Demony Zagłady - Sławomir M. Kozak - ebook

Demony Zagłady ebook

Sławomir M. Kozak

2,0

Opis

Ta pozycja to kontynuacja poszukiwań odpowiedzi na pytanie o przebieg wydarzeń, jakie rozegrały się w Ameryce 11 września 2001 roku. Czytelnik znajdzie w tej pozycji informacje o manewrach wojennych, będących przygrywką, a następnie częścią składową zamachów 9/11. Dowie się też o działaniach prowadzących do zneutralizowania społecznego ruchu próbującego znaleźć odpowiedź na pytania o rzeczywistych sprawców ataku na Amerykę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 411

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




DEMONY ZAGŁADY

Sławomir M. Kozak

Świat jest rządzony przez demony i kto obcuje z polityką, to znaczy używa władzy i przemocy jako środków, ten zawiera pakt z mocami diabelskimi.

(Max Weber)

Mojej ukochanej siostrze Renacie…

© Sławomir M. Kozak, Warszawa 2010

Pierwsza edycja e-book na bazie

książki „Demony Zagłady” wydanej

w formie tradycyjnej w roku 2009

Opracowanie graficzne: Mariusz Stawski

Skład i łamanie:

OFICYNA AURORA

ISBN:

978-83-926179-3-8

Wydawca:

Oficyna „Aurora”

Sławomir M. Kozak

http://www.oficyna-aurora.pl

[email protected]

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dzień głodu, ognia, powietrza i wojny

z dziejowej rodzi się nocy.

Oto wołam, jak dawni prorocy,

poeta w sercu swym wolny.

Głos mój – głos wiela wód,

kiedy nadciąga zagłada.

Pędzą Czterej na zachód i wschód.

Biada! Biada! Biada!

Biada wam, ufne swej mocy Babilony drapaczy chmur.

Dzień straszny rodzi się z nocy.

Będzie głód, pożoga i mór.

Żyjąca, a już umarła,

nowe ukaże piekła

cywilizacja oślepła:

Niewiasta przybrana w szkarłat.

Groza narasta.

Gniewnie kroczy historia.

Spłoną miasta.

Runą laboratoria.

Słyszę nowych potopów przybór,

słyszę tupot milionów nóg.

Do mnie należy wybór

i słów, i czynów, i dróg.

A ja stoję, w siebie nachylony,

krzyczę, w mękę wplątany jak Ixion,

nad rzekami przyszłych Babilonów

spełniającą się Apokalipsę.

Lecz gdy dojmie mnie pościg odmętu

głodem, ogniem, powietrzem i wojną,

jak butelką z tonącego okrętu,

rzucę okrzyk mój ostateczny: wolność!

(Krzyk ostateczny, Władysław Broniewski)

PROLOG

„Błogosławiony, który odczytuje Proroctwo, i błogosławieni ci, którzy słuchają słów Proroctwa, a strzegą tego, co w Nim napisane.”

(Ap 1,3)

Na okładce książki umieściłem kolaż drzeworytu Albrechta Durera ze zdjęciem płonących wież World Trade Center w Nowym Jorku. Drzeworyt ten, nazwany Objawienia Janowe, jest jednym z cyklu szesnastu dzieł pod wspólną nazwą Apocalypsis cum figuris. Powstał w roku 1498. Fotografia budynków Centrum Handlu Światowego została zrobiona ponad pięćset lat później. Co je łączy?

Czterej jeźdźcy Apokalipsy (Ap, 6, 1-8), to fragment Objawienia Świętego Jana, zwiastujący początek klęsk zstępujących na ziemię. Słowo apokalipsa pochodzi z języka greckiego (apokalipsis) i oznacza odsłonięcie, objawienie. Nazwę tę nosi ostatnia księga Nowego Testamentu, która powstała w czasie prześladowań pierwszych Chrześcijan zapoczątkowanych w 64 r. n.e. przez Nerona. Autorem jej jest Święty Jan Ewangelista. Apokalipsa opisuje tajemnice czasów ostatecznych, wyjaśnia sens dziejów ludzkości i całego świata. Zapowiada jego koniec i nadejście Dnia Sądu Ostatecznego.

Zagładę wieszczą czterej jeźdźcy zwiastujący głód, wojnę, i śmierć. Ale i zwycięstwo Ewangelii. Na ziemię spadają z nieba ogniste gwiazdy, ziemia spływa krwią, a woda w rzekach zaczyna wrzeć. Wkrótce zjawi się Szatan, by zawłaszczyć dla siebie jak największą ilość dusz, jednak na koniec przybędzie Jezus Chrystus i uczyni Sąd Ostateczny. Jego wynikiem będzie życie wieczne w raju dla jednych i wieczne potępienie piekielne dla innych.

Na drzeworycie Durera widzimy odzwierciedlenie wizji Świętego Jana. Budzi ono grozę i przerażenie.

Jeźdźcy na koniach zabijają bezbronnych ludzi, ginących zarówno od ich broni, jak i od kopyt rozpędzonych zwierząt.

Pierwszy jeździec ma łuk i koronę na głowie. Symbolizują one zwycięstwo Dobra, Bożej Potęgi.

– I widziałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał.

Jeździec drugi trzyma w dłoni ogromny miecz, który jest symbolem Wojny, jaka ogarnie i pochłonie ludzi na całym świecie. Czyż nie przestrzega przed karą Boską?

– A gdy otworzył wtórą pieczęć, słyszałem wtóre zwierzę mówiące: Chodź, a patrz! I wyszedł drugi koń rydzy; a temu, który na nim siedział, dano, aby odjął pokój z ziemi, a iżby jedni drugich zabijali, i dano mu miecz wielki.

Atrybutem trzeciego jeźdźca jest waga przedstawiająca Głód, jaki czeka świat. Może też odnosi się do sprawiedliwości w osądzie, który czeka każdego?

– A gdy otworzył trzecią pieczęć, słyszałem trzecie zwierzę mówiące: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń wrony, a ten, co na nim siedział, miał szalę w ręce swojej. I słyszałem głos z pośrodku onych czworga zwierząt mówiący: Miarka pszenicy za grosz, a trzy miarki jęczmienia za grosz; a nie szkodź oliwie i winu.

Czwarty jeździec, to właściwie sam szkielet i skóra Jego koń jest wychudzony i zaniedbany. Ten jeździec symbolizuje Śmierć, a jego bronią jest długi i ostry trójząb.

– A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła; i dana im jest moc nad czwartą częścią ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemskie.

Twarze mordowanych błagają o litość. Są wśród nich chłopi, mieszczanie, kobiety, mężczyźni, jest nawet postać króla. Sąd jednak dosięgnie wszystkich, bez wyjątku. Nad sceną zagłady widać ciężkie chmury, dym… Całość obserwuje anioł.

Durer przypomina o sądzie za grzechy, o karze i okropnych mękach piekielnych. Wskazuje na to, że każdy kiedyś stanie przed Sądem i będzie musiał poddać się ocenie swych uczynków. Dlatego trzeba żyć godnie i uczciwie, bo chwila ta nie ominie nikogo.

Powróćmy do pytania postawionego na wstępie. Co łączy Objawienie Świętego Jana z tragedią 11 września 2001 roku? Daleki jestem od tego, by przypisywać atakom 9/11 spełnienie wizji Ewangelisty, może co najwyżej, w jakimś niewielkim stopniu – nadejście Antychrysta naszych czasów.

Tak zwani neokonserwatyści, których działania przyczyniły się do tej tragedii, wierzą, że żyjemy w „czasach ostatecznych” poprzedzających przyjście Jezusa Chrystusa na ziemię. Zapewne wierzą też w to, że Antychryst już tu jest i zaczął prześladowanie wierzących. W ich pojęciu nikt na to miano nie zasługaje lepiej niż lud Izraela. Chrystus unicestwi jego wrogów, nastanie Armagedon1. Wkrótce jednak Chrystus powoła królestwo ze stolicą w Jerozolimie, a Żydzi się nawrócą. Czy dlatego rozpoczęli zagładę Babilonu, starożytnego państwa, będącego wrogiem Izraela? Czy dlatego rujnują i wypalają do gołej ziemi tereny dawnego Babilonu, na których leży dziś Irak? Czy Bush naprawdę uwierzył w to, że jest nowym Cyrusem, perskim królem, żyjącym 500 lat przed nadejściem Chrystusa, pogromcą Baltazara? Tym, który ruszył na podbój Iranu, ziem dzisiejszego Afganistanu i Pakistanu? Twórcą największej ówcześnie monarchii świata, który zezwolił Żydom na powrót z „babilońskiej niewoli”, odbudowę Jerozolimy i Świątyni Jerozolimskiej? Tym, który przybrał tytuł króla całego świata – Króla Królów? Podobieństwo widzę jedno. Cyrus Wielki na podbijanych terenach osadzał również swoich namiestników, dysponujących władzą cywilną i wojskową. Jednak na tym podobieństwo się kończy. Cyrus zasłynął bowiem z tolerancji i sprawiedliwości, a pamięć o nim trwa po dziś dzień. Czy o Bushu będzie ktoś pamiętał za 500 lat? A za 2 500? Wielu spośród mających wpływ na obecną politykę amerykańską wierzy zapewne, że Izrael jest narodem wybranym przez Boga, a zmartwychwstanie państwa żydowskiego, jakie miało miejsce 60 lat temu, jest oznaką końca świata. Syjonizm zaś, jako powrót Żydów do Ziemi Obiecanej ma być wypełnieniem proroctw. Czy nie dlatego ogólnoświatowa propaganda przez ostatnie lata wspierała Izrael w konflikcie z Arabami? Czy nie dlatego głośno było o planach okrzyknięcia Jerozolimy stolicą państwa żydowskiego? Czy neokonserwatyści naprawdę uwierzyli w to, że wspierając Izrael pomagają w Bożym planie?

Apokalipsa jako ostatnia księga Biblii zamyka całość Świętej Historii. Księga w siedmiu proroczych wizjach ukazuje dzieje przyszłych cierpień i końcowego triumfu Kościoła, a wraz z Nim tych wiernych, którzy doznali zbawienia na Sądzie Ostatecznym. „Księga Objawienia” jest Proroctwem, jakie otrzymał człowiek, by wiedział, że sam dokonuje wyborów, z których przyjdzie mu się rozliczyć. Jest jednak również nadzieją dla wszystkich, których kusi Szatan, bo mówi, że to Bóg jest Panem panów i Królem wszelkich królów. Przypomina o tym, że wszystkich, którzy odwracają się od Boga, czeka tragiczny koniec. Każde imperium, które walczyło z Bogiem – upadło. Bóg jest Miłosiernym, ale i Sprawiedliwym. Sprawuje wszelako Władzę najwyższą. Pamiętajmy o tym.

KOROZJA AMERYKI

„Sprawowanie urzędu świadczy o człowieku.”

(Pittakos)

Korozją nazywamy stopniowe niszczenie tworzywa na skutek oddziaływania nań otaczającego go środowiska. Wbrew powszechnemu przekonaniu, koroduje wiele materiałów. Metale, betony, żelbet, ceramika, nawet drewno. W przypadku metali rozróżniamy korozję chemiczną i elektrochemiczną. Naukowcy opisują korozję bardzo szczegółowo. Rozpoznają korozję: ogólną, lokalną, z depolaryzacją wodorową, z depolaryzacją tlenową, atmosferyczną, naprężeniową, zmęczeniową, cierną, kawitacyjną, szczelinową, kontaktową, selektywną, wżerową, wysokotemperaturową, katastrofalną, kwasową, siarczanową. Profesjonaliści wymieniają jeszcze i takie zjawiska, jak pęcznienie i solwatacja. Nas jednak interesuje korozja galwaniczna. Powoduje ją kontakt dwóch metali lub stopów o różnych potencjałach, który prowadzi do powstania ogniwa galwanicznego. Nie wchodząc zbytnio w szczegóły, które u mniej odpornych czytelników mogłyby przywołać traumatyczne wspomnienia z lat szkolnych, spieszę poinformować, że zbliżamy się do wyjaśnienia powodów tego wykładu. Podstawowym czynnikiem warunkującym tempo korozji jest, jak wspomniałem wcześniej środowisko. Morska woda z pewnością korozji nie spowalnia. Jednakże wiele konstrukcji metalowych funkcjonuje właśnie w takim otoczeniu. Są to śruby okrętowe, kadłuby statków, mosty i inne budowle stojące w wodzie. Jedną z najbardziej znanych jest amerykańska Statua Wolności. Wykonana jest z żelaza i miedzi.

Jej twórca, Frederic-Auguste Bartholdi, długo się zastanawiał nad sposobem zbudowania konstrukcji zdolnej stawić czoła porywistym wiatrom. Zwrócił się o pomoc do znanego ówcześnie w całym świecie konstruktora mostów, słynącego jednak głównie z jednej budowli. Paryskiej wieży nazwanej Wieżą Eiffel’a. Gustave Eiffel zbudował więc na prośbę Bartholdi’ego żelazny szkielet, który następnie obleczono w miedzianą powłokę późniejszego symbolu Ameryki.

Blisko trzydziestometrowej wysokości szkielet osadzono na czterech solidnych filarach, mających niwelować naprężenia. Na tej konstrukcji oparto kolejny szkielet z żelaza, do którego przymocowano płaskie płyty z tego samego materiału. Dopiero one stanowią podstawę dla płyt miedzianych, formujących ostateczny kształt posągu. Z głównej konstrukcji wyprowadzono mniejszą, będącą bazą dla głowy statui i wąską, czternastometrowej wysokości podstawę dla dłoni trzymającej pochodnię. Całość spina kratownica, która według zamysłów konstruktora powinna wytrzymać najsilniejsze uderzenia wiatru. Przy wietrze o prędkości 80 kilometrów na godzinę, statua odchyla się o 7,5 centymetra.

Bartholdi rozpoczął prace od zbudowania modelu z gipsu opartego na drewnianej konstrukcji. Całość miała 1,25 metra wysokości. Później, wprowadzając poprawki zbudował kolejny o wysokości 2,85 metra. Następny był cztery razy większy. Ostatni, nie wymagający już żadnych poprawek w wyglądzie, był już tylko czterokrotnie mniejszy od planowanej budowli.

Całość podzielono na 300 elementów, które stały się wyjściowym materiałem dla powiększanych czterokrotnie, przy użyciu żmudnych, matematycznych obliczeń, wiernych, drewnianych kopii wszystkich części posągu. Na ich podstawie, z arkuszy miedzi o wielkości jednego metra kwadratowego, czasem większych, tworzono części posągu, które następnie zgrzewano i łączono za pomocą płaskich nitów.

Do każdej z miedzianych płyt przymocowano pięciocentymetrowe paski żelaza. I choć są one połączone ze sobą nitami, każdą dodatkowo łączą żelazne wstawki. Wszystkie skierowano ku górze pod kątem 60 stopni, co sprawia iż zachowują się, jak swego rodzaju sprężyny. Pozwala to miedzianej powłoce na elastyczne oddziaływanie na porywiste wiatry i różnice temperatur.

Bartholdi ustawił statuę w Paryżu używając tymczasowych nitów. Kiedy wszystko zostało dokładnie spasowane i sprawdzone, posąg rozebrano i w roku 1885, w 210 skrzyniach dostarczono do Nowego Jorku. Przesyłka dotarła do okolonej wodami Zatoki Nowojorskiej wyspy Bedloe, nazywanej obecnie Liberty Island.

Tam, postawiono ją raz jeszcze, na specjalnie przygotowanym postumencie. Później robotnicy przyodziali ją ponownie w miedzianą powłokę, mocując jej poszczególne elementy trzystoma tysiącami nitów wstawianych w przygotowane wcześniej otwory.

Pięćdziesięciometrowej wysokości podstawę monumentu zaprojektowali dwaj Amerykanie, Richard M. Hunt i generał Charles P. Stone. Prezydent Grover Cleveland oficjalnie przyjął dar w imieniu Stanów Zjednoczonych 28 października 1886 roku. Natomiast 26 września 1972 roku, prezydent Richard Nixon, w dobudowanych do postumentu pomieszczeniach, otworzył Amerykańskie Muzeum Imigracji. W roku 1984 rozpoczęto renowację pomnika i 4 lipca tego roku pochodnia została wygaszona. Zapłonęła ponownie 4 lipca 1986 roku, w setną rocznicę swej obecności na amerykańskiej ziemi. Statua stoi na zerwanym łańcuchu, dzierżąc w prawej ręce pochodnię, w lewej zaś tablicę z napisem „JULY IV MDCCLXXVI”

„Szlachetna rdza”, jak nazywają ją Włosi, która pokryła posąg malachitową zielenią, nie niszczy powłoki, w odróżnieniu od rdzy pożerającej zwykłe żelazo. Jednak wnętrze statui nie było w stanie opierać się korozji w nieskończoność. Początkowo starano się jej zapobiec oddzielając miedź od żelaza przy użyciu azbestu impregnowanego szelakiem2. Jednak wciąż obecna w oceanicznym powietrzu wilgoć sprawiła, że izolacja przybrała formę gąbki magazynującej dobrze przewodzący elektrolit, jakim jest morska, słona woda. Podciągana kapilarnie3 woda z wolna ogarniała cały pomnik. W ten sposób powstało prymitywne elektrochemiczne ogniwo, podobne do tego, jakie w roku 1800 skonstruował hrabia Alessandro Volta4. Z tego powodu pomnik systematycznie chyli się ku upadkowi.

Jednak przez wiele lat Statua nie była w swym powolnym konaniu odosobniona. Niedaleko niej, na sąsiedniej wyspie Manhattan, podobna choroba toczyła dwa ogromne wieżowce Centrum Handlu Światowego – World Trade Center. Aluminiowy płaszcz każdej z nich bezpośrednio bowiem dotykał swego stalowego szkieletu. W efekcie wieże narażone były na ciągłe oddziaływanie galwanicznej korozji. W roku 1989, specjaliści uświadomili sobie z przerażeniem, że okres trwałości tak zbudowanych budynków, zamyka się w kilkudziesięciu latach. Powstał plan wzniesienia ogromnych rusztowań i demontażu wież. Koszt operacji obliczono na ponad 5,5 miliarda USD. I nagle, z dnia na dzień, plan powędrował do kosza. Plany architektów skonfiskowano, dokumentacja zniknęła, a komórka zajmująca się badaniami przestała istnieć. Ludziom z pracowni architektonicznej Emory Roth, którzy odkryli ponurą prawdę o wieżowcach, podziękowano za ogromny wkład pracy. Powiedziano im, że projekt został odrzucony, a w ciągu następnych „10-12 lat” budynki zostaną „wyburzone i postawione na nowo”.

Wiadomo dziś, że wieże starano się zabezpieczyć przed skutkami ewentualnego pożaru używając do tego celu azbestowych wypełnień. Możliwe, że azbest miał również spowolnić proces korozji. Jednak, na fali ogólnoświatowej walki z azbestem, ten materiał stał się kolejnym gwoździem do trumny obu wieżowców. Wycena rozbiórki wież, dokonana pod koniec ubiegłego stulecia, sięgała już 15 miliardów USD. Rozwiązanie idealne przyniosły zamachy 11 września 2001 roku. Nikt nie musiał wykładać pieniędzy. Mało tego, zburzenie budynków przez „terrorystów” przyniosło w efekcie gigantyczne odszkodowanie, a odbudowany wkrótce kompleks zacznie przynosić kolosalne profity. To niebywała sztuka, przekuć tak wielki problem w zysk! Ci arabscy ekstremiści mają naprawdę głowę do interesów.

Poszlaki wskazujące na kontrolowane wyburzenie wież, układają się pomału w logiczną całość. Informacje o eksplozjach występujących co 25 pięter zaczynają mieć sens. Takie bowiem zamontowanie ładunków wybuchowych w zupełności wystarczyłoby, ażeby zburzyć osłabioną korozją konstrukcję. Tłumaczy to także niezwykłe sproszkowanie betonu, jakie wystąpiło w chwili upadku obu wież. Materiał ten pod wpływem elektrolitu reaguje utratą spójności. Pamiętać jednak należy, że główną konstrukcję obu budynków stanowiły stalowe kolumny, a betonowe podłogi opierały się na tej samej, z każdym dniem słabszej, stali. Taką wersję wydarzeń forsuje całkiem oficjalnie Karl W. B. Schwarz5, prezes firmy Patmos Nanotechnologies (Power And Timing Modeling, Optimization and Simulation). Czyż nie wspaniałym jest przypadkiem fakt, że Święty Jan Ewangelista właśnie na wyspie Patmos doznał objawienia?

Niedawno, duński naukowiec Niels Harrit przedstawił wyniki swoich prac. Wspólnie z ośmioma kolegami z Wydziału Chemii Uniwersytetu w Kopenhadze, przez 18 miesięcy badał cztery próbki sproszkowanych resztek z WTC. Pierwszą próbkę pobrał mieszkaniec Manhattanu, dziesięć minut po upadku drugiej wieży. Dwie kolejne następnego dnia, a ostatnią po tygodniu od wypadków. Podczas badań wykorzystywano między innymi, mikroskop optyczny oraz elektronowy, spektoskrop rentgenowski6 i różnicowy kalorymetr skaningowy7. Grupa naukowców doszła do jednoznacznej konkluzji. W proszku potwierdzono obecność cząstek nanotermitu. Przypomnijmy tu, że termit to mieszanina złożona z glinu oraz tlenku metalu w proporcjach zapewniających redukcję metalu przez glin. Najczęściej sproszkowana tak, aby drobiny były jak najmniejsze. Wynalazł go już w 1893 roku niemiecki chemik Hans Goldschmidt. Początkowo termit był stosowany jako paliwo do produkcji czystych metali bez konieczności użycia węgla. Szybko jednak zaadaptowano go także na potrzeby spawalnictwa. Z powodu swoich właściwości używa go również armia. Termit ulega silnie egzotermicznej reakcji, w której zapalony proszek aluminiowy gwałtownie redukuje tlenki metali, co daje jedną z najwyższych temperatur uzyskiwanych w procesach przemysłowych (ponad 3 500° C), czemu towarzyszy intensywne świecenie.

Produktem reakcji jest płynny metal i tlenek glinu. Ten ostatni obserwujemy wtedy w postaci białego dymu. Reakcja ta jest określana w przemyśle mianem reakcji termitowej. Reakcja termitowa może wystąpić samoistnie, co zmusza do prowadzenia ścisłej kontroli użycia proszku aluminiowego w zakładach przemysłu ciężkiego. Jednak najczęściej trzeba do niej doprowadzić przez wcześniejsze podgrzanie termitu do temperatury zapłonu. W tym celu stosuje się inicjator z magnezu, potasu, soli utleniających czyli tak zwanych saletr lub siarki. Reakcja termitowa przebiega niezwykle gwałtownie, czego efektem jest rozbryzgiwanie się płynnego metalu we wszystkich kierunkach. Efekt ten widoczny był w przypadku WTC. Przypomnę, że właśnie aluminiowe płyty okrywały stalową konstrukcję budynków. Obecność substancji o temperaturze wrzenia niższej niż temperatura reakcji termitowej doprowadza do groźnej eksplozji, w której rozgrzany metal jest odrzucany na duże odległości. Odkrycie Harrit’a wykazało, że reakcja egzotermiczna może wystąpić już w temperaturze 430 stopni Celsjusza, czyli dużo niższej niż wymagana temperatura zapłonu dla konwencjonalnego termitu. Nanotechnologia, to generalnie zestaw technik i sposobów tworzenia rozmaitych struktur o rozmiarach nanometrycznych (od 0,1 do 100 nanometrów8), czyli na poziomie pojedynczych atomów i cząsteczek. Można w ten sposób uzyskiwać materiały o niespotykanych właściwościach mechanicznych, niezwykle precyzyjnej budowie molekularnej, rozdrobnione do postaci pyłu. Taki właśnie pył – nanotermit, zastąpił w przypadku wież WTC, znany i stosowany powszechnie od ponad stu lat proszek, będący mieszaniną aluminium i rdzy. Nowa technologia powoduje również, zdaniem duńskiego badacza, o wiele szybszy wzrost temperatury. Nanotermit może być, jego zdaniem wykorzystany, jako element bardzo efektywnygo materiału wybuchowego. Zawiera w sobie więcej energii, aniżeli dynamit i może być z powodzeniem używany, jako paliwo rakietowe. Jak już wiemy, zarówno aluminium, jak i rdzy w budynkach WTC nie brakowało. Wykorzystanie nowej technologii natomiast, z pewnością zredukowało ilość materiału potrzebnego do obrócenia budynków w perzynę. Warto nadmienić, że NIST9, który do dzisiaj nie wie, jakim cudem zawalił się budynek WTC 7, odmówił zbadania próbek na zawartość termitu, supertermitu, czy jakiegokolwiek materiału wybuchowego lub wspomagającego eksplozję. Wybitni znawcy przedmiotu, jak wspomniany doktor Harrit, czy doktor Steven Jones, opublikowali swoje odkrycia w prestiżowych magazynach, jak Journal of the American Chemistry Society i Nature Scientific American. Ich prace pozostają niezauważone przez „ekspertów” rządowych.

Budynki WTC i Statuę Wolności łączy jeszcze jedno. Zarówno kompleks WTC, jak i Statua, były w przeszłości obiektami ataków ludzi łaknących… adrenaliny. W roku 1975 z południowej wieży WTC skoczył amator tak zwanego BASE jumping10 – Owen J. Quinn. W maju 1977 roku, nowojorczyk George Willig, znany pod pseudonimem „The Human Fly”11, wspiął się przy pomocy własnoręcznie wykonanego sprzętu alpinistycznego, na tę samą wieżę. Jednak swą obecność w tej specyficznej odmianie sportów ekstremalnych w Nowym Jorku zaznaczyli też dwaj Francuzi. Rankiem 7 sierpnia 1974 roku, po wielu latach marzeń i miesiącach przygotowań, Philippe Petit przeszedł po metalowej linie rozciągniętej pomiędzy wieżowcami. Zajęło mu to 45 minut. Na kanwie tego wyczynu powstała zarówno książka, napisana w 2002 roku przez owego śmiałka, jak i film „Man on Wire”12, wyreżyserowany w roku 2008 przez James’a Marsh’a13. Rodak tego akrobaty, Thierry Devaux, który wcześniej skakał na spadochronie z wieży Eiffel’a i mostu Golden Gate, zagiął z kolei parol na Statuę Wolności. 23 sierpnia 2001 roku, uzbrojony w paralotnię, wyskoczył z wysokiego budynku w New Jersey i pokonał blisko 3 kilometry, by wylądować na platformie otaczającej pochodnię Statui. Z niej planował następnie skoczyć przy pomocy bungee14. Jednak w ostatniej fazie dolotu do pomnika, płótno glajdu owinęło się wokół pochodni i śmiałek zawisł na linkach, niefortunnie kończąc swój wyczyn. Całe zdarzenie obserwował tłum gapiów, wkrótce pojawiła się policja i rozpoczęto ściąganie francuskiego skoczka z monumentu. Operacja trwała dłuższy czas, bo nikt nie był do niej przygotowany. Policjanci musieli dostać się najpierw na górę, a później bezpiecznie wciągnąć miłośnika skoków na platformę pochodni. Istotny w całej tej sprawie jest komentarz, jaki pojawił się w jednym z filmów pokazujących to zdarzenie. Podkreślono w nim, że na skutek tego zajścia dłoń Statui, trzymająca pochodnię, uległa znacznemu przekrzywieniu. Szamotanina wiszącego na kawałku płachty skoczka miała ponoć uszkodzić konstrukcję Statui. Czy nie stanowi to najlepszego potwierdzenia dla jej słabości? Devaux nie uderzył w pomnik. Gdyby tak się stało, niechybnie by zginął. Jeśli samo zaplątanie się skoczka obciążonego kilkunastokilogramowym sprzętem spowodowało tak poważne odkształcenia, to los statecznej damy jest przesądzony. Po 11 września 2001 roku zamknięto taras widokowy w koronie statui. Czy tylko z obawy przed terrorystami? Czy, aby ukryć prawdę o słabości konstrukcji?

Korozja trawi całą Amerykę. I to od wielu już lat. Ogniska rdzy widać wyraźnie, kiedy odsłoni się wierzchnią warstwę pozłoty. Spod tandetnej, błyszczącej i cienkiej powłoki normalności wyzierają łuszczące się dziś płaty dawnej świetności. Przez lata całe mówiło się o Związku Sowieckim, jako kolosie na glinianych nogach. Ameryka miała może nogi z żelaza, ale zostały one przeżarte złem i dziś wyglądają niczym perforowany kawał starej, powyginanej blachy.

W poprzedniej książce pisałem:

„Kolejnym wielkim przegranym jest sam prezydent George W. Bush. Rodziny ofiar 9/11 (ponad 400 osób) wytoczyły mu proces, w którym zarzucają głowie państwa tuszowanie prawdy o 9/11 i odpowiedzialność za śmierć poległych bliskich. Waszyngtońska organizacja Center For Public Integrity, ogłosiła, że Bush i jego ludzie jeszcze przed atakiem na Irak, wypowiedzieli ponad 900 fałszywych opinii na temat zagrożeń ze strony tego państwa. Na dwa lata przed inwazją, Bush wypowiedział się 232 razy o posiadaniu przez Irak broni masowego rażenia, a 28 na temat powiązań tego kraju z Al Kaidą. (…) Z kolei, jak ujawniono w 2004 roku, raport przygotowany przez inspektorów rozbrojeniowych USA, informował wprost, że w chwili uderzenia na Irak nie było tam żadnych ładunków biologicznych ani chemicznych, natomiast prace nad bronią nuklearną ustały w czasie pierwszej wojny w Zatoce. Jestem przekonany, że liczba krytycznych opinii o Bushu i jego ludziach będzie rosła z każdym rokiem, jeszcze długo po tym, jak opuszczą Biały Dom, czego setki tysięcy ludzi na całym globie oczekują z niecierpliwością.”

Bardzo szybko słowa te miały się spełnić. Na tę chwilę czekały miliony ludzi na całym świecie. Nie tylko w wioskach Iraku i Afganistanu, Iranu, w obozach Guantanamo i Abu Ghraib. Ale nawet, a może zwłaszcza, w samej Ameryce. Odejście Bush’a świętowała większość normalnych, zwykłych ludzi. Nazajutrz po wyborach, jeszcze nie tak dawno zapatrzona w najgorszego prezydenta USA wszechczasów, liberalna stacja TVN24, błyskawicznie zapomniała o niedawnej miłości i padła do stóp nowemu prezydentowi. Obawiam się, że nadzieje świata pozostaną i tym razem niespełnione, ale pozwólmy światu się łudzić:

„Ulice Waszyngtonu jak ulice Rio podczas karnawału. Roztańczony, skandujący tłum cieszył się ze zwycięstwa Baracka Obamy w wyborach prezydenckich. Spontanicznym manifestacjom radości nie było końca.

Na wiecu w Chicago w Parku Granta dziesiątki tysięcy ludzi wyrażało euforyczną radość na wiadomość o triumfie mieszkającego w tym mieście demokratycznego senatora. Obama wygłosił tam przemówienie.

W Waszyngtonie kilkaset osób zebrało się przed Białym Domem skandując hasła na cześć prezydenta-elekta. Wzruszeni ludzie obejmowali się i całowali. Wznoszono amerykańskie flagi i podobizny Obamy. Wybijając rytm na bębnach, ludzie skandowali ”Bush is gone!”.”15

19 stycznia 2009 roku odejście nieudacznika świętowali radośnie już wszyscy. Już było wolno. Nawet „nasza” Rzeczpospolita oznajmiała:

„George W. Bush z trudem został prezydentem USA i prowadził politykę pełną arogancji i niekompetencji. Jutro kończy drugą kadencję. Przyniesie to uczucie ulgi zarówno w USA jak i za granicą – pisze ’’Financial Times” w artykule redakcyjnym.

Ataki terrorystyczne z 11 września 2001 roku byłyby testem charakteru nawet dla największych mężów stanu. Bush nie okazał się nim być, choć miał rację wysyłając wojska do Afganistanu – ocenia brytyjski dziennik.

Jednak rozpoczęcie wojny w Iraku i koncepcja globalnej wojny z terroryzmem świadczą o tym, że źle rozpoznano naturę strategicznych zagrożeń, przed którymi stanęły Stany Zjednoczone – dodaje ”Financial Times”.

Również więzienia Abu Ghraib i Guantanamo przyczyniły się do pogorszenia reputacji USA.

Bush nie może być uznany za głównego winnego światowego kryzysu ekonomicznego, ponieważ wynika on z polityki monetarnej ery Alana Greenspana, która trwała przez kilka prezydentur – uważa”Financial Times”. Gospodarka USA byłaby jednak w lepszym stanie, gdyby Bush nie zwiększał wydatków jednocześnie zmniejszając podatki – przekonuje gazeta.

Prezydentura Busha wyrządziła Ameryce wiele szkód. Jednak wybierając na prezydenta Baracka Obamę – człowieka z potencjałem męża stanu i wizją – Amerykanie pokazali żywotność swojego systemu politycznego. Obama będzie musiał odnowić reputację USA i odbudować zaufanie do tego kraju – podsumowuje ”Financial Times”. ”16

Nawiązując do zarzutów, jakie postawiły Bush’owi rodziny ofiar, chcę podkreślić, że w Polsce i o tym w ogóle nie słychać. A tymczasem zarzut jest bezprecedensowy. Obywatele Ameryki oskarżają byłego prezydenta o zbrodnię zdrady i zabójstwa, domagając się łącznie siedmiu miliardów USD odszkodowania. Na liście oskarżonych znaleźli się również prezydenccy współpracownicy, jak Rice17, Cheney18, Mueller19, Rumsfeld, czy Tenet20. W imieniu rodzin występuje Stanley Hilton, były starszy doradca senatora Boba Dole. Hilton mówi wprost o dowodach, jakie są w jego posiadaniu. Opowiada również o próbach zastraszania, jakich doznaje na co dzień. Nic dziwnego, rzecz idzie o ogromną stawkę.

Niechaj pointą tego rozdziału pozostanie zdanie Pittakosa21, umieszczone na wstępie. Żadne inne nie będzie trafniejsze.

AGENCJE I KORPORACJE

„Nie może dobrze być rządzone państwo pod rozkazami wielu”.

(Cornelius Nepos)

W maju 2006 roku szefem Centralnej Agencji Wywiadowczej USA (CIA22) został Michael Hayden. Senat zatwierdził tę nominację po trwającym blisko trzy tygodnie wakacie na stanowisku dyrektora Agencji. Zupełnie nieoczekiwanie bowiem, w efekcie afery korupcyjnej, po zaledwie dwóch latach urzędowania, do dymisji podał się Porter Johnston Goss. Prawdopodobnie afera ta została celowo sprokurowana. Kandydaturę Haydena wysunął prezydent George Bush. Hayden pozostawał szefem CIA do końca kadencji Bush’a. 12 lutego 2009 roku Barack Obama nominował nowego dyrektora Agencji i od tej pory CIA zarządza Leon Panetta. Kogo jednak wybrał Bush i dlaczego? Generał Sił Powietrznych USA Michael V. Hayden, od marca 1999 roku do kwietnia 2005 roku, był szefem Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA23). Rola tej szczególnej agencji konsekwentnie pomijana jest we wszystkich opracowaniach dotyczących 9/11. Może dlatego, że wielu piszących zbyt dużo uwagi poświęca CIA i armii.

Powodem może być chęć odwrócenia uwagi od operacji dokonywanych zarówno przez wojsko, jak i militarne firmy prywatne, na zlecenie NSA. Agencji, która teoretycznie stojąc z boku tych dramatycznych wydarzeń, mogła mieć największy na nie wpływ.

NSA z definicji wykorzystuje najbardziej zaawansowane systemy gromadzenia i przetwarzania danych. Jej bliską wspólniczką w tych działaniach jest NASA24. Obie firmy wykorzystują w sposób doskonały narzędzia, jakie niesie współczesna technika komputerowa, a zwłaszcza Internet i satelity.

NSA ma dostęp do wszystkich amerykańskich baz danych, przede wszystkim związanych z lotnictwem i kosmonautyką. Jest to dostęp nieprzerwany, który odbywa się 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu przez wszystkie miesiące roku.

Pośród gąszczu owych informacji znaleźć można ogólnokrajową bazę planów lotów, z najistotniejszymi aktualnymi szczegółami dotyczącymi zarówno samych samolotów, lotnisk, lądowisk, pomocy nawigacyjnych, aktualnych procedur, danych pogodowych, jak i pasażerów wszystkich rej sów w Ameryce.

NSA ma jednak nie tylko dostęp do tych danych. Poprzez działanie „w tle”, ma też „święty spokój” i wolną rękę dla swych poczynań. Uwaga wszystkich tropicieli zagadkowych wypadków została przez lata ukierunkowana na poczynania CIA, FBI25 i głównych agencji wywiadowczych, przede wszystkim Mossadu26, GRU27, BND28 i MI 529. Tymczasem całkiem spora część tajemniczych wydarzeń przypisywana jest zapewne niesłusznie wymienionym wyżej siłom. Paradoksalnie, mogą być one nawet czasem przez nie sygnowane, pozwalając rzeczywistym sprawcom pozostawać w całkowitych ciemnościach i medialnej ciszy.

Społeczeństwa karmione filmami o występnych działaniach wywiadów, przekonywane są do ich udziału w każdym tajemniczym zabójstwie, konflikcie zbrojnym, czy akcie terroru. Z pewnością na ogół odpowiada to rzeczywistości. Czy jednak zawsze?

Jak podkreślałem niejednokrotnie, do przeprowadzenia operacji na skalę 9/11, potrzebne były trzy podstawowe elementy. Wiedza, środki i umiejętności. NSA jest firmą, której nie brakuje żadnego z nich. Wręcz przeciwnie, poprzez status najważniejszej agencji bezpieczeństwa w państwie, posiada nieskrępowany dostęp do wiedzy pozostałych agencji rządowych, środków będących w gestii rządu i umiejętności najlepszych w każdej dziedzinie specjalistów. Korzysta z przywilejów, jakich nie ma żadna inna siła w Ameryce.

Ma własną sieć wywiadowczych satelitów zaprojektowaną i obsługiwaną przez SAIC30 i innych prywatnych dostawców. Jednak 11 września agencja nie brała formalnie udziału w żadnej operacji rządowej, czy wojskowej, by być oskarżoną o nieudolność, bądź zaniedbanie. Nikt nie kierował wobec niej pytań o zaangażowanie w owe wypadki, nikt też nie zarzucił jej niekompetencji. Uważam, że prawdy należy szukać tam, gdzie nie ma tłumów dziennikarzy, błysków fleszy, telewizyjnych kamer i dziennikarskich sugestii. Prawdy należy szukać tam, gdzie panuje cisza, z dala od zgiełku dochodzeniowców całego świata. Najciemniej zawsze jest pod latarnią. I dlatego, że o NSA, najpotężniejszej sile wywiadu USA, nie wspomina się w ogóle, można domniemywać, że jej związek ze sprawą jest wysoce prawdopodobny. Zarówno w zakresie przygotowania, realizacji, jak i późniejszej dezinformacji, włączając w nią penetrację środowisk trudniących się dociekaniem prawdy o 9/11. O tej ostatniej trochę więcej znajdzie Czytelnik w rozdziale DEZINFORMACJA.

NSA ma swoją siedzibę w Fort Meade, w stanie Maryland. Fort George G. Meade, bo taką ma pełną nazwę, leży w połowie drogi pomiędzy Baltimore i Waszyngtonem. Położony jest niedaleko Laurel, a od 1952 roku był siedzibą AFSA31. Jeszcze w czasach II Wojny Światowej centrum kryptoanalityczne zlokalizowane było w Waszyngtonie, jednak wraz z rozpoczęciem tak zwanej zimnej wojny, zorientowano się, że ewentualny atak na stolicę może zniszczyć całkowicie tę siedzibę. Postanowiono ją przenieść w bezpieczniejsze miejsce.

Początkowo wybór padł na Fort Knox, jednak większość z pięciu tysięcy dotychczasowych pracowników biura nie chciała przenosić się aż tak daleko. Podjęto więc decyzję o szukaniu nowej lokalizacji, w pobliżu Waszyngtonu. Do wyboru przedstawiono Biuro Laboratorium Dróg Publicznych w Langley, w stanie Wirginia i właśnie Fort Meade. Ostatecznie zdecydowano się na ten drugi obiekt, pierwszy oddając we władanie CIA.

Fort Meade istniejący już od roku 1917, nazwany był imieniem bohatera spod Gettysburga, generała George’a Gordona Meade’a. W czasie I Wojny Światowej przeszkolono w nim sto tysięcy żołnierzy, wysłanych następnie na front europejski. Podobnie było w czasach II Wojny Światowej, kiedy Fort pełnił funkcje szkoleniowe. W 1952 roku, kiedy podjęto decyzję o rozbudowie obiektu dla potrzeb Agencji, projekt utajniono i opatrzono kryptonimem „K”. Wkrótce, na podstawie tajnej dyrektywy prezydenckiej, powołano do życia NSA, która zajęła zaadaptowany dla jej potrzeb Fort. Ośrodek Agencji zajmuje powierzchnię 260 hektarów, a sam parking samochodowy posiada prawie 30 tysięcy stanowisk. Wybudowano zresztą dla niego specjalny łącznik z autostradą, wyłącznie dla pracowników firmy, która jest największym pracodawcą w stanie Maryland. Ocenia się, że na całym świecie pracuje dla Agencji ponad sto tysięcy osób. O tym, że Fort jest siedzibą NSA świat dowiedział się dopiero w roku 1995. To kolejny argument dla tych, którzy twierdzą, iż plany zamachów 9/11 nie mogłyby się utrzymać w tajemnicy, bo zbyt wiele osób musiałoby być w nie zaangażowanych. Kiedy niejednokrotnie w dyskusjach wskazywałem na fakt, że przez lata udawało się dochować sekretów Bletchley Park32, czyProjektu Manhattan33, ripostowano, że były to czasy wojny. W Fort Meade zatrudnionych jest 20 tysięcy osób, a wśród nich ogromna rzesza najwybitniejszych matematyków. Okazuje się więc, że tajemnicy o wielu rzeczach można dochować nawet w czasach tak zwanego pokoju. O samej NSA mówi się nawet i dziś dość prześmiewczo, jako o agencji nie istniejącej (No Such Agency34).

Grupą szczególnie interesującą, a powiązaną z działalnością NSA, są ludzie z tak zwanego BENS35. Wymyślili sobie dumnie brzmiącą nazwę, oprawili w nią szczytne cele i… ciągną z tego pomysłu niesamowite zyski. Są one zresztą obopólne, bo Agencja w wielu swoich działaniach ma zarówno oficjalne wsparcie potęg biznesowych, jak i całkiem skuteczną przykrywkę. Organizacja ma w założeniu wspierać bezpieczeństwo narodowe (!). BENS znalazł sobie siedzibę naprzeciwko Białego Domu, przy Pennsylvania Avenue NW, pod numerem 1717.

Kogo znajdziemy w tym niezwykłym stowarzyszeniu wolontariuszy – patriotów? Otóż członkami tego ekskluzywnego klubu są, między innymi:

Norman R. Augustine, dyrektor firmy Lockheed Martin36;

David S. Browning, wiceprezes Schlumberger37;

Daniel H. Case, III reprezentujący Bank Chase38;

Rudy de Leon, wiceprezes firmy Boeing39;

Victor Ganzi z korporacji Hearst40;

Richard Grasso z Giełdy Nowojorskiej;

Frank W. Jenkins, SAIC;

Paul V. Lombardi, prezes DynCorp41;

Stephen T. McClellan z Merryl Lynch42;

Philip A. Odeen z TRW43;

Peter G. Peterson i Stephen A. Schwarzman z Blackstone Group44.

Jest również Linda Mills, była agentka NSA, która mieszkała obok niektórych rzekomych „porywaczy”. Postaram się kiedyś wrócić do tego wątku, bo wielce ciekawy jest ten właśnie aspekt „geograficzny”. Prześledzimy wówczas ścieżki, jakimi podążali w Ameryce zarówno „porywacze”, jak i ludzie najrozmaitszych służb, którzy nic o nich podobno do końca nie wiedzieli.

Blackstone ma wiele międzynarodowych powiązań rządowych i wojskowych, głównie w Londynie. Petersen jest szefem CFR45, Przewodniczącym Banku Rezerw Federalnych w Nowym Jorku i założycielem Concord Coalition46. Zanim powołał do życia Blackstone był przewodniczącym Lehman Brothers, a później również Lehman Brothers, Kuhn & Loeb Inc.47.

Jeszcze wcześniej był osobistym przedstawicielem prezydenta Richarda Nixon’a. Z kolei Schwarzman jest członkiem CFR, zasiada także w Radzie Nadzorczej Biblioteki Publicznej Nowego Jorku i Krajowej Radzie Doradczej JP Morgan Chase. W wieku 31 lat, w roku 1978, został wybrany Dyrektorem Zarządzającym Lehman Brothers. Od października 2000 roku Blackstone zarządzała hipoteką budynku WTC 7 (!), który zawalił się z dotąd niewyjaśnionych przyczyn 11 września 2001 roku, grzebiąc pod gruzami biura Departamentu Obrony, CIA i wielu innych instytucji rządowych.

Firmy i ludzie powiązani z BENS przewijają się w wielu miejscach, w których szukamy tropów prowadzących do organizatorów 9/11. Pojawiają się przy okazji kontraktów zbrojeniowych, biznesu gazowego i naftowego, a także w sprawie słynnych już operacji zakupu i sprzedaży akcji giełdowych, uwikłanych w 9/11 linii lotniczych. To również BENS pomogło stworzyć Homeland Security – odpowiednik Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

SzefemBENS jest Stanley A. Weiss, członek Rady Doradczej Centrum Polityki Publicznej Bliskiego Wschodu RAND48, jak również CFR.

W bliskich kontaktach z NSA pozostaje wiele innych firm przewijających się w tle wydarzeń 11 września. Przyjrzyjmy się im przez chwilę.

AMEC. Firma, zajmująca się remontem tej części Pentagonu, która uległa zniszczeniu w wydarzeniach 9/11. Tej samej firmie zlecono później usuwanie skutków tego ataku. To mogłoby być zrozumiałe i tłumaczone niejako kontynuacją wcześniejszych prac. Jednak tej samej firmie zlecono również usuwanie pozostałości po budynku WTC 7 w rejonie „Ground Zero”49, w Nowym Jorku. Wśród podwykonawców AMEC znalazła się firma Tully Inc., która z kolei podnajęła znaną firmę zajmującą się wyburzeniami (!), Controlled Demolition Inc.. Ta ostatnia wykonała w lipcu 2001 roku kontrolowane wyburzenie ogromnych, bliźniaczych (!) zbiorników gazu w Maspeth, w stanie Nowy Jork. Czyżby kolejny zbieg okoliczności? AMEC była też jedną z firm remontujących lotnisko Newark, łącznie z hangarem, w którym według pewnych danych, w przeddzień zamachów wybuchł pożar. Niektórzy twierdzą, że stał w tym hangarze samolot mający imitować późniejszy rejs UAL 175 lub AAL 11. Warto tu dodać, że przed eksplozją autobusu w Londynie, 7 lipca 2005 roku, widziano i sfotografowano zaparkowany w miejscu tragedii samochód typu van, należący do firmy Kingstar. To również firma zajmująca się kontrolowanymi wyburzeniami. Jednak, co ciekawsze, podczas eksplozji autobusu, na ulicy Tavistock zginał niejaki Anthony Fatayi-Williams, pochodzący z Nigerii pracownik AMEC. Warto przypomnieć, o czym pisałem w książce „Oko Cyklopa” przy okazji analizowania sytuacji w Gruzji, że istnieje tam rurociąg będący własnością British Petroleum, Baku-Tbilisi-Ceyhan przesyłający milion baryłek ropy dziennie. Głównym jej odbiorcą jest Izrael, a ochroną tego rurociągu zajmuje się oczywiście izraelska firma BTC. Okazuje się, że AMEC zaangażowany jest także przy tym przedsięwzięciu. Podobnie, jak w innych kontraktach na terenie okupowanego Iraku.

HONEYWELL50. Ta firma pojawiła się w świetle wydarzeń 9/11, jako producent czarnych skrzynek znalezionych w Shanksville. Jak napisałem w książce „Operacja Dwie Wieże”:

„Samolot UAL 93 rozpoczął swoją lotniczą służbę w roku 1996. I na jego pokładzie umieszczono czarne skrzynki firmy Allied-Signal. W grudniu 1999 roku firma Allied-Signal wykupiła przedsiębiorstwo Honeywell. Jednak władze spółki zadecydowały o przyjęciu nazwy wykupionej firmy, bo była ona bardziej rozpoznawalna na rynku. Samolot rozbił się w roku 2001. Jakim więc cudem na drugiej skrzynce, CVR właśnie, pierwszą literą, jedyną jaka ocalała, jest litera „H”? Z równie charakterystycznym dla logo firmy kształtem? Jest to ewidentnie skrzynka wyprodukowana przez Honeywell i jako taka nie miała prawa znajdować się w tym samolocie. Skrzynki z tym znakiem zaczęto bowiem montować w samolotach od 2000roku.”

Ludzie, którzy zaplanowali tak skomplikowaną operację, jaką były zamachy 9/11, musieli przygotowywać się do niej latami. Bardzo prawdopodobne, że dane w czarnych skrzynkach spreparowano na długo przed wrześniem 2001 roku. To także pracownicy firmy Honeywell lecieli samolotem linii Colgan51, którym podróżował ponoć jeden z domniemanych porywaczy – Mohammad Atta.

WESCAM. To z wysoce zaawansowanej technologicznie kamery tej firmy, zamontowanej na niezidentyfikowanym do dziś śmigłowcu, pochodzą publikowane szeroko ujęcia drugiego ataku na WTC. Zdjęcia te udostępniono stacji W-ABC (ABC7), która przesłała je następnie stacjom CNN, FOX i NBC. Przesyłanie sygnału rozpoczęto 11 sekund przed atakiem (!).

NASA. W hangarze NASA właśnie, agenci FBI przesłuchiwali pasażerów samolotu linii Delta, rejs 1989, który 11 września zmuszono do lądowania w Cleveland. Samolot posadzono na ziemi, bo miał dokładnie tę samą linię drogi, co rejs United 175, według oficjalnej wersji porwany tamtego ranka. Wkrótce po atakach pojawiły się pogłoski, jakoby inny samolot pomylono z rejsem United 93. Informację tę podał zarówno burmistrz Michael R. White, jak i dziennikarka stacji 9News. Oboje później zdementowali tę wiadomość. Proszę pamiętać o tej informacji podczas lektury rozdziału IKARY APOKALIPSY.

Niejako w cieniu NSA funkcjonują jeszcze dwie inne agencje. NRO52 i NIMA53 (przemianowana później na NGA54).

NIMAznana jest, jako „oczy Ameryki”. NRO, to z pewnością jej uszy. To ona, wspólnie z NSA, nadzorowała system ECHELON55. Dwa dni po tym, kiedy prezydent Bush otrzymał raport ostrzegający przed Bin Ladenem, 8 sierpnia 2001 roku, nowym szefem NRO został James R. Clapper. NRO powołano do życia w roku 1960. Ówczesny prezydent Dwight Eisenhower, osobiście dekretował jej powstanie w lutym 1958 roku, w reakcji na umieszczenie na orbicie Ziemi przez Związek Sowiecki pierwszego satelity o nazwie SPUTNIK. NRO miała stworzyć system amerykańskich satelitów szpiegowskich. Istnienie NRO ujawniono dopiero w roku 1992.

Wszystkie trzy agencje współdziałały również przy projekcie TRAILBLAZER56. Oczywiście nie znamy jego szczegółów, jednak w przeciekach prasowych mówiono o nim, jako o „programie niewidzialnych satelitów” („stealth satellite program”). W latach 1998 i 1999, za czasów prezydenta Clintona, część zadań projektu TRAILBLAZER przekazano prywatnym podwykonawcom. Wkrótce o sprawie zrobiło się głośno na tyle, że trafiła ona pod obrady Kongresu. Znamienne, że przesłuchiwany wówczas generał Hayden uniknął wiążącej odpowiedzi na pytania o projekt ECHELON. Takie stanowisko pozwalało z pewnością w przyszłości odrzucić wszelkie podejrzenia o nieudolność agencji. Wtedy zamachy 9/11 był dopiero w fazie przygotowań.

Przy projekcie TRAILBLAZER obecna była jeszcze jedna firma o ciekawych koneksjach – Booz, Allen & Hamilton57. Interesujące jest też to, że w wyniku ataku na Pentagon zginęło trzech pracowników tej firmy, zarządzanej przez James’a Woolsey’a. Woolsey, to były dyrektor CIA i członek PNAC58. W zamachu zginęło też dwóch pracowników firmyBTG Inc., powiązanej także z projektem TRAILBLAZER. Warto tutaj podkreślić, że w miejscu, które zostało w wyniku ataku na Pentagon zniszczone, mieściły się biura kilku firm pracujących nad tym projektem. W zaledwie dziesięć dni po zamachach, Woolsey wykupił BTG poprzez inną swoją firmę Titan Corporation59. Oczywiście Titan jest również jednym z głównych wykonawców działających w tym projekcie.

Jednym z ważniejszych uczestników projektu TRAILBLAZER jest także Lockheed.

Ale nie tylko. W marcu 2001 roku, firma LOGICON TASC ogłosiła oficjalnie, podpisanie w ramach projektu TRAILBLAZER, pięcioletniego kontraktu wartego 57 milionów USD. LOGICON, to w rzeczywistości spółka firm. W jej skład weszły:

Logicon Task Team, część firmyNorthrop Grumman60, Veridian61 (w 2003 roku przejętego przez General Dynamics), Advent Systems Inc., Mountain View, EDS, Advanced Engineering & Sciences, RDR Inc., SRS Technologies.

Podwykonawcą Logicon Task została firmaMTC (Modern Technologies Corporation) z Dayton. W jej władzach zasiadał Kenneth A. Minihan, związany wcześniej z NSA i DIA62 oraz generał Lawrence A. Skantze z Sił Powietrznych USA.

Z kolei we władzach firmy Veridian znalazł się były kosmonauta Neil Armstrong, do którego wrócimy w rozdziale DEZINFORMACJA.

Sam projekt TRAILBLAZER ma wiele powiązań z wydarzeniami, jakie rozegrały się 11 września 2001 roku. Ale nie tylko z nimi. 8 grudnia 2004 roku, senator i członek Komisji Wywiadu Jay Rockefeller z Zachodniej Wirginii, powiedział, że projekt ten był „całkowicie nieuzasadniony oraz bardzo, bardzo nieekonomiczny i groźny dla bezpieczeństwa narodowego”. Wraz z trzema innymi senatorami z Partii Demokratycznej, Rockefeller odmówił swego poparcia dla dalszych prac nad tym przedsięwzięciem. Sprawę wyciszono już po trzech tygodniach i projekt ponownie otrzymał zielone światło. Pomocne okazały się „przyczyny naturalne” w postaci trzęsień ziemi na Sumatrze i kilka potężnych tsunami na Oceanie Indyjskim, które zabiły wielu ludzi w Indonezji, Tajlandii, Indiach i Sri Lance. Pojawiły się akurat pod koniec grudnia 2004 roku i w styczniu roku następnego. Po przejściu w sierpniu 2005 roku huraganu Katrina, nikt już w Kongresie nie wracał do obaw związanych z projektem. Projekt TRAILBLAZER nie ograniczał się tylko do programu satelitarnego. Miał z pewnością o wiele szerszy zakres działań. Spotkałem się z opracowaniami publicystów podejrzewającymi, że wszystko, co rozegrało się 11 września, określone było mianem „Operacji Trailblazer”. Warto tu przypomnieć sobie raz jeszcze, co oznacza to słowo. Smugacz. Pocisk wystrzelony „na próbę”, „na wabia”. Ten, który wskazuje cel, ale nie jest pociskiem prawdziwym. Zagrożenie realne, rzeczywiste idzie zaraz za nim. Być może nazwanie wydarzeń 9/11 tym mianem byłoby najbardziej trafnym w opisie tego, co rozegrało się wówczas na amerykańskim kontynencie.

Z NSA mają bliskie kontakty i inne firmy, których działalności w samych wydarzeniach 11 września nie widać. Jednak zyskują one na wadze w świecie, jaki stał się efektem tych zamachów.

MICROSOFT63. Ta firma musiała współpracować z NSA, co dla każdego powinno być oczywiste, choć oficjalnie, przez długie lata, był to temat nieistniejący. W prasie i w sieci pojawia się jednak coraz więcej informacji na ten temat:

„Amerykańska National Security Agency – instytucja zajmująca się między innymi podsłuchiwaniem podejrzanych o terroryzm – umieściła w Windows Vista własne poprawki, Microsoft odmawia poinformowania o szczegółach kontrybucji agencji. NSA również nie chce poinformować o szczegółach wprowadzonych do systemu zmian. Wiadomo tylko, że w ramach agencji działały dwie grupy, z których jedna zajmowała się symulowaniem ataków na Vistę, a druga pomagała Departamentowi Obrony w bezpiecznym konfigurowaniu systemów. Miało to podnieść poziom bezpieczeństwa oraz chronić przed złośliwym oprogramowaniem.

Microsoft przyznał, że współpracuje z NSA od czterech lat… a agencja miała wpływ także na Windows XP oraz Windows Server 2003. Korporacja oświadczyła, że w przypadku Windows Vista korzystała z ekspertyz bezpieczeństwa także innych amerykańskich i międzynarodowych agencji, z których wszystkie – oprócz NATO – ”pragną zachować anonimowość”.

Korporacja z Redmond nie chwaliła się głośno współpracą z NSA, jedyna wzmianka o pomocy agencji ukazała się w dokumencie ”Windows Vista Security Guide” przeznaczonym dla specjalistów z dziedziny bezpieczeństwa.

Z NSA dochodzą sygnały, że odpowiednie zabezpieczenie systemu Microsoftu – z którego korzystają setki tysięcy pracowników amerykańskiego departamentu obrony – leżało w interesie agencji.

Nie tylko Microsoft korzystał ze wsparcia amerykańskich agencji rządowych. Na podobny ruch zdecydowało się Apple, które współpracowało z NSA przy opracowywaniu poradnika bezpieczeństwa dla Mac OS X. Z nieokreślonymi agencjami współpracował też Novell, który jasno określa że nie może odpowiedzieć na pytania typu ”kto, co i kiedy”.

NSA odmówiło komentarza w sprawie współpracy z innymi twórcami oprogramowania, dodając tylko że Microsoft jest jedynym developerem, z którym ”partnerstwo znajduje się na takim etapie, że można je potwierdzić publicznie”.

Głównym zadaniem National Security Agency jest monitorowanie komunikacji prowadzonej przez państwa, terrorystów i”innych”. NSA ma też za zadanie dbać o bezpieczeństwo informacyjne i to pod ten drugi punkt ma podpadać współpraca z Microsoftem – przynajmniej oficjalnie.”64

I kolejny tekst na ten temat, z tego samego dnia:

„Amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Agency – NSA) pomogła Microsoftowi w opracowaniu zabezpieczeń systemu Windows Vista – przyznali przedstawiciele koncernu z Redmond. System ma być dzięki temu bezpieczniejszy – jednak udział NSA w pracach nad tak popularnym oprogramowaniem budzi niepokój organizacji walczących o respektowanie prywatności obywateli…

Pracownicy NSA byli odpowiedzialni m.in. za opracowanie takiej konfiguracji systemu, która spełniałaby wymagania amerykańskiego Departamentu Obrony.

Rzecznik NSA, Ken White, poinformował, że agencja nie pierwszy raz pomogła prywatnej firmie w zakresie bezpieczestwa systemu operacyjnego – aczkolwiek po raz pierwszy przedstawiciele NSA zaangażowali się w prace nad tak popularnym oprogramowaniem jak Windows. Zdaniem White’a udział Agencji Bezpieczeństwa Narodowego w pracach na zabezpieczeniem systemu potwierdza, że Vista jest bezpieczna i spełnia wymagania stawiane systemom operacyjnym przez instytucje rządowe.

Warto przypomnieć, że NSA już wcześniej przygotowywała specjalne przewodniki dla użytkowników, zawierające porady jak najlepiej zabezpieczyć systemy Windows XP oraz Windows 2000. Agencja konsultowała też opracowanie Vista Security Guide, dostępne na stronach Microsoftu.

Przedstawiciele Microsoftu nie podali szczegółowych informacji na temat udziału NSA w pracach nad zabezpieczeniem Windows – w opublikowanym przez koncern oświadczeniu czytamy, że firma zwracała się z prośbą o uwagi dotyczące zabezpieczeń Visty do wielu różnych agencji rządowych i organizacji – m.in. NSA, NATO czy NIST (National Institute of Standards and Technology).

„Tylna furtka” dla rządu?

„Sądzę, że mamy powody do obaw” – mówi Marc Rotenberg, szef działającego przy fundacji Electronic Frontier Foundation centrum informacyjnego EPIC (Electronic Privacy Information Center). ”Dość niepokojąco brzmi informacja, że rządowa agencja szpiegowska współpracuje z producentem najpopularniejszego oprogramowania na rynku – tym bardziej, że NSA już kiedyś interesowała się możliwością uzyskania dostępu do komputerów użytkowników popularnych systemów operacyjnych”” – tłumaczy Marc Rotenberg.

Ken White z NSA zdecydowanie zaprzecza takim sugestiom. ”Pomagając w zabezpieczeniu systemu operacyjnego po prostu realizujemy jeden z podstawowych celów naszej działalności. NSA kojarzy się wszystkim ze szpiegowaniem i agentami – podczas gdy naszym równie ważnym zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa informacji” – mówi White.”65

NSA, to nie tylko jej szef. To, w równej mierze odpowiedzialni za poczynania Agencji, jego zastępcy.

Od roku 2000 był nim William B. Black, Jr, były dyrektor Działu Informacji firmy SAIC. To ta firma często stanowiła „przykrywkę” dla działań Agencji. Black został dyrektorem NSA w roku 2005, kiedy Hayden przeszedł do Wywiadu Narodowego.

Na długo przed 9/11 z NSA współpracowała również firma NARUS, ze swym kluczowym produktem STA66. Ta kooperacja polegała oczywiście na szpiegowaniu obywateli amerykańskich wiele lat przed wprowadzeniem Patriot Act67. Wiadomo, że w roku 1999, NARUS prowadził wspólne prace nad STA z innym gigantem, firmą ORACLE68. Dalsze zaangażowanie w technice światłowodowej połączyło NARUS z firmą z Miami, o nazwie TERRENAP. W jej konferencji na Hawajach uczestniczyły, obok NARUS, zarówno Boeing, jaki i Abraxas, a także VERIZON69. Z dobrodziejstw ich prac korzystały tuzy telekomunikacyjne Ameryki – Lucent, AT&T70 i Bell.

Jednym z dyrektorów NARUS jest niejaki Andrew Kau, były główny konsultant Booz, Allen & Hamilton. Wspomniany tu VERIZON ma również długie tradycje współpracy z NSA. Jej szef, Ivan G. Seidenberg, przez lata pracował z kolei dla Honeywell International Inc..

O współpracy AT&T w zakresie szpiegowania Amerykanów mogliśmy nawet przeczytać:

„Kongres Stanów Zjednoczonych jeszcze w tym tygodniu będzie głosował nad nowelizacją ustawy o Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA). Proponowane zmiany umożliwią NSA wgląd w bazy danych firm telekomunikacyjnych, celem podsłuchu rozmów telefonicznych oraz przeglądania poczty elektronicznej.

W 2002 roku Mark Klein, były pracownik techniczny firmy AT&T San Francisco, opublikował informację o swojej firmie, która jego zdaniem zbiera dane na potrzeby NSA. Jego zeznania doprowadziły do wielu procesów sądowych przeciwko firmie AT&T, której zarzucono inwigilację. Obecnie Mark Klein znajduje się w Waszyngtonie, gdzie publicznie opowie się za wetowaniem ustawy o udzieleniu National Security Agency możliwości inwigilacji społeczności. Robert Siegel przeprowadził wczoraj rozmowę z Markiem Kleinem na temat sytuacji AT&T i debaty Kongresu o nowelizacji ustawy o NSA.

Mark Klein:

„W 2002 roku dowiedziałem się, że NSA planuje coś w związku z naszą firmą. Do naszego biura przyjechał tajny agent, który poinformował głównego technika o super-tajnym projekcie. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze o co dokładnie chodziło. Po kilku tygodniach wyszło na jaw, że budowali wspólnie sekretną instalację. Przydzielono mnie po jakimś czasie do serwerowni, gdzie miałem dostęp do sprzętu, internetu i wszelkich przewodów, przez które przepływały wszelkie istotne dane. Posiadałem również pełną dokumentację dotyczącą specyfikacji podłączenia instalacji.

Odkryłem, że wpięli się w główny światłowód, który odpowiedzialny był za cały ruch internetowy idący przez biuro. Dane jakie generowaliśmy w całości kopiowane były do tajnego pokoju, a potem do NSA. Co ciekawe, korzystaliśmy z technologii, która pozwalała nam na transfer 2.5 GB na sekundę a całość informacji w postaci pełnej kopii – wędrowała bezpośrednio przez, jak to nazywali – ”rozdzielacz” do NSA. Przez nasze łącza nie wędrowały tylko dane naszej firmy, ale również innych takich jak Sprint, Quest czy GlobalCrossing.

Ilość tych danych była tak duża, że ciężko byłoby się w nich czegokolwiek doszukać, dlatego podejrzewałem, że korzystają z zaawansowanych urządzeń do weryfikacji ruchu internetowego. W dokumentacji, którą dysponowałem zauważyłem sprzęt o nazwie STA 60400 – Semantic Traffic Analyser. Nie myliłem się, jego zadaniem było analizowanie wygenerowanego ruchu pod kątem treści, nie adresów e-mail, lokalizacji, czy danych osobowych.

Od samego początku byłem zaniepokojony tym co działo się na moich oczach. Wydawało mi się to sprzeczne z konstytucją. Goście przyszli do biura i nie chcieli podsłuchiwać jednego czy dwóch użytkowników. tylko cały internet. Błąd AT&T polegał na braku formalnej części umowy, która stanowiłaby niezbity dowód tego, co się tam działo. Obecnie nie dysponują niczym a w procesach, które im wytoczono stoją na straconej pozycji. W tym tygodniu odbędzie się debata, której rezultatem może być umożliwienie NSA podsłuchiwania wszystkich mieszkańców, łącznie z wglądem w korespondencję e-mail. Nie podoba mi się to. Rozumiem, jeśli zaistnieje sytuacja zagrożenia życia lub bezpieczeństwa państwa, ale dopóki nic takiego się nie dzieje, ustawa jest dla mnie kontrowersyjna.”71

Przez wszystkie lata, zło płynęło i nadal płynie, z jednego źródła. Z miejsca styku polityki i biznesu. Wszelkie zamachy, przewroty i wojny czerpią z niego obficie. Najdosadniej określił to doktor Matthias Rath72, lekarz i znawca tematu. Ten, od wielu lat walczący z kartelem farmaceutycznym i medycznym naukowiec, nie zawahał się dać wyraz swoim przekonaniom w przejmującym akcie oskarżenia, jaki przekazał na ręce Prokuratora Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Oskarżył w nim najwyższych rangą polityków, spółki farmaceutyczne, firmy sektora petrochemicznego, grupy finansowe, wojskowych i przedstawicieli mass mediów, o zbrodnie przeciwko ludzkości. Swój apel wystosował w imieniu narodów świata73.

IKARY APOKALIPSY

„W miarę, jak się starzejemy, odkrywamy, że najrzadsza jest odwaga myślenia”.

(Anatol France)

Kiedy mówimy o amerykańskich bohaterach 11 września 2001 roku, mamy najczęściej na myśli strażaków i policjantów. Bo przecież to oni, wykonując swe podstawowe zadania, ruszyli na pomoc zaatakowanym cywilom. Zapłacili cenę najwyższą. Wypełniając swe obowiązki złożyli w ofierze własne życie. Dziś wiemy już, że wielu z nich nie musiało zginąć. Ich poświęcenie okazało się odskocznią dla politycznych hohsztaplerów, takich jak burmistrz Nowego Jorku – Rudolph Giuliani. Związek Zawodowy Strażaków (Association Of Fire Fighters) wyprodukował film, w którym ukazuje prawdziwą twarz byłego burmistrza. Strażacy są przekonani, że wbrew obiegowej opinii, Giuliani nie tylko nie jest bohaterem, ale wręcz współsprawcą ich dramatów. Twierdzą, że z powodu jego zaniedbań, mieli na stanie niesprawne krótkofalówki, co uniemożliwiło wielu z nich we właściwym czasie, zarządzoną przez dowództwo, akcję odwrotu z budynków. Zarzucili też Giulianiemu, że nie uświadomił kilkudziesięciu tysięcy ludzi pracujących w rejonie „Ground Zero”, w tym wielu strażaków, o skażeniu powietrza.

Jednak wśród bohaterów 9/11 są ludzie, o których poświęceniu i wielkiemu zaangażowaniu mówi się niewiele. To kontrolerzy ruchu lotniczego. Tego dnia podjęli niezwykły trud ratowania ludzi znajdujących się w ogromnej liczbie samolotów będących w ruchu nad lądem i wodami Ameryki.

Dla sysytemu kontroli ruchu lotniczego Ameryki Północnej było to wyzwanie jedyne w swoim rodzaju. By mu sprostać, potrzeba było intensywnej pracy tysięcy ludzi, niesamowitego wysiłku koordynacyjnego, błyskawicznych decyzji podejmowanych pod ogromną presją uciekającego czasu. Pomógł im Bóg, bo w swej łaskawości raczył dać tego dnia Ameryce dobrą pogodę. Kilka zaledwie ośrodków burzowych nie stanowiło większego problemu. Uderzenie w USA wymierzono przed główną falą rozlotów z Zachodniego Wybrzeża. Gdyby atak nastąpił po południu, w powietrzu mogłoby być ponad 3000 samolotów więcej. Jednak i tak było ich dużo. 4500 maszyn, z czego około 3300 komercyjnych i 1200 prywatnych. W ciągu pierwszych 15 minut po podjęciu decyzji o posadzeniu całego ruchu na ziemi, co nastąpiło o 9:45, zmieniono trasę 1100 samolotów. To więcej niż jeden samolot na sekundę. 2868 maszyn wylądowało w ciągu godziny od hasła „ATC Zero”74. Wylądowały 154 samoloty linii United i 169 linii American. W całą akcję zaangażowali się również kontrolerzy kanadyjscy, którzy na małych, przygranicznych lotniskach posadzili 252 odrzutowce zmierzające do Ameryki z Europy i Azji.

Różnie wyglądała praca w poszczególnych ośrodkach kontroli, bo każdy miał inne problemy, a kierownictwo ośrodków regionalnych musiało stawiać czoła sytuacji z odmienną oceną zagrożenia. W Nowym Jorku, zaraz po drugim uderzeniu, podjęto decyzję o zamknięciu setek mil przestrzeni powietrznej w całym regionie. W Bostonie, z którego wystartowały feralne samoloty, ośrodki postanowiono ewakuować. Jednak już po godzinie kontrolerzy wrócili do pracy, by pozostać na stanowiskach przez resztę dnia. W Cleveland i Indianapolis, gdzie dwa porwane samoloty zniknęły ze wskaźników radarowych, kontrolerzy musieli czyścić ich przewidywaną drogę lotu z innych samolotów, kierując jednocześnie cały pozostały ruch do lądowania. A samoloty lądowały na wszystkich nadających się do tego lotniskach, począwszy od międzynarodowych, poprzez krajowe, na małych lokalnych kończąc. Wiele samolotów dyspozycyjnych lądowało również w dużych portach międzynarodowych, w rejonie których przelatywały. Dało to szansę mniejszym lotniskom, z jednym pasem i skromną ilością dróg kołowania na opanowanie ruchu. Taki ruch przejmowały lotniska z Los Angeles, Chicago, Atlanty, Dallas i Bostonu. Ośrodek w Memphis, normalnie kierujący ruchem tranzytowym, włączył się także w przejmowanie samolotów z sektorów sąsiednich i kierowanie ich do najbliższych lotnisk. Lotnisko międzynarodowe Memphis, będące bazą samolotów Federal Express, przyjmuje na ogół loty cargo, głównie w nocy. W ciągu dnia było tam spokojniej. Tego przedpołudnia pozwoliło to na ulokowanie na nim 45 dużych, odrzutowych samolotów. Dwukrotnie więcej niż zwykle. Pomijano procedurę przekazywania kontroli z sektora na sektor. Kontrola Obszaru prowadziła maszyny często do samego rejonu kontrolowanego lotnisk, gdzie przejmowane były przez lokalne wieże. Oszczędzano czas. Walczono o niego. O każdą minutę, o sekundy. Kontrolerzy upychali samoloty gdzie tylko się dało. Najtrudniej było z ruchem transoceanicznym. Szczątkowe pokrycie radarowe, słaba łączność bazująca głównie na wysyłaniu przez prywatną firmę w imieniu kontroli depesz do załóg i brak możności lądowania na obszarze tysięcy mil. Wszystko to sprawiło, że w pewnym momencie wystąpiła poważna przesłanka do kolizji. Około 10:30, kapitan jednego z samolotów linii Virgin Atlantic, będącego prawie w połowie drogi do Stanów, podjął decyzję o powrocie do Londynu. Powiadomił kontrolę o zbyt małej ilości paliwa i, nie czekając na instrukcje, skierował się na wschód. Pozostał jednak na dotychczasowym poziomie lotu. Bob Berry, kontroler z ośrodka na Long Island, w którym najwcześniej rozpoczęto „czyszczenie” nieba, zorientował się, że powstało zagrożenie. Za samolotem linii Virgin inny samolot, na tej samej wysokości 36 000 stóp, zmierzał do Stanów. Poprzez firmę przekazującą depesze, Berry nakazał załodze Virgin natychmiastowe zniżanie. Informacja dotarła na czas. Kilka chwil później maszyny minęły się w przeciwnych kierunkach z pionową separacją 1000 stóp.

W ciągu całego dnia, pomimo tak ekstremalnych warunków pracy, kontrolerzy ani razu nie zaniżyli separacji między samolotami. O godzinie 12:16, poza wojskowymi i ratowniczymi samolotami, niebo świeciło pustkami. Ostatnie maszyny w lotach transoceanicznych lądowały w Kanadzie.

Władze, po wydarzeniach 11 września, rozpatrywały zmianę procedur obawiając się podobnych zamachów w przyszłości. Wkrótce jednak zrezygnowano, gdyż uznano, że system zadziałał idealnie. Obowiązujące przepisy, w połączeniu z intuicją i profesjonalizmem kontrolerów, obroniły się same.

Jak jednak możliwe było przeprowadzenie całej tej operacji zamachów z technicznego punktu widzenia? Przy tak wyrafinowanym sprzęcie, jakim dysponuje kontrola ruchu lotniczego?

Przemysł lotniczy, za przyzwoleniem rządu USA, dał lotnictwu cywilnemu odpowiednie narzędzie na długo przed 11 września 2001 roku. Samoloty Boeing 757 i 767, jako pierwsze wyposażono w urządzenia pozwalające na w pełni automatyczne wykonywanie startu, lotu i lądowania. Wykorzystano w tym celu ogólnodostępny system GPS75, który pozwala na określenie dokładnej pozycji, czy prędkości dowolnego obiektu wyposażonego w znany z powszechnego dziś użycia odbiornik.

GPS z powodzeniem zaczął zastępować przestarzałe i kosztowne systemy naziemnych pomocy nawigacyjnych już w połowie lat 90., w efekcie porozumienia zawartego pomiędzy FAA76 i firmą Raytheon77. W owym czasie w Radzie Doradczej Raytheon zasiadał późniejszy sygnatariusz PNAC – Richard Armitage.

Znany od dawna system GPS obarczony był początkowo dużą niedokładnością wskazań. Jednak znaleziono na to sposób. System, o nazwie WAAS78, zbiera i analizuje dane z rozmieszczonych na ziemi stacji monitorujących sygnały i błędy GPS, a następnie przesyła poprawki do naziemnych stacji satelitarnych, które wysyłają je z kolei do satelitów. Stamtąd poprawione już dane wracają ponownie na ziemię.

Już 24 sierpnia 2000 roku, FAA poinformowała oficjalnie, że system czeka na ostateczne zatwierdzenie zezwalające na wprowadzenie go do powszechnego użytku. Uzyskano dokładność wskazań zarówno w pionie, jak i poziomie w przedziale od jednego do trzech metrów. System WAAS pozwolił na osiągnięcie dokładności wymaganej dla precyzyjnych podejść do lądowania w tak zwanej kategorii I. Dokładność pozycji uzyskiwana wówczas na podstawie konwencjonalnych pomocy nawigacyjnych wynosiła jedną milę, czyli grubo ponad półtora kilometra! Jak z dumą informował dyrektor firmy Raytheon, sygnał udoskonalony poprawką WAAS wykorzystano również w pracach poszukiwawczo-ratowniczych po zamachach, w rejonie „Ground Zero”.

Wykorzystanie systemu w lotnictwie sprowadza się do określenia punktów drogi wyznaczonych trzema koordynatami, czyli szerokością i długością geograficzną oraz wysokością. Linia drogi samolotu, to nic innego, jak zbiór takich właśnie punktów. Niektóre konstrukcje, stanowiące potencjalne przeszkody lotnicze, zostały na mapach oznaczone dokładnymi koordynatami, jeszcze przed 11 września 2001 roku. Były wśród nich takie obiekty, jak Pomnik Waszyngtona79, czy wieże WTC.

W październiku 1994 roku w ośrodku NASA w Crows Landing Flight Facility, w Kalifornii, Boeing 737 linii United Airlines, wykonał 110 w pełni automatycznych podejść i lądowań.80

W lipcu i sierpniu 1995 roku, Boeing 757-200, będący własnością NASA, podchodził i lądował 75 razy z wykorzystaniem WAAS. Testy sponsorowane były przez Honeywell, Boeing i NASA. Dokładność podejść wyniosła od jednego do dwóch metrów.81

W grudniu 1998 roku przeprowadzono przy współudziale Uniwersytetu Ohio podobne próby, z wykorzystaniem Boeing’a 757-200 linii UPS82. Samolot wykonał 50 satysfakcjonujących lądowań, a odbiornik GPS został już w pełni zintegrowany z FMS83.

W sierpniu 1999 roku podobne testy przeprowadzono z użyciem Boeing’a 767, będącego również własnością UPS. Tym razem samolot podchodził i lądował wykorzystując unowocześnioną odmianę WAAS, nazwaną LAAS. System ten pozwala uzyskać dokładność poniżej jednego metra!84

Większość pasów startowych na lotniskach międzynarodowych, ma szerokość od 45 do 60 metrów. Każda z wież WTC miała szerokość 63 metrów.

Pomysły montowania urządzeń pozwalających wykorzystywać sygnały GPS sięgają roku 1996, kiedy firma Rockwell-Collins Commercial Avionics ogłosiła plany zakupu zarówno przez Boeing, jak i poszczególne linie lotnicze, jej nowego systemu lądowania. Urządzenie, noszące nazwę Rockwell-Collins MMR85, pozwalało na wykorzystanie sygnałów nawigacyjnych VOR86, zwykłego GPS, WAAS, a nawet LAAS.

7 września 1998 roku przedstawiciele firmy Honeywell poinformowali, że linie American Airlines i United Airlines zakupiły ich produkt – FMS Pegasus, kompatybilny z systemem GPS. Urządzenie to, montowane w samolotach Boeing 757 i 767 miało już wtedy pojemność 150 koordynatów trasowych.87 FMS składa się z trzech głównych systemów, między innymi z AFS (Auto Flight System), który pozwalał na wykonywanie wyżej wspomnianych podejść i lądowań według sygnałów GPS. Do roku 1999, samoloty Boeing 757 i 767, wyposażone były w narzędzia pozwalające na całkowicie „automatyczny lot po wyznaczonych punktach, z określonymi zmianami kursu, prędkości i wysokości”.88 9 października 2001 roku, firma Cubic Defense Systems, Inc., złożyła w amerykańskim Urzędzie Patentowym wniosek na prawa do systemu pozwalającego całkowicie przejąć kontrolę nad statkiem powietrznym w przypadku zagrożenia i umożliwić zmianę jego trasy oraz miejsca lądowania. Nie odczekali zbyt długo po wypadkach 11 września. Spieszyli się, by ktoś ich nie ubiegł, a przed 9/11 wyjść z takim pomysłem nie wypadało. W założeniu pomysłodawców, miał on być uaktywniany samoczynnie w przypadku wprowadzenia przez załogę kodu transpondera oznaczającego uprowadzenie. Co prawda, w przypadku interesujących nas samolotów, uruchomienie powiadomienia o porwaniu nie nastąpiło, jednak można zakładać, że aktywacja systemu nastąpiła na skutek innego działania. Cubic Defense Systems dołączyło bowiem w swym wniosku możliwość wykorzystania rozwiązań firmy Honeywell z 1995 roku, które pozwalało na użycie sygnałów pomocy nawigacyjnych. Pomysł zakładał zdalne przesłanie do samolotu poleceń zmieniających jego miejsce przeznaczenia. Już na początku lat 90. wprowadzono łącze pomiędzy FMS, a urządzeniem ACARS89, które pozwalało na uaktualnianie planu lotu. Zapisów z czarnych skrzynek samolotów AAL 11 i UAL 175 nigdy nie ujawniono, tłumacząc, że urządzeń nie odnaleziono. Zapis z FDR90 lotu AAL 77, co zasygnalizowałem w książce „Oko Cyklopa”, przygotowany był na cztery godziny i piętnaście minut przed tym, zanim oficjalnie czarną skrzynkę odnaleziono. Jest więc sfałszowany. Podobnie rzecz ma się z zapisem z UAL 93, co szczegółowo wyjaśnia film serii „Czarna Skrzynka Pandory”, pod tytułem „UAL 93”. Wątek ten został również rozwinięty w filmie „Atak na Pentagon”, dołączonym do papierowego wydania tej książki. W obu tych przypadkach, po utracie identyfikacji samolotów przez służby kontroli ruchu lotniczego, do samego końca jej nie odzyskano.