Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wybitna psycholog, Ewa Woydyłło, o pamięci. I sztuce zapominania.
Jak działa nasza pamięć? Dlaczego jedne zdarzenia doskonale zapamiętujemy, a inne wymazujemy z pamięci? Jak ćwiczyć pamięć? I w końcu: czy niezawodna pamięć, o której często marzymy i której często pragniemy, rzeczywiście jest nam tak bardzo potrzebna?
Książka Ewy Woydyłło to pod wieloma względami rewolucja w myśleniu o pamięci. Znana psycholog pisze bowiem nie tylko o tym, jak dbać o swą pamięć, ale przede wszystkim o tym, jak ćwiczyć się w zapominaniu. Pamięć może przecież być źródłem cierpień, może posiadać toksyczną moc, z którą trzeba umieć walczyć. Ta książka dla wielu osób może stać się orężem w tej trudnej walce.
Ewa Woydyłło zaprasza czytelników do swego gabinetu terapeutycznego i doradza, jak uwolnić się od pamięci złej. Pokazuje, jak wydobyć dobre wspomnienia i pozwolić im zapanować nad złymi, które często nas zniewalają. Autorce pomagają w tym zaproszeni rozmówcy:
Anna Dodziuk – psychoterapeutka, autorka książek psychologicznych, która opowiada, jak radzić sobie ze skazą wstydu i winy;
Małgorzata Sieczkowska – psychoterapeutka, specjalistka metody Somatic Experiencing, która dzieli się swoją wiedzą na temat leczenia traumy;
Jerzy Korzewski – psycholog kliniczny, psycho- i hipnoterapeuta, który wyjaśnia rolę hipnozy w docieraniu do ukrytej w nieświadomości prawdy o sobie; Wiktor Osiatyński – prawnik, autor książek o uzależnieniu i jego pokonywaniu, który przekonuje, że rozwój osobisty polega między innymi na pracy nad własną pamięcią.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 213
Wstęp
Pomysł tej książki zakiełkował kilka lat temu podczas spotkania, któremu nadałam tytuł: Dobra pamięć, zła pamięć. Uczestnikami byli słuchacze Uniwersytetu Trzeciego Wieku „Shalom”. Większość przeszła przez Holokaust, tracąc najbliższych i ledwie uchodząc z życiem. Już wtedy, i przez kilka kolejnych dziesięcioleci, wszyscy nieśli w sobie złą pamięć – pamięć Zagłady.
Od najbardziej tragicznych wspomnień odruchowo staramy się uciec, schować się przed ludźmi, którzy – jeżeli czegoś podobnego nie przeżyli – nie mogą nas w pełni zrozumieć, czasem nam nie dowierzają, często się zdumiewają, że potrafimy dalej żyć... jak gdyby nigdy nic. Tak sobie niektórzy myślą.
Na opisanie traumatycznych zdarzeń – tego, co czuliśmy wtedy, gdy się wydarzały, i tego, co odczuwamy dzisiaj na ich wspomnienie – normalnemu człowiekowi brakuje słów. Przemilczamy więc swą rozpacz, strach i grozę. A wtedy zamarłe w nas uczucia, obrazy i towarzyszące im echa tamtej ścieżki dźwiękowej powracają, nie oddalając się na dłużej niż chwila, godzina, pół dnia. Ten wolny od żałoby czas nie może być zbyt długi, gdyż bardzo często porusza wyrzuty sumienia i rodzi pytania: „Czemu przeżyłam ja, a nie oni?”, „Jak mogę czymkolwiek się cieszyć, skoro oni odeszli w takich cierpieniach?”... Albo zwyczajnie, po ludzku, pogodne chwile zabarwia na czarno niemijająca tęsknota za matką, siostrą, dzieckiem lub kimś, z kim miało się iść przez długie szczęśliwe życie.
O tym wiedziałam, to czułam i tak myślałam, kiedy szłam na spotkanie w „Shalom”. Nie mogłam się porównywać z tymi, którzy przeżyli Zagładę, ale przecież nieobce mi było myślenie: „Czemu to ja ocalałam?”. Moje skądinąd spokojne dorastanie zakłócała czająca się wątpliwość: „Może mama by wolała, żeby przeżyła moja siostra, a nie ja?”.
Podczas spotkania ludzie wypowiadali swoje niewypowiedziane lęki. Na bolesne wspomnienia mieliśmy pudełko papierowych chusteczek i wyciągnięte dłonie gotowe pogłaskać i przytulić. W pewnym momencie ktoś się zwierzył, że zawsze stara się szukać w pamięci tego, za co w swoim życiu może być wdzięczny. Ktoś inny opowiedział o utalentowanych wnukach, a jeszcze inny o swojej niezwykłej karierze. Jedna pani wyszła za mną po spotkaniu, żeby mi pokazać swoje zdjęcie z młodości. Powiedziałam: „Ależ od razu bym panią poznała. Wcale się pani nie zmieniła”. Obydwie się roześmiałyśmy, a ona dodała: „Skoro tak, już mniej mi żal, że młodość minęła. Tak przyjemnie wspominać, że byłam taka piękna”.
To zapoczątkowało moją hipotezę, że złą pamięć można zmienić na dobrą i że sprawić to może rozmowa, zwierzenia, wysłuchanie – coś, co jest jakby dotknięciem odpowiedniego klawisza w komputerze naszej głowy. Czyż nie tak dzieje się we właściwie prowadzonym procesie psychoterapii? Czyż uporczywe nawyki, pułapki lub, ogólnie, defekty naszej pamięci nie sprowadzają na nas większości utrudniających życie problemów?
Niedługo potem do współpracy przy promocji książki Teraz narysujemy śmierć zaprosił mnie jej autor, Wojciech Tochman. Ta lektura wstrzymała mi oddech. Książki nie byłam w stanie polecać najbliższym, a sama po jej przeczytaniu zachowywałam się tak, jak pogrobowcy Holokaustu: chciałam przemilczeć grozę, przyłapywałam się na irracjonalnych wyrzutach sumienia, że nie jestem Tutsi i nie byłam w 1994 roku w Rwandzie. W tym kraju też przez pierwsze lata po ludobójstwie panowało milczenie. Milczeli nie tylko winni tej tragedii, lecz także jej świadkowie. Również świat nie chciał wiedzieć o masowej masakrze dokonanej na plemieniu Tutsi przez plemię Hutu, żyjących razem w jednym państwie. Dopiero garstka reporterów i kronikarzy takich jak Wojciech Tochman przerwała tamę ciszy. I dopiero wtedy ocalali członkowie wymordowanego niemal w całości ludu Tutsi zaczęli odzyskiwać człowieczeństwo, bezpieczeństwo, zdrowie psychiczne.
W 2014 roku przypadła dwudziesta rocznica Rwandyjskiego Holokaustu. W połowie kwietnia, na cały tydzień do Kigali ściągnęły tysiące żałobników. Wypełnili stadion Amahoro oflankowany transparentami z napisem: „KWIBUKA20 – pamiętać, pamiętamy, pamiętajcie”. Francusko-amerykański publicysta i pisarz Philip Gourevitch był obecny podczas tej zbiorowej żałoby. Opisał („The New Yorker”, 21 IV 2014) misterium przywołanej na nowo grozy, gniewu, strachu, rozpaczy. Ludzie krzyczeli, wyli, wpadali w trans, odgrywali upiorną psychodramę tortur, gwałtów i śmierci zadawanej bezbronnym. Potem żałobnicy cichli, odpoczywali, nabierali głęboko w płuca powietrza i wracali do swoich domów, żeby dalej żyć – ktoś mógłby powiedzieć: „jak gdyby nigdy nic”. Wiemy, że to nie tak. Pamięć tego, co się wydarzyło przed dwudziestu laty, pozostanie po kres w umysłach, a także w ciałach świadków naocznych i świadków przekazu.
Tak piszą się miliony, miliardy biografii. Tak pisze się nasza historia, historia ludzkości. Nie podejmuję się dodawać do tego nic od siebie. Postanowiłam napisać inną książkę.
Zła pamięć zawsze wynika z doznanego cierpienia, ale nie tylko z przeżycia rzezi niewiniątek, nocy św. Bartłomieja, Holokaustu, łagrów, egzekucji w Lesie Katyńskim albo zgwałcenia czy napaści. Zła pamięć pleni się również na pożywce uraz, szturchańców, bezduszności, chłodu, odtrącenia, niewdzięczności, nieprzyjaźni, niesprawiedliwości i zdrady, a także obraźliwych i poniżających słów otrzymywanych zwłaszcza w dzieciństwie i zwłaszcza od najważniejszych osób w życiu. Takiej powszedniej złej pamięci jest znacznie, znacznie więcej. O niej nie muszę czytać w książkach historycznych czy reportażach odważnych publicystów. Dowiaduję się o niej od osób, które do mnie piszą, dzwonią, przychodzą po pomoc.
Tekstów o pamięci, w kontekście sprawności neurofizjologicznej, koncentracji, procesów poznawczych czy amnezji, wyszukiwarka internetowa proponuje sześć i pół miliona. Do powiększenia tej biblioteki nie pretenduję. Chciałabym po prostu kontynuować swój „pisany gabinet psychoterapeutyczny” – jak kiedyś określiła moje książki Magda Smęder.
Przekonałam się sama, że złą pamięć można zmienić w dobrą. Wiem to również dzięki osobom, z którymi zdarza mi się pracować nad ich problemami mającymi źródło w przeszłości. Rozpamiętywanie dawnych nieszczęść to pułapka. Każdy może wybrać: pozostać w niej albo wydostać się na wolność.
Zapraszam do medytacji na ten temat.
Ewa Woydyłło