Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
CZUŁ, ŻE PRZESZŁOŚĆ ZNÓW STANIE NA JEGO DRODZE I BARDZO SIĘ TEGO OBAWIAŁ
Tajemniczy sponsor i morderstwo w luksusowym hotelu w Kołobrzegu.
Kuba Krall, były fotoreporter wojenny, ma wykonać dokumentację z nietypowego pobytu grupy seniorów nad morzem. Już pierwszej nocy znika jeden z najstarszych uczestników wycieczki, Zygmunt Gretkowski, ceniony konserwator obrazów.
Ostatnio Gretkowski pracował nad książką, w której opisywał swój pobyt w ośrodku nazistowskiej organizacji Lebensborn działającym przed laty w Połczynie-Zdroju. Na jaw wychodzą wstrząsające wydarzenia z czasów II wojny światowej i okresu powojennego.
By dotrzeć do prawdy o bolesnej przeszłości Gretkowskiego, Kuba Krall znów łączy siły z charakterną policjantką Ingą Rojczyk. Tym razem podążają tropem wielkiej sztuki i sekretów instytucji, w której Żołnierki Hitlera rodziły dla III Rzeszy nowych obywateli, a uprowadzone polskie dzieci poddawano brutalnej germanizacji.
Ta książka potwierdza, że Julia Łapińska jest jedną z najzdolniejszych autorek młodego pokolenia, a jej unikalna zdolność do łączenia teraźniejszości z przeszłością ma już we mnie oddaną fankę.
Anna Kańtoch
Zło drugiej wojny światowej nie odeszło. Są tragedie, których nie da się zapomnieć, i tajemnice, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. O tym właśnie opowiada Julia Łapińska, nie stroniąc od trudnych i ciągle bolesnych tematów takich jak Lebensborn czy nazistowska grabież dzieł sztuki. Nic tylko brać i czytać!
Mieczysław Gorzka
Soczysta, wciągająca i intrygująca opowieść o tym, jak daleko w przyszłość potrafią sięgać konsekwencje zdarzeń i jak głośno brzmią echa przeszłości. Ta przemyślana w każdym calu historia jest jak obraz namalowany przez autorkę słowami. A na nim koszmar wojny, która rozgrywa się nie tylko na frontach i w której uczestniczą nie tylko dorośli. Misterne detale pokoleniowych powiązań oraz piękno kosztujące ludzkie istnienia. Polecam!
Marek Stelar
„Czarny portret” to kryminał z górnej półki, bazujący na wątkach, które okazują się prawdziwe, ale niekoniecznie powszechnie znane. Łapie w klincz i nie pozwala oderwać się od lektury, dopóki nie dostaniemy wszystkich odpowiedzi. A przy okazji przemyca trochę wiedzy historycznej.
PigOut
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 435
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Paweł Sajewicz
Korekta: Teresa Kruszona
Projekt okładki: Michał Pawłowski
Zdjęcia na okładce: Ruslan Rozanov
Opracowanie graficzne, skład: Elżbieta Wastkowska, ProDesGraf
Redaktor prowadząca: Katarzyna Kubicka
ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa
www.wydawnictwoagora.pl
Copyright © Agora Książka i Muzyka Sp. z o.o., 2024
Copyright © by Julia Łapińska, 2024
Przytoczone fragmenty nazistowskich przysiąg i pieśni na stronach 222 i 353 (odwołania do numerów stron dotyczą wydania papierowego książki) podano w przekładzie Anny Doroty Kamińskiej (za: G. Ziemer, Jak wychować nazistę. Reportaż o fanatycznej edukacji).
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2024
ISBN: 978-83-8380-050-9
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Mojej siostrze Annie Marii
Obraz zawiera nieobecność i obecność. Przyjemność i przykrość.
Szyfr o dwóch znaczeniach.
Blaise Pascal, Myśli
Przełożył Tadeusz Boy-Żeleński
1944, Luisenbad
Skąd to masz?! – wrzeszczała Frau Uschi i potrząsała obrazkiem.
Dziewczynka popatrzyła przez łzy na kobietę w brunatnym mundurze. Znalazła swój skarb w parku, blisko Diabelskiego Źródła, teraz jednak nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Ze strachu chciało jej się sikać.
– Przestań się zachowywać jak głupia! – Uschi wymierzyła jej siarczysty policzek. Sprawowała w tym miejscu władzę absolutną i z przyjemnością z niej korzystała. Kartka, którą mała wcześniej gniotła w dłoni, to nie był zwykły rysunek. Postrzępione boki zdradzały, że ktoś wyrwał ją gwałtownie ze szkicownika. Kobieta w garsonce z czarnym znaczkiem na ramionach miała teraz pretekst, żeby się nie cackać. Zetrzeć na proch dziecięcy uśmiech. Ela kilka razy doświadczyła tej przerażającej siły i choć była w ośrodku zaledwie od paru tygodni, dobrze pamiętała dzień, w którym ją tu przywieźli. Już pierwszego wieczoru została solidnie wytargana za ucho.
– Sag mir, gdzie to znalazłaś? Pytam po raz ostatni – powtórzyła wychowawczyni zimnym, matowym głosem. – I nie rycz! – dodała z irytacją.
Ośmiolatka otworzyła oczy, łzy płynęły jej po policzkach. Rozcierała je chudymi palcami, a Uschi zniecierpliwiona potrząsała głową. Zaskakujące, że nawet gdy biła dzieci, jej twarz o cerze koloru dojrzałych jabłek wyglądała niemal dobrodusznie.
– Jeśli zaraz się nie przyznasz, nie będę miała wyjścia. Verstanden? Chcesz spędzić całą noc zamknięta wiesz gdzie? A może to ty go namalowałaś? Mów!
Dziewczynkę przeszedł dreszcz. W ośrodku był śmierdzący naftaliną pokój na strychu. Trzymali tam niegrzecznych. Wiele godzin w ciemności i kurzu.
– I tak mi wszystko wyśpiewasz. Lepiej dziś niż jutro.
Ela zacisnęła usta. Znała niemiecki nieco gorzej niż polski, ale jednak biegle. Niemiecka niania w Gdańsku śpiewała jej kołysanki, a ciocia na wakacjach w Kolbergu czytała bajki braci Grimm w oryginale.
Nagle Frau Uschi zmieniła taktykę. Sięgnęła leniwym, pozornie niedbałym gestem do kieszeni. Wyciągnęła dwa cukierki. Były duże, owinięte błyszczącym złotkiem. Chyba czekoladowe.
– Dostaniesz dwa, jeśli powiesz, skąd wzięłaś ten rysunek.
Odwinęła folię i zaczęła się zajadać. Delektowała się z obrzydliwym, wyuzdanym zadowoleniem.
– Mam jeszcze kilka – zaczęła kusić.
Ela przełknęła ślinę. Wybór wydawał się prosty.
– Ta pani z czarnymi kręconymi włosami wyrzuciła obrazek. Zgniotła i schowała pod kamień. Widziałam, jak spacerowała po parku, jak wyrwała kartkę z notesu. Szłam za nią – relacjonowała szybko, żeby się nie rozmyślić. – Pani, która maluje portret – wyznała ciszej.
Chciała coś dodać, ale nagle oberwała kolejne siarczyste uderzenie w policzek.
– Kłamiesz! – wrzasnęła kobieta. – A teraz idź już i nie mów nikomu o swoich kłamstwach. Zrozumiano? Bo źle skończysz.
– Ale... cukierki...
– Nie za takie brednie! Idź już! Schnell!
Dziewczynka wybiegła z budynku i przez ogród pognała do parku. Nikt jej nie zatrzymywał. Kilka matek z wózkami siedziało na tarasie. Obrzuciły jej znikającą wśród drzew drobną sylwetkę znudzonym spojrzeniem. Połykając łzy, biegła przed siebie przez rozgrzany ciepłym, wrześniowym słońcem trawnik. Byle dalej od tej okropnej kobiety.
Pędziła zalesionym wąwozem aż na wzgórze, gdzie znajdowały się pozostałe budynki należące do Lebensbornu. Frau Uschi zakazała dzieciom oddalać się poza główny gmach, Eli to teraz nie obchodziło. Za drzewami zobaczyła inny budynek, wiedziała, że to stara wozownia, ale samodzielnie dotarła tu po raz pierwszy. Było osobliwie cicho i pusto. Odważyła się podejść bliżej. Zobaczyła otwarte okno na parterze, szerokie i duże. Zapraszało, by się wślizgnąć do środka. Wdrapała się bez trudu na niski parapet, skok na betonową posadzkę i już była w pomieszczeniu. Poczuła drażniący zapach farb. Dopadła stołu, pod którym zamierzała się schować. Stały na nim cynowe kubki, a w nich pędzle. Szybko weszła pod blat. Skulona pocierała oczy, zaczęły mocno szczypać. Panował tu półmrok, było wilgotno i zimno. Westchnęła i pierwszy raz rozejrzała się po pokoju. Otwarte na oścież drzwi łączyły go z kolejnym pomieszczeniem. Spoglądała dłuższą chwilę, zanim zdała sobie sprawę z tego, co widzi. W głębi, na wysokości jej oczu, niewyraźnie zamajaczyły duże męskie buty i nogawki spodni. Gapiła się z rozdziawioną buzią. Oddychała płytko, próbując się uspokoić, a w końcu odważyła się wyjść i opuściła kryjówkę.
Mężczyzna wisiał na skórzanej lonży, wyglądał jak ogromny, uwieszony sufitu pajacyk. Z jego martwej twarzy wyzierały szklane, nienaturalnie wytrzeszczone oczy. Chciała krzyknąć, ale wydała tylko cieniutki pisk. Nagle poczuła, że ktoś kładzie jej dużą, cuchnącą terpentyną dłoń na ustach.
– Idź stąd i nie mów nikomu – wyszeptał po polsku głos tuż przy uchu Eli. „Nie mów nikomu”. Usłyszała identyczne polecenie po raz drugi w ciągu kwadransa. Tym razem w innym języku, który także doskonale znała. Obcy pan poluzował uścisk. – Uciekaj!
Znów biegła przed siebie w kierunku białego budynku. Był najokazalszy ze wszystkich w Luisenbadzie, a w oczach Eli wyglądał prawie jak zamek. Nie znosiła tego miejsca, teraz jednak wracała tam z ulgą.
Nikomu nie powie. To przecież tylko kolejny zły sen. Cała ta wstrętna wojna pełna jest złych snów. Zaczęło się od martwego konia na drodze. Potem zabrali mamę i tatę.
2015, okolice Kołobrzegu
Kuba Krall otwiera balkonowe drzwi i gapi się na morze, które faluje spokojnie. Jest cicho. Rześkie wiosenne powietrze i zapach bryzy wpadają do hotelowego pokoju. Zostawia drzwi otwarte jak najszerzej, żeby się wietrzyło, bo wciąż czuć tu mydłem i pospiesznym sprzątaniem po poprzednim gościu.
Podchodzi do nierozpakowanego plecaka. Rzucił go przed chwilą niedbale na łóżko. Sięga do środka, na samym wierzchu leży wciśnięta w zielony wełniany sweter butelka jamesona. Czuje pod palcami przyjemny chłód. Odkręca zakrętkę. Krótką chwilę się waha, a potem idzie, właściwie biegnie, do łazienki. Ściska mocno szklaną szyjkę i zdecydowanym ruchem wylewa whisky do umywalki. Sam nie dowierza, że to zrobił. Patrzy, jak rdzawy płyn ścieka po białych ściankach. Opary alkoholu sprawiają, że jego puls przyspiesza. Torfowy zapach jest jak kość dla psa, trudno się oprzeć. Najchętniej by to zlizał.
Odstawia pustą butelkę i spogląda w lustro. W zmęczone, niebieskie oczy, wokół których w ostatnim roku pojawiły się kolejne mimiczne zmarszczki. W tej chwili odczuwa dumę. Zdobył się na to, żeby wylać wszystko, do ostatniej kropli. Nie jest z nim tak źle. Pije, odkąd pamięta. Zaczął, gdy był nastolatkiem. A jako wojenny fotograf wyrobił sobie nawyk sięgania po alkohol, żeby zniwelować napięcie. Whisky pozwalała zapomnieć o obrazach, które utrwalał na zdjęciach. Teraz, choć wyjazdy na wojny się skończyły, od rana myśli, kiedy się znowu napije. To pragnienie rządzi całym jego dniem. Cholera, ma dość. Chce od tego odpocząć. Przynajmniej na jakiś czas. Choćby kilka tygodni. Dziś kolejny raz w życiu postanawia, że przestanie, a przynajmniej zrobi sobie długi post. Żeby się zupełnie nie zachlać. Wyznaczenie terminu daje nadzieję, że chociaż tyle wytrzyma. Picie znowu jest nieznośne. Wprawdzie jeszcze nic złego się nie stało, poza tym, że coraz bardziej się truje. W życiu Kuby brak nie tylko rodziny, która cierpiałaby przez jego chlanie, ale nawet kota lub psa, za którego musiałby odpowiadać. Matka, emerytowana pianistka, pogodziła się z tym, że syn nie szuka pomocy. Rozmawiają przez telefon rzadziej niż raz w tygodniu, a on zgrabnie omija temat, kiedy mamusia wbija mu szpilę, zresztą bez przekonania. Poza tym Kuba dobrze się maskuje. Rzadko upija się do nieprzytomności i potrafi całkiem normalnie funkcjonować. Dba o siebie. Nosi jasne, krótko przycięte włosy. Może zdradza go sucha, w niektóre dni zbyt mocno zaczerwieniona skóra na szczupłej twarzy, ale bez przesady, człowiek w okolicach czterdziestki, nawet abstynent, nie ma idealnej cery. „Nie potrafiłbyś wytrzymać nawet tygodnia bez whisky, co?”, zapytała go niedawno przyjaciółka, policjantka Inga Rojczyk. Jak to jest, że ona zawsze potrafi dotknąć w nim najczulszej struny?
A więc już nikt nie wierzy, że Kuba przestanie pić. A co, jeśli mu się uda? Wytrzyma trzy tygodnie na trzeźwo. Na początek. A potem może kolejne trzy. Ważne, by nie wywierać na siebie presji. Data wydaje się dobra. Szósty maja, urodziny Freuda. Gościa, który odkrył mroczne, nieświadome id, demony drzemiące w naszej psychice. Krall pisał o Freudzie magisterkę, dawno temu, kiedy jeszcze studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Nie obronił jej w końcu, bo wszedł w świat fotografii. Rzucił się w wir wojen oraz ludzkich tragedii. Na studiach czytał dużo więcej niż teraz. I w ogóle miał ambicje, żeby być kimś innym, lepszym. Ale to chyba przypadek całej ludzkości. Zawsze mierzymy wyżej.
Podchodzi do niewielkiej, wbudowanej w elegancką szafkę lodówki i wyjmuje kilka buteleczek. Czerwone wino, dżin, whisky. Wraca z nimi do łazienki. Odkręca jedną po drugiej, wylewa zawartość do białej umywalki. Żadnych pokus pierwszego dnia odwyku. Ponure zajęcie przerywa natarczywe pukanie w drzwi. Trudne do zignorowania.
– Kuba? – słyszy nerwowy głos Łuszkinowa, starego przyjaciela, pierwszego nauczyciela fotografii. – Jesteś tam?
W tym momencie nie potrzebuje towarzystwa. Wyrzuca kolejną pustą buteleczkę do kosza obok zlewu. Idzie szybko otworzyć. Niepokoi go strapiony wyraz twarzy Daniela, który stoi w progu.
– Zła wiadomość?
– Tak.
Łuszkinow z natury jest opanowany, ale teraz drży mu głos.
– Zaginął nasz podopieczny.
– Co ty mówisz? Kto?
– Zygmunt Gretkowski. Jeden z najstarszych z tej wycieczki.
– Ile on ma właściwie lat?
– Osiemdziesiąt osiem.
– Człowiek w takim wieku jeszcze samodzielnie się porusza?
– Nie żartuj, jest w świetnej formie. – Łuszkinow przesuwa wolno dłonią po siwych włosach. – Wczoraj dobrze się bawił na powitalnej kolacji. Wzniósł nawet toast. Dopiero rano współlokator zgłosił, że prawdopodobnie pana Zygmunta nie było całą noc. Co prawda mógł się pomylić, przyjmuje leki nasenne. Ale wygląda na to, że ma rację. Gretkowski zniknął.
– A telefon?
– Najpierw był aktywny, teraz od razu włącza się poczta.
– Słabo. Pewnie się rozładował.
– Tak sądzę. – Daniel wzdycha przeciągle. Poprawia pasek w zbyt szerokich spodniach. Niedawno wykiwał raka płuc z pomocą chirurga i odrobiny szczęścia, ale wciąż jest bardzo chudy. – Mogę skorzystać z łazienki?
– Jasne – rzuca bez przekonania Krall.
Butelki po wylanym alkoholu leżą przy umywalce i w koszu.
Kiedy Łuszkinow zamyka się w środku, Kuba podchodzi do okna. Za jakieś cztery godziny zajdzie słońce. Drzwi balkonowe wciąż są otwarte. Widać stąd morze i kawałek patio. Kilku roześmianych staruszków z wycieczki spaceruje beztrosko. Odprężeni i zadowoleni. Czy już wiedzą, że ich kolega zaginął? W tym wieku każdy dzień może być ostatni. Niezależnie od okoliczności warto z niego właściwie skorzystać. Poprzedniego wieczoru do czterogwiazdkowego hotelu Fala przyjechał autokar pełen ludzi grubo po siedemdziesiątce. Trzydzieści osób z okolic Szczecinka, Bornego Sulinowa i Połczyna-Zdroju. Zaprosił ich na tydzień tajemniczy sponsor. Nawet Łuszkinow niewiele wie o filantropie, bo sprawy formalne konsultuje z nim jakaś fundacja.
Daniel wychodzi z łazienki i siada na ciemnobłękitnym fotelu. Omiata spojrzeniem leżący wciąż na łóżku rozbebeszony plecak Kralla.
– No to do roboty! Pomożesz mi znaleźć Gretkowskiego. Jesteś w tym dobry, detektywie! – mówi ciepło, bez ironii.
– Miałem fotografować, a nie szukać zaginionych.
– Widać taka twoja karma. Przyciągasz podobne historie. – Łuszkinow blado się uśmiecha.
Załatwił Kubie kilkudniową fuchę dla fotografa. Pobyt staruszków w hotelu oraz towarzyszące mu atrakcje mają być dokumentowane, takie jest życzenie sponsora. Codzienna porcja zdjęć, a na koniec w prezencie album wspomnieniowy dla każdego uczestnika imprezy. Pracy w gruncie rzeczy niewiele, dużo czasu, żeby pospacerować nad morzem, poczytać, porozmyślać. Hotel jest położony na zacisznym pustkowiu, z którego rozciąga się zapierający dech w piersiach widok: z jednej strony wydmy, z drugiej morze. Okolica przepiękna i dzika. Co do budynku, w którym ich ulokowano, to raczej architektoniczna pomyłka. Wielopiętrowa bryła przypomina statek kosmiczny, który miał awarię i wylądował przypadkowo na polskim Wybrzeżu. Najbliższe miasto, Kołobrzeg, oddalone jest o kwadrans jazdy samochodem. Kuba, który dawno nie był nad morzem, zareagował na to zlecenie entuzjastycznie. Relaks, wypoczynek, pokój z ogromnym oknem balkonowym, przez które możesz podziwiać zachody słońca. A jeszcze mu zapłacą. Nie tak hojnie jak u Borysa Morozowa rok temu, kiedy fotografował wesele rosyjskiego oligarchy, ale przyzwoicie. Jedno tylko Kralla niepokoi: że nic nie wie o osobie, która finansuje tę imprezę. Zleceniodawca ekskluzywnego wyjazdu seniorów ukrywa tożsamość. Sponsor chce pozostać anonimowy i nawet Łuszkinow nie wie, kto to jest.
Ściska w dłoni telefon i bezmyślnie scrolluje, czekając, aż w hotelowej jadalni zbierze się liczna grupa staruszków, którą zwołał tu Łuszkinow. Odruchowo chce wybrać numer Ingi Rojczyk, ale to nie jej rejon. Borne Sulinowo i Szczecinek są oddalone od hotelu Fala o prawie sto kilometrów.
Miało być spokojnie. Wakacje z seniorami, na których Krall się co najwyżej wynudzi. Wziął ze sobą nawet najnowszą książkę Houellebecqa, choć słyszał, że słaba. Wstyd przyznać, ale właściwie zaginięcie Gretkowskiego podziałało ożywczo. Tak szczerze, najbardziej podczas tej majówki bał się znużenia. Od kiedy osiadł w Dąbrowicy nad jeziorem, brak mu czasem adrenaliny, do której przywykł w pracy fotoreportera. Zna ten syndrom. Zaczyna go nosić.
– Dziękuję, że państwo przyszli – Łuszkinow mówi głośno, łapiąc niepewne spojrzenia zebranych. Większość jest na takim wyjeździe po raz pierwszy.
– Czy kolacja będzie dziś wcześniej? Dlaczego kazał nam pan tu zejść? – dopytuje zirytowana kobieta o ciemnofioletowym koku.
Kuba nie może oderwać oczu od koloru włosów starszej pani. Odcień, który udało jej się uzyskać, jest niemal odblaskowy. Sądziła pewnie, że ją odmłodzi, ale gęsta siatka zmarszczek zdradza wiek.
– Spotykamy się w innej sprawie, obiadokolacja będzie później. – Dagmara Popowska, koordynatorka wyjazdu, której pomaga Łuszkinow, spogląda poważnym wzrokiem na emerytów siedzących w hotelowej jadalni.
Na życzenie sponsora seniorom przydzielono osobną salę, aby czuli się komfortowo. Dwa długie, szerokie stoły. Ściany zdobią pozłacane obrazki z grubiutkimi, uśmiechniętymi aniołkami. Estetyka jak z toskańskiej willi.
– Może część z państwa już wie... – Popowska stara się, żeby ton głosu nie wzbudzał sensacji. – Zaginął Zygmunt Gretkowski.
– Kto? – Wspierający się o laskę mężczyzna z resztkami pożółkłych włosów na głowie nadstawia ucha.
– Pan Zygmunt! – krzyczy w jego stronę.
Po sali przebiega szmer komentarzy. Seniorzy szepczą między sobą nerwowo.
– Proszę o spokój! Razem z Danielem potrzebujemy państwa pomocy. – Kobieta wskazuje na Łuszkinowa – Musimy ustalić, kto ostatnio widział pana Gretkowskiego. Każde spostrzeżenie, najdrobniejsza uwaga mogą być ważne... – urywa. Cisza, która zapada sekundę później, po chwili znów zamienia się w pełen podniecenia gwar, kakofonię głosów. Daniel staje między szerokimi stołami jak dyrygent przed koncertową publicznością. Dostojny, wyprostowany jak struna.
Kuba zerka na niego z zaciekawieniem. Znają się tyle lat, jeszcze z garnizonu w Bornem, gdzie Krall mieszkał w dzieciństwie, i za każdym razem widząc swego mentora w akcji, jest pełen uznania. Skąd skurczybyk bierze w tym wieku tyle sił witalnych? Wrócił do ćwiczeń i chwycił za hantle. Powtarza, że pierwszy raz w życiu zaczął o siebie porządnie dbać dzięki śmiertelnej chorobie. Niefart przekuł w coś dobrego. Twierdzi, że sport pomaga nie tyle utrzymać formę, ile wpływa dobroczynnie na jego psychikę. Krall, który trenuje zrywami, zazdrości mu konsekwencji.
– Tak nie możemy rozmawiać, proszę państwa! – Łuszkinow stuka mocno w stół.
Trik działa. Gorączkowe rozmowy się urywają.
– Może zapytam inaczej. Czy po kolacji lub później ktoś z państwa spotkał Gretkowskiego w okolicy? Jego współlokator, pan Tomasz, twierdzi, że Zygmunt zniknął już w nocy. Prawda? – zwraca się do mężczyzny w eleganckiej welurowej kamizelce. Tamten odpowiada skinieniem głowy.
– Nawet nie wiem, jak ten cały Zygmunt wygląda – wcina się kobieta o fioletowych włosach. – Przyjechaliśmy wczoraj, integracja miała się zacząć dzisiaj. Nie da się wszystkich spamiętać. Zaginął?! W takim hotelu? Przecież tu wszędzie muszą być kamery.
Łuszkinow zniecierpliwiony przewraca oczami. – Zatem: kto kojarzy Zygmunta lub się z nim koleguje? Proszę o podniesienie ręki.
Kilka osób niepewnie unosi dłoń, jak uczniowie w szkole.
– Powtórzę pytanie. Czy ktoś z państwa miał kontakt z Gretkowskim wczoraj późnym wieczorem lub dziś? – Przygląda się grupce z wytężoną uwagą.
Cisza.
– Nikt?
Znowu milczenie. W tle słychać nerwowe pokasływania.
– No dobrze, nikt nic nie wie. – Cmoka z powątpiewaniem.
Kuba spostrzega, że kilka starszych pań zbladło. Kolejne podekscytowane szepty zdradzają, że niektórzy traktują zaginięcie staruszka jak atrakcyjną sensację.
– Proszę państwa, jesteście w takim wieku, że nie namawiam do aktywnego szukania kolegi. Rozumiecie oczywiście, że jako współorganizatorzy razem z panią Dagmarą zaczęliśmy od was. Nie ma sensu dalej trzymać państwa w tej duchocie. Jeśli ktoś sobie coś przypomni, łatwo mnie znaleźć.
Młody mężczyzna, dotąd stojący pod ścianą, zmierza w ich stronę. Kuba już wcześniej zwrócił na niego uwagę. Chłopak ma około dwudziestu kilku lat i gęstą, rudawą czuprynę. Nie pasuje tutaj.
– Ja z nim rozmawiałem – rzuca krótko i szorstko.
Mocny głos niesie się po sali.
– Dopiero teraz o tym mówisz, Michał? Kiedy dokładnie? – Łuszkinow widać go zna.
Tamten podchodzi bliżej. Posyła im nieprzytomne, a jednocześnie czujne spojrzenie.
– Spotkałem się z Gretkowskim wczoraj wieczorem, po kolacji. Wychodzi na to, że tuż przed jego zaginięciem – dodaje szybko.
Kuba notuje w myślach, że młody ma mimikę, jakby cały czas żuł gumę. W tej samej chwili rudy posyła mu irytujący półuśmiech.
– Jeśli chodzi o treść rozmowy, nie mogę zdradzić za wiele. – Mężczyzna robi pauzę. – Tajemnica dziennikarska, no nie? – chrząka znacząco. – Co do czasu, późno skończyliśmy nasz wywiad, po dwudziestej drugiej. Odprowadziłem Zygmunta do pokoju, w którym mieszkał. Widziałem, jak tam wchodzi... Może usiądźmy? – wskazuje na opuszczone przez seniorów krzesła.
Kuba przygląda mu się z dystansem.
– To jest dziennikarz, o którym ci mówiłem, z Połczyna – rzuca szeptem Daniel Łuszkinow.
Krall zaczyna kojarzyć. Miał się pojawić ktoś z połczyńskiej lokalnej gazety, kto pracuje nad tekstem o wycieczce opłaconej przez tajemniczego sponsora i nadmorskich peregrynacjach staruszków. Organizatorzy pozwolili mu wziąć udział w projekcie. Będzie pisał reportaż uczestniczący. Kuszący temat. Duża grupa wiekowych emerytów w eleganckim hotelu. Nie niemieckich, ale polskich. Dzięki anonimowemu wsparciu majętnego darczyńcy przed nimi tydzień ekscytującej przygody.
Łuszkinow chrząka zniecierpliwiony. Odsuwa sobie krzesło i siada.
– Wygląda na to, że byłeś ostatnią osobą, która widziała wczoraj Gretkowskiego – stwierdza poważnie.
– W pokoju, do którego wszedł po naszym spotkaniu, był współlokator. – Reporter poprawia kwadratowe okulary.
Krall skanuje go wzrokiem. Zastanawia się, czy facet wybrał takie oprawki, żeby przydać okrągłej twarzy zdziwionego dziecka ostrości rysów.
Młody to wyczuwa.
– Pan jest od zdjęć, co? Łuszkinow już mówił. – Mierzy Kubę krytycznym spojrzeniem od tenisówek aż po czubek głowy. – Wynajęty na całe wydarzenie fotograf, tak?
Czyli nie odrobił lekcji. Nie sprawdził Kralla tam, gdzie każdy to teraz robi – w internecie. Kilkanaście lat ciężkiej pracy na frontach wojen, o której wszyscy pomału zapominają. Stare zdjęcia odchodzą w niepamięć, jeśli nie robisz nowych. Tak już jest, ciągle potrzebujemy kolejnych igrzysk i zwycięzców. A przecież bywały lata, kiedy nie schodził z ust poważnych krytyków. Twierdzili, że jego dokonania zostaną w historii polskiej fotografii na zawsze. Kogo to dziś w zalewie kompulsywnego pstrykania fotek obchodzi? Ludzie ledwo nadążają z przeglądaniem własnych.
– Rzeczywiście, jestem fotografem – rzuca Kuba przez zęby.
Daniel przesuwa palcami po siwej bródce.
– Czas was sobie przedstawić. Oto Kuba Krall – wskazuje jedną dłonią – a oto – wskazuje drugą – Michał Kreft, młody reporter, który...
Chłopak się krzywi.
– Wolałbym nie być dyskryminowany ze względu na wiek! – Trudno odgadnąć, czy żartuje, czy mówi poważnie.
Łuszkinow wzdycha zmęczony.
– O czym rozmawiałeś z Gretkowskim?
– Tajemnica dziennikarska.
Krall robi krok w stronę Krefta i wyciąga dłoń, jakby chciał go chwycić za koszulę.
– Człowieku, to nie zabawa – nie wytrzymuje. – On zaginął!
– Wiem, kiepska sytuacja.
– To nie udawaj Greka. Pomóż, do cholery!
– Przecież próbuję. Przeglądaliście monitoring?
Łuszkinow i Krall synchronicznie kiwają głowami.
– Ochroniarz, nieco półlegalnie, właśnie to dla nas robi – mówi Daniel. – Teoretycznie dostęp do takich nagrań może mieć tylko policja, jeszcze jej nie wezwaliśmy.
Kreft znów poprawia kwadratowe okulary, muszą mieć swoje lata, są mocno rozregulowane. „Czyli też klepie biedę”, myśli z satysfakcją Kuba.
– Gretkowski umówił się ze mną na drugą część rozmowy dziś, zaraz po śniadaniu – przyznaje Kreft. – Ale nie przyszedł. Dzwoniłem, telefon milczał. Postanowiłem spokojnie poczekać. Przed nami cały tydzień, pomyślałem, no nie? Po co się spieszyć. Podejrzewałem, że gorzej się poczuł i odpoczywa. W końcu osiemdziesiąt osiem lat to sporo, choć pan Zygmunt jest w rewelacyjnej formie. Żałuję swojego porannego spokoju. Kto mógł przewidzieć, że staruszek zaginie?
– A jednak po przyjeździe się spotkaliście, żeby pogadać. – Kuba mruży oczy. – Czemu tak od razu?
– To była jego inicjatywa. Szczerze? – Kreft drapie się po piegowatym nosie. – Chciałem przełożyć spotkanie, ale kiedy bohater reportażu ma ochotę opowiadać, trzeba rzucić wszystko i go wysłuchać... – zawiesza głos, jakby się zastanawiał, czy kontynuować. – Nie mogę zdradzić szczegółów, ale jedno jest pewne: on wpadł wczoraj w hotelu na kogoś z dalekiej przeszłości. Bardzo zamierzchłej, no nie? I to nim wstrząsnęło. Podejrzewam, że człowiek, na którego natknął się Gretkowski, jest tu nadal. – Kiwa głową jakby sam do siebie.
Łuszkinow marszczy brwi.
– Skąd takie wnioski?
– Powiedział mi, cytuję: „Są takie osoby, których nie spodziewasz się już nigdy w życiu zobaczyć, a jednak cały czas przeczuwasz, że znów staną na twojej drodze. Trochę się nawet tego obawiasz”. A potem dodał: „Dziś zobaczyłem ducha, panie Michale”.
Krall nie wytrzymuje i się wtrąca:
– Zapamiętałeś tak dokładnie jego słowa?
– Mam ucho do zgrabnych fraz.
– Ta jest wyjątkowo długa.
Kuba z piegowatej twarzy dziennikarza przenosi wzrok na kiczowate obrazki z aniołkami porozwieszane na ścianach jadalni. Gapią się bezczelnie, rozpraszają go. Czuje się rozdrażniony, i to nie z powodu Krefta. Ale wytrzyma. Nie złamie się po zaledwie kilku godzinach. Śledztwo właściwie jest mu na rękę, bo pozwala skupić się na logicznej analizie faktów. Odciąga od nawracającego pragnienia, żeby się napić.
– Nie rozumiem, czemu tak się upierasz z tą tajemnicą dziennikarską, Michał. – Łuszkinow mruży oczy. – Czy to, o czym mówił wczoraj Gretkowski, może mieć związek z jego zaginięciem?
Dziennikarz wzrusza ramionami.
– Raczej nie, to sprawy z dalekiej przeszłości.
– Jak dalekiej?
Kreft przygryza wargi.
– Sprzed siedemdziesięciu lat.
– Coś więcej?
– Naprawdę nie mogę. – Kręci głową. – Wojenne historie. Obiecałem Zygmuntowi dyskrecję. Cóż, zacznijmy szukać staruszka. Pogaduszki odłóżmy na później, no nie?
Łuszkinow lekko odsuwa krzesło, wstaje.
– Nic innego nie robię od rana. Sprawdzimy, czy ochroniarz coś znalazł na monitoringu, a potem czas zawiadomić policję, słabo nam idzie – rzuca szorstko. – Krótko się znamy, Michał, ale radzę przestań się wygłupiać z tą swoją tajemnicą dziennikarską! Zaginął człowiek, który ma prawie dziewięćdziesiątkę! – Ponieważ Daniel rzadko podnosi głos, teraz robi to wrażenie. – Za kilka godzin będzie ciemno. O czym rozmawialiście z Gretkowskim? Jego życie może być zagrożone. A ono zawsze jest cenne, niezależnie od wieku.
Kilkanaście godzin wcześniej
Patrzy w górę na granatowe, usiane gwiazdami niebo i coraz mocniej zdaje sobie sprawę z tego, że to ostatnie, co widzi w długim życiu. Próbuje się podnieść, jęczy głośno. I znów upada. Targa nim palący ból żołądka. Pulsuje. Piecze straszliwie. Zaczęło się przed kwadransem, a teraz objawy się nasiliły. Zygmunt Gretkowski próbuje krzyknąć, ale nie potrafi wydobyć z siebie głosu. Nie chce umierać. Chce żyć. Choćby jeszcze trochę. Czepia się tej możliwości pazurami. Stary, pomarszczony wciąż pragnie więcej: obrazów, rozmów, smaków, spotkań... Ludziom się wydaje, że osiemdziesiąt osiem lat to wiele. Człowiek już się nażył. Po co dłużej się męczyć? Tak pewnie sądzą młodzi, którym perspektywa sędziwego wieku jawi się jako absurdalnie nierealna. Myślą, że oni nigdy nie będą starzy. Idioci. Otóż będą, o ile w ogóle dożyją. Z trudem łapie oddech. Charczy. Wypluwa na dłoń część plwociny i widzi krew.
Miał nadzieję, że los okaże się dla niego łaskawy. Że dobije setki... Docenia nawet te nudne, pełne rutyny dni, w których pozornie nic się nie dzieje, swoją codzienność. Leki na serce, spacer, pisanie, obiad, program informacyjny, wieczorną lekturę, a kolejnego poranka cykl się powtarza. Mocno przywiązał się do życia, bo we wczesnej młodości niemal je stracił. Od czasu tamtej wojny, która wciąż do niego wraca, chociaż wydarzyła się ponad siedemdziesiąt lat temu, każdy kolejny rok to prezent. Tak, Zygmunt zawsze był koneserem życia. Ktoś powie: przychodzi moment, kiedy należy odpuścić. Ciało jest słabe. Nie można z niego korzystać jak dawniej, ale on nie ma na co narzekać. Nadal dobrze się trzyma. Porusza się samodzielnie, nie leży przykuty do łóżka. W przeciwieństwie do wielu kolegów nogi ma zdrowe. W jego rodzinie ludzie dożywali setki i do ostatnich chwil nikt ich nie niańczył. Przede wszystkim ma dla kogo żyć. Ma Klarę.
Czołga się, ciężko dyszy. Jest niczym robal w zalanej nawałnicą kałuży, z której nie potrafi się wydostać. W tym stanie trudno będzie mu dobrnąć do krawędzi tarasu. A to szansa, żeby ktoś go zobaczył. Widzi okno jedynego na tym poziomie apartamentu, zasłonięte i ciemne. Chyba nikogo tam nie ma albo mocno śpią. Zawsze trudne sprawy załatwiał sam. Nie oczekiwał od nikogo wsparcia. Dobrze, że Klara nie musi teraz na niego patrzeć. Na przerażonego, chudego, trzęsącego się ze strachu starca. Źle, gdyby go tak zapamiętała. Co ona bez niego zrobi? Jest mądra. Poradzi sobie. Zawsze wybierał raczej mądre niż ładne kobiety. Może to dało mu tak długie życie? I jest młodsza. O całe dwadzieścia pięć lat. Tyle przed nią. Bez niego. „Pomocy!”, znowu próbuje krzyczeć. Słyszy swój absurdalnie słaby głos. Połyka słony pot spływający po twarzy do ust. To nie łzy. Zygmunt przecież nigdy nie płacze. Podejrzewa, że jednym z objawów tego, co mu zrobili, jest intensywne pocenie się na całym ciele. „Ratunku, tutaj jestem...”. Wołanie brzmi beznadziejnie cicho, jak szum maszynki do golenia. Niewiele tak wskóra. Dawno temu chorował na raka krtani. Od czasu operacji nie potrafi używać głosu, jak należy, porządnie krzyknąć.
Kolejny silny atak bólu, gorszy niż przy jakiejkolwiek migrenie. Przez chwilę myśli, że to wylew, ale to musi być coś innego. Zatruty organizm. Wykańcza go jakaś gówniana substancja, którą nieopatrznie zażył. Tylko w którym momencie? „Otruty”. Co za absurd! A jednak. Kiedy z trudem wszedł na górę, zaczął się ból głowy. Nie od razu, po dłuższej chwili czekania na osobę, z którą się umówił.
Gdyby tylko udało się opuścić ten nieużywany taras, a potem zjechać windą. Jeśli zemdleje w windzie, znajdą go. Jeśli zostanie na górze, nic już nie da się zrobić. Kuli się do pozycji embrionalnej. Wciąż silnie się poci. I to palenie w brzuchu... Piecze, jakby mu wyżerało przełyk i żołądek. Ponownie wymiotuje, nie za dużo. Dał się złapać jak mucha na lep. Idiota. Naiwnie sądził, że dowie się więcej o sprawie, która dręczy go od lat. Morderca musiał cierpliwie go obserwować. Wyczekał, kiedy Zygmunt zostanie bez asysty żony.
Wydobywa z siebie słabe „ratunku”. Może lepiej odmówić modlitwę? Ale po co, skoro nie wierzy, że to coś pomoże. Z jego wiarą od lat słabo. Kto teraz dokończy książkę? Był tak blisko. Człowiek z wiekiem traci czujność. I oto skutki. Nigdy nie miał pisarskiego talentu, ale to nieistotne. Ważne, żeby zostawić świadectwo. Gdyby nie Klara, nie dałby rady. Klara... Ukochana kobieta. Niepotrzebnie zgodził się rozmawiać z tym młodym dziennikarzem. Kolejna osoba wie więcej, niż powinna. Takie są właśnie pułapki starości. Potrzebujesz się wygadać przed kimkolwiek. Nawet przed takimi, którym nie do końca ufasz. Przed obcymi.
Znów zaczyna go skręcać. Palić w środku. Potrzebuje antidotum. Jak najszybciej. Z trudem przewraca się na bok. Wkłada dwa pomarszczone, pokryte starczymi plamami palce głęboko w usta. Próbuje jeszcze raz zwymiotować. Nie ma już czym. Coraz bardziej się pocąc, stara się zrozumieć, choć to już nic nie da, w którym momencie go otruto. W czasie powitalnej kolacji jadł ze wspólnych półmisków rozstawionych na stole. Cały wieczór czuł się tak dobrze, jak to możliwe w jego wieku. Kiedy masz prawie dziewięćdziesiąt lat, każdego dnia coś cię boli, ale czasem mniej.
Szybko go tu nie znajdą. Przelatująca mewa skrzeczy donośnie. Ptaki o tej porze powinny spać. A może to już nadchodzi świt? Stracił poczucie czasu. Jęczy z bólu. Krzyczy, znów za cicho. Mewa siada na tarasie tuż przy nim. Jedyna obserwatorka jego agonii. Myśli jeszcze o rozmowie, która się nie odbyła. O tych oczach okolonych siatką zmarszczek. Zobaczył je dziś w hotelu. O wymianie spojrzeń z osobą, którą mimo upływu lat rozpoznał od razu. Już wtedy, w Luisenbadzie, patrzyły niepokojąco przenikliwie. A może były po prostu wścibskie? Tak czy inaczej, nie zamienią już słowa, niczego sobie nie wytłumaczą, bo on właśnie umiera. I ostatecznie nie wie nawet, kto go zamordował.
Pan go znalazł? – pyta Kralla prokurator Jagoda Hajzer.
Stoją na hotelowym dachu, gdzie pracuje ekipa kryminalnych z Kołobrzegu.
Kuba przeczesuje palcami włosy.
– Aha. Precyzyjnie to znaleźliśmy go razem z Danielem Łuszkinowem – wyjaśnia.
– Ale to pan zadzwonił, panie Krall?
– Tak, ja. Lekarz, który przyjechał pierwszy, też się chyba z państwem skontaktował. Pomyślałem, że ważny jest czas – mówi, a jednocześnie myśli, że Hajzer ma w sobie coś, co go od początku stresuje. Kojarzy się Krallowi z matematyczką z liceum, choć jest dużo ładniejsza. Z każdego jej ruchu emanuje pewność siebie.
– Miło, że pan tak sprawnie o wszystkim pomyślał – oczy kobiety błyszczą, a zarazem widać w nich sporo dystansu. Jest obcięta na pazia, platynowy odcień jasnej farby podkreśla jej wizerunek eleganckiej, niedostępnej urzędniczki. Kuba obstawia, że musi być kilka lat starsza od niego. Prawdopodobnie dobiega pięćdziesiątki, ostatecznie trudno powiedzieć. Wiek zdradzają tylko mimiczne zmarszczki wokół oczu i ust przykryte starannie jasnym fluidem. – A więc panowie są opiekunami wycieczki, na którą wybrał się ten mężczyzna – rzuca jakby sama do siebie. – A który z panów tu dowodzi? – Patrzy na Kralla, potem odwraca się w stronę trupa.
Ciało Zygmunta Gretkowskiego leży w tej samej skurczonej pozycji jak wtedy, gdy Kuba z Łuszkinowem je znaleźli. Ochroniarz przejrzał monitoring i zobaczył, że wczoraj w nocy staruszek wjechał windą na swoje piętro i wszedł schodami wyżej, tam gdzie nie ma kamer. Zaraz po tym, jak pokazał im nagranie, pobiegli we trójkę szukać Gretkowskiego. Przetrząsnęli wszystko na ostatniej kondygnacji, do której doprowadził ich filmowy zapis. Nikogo nie znaleźli. Pozostawało jedno miejsce. Hotelowy taras połączony z dachem. Dostępny latem, w maju wciąż nieczynny. A jednak drzwi z napisem: „Dla obsługi”, były otwarte. Ochroniarz twierdził, że od października powinny być zamknięte na klucz, żeby nikt z gości nie próbował samowolnie zwiedzać tej części hotelu. Dopiero w czerwcu wystawiają leżaki i można się opalać z najlepszym w okolicy widokiem na morze.
Kiedy tam wbiegli, Gretkowski leżał tuż przy krawędzi dachu. W pozycji, jakby w ostatniej chwili chciał zeskoczyć. Skulony, z wytrzeszczonymi, otwartymi oczami. W koszuli obsranej przez mewy. A teraz technik kryminalistyki krąży rozemocjonowany z aparatem dookoła staruszka, fotografuje denata oraz miejsce zdarzenia. Promienie zachodzącego słońca oświetlają intensywnie bladą skórę. Zapadła twarz mężczyzny wykrzywiona jest w grymasie bólu. „Dobre światło”, myśli mimowolnie Kuba. Ostatni moment, żeby za dnia przyjrzeć się śladom. Za chwilę zapadnie zmierzch.
– Nie odpowiedział pan na moje pytanie – kobieta znów zwraca się do Kralla. – Zapytałam, kto tu dowodzi. – Uśmiecha się skąpo wąskimi ustami, które pokrywa różowa szminka. Kuba odnosi wrażenie, że ma lekko kpiący wyraz twarzy, jakby uważała, że słowo „dowodzi” brzmi dowcipnie. Jest cholernie drętwa w tym swoim pozornym luzie.
– Daniel Łuszkinow jest tu szefem. Ja tylko fotografem.
– Fotografem? O, to ciekawe – kwituje, tracąc zainteresowanie, i błyskawicznie przenosi wzrok na Łuszkinowa. – W takim razie najlepiej rozmawiać z panem?
– Może i tak – odpowiada tamten cicho.
Po jego przygaszonym spojrzeniu Kuba widzi, że przyjaciel i mentor zastanawia się teraz, jak delikatnie poinformować pozostałych wycieczkowiczów o śmierci Gretkowskiego. Trudno mu opanować nerwy. Krall spokojniej zareagował na zwłoki Zygmunta, które znaleźli wspólnie z ochroniarzem. Kwestia doświadczenia. Częstych wyjazdów na wojny. Od dawna emocje związane z czyjąś śmiercią odbiera jakby zza szyby. Zamrożone. Obserwuje je gdzieś z oddali, ale nie potrafi ich poczuć.
– To co, Andrzej, skoro już technik się napracował, idziemy krok dalej. Zlecam sekcję. Dobrze będzie też pobrać próbki z wymiocin. Zdarzenie wygląda nietypowo, jak dla mnie to nie zawał. Trzeba sprawdzić. Na wszelki wypadek. I proponuję, żeby wszystko było na cito. Coś mi się tu mocno nie podoba. – Jagoda Hajzer zwraca się do mężczyzny stojącego obok. Tamten robi miny, jakby medytował albo napalił się trawki. Młody, na oko trzydziestoletni policjant o półdługich kręconych włosach w stylu afro.
– Jasna sprawa. – Aspirant Andrzej Bart kiwa głową. Ma przyjemny, niski głos, trochę zachrypnięty. – Lekarz, który stwierdził zgon, zasugerował podobnie.
– Panowie zadzwonili najpierw po służby medyczne. Znacie procedury – zauważa Hajzer i patrzy uważnie na Kubę i Łuszkinowa.
Aspirant nie czeka na ich odpowiedź.
– Okoliczności są dość dziwne... – zawiesza głos – ...czemu późno w nocy facet znalazł się na dachu? Człowiek w tym wieku, blisko dziewięćdziesiątki. I te wymiociny dookoła... – wskazuje dłonią. Kuba odruchowo zerka na podeszwy swoich butów. Oczywiście wlazł w sam środek.
– Może to samobójstwo? – Jagoda Hajzer rzuca w przestrzeń. Znów patrzy na trupa leżącego bezbronnie i jakoś żałośnie skulonego.
Policjant wzdycha, trzeba wziąć pod uwagę i taką możliwość. Ci, którzy je popełniają, często robią to w przemyślny sposób, by po ich śmierci nikt się nie zorientował, że samodzielnie rozstali się z życiem. Nie chcą martwić rodziny. Młodsi wjeżdżają w drzewo albo pod tira, starsi przedawkowują leki, a ty główkuj z kryminalistycznym rozpoznaniem i raportem.
– A jeśli był chory? – rzuca Bart. – Postanowił szybko i elegancko odejść. Z gwarancją, że znajdą go dopiero po dłuższym czasie. Jeśli przyjmiemy, że targnął się na swoje życie, musimy zadać sobie kilka pytań. Dlaczego zdecydował się na taki krok na wycieczce zamiast w zaciszu domu? Mało logiczne.
Prokurator mruży oczy. Są lekko skośne i tak jak jej usta wąskie. Lekarz, z którym przed chwilą rozmawiała, też zasugerował, że śmierć nie nastąpiła z przyczyn naturalnych. Wskazał na to samo, co i ona odnotowała: silne wymioty i ułożenie zwłok.
– Nie przekonuje mnie wersja z samobójstwem – mówi Hajzer. – Po co miałby robić to w takich okolicznościach. Narazić rodzinę na publiczne roztrząsanie tematu. Chyba że pod wpływem silnych emocji, ale w tym wieku? – myśli głośno. – Trzeba poczekać na wyniki ekspertyzy. Zwróć uwagę na pozycję, w jakiej go zastaliśmy. Ściągnięta twarz, zaciśnięta szczęka... – wodzi palcem w powietrzu. – To nie była przyjemna śmierć. Musiał cierpieć.
Hajzer odwraca się teraz do Łuszkinowa. Spogląda na niego przenikliwie, kiedy ten chwyta się barierki. Podmuch wiatru zaskoczył gwałtownością.
– A skoro panowie już tu są, to może porozmawiamy. W hotelowym lobby? Za chwilę – naciska.
– Długo to potrwa? – Łuszkinow unosi krzaczaste brwi. – Muszę jak najszybciej powiadomić tych, których niepokoi los pana Gretkowskiego.
– Rodzinę? – domyśla się Hajzer. – Damy im znać.
Daniel opiera się o barierkę. Patrzy na ciemne morze.
– Uczestnicy wycieczki czekają na wyjaśnienia. Są przerażeni. I rzeczywiście, ma pani rację, chcę też zadzwonić do żony i córki Zygmunta. Znam je obie – tłumaczy. – Chyba powiem im wprost, że to prawdopodobnie morderstwo. Co pani sądzi?
– Najpierw rozmowa ze mną, dobrze? – Hajzer bardziej stwierdza, niż pyta. – Wolę tak, bo następnego dnia wiele rzeczy może nam umknąć. Pana też poproszę – zwraca się do Kralla.
Widzimy się jutro w firmie. – Jagoda dotyka ramienia młodego aspiranta i przytrzymuje dłoń trochę dłużej, niż wypada. Nie umyka to uwadze Kuby. Jaka może być między nimi różnica wieku? Piętnaście, dwadzieścia lat? Co go to zresztą obchodzi? Zawsze widzi za dużo. Po co mu ta wiedza? Meczące zawodowe przekleństwo. Miał tak, zanim zaczął robić zdjęcia. Nim wziął do ręki aparat. Już wtedy przyglądał się uważniej pozornie nieznaczącym detalom. Gestom, którymi ludzie próbują coś zataić, zwykle bezskutecznie. Ciało jest uczciwsze od słów. Wystarczy umiejętnie obserwować.
W trójkę schodzą do lobby i siadają na wygodnych, szerokich fotelach w kolorze ciemnego miodu. Kuba rzuca okiem na kelnera niosącego na tacy zimne piwo.
Prokurator Hajzer zakłada nogę na nogę. Ma na sobie czarne, rozszerzane u dołu i dobrze skrojone spodnie.
– Proszę mi przede wszystkim powiedzieć, ale tak dokładniej, co to za wycieczka, którą panowie nadzorujecie? Wiem, że denat był tu z grupą innych starszych osób.
Daniel pociera palcami siwą bródkę.
– To nie do końca wycieczka.
– Więc co?
– Ja bym powiedział, że niecodzienny wyjazd dla seniorów. Podczas pobytu zaplanowano w hotelu sporo atrakcji – zaczyna Łuszkinow. – Plan był, jest... – poprawia się – ...otóż jest taki, że to ma być miły, odprężający czas dla tych ludzi.
– Plan? – Hajzer wchodzi mu w słowo. – Czyj? Kto jest organizatorem?
– Pomysłodawca tej imprezy jest anonimowy – Daniel rozkłada ręce.
Prokurator otwiera szeroko migdałowe oczy.
– Jak to: anonimowy?
Zaskoczenie i ciekawość rysują się na jej perfekcyjnie umalowanej twarzy. Łuszkinow patrzy na Kubę, jakby szukał wsparcia.
– Nawet my nie znamy nazwiska sponsora – tłumaczy.
Hajzer słucha coraz bardziej zdumiona.
– A jednak pełni pan funkcję opiekuna tego wyjazdu. Na jakiej podstawie? Dla kogo pracujecie?
– Na takiej, że nam płacą – odpowiada szorstko Łuszkinow. – To polsko-niemiecka fundacja Arche. Dostali pieniądze na projekt od anonimowego darczyńcy. Dla fundacji od lat pracuje moja znajoma, Dagmara Popowska. Namówiła mnie na współkoordynowanie wyjazdu. Wie pani, jestem wiekowy, ale odrobinę młodszy niż uczestnicy wycieczki. Niektórych znam. Fundacja dała mi zielone światło.
Hajzer postukuje palcem w stolik.
– Interesujące – rzuca po chwili.
– Prawda?
– Ma pan oczywiście namiary na tę fundację.
Łuszkinow sięga do schowanego w kurtce portfela i wyciąga czarną, elegancką wizytówkę, którą zdobią drobne złote litery.
– To jest kontakt do Arche.
– Dziękuję – prokurator ogląda z uwagą kartonik. – Odezwę się do nich niezwłocznie, ale najpierw pytanie do pana. Na początek potrzebuję kilku zdań o tym projekcie. Dlaczego pan Gretkowski został zaproszony do udziału?
Daniel uśmiecha się niepewnie. W gruncie rzeczy lubi zdecydowane kobiety. Taka była Sonia Aleksandrowa. Robiła, co uważała za stosowne, i nawet jego, Daniela, niespecjalnie pytała o zdanie w ważnych dla niej sprawach. Wysłała mu niedawno kartkę z Moskwy. Dwadzieścia lat nieformalnego związku, po którym została tylko pocztówka. Zabawne i smutne zarazem. Trudno się z tym pogodzić. Ale trzeba się ocknąć i zapomnieć.
– Właściwie to ciekawe, Gretkowski sam się zgłosił. Preferowano najstarszych seniorów. Wskoczył na miejsce, które zwolniło się w ostatniej chwili. Tak jak już mówiłem, to miał być przyjemny wyjazd dla tych ludzi – tłumaczy. – Wyjątkowa, aktywizująca wycieczka, w tym wieku kontakty społeczne są bardzo ważne. Dancingi, animacje, masaże, a nawet występy – pojawią się tu aktorzy. Polsko-niemiecki zespół. Zagrają oczywiście po polsku. Zaplanowano przedstawienie w sali widowiskowej hotelu.
– Nie odwołacie go?
– Raczej nie – Łuszkinow przeczesuje palcem bródkę. Stały tik, który pozwala mu lepiej zebrać myśli. – Uważam, że należy odwrócić uwagę uczestników od tragicznych wydarzeń. Przed nimi tydzień pobytu. Chyba że fundacja go przerwie, ale nie sądzę.
– Ilu łącznie jest tych uczestników?
– Trzydziestu dwóch – rzuca Łuszkinow.
– Trzydziestu jeden – poprawia odruchowo Kuba.
Wszyscy chwilę milczą pogrążeni w myślach.
– Pan mówił, że chce jak najszybciej poinformować żonę Gretkowskiego – przypomina sobie prokurator Hajzer. – Dobrze pan ją zna? – zwraca się do Daniela.
– Tak. Klara pochodzi ze Szczecinka.
– Mieszkają tam?
– Trochę tak, trochę nie. Gretkowscy pomieszkują też w Połczynie-Zdroju, z powodów zawodowych. I jestem pewien, że Klara nawet w tak dramatycznej sytuacji przyjedzie tu jak najszybciej. To kobieta czynu.
Hajzer przekrzywia głowę coraz bardziej zaciekawiona.
– Czy ona da radę w tym wieku?
– Da, na pewno – mówi krótko Łuszkinow. – Jest dużo młodsza od męża, jakieś dwadzieścia pięć lat. To jego trzecia żona.
Kuba słucha z równym zainteresowaniem co prokurator. Trzy żony. Niezły wynik. Widać przynajmniej, że starszy pan lubił poważne deklaracje. W przeciwieństwie do Kuby, którego najpoważniejsza, a w każdym razie najdłuższa w życiu relacja to ta z whisky. Poranna pewność, że wytrzyma dłużej niż dzień bez alkoholu, szybko w nim topnieje.
– Ile lat ma ta Gretkowska? – dopytuje Hajzer.
– Jest nieco po sześćdziesiątce.
Prokurator się zamyśla, jakby analizowała zestaw dalszych pytań.
– Orientuje się pan, czy ona coś dziedziczy?
– Myślę, że tak.
– Czyli? Konkrety.
Daniel znów uśmiecha się mimowolnie. Władczość Jagody Hajzer, chce czy nie chce, imponuje mu.
– Gretkowski jest właścicielem poniemieckiej willi w Połczynie-Zdroju – tłumaczy. – Klara prowadzi tam teraz mały, ale dobrze prosperujący pensjonat. Nie sama, ma pracowników. Ostatnio, już to zresztą mówiłem, częściej pomieszkują w Szczecinku, w domu jej matki, która wciąż żyje i wymaga opieki. Mąż i matka są w podobnym wieku, ale Zygmunt cały czas był w doskonałej formie. Co innego jej mateczka. Po trzech wylewach, leżąca, nie chodzi – wylicza.
– Mają dzieci z panem Zygmuntem?
– Wspólnych nie, ale Klara ma córkę. Z pierwszego małżeństwa. Nazywa się Maja Korycka. Też od niedawna w Szczecinku. Rodzice kupili jej tam mieszkanie. Wróciła po latach na stare śmieci. Uczy plastyki w liceum Księżnej Elżbiety. Wcześniej mieszkała w Trójmieście, chyba wiele podróżowała. Barwna dziewczyna, ale trochę pogubiona. Bezdzietna.
– Sporo pan wie o tej rodzinie – Jagoda Hajzer znów zerka w komórkę. Cicha wibracja zdradza dwie nowe wiadomości tekstowe. – Proszę mi jeszcze powiedzieć, czym Zygmunt Gretkowski zajmował się zawodowo? – rzuca pytanie wpatrzona z uwagą w telefon. – To znaczy wcześniej, bo rozumiem, że teraz już od dawna był na emeryturze.
– Pracował jako konserwator zabytków. Bardzo ceniony.
– Proszę! – Hajzer zaintrygowana odrywa wzrok od ekranu.
– Obecnie rzeczywiście emeryt, ale podobno czasem nadal działał jako doradca. Może warto sprawdzić, jakie przypadki konsultował ostatnio? – zastanawia się głośno Łuszkinow.
– Wiem, co warto, ale dziękuję za radę. – Prokurator chowa komórkę do torebki i zniecierpliwiona potrząsa głową. – Wrócę do panów z kolejnymi pytaniami. Muszę biec na górę. Dostałam esemes, że technik coś znalazł.
Ciekawski czarny pies kładzie pysk na brzegu łóżka. Łypie dużymi, brązowymi oczami. Wybiera stronę, po której leży Inga. Zauważył od razu, że się obudziła. Przybiegł, merdając ogonem. „Nikt nie obserwuje nas z większą uwagą niż nasze psy i koty. Czasem partner wie o tobie mniej niż domowy zwierzak”, myśli Inga, głaszcząc Bumeranga. Prawą ręką drapie go tuż pod pyskiem, po białym kołnierzu, jedynej wysepce futra, która nie jest czarna jak węgiel. Lewą ręką przewraca kolejną kartkę Szczygła Donny Tartt. Ostatnio przez co najmniej pół godziny przed wstaniem czyta w łóżku. Pewnie gdyby kupiła czytnik, lepiej by na tym wyszła finansowo, a tak wydaje majątek na książki. Niestety, nie potrafi się przestawić, woli papier.
– Mundi, twoja kolej na spacer – powtarza Inga trzeci raz tego poranka.
Edmund opiera zaspaną głowę o jej ramię.
– Nic z tego – prowokująco pogwizduje. – Wybrał ciebie. Po prostu zakochany kundel! – mówi i mocno przytula wyćwiczone treningami kick-boxingu ciało Ingi.
Chce ją cmoknąć w usta, ale ona się odwraca i Edmund całuje ją w ucho.
Znów jest między nimi lepiej, choć nie tak idealnie jak kiedyś. Wrócili do siebie, a Mundi na szczęście nie porusza tematu dziecka, jak robił to każdego dnia jesienią, uprzykrzając Indze życie. I dobrze. Ona z całą pewnością nie widzi siebie w roli matki. Więc niby jest jak dawniej, a jednak inaczej.
Coś się zmieniło także w sprawie seksu. Choćby teraz: udaje, że nie rozumie jego zaczepek, i woli poczytać. Zwłaszcza rano. A kiedyś tak lubiła poranny seks. Może po prostu chce go ukarać? Po co mu był ten szantaż, ta wyprowadzka kilka miesięcy temu? Inga różne rzeczy umie wybaczyć, ale jest pamiętliwa. Nie znosi tanich zagrywek i manipulacji. Szlag ją trafia, kiedy ktoś, zwłaszcza bliski, próbuje sztuczek, żeby wymusić na niej ważne decyzje. Albo poczuje, że sama czegoś pragnie, albo nic z tego.
Edmund ani myśli pozwolić żonie spokojnie czytać, wsuwa szeroką dłoń pod satynową piżamę o męskim kroju i przesuwa w stronę miękkich, kształtnych piersi. Ciemnozielony kolor tkaniny kontrastuje z rudym kolorem włosów Ingi. Pies gapi się na oboje zdegustowany. Szczeknięciem oznajmia, żeby przestali się wygłupiać. Sygnał dźwiękowy nie działa, więc przerzuca się na merdanie ogonem. Tym zawsze najskuteczniej przyciąga ich uwagę. Znowu nic, więc zniechęcony Bumerang rozpłaszcza ciemne futro na dywaniku tuż przy łóżku. Przymyka oczy z rezygnacją. Trudno nimi zarządzać, fakt. Oboje mają silne charaktery.
Inga nieoczekiwanie wyślizguje się z objęć męża.
– Za chwilę... – sięga po leżącą na nocnym stoliku komórkę, z której uporczywie dobiega melodia z Ojca chrzestnego. Żałuje, że nie wyłączyła dźwięku, bo właśnie nabrała ochoty na szybki poranny numerek.
Widząc, kto dzwoni, wie, że musi odebrać.
Najpierw wybrzmiewa chrząknięcie w słuchawce.
– Za wcześnie, co? – słyszy tubalny głos inspektora po drugiej stronie. – Przepraszam, ale czasem tak bywa. Sama wiesz.
Powiedzmy sobie szczerze, nawet kiedy Siwiński używa słowa „przepraszam”, wypowiada je jak rodzaj przerywnika, który pozwala mu perorować dalej. Taki właśnie jest. Bezkompromisowy, o grubej skórze. Identycznej jak ta zdjęta z guźca, którą powiesił sobie nad kominkiem. Kilka lat temu zainwestował w myśliwski wyjazd do Afryki. A właściwie to żona, właścicielka sieci delikatesów, zafundowała mężowi wycieczkę na zagraniczne polowanie. Męską wyprawę wspomina do dziś. Oraz to, co z niej przywiózł. Kocha trofea. Wynik – to się dla niego liczy.
– Jest niedziela rano. – Inga stara się powściągnąć rozdrażnienie. Odpycha delikatnie Edmunda, który ignoruje to, że ona właśnie rozmawia, i ściąga z niej pościel.
– Niedziela, dzień święty, ale sprawa pilna. – Inspektor znów chrząka.
„Do Barcza by tak wcześnie w weekend nie zadzwonił”, myśli Inga. Jestem pierwsza na liście, żeby mi wciskać pilne sprawy w wolne dni.
– Chodzi o zaginięcie – mówi szef i pokasłuje paskudnym kaszlem palacza.
[...]