Diabeł i arcydzieło. Teksty przełomowe - Stanisław Lem - ebook

Diabeł i arcydzieło. Teksty przełomowe ebook

Stanisław Lem

0,0
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Świat oczami Lema

Nauka, literatura i wizje przyszłości, z których wiele stało się rzeczywistością

Diabeł i arcydzieło to tom, który zawiera m.in. nieznane dotąd teksty Stanisława Lema i ujawnia nie tylko jego literacki geniusz, ale i profetyczny potencjał.

Pełne erudycji wywody, swobodne żonglowanie wiedzą z najróżniejszych dziedzin oraz wyjątkowe poczucie humoru autora urzekną zarówno koneserów jego twórczości, jak i tych, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z Lemem. Mimo upływu lat rozważania krakowskiego pisarza nadal inspirują i posiadają nie mniejszą energię niż książki najpoczytniejszych współczesnych historyków i myślicieli, którzy starają się opisać możliwe drogi rozwoju ludzkości.

Dzięki tej książce czytelnik dowie się, jak Lem rozumiał erozję kultury, dlaczego uważał, że nie można skopiować ludzkiego umysłu i jakie zastosowania widział dla matematyki jako nauki.

Nie jest łatwo zaprojektować tom, dający czytelnikowi pojęcie o poglądach Lema. Niezwykła różnorodność tematyczna eseistyki pisarza sprawia wrażenie, że znał się nieomal na wszystkim. Diabeł i arcydzieło to z pewnością książka o wymiarze i głębokości ujęcia, do których Lem przyzwyczaił nas w swych najwybitniejszych dziełach.

Jerzy Jarzębski, krytyk i historyk literatury

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 726

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: KRY­STYNA ZA­LE­SKA
Kon­sul­ta­cja: JE­RZY JA­RZĘB­SKI
Ad­iu­sta­cja: BAR­BARA GÓR­SKA
Ko­rekta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, ETELKA KA­MOCKI, UR­SZULA SRO­KOSZ-MAR­TIUK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: MA­REK PAW­ŁOW­SKI
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by To­masz Lem © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2018 © Co­py­ri­ght for the After­word by Je­rzy Ja­rzęb­ski
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07826-6
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moje trzy ży­cze­nia

Mo­na­chij­skie wy­daw­nic­two Mat­thes & Se­itz zwró­ciło się do mnie przed ro­kiem, pro­sząc o od­po­wiedź na py­ta­nie po­sta­wione roz­ma­itym pro­mi­nen­tom, głów­nie z RFN, jak bym za­re­ago­wał na wieść o lą­do­wa­niu na Ziemi in­nych istot z ko­smosu. Od­mó­wi­łem uczest­nic­twa w tej an­kie­cie, wy­ja­śnia­jąc w li­ście, że uwa­żam ta­kie zda­rze­nie za nie­moż­liwe i nie chcę wy­my­ślić swej re­ak­cji na nie­moż­li­wość. Wy­dawca opu­bli­ko­wał fo­to­ko­pię mego li­stu w książce za­wie­ra­ją­cej od­po­wie­dzi na owo py­ta­nie, co było o tyle za­bawne, że wszy­scy in­da­go­wani udzie­lili od­po­wie­dzi, a od­mó­wił jej tylko pi­sarz pa­ra­jący się fan­ta­styką. Tak za­częła się moja współ­praca z wy­dawcą, który wcze­sną wio­sną tego roku wy­my­ślił na­stępną an­kietę. Tym ra­zem obej­mo­wała już sporo lu­dzi spoza Nie­miec. Na­le­żało wy­ja­wić trzy naj­bar­dziej oso­bi­ste ży­cze­nia, nie zwa­ża­jąc na szansę ich re­ali­za­cji, więc w po­ło­że­niu dziecka przed wróżką z bajki. Moja od­po­wiedź uka­zała się w książce In­seln im Ich. Ein Buch der Wün­sche. Była na tyle szczera, że pu­bli­kuję ją te­raz po prze­tłu­ma­cze­niu (ory­gi­nał na­pi­sa­łem po nie­miecku). Do­dam, że po raz pierw­szy w ży­ciu przy­szło mi skosz­to­wać kło­po­tów, ja­kie zwy­kle są udzia­łem mo­ich tłu­ma­czy, bo gdy oni mor­dują się z prze­kła­da­niem mych pol­skich neo­lo­gi­zmów na obce ję­zyki, te­raz ja mu­sia­łem wy­my­ślać od­po­wied­niki pol­skie tego, com zmy­ślił po nie­miecku.

Aby grun­tow­nie wy­ko­rzy­stać spre­zen­to­wane mi prawo trzy­krot­nego speł­nie­nia ży­czeń, za­cznę od zwy­czaj­nej nie­moż­li­wo­ści, aby ostat­nim ży­cze­niem za­głę­bić się w tym, co „naj­nie­moż­liw­sze”. Za­po­wiedź ta może zdzi­wić, bo zwy­kle nie przy­pi­suje się nie­moż­li­wo­ściom ustop­nio­wa­nia. Lecz to jest błąd, wy­ni­ka­jący z fa­tal­nego braku ogól­nej teo­rii speł­nia­nia wszel­kich ży­czeń, a więc teo­rii, dla któ­rej gra­nica mię­dzy tym, co mo­żebne, i tym, co nie­mo­żebne, jest ba­ga­telką. To po­każe się w mo­jej pró­bie ogar­nia­ją­cej roz­ma­ite na­tę­że­nia nie­moż­li­wo­ści.

1

Pierw­sze moje ży­cze­nie jest dość skromne. Do­ty­czy ono po­wol­nej li­kwi­da­cji kłam­stwa w ży­ciu po­li­tycz­nym i spo­łecz­nym. Kłam­stwo roz­kwita w pań­stwie de­mo­kra­tycz­nym i to­ta­li­tar­nym, bo w pierw­szym jest rów­no­upraw­nione z prawdą, a w dru­gim upo­wszech­nia je rząd i wspo­maga cen­zura. Speł­nie­nie mego pierw­szego ży­cze­nia nie na­ru­szy tych oko­licz­no­ści bez­po­śred­nio. Ma je­dy­nie po­wstać sprzę­że­nie zwrotne po­mię­dzy pu­blicz­nym kłam­stwem i kłamcą. Dzięki temu okła­mu­jący ogół sami będą się de­ma­sko­wać. Nie jest ważne, czy cho­dzi o rzecz­ni­ków rzą­do­wych, ko­men­ta­to­rów te­le­wi­zji, opo­zy­cjo­ni­stów, pro­pa­gan­dy­stów, za­wo­dow­ców re­klamy lub przed­sta­wi­cieli róż­nych re­li­gii. Kłamca zdra­dzi się przez to, że kła­miąc, wyda prze­raź­liwy krzyk bólu. Kto bo­wiem bę­dzie kła­mał, ten od­czuje na­tych­miast prze­szy­wa­jący ból. Co prawda umiej­sco­wie­nie tego bólu bę­dzie dla kła­mią­cego za­wsze nie­spo­dzianką. Nikt nie bę­dzie wie­dział z góry, czy kła­miąc, od­czuje kolki ne­rek, rwa­nie zę­bów czy bo­le­ści brzu­cha. Gdy prze­sta­nie kła­mać, ból po­trwa jesz­cze ja­kiś czas jako kara i ostrze­że­nie. W pierw­szych mie­sią­cach po wpro­wa­dze­niu mego sys­temu bę­dziemy bie­gali nieco oszo­ło­mieni wrza­skami do­cho­dzą­cymi ze­wsząd. Wnet jed­nak za­uwa­żymy, że to się opłaca. Wolno też opty­mi­stycz­nie przy­pu­ścić, że po ja­kimś cza­sie zrobi się ci­szej, bo za­in­te­re­so­wani pojmą, ja­kie są koszty wła­sne kłam­stwa.

Nie­stety rzecz kom­pli­kuje to, że kłam­stwo w po­staci czy­stej wy­stę­puje rów­nie rzadko jak święta prawda. Zwy­kle pro­po­nują nam mie­szankę obojga. Po­nadto wielu lu­dzi kła­mie w do­brej wie­rze mó­wie­nia prawdy. By wy­ja­śnić, jak to prze­zwy­ciężę, do­dam kilka słów o tech­nicz­nym za­ple­czu mo­jej me­tody. Ist­nieje nie­wi­dzialny sys­tem świa­to­wej kon­troli, izo­lo­wany od rzą­dów i wszel­kich in­nych in­ter­wen­cji, który z szyb­ko­ścią świa­tła bada za­war­tość prawdy w tym, co się głosi pu­blicz­nie. Co się mówi w ba­rze albo pod koł­drą przed za­śnię­ciem nie li­czy się i wtedy można da­lej łgać ile wle­zie. Sieć kom­pu­te­rów – po­wiedzmy, że to są kom­pu­tery – bada słusz­ność gło­szo­nego oraz jego moż­li­wych skut­ków spo­łecz­nych. Gdy ktoś np. oświad­cza, że ist­nieje tylko je­den Bóg – Al­lach czy Je­howa – nic mu się nie dzieje. Gdy jed­nak po­wiada, że w imie­niu tego Boga na­leży za­bi­jać pewne osoby albo za­krę­cać ja­kieś krany, do­staje ischiasu, nie­jako w po­staci ostrze­gaw­czego strzału przed dziób. Lecz bóle krzyża będą go drę­czyły przez trzy dni. Kto głosi 60-pro­cen­towe kłam­stwo, zo­sta­nie spa­ra­li­żo­wany w 60% na sześć ty­go­dni itd. Kom­pu­tery za­wie­rają do­kładne cen­niki dla wszyst­kich kłamstw w roz­ma­itych mie­sza­ni­nach z prawdą. To, czego nie ma w cen­ni­kach, wy­lą­duje na moim biurku, bo ja będę naj­wyż­szą in­stan­cją de­cy­du­jącą, co jest, a co nie jest kłam­stwem.

Oczy­wi­ście pod­jęte zo­staną roz­pacz­liwe wy­siłki, by utwo­rzyć ja­kieś szanse dla kła­ma­nia. Zja­wią się fa­na­tycy czy pro­pa­gan­dy­ści, go­towi da­lej kła­mać, otrzy­mają bo­wiem od­po­wied­nie pod­wyżki upo­sa­żeń jako na­wiązkę za ból. Po­wstaną też apa­raty, np. w ra­diu, któ­rych za­da­niem bę­dzie wy­ci­sza­nie wszel­kich stę­kań. W ta­kich przy­pad­kach zo­sta­nie roz­po­znany bły­ska­wicz­nie cały łań­cuch tych, któ­rzy wy­da­wali roz­po­rzą­dze­nia za­chę­ca­jące do kłam­stwa i oni wszy­scy za­wrza­sną wtedy chó­rem.

Nie umiem prze­po­wie­dzieć, ja­kie skutki wy­wrze na nasz świat ten bo­le­sny pro­ces na­ucza­nia. Trzeba się bę­dzie li­czyć z okrop­nymi sce­nami, np. na zjaz­dach po­li­tycz­nych i na do­rocz­nych ze­bra­niach ak­cjo­na­riu­szy róż­nych firm, bo ogra­ni­czona od­po­wie­dzial­ność nie ura­tuje za­rządu przed bo­le­ściami. Pry­wat­nie spo­dzie­wam się po mym mę­czy­ciel­skim wy­na­lazku wielu mi­łych go­dzin. Można by za­uwa­żyć, że nie będę bez­stronną in­stan­cją od­wo­ław­czą, ale też nie twier­dzi­łem wcale, że zmie­nię się we wcie­loną spra­wie­dli­wość. Mam się i tak za ła­godną na­turę, co ła­two do­strzec, skoro ni­kogo nie chcę ka­rać śmier­cią ani nie­od­wra­cal­nym ka­lec­twem. Po­zo­sta­wiam każ­demu nie­ogra­ni­czone prawo kła­ma­nia, tyle że bę­dzie mu­siał pła­cić rze­czoną cenę. Każdy może so­bie sam wy­sta­wić, jak świat wy­glą­dałby w rok po speł­nie­niu mego pierw­szego ży­cze­nia.

2

Także moje dru­gie ży­cze­nie jest al­tru­istyczne. Wy­ma­rzone lą­do­wa­nie in­nych istot z Ko­smosu staje się rze­czy­wi­sto­ścią. Przy­by­sze ba­dają po wy­lą­do­wa­niu pa­nu­jące u nas sto­sunki, by orzec, że wszystko ro­bi­li­śmy cał­kiem nie­wła­ści­wie. Za­ra­zem stwier­dzają, KTO jest naj­lep­szy i naj­mę­dr­szy ze wszyst­kich lu­dzi. Za po­zwo­le­niem – to ja nim je­stem. Chcą mia­no­wać mnie naj­wyż­szym władcą pla­nety, lecz od­ma­wiam zgody. Wy­star­czy mi po­zy­cja do­radcy przy Wiel­kiej Ra­dzie Przy­by­szów. Chcieli oni na­rzu­cić światu cał­ko­wite roz­bro­je­nie. Lecz po ich od­lo­cie wy­ścig zbro­jeń za­cząłby się od nowa. Pro­po­nuję za­tem Wiel­kiej Ra­dzie taki po­dział pracy: ja dys­po­nuję zna­jo­mo­ścią miej­sco­wych sto­sun­ków i zna­ko­mi­tymi po­my­słami, a oni – umie­jęt­no­ścią re­ali­zo­wa­nia naj­trud­niej­szych pro­jek­tów. Na tym bę­dziemy wspól­nie bu­do­wać.

Mam taką myśl: śro­do­wi­sko ziem­skie trzeba zmie­nić tak, żeby nikt nie mógł wy­rzą­dzić nic złego swemu bliź­niemu. Za wzór tech­niczny biorę so­bie bak­te­rie. Je­śli ist­nieją wy­spe­cja­li­zo­wane za­razki róż­nych cho­rób, to w za­sa­dzie mogą być po­dobne do wi­ru­sów ma­leń­kie czą­steczki, zdolne do roz­po­zna­wa­nia wszel­kich ro­dza­jów broni. Bę­dzie się je ho­do­wać ma­sowo i roz­sie­wać; zresztą one będą się po­tem same da­lej roz­mna­żały. Moja za­sada opiewa: na­leży po­wstrzy­my­wać ślepy miecz, a nie rękę. Goła ręka i tak nie­wiele zdziała. Jak to zro­bić? Po czym po­znaje się broń w prze­ci­wień­stwie do obiek­tów nie­szko­dli­wych? Po tym, że bro­nie po­ru­szają się z wielką chy­żo­ścią, jak ra­kiety, gra­naty, bomby i inne po­ci­ski. Więc te czą­steczki będą od­bie­rały ener­gię ru­chu wszyst­kiemu, co się bar­dzo szybko po­ru­sza. Stroną tech­niczną będą się mar­twić przy­by­sze. W ciągu doby wszyst­kie sys­temy broni ule­gają uniesz­ko­dli­wie­niu. Każda wy­strze­lona ra­kieta, każdy po­cisk opada wol­niu­sieńko, tak że nie może wy­buch­nąć. Czołgi mogą wpraw­dzie je­chać, ale nie mogą strze­lać. Bomby zrzu­cone z sa­mo­lo­tów spa­dają po­woli jak puch. A bomby zmaj­stro­wane pry­wat­nie – wy­bu­chają, roz­la­tu­jąc się odłam­kami, które można z po­wie­trza wy­zbie­rać ręką, bo tak po­mału lecą. Utrud­ni­łem bu­dowę tu­neli i inne in­ży­nie­ryjne ro­boty, uwa­żam jed­nak, że się w su­mie opła­ciło. Mimo woli zli­kwi­do­wa­łem też wszel­kie ka­ta­strofy (na przy­kład aut), bo po­ko­jo­wo­twór­czym cząst­kom jest wszystko jedno, czy ja­kaś rzecz ma wy­rżnąć w coś ze swego oto­cze­nia, bo ktoś tego chciał, czy też nie­umyśl­nie, bo na przy­kład kie­rowca stra­cił pa­no­wa­nie nad au­tem.

Oczy­wi­ście to nie roz­wią­zuje jesz­cze wszyst­kich trud­no­ści. Po­ko­jowe mo­le­kuły jed­nego ro­dzaju nie mogą roz­po­zna­wać wszyst­kich ro­dza­jów broni. Lecz jak na­tura stwo­rzyła za­razki cho­lery, wście­kli­zny, dżumy i ty­siące in­nych, tak moi ko­le­dzy z Wiel­kiej Rady Przy­by­szów spo­rzą­dzili mro­wie róż­nych czą­stek mi­łu­ją­cych po­kój. Są i spe­cjalne, za­po­bie­ga­jące bi­ja­ty­kom.

Gdy ktoś pró­buje spu­ścić la­nie bliź­niemu, wi­rusy do­broci, nie­wi­dzial­nie szy­bu­jące w po­wie­trzu, prze­mie­niają jego wdzianko, spodnie, bie­li­znę w ela­stycz­nie krzep­nącą po­włokę, tak że bę­dzie się czuł jak nie­mowlę w po­wi­ja­kach, a je­śli nie po­nie­cha złych za­mia­rów i bę­dzie zdwa­jał wy­siłki, jego odzież tak stward­nieje, aż się awan­tur­nik ob­róci w po­sąg z za­ci­śnię­tymi pię­ściami. Złe ję­zyki gło­siły, ja­ko­bym uda­rem­nił lu­dziom ży­cie ero­tyczne, bo tkwi w nim szczypta agre­syw­no­ści, a kto by się zbyt gwał­tow­nie za­cho­wy­wał w łóżku, zo­sta­nie zwią­zany przez wła­sną pi­żamę. Lecz ła­two temu za­po­biec, roz­bie­ra­jąc się uprzed­nio, tak więc ten za­rzut jest bez­pod­staw­nym oszczer­stwem.

Także uży­cie ga­zów tru­ją­cych i praw­dzi­wych za­raz­ków jako broni prze­stało być moż­liwe, bo spe­cjalne czą­steczki ka­ta­li­styczne zmie­niają ta­kie gazy w per­fumy, a za­razki w ni­tro­bak­te­rie użyź­nia­jące glebę. Kto te­raz jest zde­cy­do­wany na wszystko, byle zbić bliź­niego na kwa­śne jabłko, nie tylko sam musi się ro­ze­brać, ale i na­mó­wić tego, który ma być obity, by się ro­ze­brał do naga, bo w prze­ciw­nym ra­zie ak­cję obronną po­dej­mie odzież na­pa­sto­wa­nego. Od­kry­cie to oży­wiło na­dzieją serca zroz­pa­czo­nych szta­bow­ców. Wnet jed­nak prze­ko­nali się, jak źle na­dają się dwie gołe ar­mie do pro­wa­dze­nia dzia­łań wo­jen­nych. Ma­newry prze­ra­dzały się w zwy­kłe bi­ja­tyki, a co gor­sza, nie można wśród go­la­sów od­róż­nić ani wro­gów od swo­ich, ani żoł­nie­rzy od szarż.

Pra­cu­jący jak sza­leni na­ukowcy od­kryli wresz­cie w swo­ich la­bo­ra­to­riach, że tylko oży­wiona sub­stan­cja na­daje się te­raz na broń. Lecz gdy za­wio­dły ich na­dzieje mio­ta­cze sło­niny i ar­maty bocz­kowe, pod­jęli wy­siłki, by do ar­se­na­łów wpro­wa­dzić wście­kłe wilki, ty­grysy, szczury, a na­wet plu­skwy jako broń bio­lo­giczną. Prze­ciw wście­kłym plu­skwom nie udało się na­wet Wiel­kiej Ra­dzie wy­na­leźć an­ti­do­tum. Lecz dra­pieżce pod wpły­wem środ­ków udo­bru­chu­ją­cych zła­god­niały jak ba­ranki, a sa­mymi plu­skwami, choć po­zo­stały na placu boju, nie udało się pro­wa­dzić wo­jen.

Jako pro­blem po­zo­stali jesz­cze różni ter­ro­ry­ści, np. IRA, oraz wszy­scy ci, któ­rzy mor­dem i bom­bami chcą po­lep­szyć świat. Nic lep­szego nie przy­szło mi do głowy, jak ich hu­ma­ni­tarne wy­sie­dle­nie na inne pla­nety. At­mos­ferę We­nery od­tru­li­śmy, a po­nadto na Mar­sie po­sta­wiło się wśród oaz banki i wie­żowce – żeby mieli co plą­dro­wać i wy­sa­dzać w po­wie­trze. Zie­mia była cał­ko­wi­cie spa­cy­fi­ko­wana i mo­głem zło­żyć dy­mi­sję z mego sta­no­wi­ska.

3

Moje trze­cie ży­cze­nie prze­wyż­sza nie­zisz­czal­no­ścią oba wy­mie­nione. Są one w po­rów­na­niu z nim zwy­kłą dzie­ci­nadą. Ży­czę so­bie otwo­rzyć pew­nego ranka oczy, aby prze­ko­nać się z sa­tys­fak­cją, że wszystko, co się mnie i światu przy­tra­fiło od mo­jej ma­tury, było sen­nym kosz­ma­rem. Wy­śni­łem drugą wojnę świa­tową, obozy kon­cen­tra­cyjne, oku­pa­cję Pol­ski i in­nych kra­jów, „osta­teczne roz­wią­za­nie kwe­stii ży­dow­skiej”, kon­fe­ren­cje roz­bro­je­niowe, Klub Rzym­ski, de­baty ato­mowe, kry­zysy itp. N i c  z tego nie za­szło, bo było tylko senną zmorą. Po prze­bu­dze­niu od­czuję prócz ulgi wstyd, żem przy­pi­sał ludz­ko­ści tyle za­cie­kło­ści mor­der­czej i świństw. Jakże się za­wsty­dzę, że mieli ra­cję ci, co od dawna po­ma­wiali mnie o mi­zan­tro­pię i sa­dy­styczne rysy cha­rak­teru, które prze­ja­wiły się w moim śnie.

Za­ra­zem stwier­dzę z ra­do­snym wzru­sze­niem, że wszystko, czego uczyli mnie moi na­uczy­ciele gim­na­zjalni o szla­chet­nej na­tu­rze czło­wieka, było naj­czyst­szą prawdą.

Kra­ków, luty 1980

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki