Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość nie wybacza
Czersk to mała miejscowość, której mieszkańcy bardzo dobrze się znają i wiedzą o sobie niemal wszystko. A przynajmniej tak im się wydaje…
Gdy w mieście znikają dwie młode dziewczyny, iluzja lega w gruzach. Początkowo wszyscy są przekonani, że nastolatki z trudną przeszłością uciekły z domu. Odnalezienie brutalnie okaleczonych zwłok jednej z nich kładzie kres plotkom, jednocześnie wywołując lawinę kolejnych. Mieszkańcy boją się, że zbrodnia ma związek z niedawno otwartym „ośrodkiem dla bestii”, w którym osadzani są najbardziej niebezpieczni przestępcy bez szans na resocjalizację.
Rozwiązaniem zagadki zajmuje się Robert Grubicki, policjant Komendy Powiatowej w Chojnicach oraz kuratorka sądowa, Małgorzata Drobińska. Badając kolejne tropy, odkrywają brudne sekrety i niebezpieczne obsesje mieszkańców, które z dnia na dzień coraz bardziej komplikują śledztwo… Czy uda im się dotrzeć do prawdy?
– Wracając do tematu Oliwii, to nie za bardzo przejęłam się jej zniknięciem. Uważałam, że zwiała z domu, by uniknąć konsekwencji. Policja zaliczyła ją do osób zaginionych drugiej kategorii. W końcu to recydywistka w tej dziedzinie. Uciekała już tyle razy, że na większości nie zrobiło to wrażenia. Jednak kiedy zaginęła też twoja podopieczna, zaczęłam się zastanawiać, czy te sprawy nie są ze sobą jakoś powiązane. Bo czy to może być przypadek?
Zastanowiłam się nad tym, co powiedziała, i musiałam przyznać jej rację.
– Obie zaginęły w krótkim odstępie czasu. Jednak Emilia w przeciwieństwie do Oliwii nigdy nie uciekała z domu. Nawet wtedy, kiedy ćpała.
– Jednak obie zniknęły nagle. Oliwia nie doszła do szkoły, a Emilia rozpłynęła się w powietrzu niemal pod domem. Mojej nielaty nie ma już dwa tygodnie, a ona nigdy nie przepadała na tak długo.
W Czersku powstaje „ośrodek dla bestii”, w tym samym czasie giną dwie nastolatki, a wśród mieszkańców wybucha panika. Kuratorka sądowa, mająca dozór nad jedną z zaginionych, próbuje rozwiązać zagadkę. „Deprawacja” zadaje ważne pytanie: czy wiesz, co Twoje dziecko robi w sieci?
Polecam
Aleksandra Popławska
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 325
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sandra Cicha
Deprawacja
Moim Rodzicom
„Starajcie się zostawić ten świat choć trochę
lepszym, niż go zastaliście”
Robert Baden-Powell
Patron: Hej.
Roxanne: Hejka.
Patron: Masz ładne zdjęcie na profilowym ;)
Roxanne: Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o Tobie ;P
Patron: Jak będziesz chciała, ocenisz mnie na żywo ;)
Roxanne: ;P
Patron: Od dawna uprawiasz jeździectwo?
Roxanne: Od piątego roku życia. Niedaleko mnie jest stadnina i w zamian za pomoc mogę jeździć kilka razy w tygodniu. Też jeździsz?
Patron: Niestety, nawet nigdy nie próbowałem. Ale zazdroszczę takich umiejętności. Zawsze czułem respekt przed końmi. Bałem się, że mnie kopną albo ugryzą.
Roxanne: Hahahaha! One tylko tak groźnie wyglądają.
Patron: Wierzę na słowo ;)
Roxanne: To cudowne stworzenia. Może warto się przełamać? Jak chcesz, mogę Ci dać namiary na mojego instruktora.
Patron: Dzięki. Może kiedyś skorzystam z propozycji. Jednak na razie chyba się nie zdecyduję ;)
Roxanne: A Ty masz jakąś pasję?
Patron: Mam nawet kilka. Jednak najbardziej lubię jeździć na rowerze.
Roxanne: Dlatego masz jego zdjęcie zamiast swojego na profilu?
Patron: :) Myślę, że jest bardziej fotogeniczny ode mnie :D
Roxanne: Nie znam się na tym za bardzo… ale wygląda na dość drogi sprzęt ;)
Patron: Tani nie był. Trochę na niego odkładałem ;)
Roxanne: Z kieszonkowego?
Patron: Nie, z pensji ;P
Roxanne: To chyba nieźle zarabiasz ;)
Patron: Nie narzekam :) Twój nick pochodzi od imienia?
Roxanne: XD Nie. Od tytułu mojej ulubionej piosenki. Kiedy ją odkryłam, przez rok maltretowałam album Outlandos d’Amour The Police, prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę ;) Moi znajomi ciągle słuchali, jak nucę Roxanne, i tak to do mnie przylgnęło ;)
Patron: Też kiedyś słuchałem The Police. W ubiegłym roku byłem na koncercie Stinga.
Roxanne: W Warszawie?
Patron: Zgadza się.
Roxanne: Ale zazdro…
Patron: Może następnym razem zabiorę Cię ze sobą ;)?
Roxanne: Nie odmówię :D A Twój nick do czego nawiązuje?
Patron: Jestem opiekuńczy… Lubię troszczyć się o innych ;)
Roxanne: Czuję się zaintrygowana :D
Patron: Prawidłowo ;)
Roxanne: Zadam Ci osobiste pytanie ;) Ile masz lat?
Patron: A Ty?
Roxanne: Byłam pierwsza ;P, ale okej… Dziewiętnaście. Teraz Twoja kolej.
Patron: Jestem od Ciebie trochę starszy…
Roxanne: Tzn.???
Patron: Spoko, do emerytury mi jeszcze daleko ;P Lubisz starszych?
Roxanne: Dżizas, co za pytanie… Szukasz opiekunki?
Patron: Raczej kogoś, z kim miło mógłbym spędzić czas…
Roxanne: Mógłbyś być bardziej precyzyjny?
Patron: Jesteśmy dorośli, więc pewnie sama się domyślasz…
Roxanne: Masz mnie za jakąś kurwę? To chyba Ci się adresy pomyliły!!!
Patron: Ej, poczekaj… Nie bądź taka obrażalska…
Roxanne: Weź, koleś, się ogarnij…
Patron: Przecież do niczego Cię nie zmuszam.
Roxanne: Szukaj innej naiwnej!
Patron: Poczekaj… Zrobisz tylko to, na co sama będziesz miała ochotę. Zresztą nic nas nie goni. Najpierw lepiej się poznajmy, a potem sama zdecydujesz. Nie masz nic do stracenia. Więc co Ty na to?
Roxanne: Zastanowię się…
Siedzieliśmy w aucie zaparkowanym przy długim, piętrowym, zaniedbanym baraku. Niezagospodarowany teren przed budynkiem spowijała ciemność. Przy niewielkiej sufitowej lampce sporządzałem notatkę z ostatniej interwencji, kiedy w policyjnym radiu kilka razy zatrzeszczało. Uderzyłem je otwartą dłonią. Był to najprostszy sposób na usunięcie usterki. Sprawdzał się za każdym razem.
– Osiemnaście do zero, zero.
– Zgłaszam się.
– Gruby, jesteście wolni? – spytał dyżurny.
– Tak. Stoimy na Towarowej. Przed chwilą wyszliśmy od tej alkoholiczki, o którą martwili się sąsiedzi. Nie widzieli jej od kilku dni, więc myśleli, że zapiła się na śmierć – zameldowałem. – Syf, brud totalny, ale ma się dobrze. Trzeba zawiadomić socjalnych z MOPS-u[1], bo ona raczej nie pali na gary. Zbieraczka. Przez mieszkanie ledwo można przejść. Rzeczy piętrzą się od podłogi po sufit. Jak zaprószy tam ogień, cały barak pójdzie z dymem. Zasugeruj im, by pomyśleli o umieszczeniu jej w DPS-ie[2].
– Zrozumiałem. To już jedno macie z głowy. Nie chcę was straszyć, ale macie złote rozdanie. Jest zgłoszenie na Malinowej pięć. Awanturuje się pijany facet, a w domu są dzieci. Może będzie trzeba pojechać z nim na izbę. W ciągu miesiąca to już trzecie zgłoszenie, dwa razy nawiał przed przyjazdem naszych.
– Przyjąłem. Już jedziemy. A co to za facet? – zapytałem, chowając notatnik do bocznej kieszeni kurtki.
Maciej włączył koguty i ruszył z piskiem. Była prawie północ, na ulicach panowały pustki.
– Za dużo nie wiem, bo zgłaszająca kobieta się rozłączyła i nie odbiera telefonu. Spieszcie się, bo nie wiadomo, co tam się dzieje. Na posiłki nie liczcie, bo dwa kolejne patrole ruszyły na Czersk i do Męcikała. Musicie sobie poradzić.
Przejechaliśmy Warszawską, minęliśmy komendę i skierowaliśmy się na Gdańską. Ruch był niewielki. Porządni ludzie o tej porze spali. Maciej dodał gazu i leciał dziewięćdziesiąt na godzinę. Migające na skrzyżowaniach pomarańczowe światła nas nie spowalniały. Jechaliśmy główną ulicą, niespecjalnie stwarzając zagrożenie. Wjechaliśmy na Bytowską i po kilkuset metrach odbiliśmy w prawo w Jabłoniową. Uliczka była wąska, a po jej obu stronach przy chodnikach stały zaparkowane w dwóch rzędach samochody. Musieliśmy zwolnić, by przemknąć wąskim przesmykiem.
Po kilku minutach od zgłoszenia byliśmy na miejscu. Za pomocą policyjnego radia połączyłem się z komendą.
– Zero, zero do osiemnaście.
– Zgłaszam się.
– Jesteśmy na miejscu – zameldowałem dyżurnemu. – Wchodzimy.
– Przyjąłem.
Wysiedliśmy z radiowozu i pewnym krokiem podeszliśmy do obdrapanej, drewnianej furtki. Z niewielkiego parterowego domu dochodziły przytłumione krzyki i płacz dzieci. Niemal biegiem zbliżyliśmy się do drzwi i nie bawiąc się w uprzejmości, energicznie weszliśmy do środka.
Stojący na środku kuchni facet trzymał kobietę za szyję i ewidentnie ją dusił. U jego boku stała dwójka dzieci i szarpała go za ręce, próbując odciągnąć od matki.
– Zostaw mamę!
– Puszczaj ją!
Facet stał tyłem do nas, nawet nie zauważył, że weszliśmy do domu. Wykorzystując tę przewagę, przywaliłem mu łokciem między łopatki z taką siłą, że aż głośno wypuścił powietrze z płuc. Parokrotnie zakaszlał, próbując wziąć oddech. Puścił kobietę, która padła na kolana i na czworakach przeszła do pokoju obok. Dzieciaki pobiegły za nią i wtuliły się w jej ramiona, z oddali obserwując dalszy rozwój wydarzeń.
Agresor odwrócił się zdumiony. Myślałem, że widok dwóch gliniarzy trochę ostudzi jego zapędy, ale byłem w błędzie. Facet sięgnął po pogrzebacz i się nim zamachnął. Złapałem jedną ręką za jego nadgarstek, drugą dłonią wyszarpując mu przedmiot. Wolną dłoń zacisnął w pięść i uderzył mnie w policzek. Kopnąłem go w kolano i wygiąłem trzymaną rękę na plecy, aż pisnął. Powaliłem go na ziemię i skułem na tyle ciasno, by nawet nie miał ochoty się szarpać. Sprowadzony do parteru już nie był taki groźny. Maciej postawił stopę na jego plecach i delikatnie dociskał do podłogi.
– Jak się nazywasz? – zapytał Maciek.
– Gówno cię to obchodzi, psie – odpowiedział z pogardą zatrzymany.
– Na komisariacie będziesz bardziej rozmowny – skwitował jego pyskówkę Maciej i zwrócił się do kobiety siedzącej na kanapie: – To pani wzywała policję?
– Tak – wyszeptała drżącym głosem.
Na jej szyi i policzku widoczne były czerwone ślady.
– Jak się pani nazywa?
– Katarzyna Kobus.
– Zna pani tego mężczyznę?
Facet leżał twarzą skierowaną do ziemi, ale pierwsze oszołomienie mijało i zaczął szarpać się na boki.
– Radzę się uspokoić i grzecznie leżeć, bo będzie bolało… – zagroziłem.
– Tak, to mój były mąż… Bartosz Kobus – powiedziała rozdygotana. – Miesiąc temu wyszedł z więzienia. Chciał się zobaczyć z dziećmi, więc pozwoliłam mu przyjść. A potem kilka razy mnie nachodził… – Zaczęła płakać i mocniej przytuliła dzieci. – Po wyjściu z zakładu karnego chciał z nami zamieszkać, ale się nie zgodziłam. Rozwiodłam się z nim, jak jeszcze siedział.
– Wzywała pani wcześniej policję?
– Dwa razy… ale za każdym razem przed ich przyjazdem zdążył uciec.
– Dlaczego nie złożyła pani zawiadomienia? – zapytałem.
– Wtedy był natarczywy, gadał, byśmy do siebie wrócili, ale nie robił mi krzywdy. Był nieszkodliwy… Tylko tyle, że z domu nie chciał wyjść… Dziś jest tak pijany, że chyba nawet nie wie, co robi… On nigdy wcześniej nie był agresywny. Nigdy wcześniej mnie nie… Nie wiem, co mu strzeliło do głowy…
– A gdzie teraz mieszka? – zapytałem.
– Ostatnio nocował w schronisku dla bezdomnych.
– Panie Kobus, gdzie pan mieszka? – zwrócił się do leżącego Maciej.
– Odpierdol się! Kumpla szukasz? Nic ci nie powiem!
– Będzie lepiej, jak zaczniesz współpracować. Podaj swój pesel – powiedziałem, trącając jego udo czubkiem buta.
– Pies ci mordę lizał! Spierdalaj!
Kobus mówił to z taką wściekłością, że aż opluł podłogę.
– Masz przy sobie dokumenty? – zapytałem.
– Nie mam!
– Zaraz cię sprawdzimy – uprzedziłem poirytowany.
– Tylko, kurwa, mnie dotknij! – krzyczał pobudzony. – Tylko mnie dotknij! Obsikam cię, psie!
– Radzę się uspokoić! – uprzedziłem, po czym zwróciłem się do jego byłej żony: – Pani pamięta jego pesel?
– Tak z pamięci to nie podam, ale mam zapisany, bo o podwyższenie alimentów ostatnio składałam. Pan poczeka…
Wstała i z komody wyjęła segregator z dokumentami. Przejrzała kilka pierwszych kartek.
– O, mam. Osiem, cztery, jeden, zero, dwa, cztery, jeden, trzy, osiem, sześć, pięć.
Maciej sięgnął po radio zawieszone przy pasku i połączył się z dyżurnym.
– Zero, zero do osiemnaście.
– Zgłaszam się – odpowiedział dyżurny.
– Mamy pana. Sprawdź go: osiem, cztery, jeden, zero, dwa, cztery, jeden, trzy, osiem, sześć, pięć, Bartosz Kobus.
– Miesiąc temu opuścił zakład karny w Potulicach – poinformował dyżurny.
– Za co siedział? – dopytałem.
– Dwieście kk[3].
Zagwizdałem i szturchnąłem glanem leżącego.
– Grubo… To nie miałeś chyba łatwego życia w pudle – powiedziałem z przekąsem.
– Odwal się, psie! – wycharczał Kobus.
– Co z nim robimy? – zapytał Maciej.
– Zabieramy na komendę. Za pobicie grozi mu kolejna odsiadka.
Pani Kobus poderwała się z kanapy i podeszła do Macieja.
– Panowie, proszę, zabierzcie go stąd, ale ja nie składam żadnej skargi!
– Pani żartuje? – zapytałem oburzony.
– Nie doniosę na niego… Po prostu chcę mieć święty spokój. Tu i tak sąsiedzi nas już palcami wytykali. Nie chcę znów latać po sądach. Nie chcę, by z dzieci znów się śmiali w szkole, że ojca w więzieniu mają. Już swoje wycierpiały. On po dzisiejszym to już raczej tu nie przyjdzie. Ostatnie tygodnie spał w noclegowni na Małych Osadach. Chyba nie najgorzej tam się zachowywał, skoro go nie wywalili. On ogólnie niepijący. Dziś przesadził i dlatego mu odbiło.
– Pani Kobus – zwróciłem się do niej poważnym tonem – nie może mu pani tego darować. Gdybyśmy przyjechali chwilę później, mogłoby dojść do tragedii. Dusił panią. Musi pani zrobić obdukcję i złożyć zawiadomienie.
– Nic nie muszę, proszę pana… i nie chcę… Tylko go stąd zabierzcie.
Westchnąłem z bezsilności. Złapałem Kobusa za ramię i podniosłem. Szarpiącego się wyprowadziłem na zewnątrz, wsadziłem na tylną kanapę radiowozu i zameldowałem dyżurnemu:
– Zero, zero do osiemnaście. Zwijamy jeńca. Trochę rozrabiał, więc zastosowaliśmy pouczenie odczuwalne[4]. Teraz grzecznie siedzi, ale grozi, że się nam tu zdoi. Jedziemy z nim na dołek[5].
– Przyjąłem.
Patron: Co robisz?
Niezapominajka03: Nic specjalnego. Siedzę u koleżanki i oglądamy Straszny film 3.
Patron: Koszmarnie :)
Niezapominajka03: Faktycznie, mało ambitnie, ale staramy się trochę odmóżdżyć przed próbną maturą. A Ty zapewne oglądasz same boomerskie programy. Pewnie całymi dniami oglądasz TVN24, w międzyczasie przeglądając Wprost.
Patron: I tu się mylisz, bo… nie Wprost, tylko Angorę ;D
Niezapominajka03: Czyli niewiele się pomyliłam ;P
Patron: Nie jestem takim zgredem, za jakiego mnie masz ;P
Niezapominajka03: Mam Ci wierzyć na słowo?
Patron: Możesz się o tym przekonać osobiście.
Niezapominajka03: Tak????
Patron: Co powiesz na kino w najbliższą sobotę?
Niezapominajka03: Proponujesz randkę?
Patron: Miło by było w końcu porozmawiać w realu. Klikamy ze sobą od dwóch miesięcy, więc…?
Niezapominajka03: …
Patron: ?
Niezapominajka03: …zastanawiam się…
Patron: Nie udawaj takiej nieprzystępnej ;) W końcu to ma być tylko kino, no i może jakaś kolacja…?
Niezapominajka03: …
Niezapominajka03: Zgoda.
***
Patron: Cześć. Gniewasz się na mnie?
Patron: Widzę, że odczytujesz… ;P
Patron: Może jednak pogadamy? W końcu to chyba nic złego :) To jak?
Roxanne: Możemy popisać, ale nie rób sobie nadziei…
Patron: Jasne :)
Patron: Masz jakieś plany na weekend?
Roxanne: Jedziemy ze znajomymi pod namioty. A Ty?
Patron: Niestety w pracy. Nie mam tak dobrze jak Ty ;) Korzystaj z tych beztroskich lat, potem już same obowiązki :D
Roxanne: Ale i niezależność ;) Już nie mogę się doczekać, kiedy wyprowadzę się na swoje i nikomu nie będę musiała się tłumaczyć.
Patron: Uwierz mi, że dorosłość ma też swoje ciemne strony :P
Roxanne: Jakoś w to nie wierzę…
Patron: Jeszcze zatęsknisz za mieszkaniem z rodzicami i ciepłym obiadkiem.
Roxanne: Zostało mi kilka miesięcy szkoły i już nie mogę się doczekać wolności ;D
Patron: A potem?
Roxanne: Mam zamiar czerpać z życia garściami :) Mam tyle planów, że nie wiem, czy mi życia starczy ;D
Patron: A dokąd wybierasz się w weekend?
Roxanne: Do Okonin Nadjeziornych.
Patron: Wieki temu tam byłem… Często tam jeździsz?
Roxanne: Mamy w Okoninach swoją miejscówkę. Spędzamy tam ostatnio każdy weekend. Jeśli będzie w miarę ciepło, planujemy spać w namiotach, a jak będzie padało, przeniesiemy się do domków.
Patron: Już chyba za zimno na kąpiele…
Roxanne: Na kąpiele na pewno, ale nigdy się tam nie nudzimy. W dzień zazwyczaj pływamy kajakami po jeziorze, a wieczorami uwielbiam leżeć na pomoście i obserwować gwiazdy.
Patron: Romantyczka?
Roxanne: Pełna sprzeczności ;)
W ślimaczym tempie przemierzałam główną ulicę Czerska. Tłum wzburzonych ludzi maszerował pod byłym więzieniem dla kobiet. Było tu ze trzysta osób. Jak na mieścinę z dziesięcioma tysiącami mieszkańców to całkiem sporo. Kobieta przechodząca powoli koło mojego samochodu wymachiwała transparentem z napisem „CZERSK NIE DLA BESTII”. Ludzi z tabliczkami było tu znacznie więcej. Wszyscy sprzeciwiali się stworzeniu Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym[6] w Czersku. Wcale im się nie dziwiłam. Pomysł podobno narodził się już kilka lat temu, ale nic nie wskazywało na to, by faktycznie doszedł do skutku. To trochę uśpiło czujność mieszkańców. Pół roku temu plotka okazała się faktem i od przyszłego miesiąca w byłym więzieniu miało zamieszkać piętnastu kryminalistów z wyrokami za przestępstwa seksualne, morderców, zwyrodnialców. Śmietanka największych psycholi w kraju.
Zebrani ludzie chodzili w kółko, przecinając dwa pasy jezdni. Cierpliwie czekałam, aż w końcu mnie przepuszczą. Gdybym spodziewała się takich atrakcji, wybrałabym inną drogę, no ale teraz było już za późno. Po dłuższej chwili udało mi się wydostać z tłumu i podjechać przed komisariat policji.
– Darek u siebie? – rzuciłam do dziewczyny siedzącej w punkcie przyjmowania interesantów.
– Przed chwilą skończył odprawę.
Przeszłam do gabinetu szefa jednostki. Zapukałam w futrynę otwartych drzwi. Siedzący za biurkiem mężczyzna spojrzał na mnie i na twarzy pięćdziesięcioletniego Dariusza Żuchowicza pojawił się uśmiech. Znaliśmy się niemal od zawsze. Jest bliskim znajomym moich rodziców, a jego córka w liceum przez kilka lat była przewodniczącą samorządu uczniowskiego, którego byłam opiekunem.
– Cześć, młoda. Długo cię nie było.
Komendant komisariatu wstał i uściskał mnie serdecznie. Po czym wskazał dłonią na krzesło naprzeciwko biurka.
– Jakieś trzy miesiące, ale teraz będę stałym bywalcem. Jeszcze będziesz miał mnie dość.
– Tak? – zapytał zdziwiony.
– Za kilka tygodni, jeśli oczywiście zaliczę egzamin, powinnam dostać swój rejon. A ptaszki mi doniosły, że będą to moje stare kąty.
– Miło słyszeć. Czyli wracasz na stare śmieci.
– Spędziłam tu kilka lat, nawiązałam przyjaźnie, więc teraz to powinno zaowocować. Zresztą dużo łatwiej jest pracować, mając choć trochę przetarte szlaki, niż wchodzić na nieznany teren. Na aplikacji co prawda pracowałam na chojnickiej gminie, ale tam byłam tylko na gościnnych występach, więc nie zdążyłam zapuścić korzeni. A z Czerskiem przez tych kilka lat pracy w liceum trochę się zżyłam. A u was jak? Jakieś zmiany? Nowe twarze?
Darek westchnął.
– Szkoda gadać… – powiedział, otwierając szufladę biurka.
Wyciągnął z niej paczkę czerwonych marlboro. Włożył papierosa w usta, odpalił go żarową zapalniczką z logo Dartha Vadera i mocno się zaciągnął, po chwili wydmuchał dym nosem.
– W ostatnich miesiącach mamy taką rotację, że przestałem zaprzątać sobie głowę zapamiętywaniem nazwisk. Masa policjantów albo się przenosi, albo choruje. Ze starej gwardii zostało już tylko kilku. Ci, co mogli, to przeszli na emeryturę i teraz gwiżdżą na wszystko.
Ponownie mocno zaciągnął się gęstym dymem i wypuścił szarą mgłę przed siebie. Strzepnął popiół z papierosa do popielniczki schowanej w szufladzie.
– Darek, czyżbym w twoim głosie słyszała zazdrość?
– Nie będę czarował, że coraz częściej sam o tym myślę. W tej robocie widziałem już chyba wszystko i coraz bardziej jestem zmęczony tym syfem. Zarówno odgórnym, jak i oddolnym… Zresztą, co ci będę marudził. Na zieloną trawkę jeszcze się nie wybieram, ale poważnie to rozważam.
– Nie strasz. Ten komisariat bez ciebie to nie będzie to samo. Nawet nie umiałabym sobie tego wyobrazić. Masz teraz kryzys, ale na pewno ci przejdzie.
Darek zaciągnął się głęboko, po czym zgasił papierosa w ukrytej popielnicy i zamknął szufladę.
– Może… może… Zobaczymy…
– A tak z innej beczki. Słyszałam w radiu, że mają tu otworzyć ośrodek dla bestii. Myślałam, że to plotka, ale dziś widziałam demonstracje pod byłym więzieniem.
– Nic mi nie mów… – powiedział zrezygnowany. – Nie mam ludzi na zdarzenia, a jeszcze muszę protesty obstawiać. Szkoda gadać. Sam się wkurwiam, że ten ośrodek tu powstaje. I to w takim miejscu! Naprzeciwko szkoły. No ale co ja mogę? Trochę postękać, poprzytakiwać oburzonym i nic więcej. Teraz to jeszcze odbywa się pokojowo, ale aż boję się myśleć, co będzie, jak ich tu sprowadzą…
– Nie zazdroszczę… – przyznałam szczerze.
W drewnianą futrynę zapukała sekretarka Darka i włożyła głowę w uchylone drzwi.
– Szefie, pani Leokadia Lubecka znów przyszła złożyć skargę na dzielnicowego.
– Co tym razem? – zapytał poirytowany.
– Podobno w piątkowe wieczory podgląda ją podczas kąpieli. – Mówiąc to, z trudem powstrzymywała się, by nie wybuchnąć śmiechem.
– Przecież już złożyła dwie skargi.
– Tak, ale tamte były na piśmie. W jej opinii nic nie dały, dlatego chce rozmawiać z komendantem osobiście.
Darek przewrócił oczami.
– Poproś ją.
Sekretarka zniknęła za drzwiami.
– Widzisz, co ja tu mam? – zapytał zrezygnowany.
– Widzę… Bądź dzielny. – Dłonie zwinęłam w pięści, wystawiłam kciuki do góry, i się roześmiałam.
– Zamiast na emeryturze, wyląduję w wariatkowie…
– Obiecuję, że będę cię odwiedzać – powiedziałam, przechodząc do sekretariatu.
Machnęłam ręką na pożegnanie sekretarce Darka i wyszłam do poczekalni. Na ławeczce w korytarzu czekała zniecierpliwiona Lubecka. Ubrana w szary zmechacony płaszcz, znoszone buty, z kwiecistą chustką narzuconą na głowę spojrzała na mnie podejrzliwie.
Panią Leokadię Lubecką znał każdy mieszkaniec Czerska. Starsza, samotna kobieta od lat cierpiała na schizofrenię i z uporem maniaka składała na wszystkich skargi. Na mnie nie miała okazji, ale byłam przekonana, że jeszcze wszystko przede mną.
Patron: Widziałem nagranie na YouTubie ;)
Roxanne: Chyba się zaczerwieniłam ;P
Patron: Masz talent. Czemu się nie chwaliłaś?
Roxanne: Nie chciałam od razu odkrywać wszystkich kart… ;P Chcę, żebyś powoli odkrywał moje zalety ;)
Patron: Cały czas mnie zaskakujesz…
Roxanne: Mam nadzieję, że tylko pozytywnie… Słuchasz takiej muzyki?
Patron: Nie do końca to moje klimaty, ale ten kawałek nawet mi się podobał. Znasz taki zespół Evanescence?
Roxanne: Nie kojarzę…
Patron: Jakieś dwanaście lat temu nagrali piosenkę Bring me to life, skojarzyła mi się z tym, co śpiewałaś. Ponad dekadę temu to był całkiem niezły hit.
Roxanne: Muszę sobie wygooglować. Zalajkowałeś mnie? ;)
Patron: No oczywiście :) i już zostałem Twoim wielkim fanem ;)
Roxanne: Spróbowałbyś nie ;)
Patron: Liczę na autograf.
Roxanne: Masz jak w banku… Tylko w końcu się określ, bo mam wrażenie, że mnie zbywasz. Piszemy i piszemy, a może w końcu byśmy się spotkali… Ja nadal nie wiem, z kim rozmawiam… Może jesteś starym, brzydkim, zboczonym pasztetem ;P
Patron: Nie bądź taka niecierpliwa… Na wszystko przyjdzie czas… „Wyczekiwana przyjemność smakuje lepiej”[7]. Co masz na sobie?
Roxanne: T-shirt i różowe stringi…
Patron: Chciałbym, żebyś włożyła palce pod cienki paseczek i zrobiła zdjęcie swojej słodkiej cipki…
Roxanne: … ;)
Patron: …tak jak myślałem… Jest jak niedojrzała malinka… Chcę Cię pieścić i dać Ci rozkosz jak nikt wcześniej…
Wyglądam całkiem nieźle, choć figurę mam raczej męską: niewielki biust, wąskie biodra, brak talii, ale twarz była niczego sobie. Może bez wpadania w samozachwyt, ale potrafiłam obiektywnie dostrzec swoje zalety. Brązowe, gęste włosy sięgające połowy pleców okalały twarz z wyraźnie zarysowaną brodą i wydatnymi kośćmi policzkowymi. Ciemne, niemal czarne oczy były moim atutem. Ostatni rzut oka w lustro… Poprawiłam makijaż, wyszłam z łazienki i ruszyłam wprost na parkiet. Powietrze w lokalu było aż gęste od hormonów. W zacienionych boksach migdaliły się pary, a na parkiecie napaleni faceci ocierali się o nowo poznane dziewczyny, licząc na to, że którąś zaliczą. Zapewne któremuś się poszczęści, a jutro nawet nie będą pamiętali ich imion. Z wielkim kacem wrócą do domów, by za tydzień powtórzyć cały rytuał.
Tydzień temu zakończyłam aplikację kuratorską. Wcześniej przez kilka lat byłam pedagogiem w czerskim ogólniaku. Egzamin kuratorski zaliczyłam na piątkę z plusem, więc zasłużyłam na nagrodę. Przyszłam z moją przyjaciółką do najlepszej dyskoteki w Chojnicach. Miała okazję odreagować małżeński kierat. Karolina jest ode mnie cztery lata starsza, ale mimo niewielkiej różnicy wieku matkuje mi od początku naszej znajomości. Jest przykładną żoną starszego od niej o pięć lat dyrektora Szkoły Podstawowej nr 1 w Chojnicach i matką nastoletniego Janka. Karolina chciała, bym uwiła sobie gniazdko z jakimś porządnym facetem, ale jak dotąd się na to nie zapowiadało. Dlatego co raz podtykała mi pod nos kolegów Leona (jej męża), ale niestety żaden z nich nie przypadł mi do gustu. Łączyłam w sobie wiele sprzeczności: radosna, ale melancholijna, spokojna, ale energiczna, więc nie wyobrażałam sobie swojej przyszłości u boku jakiegoś powolnego smutasa. Nie czułam się stara, nie czułam tykającego zegara biologicznego, więc nie chciałam desperacko szukać kandydata na męża. To nie były czasy naszych babek, że po trzydziestce uważali cię za starą pannę. Wychodziłam z założenia, że nic na siłę. Albo ktoś ciekawy pojawi się na horyzoncie, albo nie. W każdym razie nie miałam zamiaru skupiać całej swojej uwagi na znalezieniu sobie męża.
Siadłam przy stoliku w rogu.
– Widzisz tego faceta przy barze? – zagaiła Karolina.
– Którego?
Stało tam pięciu facetów o różnych gabarytach.
– Tego w koszuli w kratę. Pracuje w kryminalnym. Całkiem miły, do tego wolny i bez zobowiązań.
– Skąd wiesz? Prowadzisz agencję matrymonialną?
– To nasz nowy sąsiad. Dwa miesiące temu wprowadził się do tego parterowego domu przy Komarowej. Graniczymy ze sobą ogrodami.
Jakby na zachętę parokrotnie uniosła brwi. Roześmiałam się, prawie opluwając ją sączonym manhattanem. Wysoki szatyn o dość szczupłej sylwetce rzeczywiście był całkiem przystojny, ale ja nie cierpiałam nawiązywać znajomości z facetami w dyskotekach. Przychodziłam tu tylko po to, by się wytańczyć, oderwać od codzienności, za to odwiedzający kluby mężczyźni przychodzili tu zazwyczaj po trzy Z: zapolować, zaliczyć i zapomnieć.
– Fajny, fajny, ale raczej nie w moim typie. Zamiast mnie swatać, chodź potańczyć. Jest po pierwszej, więc zaraz kończymy balety.
Ruszyłyśmy na zapełniony parkiet. Kolorowe światła przeskakiwały po ścianach i naszych twarzach. Obok nas rytmicznie podrygiwał jakiś młody chłopak, coraz bardziej się do mnie zbliżając. Podszedł na tyle blisko, że prawie się o mnie ocierał. Odsunęłam się, ale to wcale go nie zraziło. Najwidoczniej mnie sobie upatrzył. Wzrok miał lekko mętny, więc albo był wstawiony, albo naćpany. Zresztą jedno drugiego nie wykluczało… Złapałam Karolinę za rękę i przesunęłyśmy się kilka kroków od natręta.
– Chyba masz adoratora. – Karolinę najwyraźniej bawiła ta sytuacja.
– Mogę ci go odstąpić.
Facet zbliżył się tym razem do moich pleców i kroczem otarł się o mój pośladek. Rękami zamierzał objąć mnie w pasie, ale w porę się odsunęłam. No teraz to przestało być zabawne. Odwróciłam się do niego i miałam ochotę go uderzyć w twarz.
– Słuchaj, facet! Odpuść sobie! – wykrzyczałam wkurzona.
– Ej, ale o co ci chodzi? – zapytał rozbawiony.
– O to, byś poszukał sobie innej laski do macania!
Chłopak podniósł ręce w geście poddania. Odwróciłam się do Karoliny i przewróciłam oczami. W tym momencie natręt ponownie zbliżył się do moich pleców i złapał mnie za pierś.
– Nie udawaj takiej niedostępnej – wysapał mi do ucha.
– Odpieprz się! – krzyknęłam.
Już odwracałam się, by wymierzyć mu siarczysty policzek, kiedy zauważyłam, że facet w szybkim tempie się ode mnie oddala. Ktoś złapał go za koszulkę i siłą wyciągał z tłumu. Natręt wraz z moim wybawcą zniknęli z pola widzenia. Spojrzałam na Karolinę i pokręciłam głową.
– I dlatego nie cierpię kolesi z dyskotek.
– Już nie przesadzaj. Nie każdy jest taki. Jest tu na pewno sporo facetów, którzy przyszli tu w tym samym celu, co my: trochę wypić, pogadać i potańczyć.
– Bałam się, że powiesz, że znaleźć matkę dla swoich przyszłych dzieci. – W moim głosie wyraźnie słychać było sarkazm. – Poważnie tak uważasz? – Spojrzałam na nią zdziwiona. – To się rozejrzyj.
Wkoło nas młodzi mężczyźni flirtowali z dziewczynami mniej więcej w swoim wieku, a panowie w średnim wieku adorowali dużo młodsze kobiety, bezpardonowo zaglądając im w dekolty. Zaledwie kilka par przyszło tu razem. Na znalezienie faceta, który byłby wart większej uwagi, raczej nie było tu szans.
– Myślisz, że ci panowie przyszli tu konwersować o przyszłości świata czy nowych pozycjach wydawniczych?
– No może masz trochę racji… – przyznała zrezygnowana.
– Przepraszam. – Usłyszałam za sobą męski głos.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam całkiem przystojnego blondyna po trzydziestce.
– Wszystko okej? Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że wyprosiłem stąd twojego znajomego?
– Znajomego? Nawet nie znałam tego faceta. Wyświadczyłeś mu przysługę, bo jeszcze sekunda, a zarobiłby w zęby.
Blondyn zaśmiał się sympatycznie.
– Mogę go tu z powrotem przyprowadzić, jeśli chcesz się z nim rozliczyć.
– Dziś mu daruję. – Również się roześmiałam.
– Jestem Piotr.
– Gosia. – Podałam mu rękę, którą on uścisnął. – A to moja przyjaciółka Karolina.
– Często tu przychodzicie?
– Kilka razy w roku. A ty? – zapytała Karolina.
– Wpadam tu czasem ze znajomymi, ale nigdy was nie widziałem. Może dołączycie do nas? – zapytał, wskazując znajomych siedzących w boksie naprzeciwko nas.
Karolina spojrzała na mnie wymownie i już chciała otwierać usta, ale byłam szybsza.
– Nie, dzięki.
– Nie dajcie się prosić. – Spojrzał zadziornie na mnie i się uśmiechnął.
– To miłe z twojej strony, ale już się zwijamy.
Spojrzał na zegarek.
– Przecież dopiero za kwadrans druga.
– Tak, ale na nas już czas. Rano musimy być na nogach.
Złapałam Karolinę za nadgarstek i powoli odchodząc, pociągnęłam ją za sobą.
– Jeszcze raz dzięki za ratunek – powiedziałam. – Do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Kiedy odeszłyśmy kawałek, Karolina uderzyła mnie pięścią w ramię.
– Zgłupiałaś? Fajny był!
– Może i fajny, ale…
– Ale co?
– Nico. Nie był w moim typie.
– Jasne – powiedziała kpiąco. – Sama nie potrafisz racjonalnie wyjaśnić swojego zachowania.
– Karola, wiem, że chcesz dla mnie dobrze, ale nic na siłę. Zbierajmy się, bo obiecałam Leonowi, że odstawię cię do domu przed drugą.
– Uprzedzam cię, że jak będziesz tak wybrzydzać, to zostaniesz starą panną.
– Mówisz jak moja babcia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Socjalni z MOPS-u – pracownicy socjalni z ośrodka pomocy społecznej (skrót pochodzi od: Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej).
[2] DPS – Dom Pomocy Społecznej, dla osób zniedołężniałych, chorych psychicznie, wymagających całodobowej opieki.
[3] Art. 200. Kodeksu Karnego – wykorzystanie seksualne małoletniego, obcowanie płciowe lub inna czynność seksualna.
[4] Pouczenie odczuwalne – slang policyjny, pouczenie z zastosowaniem środków przymusu w postaci np. pałki.
[5] Dołek – slang policyjny, izba zatrzymań.
[6] Krajowy Ośrodek Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym, tzw. ośrodek dla bestii.
[7] Chris Bunch, Podłe światy.
Deprawacja
ISBN: 978-83-8313-929-6
© Sandra Cicha i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Magdalena Białek
KOREKTA: Konrad Witkowski
OKŁADKA: Michał Duława | zdjęcie na okładce – AI
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek