Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Mam dosyć. Jakby próba ukończenia szkoły dla nadnaturalnych istot nie była wystarczająco stresująca, mój związek ze skomplikowanego stał się niemożliwie zagmatwany. W dodatku Bloodletter postanowiła uraczyć nas wszystkich druzgoczącą wieścią... Z drugiej strony, czy w Akademii Katmere kiedykolwiek może być spokojnie? Ciosów przybywa. Jaxon traktuje mnie z większym chłodem niż alaskańska zima, Krąg podzielił się w związku z moją nadchodzącą koronacją, a jakby tego było mało, jesteśmy z Hudsonem ścigani za nasze rzekome zbrodnie – przez które możemy do końca życia gnić w więzieniu, gdy nałożą na nas śmiercionośną, niezniszczalną klątwę. Nadszedł czas na podjęcie kilku ważnych decyzji. Obawiam się... że nie wszyscy przeżyją.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 925
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tacie – za pielęgnowanie mojej wyobraźni
i utwierdzanie mnie w przekonaniu, że mogę wszystko.
Mamie – za wsparcie i bezwarunkową miłość
Od autorki
W tej książce można znaleźć opisy ataków panicznego strachu, śmierci, przemocy, emocjonalnych tortur i uwięzienia, a także pewne treści erotyczne. Liczę na to, że udało mi się stworzyć wszystko z wyczuciem, jednak pewne sceny mogą zostać uznane za niepokojące.
0
Życie po śmierci
Nie tak miało być.
Wcale a wcale. Jednak czy w tym roku moje życie choć raz potoczyło się zgodnie z planem? Od chwili, w której stanęłam na progu Akademii Katmere, tak wiele rzeczy wymknęło mi się spod kontroli. Dlaczego dziś – dlaczego teraz – miałoby być inaczej?
Podciągam rajstopy i poprawiam spódnicę. Wkładam swoje ulubione, czarne, wysokie buty i wyciągam z szafy czarną marynarkę.
Ręce trochę mi się trzęsą – prawdę mówiąc, cała lekko drżę – kiedy wsuwam ręce do rękawów. Jednak czuję, że to dobrze. To trzecia ceremonia pogrzebowa, w której mam uczestniczyć w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, i nic nie jest łatwiejsze. W ogóle.
Odkąd przeszłam próbę minęło pięć dni.
Pięć, odkąd Cole zerwał moją więź z Jaxonem, czym niemal zniszczył nas oboje.
Odkąd niemal umarłam… odkąd naprawdę zrobił to Xavier.
Żołądek boleśnie mi się kurczy i mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
Biorę więc kilka głębokich oddechów – nabieram powietrza nosem, a wypuszczam ustami – aby stłumić mdłości, a także wzrastającą we mnie panikę. Zajmuje to jakieś trzy minuty, ale w końcu się uspokajam i nie czuję już, jakby na mojej piersi zaparkowała ciężarówka z naczepą.
To niewielkie zwycięstwo, ale niech będzie.
Ponownie głęboko nabieram powietrza i zapinam mosiężne guziki marynarki, po czym przeglądam się w lustrze, by mieć pewność, że dobrze wyglądam. Jakby tak przymknąć oko, prezentuję się całkiem nieźle.
Jestem blada, moje brązowe oczy straciły blask, a idiotyczne loki walczą, by uwolnić się z koka, w który je spięłam. Oczywiście, że ze smutkiem mi nie do twarzy.
Przynajmniej powoli zanikają sińce, których nabawiłam się na próbie. Zmieniają się z czerni i ciemnego fioletu w sino-żółte cętki, więc niebawem całkowicie się ulotnią. Dobrze wiedzieć, że Cole w końcu przegiął i się doigrał. Wujek podpisał jego wydalenie ze szkoły. Częściowo chciałabym, aby w liceum dla nadnaturalnych łobuzów i przestępców w Teksasie, do którego został wysłany, trafił na większego dręczyciela od siebie. Żeby chociaż raz poczuł na własnej skórze, jak to jest.
Otwierają się drzwi łazienki i do pokoju wchodzi moja kuzynka Macy w szlafroku i turbanie z ręcznika. Pragnę ją pospieszyć – za dwadzieścia minut mamy być w auli na upamiętniającym Xaviera apelu – jednak nie jestem w stanie tego zrobić. Nie, kiedy z każdym oddechem wygląda, jakby sama umierała.
Zbyt dobrze wiem, jak się czuje.
Czekam więc, aż coś powie – cokolwiek – ale milcząc, podchodzi do łóżka, na którym leży jej sukienka od mundurka. Cierpię, oglądając ją w takim stanie, bo wiem, jak bardzo została skrzywdzona.
Od mojego pierwszego dnia w Akademii Katmere Macy nie odstępowała mnie na krok. Była światłem przy mroku Jaxona, entuzjazmem przy sarkazmie Hudsona, radością przy moim smutku. Teraz jednak… wydaje się, że z jej życia zniknęła każda najmniejsza drobinka brokatu. Z mojego również.
– Pomóc ci? – pytam w końcu, gdy wpatruje się w sukienkę, jakby po raz pierwszy widziała ją na oczy.
Spogląda na mnie pustym, zbolałym wzrokiem.
– Nie wiem, dlaczego jestem taka… – urywa i odchrząkuje, jakby próbowała wyzbyć się chrypki i wywołującego ją smutku. – Prawie go nie znałam…
Tym razem milknie, bo głos całkowicie się jej łamie. Zaciska dłonie w pięści i widzę, że do oczu napływają jej łzy.
– Nie rób tego – mówię, zbliżając się, by ją przytulić, bo doskonale wiem, jak to jest mieć wyrzuty sumienia w sytuacji, w której nic nie można już zmienić. Jak to jest przetrwać, gdy zginęli ukochani. – Nie umniejszaj swoich uczuć tylko dlatego, że nie znałaś go od zawsze. Chodzi o to, w jakim stopniu poznałaś daną osobę, a nie od jak dawna ją znałaś.
Zaczyna drżeć, szlochać, więc przytulam ją mocniej, starając się wziąć na siebie nieco jej bólu i smutku. W ten sposób próbuję zrobić to, co ona uczyniła dla mnie, gdy postawiłam stopę w tej szkole.
Trzyma mnie równie mocno, a łzy płyną jej po twarzy przez dłuższą chwilę.
– Tęsknię za nim – wydusza. – Bardzo mi go brakuje.
– Wiem – pocieszam, głaszcząc ją okrężnymi ruchami po plecach. – Wiem.
Płacze głośno, dygocze, chwyta powietrze chyba przez całą wieczność. Serce mi się kraje. Żal mi Macy, Xaviera i wszystkiego, co doprowadziło nas do tej chwili. Potrzebuję całej swojej siły, aby również się nie rozpłakać. Jednak teraz to jej kolej na rozpacz, a ja muszę się o nią zatroszczyć.
W końcu się odsuwa, ociera mokre policzki i posyła mi słaby, niezbyt szczery uśmiech.
– Musimy iść – szepcze, po raz ostatni wycierając twarz. – Nie chcę spóźnić się na ceremonię.
– Dobra. – Uśmiecham się i odchodzę, aby mogła się przebrać.
Kiedy obracam się kilka minut później, mimowolnie wzdycham. Nie dlatego, że Macy użyła zaklęcia powabu, aby wysuszyć i ułożyć włosy tak, jak do tego przywykłam, ale dlatego, że jej jasnoróżowe kosmyki są w tej chwili kruczoczarne.
– Poprzednia fryzura nie byłaby odpowiednia – mamrocze, przeczesując palcami pasma. – Jasny róż nie jest kolorem żałoby.
Wiem, że ma rację, a mimo to robi mi się przykro, bo zniknęły ostatnie elementy tworzące radosną, promienną osobowość kuzynki. Ostatnio wszyscy straciliśmy tak wiele, że już nie jestem pewna, ile jeszcze zniosę.
– Pasuje ci – mówię zgodnie z prawdą. Jednak to nic dziwnego, bo Macy wyglądałaby dobrze nawet łysa czy z płonącymi włosami, a daleko jej teraz do którejś z tych rzeczy. Jednak czerń w pewien sposób dodaje jej delikatności. Kruchości.
– Niezbyt – odpowiada, ale wsuwa stopy w eleganckie, czarne buty na płaskiej podeszwie, a do niezliczonych dziurek w uszach wkłada kolczyki. Kolejnym czarem pozbywa się zaczerwienionych, podkrążonych oczu. Prostuje się, zaciska zęby i patrzy na mnie smutnymi, aczkolwiek skupionymi oczami. – Zróbmy to! – mówi zdecydowanym tonem, a ja dzięki jej hartowi ducha kieruję się w stronę drzwi.
Biorę telefon, aby napisać innym, że idziemy, ale gdy otwieram drzwi, dochodzę do wniosku, że to zbędne. Wszyscy czekają na nas na korytarzu. Flint, Eden, Mekhi, Luca. Jaxon… i Hudson. Każdy jest w różnym stopniu poobijany i smętny, tak jak Macy i ja. Serce mi pęka na ich widok.
Wszystko jest teraz tak zagmatwane, mój Boże, wszyscy jesteśmy w rozsypce, ale jedno się nie zmienia. Te siedem osób mnie wspiera, więc zamierzam robić dla nich to samo.
Jednak kiedy patrzę w ciemne, zimne oczy Jaxona, mimowolnie stwierdzam, że jeszcze jedna rzecz pozostaje taka sama, wszystko inne się zmieniło.
I nie mam pojęcia, co z tym zrobić.
1
Związkowy szach-mat
Trzy tygodnie później…
– Proszę. – Macy rzuca się na zasłane tęczową pościelą łóżko i spogląda na mnie błagalnie. Dobrze widzieć u niej radość, więc również się uśmiecham. Po śmierci Xaviera jeszcze nie śmieje się głośno, ale na razie wystarczy mi to, co mam. – Na miłość boską, proszę, proszę, proooszę, ukróć męki tych chłopaków.
– Będzie trudno – odpowiadam. Upuszczam plecak na podłogę przy biurku i opadam na własne łóżko. – Biorąc pod uwagę to, że to nie przeze mnie cierpią.
– To największa ściema, jaka kiedykolwiek wyszła z twoich ust. – Kuzynka prycha, po czym unosi głowę na tyle, bym zobaczyła, jak przewraca oczami. – W stu procentach jesteś winna temu, że bracia Vega od trzech tygodni snują się po szkole, wyglądając jak zbite psy.
– Wydaje mi się, że istnieje całkiem sporo powodów, dla których Jaxon i Hudson tak smęcą, a mnie można winić jedynie za połowę z nich – odpowiadam… i natychmiast żałuję swoich słów.
Nie dlatego, że to nieprawda, ale ponieważ widzę, jak Macy powoli traci świeżo nabyty rumieniec. Kuzynka wygląda zupełnie inaczej niż dziewczyna, którą poznałam w listopadzie, przez co trudno mi uwierzyć, że to ta sama osoba. Szalone kolory nie wróciły na jej głowę, a chociaż głęboka czerń, którą nosi od ceremonii pogrzebowej Xaviera, służy jej pod względem urody, to nie pasuje do jej osobowości. Poza jej smutkiem… tak, z nim idealnie się komponuje.
Mam zamiar przeprosić, ale Macy obraca się twarzą do mnie.
– Dokładnie wiem, jak wygląda nieszczęśliwy wampir, a ty masz teraz na głowie aż dwa. I tak dla twojej informacji, gdybyś jeszcze tego nie zauważyła, ktoś zabójczy i rozżalony może być naprawdę niebezpieczny.
– Och, zauważyłam. – Mierzę się z tym od tygodni, każdy z moich oddechów jest jak bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć, a wszelki ruch, jak gra w rosyjską ruletkę ze szczęściem innych.
A skoro najwyraźniej wszechświat jeszcze nie skończył się mną bawić… Macy była w błędzie, mówiąc, że Hudson ukończył szkołę, zanim Jaxon go zabił. Okazało się, że wcale tego nie zrobił i nie był wtedy tego bliski. Chodziło o niewystarczającą ilość punktów, bo zamiast uczęszczać do Katmere przez cztery lata, miał prywatnych nauczycieli. Macy jest od niego kilka lat młodsza, więc gdy cała sprawa wyszła na jaw, wzruszyła tylko ramionami, jakby dawała znać, że nie mogła o tym wiedzieć. Po śmierci wampira nikt o nim nie mówił. Tak czy inaczej, jego powrót do szkoły oznacza, że jest wszędzie, gdzie nie spojrzę. Zupełnie jak Jaxon. Obaj należą do grupy naszych przyjaciół, a jednocześnie nie do końca. Obaj patrzą na mnie wzrokiem, który z pozoru wydaje się pusty, lecz tak naprawdę w ich oczach kryją się niezgłębione emocje. Chłopcy czekają, aż coś zrobię lub powiem.
– Nadal nie wiem, jakim cudem zostałam partnerką Hudsona – odpowiadam cierpko. – Wydawało mi się, że trzeba chcieć się z kimś związać lub przynajmniej „być otwartym” na tę kwestię, by w ogóle mogła zaistnieć.
Macy się uśmiecha.
– Najwyraźniej coś do niego czujesz.
Przewracam oczami.
– Wdzięczność. Jestem mu wdzięczna. Sądzę, że to kiepski powód, by pozwolić sobie z nim na takie igraszki.
– Więc… – Oczy kuzynki zdecydowanie błyszczą psotnie. – Myślałaś o „igraszkach” z Hudsonem, co?
Rzucam w nią poduszką, którą z łatwością chwyta w locie i się śmieje.
– Wiem jedynie, że wszystkie dziewczyny w szkole zabiłyby, by mieć któregoś z nich za partnera. Ty od przyjazdu tutaj miałaś już ich dwóch.
Macy się droczy, próbując poprawić mi nastrój, jednak jej się nie udaje.
Hudson często siedzi z nami przy posiłkach lub na wspólnych lekcjach. Chociaż większość wampirów z Zakonu, a także Flint, bacznie mu się przyglądają, jakimś cudem zdołał przekonać do siebie moją kuzynkę jedynie tym swoim krzywym uśmieszkiem oraz waniliową latte.
Właściwie to ona jako jedna z nielicznych wini Jaxona za to, że nasza więź partnerska została zerwana, i wyraźnie daje do zrozumienia, że woli Hudsona. Mimowolnie zastanawiam się, czy nie dzieje się tak, ponieważ uważa, że starszy z braci jest dla mnie lepszy, czy może ponieważ nie jest Jaxonem – chłopakiem, który nalegał, abyśmy rzucili wyzwanie niemożliwej do zabicia bestii, które zakończyło się śmiercią Xaviera.
Tak czy inaczej, w jednej kwestii ma rację: w końcu będę musiała uporać się z tym bałaganem.
Robiłam, co mogłam, by jeszcze przez pewien czas ignorować zaistniałą sytuację… a przynajmniej dopóki nie stworzę jakiegoś planu. Od ceremonii pożegnalnej Xaviera zastanawiam się nad tym, co zrobić, jak naprawić relacje: pomiędzy mną a Jaxonem, mną a Hudsonem i między braćmi, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Ziemia pod moimi stopami zmieniła się w ruchome piaski, a skrzydła nie pomagają, jak można by się tego spodziewać… To znaczy, kiedyś muszę lądować, a kiedy to robię, zaczynam tonąć.
Macy musi wyczuwać moje wewnętrzne rozterki, bo gdy siada na łóżku, zauważam, że jej wesołość zniknęła podobnie jak moja.
– Wiem, że jest ci teraz ciężko – ciągnie. – W sprawie chłopaków tylko się z tobą droczyłam. Robisz, co możesz.
– A co, jeśli nie wiem, co robię? – Słowa wyrywają mi się z gardła, jakby do tej pory pozostawały stłoczone pod ciśnieniem, a Macy właśnie zrobiła dziurę w ich opakowaniu. – Ledwie mogłam uporać się z tym, że jestem gargulcem, a wygrałam miejsce w Kręgu Desperacji i Zagłady, więc po ukończeniu szkoły czeka mnie koronacja.
– Krąg Desperacji i Zagłady? – powtarza Macy i parska śmiechem.
– Jestem pewna, że po tej koronacji zostanę zamknięta w jakiejś wieży, ścięta lub potraktowana równie fantastycznie – rzucam żartem, ale to wcale nim nie jest. Nie ma we mnie ani krztyny optymizmu na myśl o zasiadaniu w nadnaturalnej radzie, której przewodniczą rodzice braci Vega… a także o wszystkim, co się z tym wiąże, oraz polityką, przetrwaniem i więzią z Hudsonem zamiast z moim prawdziwym chłopakiem w tym nowym świecie, w którym się znalazłam.
– Wciąż kocham Jaxona. Nie zmienię swoich uczuć – jęczę. – Ale nie mogę też znieść tego, że ranię Hudsona, ani jego spojrzenia, którym mnie obrzuca, gdy siedzę na lunchu z jego bratem.
Cała ta sytuacja jest jak wyjęta z koszmaru, a to, że odkąd niemal umarłam, prawie nie sypiam, tylko pogarsza sytuację. Jak mam się zrelaksować, kiedy ilekroć zamykam oczy, czuję, że Cyrus zatapia zęby w mojej szyi, a jego wieczne ukąszenie rozdziera bólem moje ciało? Albo gdy przypominam sobie, jak Hudson kładzie mnie do grobu i zakopuje żywcem? A tak przy okazji, nadal nie jestem gotowa, aby zapytać, skąd wiedział, że należy tak postąpić. Albo, co gorsza – tak, to gorsze niż wszystko inne – gdy widzę wyraz twarzy Jaxona, gdy Hudson powiedział mu, że jestem jego partnerką.
Wspomnienia są druzgoczące, więc chciałabym przed nimi uciec i się ukryć.
– Ej, wszystko będzie dobrze – mówi słabym głosem Macy, choć w jej oczach dostrzegam troskę.
– „Dobrze” może być słowem na wyrost. – Obracam się na plecy, by móc gapić się w sufit, ale ledwie go zauważam. Zamiast tego widzę oczy chłopaków.
Jedne ciemne, drugie jasne.
Obie pary zbolałe.
Obie czekające na coś, czego nie umiem im dać, i na odpowiedź, której nawet nie potrafię sformułować.
Wiem, co czuję. Kocham Jaxona.
A relacja z Hudsonem… cóż, to bardziej skomplikowane. To nie jest miłość, choć wydaje mi się, że to właśnie chciałby usłyszeć. Tak, moje serce przyspiesza w jego towarzystwie, bo chłopak jest niewyobrażalnie przystojny. Ciągnęłoby do niego każdą o zdrowych zmysłach. W dodatku w tej chwili jest między nami więź partnerska, a przez nią czuję rzeczy, których tak naprawdę nie ma. Przynajmniej nie tak, jakbym tego chciała.
Po wszystkim, co dla mnie zrobił, po tygodniach wspólnego uwięzienia, gdy stworzyła się między nami dość dobra relacja, nie chcę go rozczarować i powiedzieć, że pragnę, by był jedynie moim przyjacielem.
Ponownie jęczę. Znów zakładam, że Hudson w ogóle chciałby się ze mną związać. Przecież może być tak samo zły jak ja na to, że wszechświat postawił nas w tak niezręcznej sytuacji.
Macy wzdycha głęboko, wstaje z łóżka i siada na moim.
– Przepraszam. Nie chciałam na ciebie naciskać.
– Nie wkurzam się na ciebie. Chodzi o… – urywam, niepewna, jak ubrać w słowa cały ten mętlik, który mam w głowie.
– Wszystko? – dopowiada, na co przytakuję, bo tak, wszystko to całkiem sporo.
Zapada długa, niezręczna cisza. Czekam, aż Macy się podda i wróci na własne łóżko, zapomniawszy o tej piekielnej rozmowie, ale się nie rusza. Zamiast tego opiera się o ścianę i przygląda mi się z niecodziennym dla niej spokojem.
Nie wiem, czy to narastająca cisza, gdy kuzynka mnie obserwuje, czy też potrzeba, by się zwierzyć, ale napięcie staje się tak wielkie, że wyrzucam z siebie prawdę, którą starałam się skryć przed wszystkimi, nawet przed sobą.
– Naprawdę nie sądzę, bym była wystarczająco silna, by to zrobić.
Nie wiem, jakiej reakcji Macy się spodziewam – w ułamku sekundy wyobrażam sobie wszystkie od współczucia po polecenie, bym wzięła się w garść, co raczej nie ma nic wspólnego ze mną, a raczej z tym, że to również dla niej jest trudne.
Jednak robi to, czego nie przewidywałam. Tę jedną rzecz, której akurat nie wzięłam pod uwagę. Parska śmiechem.
– Mądrze, Sherlocku. Martwiłabym się, gdybyś naprawdę zamierzała uporać się z tym wszystkim sama.
– Poważnie? – Jestem skołowana i może lekko obrażona. Czy ona naprawdę ma mnie za tak nierozgarniętą? Zdaję sobie sprawę, że jestem w rozsypce, ale nie muszą o tym wiedzieć wszyscy inni. – Dlaczego?
– Bo nie jesteś sama i nie musisz zmagać się z tym na własną rękę. Właśnie po to tu jestem. Wszyscy po to tu jesteśmy. A już zwłaszcza masz oparcie w twoich chłopakach.
Mrużę oczy na tę liczbę mnogą i emfazę, z jaką to wypowiedziała.
– Chłopaku – poprawiam, podkreślając końcówkę wyrazu. – Jednym, nie dwóch. – Prostuję palec, by mieć pewność, że to zrozumie. – Jednym chłopaku.
– No tak. Jednym. Oczywiście. – Posyła mi diabelskie spojrzenie. – A tak dla jasności, to o którym dokładnie wampirze mówimy?
2
Moja biedna, krucha więź
– Jesteś okropna – droczę się. – Ale nie masz nic przeciwko temu, byśmy skupiły się na tym, co naprawdę ważne? Na przykład na ukończeniu liceum?
Po śmierci rodziców oraz zmianie szkoły, a także czteromiesięcznej przerwie, gdy robiłam za posąg, mam spore zaległości z materiałem, a mimo to nadal jestem w ostatniej klasie, co oznacza, że jeśli nie oddam dodatkowych projektów i nie zdam egzaminów, w przyszłym roku znajdę się dokładnie w tym samym miejscu, co jest nie do przyjęcia, bez względu na to, jak bardzo Macy pragnie, bym została tu na kolejny rok. To znaczy, jeśli Hudson może nadrabiać materiał po swojej śmierci, to ja, na litość boską, też jestem w stanie to zrobić.
– Wiesz, że istnieje powód, dlaczego chowam głowę w piasek, prawda? – przyznaję w końcu. – Nie ma mowy, bym poradziła sobie z niebywałą ilością materiału do przyswojenia i jednocześnie wymyśliła, co zrobić z Cyrusem, Kręgiem i…
– Twoim partnerem? – Macy uśmiecha się smutno i unosi rękę, nim mam szansę zaprotestować. – Przepraszam, nie mogłam się oprzeć. Ale masz rację i choć chciałabym, by było inaczej, wydaje się, że naprawdę chcesz ukończyć tę szkołę. – Wstaje, podchodzi do biurka i bierze leżącego na nim laptopa. – Zatem jako twoja samozwańcza najlepsza przyjaciółka muszę przypilnować, aby do tego doszło. Masz zrobić prezentację na historię magii u doktor Veracruz, prawda? Słyszałam, jak rozmawiali o tym czwartoklasiści.
– Tak. – Kiwam głową. – Każdy miał wybrać coś spośród tematów omawianych w tym roku na lekcjach i napisać, a potem zaprezentować dziesięciostronicowy referat na temat aspektu, którego nie zdążyliśmy omówić. Stwierdziła, że to po to, byśmy mieli wszechstronną wiedzę z historii, ale myślę, że po prostu zamierza nas zwyczajnie torturować.
Macy siada na łóżku i pisze na laptopie.
– Wiem, jaką kwestię mogłabyś opisać.
– Tak? – pytam, siadając.
– Tak – odpowiada. – Omawialiście przecież więzi partnerskie, prawda? Nie mogłam doczekać się tej lekcji właśnie z tego powodu. Cóż, ty jesteś chodzącym przykładem czegoś, co nie było omawiane.
Kręcę głową.
– Niestety przegapiłam ten wykład, ale Flint mówił, że to możliwe, aby związać się w życiu z więcej niż jedną osobą. Nie jestem więc jedyną osobą, która miałaby więcej niż jednego partnera.
Macy coś pisze, po czym patrzy na mnie, unosząc brwi.
– Tak, ale jesteś jedyna, której więź została zerwana przez coś innego niż śmierć.
– Nigdy nikomu nie przytrafiło się coś takiego jak mi? – powtarzam, a moje serce znacznie przyspiesza. – Poważnie? – Trudno w to uwierzyć, ale również przerażająco to zrobić. Jeśli nikt nigdy tego nie doświadczył, jak mamy to naprawić? Co mamy zrobić? I dlaczego spotkało to akurat mnie i Jaxona?
– Nikomu – potwierdza Macy. – Więzi nie są zrywane, Grace. Tak już po prostu jest. Nie da się tego zrobić. To prawo natury czy coś w tym stylu – milknie i patrzy na oparte na klawiaturze palce. – Jednak twoja w jakiś sposób została zerwana.
Jakbym naprawdę potrzebowała, by mi o tym przypominano.
Jakby mnie to nie dotyczyło.
Jakbym nie czuła zerwania, którego siła niemal zniszczyła mnie… i Jaxona.
– Nigdy? – Chyba się przesłyszałam. Na pewno nie jestem jedyna.
– Nigdy – upiera się Macy, celowo wymawiając powoli to słowo, i patrzy na mnie, jakby nagle wyrosły mi trzy głowy. – Nie „tak jakby nigdy”, nie „prawie nigdy”, ale „nigdy” nigdy. W całej historii nadnaturalnych. Więzi partnerskiej nie można zerwać, gdy żyje oboje partnerów. Nigdy. – Dla podkreślenia kręci głową. – Nigdy, przeni…
– Dobra, dobra. Dotarło. – Unoszę dłonie w geście poddania. – Więź partnerska nie może być zerwana. Ale moja została, a nie umarłam ani ja, ani Jaxon…
– Tak – zgadza się kuzynka, marszcząc brwi. – Znaleźliśmy się w tej kwestii na całkowicie niezbadanym gruncie. Nic dziwnego, że czujesz się niepewnie, bo się zagubiłaś.
– Wow. Dzięki. – Udaję, że wyjmuję sztylet z serca.
Macy się krzywi.
– Wiesz, o co mi chodziło.
– Wiem – przyznaję. – Ale istnieje pewien aspekt, którego nie potrafię rozgryźć. Zastanawiam się nad tym już od wielu dni i chyba dlatego jestem taka sceptyczna w związku z tym, że zerwanie więzi nigdy nie miało miejsca. Nie…
– Nigdy – wtrąca Macy, dla podkreślenia machając ręką. – Dosłownie nigdy się to nie zdarza.
Ponownie unoszę dłoń, bo staram się wyrazić swoje obawy.
– Ale jeśli to prawda i więź nie może być zerwana, to dlaczego istniało zaklęcie mogące zerwać moją? I skąd znała je Bloodletter?
3
Zachowaj spokój i leć na wiedźmingo
– Ej, wiesz może, co dziś na obiad? – pytam Macy, gdy zmierzamy oświetlonym smoczymi kinkietami korytarzem w stronę stołówki. Przez trzy ostatnie godziny badałyśmy sprawę więzi, więc zgłodniałyśmy. Ani odrobinę nie zbliżyłyśmy się do odkrycia, czy ktoś przeżył coś podobnego do mnie, nie wspominając już o żadnych dotyczących tej kwestii zaklęciach. – Zapomniałam sprawdzić.
– Cokolwiek by to nie było, będzie ohydne. – Krzywi się i wzdycha. – To jedna z tych kiepskich śród.
– Kiepska środa? – Zapewne powinnam wiedzieć, o co jej chodzi, bo przez ostatnie trzy tygodnie jadłam na stołówce niemal codziennie, ale byłam nieco zajęta. Przeważnie mam szczęście, jeśli pamiętam, by włożyć mundurek, a co dopiero, by zanotować w głowie, co jadłam na obiad… cóż, prócz gofrowych czwartków. Te niesamowicie wryły mi się w pamięć.
Macy zerka na mnie z boku, gdy schodzimy po schodach.
– Powiedzmy, że sugeruję, żebyś wzięła mrożony jogurt i może bułkę, jeśli poczujesz przypływ odwagi.
– Mrożony jogurt? Poważnie? Jak kiepski może być obiad? Pracujące na kuchni czarownice są niesamowite. – To znaczy, co mogą dziś podawać, co wywołuje aż tak wielką odrazę u kuzynki? Oko traszki? Język węża?
– Czarownice są świetne – zgadza się. – Ale w jedną środę w miesiącu kończą pracę trochę wcześniej i udają się na wieczór wiedźmingo, a dziś jest właśnie ten dzień.
– Wiedźmingo? – powtarzam oszołomiona, gdy moja wyobraźnia podrzuca obrazy czarownic z kruczymi skrzydłami, latającymi wokół wieży naszego zamczyska. Jak mogłam coś takiego przegapić?
Macy wygląda na zszokowaną, że nie słyszałam o tym, czymkolwiek by nie był ten rytuał.
– To ich wersja bingo. Nie mogę się doczekać, aż będę na tyle stara, by w to grać.
– Na tyle stara, by w to grać? – Łamię sobie głowę, próbując wymyślić, w jakiego rodzaju bingo dla dorosłych grają czarownice z kuchni.
– Tak! – Macy się rozpogadza. – To jak bingo, ale za każdym razem, gdy wywołują numer, który masz na kartce, pijesz kieliszek eliksiru, który akurat serwują. Po niektórych tańczysz jak kurczak, inne wywracają ubrania na lewą stronę… W zeszłym miesiącu miały taki, po którym łaziły po pomieszczeniu, rycząc jak tyranozaur. – Śmieje się. – Powiedzmy, że kiedy w końcu masz bingo i wygrywasz, całkowicie na to zasługujesz. Czarownice z kuchni są od tego uzależnione, nawet jeśli zawsze wygrywa Marjorie, skoro taka z niej królowa dramatu, co jest wydarzeniem samym w sobie, bo Serafina i Felicity oskarżają ją o zaklinanie kulek…
– Jakie dokładnie kulki zaklinacie? – pyta Flint, gdy góruje za naszymi plecami. Jak zwykle na jego przystojnej twarzy maluje się uśmieszek, a psota gości w jego bursztynowych oczach. – Pytam, bo jestem pewien, że to wbrew zasadom.
– Nie zaczynaj i ty – woła Macy z uśmiechem i kręci głową. – Opowiadałam o wiedźmingo i o tym, jak czarownice ścierają różdżki nad…
– Wiedźmingo? – Zatrzymuje się gwałtownie u podnóża schodów, a jego uśmieszek zastępuje wyraz przerażenia. – Powiedz, że to nie dziś.
Macy wzdycha.
– Chciałabym.
– Wiecie co? Nie jestem aż tak głodny. – Flint zaczyna się cofać. – Chyba pó…
– O, nie. Nie wywiniesz się tak łatwo. – Macy bierze go pod rękę i zaczyna ciągnąć do przodu. – Jeśli nam przyjdzie cierpieć, to tobie również.
Flint zaczyna coś mamrotać, ale Macy ciągnie go dalej, nawet jeśli się z nim zgadza.
Oboje jęczą przez całą drogę, aż w końcu mówię:
– Nic nie może być aż tak złe. Do diabła, przetrwałam w szkolnych stołówkach, gdzie nie było mrożonego jogurtu nawet w te dobre dni.
– Och, tu jest źle – odpowiada Macy.
– Właściwie jeszcze gorzej – ostrzega mnie Flint.
– Jak to? W jaki sposób może być gorzej? To kto gotuje?
Obdarzają mnie identycznymi przerażonymi spojrzeniami i odpowiadają jednocześnie:
– Wampiry.
4
Masakryczna środa
– Wampiry? – Nie będę kłamać, wzdrygam się na myśl o tym, co spożywają Jaxon… i Hudson.
– No właśnie – mówi, krzywiąc się z obrzydzeniem Flint. – Nigdy nie zgadnę, dlaczego Foster postanowił, by w kuchni rządziły wampiry, gdy czarownice mają wolne.
– A kto powinien zajmować się kuchnią? – pyta Mekhi, stając za Macy. – Smoki? Nie wszyscy lubią pieczone pianki.
– One przynajmniej są jadalne – odpowiada Flint, otwierając drzwi stołówki, po czym zaprasza mnie gestem do środka.
– Krwawe ciasto też – rzuca Mekhi. – A przynajmniej tak mi powiedziano.
– Krwawe ciasto? – Żołądek już kurczy mi się z nerwów. – Nie mam pojęcia, co to takiego, ale brzmi obrzydliwie. – Flint posyła Mekhiemu zadowolone spojrzenie.
– Jak teraz brzmią pieczone przez smoki pianki, Grace?
– Jak obiad, gdybym mogła dorzucić do nich wiśniowe wafle. – Rozglądam się po stołówce, szukając stołu z przekąskami ze śniadania i lunchu, ale jak zwykle przy obiedzie już go nie ma.
– Nie będzie tak źle, przysięgam – mówi Mekhi, prowadząc nas w stronę kolejki do lady.
– Jakim cudem jestem tu już tak długo i nie wiedziałam o nocy wiedźmingo? – Dumam, grzebiąc w pamięci w poszukiwaniu każdego dania, które może zawierać krew. Nie ma ich jednak zbyt wiele. Jednocześnie rozglądam się po pomieszczeniu, szukając Jaxona… albo Hudsona.
Nie wiem, czy czuję zmartwienie, czy ulgę, kiedy nie znajduję żadnego z nich.
– Ponieważ nigdy wcześniej nie byłaś tu tyle tygodni z rzędu – odpowiada Macy. – I wydaje mi się, że kiedy ostatnim razem czarownice udały się na wiedźmingo, Jaxon karmił cię taco w bibliotece.
Jakoś nie mogę uwierzyć, że wieczór w bibliotece miał miejsce zaledwie miesiąc temu. Tak wiele się zmieniło, że mam wrażenie, iż wydarzyło się to kilka miesięcy temu. Może nawet lat.
– Szkoda, że nie jem teraz taco w bibliotece – mamrocze Flint, biorąc kilka tac i podając jedną mi, drugą mojej kuzynce.
Macy bierze ją i wzdycha.
– Tak, ja też.
– Nie słuchaj ich – mówi Mekhi. – Nie jest tak źle.
– Nie jesz, więc nie masz prawa głosu – karci go Flint.
Mekhi się śmieje.
– Słusznie. Wezmę coś do picia i znajdę nam stolik. – Puszcza oko do Macy, po czym idzie do dużych, pomarańczowych lodówek turystycznych przy tylnej ścianie stołówki.
Kolejka jest krótsza niż zazwyczaj – zastanawiam się dlaczego – i przesuwa się dość szybko, więc mija zaledwie kilka minut, nim staję przed ladą. Zwykle jest pełna jedzenia, ale dziś oferta jest dość skromna i żadne danie nie wygląda szczególnie kusząco.
Nie ma nawet żadnych sałatek, w ich miejscu stoi wielki kocioł z zupą, w której pływają warzywa i jakieś ciemnobrązowe kostki, których nie rozpoznaję.
– Co to jest? – szeptem pytam Macy, gdy mijamy dorosłe wampiry, wliczając w to Marise, która uśmiecha się do mnie i macha.
Odmachuję i przesuwam się w kolejce, a Macy szepcze:
– Zakrzepła krew.
Mijamy coś, co wygląda jak czarna kiełbasa, ale nawet nie chcę pytać – widziałam wystarczająco dużo brytyjskich programów kulinarnych, by wiedzieć, co nadaje jej ten charakterystyczny kolor. I prawdę mówiąc, wielu ją uwielbiało. Ale nie wiem… Przez całą tę sprawę z wampirami czułam się po prostu dziwnie. No bo skąd mieliśmy mieć pewność, że użyli zwierzęcej krwi, a nie ludzkiej, skoro przynajmniej kilku nauczycieli-wampirów jest całkowicie staroświeckich?
Na samą myśl kurczy mi się żołądek, ale przede mną znajduje się duży stos naleśników i nigdy wcześniej nie czułam takiej ulgi, mogąc zjeść danie śniadaniowe na obiad. Dopóki nie podchodzę bliżej i nie widzę, że to nie są zwykłe naleśniki. Te mają głęboką, ciemnoczerwoną, wręcz fioletową barwę.
– Powiedz, że nie dodali do nich krwi – proszę.
– Zdecydowanie ją dodali – odpowiada Macy.
– To szwedzki przepis – wtrąca Flint. – Blodplättar. I są naprawdę dobre. – Wyciąga po nie rękę i nakłada sobie kilka na talerz.
Wampiry obserwują kolejkę, więc też biorę jednego naleśnika. Ciężko napracowały się nad obiadem, a ja nie zamierzam nikomu robić przykrości. Poza tym, po drodze do stolika znajduje się mrożony jogurt…
Polewam naleśnika syropem i napełniam miskę mieszanką waniliowego oraz czekoladowego jogurtu, po czym dosypuję wszystkie dodatki, jakie tylko się zmieszczą. Idę za Flintem i Macy do stolika, który wybrał Mekhi. Dołączyły do niego Eden i Gwen. Mimowolnie uśmiecham się na widok nowej fioletowej bluzy z napisem: „Na skarb!”.
Eden widzi, że się uśmiecham i puszcza do mnie oko, następnie wyciąga rękę i porywa wisienkę z miski z jogurtem Macy.
Moja kuzynka się śmieje.
– Wiedziałam, że to zrobisz. – Sięga po kolejną wiśnię. – Dlatego wzięłam dwie.
Szybka jak błyskawica Eden chwyta ją pierwsza.
– Do tej pory powinnaś się już nauczyć, by nie ufać smokowi przy swoim skarbie.
– Ej! – Macy się dąsa, a reszta się śmieje. Siadam i przerzucam kilka wisienek do jej miseczki. Przebywanie w Katmere nauczyło mnie, że warto być przygotowanym na wszystko.
– Najlepsza kuzynka na świecie. – Macy promienieje, patrząc na mnie, a ja uświadamiam sobie, że to jej pierwszy tak szczery uśmiech, który widzę od śmierci Xaviera. Sprawia, że oddycha mi się trochę lżej. Dzięki niej mam wrażenie, że chociaż szczęście trudno osiągnąć, być może wraca do normalności.
Pochłaniam jogurt, a wokół mnie toczą się rozmowy o projektach i egzaminach, plotki o uczniach, których nie znam. Staram się słuchać, ale to trudne, gdy nadal rozglądam się za braćmi Vega. Wiem, że to niedorzeczne. Pół godziny temu w swoim pokoju nie miałam czasu się o nich martwić, a teraz nie mogę przestać poszukiwać wzrokiem jednego czy obu.
Nie umiem się opanować. Bez względu na to, jak bardzo sprawy wymknęły się dziś spod kontroli, nie potrafię tak po prostu włączać i wyłączać myśli. Kocham Jaxona. Przyjaźnię się z Hudsonem. Martwię się o nich obu i muszę wiedzieć, że nic im nie jest, zwłaszcza skoro nie miałam okazji, by z którymkolwiek porozmawiać o tym, co się dzieje.
Jestem w połowie jogurtu, gdy po stołówce niosą się szepty, a małe włoski na moim karku stają dęba. Unoszę głowę i widzę, że wszyscy patrzą na coś, co znajduje się za moimi plecami, i wiem – nawet nie muszę się obracać – kogo tam zastanę.
5
Sytuacja patowa
Macy, która zdążyła się obrócić, aby sprawdzić, czego dotyczy całe to zamieszanie, szturcha mnie łokciem i przez zaciśnięte zęby syczy imię Jaxona.
Kiwam głową, by dać jej znać, że słyszałam, ale się nie ruszam. Wstrzymuję oddech, gdy przechodzi mnie dreszcz, ostrzegając, że chłopak się zbliża… i całą swoją uwagę skupia na mnie.
Macy piszczy, co podpowiada mi wszystko, co muszę wiedzieć na temat jego nastroju. W ciągu ostatnich tygodni wydawało mi się, że jest przy nim zrelaksowana – sprawiła to przyjaźń – ale to wcale nie oznacza, że zapomniałam, jaki on jest niebezpieczny. Najwyraźniej wszyscy inni również o tym pamiętają. Widać to na twarzach otaczających mnie osób, które wydają się zastygłe, jakby przygotowali się na atak Jaxona… i chcą mieć pewność, że nie rzuci się na nich.
Nawet Flint siedzi sztywno na krześle, zapomniawszy o naleśnikach oraz rozmowie z Eden na temat fizyki, i patrzy za mnie. W jego oczach dostrzegam połączenie ostrożności i lekkomyślności. Troska o Flinta – o to, co czuje, i co może zrobić – sprawia, że się obracam, nim cała sytuacja runie mi na głowę.
Zupełnie nie zaskakuje mnie widok stojącego za mną Jaxona. Dziwię się jednak temu, jak blisko się znajduje. Jeszcze jakiś czas temu nie było mowy o tym, aby moje całe ciało nie dawało znać, gdy tylko podszedł na odległość kilku centymentrów. Teraz przeszedł mnie jedynie dreszcz i to niezbyt dobry.
Po wczorajszym obiedzie zaprosił mnie do swojej wieży, byśmy się razem pouczyli, ale nie mogłam iść, skoro Hudson wcześniej zaproponował mi to samo. Na samą myśl o panującym bałaganie odczuwam frustrację, bo żaden z braci Vega nie jest na tyle dorosły, by zasugerować, byśmy uczyli się we trójkę.
Skończyło się na tym, że uczyłam się samotnie w swoim pokoju. Jednak nie przyswoiłam żadnej wiedzy, bo byłam zbyt zajęta wkurzaniem się na nich.
Za to napisałam dziś dwukrotnie do Jaxona, a on nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Rozumiem, że nie podoba mu się moja przyjaźń z Hudsonem, ale musi dopuścić do siebie fakt, że nic więcej nas nie łączy. To tylko przyjaźń. Oczywiście, że nie miałam wpływu na to, czyją zostanę partnerką, ale na tysiąc różnych sposobów pokazałam Jaxonowi, że to właśnie jego wybieram i kocham.
Właśnie dlatego denerwuje mnie jego dzisiejsza obojętność.
Musi czuć się podobnie, bo jego ciemne oczy są zimne jak północ.
Jak szczyt Denali w styczniu.
Jak przy naszym pierwszym spotkaniu.
Nie. Zimniejsze.
Milczy przez chwilę, która zdaje się ciągnąć w nieskończoność, więc również się nie odzywam. Cisza jest między nami i wokół nas, niczym cienki lód, aż w końcu zza pleców Jaxona wychodzi Luca i pyta:
– Mogę się do was dosiąść?
Orientuję się, że jest tu cały Zakon. Przywykłam do jedzenia z Jaxonem i Mekhim kilka razy w tygodniu, ale rzadko kiedy dołączają do nas ich pozostali kumple. Mimo to są tu Luca, Byron, Rafael, Liam, a wszyscy stoją za swoim przywódcą, jakby spodziewali się ataku na niego.
– Oczywiście. – Wskazuję puste krzesła wokół stolika, ale Luca najwyraźniej nie pytał mnie. Cały czas skupia wzrok na Flincie, który spogląda na niego z lekkim rumieńcem na brązowych policzkach.
Wow, tego się akurat nie spodziewałam, ale z chęcią zobaczę, co będzie dalej.
Zerkam na Eden i dostrzegam, że obserwuje całą sytuację równie uważnie, jak ja. Przez uśmiech na jej twarzy zaczynam się zastanawiać, czy może nie pomyliłam się w kwestii tego, w kim zakochał się Flint. Wtedy na boisku przed turniejem Ludares wydawało mi się, że mówił o Jaxonie, ale może przez cały ten czas chodziło mu o Lucę? A może Luca to ten nowy chłopak, o którym mi wspominał? Od naszej rozmowy Flint ani razu nie napomknął o swoim życiu miłosnym, a mi wydawało się, że nie powinnam go tak wprost o nie wypytywać.
O kimkolwiek by wtedy nie mówił, teraz staje się jasne, że zdecydowanie interesuje się Lucą, który najwyraźniej to odwzajemnia.
Flint kiwa głową, a Luca podchodzi i zajmuje miejsce obok niego. Zanim mam okazję pomyśleć, gdzie usiądzie Jaxon, Macy przysuwa się z krzesłem do Eden, tworząc między nami przestrzeń na tyle dużą, by ktoś w niej usiadł. Jaxon dziękuje jej ruchem głowy, po czym bierze krzesło stojące przy innym stoliku i siada obok mnie.
Serce mi przyspiesza, gdy chłopak trąca mnie udem, przy czym łagodnie się uśmiecha. Rzuca mi ukośne spojrzenie, które wszędzie bym rozpoznała. Później celowo i powoli to powtarza.
Tym razem dech więźnie mi w gardle, bo to Jaxon. Mój Jaxon. I chociaż od czasu próby w naszym związku sporo się pozmieniało, a ja jestem mocno zdezorientowana i nadal nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć, wciąż go pragnę. Nadal go kocham.
– Jak ci minął dzień? – pyta cicho.
Kręcę głową, gdy przypominam sobie o swoich ocenach oraz niepewności, czy w ogóle ukończę tę szkołę.
– Tak kiepsko, że nawet nie chce mi się o tym gadać.
Nie wypominam mu, że nie odpisywał na moje wiadomości, czym tylko pogorszył ten dzień. Po oczach poznaję, że już o tym wie i, podobnie jak mi, nie podoba mu się pokręcona sytuacja, w której się znaleźliśmy.
– A… – Głos mi się łamie, więc chrząkam i próbuję raz jeszcze. – A twój? Jak minął ci dzień?
Krzywi się, przeczesuje palcami jedwabiste czarne włosy do tyłu, odsłaniając postrzępioną bliznę na lewym policzku. Ranę zadała mu jego matka – Delilah, królowa wampirów, za to, że zabił jej pierworodnego syna, który w tej chwili wrócił do żywych, a teraz jest moim partnerem, nawet jeśli wciąż kocham swojego poprzedniego, z którym moja więź nigdy nie powinna zostać zerwana.
Na samą myśl o tym wszystkim dostaję migreny.
Moje życie to w tym momencie jakaś opera mydlana. Nawet gdybym się bardzo postarała, nie zdołałabym czegoś takiego wymyślić.
– Mniej więcej tak samo – odpowiada w końcu.
– Tak, chyba się domyślam.
Nie odzywa się więcej, więc również milczę. Wokół nas ciągną się rozmowy, a ja nie jestem w stanie wymyślić tematu, którym mogłabym przerwać ciszę między nami. Dziwnie tak czuć się niezręcznie przy Jaxonie, podczas gdy wcześniej mogliśmy przegadać kilka godzin o niczym. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim.
Nienawidzę tego coraz bardziej, zwłaszcza w towarzystwie innych, którzy nie mają ze sobą problemów. Eden śmieje się z Mekhim, Macy z Rafaelem. Byron i Liam dyskutują o czymś zażarcie, a Flint i Luca… Cóż, tych dwóch zdecydowanie ze sobą flirtuje, podczas gdy ja i Jaxon ledwo możemy na siebie patrzeć.
Biorę kolejną łyżkę jogurtu, ale czuję, że tracę apetyt, zanim jeszcze wkładam ją do ust. Wrzucam ją więc z powrotem do miski i stwierdzam, że mam dosyć. Jeśli sytuacja jest tak dziwna, że nie mogę spokojnie zjeść, równie dobrze mogę iść do biblioteki.
Jaxon chyba wyczuwa mój niepokój, bo gdy zamierzam wstać, kładzie dłoń na mojej. To tak znajomy, dobry gest, że mechanicznie obracam rękę, aby spleść z nim palce, nawet jeśli wciąż jestem na niego wkurzona.
Całuje moje opuszki, nim zsuwa nasze złączone dłonie na swoje udo pod blatem, a we mnie rodzi się nadzieja. W takich chwilach, gdy się dotykamy, myślę, że być może mamy jeszcze szansę. Może nie wszystko jest w tak wielkiej rozsypce, jak się wydaje. Naprawdę na to liczę.
Wnioskując po jego mocnym uścisku, jestem prawie pewna, że on czuje się podobnie. Wydaje mi się również, że nie przerywa ciszy między nami, bo obawia się, że zniszczy tę chwilę. Zatem siedzimy, przysłuchując się rozmowom toczącym się wokół nas. To się sprawdza, przynajmniej przez jakiś czas.
Wtem moje ciało się pobudza, daje znać o niebezpieczeństwie.
Nie muszę się obracać, by wiedzieć, że na stołówce pojawił się Hudson, a to, że Jaxon zaciska palce na mojej dłoni, stanowi wszelkie potrzebne mi potwierdzenie.
6
Opowieść o dwóch braciach
Chwilę później wydaje nam się, że Hudsona zauważają wszyscy inni. Każda osoba przy naszym stole zamiera, jakby wstrzymywała oddech i tylko się rozgląda. Stanowimy z Jaxonem wyjątek. Cóż, wszyscy zamarli oprócz Macy, która macha, jakby starała się ściągnąć na siebie samolot podczas burzy śnieżnej. Po chwili robi mu miejsce przy stole, odsuwa się tak daleko, że niemal siedzi na kolanach Eden.
Hudson rzuca: „dzięki”, przysuwa sobie krzesło i kładzie tacę obok Macy. Ma na niej cztery talerzyki z sernikiem, a obok stawia swój kubek termiczny z krwią.
Macy szczerzy zęby i porywa kawałek ciasta.
– Ooo, nie musiałeś.
– Słyszałem, że to wieczór wiedźmingo. Stwierdziłem, że docenisz resztki – mówi Hudson do Macy, ale nie spuszcza mnie z oka. Przez chwilę tylko zerka w dół, widząc, że zarówno Jaxon, jak i ja trzymamy ręce pod blatem. I chociaż nie widzi naszych złączonych dłoni, czuję się, jakby przyłapał mnie na robieniu czegoś złego. Jaxon musi wyczuwać mój nagły dyskomfort, bo mnie puszcza i kładzie obydwie ręce na blacie.
Hudson nie odzywa się do nas. Zamiast tego obraca się do mojej kuzynki, jakby w ogóle nie zauważył tego, że dotykałam jego brata i pyta:
– Ktoś reflektuje później na szachy?
Macy gra z nim kilka razy w tygodniu. Chyba pierwszy raz zaprosił ją, by z nim zagrała, aby oderwać jej myśli od Xaviera, a ona zgodziła się, ponieważ było jej przykro, że wszyscy inni omijają go szerokim łukiem. Jednak ostatnio przyłapałam ją na googlowaniu ruchów szachowych, gdy wydawało jej się, że nie patrzę, i wiem, że podoba jej się ich przyjaźń.
– Lepiej uwierz – odpowiada z ustami pełnymi sernika – że pewnego dnia skopię ci tyłek w szachach.
– Chyba najpierw będziesz musiała zapamiętać, jak poruszać się skoczkiem – odpowiada.
– Ej, to skomplikowane – mamrocze.
– O wieeele bardziej niż warcaby – droczy się Eden, kradnąc jej fragment ciasta.
– Bo tak jest! – Macy się dąsa. – Każda figura zachowuje się inaczej.
– Ja z tobą zagram, Macy – deklaruje Mekhi z drugiego końca grupy. – Hudson nie jest jedynym mistrzem przy tym stole.
– Nie, ale jestem jedynym z własną szachownicą – informuje go starszy z Vegów.
Eden prycha.
– Nie wiem, czy jest się czym chwalić, chłopaku demolko.
– Po prostu jesteś zazdrosna, dziewczyno błyskawico.
– No jasne. – Szczerzy zęby w uśmiechu. – Też chciałabym wysadzać wszystko prostym gestem dłoni.
Unosi brwi.
– Chcesz powiedzieć, że nie potrafisz?
Eden parska głośnym śmiechem i przewraca oczami.
– Ej, Hudson, przyślij tu kawałek ciasta – woła siedzący na drugim końcu stołu Flint.
Hudson zerka na Macy, która tylko wzrusza ramionami. Puszcza po blacie talerz z sernikiem w kierunku Flinta, który go zatrzymuje, kiwa głową, dziękując, i wkłada sobie spory kęs do ust. Luca uśmiecha się czule, po czym wskazuje na książkę, którą Hudson położył obok swojej tacy.
– Co teraz czytasz? – pyta.
Hudson ją unosi.
– Lekcję przed egzekucją.
– Trochę na to za późno, nie? – rzuca Flint, a wszyscy po pełnej napięcia chwili parskają śmiechem. Nawet główny zainteresowany.
Chciałabym coś do niego powiedzieć – czytałam tę książkę w trzeciej klasie i bardzo mi się podobała – ale dziwnie tak dołączyć do rozmowy, w której najwyraźniej nie jestem uwzględniona. Hudson odzywał się do wszystkich przy stole, prócz Jaxona i mnie. Co wcale nie jest niezręczne.
Szczególnie, że cały czas rozmowy toczą się wokół nas. Za każdym razem, gdy Flint powie coś zabawnego, Hudson patrzy mi w oczy, jakby chciał się ze mną podzielić jakimś dowcipem… po czym odwraca głowę, jakby sądził, że nie powinien tego robić. Nie podoba mi się to, tak jak narastająca między nami niezręczność. Hudson nie zrobił nic, bym czuła się winna z powodu tego, że zakochałam się w jego bracie – właściwie było wręcz przeciwnie. Jednak to, że staliśmy się partnerami, choć wcześniej byłam związana z Jaxonem, wisi nad naszymi głowami niczym gotowa wybuchnąć w każdej chwili bomba.
Dodać do tego to, że Rafael i Liam patrzą na niego z góry, bo nie potrafią zapomnieć o przeszłości, a także, że nastroje Flinta wobec niego są zmienne, i wydaje mi się, że Hudson wolałby być wszędzie, byle nie tutaj. Jednak codziennie do nas wraca. Każdego dnia się stara, bo nie chce, żeby było między nami niezręcznie.
Jednak mnie traktuje inaczej, bo nawet się do mnie nie odzywa, gdy nieopodal znajduje się jego brat.
Nagle to dla mnie zbyt wiele, więc rzucam do wszystkich, że muszę się uczyć.
Dobry Bóg wie, że mam dość pracy, by zająć myśli.
Jednak kiedy wstaję od stołu, Jaxon również się podnosi.
– Mogę z tobą porozmawiać? – pyta.
Chce mi się śmiać i mam ochotę zapytać, o czym to niby chce ze mną gadać, skoro od dziesięciu minut robi wszystko, by się do mnie nie odzywać.
Powstrzymuję się jednak.
Zamiast tego kiwam głową, unikając kontaktu wzrokowego z Hudsonem, i posyłam grupie coś, co na pewno musi być sztucznie wyglądającym uśmiechem. Jaxon nie robi tego samego, odwraca się i kieruje do drzwi.
Oczywiście idę za nim, bo wszędzie bym za nim poszła. Nie mogę zaprzeczyć, że żarzy się we mnie iskra nadziei, że w końcu jest gotowy do rozmowy o tym, w jaki sposób moglibyśmy to wszystko między nami naprawić.
7
Chyba umknęła mi puenta
Spodziewałam się, że Jaxon zatrzyma się zaraz za drzwiami stołówki i powie to, co ma do powiedzenia, jednak powinnam była wiedzieć lepiej… Przecież nie lubi robić scen w miejscach publicznych. Zatem kiedy puszcza drzwi, które trzymał otwarte przede mną, i odchodzi korytarzem, zgaduję, że kieruje się do swojej wieży.
Ale w ostatniej sekundzie skręca i zamiast udać się na prowadzące do jego pokoju schody, zabiera mnie na górę tymi, którymi można dojść do mojego.
Moje odczucia zaczynają przypominać film klasy B, z tą różnicą, że zamiast Pomidora, który pożarł Cleveland jest Smutek, który pochłonął dziewczynę, gargulca i całe cholerne góry. Zawsze w jego pokoju odbywaliśmy poważne rozmowy, spędzaliśmy czas, a nawet się obmacywaliśmy. To, dokąd mnie prowadzi, podpowiada mi wszystko, co muszę wiedzieć o czekającej mnie rozmowie.
Kiedy już jesteśmy na górze, otwieram drzwi i wchodzę, spodziewając się, że Jaxon za mną podąży, ale zamiast tego staje przy ozdobionej koralikami zasłonie Macy, a na jego przystojnej twarzy maluje się po raz pierwszy, od nie wiem jak dawna, niepewność.
– Wiesz, że zawsze jesteś u mnie mile widziany – wyduszam słowa z zaciśniętego gardła, starając się udawać, że wszystko jest w porządku. – Nic się nie zmieniło.
– Wszystko się zmieniło – poprawia.
– Tak – przyznaję, chociaż bardzo pragnę temu zaprzeczyć. – Chyba tak.
Oddycham coraz szybciej, bo czuję, jakby wielki głaz spoczywał na mojej piersi, co nie ma nic wspólnego z tym, że jestem gargulcem, tylko z rodzącą się we mnie paniką. Obracam się plecami do niego, próbując złapać oddech w taki sposób, aby tego nie widział.
Jednak Jaxon zna mnie lepiej, niż mogłabym tego sobie życzyć, więc nagle staje przede mną i wielkimi dłońmi obejmuje moje małe, mówiąc:
– Oddychaj ze mną, Grace.
Nie mogę. Nie mogę zaczerpnąć powietrza. Nie mogę mówić. Mogę jedynie stać tu i czuć, że się duszę.
Czuję się, jakby ziemia umykała mi spod stóp, a ściany wokół mnie się zamykały.
Jakby moje ciało zwróciło się przeciwko mnie, pragnąc mnie zniszczyć, tak samo jak zewnętrzne siły, od walki z którymi zaczynam się męczyć.
– Wdech… – Wciąga głęboko powietrze i przez chwilę zatrzymuje je w płucach. – I wydech. – Wypuszcza je w powolnym, nieregularnym tempie. A kiedy jedynie gapię się na niego szeroko otwartymi oczami, on mocniej ściska moje dłonie. – No dalej, Grace. Wdech… – Ponownie nabiera powietrza.
Oddycham, choć nie tak głęboko i równo jak on – jestem pewna, że brzmię przy tym, jakbym krztusiła się krwawym naleśnikiem – a mimo to powietrze wpływa do moich płuc.
– Właśnie tak – mówi, pocierając moje ramiona i ręce. Ma to być uspokajające – i nawet takie jest – ale również mnie niszczy, ponieważ nie odbieram tego tak, jak powinnam. Nie czuję, że to mój dawny Jaxon mnie dotyka, przynajmniej nie w taki sposób, jak robił to kiedyś.
Powoli i z wielkim trudem udaje mi się zapanować nad atakiem paniki. Kiedy strach odchodzi i w końcu ponownie mogę oddychać, opieram czoło o pierś chłopaka, który natychmiast mnie obejmuje, więc nie potrzeba dużo czasu, bym chwyciła go w pasie.
Nie wiem, jak długo stoimy tak w siebie wtuleni, ale wiem, że to pożegnanie. Boli bardziej, niż się tego spodziewałam.
– Przykro mi – mówi w końcu i mnie puszcza. – Bardzo mi przykro, Grace.
Walczę z pragnieniem ponownego przylgnięcia do niego, aby móc go ściskać tak długo, jak tylko zdołam.
– To nie twoja wina – mówię łagodnie.
– Nie chodziło mi o atak paniki, chociaż z jego powodu również mi przykro. – Przeczesuje włosy palcami i po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru widzę wyraźnie całą jego twarz. Wygląda okropnie, jakby był zagubiony, zdruzgotany i cierpiał tak samo jak ja. Może nawet bardziej. – Przykro mi z powodu tego wszystkiego. Gdybym mógł cofnąć to swoje nieostrożne zachowanie, tę chwilę całkowitego egoizmu i naiwności, zrobiłbym to w okamgnieniu. Ale nie mogę, a teraz… – Jego oddech staje się nierówny. – A teraz jesteśmy tutaj i nie mogę nic z tym, kurwa, zrobić.
– Poradzimy sobie. To zajmie nam trochę czasu, ale…
– To nie jest takie proste. – Kręci głową, zaciskając mocno zęby. – Może sobie poradzimy, a może nie. Ale spójrz na siebie, Grace. Jesteś w okropnym stanie, doświadczasz ataków paniki – urywa i nerwowo przełyka ślinę. – Ranię cię, a to ostatnia rzecz, której pragnę.
– Więc tego nie rób. – Tym razem to ja obejmuję jego. – Nie rób tego, proszę.
– To już się stało. Właśnie to staram ci się powiedzieć. To, co teraz czujemy… to tylko ból fantomowy, jak po utracie kończyny. Wciąż boli, choć nic już nie ma. I nigdy więcej nie będzie… jeśli nadal będziemy się tak zachowywać.
– To wszystko, czym według ciebie jesteśmy? – pytam, gdy ból uderza we mnie z siłą wielkiego młota. – Czymś, co kiedyś miało jakieś znaczenie?
– Jesteś dla mnie wszystkim, Grace. Byłaś, odkąd cię pierwszy raz zobaczyłem. Ale nam nie wychodzi. Za bardzo boli. Nas wszystkich.
– Teraz boli, ale przecież nie musi tak być. Nasza więź została zerwana, ale to nie oznacza, że nie można również zerwać tej z Hudsonem…
– Wydaje ci się, że tego właśnie chcę? – pyta ostro. – Żyję od dwustu lat i to był najgorszy ból, jaki przyszło mi znosić. Myślisz, że tego właśnie dla ciebie pragnę? I dla Hudsona? – mówi ochryple, następnie odchrząkuje, kręci głową, nabierając głęboko powietrza, po czym powoli je wypuszcza, nim dodaje: – Wiem, że cierpi, ilekroć widzi nas razem.
Również kręcę głową.
– Mylisz się. Mówiłam ci, Jaxon. Jesteśmy przyjaciółmi i Hudson się z tym pogodził.
– Nie widzisz go, gdy odchodzisz – upiera się. – Już raz zabiłem brata, bo byłem arogancki, dziecinny i uważałem, że tak należy postąpić, bo nie ma innego wyjścia. Więcej tego nie zrobię, nie w ten sposób. Nie zamierzam krzywdzić ani jego, ani ciebie.
– A co z tobą? – dociekam, nawet jeśli bije ode mnie ból. – Co po tym wszystkim stanie się z tobą?
– To nie ma znaczenia…
– Ależ ma! – rzucam głośno. – Dla mnie ma znaczenie.
– To moja wina, Grace. Wszystko. To ja jestem dupkiem, który naładował broń i który wyrzucił ją do śmieci. To, że zostałem z niej postrzelony jest moją winą.
– I to tyle? – pytam drżącym głosem. – Zrywamy i nawet nie mam prawa głosu?
– Masz je, Grace, i wybierasz… – milknie, a cień tego, co zamierzał powiedzieć, zawisa między nami jak duch.
– Wcale nie! – staram się wyjaśnić, ale słowa wychodzą z moich ust płaczliwym jękiem. – Nie kocham go, Jaxon. Nie tak, jak kocham ciebie.
– Pokochasz – odpowiada i wiem, jak wiele go to kosztuje. – Więź partnerska może powstać, gdy dwie osoby po raz pierwszy się spotykają i nawet nie znają swoich imion. Przypomnij sobie, jak było między nami. Jednak magia wie. Musisz jej jedynie zaufać. To jest to, co i ja powinienem był zrobić.
Odwracam wzrok, patrzę pod nogi, gdziekolwiek, byle tylko nie spoglądać na Jaxona, gdy pęka mi serce, jednak on tego nie widzi. Zamiast się cofnąć, tak jak bardzo tego pragnę, chwyta mnie za podbródek i odchyla mi głowę, aż nie mam wyjścia, muszę patrzeć w jego ciemne, pełne smutku oczy.
– Przepraszam, że nie walczyłem o nas z całych sił – mówi tak ochrypłym głosem, że ledwie go poznaję. – Zrobiłbym wszystko, aby ci tego oszczędzić. Oddałbym wszystko, aby odzyskać moją partnerkę.
Chcę mu powiedzieć, że przecież tu jestem i zawsze będę, ale oboje wiemy, że byłoby to kłamstwo. Przepaść między nami wciąż się powiększa i boję się, że pewnego dnia żadne z nas nie znajdzie sposobu, aby ją przeskoczyć.
Łzy napływają mi do oczu, więc mrugam gwałtownie, zdeterminowana nie płakać przy nim, bo nie chcę pogarszać tej sytuacji. Zamiast więc szlochać, jakbym tego pragnęła, robię to, co jako jedyne przychodzi mi do głowy, żeby było dobrze… a przynajmniej trochę lepiej niż teraz.
– Nigdy nie zdradziłeś mi puenty tamtego kawału – szepczę.
Patrzy na mnie ze zdumieniem. Chyba nie może uwierzyć, że przywołuję w takiej chwili, jak ta, coś tak niedorzecznego. Jednak mojemu związkowi z Jaxonem towarzyszyło wiele dobrych i złych emocji, więc nie chcę, żeby to się tak kiepsko skończyło.
Posyłam mu więc wymuszony uśmiech i ciągnę:
– Co powiedział pirat, gdy skończył osiemdziesiąt lat?
– Ach, ten. – Jaxon parska zbolałym śmiechem, ale to jednak wesołość, więc uznaję to za wygraną. Zwłaszcza gdy odpowiada: – Powiedział: „Jo ho, osiemdziesiąt butelek rumu na umrzyka skrzyni”.
Patrzę na niego z otwartymi ustami, zaraz jednak kręcę głową.
– Wow.
– Wydaje się, że nie warto było tyle czekać, co?
To pytanie ma drugie dno, jednak w tym momencie nie mam siły, więc koncentruję się na dowcipie.
– Jest naprawdę słaby.
– Wiem.
Na jego twarzy pojawia się niewielki uśmiech, więc postanawiam utrzymać go tam jeszcze trochę. Może właśnie dlatego kręcę głową i dodaję:
– Bardzo, bardzo słaby.
Unosi brwi, a mi, nie będę kłamać, lekko drżą kolana, choć nie mają już do tego prawa.
– Myślisz, że stać cię na coś lepszego? – pyta.
– Wiem, że tak. Co robi piłkarz na środku ulicy?
Kręci głową.
– Nie wiem. Co takiego?
– Stoi… – zaczynam odpowiadać, ale Jaxon przerywa mi, zanim mam szansę dokończyć puentę, całuje mnie z całym tłumionym w sobie smutkiem, ale i frustracją oraz potrzebą, które aż kipią między nami.
Sapię, ale unoszę ręce, gdy palce świerzbią, aby po raz ostatni wsunąć je w jego włosy. Jednak już go nie ma, a trzask zamykanych drzwi jest jedynym dowodem na to, że w ogóle tu gościł.
Przynajmniej dopóki po moich policzkach nie zaczynają spływać łzy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Covet: Crave series #3
Copyright © Tracy Deebs-Elkenaney
First published in the United States under the title COVET: Crave series #3
This translation published by arrangement with Entangled Publishing, LLC through RightsMix LLC.
All rights reserved.
Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek
formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także
fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem
nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt oryginalnej okładki: Bree Archer
Zdjęcia na okładce: allanswart/Gettyimages Nadezhda Kharitonova/Gettyimages LarisaBozhikova/GettyImages
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-352-6
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
SERIA: HYPE