ma­leń­stwo po sło­necz­nym sa­lo­nie, po pod­ło­dze za­wa­lo­nej za­baw­kami, a ono racz­kuje i gło­śno się śmieje.

Czy twoje dziecko to chło­piec? Ta ko­bieta nie po­wie­działa przez te­le­fon, ale tak wła­śnie so­bie wy­obra­ża­łam. Pulch­nego, uśmiech­nię­tego chłop­czyka, ta­kiego jak mój Aaron.

Czaj­nik za­gwiz­dał, a ja się wzdry­gnę­łam. Na­la­łam wrzątku do kubka, kłąb pary uniósł się z niego i za­wisł mi przed twa­rzą. Wrzu­ci­łam to­rebkę z her­batą i wcią­gnę­łam jej aro­mat do płuc, opie­ra­jąc się ple­cami o chłodne ka­felki blatu. Okno na­prze­ciwko mnie uka­zy­wało na­sze ide­al­nie wy­pie­lę­gno­wane po­dwórko – ja­sno­zie­loną trawę po­ra­stały krzewy róż. Za­wsze przy­wią­zy­wa­łam dużą wagę do róż. Kiedy Aaron był mały, cią­gle chciał po­ma­gać przy ich przy­ci­na­niu, ale ni­gdy mu na to nie po­zwa­la­łam. Ba­łam się, że je znisz­czy. Te­raz wy­da­wało mi się to głu­pie.

Serce bo­le­śnie mi się ści­snęło, po­woli wy­pu­ści­łam po­wie­trze.

Pró­bo­wa­łam so­bie wy­obra­zić twoje po­dwórko. Jak wy­gląda? Czy masz róże? Za­sta­na­wia­łam się, czy po­zwo­li­ła­byś syn­kowi, żeby po­mógł ci je przy­ciąć. Za­sta­na­wia­łam się, czy po­peł­ni­ła­byś te same błędy co ja.

Zbli­ży­łam ku­bek do ust i upi­łam mały łyk go­rą­cej her­baty. Mię­towa, moja ulu­biona. Po­trzy­ma­łam ją na ję­zyku przez chwilę, po czym prze­łknę­łam. Lo­dówka szu­miała. Lód prze­su­wał się w kost­karce. Moje ra­miona lekko się na­pięły. Roz­luź­ni­łam je i wzię­łam ko­lejny łyk.

Od­su­nę­łam się od blatu i wła­śnie ru­szy­łam w stronę scho­dów, kiedy moja ko­mórka za­brzę­czała w kie­szeni. Tętno mi sko­czyło. To nie mógł być Ra­fael. Wy­kła­dał na uczelni, pierw­sze za­ję­cia już się za­częły.

Aaron?

Nie. Wia­do­mość od Chri­stine.

Idziesz dziś rano na jogę?

Wzię­łam już prysz­nic. Za­mie­rza­łam za­jąć się naj­now­szym pro­jek­tem or­ga­ni­za­cyj­nym. Dzi­siaj była to spi­żar­nia. W ze­szłym ty­go­dniu ku­pi­łam mnó­stwo no­wych po­jem­ni­ków i ko­szy. W pią­tek cały dzień spę­dzi­łam na ich ety­kie­to­wa­niu. W week­end od­pu­ści­łam, bo Ra­fael był w domu, ale te­raz z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­łam na ciąg dal­szy. Upo­rząd­ko­wa­łam już za­war­tość szaf na dole, mój plan obej­mo­wał jed­nak wszyst­kie kre­densy i szafki w domu.

Uwiel­biam jogę, ale dzi­siaj mia­łam zde­cy­do­wa­nie za dużo do zro­bie­nia.

Nie – od­pi­sa­łam, po czym przy­gry­złam wargę i ska­so­wa­łam wia­do­mość. Wpa­try­wa­łam się w te­le­fon. Na śli­skim ekra­nie po­ja­wiło się moje od­bi­cie – roz­czo­chrane włosy, blada twarz, cie­nie pod oczami.

Mu­sisz wię­cej wy­cho­dzić z domu. Po­ru­szać się tro­chę. To nie­zdrowe sie­dzieć cały dzień w czte­rech ścia­nach.

Głos Ra­fa­ela roz­brzmiał mi echem w gło­wie.

Or­ga­ni­za­cją mo­głam się za­jąć ju­tro. Poza tym – kogo ja chcia­łam oszu­kać? Pew­nie po­pra­co­wa­ła­bym kilka go­dzin, a po­tem za­rzu­ciła cały pro­jekt, żeby po­czy­tać blogi i ar­ty­kuły w in­ter­ne­cie albo naj­now­szy kry­mi­nał.

Na­pi­sa­łam „tak”, wy­sła­łam i po­szłam się przy­go­to­wać.

Pół go­dziny póź­niej par­ko­wa­łam przed klu­bem fit­ness. Wy­sia­dłam z sa­mo­chodu i po­czu­łam na ra­mio­nach po­wiew chłod­nej bryzy. Po trzech upal­nych mie­sią­cach przy­wi­ta­łam go z ra­do­ścią. Je­sień za­wsze była moją ulu­bioną porą roku. Ce­le­bro­wa­łam ją z roz­ko­szą. Dy­nie, jabłka, cała ta ru­sty­kalna ko­lo­ry­styka. Naj­bar­dziej jed­nak lu­bi­łam spa­da­jące i gra­bione li­ście. Ogo­ło­ce­nie drzew. Po­zby­wa­nie się sta­rego, żeby zro­bić miej­sce na nowe. Ko­niec, ale i po­czą­tek.

Na to mu­sia­łam jed­nak jesz­cze tro­chę po­cze­kać. Li­ście wciąż były zie­lone, a po po­łu­dniu po­wie­trze się na­grze­wało. Nie­mniej rano i wie­czo­rem mie­li­śmy przed­smak je­sieni, który spra­wiał, że chciało się wię­cej.

Po­pra­wi­łam torbę na ra­mie­niu i szyb­kim kro­kiem prze­mie­rzy­łam par­king. W środku było jesz­cze zim­niej. Kli­ma­ty­za­cja dzia­łała pełną parą, jakby na ze­wnątrz było ze trzy­dzie­ści stopni. Nic nie szko­dzi. Tym lep­szy po­wód, żeby się spo­cić. Uśmiech­nę­łam się do re­cep­cjo­nistki i po­da­łam jej pęk klu­czy, żeby mo­gła ze­ska­no­wać kartę. Tyle że moja karta nie wi­siała na bre­loczku.

Po­szpe­ra­łam w tor­bie, ale tam też jej nie było. Za­ru­mie­ni­łam się i po­sła­łam znu­dzo­nej dziew­czy­nie skru­szony uśmiech.

– Wy­gląda na to, że zgu­bi­łam iden­ty­fi­ka­tor. Może mnie pani spraw­dzić? Kelly Me­dina.

Spoj­rzała na mnie.

– Za­bawne. Parę go­dzin temu była tu inna pani o tym sa­mym imie­niu i na­zwi­sku.

Serce za­częło mi wa­lić jak mło­tem. Cho­dzi­łam na tę si­łow­nię od lat i do tej pory nikt o to­bie nie wspo­mniał. Za­sta­na­wia­łam się, jak długo tu ćwi­czysz.

– Czy ona jesz­cze tu jest? – Roz­glą­da­łam się po ko­ry­ta­rzu, jak gdy­bym mo­gła cię roz­po­znać.

– Nie. Przy­szła bar­dzo wcze­śnie.

No oczy­wi­ście. Ja też tak ro­bi­łam, kiedy Aaron był nie­mow­lę­ciem.

– Zga­dza się, mam tu pani dane – oznaj­miła re­cep­cjo­nistka i wpu­ściła mnie do środka.

Za­ci­snę­łam dło­nie na tor­bie i ru­szy­łam po scho­dach w kie­runku sali do jogi, nie prze­sta­jąc o to­bie my­śleć. Mi­nęło mnie kilka mło­dych ko­biet, ubra­nych w ob­ci­słe ko­szulki i spodenki; torby gim­na­styczne zwi­sały im z ra­mion. Śmiały się i gło­śno roz­ma­wiały, a dłu­gie ku­cyki ko­ły­sały im się za gło­wami. Pró­bo­wa­łam je wy­mi­nąć, po­wie­dzia­łam „prze­pra­szam”, ale one mnie nie sły­szały. Znie­cier­pli­wiona, za­gry­złam wargę i szłam po­woli za nimi. W końcu udało mi się do­trzeć na górę. Ko­biety skie­ro­wały się w stronę ma­szyn do car­dio, a ja na­ci­snę­łam klamkę drzwi do sali jogi.

Chri­stine sie­działa już na swo­jej ma­cie. Jej blond włosy były za­cze­sane do tyłu w ide­alny ku­cyk. Oczy miała ja­sne, a usta błysz­czące. Przy­gła­dzi­łam swoje nie­sforne brą­zowe loki i ob­li­za­łam su­che wargi.

Po­ma­chała mi z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Jed­nak do­tar­łaś.

– No tak. – Rzu­ci­łam swoją matę i torbę na pod­łogę obok niej.

– Nie by­łam pewna, czy dasz radę. Mi­nęło tro­chę czasu.

Wzru­szy­łam ra­mio­nami i usia­dłam na ma­cie.

– By­łam za­jęta.

– Oj, jak ja to do­brze ro­zu­miem. – Mach­nęła ręką o smu­kłym nad­garstku. – Mad­die i Ma­son mieli ostat­nio całą masę za­jęć. Le­dwo mogę na­dą­żyć.

– Brzmi ciężko – mruk­nę­łam, zsu­wa­jąc klapki. Na tym po­le­gał pro­blem, gdy się wy­szło za mąż i zo­stało matką tak młodo. Więk­szość mo­ich zna­jo­mych wciąż wy­cho­wy­wała dzieci.

– Co nie? Nie mogę się do­cze­kać, aż do­ro­sną i będę mo­gła ro­bić, co ze­chcę.

– O tak, to jest su­per – od­par­łam sar­ka­stycz­nie.

Otwo­rzyła usta.

– Ojej, prze­pra­szam. Nie mó­wi­łam o to­bie. – Jej blade po­liczki się za­ró­żo­wiły. – Wiem, jak bar­dzo tę­sk­nisz za Aaro­nem. Po pro­stu...

Po­trzą­snę­łam głową i po­sła­łam jej uśmiech.

– Spo­koj­nie. Ro­zu­miem.

Po­zna­łam Chri­stine wiele lat temu na za­ję­ciach jogi. Na­leży do tego ga­tunku ko­biet, które nie mają pra­wie żad­nej sa­mo­świa­do­mo­ści. To wła­śnie mnie do niej przy­cią­gnęło. Uwiel­bia­łam, jaka była su­rowa i praw­dziwa. Inni trzy­mali się od niej z da­leka, nie ra­dzili so­bie z jej bez­po­śred­nio­ścią. Ale dla mnie było w niej coś orzeź­wia­ją­cego i szcze­rze mó­wiąc, cał­kiem za­baw­nego.

– Pa­mię­tam, jaka by­łam cią­gle za­jęta, kiedy Aaron był młod­szy – po­wie­dzia­łam. – Pew­nego roku za­pi­sał się na ba­se­ball i ko­szy­kówkę. Za­ję­cia czę­ściowo się po­kry­wały i przy­się­gam, że co­dzien­nie wo­zi­łam go na ja­kiś mecz albo tre­ning.

– Tak! – za­wo­łała pod­eks­cy­to­wana Chri­stine z wy­raźną ulgą. – Cza­sami po pro­stu za dużo tego wszyst­kiego.

– Tak, cza­sami tak jest – po­twier­dzi­łam.

Za­ję­cia wła­śnie się za­czy­nały, a sala po­woli się za­peł­niała. Ćwi­czyły głów­nie ko­biety, ale było też kilku męż­czyzn. Więk­szość z nich przy­szła z żoną albo dziew­czyną. Już wcze­śniej pró­bo­wa­łam na­mó­wić Ra­fa­ela, żeby wy­brał się kie­dyś ze mną, ale ro­ze­śmiał się, jakby ten po­mysł był nie­do­rzeczny.

– Pa­mię­tasz, jak na te za­ję­cia cho­dziło tylko kilka osób? – za­py­tała Chri­stine, omia­ta­jąc wzro­kiem salę.

Przy­tak­nę­łam, także się roz­glą­da­jąc. Fak­tycz­nie, wi­dzia­łam wiele no­wych twa­rzy. Nie żeby mnie to dzi­wiło. Fol­som bar­dzo się roz­ro­sło przez te dzie­sięć lat, od­kąd tu za­miesz­ka­łam. Co­dzien­nie wpro­wa­dzali się tu nowi lu­dzie.

Pa­trząc na stło­czone wo­kół nas obce osoby, za­drża­łam, a moje my­śli po­wę­dro­wały z po­wro­tem do cie­bie. Na­wet się nie spo­tka­ły­śmy, lecz mimo to czu­łam, jak­bym cię znała. Mia­ły­śmy tak samo na imię, cho­dzi­ły­śmy na tę samą si­łow­nię, ten sam pe­dia­tra opie­ko­wał się na­szymi dziećmi.

To było jak ki­smet. Los cię tu do mnie przy­wiódł.

By­łam tego pewna.

Ale dla­czego?

2

Ciem­no­czer­wone wino wi­ro­wało w kie­liszku, po­zo­sta­wia­jąc po bo­kach plamy przy­po­mi­na­jące pa­ję­czyny. Chri­stine pod­nio­sła go do ust i po­cią­gnęła długi łyk.

– Nie za­mó­wisz drinka? – Unio­sła brwi, jakby to było dzi­waczne, że nie piję w po­nie­dział­kowe po­łu­dnie.

Nie by­łam na­wet pewna, dla­czego da­łam się jej na­mó­wić na wyj­ście na lunch po jo­dze. Mia­łam jesz­cze dziś sprawy do za­ła­twie­nia i bar­dzo chcia­łam się prze­brać z prze­po­co­nych ciu­chów tre­nin­go­wych.

– Nie, wła­ści­wie nie mogę zo­stać długo. Mu­szę zro­bić za­kupy spo­żyw­cze – po­wie­dzia­łam.

– No to zro­bisz je ju­tro – po­wie­działa z nutą znie­cier­pli­wie­nia. – Oj tam, na­pij się ze mną.

– Nie mogę ju­tro. Mu­szę ku­pić coś na dzi­siej­szą ko­la­cję. – Zaj­rza­łam do menu. Bur­ger i frytki brzmiały nie­źle. Umie­ra­łam z głodu. Spoj­rza­łam w dół na wy­pu­kłość brzu­cha po­nad pa­skiem spodni i zmarsz­czy­łam brwi. Pew­nie nie po­win­nam tego za­ma­wiać.

Kiedy po­zna­li­śmy się z Ra­fa­elem, by­łam szczu­pła. Do­piero po uro­dze­niu Aarona moje ciało się zmie­niło, stało się de­li­kat­niej­sze, okrą­glej­sze. Nie prze­szka­dzało mi to jed­nak. Wy­glą­da­łam jak matka. Do­dat­kowa waga tylko po­twier­dziła cud, który wy­da­rzył się w moim or­ga­ni­zmie. Zresztą taki los czeka wszyst­kie ko­biety, prawda? Wkrótce po na­ro­dzi­nach Aarona Raf za­czął rzu­cać zło­śliwe uwagi i do­cinki. Ana­li­zo­wał to, co ja­dłam, i na­ma­wiał mnie, że­bym wię­cej ćwi­czyła. Po­słu­cha­łam go, schu­dłam i utrzy­ma­łam wagę. Ale ostat­nio znowu tro­chę przy­ty­łam.

Zde­cy­do­wa­łam się na sa­łatkę Santa Fe z kur­cza­kiem. Dres­sing osobno.

– Oj, pro­szę – po­wie­działa Chri­stine. – Bę­dziesz dzi­siaj sama w domu. Wy­star­czy po­pcorn i tro­chę wina. Ja bym tak zro­biła, gdy­bym miała dom dla sie­bie.

Chri­stine za­cho­wy­wała się, jak gdy­bym pro­wa­dziła ja­kieś cu­downe ży­cie. Jak gdyby sa­mot­ność była czymś po­żą­da­nym. Nie była. Od­da­ła­bym wszystko, żeby cof­nąć się w cza­sie. Mieć cią­gle pełny dom i na­pięty gra­fik, tak jak ona. Ale nie wspo­mnia­łam jej o tym, je­dy­nie się uśmiech­nę­łam.

– Tak, może tak zro­bię. – Szcze­rze mó­wiąc, nie brzmiało to wcale jak naj­gor­szy plan.

Sie­dzia­ły­śmy przy sto­liku na ze­wnątrz i mi­nęła nas po­spiesz­nie młoda ko­bieta pcha­jąca dzie­cięcy wó­zek. Był przy­kryty, więc nie wi­dzia­łam dziecka w środku. Zer­k­nę­łam na matkę. Ciem­no­włosa, o bla­dej ce­rze, ja­kieś dwa­dzie­ścia parę lat.

Przez chwilę za­sta­na­wia­łam się, czy to ty.

Nie mia­łam po­ję­cia, jak wy­glą­dasz i ile masz lat. Od­kąd wie­dzia­łam, że uro­dzi­łaś, wy­obra­ża­łam so­bie cie­bie jako młodą ko­bietę, ale zda­wa­łam so­bie sprawę, że wiele ko­biet ro­dzi w póź­niej­szym wieku. Nie mia­łam też po­wodu, by są­dzić, że to dziecko było je­dy­na­kiem.

Czy masz gro­madkę dzieci, czy tylko jedno?

Czy je­steś mę­żatką?

Czy miesz­kasz w po­bliżu?

Py­ta­nia wi­ro­wały mi w gło­wie.

Jed­nego by­łam pewna, a mia­no­wi­cie że nie bie­rzesz pod uwagę po­pcornu i wina na ko­la­cję.

Praw­do­po­dob­nie pla­no­wa­łaś miły po­si­łek dla ro­dziny. Coś pro­stego, jak ma­ka­ron, bo prze­cież masz nie­mowlę. Mu­sia­ła­byś do­brze to zor­ga­ni­zo­wać, po­sa­dzić je na huś­tawce albo, jesz­cze le­piej, go­to­wać, kiedy bę­dzie drze­mało. Po­tem ty i twój mąż zje­dli­by­ście na zmianę, prze­ka­zu­jąc so­bie dziecko.

Uśmie­cha­jąc się do sie­bie, przy­po­mnia­łam so­bie, jak ro­bi­łam to co noc, kiedy Aaron był no­wo­rod­kiem. Chyba przez dwa lata ani razu nie zdą­ży­łam zjeść, za­nim po­si­łek wy­stygł. Wtedy strasz­nie mnie to iry­to­wało. Nie wiem, dla­czego te­raz to wspo­mnie­nie spra­wiło, że zro­biło mi się cie­pło i przy­jem­nie.

Zło­żyw­szy za­mó­wie­nie, Chri­stine do­koń­czyła swój kie­li­szek wina i spoj­rzała na mnie po­dejrz­li­wie.

– Co się z tobą dzieje? Ja­koś mało się dzi­siaj od­zy­wasz.

Nie za­mie­rza­łam jej o to­bie opo­wia­dać. To samo wy­szło.

– W Fol­som jest jesz­cze jedna Kelly Me­dina.

Chri­stine wy­krzy­wiła twarz.

– Jak to? W sen­sie so­bo­wtór czy coś ta­kiego? Wiesz, co mó­wią: po­dobno każdy ma bliź­niaka.

Nie wie­dzia­łam, czy to prawda. Nie wie­dzia­łam na­wet, kto tak mówi.

– Nie, to nie ktoś, kto wy­gląda jak ja. Po pro­stu inna ko­bieta na­zywa się do­kład­nie tak jak ja.

– Och. – Chri­stine nie kryła roz­cza­ro­wa­nia. – Wiesz, Kelly to dość po­pu­larne imię. Ja też cią­gle spo­ty­kam swoje imien­niczki.

– Ale czy spo­tka­łaś ko­bietę, która ma też tak samo na na­zwi­sko?

Po­trzą­snęła głową.

– Chyba nie, ale je­stem pewna, że ja­kaś by się zna­la­zła.

– Pew­nie masz ra­cję. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami. – Ale nie w tym sa­mym mie­ście, na tej sa­mej si­łowni, nie z dziec­kiem u tego sa­mego pe­dia­try.

– Jak to? – Zmarsz­czyła brwi i za­ci­snęła wargi.

– Wła­śnie tak. – Ski­nę­łam głową. Wresz­cie ja­kaś re­ak­cja z jej strony. – Do­sta­łam dziś rano te­le­fon z ga­bi­netu le­ka­rza z przy­po­mnie­niem o wi­zy­cie dziecka. A po­tem babka z re­cep­cji po­wie­działa, że za­dzwo­niła do nie­wła­ści­wej Kelly.

– Może to ja­kiś błąd w sys­te­mie – za­su­ge­ro­wała. – Kiedy pra­co­wa­łam w ga­bi­ne­cie den­ty­stycz­nym, pew­nego razu nie­chcący wy­sła­li­śmy przy­po­mnie­nia o wi­zy­cie z wcze­śniej­szych lat.

– Nie, nie o to cho­dziło. – Po­trzą­snę­łam głową. – Po­wie­działa, że to nowa pa­cjentka.

– A, czyli ta druga Kelly Me­dina to dziecko?

Za­wa­ha­łam się i przez chwilę za­sta­na­wia­łam, czy to prawda. Wy­obra­ża­łam so­bie cie­bie jako do­ro­słą, ale czyż­bym się po­my­liła? Czy to moż­liwe, że by­łaś dziec­kiem, a nie matką? Wzrok lekko mi się roz­ma­zał, po­czu­łam kłu­jący ból w oczo­do­łach.

Nie. To nie­moż­liwe. Re­cep­cjo­nistka, Nancy, czy jak jej tam, po­wie­działa, że pa­cjen­tem jest twoje dziecko. A dziew­czyna na si­łowni mó­wiła o in­nej ko­bie­cie. Prawda?

Za­mru­ga­łam, po­trzą­snę­łam głową. Tak, by­łam tego pewna.

– Kelly? W po­rządku? – Chri­stine zmarsz­czyła czoło. – Ten te­le­fon cię zde­ner­wo­wał, co? – Po­ma­chała do kel­nerki. – Za­mó­wię ci drinka. Tylko jed­nego. Od­prę­żysz się.

Chcia­łam od­mó­wić, ale po­tak­nę­łam. Pró­bo­wa­łam się ogra­ni­czać. To były pu­ste ka­lo­rie, któ­rych nie po­trze­bo­wa­łam. Je­den kie­li­szek nie zrobi prze­cież wiel­kiej róż­nicy. Poza tym za­mó­wi­łam sa­łatkę. Po pro­stu nie na­piję się już dzi­siaj wina.

Kel­nerka po­sta­wiła przede mną kie­li­szek i choć za­mie­rza­łam są­czyć go po­woli, wy­chy­li­łam wino łap­czy­wie, jak pies po­chła­nia­jący wodę z mi­ski po biegu w upale. Moje ciało roz­grzało się nie­mal na­tych­miast, a umysł ogar­nęło ła­godne otę­pie­nie. Nie po­win­nam była pić tak szybko. Nic dzi­siaj nie ja­dłam. Kiedy po­ja­wiła się moja sa­łatka, drżącą ręką pod­nio­słam wi­de­lec i na­bra­łam kęs, ma­jąc na­dzieję, że tro­chę się uspo­koję.

Sma­ko­wała jak pa­pier.

Po­pa­trzy­łam na sos.

A tam, pie­przyć to. Po­la­łam wszystko ob­fi­cie i za­bra­łam się do je­dze­nia. O wiele le­piej.

– Słu­chaj, strasz­nie się ostat­nio po­kłó­ci­łam z Jo­elem – po­wie­działa Chri­stine i wbiła wi­de­lec w swoją sa­łatkę. Za­uwa­ży­łam, że nie po­lała jej so­sem. – Ma­ru­dził, że za dużo pie­nię­dzy wy­daję na je­dze­nie – kon­ty­nu­owała, prze­żu­wa­jąc mały ką­sek. – Je­dze­nie – po­wtó­rzyła, tym ra­zem gło­śniej. – Mo­żesz w to uwie­rzyć? Prze­cież nie cho­dzę po skle­pach i nie ku­puję cią­gle no­wych bu­tów ani nic w tym stylu.

Spoj­rza­łam na nią zna­cząco, prze­chy­li­łam głowę. Po­słała mi po­ro­zu­mie­waw­czy uśmiech.

– No do­bra, może ku­puję. Ale to nie o to się wście­kał, tylko o je­dze­nie. A ja na to: „Słu­chaj, ku­puję je­dze­nie dla ca­łej na­szej ro­dziny”. A on: „Nie mu­sisz ku­po­wać wy­łącz­nie w de­li­ka­te­sach. Inni ro­bią za­kupy w Co­stco albo WinCo”. A ja: „Czyli się wście­kasz, że zdrowo kar­mię dzieci? Do­brze sły­szę? Wo­lał­byś, że­bym im da­wała na­poje ga­zo­wane i chipsy, czy co?”.

Kiw­nę­łam głową, jak­bym do­brze ro­zu­miała, cho­ciaż nie do końca tak było. Za na­uczy­ciel­ską pen­sję Ra­fa­ela ni­gdy nie było nas stać na za­kupy w de­li­ka­te­sach.

Się­gnę­łam po kie­li­szek, ale był pu­sty. Ha. Szybko po­szło.

– Oj, po­cze­kaj. – Chri­stine schy­liła się i się­gnęła po to­rebkę le­żącą na ziemi. – Mam nie­ode­brane po­łą­cze­nie. – Wy­pro­sto­wała się, a jej oczy roz­sze­rzyły się, gdy spoj­rzała na ekran. – To ze szkoły Mad­die. Zo­sta­wili wia­do­mość, mu­szę od­słu­chać. – Rzu­ciła mi prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie. – Prze­pra­szam. Daj mi chwilkę.

– Nie ma sprawy.

Za­schło mi w ustach, więc się­gnę­łam po wodę. Zmru­ży­łam oczy i po­ża­ło­wa­łam, że nie wzię­łam oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych. Słońce z mi­nuty na mi­nutę sta­wało się co­raz ja­śniej­sze. Co­raz moc­niej też grzało.

– O nie. Mad­die miała kon­tu­zję na wu­efie. – Chri­stine od­su­nęła krze­sło. – Bar­dzo mi przy­kro, ale mu­szę le­cieć.

Mach­nę­łam ręką.

– Nie ma sprawy. Do­sko­nale ro­zu­miem. Pa­mię­tasz, by­łaś ze mną, gdy Aaron zwich­nął so­bie pa­lec.

– Fak­tycz­nie. Miejmy na­dzieję, że u Mad­die to coś mniej po­waż­nego. – Za­rzu­ciła to­rebkę na ra­mię i spoj­rzała na stół. – Cho­lera. Na­wet jesz­cze nie za­pła­ci­ły­śmy. Cze­kaj, zo­ba­czę, czy mam go­tówkę.

– Nie, w po­rządku. Ja sta­wiam.

Za­wa­hała się.

– Je­steś pewna?

– Ow­szem – przy­tak­nę­łam.

– Okej. Dzięki. Na­pi­szę do cie­bie póź­niej, do­bra?

Nie prze­sta­wała pa­trzeć na mnie z tro­ską, ale nie mia­łam po­ję­cia dla­czego. Czu­łam się do­brze. Może tym ra­zem cho­dziło o Mad­die, a nie o mnie. Tak, to miało sens.

Kiedy ob­ser­wo­wa­łam, jak od­cho­dzi, wró­ci­łam my­ślami do dnia, w któ­rym Aaron zwich­nął so­bie pa­lec. By­łam z Chri­stine i kil­koma in­nymi ma­mami na za­kra­pia­nym brun­chu. To był mie­siąc uro­dzin Chri­stine (tak, ona je ob­cho­dzi cały mie­siąc), więc uparła się, że­bym wy­piła z nią drinka. By­łam już po dru­gim, kiedy za­dzwo­nili ze szkoły. Je­dyne, co mi po­wie­dzieli, to że Aaron zra­nił się w pa­lec, gra­jąc w ko­szy­kówkę pod­czas prze­rwy obia­do­wej. By­łam zi­ry­to­wana, do­póki nie zo­ba­czy­łam Aarona. Miał siną twarz, szczę­kał zę­bami, ca­łym jego cia­łem wstrzą­sały dresz­cze. Jego ró­żowy pa­lec był wy­gięty pod ma­ka­brycz­nym ką­tem i wy­da­wał się o wiele dłuż­szy.

Czas ocze­ki­wa­nia na le­ka­rza mi­jał tak wolno, że le­dwo mo­głam od­dy­chać. Serce mi się kra­jało, gdy wi­dzia­łam, jak Aaron cier­piał. Ro­bi­łam, co mo­głam, żeby się ro­ze­śmiał lub cho­ciaż uśmiech­nął, żeby go ja­koś roz­pro­szyć. Ale za bar­dzo go bo­lało. Mimo to był dzielny.

Le­karz po­wie­dział, że za­cho­wał się, jak na żoł­nie­rza przy­stało.

– Czy mogę coś jesz­cze po­dać? – Głos kel­nerki prze­rwał moje wspo­mnie­nia.

Otwo­rzy­łam usta, żeby po­pro­sić o ra­chu­nek, a wtedy wi­zja pu­stego domu wy­peł­niła mój umysł. Usia­dłam wy­god­niej na krze­śle.

– Jesz­cze je­den kie­li­szek wina po­pro­szę – po­wie­dzia­łam.

Nie my­śla­łam o to­bie aż do tam­tej nocy.

Nie bar­dzo pa­mię­tam tamto po­po­łu­dnie. Wy­pi­łam wię­cej, niż za­mie­rza­łam, a kiedy w końcu do­tar­łam do domu, za­snę­łam na kilka go­dzin i prze­ga­pi­łam te­le­fon od Ra­fa­ela, kiedy wy­szedł z pracy.

Wy­słał mi wia­do­mość, że wy­cho­dzi te­raz z ko­le­gami i za­dzwoni póź­niej.

Chri­stine też na­pi­sała. Z Mad­die wszystko w po­rządku. Tylko zwich­nięty nad­gar­stek.

Gdy słońce znik­nęło i ciem­ność po­kryła niebo, po­szłam do kuchni, żeby coś zjeść. Głowa mi pę­kała, w gar­dle dra­pało, ję­zyk mia­łam lepki. Na­pi­łam się wody, po czym wy­ję­łam pu­dełko kra­ker­sów i ugry­złam jed­nego.

Do mo­ich uszu do­biegł ni­kły dźwięk dzie­cię­cych gło­sów, więc od­wró­ci­łam się w stronę okna. Ja­kaś ko­bieta ga­niała dwójkę ma­lu­chów po po­dwórku są­siada po dru­giej stro­nie ulicy. Lo­ka­torka domu była po sie­dem­dzie­siątce. To pew­nie jej córka z wnu­kami.

I wła­śnie wtedy moje my­śli po­wę­dro­wały do cie­bie.

Za­sta­na­wia­łam się, czy masz ro­dzinę w mie­ście. Po­my­śla­łam, że mu­sia­łaś się tu prze­pro­wa­dzić nie­dawno, skoro na­sze drogi nie prze­cięły się aż do dzi­siaj. Może po to, by miesz­kać bli­żej ro­dziny.

My prze­pro­wa­dzi­li­śmy się tu­taj, żeby być bli­sko mo­ich ro­dzi­ców, ale te­raz już ich nie ma.

Mój wzrok spo­czął na lap­to­pie na stole w ką­ciku śnia­da­nio­wym. Małe mi­ga­jące świa­tełko mó­wiło mi, że ba­te­ria jest na­ła­do­wana. Tętno na­gle mi przy­spie­szyło.

By­łam pewna, że uży­wasz me­diów spo­łecz­no­ścio­wych. Wszy­scy uży­wali. Na­wet ja mia­łam konto na Fa­ce­bo­oku i In­sta­gra­mie. Za­ło­ży­łam je, żeby śle­dzić Aarona, ale w końcu sama się wcią­gnę­łam. Te­raz pew­nie za­miesz­cza­łam wię­cej wpi­sów i zdjęć, niż po­win­nam.

Z kub­kiem w ręku po­de­szłam do sto­lika i otwo­rzy­łam lap­topa. Włą­czył się, biło od niego cie­pło. Za­lo­go­wa­łam się na Fa­ce­bo­oka i wy­szu­ka­łam Kelly Me­dinę. Wy­świe­tliło się kil­ka­dzie­siąt pro­fili.

No pro­szę, aż tyle osób na świe­cie nosi moje imię i na­zwi­sko?

To może tro­chę po­trwać.

Przej­rza­łam wszyst­kie, jed­nak nie są­dzi­łam, że któ­raś z nich to ty. Żadna nie miesz­kała w tej oko­licy i tylko kilka miało małe dzieci.

Na­stęp­nie spró­bo­wa­łam In­sta­grama, ale tam było jesz­cze trud­niej się po­ru­szać.

Sfru­stro­wana, od­chy­li­łam się na opar­cie. Na pewno gdzieś tam by­łaś. Dla­czego nie mo­głam cię zna­leźć?

3

W od­dali roz­brzmie­wała pio­senka. Coś zna­jo­mego. Nie po­tra­fi­łam jej zi­den­ty­fi­ko­wać, ale wie­dzia­łam, że sły­sza­łam ją już mi­lion razy. Ty­tuł mia­łam na końcu ję­zyka. Ogar­nęła mnie no­stal­gia, przy­tulna i cie­pła jak mocny ser­deczny uścisk. Ale było też inne uczu­cie, po­na­gle­nie, jakby ręce na mo­ich ple­cach po­py­chały mnie do przodu wbrew mo­jej woli.

Zmu­si­łam się do otwar­cia po­wiek. Wszystko było roz­ma­zane i ciemne. Mój po­li­czek od cze­goś się kleił. Usia­dłam i wy­tar­łam skórę grzbie­tem dłoni. Spoj­rza­łam w dół, na ciemne drewno stołu, na lap­topa, a po­tem po­wio­dłam oczami po słabo oświe­tlo­nej kuchni.

Pio­senka roz­brzmie­wała co­raz gło­śniej. Bli­żej. Wy­raź­niej. A, no tak – I Know You Want Me Pit­bulla. Ra­fael uwa­żał, że to naj­za­baw­niej­sza rzecz na świe­cie, kiedy przy­pi­sał ten utwór do swo­jego nu­meru w moim te­le­fo­nie.

Na­tych­miast się­gnę­łam po ko­mórkę.

– Halo – od­po­wie­dzia­łam szybko, za­nim się roz­łą­czył. Mój głos był chro­po­waty, jak­bym zja­dła garść pia­sku.

– Prze­pra­szam, obu­dzi­łem cię? – za­py­tał ochry­ple, lekko beł­ko­tli­wie.

Zmru­ży­łam oczy, zer­ka­jąc na ze­gar w mi­kro­fa­lówce. Było już po pół­nocy.

– Do­piero te­raz wró­ci­łeś?

– Tak, Frank miał uro­dziny, więc po­szli­śmy z chło­pa­kami to uczcić – po­wie­dział. – A co z tobą? Nie było cię, kiedy dzwo­ni­łem wcze­śniej.

– A, tak, prze­pra­szam. – Nie za­mie­rza­łam mu mó­wić, że drze­ma­łam w środku dnia. W ży­ciu by mi tego nie od­pu­ścił. – Wy­szłam z Chri­stine.

– To do­brze. – W jego gło­sie za­brzmiała nuta na­dziei. – Do­brze się ba­wi­ły­ście?

– Tak – po­wie­dzia­łam, zie­wa­jąc.

– Brzmisz, jak­byś była zmę­czona – po­wie­dział.

– No wiesz, jest śro­dek nocy – od­par­łam sar­ka­stycz­nie i na­tych­miast ukłuło mnie po­czu­cie winy. Za­brzmiało to tak, jak­bym pró­bo­wała wsz­cząć sprzeczkę, a to ostat­nie, czego te­raz po­trze­bo­wa­łam. Kłó­ci­li­śmy się wy­star­cza­jąco czę­sto. Nie było po­wodu, żeby spe­cjal­nie pro­wo­ko­wać awan­turę.

– Prze­pra­szam. W ta­kim ra­zie chyba dam ci te­raz spo­kój.

– Nie, już nie śpię – po­wie­dzia­łam, sta­ra­jąc się za­ła­go­dzić sy­tu­ację. – Chcia­łeś o czymś po­roz­ma­wiać?

To nie w jego stylu dzwo­nić tak późno. Za­zwy­czaj je­śli nie ode­bra­łam, po pro­stu pró­bo­wał po­now­nie na­za­jutrz.

– Nie, nic ta­kiego. Chyba chcia­łem tylko usły­szeć twój głos, za­nim pójdę spać.

Daw­niej tak wła­śnie mó­wił. Kiedy się spo­ty­ka­li­śmy albo za­raz po ślu­bie. Za­sko­czyło mnie to. Te­raz na­prawdę ża­ło­wa­łam tego sar­ka­stycz­nego ko­men­ta­rza. Serce mi zmię­kło, po raz pierw­szy od mie­sięcy. Nie by­łam pewna, czy to przez jego słowa czy wino. Praw­do­po­dob­nie jedno i dru­gie. Otwo­rzy­łam usta i chcia­łam mu się zre­wan­żo­wać czymś rów­nie mi­łym, ale nic nie przy­cho­dziło mi do głowy. Mi­nęło tyle czasu, od­kąd oka­zy­wa­li­śmy so­bie ro­man­tyczne ge­sty czy mi­łość, że czu­łam się tak, jak­bym już nie po­tra­fiła ro­bić ta­kich rze­czy. Znie­chę­cona, wy­mam­ro­ta­łam szyb­kie „do­bra­noc” i roz­łą­czy­łam się, po czym odło­ży­łam te­le­fon, zmarsz­czy­łam nos i ro­zej­rza­łam się do­okoła.

Czy ja na­prawdę za­snę­łam przy ku­chen­nym stole?

Wszystko było ja­kieś mętne. Zmu­si­łam się, żeby wstać, i po­szłam na górę. Tuż przed za­śnię­ciem po­my­śla­łam jesz­cze, że nie po­wie­dzia­łam Ra­fa­elowi o to­bie.

Mój sa­mo­chód zo­stał skra­dziony.

Nie było go na pod­jeź­dzie, w ga­rażu ani przy kra­węż­niku. Prze­szłam się na­wet ulicą tam i z po­wro­tem.

Sta­łam na ganku, wpa­tru­jąc się w pu­sty pod­jazd, w nie­kształtną plamę ben­zyny na be­to­nie, a w mo­jej piersi za­kieł­ko­wała pa­nika. Trze­po­tała tak mocno, że po chwili by­łam zu­peł­nie roz­trzę­siona.

Drżą­cymi dłońmi wy­ję­łam z kie­szeni te­le­fon i za­dzwo­ni­łam do Ra­fa­ela. Kiedy zgło­siła się poczta gło­sowa, jęk­nę­łam.

Prze­wi­nę­łam kon­takty i na­tra­fi­łam na zdję­cie Aarona. Jego uśmiech­nięta twarz wpa­try­wała się we mnie. Serce ści­snęło mi się bo­le­śnie. Klik­nę­łam w jego imię. Te­le­fon dzwo­nił i dzwo­nił, aż w końcu też włą­czyła się poczta gło­sowa. Wy­słu­cha­łam na­gra­nia do końca, aż do sy­gnału dźwię­ko­wego, po czym się roz­łą­czy­łam.

Nie mógł mi po­móc.

Ża­den z nich nie mógł mi po­móc.

Nie było ich tu­taj, więc mu­sia­łam po­ra­dzić so­bie sama. Nie żeby to było coś no­wego. Już mia­łam za­dzwo­nić na po­li­cję, kiedy za­sko­czyło mnie pu­ka­nie do drzwi. Tętno mi przy­spie­szyło, otwo­rzy­łam.

Na moim ganku stała Chri­stine w dżin­so­wych rur­kach, bu­tach do ko­stek, luź­nym bia­łym to­pie i z we­so­łym uśmie­chem na twa­rzy.

– Dzień do­bry – za­szcze­bio­tała.

Ogar­nęła mnie ulga, moje sko­ła­tane nerwy nieco się uspo­ko­iły. Su­peł w mo­jej piersi lekko się roz­luź­nił.

– Och, dzięki Bogu, że tu je­steś.

Chwy­ci­łam ją za ra­mię, wcią­gnę­łam do środka i za­trza­snę­łam drzwi.

– Co się dzieje? – za­py­tała, pa­trząc na mnie sze­roko otwar­tymi oczami.

– Ukra­dli mi sa­mo­chód.

Ro­ze­śmiała się.

– Nikt ci ni­czego nie ukradł.

Co to za od­po­wiedź?!

– Wła­śnie że tak! Ni­g­dzie go nie ma.

– Oczy­wi­ście, że nie, głup­ta­sie. Wczo­raj wró­ci­łaś do domu ube­rem. To dla­tego tu je­stem. Na­pi­sa­łaś wie­czo­rem i po­pro­si­łaś mnie, że­bym przy­je­chała po cie­bie dziś rano, to od­bie­rzemy twoje auto.

Za­mar­łam, mój wzrok po­wę­dro­wał z po­wro­tem do kuchni, gdzie stał otwarty lap­top, a obok niego mój ku­bek z na wpół wy­pitą wodą. Usi­ło­wa­łam so­bie przy­po­mnieć, co się stało, po­skła­dać w ca­łość wczo­raj­sze wy­da­rze­nia.

A, tak.

Wino. Oszo­ło­mie­nie. Za­wroty głowy. Uber.

Te­raz so­bie przy­po­mnia­łam.

Jezu, nie mo­głam uwie­rzyć, że pra­wie za­dzwo­ni­łam na po­li­cję. Po­my­śle­liby, że zwa­rio­wa­łam. Dzięki Bogu Chri­stine po­ja­wiła się w samą porę.

– Wszystko w po­rządku? – Chri­stine po­de­szła bli­żej, zmarsz­czyła brwi. Mia­łam dość tych jej spoj­rzeń.

Za­śmia­łam się i po­trzą­snę­łam głową.

– Ja­sne, żar­to­wa­łam. Prze­cież pa­mię­tam, że przy­je­cha­łam ube­rem. Tak się tylko z tobą dro­czę.

– A, to okej. – Uśmiech­nęła się, ale oczy miała wciąż po­ważne, a twarz wy­ra­żała tro­skę.

Zna­łam tę minę aż na­zbyt do­brze.

– Do­bra, jedźmy po mój sa­mo­chód.

Wy­szłam przed dom, za­cie­ra­jąc ręce.

Ale Chri­stine nie ru­szyła za mną.

– Kel, masz na so­bie pi­żamę.

Je­śli pró­bo­wa­łam ją prze­ko­nać, że wszystko ze mną w po­rządku, to szło mi fa­tal­nie. Po­bie­głam na górę, żeby się szybko prze­brać. Palce mia­łam sztywne, bo za­snę­łam z rę­kami opar­tymi na kla­wia­tu­rze lap­topa, a moje oczy były zmę­czone od wpa­try­wa­nia się po ciemku przez wiele go­dzin w ja­sny ekran. Nie mo­głam so­bie przy­po­mnieć, kiedy ostatni raz sie­dzia­łam do późna przy kom­pu­te­rze. Pew­nie wtedy, gdy Aaron był w li­ceum. Kiedy szedł na szkolny bal albo stud­niówkę, całą noc prze­glą­da­łam na Fa­ce­bo­oku jego pro­fil i strony jego zna­jo­mych, żeby zo­ba­czyć, co za­miesz­czali.

Ale to było coś in­nego.

Tym ra­zem szu­ka­łam cie­bie.

I przy oka­zji do­wie­dzia­łam się, że na­sze imię i na­zwi­sko wcale nie są ta­kie rzad­kie. W za­sa­dzie oka­zały się cał­kiem po­pu­larne. Zna­la­złam na­wet paru fa­ce­tów, któ­rzy na­zy­wali się Kelly Me­dina.

Po­sia­da­nie tego sa­mego na­zwi­ska nic nie zna­czyło.

By­łaś obca.

Ni mniej, ni wię­cej.

Kiedy się ubra­łam, za­war­łam sama ze sobą pakt, że od­pusz­czę so­bie tę głu­pią ob­se­sję. Mu­szę dać so­bie spo­kój. Prze­stać cię szu­kać. Prze­stać o to­bie my­śleć.

Po pro­stu prze­stać.

Po wyj­ściu z po­koju po­czu­łam się lżej­sza niż przed­tem. Po­wie­trze swo­bod­nie prze­pły­wało przez moje płuca. Mój sa­mo­chód nie zo­stał skra­dziony. Nie za­przą­ta­łaś mo­ich my­śli. W moim świe­cie znów wszystko było w po­rządku.

– Go­towa? – za­py­tała Chri­stine, kiedy ze­szłam na par­ter.

– Tak.

– Zna­ko­mi­cie – od­parła i ru­szyła w stronę drzwi wej­ścio­wych. – Po­my­śla­łam so­bie, że mo­żemy wpaść na latte po dro­dze. Mu­szę się na­pić kawy, ina­czej umrę. Do­słow­nie.

– Świetny po­mysł. – Uśmiech­nę­łam się do niej.

Za­mó­wi­ły­śmy latte u Pe­eta, a na­stęp­nie po­je­cha­ły­śmy do Old Fol­som, gdzie za­par­ko­wa­łam. Chri­stine jedną ręką trzy­mała ku­bek, a drugą kie­row­nicę. Gdy­bym ja tak zro­biła, cała kawa wy­lą­do­wa­łaby mi na ko­la­nach. Ona za­wsze miała lep­szą ko­or­dy­na­cję ru­chów niż ja. Naj­bar­dziej to było wi­dać, kiedy ćwi­czy­ły­śmy ra­zem jogę.

– A tak w ogóle Ra­fael po­wie­dział mi wczo­raj wie­czo­rem coś dziw­nego.

– Tak? – Od­wró­ciła się lekko w moją stronę i unio­sła brew.

– Za­dzwo­nił do mnie o pół­nocy, gdy wró­cił do domu po spo­tka­niu ze zna­jo­mymi.

– Ja­kimi zna­jo­mymi? – za­py­tała, marsz­cząc czoło.

Wie­dzia­łam, o co pyta. Ta sama myśl i mnie przy­szła do głowy. Ale po pro­stu wzru­szy­łam ra­mio­nami, jakby wcale mnie to nie mar­twiło. Jak gdy­bym była tak na­iwna i nie­świa­doma wy­sko­ków Rafa, jak jemu się wy­da­wało.

– Inni wy­kła­dowcy – od­par­łam. Nie po­wie­dział któ­rzy, poza Fran­kiem, więc za­ło­ży­łam, że to ci sami co za­wsze: Jon, Adam, Mark, może na­wet Ke­ith. Chri­stine nie po­trze­bo­wała tych wszyst­kich szcze­gó­łów, bo i tak ni­kogo z nich nie znała. – Je­den z nich miał uro­dziny. W każ­dym ra­zie Raf był uro­czy. Po­wie­dział, że chciał usły­szeć mój głos, za­nim pój­dzie spać.

– I to jest dziwne?

– No wiesz, daw­niej by nie było. Ale te­raz jest. On już nie mówi mi ta­kich ro­man­tycz­nych rze­czy.

– Pił?

Przy­tak­nę­łam.

– No pro­szę. Fa­ceci tak mają, kiedy są pi­jani. Gdyby był w domu, za­cią­gnąłby cię do łóżka i spró­bo­wał szczę­ścia.

Zmarsz­czy­łam czoło, wzrok utkwi­łam w spo­czy­wa­ją­cych na ko­la­nach dło­niach. Ona miała ra­cję. By­łam głu­pia, że my­śla­łam ina­czej.

– Je­stem pewna, że mó­wił szcze­rze – do­dała Chri­stine, jak gdyby czy­tała mi w my­ślach. – Wiesz, że Raf cię ko­cha, Kel. Po pro­stu prze­cho­dzi­cie te­raz trudny okres. – Za­mil­kła, za­ci­snęła wargi. Za­trzy­mała się na czer­wo­nym świe­tle i od­wró­ciła głowę w moją stronę. – To, co się stało... – Prze­łknęła gło­śno. – Wiesz, tak od razu się z tego nie wy­le­czysz. Cho­dzisz na tę te­ra­pię?

Zmie­ni­łam po­zy­cję, wzię­łam ko­lejny łyk kawy. Ręce lekko mi drżały. Rzadko po­zwa­la­łam so­bie na ko­fe­inę.

– Oczy­wi­ście. Nie mam wy­boru. Taki był wa­ru­nek, pa­mię­tasz?

– Ale to do­brze, prawda? Bo to ci po­maga?

– Chyba. – Wyj­rza­łam przez okno i po­my­śla­łam o za­tę­chłym biu­rze dok­tora Hil­ler­mana i jego krza­cza­stych brwiach. Czy on mi po­ma­gał? Ja­sne, czu­łam się co­raz le­piej, nie są­dzi­łam jed­nak, by to była jego za­sługa.

Skrę­ci­ły­śmy za róg i za­uwa­ży­łam swój sa­mo­chód. Usia­dłam pro­sto, a Chri­stine za­par­ko­wała tuż za nim. Otwo­rzy­łam drzwi i wy­sia­dłam.

– Dzięki, Chri­stine. Na­prawdę dzię­kuję – po­wie­dzia­łam, po czym za­trza­snę­łam drzwi i po­spie­szy­łam do swo­jego auta. W środku pach­niało wil­gotną zie­mią. Włą­czy­łam sil­nik i uchy­li­łam okno, żeby wpu­ścić tro­chę świe­żego po­wie­trza.

Chri­stine ski­nęła do mnie ręką, gdy prze­jeż­dżała obok, a ja jej od­ma­cha­łam.

Już mia­łam od­je­chać, gdy mój te­le­fon na­gle za­brzę­czał z sie­dze­nia pa­sa­żera. Zer­k­nę­łam na ekran, na któ­rym wy­świe­tliło się po­wia­do­mie­nie z Fa­ce­bo­oka.

Kelly Me­dina za­ak­cep­to­wał(a) twoje za­pro­sze­nie.

Co?

Na­tych­miast chwy­ci­łam ko­mórkę.

Po­my­śla­łam, że może jed­nak cię zna­la­złam.

Ale kiedy we­szłam w apli­ka­cję, zda­łam so­bie sprawę, że to nie ty. To był fa­cet, który na­zy­wał się Kelly Me­dina. Mu­sia­łam przy­pad­kowo klik­nąć „do­daj do zna­jo­mych”, kiedy prze­glą­da­łam jego pro­fil. Cho­lera.

Nie do­trzy­ma­łam obiet­nicy, którą zło­ży­łam so­bie pod­czas lun­chu. Nie tylko wy­pi­łam wię­cej niż je­den kie­li­szek w re­stau­ra­cji, ale też skoń­czyło się na tym, że wie­czo­rem w domu wy­są­czy­łam jesz­cze kilka.

To dla­tego Aaron za­wsze po­wta­rzał, żeby nie uży­wać Fa­ce­bo­oka po pi­ja­nemu. Nie umiem po­wie­dzieć, ilu dziew­czy­nom zda­rzyło się w nocy pi­sać przy­pad­kowe rze­czy na jego pro­filu albo nie­chcący po­lu­bić jego zdję­cie sprzed kilku mie­sięcy. Miałby z tego nie­zły ubaw, ale ja go ostrze­głam, żeby im nie do­ku­czał. By­łam pewna, że są już i tak wy­star­cza­jąco upo­ko­rzone.

Usu­nę­łam tego dziw­nego męż­czy­znę ze zna­jo­mych i ci­snę­łam ko­mórkę na sie­dze­nie pa­sa­żera. Do­brze, że po­sta­no­wi­łam prze­stać cię szu­kać, bo naj­wy­raź­niej po­wo­do­wało to, że dzia­ła­łam im­pul­syw­nie i lek­ko­myśl­nie.

A obu tych cech usil­nie sta­ra­łam się wy­zbyć.

Przez na­stęp­nych kilka dni by­łam za­jęta. Cho­dzi­łam na si­łow­nię, do bi­blio­teki, na za­kupy. Nie szu­ka­łam cię. Wła­ści­wie to na­wet o to­bie nie my­śla­łam.

Dla­tego mu­sisz mi uwie­rzyć, że na­prawdę nie pla­no­wa­łam przyj­ścia do ga­bi­netu pe­dia­try, żeby cie­bie tam szu­kać. Nie zro­bi­łam tego z pre­me­dy­ta­cją. Obie­ca­łam so­bie, że prze­stanę o to­bie my­śleć. I mia­łam za­miar to zro­bić.

Po­tem jed­nak nad­szedł piąt­kowy po­ra­nek i wszystko się zmie­niło.

Chcia­ły­śmy spo­tkać się z Chri­stine na jo­dze o dzie­sią­tej, ale nie mo­głam prze­stać my­śleć o te­le­fo­nie z ga­bi­netu dok­tora Cra­mera w spra­wie two­jej wi­zyty. Słowa re­cep­cjo­nistki roz­brzmie­wały mi echem w gło­wie.

Dzwo­nię, żeby przy­po­mnieć o wi­zy­cie kon­tro­l­nej z nie­mow­lę­ciem w naj­bliż­szy pią­tek o dzie­sią­tej rano.

Jej dziecko to nasz nowy pa­cjent.

Nie mam po­ję­cia, jak do tego do­szło. Wy­gląda na to, że sys­tem za­mie­nił wa­sze nu­mery.

Je­dy­nym po­wo­dem, dla któ­rego prze­sta­łam cię szu­kać, była obawa, że mam skłon­ność do za­cho­wań ob­se­syj­nych, prze­śla­dow­czych, nie­zdro­wych czy ja­kich tam jesz­cze słów te­ra­peuci uży­wali w sto­sunku do mnie w prze­szło­ści. Ale to nie było tak.

To ty przy­szłaś do mnie. Nie na od­wrót. Cho­dzi­łaś na moją si­łow­nię. Za­pi­sa­łaś swoje dziecko do tego sa­mego pe­dia­try. Prze­pro­wa­dzi­łaś się do mo­jego mia­sta.

To ty wkro­czy­łaś w moje ży­cie.

By­łam zwy­czaj­nie cie­kawa. Chcia­łam zo­ba­czyć, jaka je­steś. Mia­łaś to samo imię i na­zwi­sko, ta­kie same upodo­ba­nia, tego sa­mego le­ka­rza. To było tak, jak­byś mnie na­śla­do­wała.

Chyba mia­łam prawo być cie­kawa?

Po­waż­nie, co by się stało, gdy­bym wpa­dła na chwilę do ga­bi­netu i rzu­ciła na cie­bie okiem? A je­śli je­ste­śmy do sie­bie po­dobne? Czy to nie by­łoby wa­riac­two? Poza tym bar­dzo chcia­łam wie­dzieć, czy twoje dziecko to chło­piec czy dziew­czynka.

Ot, zwy­kła cie­ka­wość, to wszystko.

Nic zło­wro­giego ani dziw­nego.

To było nor­malne.

Zu­peł­nie nor­malne.

Pod­je­cha­ła­bym tylko na par­king, rzu­ciła okiem i od­je­chała. Żad­nej szkody. Żad­nych pro­ble­mów.

Przy­naj­mniej taki był plan.

4

Wie­dzia­łam, że to ty, gdy tylko wy­sia­dłaś z sa­mo­chodu. Wy­glą­da­łaś dziw­nie zna­jomo. Czu­łam się nie­mal tak, jak­by­śmy się już kie­dyś spo­tkały, ale to było nie­moż­liwe. Sie­dzia­łam tam po­nad pół go­dziny. Wi­dzia­łam wiele ma­tek wcho­dzą­cych do ga­bi­netu pe­dia­try, ale żad­nej z nie­mow­la­kiem. Kilka z nich miało dzieci w wieku szkol­nym, jedna przy­szła z na­sto­lat­kiem. Za­tem kiedy zo­ba­czy­łam, że pod­jeż­dża młoda ko­bieta w mi­ni­va­nie, z fo­te­li­kiem dzie­cię­cym na tyl­nym sie­dze­niu, mój puls przy­spie­szył. Zer­k­nę­łam na ze­gar na de­sce roz­dziel­czej. Do­cho­dziła dzie­siąta.

To mu­sia­łaś być ty.

Mój sa­mo­chód stał za­par­ko­wany kilka miejsc od two­jego. Sie­dzia­łam na miej­scu kie­rowcy, ob­ser­wu­jąc cię przez ciemne szkła oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych.

Szyb­kim kro­kiem obe­szłaś swoje auto, po czym otwo­rzy­łaś tylne drzwi. Na­wet z od­le­gło­ści sły­sza­łam ich skrzy­pie­nie. Po­waż­nie, ile lat ma ten van? Można nim bez­piecz­nie wo­zić dziecko?

Gwał­tow­nie na­bra­łem po­wie­trza, gdy po­chy­li­łaś się na tyl­nym sie­dze­niu. Kiedy wy­cią­gnę­łaś dziecko, zro­bi­łam wy­dech. Chłop­czyk. Uśmiech­nę­łam się, gdy wierz­gnął pulch­nymi nóż­kami pod nie­bie­skim ko­cy­kiem. Po­tem po­my­śla­łam o tym, jak zimno było rano, i mój uśmiech znik­nął. Czy nie po­wi­nien mieć na so­bie śpiosz­ków?

Za­wsze pil­no­wa­łam, żeby Aaron był szczel­nie opa­tu­lony, kiedy był nie­mow­lę­ciem. Skóra ma­lu­chów nie jest tak roz­wi­nięta jak na­sza. Ich biedne małe ciałka szybko mar­zną.

Przy­ci­snę­łaś synka bli­żej ciała, a ja po­czu­łam ból w piersi. Nie ma nic lep­szego niż tu­le­nie dziecka. Wy­obra­zi­łam so­bie pu­drowy za­pach nie­mow­laka, do­tyk jego je­dwa­bi­ście mięk­kiej skóry.

Za­rzu­ci­łaś torbę na pie­lu­chy na ra­mię, za­mknę­łaś drzwi sa­mo­chodu i ru­szy­łaś do ga­bi­netu. Zer­k­nę­łam na stopy two­jego syna i ucie­szy­łam się, wi­dząc, że wpraw­dzie za­po­mnia­łaś o śpiosz­kach, ale pa­mię­ta­łaś, żeby wło­żyć mu skar­petki.

Tyle tylko, że przez to wierz­ga­nie i krę­ce­nie się jedna za­częła się zsu­wać. Wi­siała już na jego pa­lusz­kach. Cze­ka­łam, aż to za­uwa­żysz i po­pra­wisz, ale ty tego nie zro­bi­łaś. Szłaś da­lej, w ogóle nie pa­trząc na synka, a jego skar­petka zsu­wała się co­raz bar­dziej. Serce ści­snęło mi się w piersi, a w ciele za­wrzało.

Zbli­ża­łaś się do mo­jego sa­mo­chodu. Skar­petka pra­wie cał­kiem już spa­dła, a ty na­dal tego nie za­uwa­ża­łaś. Ta stópka za­mar­z­nie, za­nim wej­dziesz do środka. Nie miał na so­bie na­wet śpiosz­ków, a je­sienny po­ra­nek był chłodny.

Chrza­nić to. Otwo­rzy­łam drzwi, wy­sko­czy­łam i pod­nio­słam skar­petkę, kiedy upa­dła na zie­mię. Ty jed­nak prze­szłaś obok, na­wet tego nie za­uwa­ża­jąc.

– Prze­pra­szam? – za­wo­ła­łam do two­ich ple­ców. – Pani sy­nek zgu­bił skar­petkę.

Od­wró­ci­łaś się, a ja wy­cią­gnę­łam ją do cie­bie. Uśmie­cha­jąc się sze­roko, wy­rwa­łaś mi ją z pal­ców.

– Oj, dzię­kuję pani bar­dzo.

Wy­da­wa­łaś się za­sko­czona, wręcz zszo­ko­wana moją uprzej­mo­ścią. Uję­łaś mnie tym. Do­brze zna­łam to uczu­cie. Czę­sto czu­łam się tak, jakby ota­czali mnie sami wro­go­wie, a nie przy­ja­ciele. Mało kto za­trzy­my­wał się, żeby ko­muś po­móc. Wszy­scy byli naj­wy­raź­niej za bar­dzo za­jęci sobą, by za­uwa­żyć, że ktoś jest w po­trze­bie. Na po­czątku my­śla­łam, że po­peł­ni­łam błąd, wy­ska­ku­jąc z sa­mo­chodu, ale te­raz cie­szy­łam się, że to zro­bi­łam. Cie­pło roz­lało się po moim wnę­trzu, gdy pa­trzy­łam, jak okry­wasz ma­lutką stópkę synka.

Po­stą­pi­łam słusz­nie.

– Jest śliczny – po­wie­dzia­łam, wpa­tru­jąc się w ja­sno­nie­bie­skie oczy i ide­alną skórę two­jego syna. Wło­ski miał ciemne, tak jak Aaron, i ta­kie same duże po­liczki i usta w kształ­cie serca.

– Dzię­kuję. – Twój uśmiech po­głę­bił się, gdy na niego spoj­rza­łaś.

Te­raz, gdy wi­dzia­łam cię z bli­ska, za­uwa­ży­łam, jaka je­steś młoda. Twoja skóra była nie­sa­mo­wi­cie gładka, po­zba­wiona zmarsz­czek, które wkra­dły się już w ką­ciki mo­ich oczu. Gdy­bym miała zga­dy­wać, po­wie­dzia­ła­bym, że masz około dwu­dzie­stu lat. Na palcu le­wej ręki nie za­uwa­ży­łam ob­rączki.

– Le­piej już wejdę do środka. Sul­li­van ma za kilka mi­nut wi­zytę.

– Sul­li­van? Ja­kie ładne imię – po­wie­dzia­łam. – Ta­kie ory­gi­nalne. Kiedy uro­dził nam się syn, mia­łam całą li­stę na­prawdę faj­nych, nie­tu­zin­ko­wych imion, ale mój mąż nie chciał się na nie zgo­dzić. W końcu na­zwa­li­śmy go Aaron, po ojcu męża.

– Aaron – po­wtó­rzy­łaś. – Po­doba mi się. Bar­dzo ład­nie.

Mia­łaś na so­bie czarny kom­bi­ne­zon, ko­szulkę w czarno-białe pa­ski i szare buty do ko­stek. Twoje ciemne włosy wy­glą­dały na roz­wiane wia­trem i w nie­ła­dzie, ale wi­dać było, że uło­ży­łaś je tak spe­cjal­nie. Mój syn naj­praw­do­po­dob­niej po­wie­działby, że je­steś hip­sterką. By­łam pewna, że nie da­ła­byś sy­nowi tra­dy­cyj­nego imie­nia, jak Aaron, ale do­ce­ni­łam twój kom­ple­ment. By­łaś wy­raź­nie uprzejma. Przy­ja­zna. Za­czy­na­łam cię co­raz bar­dziej lu­bić.

– Ile lat ma twój syn? – za­py­ta­łaś, roz­glą­da­jąc się po par­kingu. – Jest tu­taj?

Po­trzą­snę­łam głową.

– Ma dzie­więt­na­ście lat. Stu­diuje.

– O rany. – Po­chy­li­łaś się i spoj­rza­łaś mi w oczy, marsz­cząc brwi, jak­byś ana­li­zo­wała moją twarz. – Wy­glą­dasz za młodo na matkę dzie­więt­na­sto­latka.

– Może i je­stem za młoda – za­żar­to­wa­łam, a ty się ro­ze­śmia­łaś. – Ile mie­sięcy ma Sul­li­van?

– Sie­dem.

Zer­k­nę­łam w dół na dziecko.

– Na­prawdę? Jest taki ma­lutki. My­śla­łam, że jest młod­szy.

– Wiesz, to wcze­śniak, więc gdyby uro­dził się w ter­mi­nie, miałby tylko pięć mie­sięcy czy coś koło tego.

Zer­k­nę­łaś wtedy na bu­dy­nek, a ja wie­dzia­łam, że na­sza roz­mowa do­biega końca. Po­czu­łam dreszcz de­spe­ra­cji. Tak miło mi się z tobą roz­ma­wiało. Ina­czej niż z mo­imi zna­jo­mymi. Przy­po­mi­na­łaś mi młod­szą wer­sję mnie, łącz­nie z brą­zo­wymi wło­sami i oczami w ko­lo­rze orze­cha. Na­dal nie zdra­dzi­łaś mi swo­jego imie­nia, ale by­łam pewna, że tra­fi­łam na wła­ściwą osobę. Czu­łam to.

– Cóż, faj­nie się z tobą roz­ma­wiało. Czuję się tro­chę sa­motna. Do­piero co się tu prze­pro­wa­dzi­łam, a ty je­steś pierw­szą osobą, z którą udało mi się za­mie­nić parę słów – wy­zna­łaś.

– Na­prawdę? Skąd się prze­pro­wa­dzi­łaś?

Twój uśmiech tro­chę wtedy przy­gasł. Zro­bi­łaś krok do tyłu, rzu­ca­jąc mi prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie.

– Na­prawdę mu­szę już le­cieć, bo spóź­nimy się na wi­zytę.

– Ja­sne. – Mach­nę­łam non­sza­lancko ręką. – Miło było cię po­znać... – Urwa­łam w pół zda­nia i za­wie­si­łam głos na nie­wy­po­wie­dzia­nym py­ta­niu. Cze­ka­łam na twoją od­po­wiedź, mo­dląc się, żeby to wszystko nie oka­zało się po­myłką.

– Oj, prze­pra­szam – po­wie­dzia­łaś. – Je­stem Kelly.

Ogar­nęła mnie ulga, gę­sta i orzeź­wia­jąca jak fala oce­anu. Ależ by to było nie­do­rzeczne, gdy­bym za­dała so­bie tyle trudu, a roz­ma­wiała z nie­wła­ściwą osobą. Od po­czątku czu­łam, że to ty, ale te­raz by­łam pewna. Z ca­łych sił pró­bo­wa­łam za­cho­wać neu­tralny wy­raz twa­rzy i za­ma­sko­wać swoje unie­sie­nie. Uda­łam, że się śmieję.

– O, po­patrz, ja też je­stem Kelly. Kelly Me­dina.

Ni­gdy nie przed­sta­wia­łam się na­zwi­skiem, jed­nak tym ra­zem nie mo­głam się oprzeć. Twoja re­ak­cja była bez­cenna. Otwo­rzy­łaś sze­roko usta, a brwi wy­strze­liły ci wy­soko na czoło, jak­byś wła­śnie do­stała za­strzyk z bo­toksu.

– Ale jaja. Kelly Me­dina? Mó­wisz po­waż­nie? Ja też się tak na­zy­wam.

– Nie­moż­liwe – po­wie­dzia­łam, jak­bym my­ślała, że ze mnie żar­tu­jesz.

– Je­stem śmier­tel­nie po­ważna – po­wie­dzia­łaś sta­now­czo. – Na­prawdę na­zy­wam się Kelly Me­dina. – Sul­li­van po­ru­szył się w two­ich ra­mio­nach i za­kwi­lił. Uci­szy­łaś go, de­li­kat­nie ko­ły­sząc. Po­tem za­nu­rzy­łaś drugą rękę w tor­bie na pie­lu­chy. – Mogę ci po­ka­zać swój do­wód oso­bi­sty.