Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość, namiętność i tajemnice z przeszłości, które stawiają przyszłość pod znakiem zapytania
Mia Trovato ma dość życia w złotej klatce i ciągłego słuchania cudzych poleceń. Czara goryczy przelała się, kiedy jej brat Fabio – głowa mafijnej rodziny – rozbił nawet jej związek. By zrobić mu na złość, dziewczyna postanawia się uniezależnić i znajduje pracę w warsztacie samochodowym, gdzie poznaje przystojnego młodego mechanika, Damiano.
Parę szybko łączy uczucie, jednak nowe życie Mii nie może być tak proste. Damiano doskonale wie, kim jest rodzina Trovato, i nie chce mieć z jej członkami nic wspólnego.
Czy lojalność wobec najbliższych wygra z miłosną fascynacją?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 301
Autorka: Weronika Tomala
Redakcja: Klaudia Opozda
Korekta: Zofia Siewak-Sojka
Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko
eBook: Atelier Du Châteaux
Zdjęcia autorki na okładce: Studio Magdy M.
Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz
Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka
© Copyright by Weronika Tomala
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2024
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-361-0
Pamiętaj, że wszystko można zacząć od nowa. Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów.
Lucy Maud Montgomery
Adze Daniel, która przesyła mi cudowne cytaty, nowinki ze świata książek i Włoch, ale także przede wszystkim kieruje do mnie dobre słowo. Dziękuję, że jesteś.
Zrzucam ze stóp wysłużone conversy i trzaskam drzwiami tak mocno, że aż trzeszczą w zawiasach. Czuję na sobie pełen zdziwienia wzrok ochroniarza, ale nie zamierzam z nim dyskutować. Ciskam szmacianą torbą o podłogę, ale nawet to nie pomaga rozładować mojej złości. Jestem na skraju wybuchu. Chce mi się ryczeć, ale wściekłość przysłania smutek. Już dawno nikt tak bardzo nie wyprowadził mnie z równowagi. Nienawidzę go. Nienawidzę! Zabiję mojego brata. Co on sobie myśli? Kim jest, by próbować układać moje życie od a do zet.
– Mia? – Zza rogu wyłania się zaskoczona Sofia, moja bratowa. Nie spodziewała się mnie tutaj dzisiaj, a jej mina jest tego najlepszym dowodem.
Miałam wrócić dopiero za tydzień, ale ktoś skutecznie pokrzyżował wszystkie moje plany. Ktoś, czyli jej mąż. A mój brat. Jednym słowem, kompletny dupek. Przez tyle lat tańczyłam tak, jak mi grał, ale teraz zwyczajnie przegiął. Dannazione! Czara goryczy po prostu się przelała.
– Witaj w domu. – Sofia, jak gdyby nigdy nic, rozpościera ręce, żeby mnie przytulić.
Całuję ją w policzek, być może mało wylewnie, ale naprawdę nie jestem w humorze.
– Gdzie jest Fabio? – cedzę przez zęby, bo w tym momencie interesuje mnie tylko ta jedna kwestia.
Sofia marszczy brwi, lustrując mnie wzrokiem. Czuje, że coś jest nie tak.
– Czy coś się stało? – Przekrzywia głowę na bok. Wygląda tak, jakby była gotowa natychmiast ruszyć mi na pomoc. Ale to nie jest jej sprawa. Do licha! To nie powinna być niczyja sprawa, poza moją. Dlaczego inni twierdzą, że musi być inaczej?!
– Tak, Sofia. Stało się – warczę, choć dam sobie głowę uciąć, że jest Bogu ducha winna. Z pewnością nie maczała w tym palców. – Czy możesz zawołać swojego męża? – Celowo nie mówię „mojego brata”, bo człowiek, który robi coś takiego za moimi plecami, nie jest godzien noszenia tytułu mio fratello. Rodzina nie robi sobie nawzajem czegoś takiego.
– Rozmawia z dzieciakami o jakichś tam nowych grach – odpowiada, wskazując palcem za siebie. – Wejdź do salonu. – Patrzy na mnie przez chwilę. – Zaraz go zawołam – kończy, po czym kieruje się w stronę schodów.
Odchylam głowę do tyłu, kładąc ręce na gładko wyczesanych, brązowych włosach. Dziś spięłam je w koński ogon, by mi nie przeszkadzały. Próbuję opanować oddech, choć wcale nie mam zamiaru zażegnać swojej frustracji. Muszę wyładować ją na Fabiu, żeby wiedział, jak bardzo go teraz nie cierpię. Gdybym miała pod ręką nóż, chyba nie mogłabym za siebie ręczyć.
Wchodzę do pokoju, w którym stoi długa, luksusowa sofa. Opieram się o jej wezgłowie, tępo wbijając wzrok w telewizor. Właśnie leci jakiś denny program kulinarny, w którym miła pani wdycha zapach przyrządzanego przez siebie dania. Robi przy tym taką minę, jakby za moment miała zacząć szczytować. Kręcę głową. Jestem pewna, że obok niej stoi sztab ludzi dbających o to, by jej wypielęgnowane, długie pazurki nie zabrudziły się żadną z tych obficie stosowanych przez nią przypraw. Z prawdziwym gotowaniem niewiele ma to wspólnego.
– Mia. – Za plecami słyszę głos, od którego włos jeży mi się na głowie.
Krew momentalnie zaczyna we mnie buzować. Odwracam się, bez wahania stając w pozycji bojowej. Widzę Fabia. Czarna koszula, czarne spodnie, kruczoczarny zarost. Minęło pół roku, a on wcale się nie zmienił, nic a nic. Wszystko zostało takie samo. Wszystko oprócz jednego.
– Nienawidzę cię! – krzyczę. – Cazzo! – przeklinam, bo nagle zaczyna brakować mi odpowiednich słów. W głowie mam pustkę. A tak wiele chciałam mu nawrzucać. Cholera. – Kim ty, do diabła, jesteś, by robić mi coś takiego? – Podchodzę do niego bliżej.
– Uspokój się, Mia. O czym ty mówisz? – pyta spokojnym tonem, choć doskonale wie, o co mi chodzi. Nie jest głupcem. A jeśli sądził, że to ja jestem głupia, grubo się mylił.
– Dlaczego wpieprzasz się w moje życie? Dlaczego na każdym kroku wprowadzasz w nim te swoje chore, idiotyczne zasady. Lecz się, wiesz?! – Wciąż nie potrafię się uspokoić. Obecność Fabia tylko potęguje mój stan. – To nie jest normalne – dodaję. –Nikt o zdrowych zmysłach nie płaci innym ludziom za to, by przestali kochać.
Wzdycha i na moment odwraca się w bok.
– Sebastiano nigdy cię nie kochał – mówi wreszcie, znów zwracając się w moją stronę.
– Nie? – parskam. – A skąd ty możesz o tym wiedzieć?
– Gdyby było inaczej, nie wziąłby tej kasy. Tak trudno ci to zrozumieć? – Rozkłada ręce, uważnie mi się przyglądając. – Tyle razy próbowałem pogadać z tobą na ten temat. Sofia też próbowała. Ale ty byłaś ślepa. A on chciał tylko jednego. Tylko jednego, Mia.
Przełykam ślinę. Kompletnie wysycha mi w gardle.
– A więc Sofia też maczała w tym palce, tak? – wybucham. A miałam o niej lepsze zdanie.
– Sofia nie ma z tym nic wspólnego – ucina stanowczo. – To był wyłącznie mój pomysł.
– Szkoda, że go ze mną nie skonsultowałeś, wiesz? Bo tak cholernie bardzo mnie to dotyczyło. Może czasami powinieneś pomyśleć o tym, że jestem istotą żyjącą. I myślącą też. I że warto byłoby mnie zapytać o zdanie. – Nerwowo gestykuluję dłońmi. Ale naprawdę przestaję nad sobą panować.
Opiera rękę o ścianę. Kręci głową. Coraz bardziej mnie wkurza. Zaciskam pięści, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, że podchodzi do tego z takim stoickim spokojem. Kiedy ja mam wrażenie, że w mojej klatce piersiowej właśnie eksplodowała bomba.
– I co byś mi wtedy powiedziała? Że mam rację? Zgodziłabyś się na taki test waszego związku?
– Jasne, Fabio! – podnoszę głos. – Jeszcze mi powiedz, że wyświadczyłeś mi przysługę tym, że zrobiłeś to za moimi plecami. Wielkie dzięki! – pluję jadem. – Pieprz się, wiesz? – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– Uważaj, co gadasz, Mia. Z tak ładnej buźki nie powinny wychodzić tak podłe słowa – przerywa mi. – Kiedyś mnie zrozumiesz. – Mam wrażenie, że chce zakończyć ten temat.
– Io? Ja? – Prawie padam ze zdziwienia. – To ty nic nie rozumiesz, Fabio. Każdy skusiłby się na pół bańki pieprzonego euro. Każdy! – wypowiadam te słowa w tak szybkim tempie, że z trudem łapię powietrze. – Piękny mi zrobiłeś prezent na ukończenie studiów. Brawo, bracie! – Chcę zagrać mu na emocjach. Powinien czuć się podle. On. Nie ja. Tymczasem widzę, że jest dokładnie na odwrót. Dlaczego życie jest tak mocno niesprawiedliwe?
– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia – obwieszcza, jak gdyby nigdy nic. Zero odniesienia się do tego, co przed momentem ode mnie usłyszał.
Zero.
– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, wiesz? Va’ a cagare! Niech cię piekło pochłonie! – wydzieram się. – Możesz sobie wsadzić tę całą kasę, dom, ochronę i wszystko dookoła. Jak tylko znajdę pracę, moja noga już nigdy u ciebie nie postanie – dodaję, celując palcem w podłogę. Jestem sfrustrowana myślą o tym, że mimo wszystko będę musiała spędzić tutaj chociażby jeszcze jedną noc. W tych samych murach, w których będzie także on. Ale nie mogę wrócić do Rzymu. Umowa na wynajem pokoju w kampusie już się skończyła.
– To nie jest moja kasa, mia cara, moja droga. To także twoje pieniądze.
Szlag by to trafił! Naprawdę nadal rozmawiamy o pieniądzach? Moje serce krwawi, a nasza rozmowa wciąż sprowadza się do jednego.
– Nie są moje. To ty masz na rękach krew innych ludzi, nie ja. Nie mam z tym nic wspólnego. Nienawidzę swojego życia, rozumiesz? – Celuję w punkt, który go zaboli. Mafijna la famiglia, honor i tradycja stanowią dla niego priorytet. Oczywiście, poza Sofią i dziećmi, którzy, co by się nie działo, zawsze stoją na pierwszym miejscu.
Podnosi brwi, ewidentnie zaskoczony moimi słowami. Smutnieje. Wkłada ręce w kieszenie i na moment opuszcza głowę. Wychodzi, zwyczajnie zostawiając mnie samą. Słyszę jego oddalające się kroki.
Zaczynam odrobinę żałować, że wypowiedziałam ostatnie słowa. Wiem, że Fabio zawsze starał się o mnie dbać. Kiedy ojciec odszedł z interesu, mój brat wiernie przejął jego rolę. Myślałam, że mogę na nim polegać. Że mogę z nim szczerze pogadać. Że mimo wszystko moje zdanie ma dla niego jakieś znaczenie. Wierzyłam w to, że w tej złotej klatce jest trochę miejsca dla wolności. Ale myliłam się. Nie ma. Nie zostawił mi nawet małej przestrzeni dla samej siebie.
Nie powinnam przejmować się tym, co powiedziałam. Głupie wyrzuty sumienia. Fabio zrobił mi coś znacznie gorszego.
Wychodzę z salonu, zabieram torbę i chcę opuścić budynek. Muszę dostać się do drugiego skrzydła willi, żeby porozmawiać z mammą. Przed oczami wciąż mam SMS-a od Sebastiana, w którym obwieścił mi, że do siebie nie pasujemy. Nie był nawet w stanie porozmawiać ze mną twarzą w twarz. Tyle okazałam się dla niego warta. Nie miałam pojęcia, co się stało. Ale kiedy zadzwoniła do mnie Blanca i powiedziała mi, jakie plotki krążą po akademiku, dodałam dwa do dwóch. A zdjęcia mojego eks wożącego się autem za kilkadziesiąt tysięcy euro okazały się niezbitym dowodem, który nie pozostawił mi już żadnych wątpliwości. Zwłaszcza że wcześniej Sebastiano nie miał ani grosza przy duszy.
– Zaczekaj, Mia, proszę cię. – Przed złapaniem za klamkę powstrzymuje mnie kobiecy głos. Głos, który doskonale przecież rozpoznaję. To Sofia. Nie miałam pojęcia, że za mną idzie. – Słyszałam, co się stało – obwieszcza, jakby miało mi to w czymś pomóc.
Domyślam się, że nie zachowywałam się najciszej. Ochrona i inni domownicy zapewne też to słyszeli.
– Tak bardzo mi przykro. – Podchodzi do mnie i chwyta mnie za dłoń.
Mrugam raz za razem, żeby się nie rozpłakać. Użalanie się nad sobą tylko pogorszyłoby sprawę.
– Niepotrzebnie. – Zerkam w sufit. Wierzchem palca obcieram dołki pod oczami. Stały się trochę wilgotne. A tak bardzo chciałam tego uniknąć.
– Fabio bywa mało subtelny, doskonale o tym wiem. – Sofia próbuje tłumaczyć mojego brata. Nie musi tego robić. To sprawa pomiędzy nim a mną. Mam zamiar się odezwać, ale ona kontynuuje: – Ale uwierz mi, on bardzo cię kocha. I zrobiłby dla ciebie wszystko – dodaje z pełnym przekonaniem.
Nie wiem, dlaczego wszyscy próbują mi wmawiać, że właśnie wydarzyło się coś bardzo dobrego. Mam im się kłaniać? Wysłać bratu dziękczynne kwiaty? Pocałować go w pierścień, jak w tym pochrzanionym, kultowym i zakłamanym filmie o mafii? Tak właśnie mam zrobić?
Gryzę się w język. Wysuwam dłoń z jej uścisku i nie odpowiadając, wychodzę na zewnątrz.
Jak na lipiec przystało, ciepłe powietrze bucha mi w twarz. W klimatyzowanym budynku było zdecydowanie przyjemniej. Chce mi się rzygać. Z nerwów, z głodu, z poczucia beznadziei. Sama nie wiem z czego jeszcze. Magiczna Katania nie ma dla mnie w tym momencie ani krzty swojego uroku. Traci go w okamgnieniu. A przecież dopiero tutaj przyjechałam. Niech szlag trafi całą tę Sycylię i wszystkich pieprzonych, egoistycznych dupków. Bez nich żyłoby mi się zdecydowanie lepiej.
Poprawiam zsuwającą się z ramienia torbę wypchaną po brzegi uwalonymi smarem ciuchami i wkładam klucz do zamka. Popycham drzwi, zastanawiając się, co tym razem zastanę po ich drugiej stronie. Moje nozdrza szybko wypełnia zapach spalenizny, a to oznacza, że dziś jest chyba gorzej niż zwykle.
– Dio – wzywam Boga, choć zdaje się, że teraz w niczym mi nie pomoże.
Przyspieszam kroku, zauważając kłęby dymu wypełniające hol. Odganiam ręką smród i pędzę w stronę kuchenki, skąd dochodzi ten wżerający się we wszystko zapach. Cholera, czy coś się pali? Co z ojcem? Serce zaczyna mi łomotać w piersi. Kaszlę intensywnie, bo dym drapie mnie w gardło. Na palniku zauważam kompletnie zniszczony, czarny garnek.
Pięknie.
– Kurwa – mruczę, drżącymi rękami odcinając dopływ gazu. Prędko otwieram na oścież okno, rozsuwając najpierw na boki nienowe już zasłony. To nie jest pierwszy raz. Mio padre kiedyś puści tę chatę z dymem. Cud, że dotąd nie stało się nic poważniejszego. Ale to chyba tylko kwestia czasu.
Wchodzę do sąsiedniego pokoju i robię to samo. Otwieram kolejne okna, bo smród spalenizny jest wszędzie, a dom spowija uciążliwa mgła ograniczająca widoczność. Minie tydzień, nim mury zdążą w miarę wywietrzeć. A do tego czasu podobna sytuacja może przecież znów się zdarzyć.
Ogarnia mnie wściekłość. Nawet nie chce mi się wchodzić do salonu. Doskonale wiem, jaki widok tam zastanę. Ten sam, który towarzyszy mi od kilku już lat.
Stół zastawiony jest pustymi butelkami. Chociaż nie, jedna jeszcze nie jest w pełni opróżniona. Kolejna butelka taniej wódy, którą mio padre bez żadnych skrupułów postanowił w siebie wlać. Pokój wygląda jak melina i będzie tak dopóty, dopóki go nie uprzątnę. Jemu już dawno przestało przeszkadzać gówno, jakim się otacza.
Benvenuto a casa. Witaj w domu. W miejscu, do którego już lata temu odechciało mi się wracać.
Staruszek śpi w fotelu. Z głową opadniętą na prawy bok. Wygląda jak żul, z długą, zaniedbaną, siwą brodą, której naprawdę dawno już nie golił. W ręce wciąż ściska pustą szklankę, która zdążyła trochę wyślizgnąć mu się z dłoni. Za chwilę spadnie na niewielki dywan. Ileż to razy deptał po szkle, raniąc przy tym i tak zaniedbane stopy.
Ale to mój ojciec. Szlag by to trafił! Pieprzony padre, któremu zostałem tylko ja. Już dawno przestałem darzyć go jakimkolwiek pozytywnym uczuciem, bo wiem, że jestem ostatnim, na kim mu zależy. Kocha tylko moją matkę i siostry, które lata temu zerwały z nami kontakt. Czasami opowiada, jak bardzo za nimi tęskni. Za nimi. Na mnie wyładowuje swoje frustracje. Bo jestem pod ręką.
Czasami myślę, że jest już dla mnie jak zupełnie obcy mi człowiek. Sam do tego doprowadził. Człowiek przynoszący tylko wstyd, gniew i problemy. Mimo to czuję się za niego odpowiedzialny. W kryzysowych momentach wciąż przypominam sobie, kim był dla mnie kiedyś. Choć te obrazy zdążyły się już rozmyć. Kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, zabierał mnie ze sobą do warsztatu i opowiadał mi o samochodzie, który remontował w wolnym czasie. Obiecał, że kiedyś go uruchomimy. Było już całkiem blisko. Ale wtedy wydarzyło się to wszystko, co doprowadziło naszą rodzinę do ruiny. Płomienie pochłonęły warsztat, starą corvette i marzenia o normalności. Pozostały tylko zgliszcza, z których już nigdy nie powstało nic dobrego.
Dzisiaj znowu urżnął się w trupa. Co ja gadam! Ten facet chyba nigdy nie trzeźwieje. Nie wiem, skąd wciąż bierze na to pieniądze. Kasa, którą zgarnął z ubezpieczenia, już dawno mu się skończyła. Wszystko, co było w miarę cenne, zdążył sprzedać. Zastawił w lombardzie nawet mój złoty łańcuszek, który dostałem od matki chrzestnej z okazji pierwszej komunii. I nigdy go nie odzyskał.
Zostawiam go. Wychodzę na zewnątrz domu i siadam na schodach. Pocieram twarz dłońmi, zastanawiając się, co powinienem zrobić. Ostatnio częściej niż zwykle mam ochotę zabrać swoje rzeczy, zamknąć drzwi i zostawić to miejsce w cholerę. Ojciec, wiecznie w cugu, i tak pewnie nie zorientowałby się, że mnie nie ma. Chyba że do drzwi zapukałby komornik. W końcu to ja utrzymuję tę ruderę zwaną domem, dokonując wszystkich niezbędnych opłat.
Zdejmuję koszulkę i kładę ją obok siebie. Śmierdzi dymem. Podobnie jak moje spodnie i włosy.
Zamykam oczy i nabieram powietrza w płuca. Dopiero teraz, próbując się wyciszyć, uświadamiam sobie, jak mocno trzęsą mi się ręce. Macam kieszenie spodni, upewniając się, czy wciąż znajdują się w nich kluczyki do samochodu. Wstaję i zmierzam w kierunku mojej niebieskiej alfy. Muszę się przejechać. Cholera! Nie wytrzymam tutaj nawet sekundy dłużej. Mógłbym odwiedzić znajomych, ale nie chcę nikogo obarczać swoimi problemami. W tym momencie może mi pomóc tylko jedno. Szum morza, które jakoś zawsze pozwalało mi uporządkować rozbiegane myśli. Inaczej dawno bym zwariował.
Kiedy człowiek zostaje całkiem sam, zdany wyłącznie na własną psychikę i możliwości, przekonuje się, że z wszystkimi problemami da się jakoś walczyć. Trzeba tylko znaleźć odpowiedni sposób. Nie wiem, dlaczego mio padre nie umiał tego pojąć. Przez brak własnej wyobraźni jesteśmy w stanie zgotować sobie piekło. Sobie, ale, co najgorsze, także innym. On właśnie tego dokonał. Spektakularnie spieprzył naszą rodzinę.
Wciągam na tyłek krótkie spodenki i zakładam białą bluzkę odsłaniającą ramiona. Mało formalny strój jak na kogoś, kto chce się ubiegać o jakąkolwiek pracę. Z moim wykształceniem nie powinnam mieć chyba większego problemu, a przecież nie jadę jeszcze na rozmowy kwalifikacyjne. Chcę się rozejrzeć po mieście i popytać tu i tam. Nie po to zmarnowałam pięć lat życia na uniwerku Tor Vergata, by teraz siedzieć pod miotłą u Fabia i słuchać jego poleceń. Jeśli sądził, że tak właśnie będzie, grubo się mylił. I zamierzam mu to czym prędzej udowodnić.
Prostuję długie, brązowe włosy i maluję rzęsy swoim ulubionym tuszem. Nakładam na policzki róż, przeglądając się w dużym, podświetlanym lustrze. Nagle czuję na sobie wzrok mia mamma.
– Ciao – witam się z nią, odwracając się w jej kierunku.
– Witaj, córeczko. Czyżbyś o tej porze wybierała się na randkę? – Lustruje mnie wzrokiem od stóp aż po czubek głowy.
Bardzo zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że kilka dni temu mój narzeczony zwyczajnie złamał mi serce. Matka reflektuje się po czasie, kiedy gromię ją nieprzychylnym spojrzeniem.
– Perdonami, Mia – wyraża skruchę. – Jakoś na chwilę odebrało mi rozum. Ale dawno nie widziałam cię tak wystrojonej.
– Chyba ogólnie dawno mnie nie widziałaś, mamo. Przez ostatnich parę lat zdążyłam dojrzeć i zacząć o siebie dbać. Jak każda kobieta – burczę pod nosem.
Podchodzi do mnie i głaszcze mnie po policzku.
– Mia bambina, Mia – śmieje się. Wciąż bawi ją połączenie słów mia Mia. Moja Mia. Jak w przeszłości. Żenujące. – Kiedy wy wszyscy zdążyliście tak dorosnąć? Mam wrażenie, że czas umknął mi przez palce – biadoli.
Przewracam oczami.
– Teraz będziemy go mieć dla siebie więcej. – Staram się ją pocieszyć, choć sama nie wiem, czy ta perspektywa bardziej mnie cieszy, czy niepokoi. Kiedy nie byłam u niej na świeczniku, czułam się zdecydowanie zdrowsza.
– Cudownie, córeczko. – Składa ręce i przysuwa je do swoich ust. – Rozmawiałaś już dzisiaj z Fabiem? – bada grunt.
– Nie – odpowiadam krótko i ruszam w kierunku stolika. Mijam ją, zabieram klucze i przewieszam torebkę przez ramię. – I na pewno nie zamierzam tego robić. Ciao – żegnam się z nią, po czym wychodzę z domu i minąwszy ochronę, pędzę do swojej toyoty.
***
Mijam przydrożny bazar, uważając na to, by rozbiegane dzieciaki nie wskoczyły mi pod kółka. Grupa nierozgarniętych turystów kręci się wokół stoiska z tradycyjną caponatą z bakłażana, nie zwracając uwagi na swoje pociechy. Cholernie tutaj kolorowo, zresztą jak w całej Sycylii, która kiedyś wydawała mi się kiczowata. Teraz patrzę na to trochę inaczej. Prawą stroną mija mnie skuter wiozący na pace karton pełen dorodnych cebul. Wystające na boki pudło prawie rysuje mi karoserię, ale facet się nie zraża, trąbi na znajdujące się przed nim auta, by zrobiły mu miejsce.
Nie muszę otwierać okna, by do moich uszu dochodziły głośne przekrzykiwania się sprzedawców oraz dźwięczące raz po raz klaksony samochodów. Tutaj, na Sycylii, ludzie bywają zdecydowanie bardziej temperamentni od tych, którzy zasiedlają północ.
Zastanawiam się, w którą stronę powinnam jechać. Dawno mnie tutaj nie było. W ostatniej chwili włączam migacz i skręcam w prawo, czym ściągam na siebie serię nieprzychylnych gestów ze strony stojącego nieopodal pieszego.
Wiem, wiem. Moja wina. Kiwam mu ręką w geście przeprosin.
Trzeba dodać, że ludzie tutaj są też bardziej nerwowi. A każdy, kto wjeżdża lub wchodzi na drogę, sądzi, że staje się jej królem. Powinnam o tym pamiętać. Wypuszczam powietrze z płuc. Wbijam się w jedną z wąskich, ale znacznie mniej zatłoczonych uliczek. Po to, by po chwili znaleźć się na przedmieściach. Wciskam pedał gazu, przyglądając się świecącej od jakiegoś czasu kontrolce sugerującej rezerwę paliwa. Szlag by to trafił. Wracając z Rzymu, zapomniałam zatankować. A gdy parkowałam przy domu Fabia, komputer pokładowy mojego auta wyraźnie wskazywał, że wystarczy mi paliwa na jakieś pięć kilometrów
No właśnie. Santo Cielo. Wielkie nieba. Pięć kilometrów.
Ależ jestem głupia. Muszę czym prędzej znaleźć jakąś stację! Naprawdę nie potrafię uczyć się na własnych błędach. Przecież taka sytuacja zdarzała mi się już nieraz.
Nerwowo poprawiam włosy i próbuję się skupić. Wiem, że w tych rejonach na pewno powinno coś być. Nie przerywając jazdy, modlę się w myślach o to, by auto dotoczyło się pod dystrybutor. Ostatnim, czego pragnę, jest wzywanie mojego brata albo jego ludzi po to, by podjechali do mnie z kanistrem.
Los mi sprzyja. Chwilę później, jak zbawienie, moim oczom ukazuje się stacja.
– Dziękuję! Grazie! – wrzeszczę z radości jak wariatka. Sama do siebie. Żaden widok dawno tak mnie nie ucieszył. Nie pomijając nowych kolekcji od Dolce & Gabbana czy Liu Jo.
Przyspieszam nieco i, przepocona ze stresu, parkuję przy jednym z węży. Gaszę silnik, tankuję bak do pełna i płacę kartą konkretną kwotę. Mam nadzieję, że ostatni już raz używam w tym celu pieniędzy rodziny Trovato. Dziś zdaje mi się to uwłaczać, ale trudno, czasami trzeba schować dumę do kieszeni.
Wsiadam do auta, wyjmuję z torebki pomadkę i maluję nią usta. Przeglądam się w lusterku, wkładam kluczyk do stacyjki i, tak jak zawsze, po prostu go przekręcam. Ale silnik zaczyna wydawać z siebie jakieś dziwne, bliżej nieokreślone dźwięki i nie zamierza ruszyć. Przerywam, by moment później ponowić próbę. Chrobotanie i kasłanie wprawiają mnie w stan niepokoju. Czegoś takiego jeszcze chyba nie słyszałam. Ale to nie ma w tym momencie znaczenia. Najgorsze jest to, że auto po prostu nie jest zdolne do jazdy. Przekręcam kluczyk ostatni raz. Ale im dłużej próbuję, tym samochód zdaje się bardziej słabnąć. Walę ręką w kierownicę.
– Ty zasrany gruchocie – próbuję się na nim wyżyć. Choć to niby nic takiego. Mogłabym zadzwonić do Fabia, który przysłałby tutaj po mnie któregoś ze swoich ludzi. Ktoś inny odholowałby pojazd do znajomego warsztatu, w którym mój brat ma swoje udziały. I nie musiałabym się niczym przejmować. Przyznaję, że ta myśl przez moment wydaje się całkiem kusząca. Ale to oznaczałoby wywieszenie białej flagi, a ja nie zamierzam dawać Fabiowi tej satysfakcji. Nie po tym, jak umyślnie zrujnował mi życie.
Rozglądam się wokół, szukając jakiegoś rozwiązania, kiedy zauważam dwóch mężczyzn obsługujących ręczną myjnię. Obaj patrzą w moim kierunku. Najwyraźniej zauważyli już, że coś jest u mnie bardzo nie tak.
Otwieram drzwi i wysiadam z auta. Jeden z nich zostawia robotę i podchodzi bliżej mnie.
– W czymś pomóc? – pyta, kalecząc nieco język. To najwyraźniej imigrant, zresztą już z wyglądu niekoniecznie przypomina rodowitego Sycylijczyka. Nie żebym coś do nich miała. Wyciera właśnie mokre ręce w swój roboczy, brudny ubiór.
– Nie rusza – wzdycham. – Cholera. – Nerwowo przygryzam policzek. – Nie mam pojęcia, co się stało. Przecież zatankowałam bak do pełna.
– Na pewno takim paliwem, jak trzeba? – Zerka na mnie z politowaniem.
Kręcę głową. Co jak co, ale potrafię odróżnić znaczek diesla od znaczka benzyny.
– Nie rób pan ze mnie idiotki – warczę.
– Tak tylko pytałem. – Wyciąga przed siebie ręce w geście przeprosin. – Różne rzeczy się tutaj widzi. – Potem wzrusza ramionami. – Nie wiem, mogę wezwać lawetę albo zaholować panią do najbliższego warsztatu samochodowego. Jest całkiem blisko stąd – proponuje.
Zerkam za siebie i patrzę na rząd aut ustawiających się tuż za moją toyotą. Nie mogę przecież stać tutaj w nieskończoność.
– No dobra. Holujemy – odpowiadam niemrawo.
Chwilę później przyglądam się, jak typ cofa przed moją maską jakimś zdezelowanym, granatowym fiatem i wiąże linę do haka zamontowanego przy jego zderzaku.
Wokół nas zdążyli zebrać się jacyś ludzie, którzy debatują nad całą tą sytuacją, jakby była doprawdy wydarzeniem miesiąca. Domyślam się, że nie mają nic lepszego do roboty, ale mogliby przynajmniej stwarzać pozory cywilizowanych. Mam ochotę zapytać, czy skoczyć im po popcorn. Wtedy oglądanie byłoby dla nich jeszcze bardziej atrakcyjne. Ostatecznie się powstrzymuję, bo przecież nie potrzeba mi dodatkowych problemów.
Mój powrót do domu zdecydowanie nie zaczął się tak, jakbym sobie tego życzyła. Już tęsknię za Rzymem. Tam, choć miałam sporo na głowie, wszystko wydawało się znacznie łatwiejsze.
***
Facet miał rację. Przejeżdżamy może niecały kilometr, kiedy ciągnący mnie fiat skręca na pobocze. Manewruję kierownicą tak, by nie wjechać mu w zadek. Hamulce nie chcą się mnie słuchać. Nie ukrywam, że ta sytuacja nie jest dla mnie zbyt komfortowa. Ale wszystko wskazuje na to, że jesteśmy już na miejscu. Po prawej stronie stoi niewysoki budynek z tablicą obwieszczającą wszem i wobec, że właśnie tutaj dokonuje się napraw aut. Może i nie jest to najbardziej prestiżowa opcja w Katanii, ale ważne, że w ogóle jest. Economico e veloce. Tanio i szybko – głosi napis zachęcający do skorzystania z usług niejakiego Federica, który jest chyba właścicielem tego biznesu. I o ile ta pierwsza obietnica nie ma dla mnie wielkiego znaczenia, ta druga zdecydowanie jest dla mnie ważna. Dziękuję mężczyźnie, który mnie tutaj przyciągnął, wciskam mu w dłoń pięćdziesięcioeurowy banknot (a niech ma, póki co na koszt Fabia) i zmierzam w stronę budynku mechanika. Mam nadzieję, że otrzymam tutaj pomoc, która w tym momencie jest mi naprawdę bardzo potrzebna.
Kiedy staję przed drzwiami, mój wzrok zatrzymuje się na przyklejonej do szyby, zadrukowanej kartce. Zabawna i oryginalna rymowanka wyrażająca chęć zatrudnienia sekretarki „na już” świadczy o tym, że chyba przebywają tutaj ludzie mający niezłe poczucie humoru. Rozchmurzam się odrobinę i pociągam za klamkę. Chwilę później staję przed drewnianym biurkiem, ale nikogo przy nim nie zastaję. Wita mnie tylko sterta faktur i włączony komputer.
Pomieszczenie jest niewielkie, a wiszące na ścianach felgi jeszcze bardziej potęgują wrażenie ciasnoty. Dziwny wystrój, choć z drugiej strony wytłumaczalny, biorąc pod uwagę charakter tego miejsca. Za biurkiem wisi też parę dyplomów, w których różne instytucje dziękują za sponsorowanie charytatywnych wydarzeń. Nie powinnam tutaj myszkować. Opieram się o biurko i wychylam w stronę wnęki, z której dochodzą odgłosy stukania.
– Buongiorno – wołam głośno i wyraźnie. Ale nikt mi nie odpowiada. Czekam jeszcze przez chwilę i ponawiam przywitanie. Znów bez odzewu. Mogłabym zgarnąć teraz z biurka stertę pewnie dość istotnych dokumentów, po czym bezceremonialnie zwiać i zapewne nikt nie zdążyłby zareagować. Choć oczywiście tego nie zrobię. Bo i po co? Etap bezsensownych wybryków mam już dawno za sobą.
Wchodzę za biurko i człapię w stronę, z której dochodzą do mnie dźwięki. Wraz z przekroczeniem progu pomieszczenia uderza mnie zapach olejów i smaru. Trafiam w samo serce warsztatu, a przed moim nosem, na jakimś metalowym podnośniku, znajduje się całkiem ładna fura. Pod nią stoi w pełni skupiony na swojej pracy facet, który właśnie kręci coś pobłyskującym kluczem. To kogoś takiego przyszłam tutaj szukać.
– Ciao – mówię, zwracając na siebie uwagę. Widzę, jak mężczyzna opuszcza rękę i robi krok w moją stronę.
A potem czuję na twarzy spojrzenie pary czekoladowych, przenikliwych oczu. I, nie wiedzieć czemu, uginają się pode mną nogi.
Odkładam na bok nowe tuleje wahacza do passata, za którego za chwilę się zabiorę. Kiedy szef wysłał Biagia po potrzebne mu części, obiecałem, że dokończę za niego wymianę oleju w skrzyni biegów wiszącej na podnośniku fury. Zapieczone elementy nie ułatwiają sprawy. Przecieram oczy, bo jakiś syf sypie mi się na twarz. Spinam się, wkładając w tę czynność więcej energii.
– Ciao – słyszę jakiś głos. Zdecydowanie obco brzmiący, jak na to miejsce. Kobiecy. A to coś nowego.
Wychodzę spod podnośnika i widzę stojącą przede mną dziewczynę.
Cholera jasna.
Całkiem ładną dziewczynę. Długie, brązowe włosy, szczupłe, długie nogi i duże, wyraziste oczy. Mam wrażenie, że już ją kiedyś widziałem. Ale nie kojarzę gdzie.
– Salve – odpowiadam. – Mogę w czymś pomóc? – Zdejmuję z rąk przybrudzone rękawice i rzucam je na pobliski stół.
Nie odrywa ode mnie spojrzenia. Czuję się dziwnie. Zwłaszcza że ona ma na sobie skąpe i atrakcyjne łaszki, a ja sterczę przed nią w przepoconej koszulce i upapranych gaciach.
Jestem w robocie. Więc sam nie wiem, czemu nagle zacząłem o tym myśleć.
– Właściwie to tak. – Zarzuca włosy do tyłu. Wygląda na zmieszaną. – Chodzi o mój samochód.
Śmieję się, choć nie z niej, a raczej z sytuacji.
– Jakoś mnie to nie dziwi – odpowiadam, na moment odwracając spojrzenie.
– Dlaczego? – Wydaje się obruszona. – Sugerujesz, że wyglądam na taką, która nie potrafi obsługiwać auta?
Dębieję mocno zaskoczony. Co za idiotyczna interpretacja. Być może ma zaniżone poczucie własnej wartości. Choć z taką aparycją na pewno nie ma ku temu powodów.
– Przyszłaś do mechanika, więc nowych ciuchów, usług krawieckich czy wykonania makijażu raczej chyba tutaj nie szukasz.
– No tak. – Kiwa głową, po czym delikatnie się uśmiecha. Ma białe, równe zęby.
Dio. Boże. Kiedy to robi, wygląda jeszcze bardziej uroczo. Powinienem się ogarnąć. Czym prędzej.
– Oczywista oczywistość – dodaje. – Chodzi o to, że moje auto po prostu przestało odpalać. Kręcę kluczykiem, ale silnik nie rusza – tłumaczy, po czym rozgląda się dookoła. Jej wzrok na parę sekund zatrzymuje się na podnośniku, pod którym dopiero co stałem.
– W takim razie faktycznie będziemy musieli to zobaczyć. Mamy do dyspozycji lawetę – sugeruję.
– Nie będzie potrzebna – nie pozwala mi dokończyć. – Auto znajduje się przed warsztatem. Miałam szczęście, że jakiś typ doholował mnie tutaj ze stacji. – Nerwowo gestykuluje rękami. Widać, że mocno się tym przejęła. – Najpierw przez pół drogi bałam się, że ten grat nie dowlecze się pod dystrybutor, a kiedy zatankowałam do pełna, tak mi się odwdzięczył.
– Jechałaś na rezerwie? – To może być istotny szczegół w tej całej opowieści.
– Si. Tak. – Mruży oczy i uważnie mi się przygląda. – Zapomniałam zatankować. Komputer wskazywał zero kilometrów do zrobienia, więc to była naprawdę prawdziwa rezerwa. – Celowo podkreśla swoje ostatnie słowa. Mówi o tym tak, jakby dokonała wyczynu godnego co najmniej podziwu czy braw.
– Często ci się to zdarza? – Patrzę na nią z politowaniem. Prawdopodobnie zapowietrzyła pompę paliwa, a to raczej drobna usterka.
Podnosi brwi i otwiera usta. Nie musi odpowiadać, jej wyraz twarzy mówi sam za siebie.
– A czy to ma jakieś znaczenie? – pyta, nie odpowiadając na moje pytanie. Pewnie już zdaje sobie sprawę z tego, że zaistniała sytuacja nie wzięła się z niczego. Jeśli ma w zwyczaju jeździć na rezerwie, mogła doprowadzić do poważniejszej awarii. – Uwierz, że miałam sporo na głowie.
Przyglądam się jej i nie komentuję. Tak będzie lepiej. Nie żebym chciał wyjść na gbura.
Ale właśnie uświadamiam sobie, że im dłużej przede mną stoi, tym duszniej robi się w warsztacie. Zachowuję się jak szczeniak. Mam kupę roboty i nie powinienem zawracać sobie teraz głowy zbędnymi myślami. Mijam ją i ruszam do drzwi.
– Chodź, pokaż mi tego biedaka – wołam, nie oglądając się już za siebie.
***
Dziesięć minut później zamykam drzwi czarnej toyoty. Zastanawiam się, jak można tak zgrzeszyć względem auta takiego pokroju. Względem TAKIEGO auta. Supra GR 3.0. potwierdza tylko, że stojąca nieopodal dziewczyna raczej nie należy do ubogiej warstwy społecznej. Do diabła, do średniej też nie. Wracam do niej, kiedy czeka z komórką w dłoni tuż przy wejściu do warsztatu.
– Musimy podłączyć tester diagnostyczny do sterownika i sprawdzić obwód, ale wszystko wskazuje na to, że to kłopoty z pompą i że nie chodzi tutaj o jej zapowietrzenie – tłumaczę, a ona udaje, że próbuje mnie słuchać. W jej oczach widzę niezrozumienie i milion znaków zapytania. Mam wrażenie, że moje słowa brzmią dla niej co najmniej tak dziwnie, jak bełkot przybysza z innej planety. Nieczęsto mam do czynienia z takimi klientami. Najczęściej trafiają tutaj mężczyźni, narzekający na kiczowate części produkowane w dzisiejszych czasach czy na swoje żony, które w ich opinii nie nadają się do jazdy za kółkiem.
– Czy jest szansa, by teraz to naprawić? – pyta.
Parskam śmiechem.
– Żartujesz sobie? – Albo robi sobie jaja, albo faktycznie nie ma żadnej wyobraźni dotyczącej samochodów.
Kręci głową.
– Bene. Pięknie – burczy pod nosem, jakby to była moja wina. – Ledwo wróciłam i już jestem unieruchomiona.
Nie wiem, skąd wróciła, i nie zamierzam dociekać. Jeśli nawet w mojej głowie pojawiła się jakaś nieśmiała myśl dotycząca jej osoby, wraz z zapoznaniem się z jej autem szybko czmychnęła. To pewnie córka jakiegoś dzianego gościa. Albo partnerka jakiegoś zamożnego dziadka.
Cholera, bywa, że stereotypy rządzą moim myśleniem.
– Możemy potraktować tę sprawę w miarę priorytetowo, ale mamy tutaj naprawdę napięte terminy. Jeśli nie masz jak wrócić, zapytam szefa, czy Biagio, mój znajomy, może podrzucić cię do domu. Jeśli chcesz – dodaję, bo może niekoniecznie będzie sobie tego życzyć. Widzę przecież, jak bardzo jest zakłopotana, więc próbuję wyjść jej naprzeciw z dość ugodową opcją.
– Boh. Sama nie wiem. – Opiera się o mur i wbija wzrok w swoje buty, kiedy nagle otwierają się drzwi i staje w nich Federico. Mój szef.
Patrzy to na mnie, to na naszą nową klientkę takim wzrokiem, jakbym właśnie robił z nią tutaj coś mocno niedozwolonego.
– Co się stało? – pyta wyraźnie zaskoczony. Zatrzymuje wzrok na dziewczynie na tyle długo, by można było uznać to za gapienie się. Rozumiem, że jest dość atrakcyjna i że żona Federica lata świetności ma już raczej za sobą. Może chce napaść oczy, ale zaczyna się robić niezręcznie. Jeśli tak mu tego brakuje, mógłby częściej wybierać się na plażę.
Mija sekunda. Potem kolejna. Mam wrażenie, że szef zupełnie zapomniał o moim istnieniu. Miałem go za całkiem cywilizowanego gościa, tymczasem teraz zachowuje się, jakby uciekł z epoki kamienia łupanego.
– Przypuszczam, że jest problem z pompą – odzywam się w końcu, skutecznie ściągając na siebie jego uwagę. – Wezmę auto na warsztat i się upewnię – dukam, przeczesując ręką zmierzwione przy robocie włosy. – Dokończę wymianę oleju, a potem mogę na to zerknąć.
– Certo, Damiano – potwierdza szef. Kolejny raz zerka w stronę naszej klientki i przygląda się jej tak, jakby chciał coś dodać. Nie wiem, dlaczego, ale mam wrażenie, że coś mocno tutaj nie gra. Ostatecznie odwraca się na pięcie i już zamierza odejść, kiedy dziewczyna postanawia zabrać głos.
– Scusi. Przepraszam – mówi, patrząc nie na mnie, ale właśnie na niego.
Federico zatrzymuje się w pół kroku.
– Chciałam zapytać, czy ogłoszenie dotyczące poszukiwania pracownika jest jeszcze aktualne?
Wstrzymuję oddech, bo to chyba ostatnie, co spodziewałbym się od niej usłyszeć.
– Chcesz mi kogoś polecić? – Szef nie odpowiada na jej pytanie.
Przyglądam się im obojgu.
– Si. Tak. – Dziewczyna potakuje stanowczo. – Siebie. – Uśmiecha się i patrzy na mnie odrobinę zmieszana. Gdzie się podziała cała jej pewność siebie?
Na moment zapada zupełna cisza. Na położonej nieopodal nas drodze słychać warkot rasowego silnika, a mimo to nikt nie zwraca na niego uwagi. Nie trzeba znać Federica, by wiedzieć, że nagle odebrało mu mowę.
– Ogłoszenie jest nieaktualne, przykro mi – odpowiada w końcu.
– Serio? – Dziewczyna jest zdziwiona. – To dlaczego, wchodząc do pana firmy, zastałam na biurku totalny chaos i żadnej żywej duszy w środku. Gdyby pracowała tutaj sekretarka, to pomieszczenie wyglądałoby zupełnie inaczej – kończy, wskazując ręką na budynek. Sprytnie.
Federico otwiera usta, bo najwyraźniej nie spodziewał się tak żywej reakcji.
– Trafna uwaga – przyznaje. – Allora… – Zamyśla się. Widzę, jak zaciska szczękę. – Szukamy raczej kogoś z doświadczeniem w tej branży. Pani nie ma kompetencji. – Nadal próbuje ją zbyć. Pierwszy raz, odkąd zaczęli rozmowę, nazywa ją panią.
Fakt, dziewczyna o motoryzacji nie ma bladego pojęcia, ale zdaje się, że Federicowi dotąd na tym nie zależało. Sam twierdził, że wszystkiego można się nauczyć i że chodzi mu po prostu o kogoś zorganizowanego, poukładanego, potrafiącego obsłużyć komputer i miło rozmawiać z klientami.
– Ukończyłam gospodarkę przestrzenną na jednej z najbardziej renomowanych uczelni w całych Włoszech, ale potrzebuję pracy na już. Zdaje się, że wypłowiała od słońca kartka z ogłoszeniem o pracę nie wisi tutaj od dziś, czy nawet od tygodnia, ale co najmniej od miesiąca albo kilku. Wszystko wskazuje na to, że kandydaci na to stanowisko raczej nie pchają się do pana drzwiami i oknami. – Dziewczyna wskazuje palcem na warsztat. Jest zdeterminowana, a w jej oczach widzę wyzwanie. Cholera, jakby naprawdę jej na tym zależało.
Wciąż zastanawiam się, co kobieta z taką furą i z takim wykształceniem robi u, prawdę mówiąc, raczej podrzędnego mechanika w tym mieście, kiedy dociera do mnie, że, do licha, ona właśnie ubiega się o robotę. To jakiś absurd.
– W co ty grasz, Trovato? – mówi Federico.
Podnoszę głowę, patrząc na dziewczynę, a w mój mózg powoli wżera się znaczenie słów mojego szefa. Trovato? Czuję, jak serce zaczyna intensywniej pompować mi krew. Mój oddech przyspiesza, a w gardle momentalnie robi mi się sucho.
– Możesz kąpać się w pieniądzach, tymczasem przychodzisz tutaj, prosząc mnie o zatrudnienie? Myślałaś, że cię nie rozpoznam? – dodaje Federico.
Adrenalina zaczyna buzować mi w żyłach. Ta rozmowa przestaje do mnie docierać.
Cazzo! Kurwa.
Powinna czym prędzej się stąd wynosić. Już wiem, skąd ją kojarzyłem. Zjawiła się tutaj z pewnością nie bez przyczyny. To pewnie kolejny podstęp tej popapranej rodzinki. I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą gapiłem się na nią jak ostatni palant. Gdybym wiedział, kim jest, już dawno kazałbym jej wypierdalać. Nie wahałabym się tego powiedzieć. Pewnie poskarżyłaby się bratu, ale, szczerze powiedziawszy, już dawno przestało mi na czymkolwiek zależeć.
Ruszam z miejsca i szarpnięciem otwieram drzwi warsztatu. W mojej głowie panuje jeden, wielki bajzel. Drżącymi rękami zakładam rękawiczki, w których przed parunastoma minutami pracowałem. Chwytam klucz i wchodzę pod zawieszenie auta znajdującego się na podnośniku. Próbuję skupić się na robocie, ale narzędzie wypada mi z dłoni.
Frustracja za moment rozsadzi mnie od środka. Siadam na betonowej posadzce, chowam twarz w rękach i próbuję się ogarnąć. Jedna rozmowa kompletnie rozstroiła mój dzień. A to dopiero początek.
***
Naciskam przycisk na podnośniku i auto zjeżdża w dół. Przesuwam w bok pojemnik ze starym olejem i zabieram się do rozpakowywania nowych tulei. Odpuszczam sobie przerwę na jedzenie, by uniknąć sytuacji, w której zostałbym sam na sam z ciszą. Szefa nie ma, podobnie jak i Biagia. Może to i lepiej. Czasami od głupiego gadania mojego współpracownika, dotyczącego głównie jego seksualnych podbojów, naprawdę boli mnie głowa. Biorąc pod uwagę fakt, że w większości są to bajki wyssane z palca, szkoda na nie czasu. Dziwię się, że ludzie sięgają po kłamstwa, próbując pokazać się przez nie w korzystniejszym świetle. Często skutek jest odwrotny, ale trzeba być wybitnym dzbanem, by tego nie ogarniać. Dlatego ubolewam, że Marchello ma teraz urlop. Z nim kończę dniówki w znacznie lepszym nastroju.
Chwytam jedną z felg. Solidna dwudziestka toczy się po podłodze, aż w końcu opieram ją o ścianę. Idę po drugą, by przygotować sobie miejsce do roboty. Ale stukot butów i odgłos pobrzękującego metalu uświadamia mi, że ktoś właśnie do mnie dołączył. Zerkam w bok i widzę Biagia. Bawi się smyczą, na której wiszą jego kluczyki. Cieszy się, jakby wygrał co najmniej parę ładnych milionów w SuperEnalotto.
– Salve – mówi, choć przecież dzisiejszego dnia mieliśmy już okazję się spotkać. – Ja pierniczę, zapomniałem części z auta. Już po nie idę. – Nietrudno zauważyć, że jest rozkojarzony.
– Leć, bo będę ich potrzebował. Już myślałem, że pojechałeś po nie do Palermo. Trochę ci zeszło – dodaję, bo nie mogę się powstrzymać. Odwaliłem za niego prawie całą robotę.
– Szef kazał mi jechać z tą nową, Mią. – Szczerzy zęby. – Niezła dupa, pominąwszy fakt, że raczej nietykalna – komentuje, wciąż w pozytywnym nastroju.
Nie miałem pojęcia, że…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej