Zakręty życia. Rozmowy o miłości, depresji, nałogach i odnajdywaniu siebie - Ewa Woydyłło - ebook + audiobook

Zakręty życia. Rozmowy o miłości, depresji, nałogach i odnajdywaniu siebie ebook i audiobook

Ewa Woydyłło

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

126 osób interesuje się tą książką

Opis

Jak dawać sobie radę na zakrętach życia

Życie pełne jest ostrych zakrętów. Ale najważniejsza droga to ta, która prowadzi do nas samych. I wiara w to, że możemy w sobie odkryć zdolności, aby świadomie i z powodzeniem kierować swoim życiem.

Zakręty życia to książka dla każdego, komu zależy na podejmowaniu dobrych decyzji i korzystnych zmian.

· Złe dzieciństwo nie oznacza, że wszystko stracone. Lęki i traumy możesz oswoić.

· Poczucie własnej wartości daje ci prawo być takim, jaki jesteś.

· Wiara w siebie pomaga pokonać każdą trudność.

· Dbaj o siebie i otaczaj się życzliwymi ludźmi. To podstawa zdrowia psychicznego.

· Ciesz się tym, co masz zamiast martwić się tym, czego nie masz – to recepta na szczęście.

· Depresja to nie fanaberia, lecz ciężka choroba. Nie lekceważ jej.

· Gdy związek się rozpada, upewnij się, czy to kryzys bez wyjścia czy do rozwiązania.

***

Ewa Woydyłło – dr psychologii, terapeutka uzależnień, publicystka i autorka wielu książek pełnych porad oraz wiary w to, że nasze szczęście zależy od nas samych. Propagatorka ruchu, miłośniczka tenisa na korcie i na trybunach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 26 min

Lektor: Magdalena Kumorek
Oceny
4,8 (403 oceny)
331
55
10
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
adamczakAE-3643

Nie oderwiesz się od lektury

Wszystko co Pani Ewa Woydyłło powie, napisze - biorę w ciemno i jeszcze nigdy się nie zawiodłam :) uwielbiam!
10
alezja

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałą, mądra.
00
gosiaczek19822

Nie oderwiesz się od lektury

chyba najfajniejsza książka psychologiczna jaką czytałam...lekko napisana, niezwykle mądra i bardzo bardzo w kapsułce..w sedno za każdym razem.. dziękuję
00
AGADzKostrzyn

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka! Gorąco polecam
00
Margaretka33

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacyjna recepta na życie!
00

Popularność




© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Ewa Woy­dyłło 2024 Tek­sty po­cho­dzą z ma­ga­zynu „Zwier­cia­dło”, mie­sięcz­nika „Sens” oraz ser­wisu zwier­cia­dlo.pl
Re­dak­cja: An­drzej Olej­ni­czak
Ko­rekty: Olga Smo­lec-Kmoch/Me­lanż
Pro­jekt okładki i pro­jekt gra­ficzny: Ada Ku­jawa
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wszel­kie prawa za­strzeżone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urządze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stąpie­niach pu­blicz­nych tylko za wyłącznym ze­zwo­le­niem właści­ciela praw au­tor­skich.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-587-5
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

OD AU­TORKI

Jakość ży­cia za­leży przede wszyst­kim od... ja­ko­ści ży­cia – do ta­kiego la­pi­dar­nego wnio­sku do­cho­dzę, za­sta­na­wia­jąc się nad co­raz bar­dziej po­wszech­nym dą­że­niem do po­prawy wła­snego do­bro­stanu, na któ­rym tak za­leży wielu lu­dziom.

Brzmi to jak tau­to­lo­gia, jed­nak nią nie jest. Zwrot „ja­kość ży­cia” ma dwa zna­cze­nia: czy czy­jeś ży­cie jest do­bre czy nie­do­bre oraz to, jak ten ktoś żyje, czyli co my­śli i czuje, co lubi, a czego nie lubi, ko­cha, czy nie­na­wi­dzi, czy umie prze­ba­czać, jak układa re­la­cje z bli­skimi i dal­szymi, a także jak się od­ży­wia, sy­pia, pra­cuje, od­po­czywa i jak się bawi.

Ten róż­no­rodny ob­szar dzia­łań pod­lega oczy­wi­ście roz­ma­itym wpły­wom, a jed­nym z nich może być psy­cho­lo­gia prak­tyczna, czyli psy­cho­edu­ka­cja lub psy­cho­te­ra­pia. Oby­dwie zaj­mują się, każda na swój spo­sób, po­ma­ga­niem lu­dziom w mo­dy­fi­ko­wa­niu za­cho­wań tak, aby ge­ne­ro­wały w ży­ciu do­bre dzia­ła­nia, a mi­ni­ma­li­zo­wały nie­do­bre.

Dzien­ni­kar­skie roz­mowy psy­cho­lo­giczne stają się sku­tecz­nym spo­so­bem upo­wszech­nia­nia wie­dzy psy­cho­lo­gicz­nej. Po­pie­ram to i mam w tym swój udział, uczest­ni­cząc w wy­wia­dach pra­so­wych, pod­ca­stach au­dio-wi­deo oraz pi­sząc książki. Od lat prak­ty­kuję też psy­cho­lo­gię w swo­jej pracy kli­nicz­nej i po­rad­ni­czej, gdzie wi­dzę naj­le­piej, jak wielu lu­dzi pra­gnie po­prawy swego do­bro­stanu.

Wszy­scy ma­rzymy o szczę­ściu, czyli czymś w ro­dzaju ży­cia ka­te­go­rii de­luxe. Od lat roz­trzą­samy kwe­stię, czy za­leży to bar­dziej od ge­nów, czy od wy­cho­wa­nia. Długo ba­da­cze byli jed­na­kowo ła­skawi, twier­dząc, że równo po po­ło­wie ważne jest jedno i dru­gie. Do­piero Erik Erik­son (1902–1994), pro­fe­sor Ha­rvardu i Ber­ke­ley, je­den z naj­wy­bit­niej­szych psy­cho­lo­gów XX wieku, sfor­mu­ło­wał prze­ło­mową teo­rię roz­woju psy­cho­spo­łecz­nego, udo­wad­nia­jąc, że zdol­ność ucze­nia się czło­wieka prze­cho­dzi przez różne fazy, ale trwa przez całe ży­cie i koń­czy się do­piero, gdy za­czy­nają za­mie­rać funk­cje po­znaw­cze mó­zgu.

Wspa­niała wia­do­mość. Bu­dzi na­dzieję i otwiera ogromne moż­li­wo­ści nad­ra­bia­nia za­le­gło­ści wy­cho­waw­czych, a także wzmac­nia­nia zdol­no­ści, w które ge­ne­tyczna na­tura go­rzej nas wy­po­sa­żyła. Krótko mó­wiąc, słabe geny i nie­cie­kawe dzie­ciń­stwo mo­żemy sa­mo­dziel­nie kom­pen­so­wać, do­ko­nu­jąc od­po­wied­nich ko­rekt i wy­rów­nu­jąc wcze­śniej­sze za­nie­dba­nia w do­wol­nym cza­sie swego świa­do­mego ży­cia. W prak­tyce ozna­cza to, że każdy może na­uczyć się tego, co ro­dzice za­nie­dbali, a także jak po­ko­ny­wać lub sku­tecz­nie omi­jać w swoim ży­ciu wro­dzone lęki, fo­bie, ob­se­sje, kom­pul­sje czy inne ogra­ni­cze­nia. W tej ostat­niej spra­wie w su­kurs psy­cho­lo­gom przy­cho­dzą psy­chia­trzy i psy­cho­far­ma­ko­lo­dzy – a wszystko to dzieje się po to, aby po­móc każ­demu roz­wi­nąć swój uni­kalny po­ten­cjał i osią­gnąć po­czu­cie upra­gnio­nego speł­nie­nia.

Wy­brane do tego zbioru roz­mowy psy­cho­lo­giczne do­ty­czą te­ma­tów, które wciąż sta­wiają nas przed ogrom­nymi wy­zwa­niami. Wie­rzę, że wzbu­dzą po­zy­tywne re­flek­sje i za­chęcą do do­brych de­cy­zji i ko­rzyst­nych zmian. Taką prze­cież rolę od sa­mego po­czątku wy­peł­nia „Zwier­cia­dło”, co za­słu­że­nie pla­suje ten ma­ga­zyn w awan­gar­dzie pro­pa­ga­to­rów wie­dzy psy­cho­lo­gicz­nej.

W na­szych roz­mo­wach wy­ra­żam za­równo współ­cze­sną wie­dzę po­twier­dzoną ba­da­niami na­uko­wymi, jak też wła­sne prze­ko­na­nia i opi­nie oparte na moim pro­fe­sjo­nal­nym i ży­cio­wym do­świad­cze­niu.

Ży­czę cie­ka­wej lek­tury i po­zy­tyw­nych in­spi­ra­cji.

EWA WOY­DYŁŁO

ROZ­DZIAŁ 1

PO­CZĄ­TEK DROGI.DOM, MATKA, DZIE­CIŃ­STWO

Ro­dzice, któ­rzy sami mają po­czu­cie war­to­ści, na ogół wy­cho­wują do­brze. Ro­dzice, któ­rzy wsty­dzą się cze­goś w so­bie, nie chcą z czymś się po­go­dzić, za­zwy­czaj w swo­ich dzie­ciach coś „maj­strują”. I to maj­stro­wa­nie na ogół źle ro­kuje...

.

Uro­dziła się Pani w 1939 roku, kiedy wy­bu­chła II wojna świa­towa.

Do­kład­nie dru­giego wrze­śnia, o świ­cie. Dla­tego kiedy obu­dzi­łam się w lu­towy czwar­tek 2022 roku i zna­la­złam w te­le­fo­nie in­for­ma­cje o tym, że Ukra­ina jest pod ob­strza­łem Ro­sjan, na­tych­miast sta­nęła mi przed oczami moja mama z no­wo­rod­kiem na ręku. Sama, bo mój oj­ciec jako le­karz już dzia­łał na woj­nie, zresztą ni­gdy wię­cej się nie zo­ba­czyli, a ja taty w ogóle nie po­zna­łam. Tam­ten po­ra­nek prze­ży­łam jako nie­sa­mo­wi­cie me­ta­fi­zyczny mo­ment. Ale od tej chwili, po­nie­waż jako psy­cho­lożka za­wo­dowo zaj­muję się też wojną prze­ży­waną przez lu­dzi, roz­dzie­li­łam moje oso­bi­ste prze­ży­cia od za­wo­do­wych. Od­su­nę­łam strach i wszyst­kie grozy, ja­kie wy­obraź­nia może pod­su­wać, bo do­brze wiem, że pa­nika to naj­gor­szy do­radca. W pa­nice czło­wiek sły­szy „po­żar” i wy­ska­kuje przez okno, nie my­śląc, że jest na 10. pię­trze. A póź­niej się oka­zuje, że są­sia­dowi czaj­nik się spa­lił.

Moja mama mu­siała prze­żyć coś ta­kiego, co prze­żywa te­raz bar­dzo wiele osób w Ukra­inie. I po­nie­waż by­łam naj­bliż­szym świad­kiem jej póź­niej­szego ży­cia – a można było jej za­zdro­ścić po­gody du­cha: po­tra­fiła grać w bry­dża i czy­tać po­wie­ści, pod­czas gdy wo­kół wy­wra­cały się sys­temy po­li­tyczne – przy­ję­łam taką po­stawę, że skoro nie mu­szę się o sie­bie mar­twić, to zajmę się po­mocą in­nym. Uak­tyw­niła się we mnie per­sona za­wo­dowa. Zre­zy­gno­wa­łam z róż­nych pry­wat­nych atrak­cji na rzecz roz­ma­wia­nia, pod­trzy­my­wa­nia na du­chu, pi­sa­nia i udzie­la­nia wy­wia­dów. To też jest ja­kaś forma udziału w spra­wie.

Dużo trud­niej po­skle­jać wa­zon, je­śli go po­tłu­czesz na ty­siąc ka­wał­ków, niż go po pro­stu nie upu­ścić. Na tym po­lega do­ro­słość, którą po­winna ce­cho­wać mą­drość i uważ­ność na to, by nie do­pu­ścić do to­tal­nej awa­rii.

Py­tam o Pani mamę i wojnę, bo mam silne po­czu­cie, że wy­buch wojny w Ukra­inie obu­dził w nas de­mony wła­śnie II wojny świa­to­wej. Czy w Pani też?

Nie mam ta­kiego po­czu­cia, ale pierw­sza re­flek­sja i pierw­sze zda­nie, ja­kiego uży­łam w wy­wia­dzie udzie­lo­nym na­za­jutrz po in­wa­zji, było ta­kie, że naj­go­rzej mają te­raz osoby, które już prze­żyły ja­kąś traumę. Ja nie prze­ży­łam żad­nej, więc nie mogę swoim przy­kła­dem tego po­twier­dzić. Bo to, że ktoś prze­żył wojnę, nie zna­czy, że prze­żył traumę. Trauma to do­świad­cze­nie gra­niczne, kiedy czu­jesz, że twoje ży­cie jest za­gro­żone. A moja mama ze mną przy piersi zo­stała wy­wie­ziona do Ka­zach­stanu. Do końca wojny nad nami nie wy­bu­chła żadna bomba. Na­wet kie­dyś po ja­kimś ra­dziec­kim fil­mie wo­jen­nym jej po­wie­dzia­łam: „Mamo, zo­bacz, ja­kie mamy szczę­ście, że ani jed­nej bomby nie wi­dzia­ły­śmy”. Cho­ciaż po po­wro­cie do Pol­ski za­miesz­ka­ły­śmy w Szcze­ci­nie, gdzie ca­łymi hek­ta­rami cią­gnęły się pola gru­zów... Ale mnie, wów­czas sze­ścio­let­niej, wy­da­wało się to naj­lep­szym te­re­nem do za­bawy z dzie­cia­kami w cho­wa­nego.

Jest ta­kie po­ję­cie, które z an­giel­skiego za­czę­li­śmy na­zy­wać re­zy­lien­cją. W jed­nej z mo­ich ksią­żek prze­tłu­ma­czy­łam je jako sprę­ży­stość emo­cjo­nalną – jest to okre­śle­nie stop­nia od­por­no­ści psy­chicz­nej oraz zdol­no­ści do znaj­do­wa­nia „do­brej strony dnia”. Osoby z wy­soką re­zy­lien­cją mają więk­szą kon­trolę nad emo­cjami i kon­cen­trują się na roz­wią­za­niach, a nie na pro­ble­mach. W trud­nych sy­tu­acjach naj­gor­sze są pa­nika, po­chop­ność i neu­ro­tyczne pod­da­wa­nie się emo­cjom.

Re­zy­lien­cja bę­dzie nam co­raz bar­dziej po­trzebna. Wszystko wska­zuje na to, że czasy będą co­raz bar­dziej nie­pewne i trzeba się na to przy­go­to­wać. Czy można bu­do­wać re­zy­lien­cję w cza­sach kry­zysu lub nie­po­koju?

Można, a na­wet trzeba. Bu­do­wa­nie re­zy­lien­cji dzieje się prak­tycz­nie samo i za­leży od tego, ja­kie my­śli do­pusz­czasz do sie­bie w związku z tym, co się wy­da­rza. Czy po­tra­fisz uspo­koić swoje lęki, czy wprost prze­ciw­nie.

Przy­cho­dzą do mnie cza­sem ko­biety, które mó­wią: „Moja te­ściowa tak się mnie cze­pia, stro­fuje dzieci, prze­cież jak one do­ro­sną, nie będą chciały się z nią spo­ty­kać”. Za­wsze wtedy py­tam: „A czy Pani da mi gwa­ran­cję, że ju­tro rano się obu­dzę? Albo że dziś bez­piecz­nie do­jadę do domu, a jeż­dżę ro­we­rem?”. Na Pani py­ta­nie o to, jak się przy­go­to­wać na nie­pewne czasy, od­po­wiem więc tak: nie wy­bie­gać zbyt da­leko w przy­szłość. Nie mo­żesz prze­żyć ju­tra, ale mo­żesz prze­żyć dziś. I to do­ty­czy wszyst­kiego. Na­wet gdy pla­nu­jesz ślub i we­sele na Se­sze­lach, to i tak ważne jest, byś dzi­siaj pa­trzyła pod nogi, bo je­śli skrę­cisz kostkę, to nie po­tań­czysz. Zwłasz­cza w cza­sach nie­pew­no­ści li­czy się tu i te­raz – tylko to mamy. Oczy­wi­ście to carpe diem to jest me­mento, któ­rego nie na­leży nad­uży­wać, bo je­śli mam tylko 100 zło­tych, to ra­czej nie po­win­nam dziś wy­dać 99. Tak czy ina­czej, roz­po­rzą­dzaj swo­imi za­so­bami in­te­li­gent­nie i z roz­wagą. Uru­cha­miaj płaty czo­łowe, nie tylko ga­dzi mózg.

Każda trudna sy­tu­acja, mo­ment, w któ­rym dzieją się prze­ło­mowe zwroty – jest oka­zją do doj­rze­wa­nia. Tylko trzeba doj­rze­wać, nie po­zwa­la­jąc so­bie na roz­pad. Dużo trud­niej po­skle­jać wa­zon, je­śli po­tłu­czesz go na ty­siąc ka­wał­ków, niż go po pro­stu nie upu­ścić. Na tym po­lega do­ro­słość, którą po­winna ce­cho­wać mą­drość i uważ­ność na to, by nie do­pu­ścić do to­tal­nej awa­rii. Dziecko może tego jesz­cze nie ro­zu­mieć, ale dzieci nie de­cy­dują o tym świe­cie, to my przy nich sto­imy. A je­śli wi­dzisz dziecko, przy któ­rym nikt nie stoi, zaj­mij się nim.

Nie wy­bie­gaj zbyt da­leko w przy­szłość. Nie mo­żesz prze­żyć ju­tra, ale in­te­li­gent­nie i z roz­wagą mo­żesz prze­żyć dziś. Li­czy się tu i te­raz – tylko to mamy.

Za­wsze mnie fa­scy­no­wało, że to, czym Pani się te­raz zaj­muje i do czego jest Pani, jak się wy­daje, stwo­rzona, za­częła Pani ro­bić do­piero po 45. roku ży­cia. To wtedy za­częła Pani stu­dia psy­cho­lo­giczne, wcze­śniej ukoń­czyw­szy dzien­ni­kar­stwo i hi­sto­rię sztuki.

I oka­zało się to świet­nym po­my­słem. Je­stem prze­ko­nana, że wła­śnie doj­rzały wiek był moim sprzy­mie­rzeń­cem. Psy­cho­lo­gię kli­niczną le­piej upra­wiać, ma­jąc wła­sne do­świad­cze­nia, da­jące mą­drość ży­ciową i umie­jęt­no­ści wy­ni­ka­jące z roz­wią­za­nia jak naj­więk­szej ilo­ści dy­le­ma­tów, pro­ble­mów i trud­no­ści. Ten ży­ciowy ka­pi­tał na­daje wie­dzy psy­cho­lo­gicz­nej wy­miar prak­tyczny. W psy­cho­te­ra­pii pra­cuje się przede wszyst­kim sobą.

Psy­cho­lo­gię stu­dio­wała Pani w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, może stąd ta iście ame­ry­kań­ska ży­wot­ność, która po­wo­duje, że kiedy dzieje się źle – wy­bu­cha pan­de­mia czy wojna – dzien­ni­ka­rze od­ru­chowo zwra­cają się po ko­men­tarz do Pani. Stała się Pani eks­pertką od kry­zy­sów.

Rzadko kiedy ktoś do mnie przy­cho­dzi, by po­wie­dzieć: „Pani Ewo, jak do­brze mi się żyje”. I to mnie chyba na­uczyło, że aby na­prawdę po­móc ko­muś w po­trze­bie, trzeba mniej zaj­mo­wać się pro­ble­mem i jego przy­czy­nami, a wię­cej szu­ka­niem roz­wią­zań. Roz­trzą­sa­nie przy­czyn i ob­wi­nia­nie in­nych nie po­maga uwol­nić się od tego, co nam w ży­ciu szko­dzi lub prze­szka­dza. Waż­niej­sze jest zro­bie­nie cze­goś, aby się tego po­zbyć lub zmie­nić. Ma Pani ra­cję, to jest w ja­kimś sen­sie ame­ry­kań­skie, zwłasz­cza w po­rów­na­niu z Pol­ską, gdzie zaj­mu­jemy się zwy­kle ana­li­zo­wa­niem pro­blemu.

Ow­szem, cza­sem udaje mi się po­móc ko­muś w kry­zy­sie, ale żadna w tym moja za­sługa. Ja po pro­stu mia­łam su­per­mamę. Jak była w złym hu­mo­rze, to szła na ba­sen albo na spa­cer. W mło­do­ści była wio­ślarką i chyba zo­stało w niej na za­wsze prze­ko­na­nie o zba­wien­nym wpły­wie ru­chu na sa­mo­po­czu­cie. Pa­mię­tam, że gdy zimą była piękna po­goda, to bu­dziła mnie o siód­mej. Kiedy pro­te­sto­wa­łam: „Ale ja idę do­piero na drugą lek­cję”, mó­wiła: „Idziesz na łyżwy, ta­kiej po­gody szkoda na sie­dze­nie w kla­sie”. Z taką mamą po pro­stu nie mo­głam ina­czej się ukształ­to­wać. Oczy­wi­ście to nie zna­czy, że nie by­wam wście­kła czy nie prze­ży­wam po­ra­żek, ale ni­gdy nie było to źró­dłem ja­kiejś więk­szej rany, a wszystko to dzięki temu, co kie­dyś po­wie­działa mi mama. Za­raz to po­wiem i Pani już też bę­dzie za­wsze wie­działa, co my­śleć w trud­nych chwi­lach.

Cu­dow­nie! Po­pro­szę.

Mia­łam może osiem lat. Spła­kana wró­ci­łam do domu, od progu za­wo­dząc: „Co ja na­ro­bi­łam! Ste­nia już nie bę­dzie się ni­gdy ze mną ba­wić”. Mama na to spo­koj­nie, znad pa­pie­rosa: „No to sia­daj i opo­wia­daj”. „Mamo, ja na nią na­plu­łam, za­bra­łam jej ka­napkę i wy­rzu­ci­łam do śmiet­nika”. „Okrop­nie się za­cho­wa­łaś, nie­za­leż­nie od tego, o co po­szło. Ale po­cze­kaj, po­wiedz mi: który ty raz ży­jesz?”. Ja na to, chli­piąc: „Jak to który? No pierw­szy”. „To skąd mia­łaś wie­dzieć?”.

Wy­szłam kie­dyś za mąż na trzy dni za pew­nego pro­fe­sora, a po­tem też ucie­kłam, be­cząc, do mamy. Ona oczy­wi­ście za­dała mi to samo py­ta­nie: „No do­brze, a który ty raz...?”. „Wiem, mamo, wiem, dla­tego tak bar­dzo się nie mar­twię”. Zdaje się, że na­wet nas roz­śmie­szy­łam, do­da­jąc: „W każ­dym ra­zie drugi raz za niego już nie wyjdę...”. Nie­rzadko zda­rza się, że pluję so­bie w brodę, bo coś za­walę albo źle po­stą­pię, ale wtedy prędko mó­wię so­bie: „Hej, który ty raz ży­jesz?... Spo­koj­nie, na­stęp­nym ra­zem po­stą­pisz le­piej”. I fak­tycz­nie na­stęp­nym ra­zem jest le­piej.

.

Ob­ser­wu­jąc współ­cze­sny świat, można od­nieść wra­że­nie, że re­la­cja matka – córka ge­ne­ruje same pro­blemy.

Bo tak wła­śnie jest. Oczy­wi­ście, nie można uogól­niać, ale zde­cy­do­wa­nie wię­cej jest pro­ble­mów emo­cjo­nal­nych i re­la­cyj­nych mię­dzy dziećmi a mat­kami niż mię­dzy dziećmi a oj­cami. Oj­ciec za­wsze albo pra­wie za­wsze za­cho­wuje więk­szy dy­stans wo­bec dzieci, cię­żar jego za­an­ga­żo­wa­nia jest prze­nie­siony na świat ze­wnętrzny. Na­to­miast matki, z wy­jąt­kiem tych, które we­szły w role biz­ne­sowe, są sku­pione przede wszyst­kim na ro­dzi­nie i dzie­ciach. Z tego po­wodu są z nimi w bliż­szych re­la­cjach i siłą rze­czy czę­ściej wy­stę­pują na tej li­nii na­brzmiałe i nie­roz­wią­zane kon­flikty. Przy czym ze względu na spe­cy­ficzny ro­dzaj re­la­cji mię­dzy sy­nem a matką, na­wet matką na­do­pie­kuń­czą, kon­flikty mię­dzy nimi ni­gdy nie osią­gają ta­kich roz­mia­rów jak w przy­padku na­do­pie­kuń­czych ma­tek i có­rek. Co cie­kawe, ujaw­niają się zwy­kle wtedy, gdy syn za­kłada ro­dzinę. I wtedy nie tyle on ma pro­blemy z matką, co jego żona źle to za­czyna zno­sić.

Ta sama płeć w re­la­cji jest w ta­kim ra­zie plu­sem czy mi­nu­sem?

Ze względu na płeć w re­la­cji matka – córka wy­stę­puje utoż­sa­mie­nie. Dla nor­mal­nego roz­woju oso­bo­wo­ści musi jed­no­cze­śnie dojść do cze­goś, co jest okre­ślane jako se­pa­ra­cja i in­dy­wi­du­acja. W po­tocz­nym ro­zu­mie­niu córka naj­pierw „zlewa się” z matką, a po­tem usta­wia do niej w kontrze, żeby roz­po­znać, kim sama jest. Po­nie­waż to nie­zwy­kle silny zwią­zek, toż­sa­mość córki jest za­plą­tana w wi­ze­ru­nek matki. Ze względu na utoż­sa­mie­nie czę­sto do­cho­dzi też do pod­świa­do­mej ry­wa­li­za­cji. Córka ry­wa­li­zuje z matką, a matka z córką, i nie ma to cha­rak­teru spor­to­wego: nie cho­dzi o to, która wy­gra, tylko o to, która psy­cho­lo­gicz­nie zdo­mi­nuje ry­walkę.

Córkę i matkę wpraw­dzie łą­czy płeć, ale dzieli róż­nica po­ko­leń, co po­wo­duje, że świa­to­po­gląd i do­świad­cze­nia matki są za­bar­wione prze­szło­ścią, a córki – te­raź­niej­szo­ścią. Cho­ciażby to może po­wo­do­wać mię­dzy nimi kon­flikty. Że po­dam taki ba­nalny przy­kład: na­sze bab­cie prały ręcz­nie, na­sze matki – we frani, a my już w au­to­ma­tycz­nym Bo­schu. Za­sada pra­nia co prawda się nie zmie­niła, ale spo­sób – już tak. Naj­bar­dziej na­brzmiałe pro­blemy nie ro­dzą się jed­nak w sfe­rze po­słu­gi­wa­nia się sprzę­tami, lecz w sfe­rze uczuć.

Czę­sto córka ry­wa­li­zuje z matką, a matka z córką, i nie ma to cha­rak­teru spor­to­wego: nie cho­dzi o to, która wy­gra, tylko o to, która psy­cho­lo­gicz­nie zdo­mi­nuje ry­walkę.

Co jest ich źró­dłem?

Naj­czę­ściej nie­doj­rza­łość matki. Bo że córka jest nie­doj­rzała – to oczy­wi­ste i nor­malne. Dzieci za­wsze będą młod­sze od swo­ich ma­tek. Tym, co czyni nas ludźmi doj­rza­łymi, jest zdol­ność do po­dej­mo­wa­nia prze­my­śla­nych de­cy­zji oraz kształ­to­wa­nia swo­jego zda­nia w opar­ciu o do­świad­cze­nie i wie­dzę. Jest to umie­jęt­ność do­sko­na­lona przez całe ży­cie. Czer­piemy ją z ksią­żek, które czy­tamy, z fil­mów, ja­kie oglą­damy, i z tego, co mó­wią nam inni. Doj­rza­łość jest sumą prak­tycz­nych umie­jęt­no­ści ży­cio­wych. Samo ży­cie nie wy­star­czy jed­nak, żeby osią­gnąć tak ro­zu­mianą doj­rza­łość. Nie­kiedy czło­wiek wręcz blo­kuje się na dro­dze do doj­rza­ło­ści wsku­tek traum, krzywd, uza­leż­nień, nie­wła­ści­wych wzo­rów. Można mieć we­dług me­tryki 48 lat, a doj­rza­łość na po­zio­mie na­sto­latka. Do­ty­czy to oczy­wi­ście także nie­któ­rych ma­tek...

Dla­tego by­wają na­do­pie­kuń­cze?

Po pierw­sze, mogą tak poj­mo­wać rolę matki – kur­czowo trzy­ma­jąc swoje dziecko pod kon­trolą, nie­za­leż­nie od jego wieku. A po dru­gie, są na­do­pie­kuń­cze, po­nie­waż nie mają in­nego ży­cia oso­bi­stego i uczu­cio­wego poza re­ali­zo­wa­niem swego ma­cie­rzyń­stwa. Ta­kie matki, na­wet je­śli żyją w mał­żeń­stwie, nie śpią ze swymi mę­żami, nie pla­nują wspól­nych wie­czo­rów czy wa­ka­cji. Mąż jest me­blem, wy­god­nym fo­te­lem, na któ­rym się cza­sem przy­cup­nie, który wy­peł­nia ja­kiś kąt w po­koju, ale to nie jest żadna re­la­cja. Co wię­cej, mał­żon­ko­wie mogą tak żyć la­tami, bo­go­boj­nie i wier­nie.

A prze­cież czło­wiek jest istotą uczu­ciową, po­trze­buje bli­sko­ści jak po­wie­trza. Ko­chać ko­goś, być dla ko­goś – to na­sza naj­więk­sza po­trzeba. Więc gdy zwią­zek z part­ne­rem nie za­spo­kaja tej po­trzeby, to całe swoje ży­cie emo­cjo­nalne ko­bieta lo­kuje w dzie­ciach. A po­nie­waż sy­no­wie rza­dziej dają się za­wład­nąć, pada na córki, a te są w rę­kach ma­tek jak pla­ste­lina. Na do­da­tek są przez nie wpę­dzane w po­czu­cie winy – oczy­wi­ście to wszystko dzieje się pod­świa­do­mie. Żadna matka prze­cież nie ob­my­śla: „Zro­bię ci nu­mer, do­stanę apo­plek­sji”. Ona do­staje apo­plek­sji na samą myśl o tym, że córka chce spę­dzić święta w gó­rach, a nie w domu. Ta­kie uza­leż­nie­nie przy­po­mina al­ko­ho­lizm, nar­ko­ma­nię, kom­pul­sywny ha­zard. Osoba uza­leż­niona nie może się sama z tego wy­do­stać, a gdy jej ktoś mówi: „Mamo, nie rób tak”, to się obu­rza: „Jak mo­żesz tak do mnie mó­wić?!”. Tak samo re­aguje al­ko­ho­lik. Tylko że w tym wy­padku mamy do czy­nie­nia z uza­leż­nie­niem od dru­giej osoby. Od swo­jej bez­rad­no­ści ży­cio­wej, od ty­ra­ni­zu­ją­cej więzi, która staje się pu­łapką dla oby­dwu stron.

Jak po­stę­po­wać z „uza­leż­nioną” matką?

Do­kład­nie tak jak z al­ko­ho­li­kiem. Córka musi prze­stać kie­ro­wać się lę­kiem, współ­uza­leż­nie­niem, po­czu­ciem winy, tylko prze­jąć kon­trolę nad wła­snym ży­ciem. Uzy­skaw­szy wspar­cie od męża, przy­ja­ciółki czy ko­le­żanki z pracy, któ­rzy po­wie­dzą: „Nie mo­żesz swo­jego ży­cia pod­po­rząd­ko­wy­wać matce kosz­tem wła­snych po­trzeb. Ona jest do­ro­sła, po­ra­dzi so­bie. Mo­żesz jej po­móc, ale po­win­naś być kon­se­kwentna”. Je­śli za przy­kład po­damy kwe­stię świąt, córka może za­ko­mu­ni­ko­wać ma­mie, że przy­je­dzie do niej dzień przed Wi­gi­lią, po­będą ra­zem, ale na święta wy­jeż­dża. Czyli: aser­tyw­ność, sta­now­czość i nie­po­no­sze­nie kon­se­kwen­cji cu­dzych sła­bo­ści czy uza­leż­nień. Choć przy­kład ze świę­tami może być dwu­znaczny. Ktoś po­wie: „Ale cóż pani dok­tor wy­ga­duje?! Prze­cież święta to Tra­dy­cja, Ka­to­li­cyzm, Ro­dzina...”. Od­po­wia­dam: „Ależ tak, pod wa­run­kiem, że z tego wy­nika coś do­brego”. Je­żeli przy oka­zji świąt mama za­wsze wy­po­mina, a tata za­wsze się upija – to jest wy­ko­rzy­sta­nie, ską­d­inąd pięk­nego sym­bolu i tra­dy­cji, do pod­trzy­ma­nia pa­to­lo­gii. I to nie jest do­bre. Wtedy czło­wiek nie ma in­nego spo­sobu, jak się unie­za­leż­nić, czyli od­se­pa­ro­wać, od­da­lić, za­cząć funk­cjo­no­wać zgod­nie ze swoim sys­te­mem war­to­ści, za­miast pod­trzy­my­wać tra­dy­cję ro­dzin­nych nie­sna­sek.

Można w do­ro­słym ży­ciu uło­żyć so­bie na nowo re­la­cje z matką? Czy trudne re­la­cje matki z do­ro­słą córką mogą ulec po­pra­wie?

Oczy­wi­ście. Na na­sze re­la­cje mamy wpływ, mo­żemy im nada­wać nowe tory, ste­ro­wać nimi jak pod­czas na­wi­ga­cji.

A je­śli matka od­ma­wia współ­pracy?

Cza­sami py­tają mnie lu­dzie, co ro­bić z matką, która nie chce się zmie­nić mimo próśb i tłu­ma­cze­nia. Od­po­wia­dam: „Wy­obraź so­bie, że mama ma al­zhe­imera. I że co­kol­wiek byś mó­wiła, to ona jest za szklaną szybą”. Oczy­wi­ście, ona prze­waż­nie nie ma al­zhe­imera, ale jej mózg już za­stygł. Bo co to zna­czy: prze­ko­nać ko­goś, by cze­goś nie ro­bił? To zna­czy po­pro­sić, by się cze­goś na­uczył. Bo od­uczyć się, to też się na­uczyć. Nie­stety, nie­któ­rzy lu­dzie są już do tego nie­zdolni.

Mam psa i za­wsze po nim sprzą­tam, ale cza­sem spo­ty­kam lu­dzi, któ­rzy po swo­ich psach nie sprzą­tają. Wtedy daję wo­re­czek i mó­wię: „Może pan sko­rzy­stać z mo­jego, mam za­pa­sowy”. „Ja nie sprzą­tam po psie!” – sły­szę czę­sto w od­po­wie­dzi. Ale ktoś inny mówi: „Dzię­kuję, sko­rzy­stam”, po czym za­czy­namy się uma­wiać na wspólne spa­cery z psami. Tak samo jest z mat­kami. Je­śli matka mówi: „Jak ty mo­żesz cze­goś ode mnie wy­ma­gać?”, to zna­czy, że nie ro­zu­mie swo­jej córki i nie chce zro­zu­mieć. Czę­sto z wie­kiem przy­cho­dzi prze­ko­na­nie, z gruntu fał­szywe, że wie się już wszystko i za­wsze ma się mo­no­pol na ra­cję. Tym­cza­sem inni lu­dzie mają swoje ra­cje i one by­wają od­mienne od na­szych.

Ale taka uparta matka świę­cie wie­rzy, że cho­dzi jej tylko o do­bro córki. Po­wta­rza: „Nikt inny nie bę­dzie cię ko­chał tak jak ja. Ro­bię dla cie­bie wszystko”.

Więc skoro je­steś w sta­nie zro­bić dla mnie wszystko, to prze­stań mnie kon­tro­lo­wać jak małe dziecko. Z dru­giej strony, re­la­cja z matką jest wy­jąt­kowa i żadna inna jej nie za­stąpi.

Na­wet, gdy czu­jemy nie­na­wiść do matki, trzeba ją przede wszyst­kim ko­chać i sza­no­wać?

Ko­chać w ogóle warto, bo to wspa­niałe uczu­cie. Cho­ciaż w dzie­się­ciorgu przy­ka­za­niach nie wid­nieje: „Ko­chaj ojca swego i matkę swoją”, tylko „czcij”, czyli sza­nuj. Nie ubli­żaj im, nie ogra­biaj, nie krzywdź. Co nie zna­czy: by­waj u nich co nie­dziela. Mo­żesz ich nie wi­dy­wać, ale ich sza­nuj. Trudno ko­chać ko­goś, kto za­truwa nam ży­cie, cią­gle po­ucza i kry­ty­kuje, jest wścib­ski, prze­mą­drzały, wszystko wie naj­le­piej. Mi­łość w dziecku ro­dzic bu­duje, po­ka­zu­jąc, jak się ko­cha – czule, cie­pło, mą­drze i doj­rzale.

A co zna­czy: mą­drze ko­chać?

To zna­czy nie uwła­czać god­no­ści dziecka, nie po­zba­wiać go po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa, czyli: nie stra­szyć, nie bić, nie wy­śmie­wać i nie gro­zić: „bo ma­mu­sia nie bę­dzie cię ko­chać”, „jak nie wró­cisz do 22.00, to ja będę chora” albo „przez cie­bie mam okropne ży­cie”. Gdy dzieci coś ta­kiego sły­szą, prze­stają wie­rzyć w mi­łość ro­dzi­ców i stop­niowo tracą po­czu­cie wła­snej war­to­ści.

Matka uczy też dziecko mi­ło­ści, po­ka­zu­jąc, jak ko­cha ta­tu­sia, swo­ich ro­dzi­ców, sio­strę, brata... Dzieci się uczą nie tego, co im mó­wimy, tylko tego, co ro­bimy. To główna za­sada wy­cho­wa­nia.

Z na­do­pie­kuń­czą, „uza­leż­nioną matką” jest do­kład­nie tak jak z al­ko­ho­li­kiem. Córka musi prze­stać kie­ro­wać się lę­kiem, współ­uza­leż­nie­niem, po­czu­ciem winy, tylko prze­jąć kon­trolę nad wła­snym ży­ciem.

Czego jesz­cze uczymy się od ma­tek oprócz mi­ło­ści?

Jak być ko­bietą, jak funk­cjo­no­wać w świe­cie, jak wy­peł­niać rolę żony i matki – wszyst­kiego. Oczy­wi­ście, mo­żemy się źle czuć z tym, co ona nam prze­ka­zuje, bo nie za­wsze wła­sna matka ucie­le­śnia ideał ży­cia. Matka nie jest je­dy­nym wzo­rem. Prze­cież mimo po­kre­wień­stwa to zu­peł­nie inna osoba. Może mieć cał­kiem od­mienne ce­chy, za­in­te­re­so­wa­nia, po­trzeby i cele. Je­żeli matka z tem­pe­ra­men­tem za­cznie prze­ja­wiać nie­cier­pli­wość w sto­sunku do fleg­ma­tycz­nej czy ma­rzy­ciel­skiej córki, to pra­wie na pewno za­chwieje po­czu­ciem war­to­ści dziecka. Wtedy po­winni wkro­czyć inni do­ro­śli, na przy­kład bab­cia, która bę­dzie pod­kre­ślać mocne strony dziecka i oka­zy­wać uzna­nie dla tego, co ono umie, lubi i jak so­bie ra­dzi. Mama oczy­wi­ście doda: „ale bu­ci­ków jesz­cze nie umie za­wią­zać”, a bab­cia: „ale Ania zna tyle wier­szy­ków i pięk­nie bawi się z dziećmi”. I Ania w ten spo­sób do­wie się, że mama wo­la­łaby, żeby ona była tro­chę inna, na­to­miast bab­cia ak­cep­tuje ją taką, jaka jest. Dziecko czer­pie wie­dzę o so­bie nie tylko od mamy, dla­tego po­winno być oto­czone róż­nymi ludźmi. To nie jest żadna nowa kon­cep­cja, tylko pra­dawna idea wy­cho­wa­nia ple­mien­nego.

Mó­wimy dziś o pro­ble­mach na osi matka – córka, matka – syn. Kie­dyś w ogóle nie było ta­kiego te­matu.

Po pierw­sze, ko­biety ro­dziły dużo dzieci. Same się nimi nie zaj­mo­wały – miały do po­mocy krew­nych, star­sze dzieci, swo­ich ro­dzi­ców. Dzie­ciń­stwo zresztą szybko się koń­czyło: dzieci za­czy­nały wcze­śnie po­ma­gać w pracy do­ro­słym i szybko od­cho­dziły z domu ro­dzin­nego. Na­wet ary­sto­kra­cja po­sy­łała dzieci bar­dzo wcze­śnie w do­ro­słe ży­cie. To, że dzi­siaj ro­dzice po­świę­cają tyle czasu i uwagi swoim dzie­ciom, to wy­na­la­zek współ­cze­sno­ści.

Dzi­siaj też ro­dzi­ców o wiele rze­czy się ob­wi­nia, a zwłasz­cza matki.

Bo nie ma kogo in­nego wi­nić. Inną no­wo­ścią jest „wy­cho­wy­wa­nie” przez grupę ró­wie­śni­czą. Kie­dyś cze­goś ta­kiego w ogóle nie było, nie było szkoły, dzie­ciń­stwo było krót­kie i prze­bie­gało wy­łącz­nie w ob­rę­bie ro­dziny. To my urzą­dzi­li­śmy so­bie świat, w któ­rym dziecko sie­dzi na tro­nie. I albo ten tron jest na chwiej­nych nóż­kach, bo ro­dzice za­po­mi­nają, że mają dziecko, albo jest pie­de­sta­łem nie wia­domo ja­kiego wcie­le­nia bo­sko­ści i ro­dzice wtedy zwy­czaj­nie bzi­kują.

Bry­tyj­ski psy­chia­tra Do­nald Wo­ods Win­ni­cott jest au­to­rem okre­śle­nia: „wy­star­cza­jąco do­bry ro­dzic”. Nie ide­alny, nie naj­lep­szy, ale wy­star­cza­jąco do­bry. Czyli taki, który cza­sem po­peł­nia błędy, ale ma też prawo za­dość­uczy­nić i prze­pro­sić – jed­nak to wy­maga doj­rza­ło­ści. A je­żeli mam kom­pleksy wo­bec wła­snego dziecka i chcę uda­wać ideał, to two­rzę fik­cję. I krzyw­dzę wła­sne dziecko, które też bę­dzie chciało dą­żyć do ja­kie­goś nie­re­al­nego su­per­w­zorca. Ro­dzice, któ­rzy sami mają po­czu­cie war­to­ści, na ogół wy­cho­wują do­brze. Ro­dzice, któ­rzy wsty­dzą się w so­bie ja­kichś rze­czy, nie chcą z czymś się po­go­dzić, za­zwy­czaj w swo­ich dzie­ciach coś „maj­strują”. I to maj­stro­wa­nie na ogół źle ro­kuje.

Ak­cep­ta­cja sie­bie prze­kłada się na ak­cep­ta­cję dziecka? Czy to spo­sób, który np. na­prawi trudne re­la­cje matki z do­ro­słą córką?

Dziecko nie po­trze­buje wiel­kiego miesz­ka­nia, du­żego sa­mo­chodu, lek­cji an­giel­skiego czy te­nisa. Po­trze­buje po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa, ak­cep­ta­cji, mi­ło­ści i do­brych, praw­do­mów­nych wzo­rów.

Ostat­nio od­pro­wa­dza­łam mo­jego ma­lut­kiego wnuczka do córki, a on w krzyk: „Bab­ciu, ja chcę do was”. Ja na to: „An­ker, nie mo­żesz te­raz do mnie iść, bo ja za­raz wy­cho­dzę”. Wtedy córka dys­kret­nie szep­nęła: „Mamo, prze­cież tak na­prawdę ni­g­dzie nie wy­cho­dzisz”. Oczy­wi­ście, że ona ma ra­cję! Po co wy­my­ślać ja­kieś nie­praw­dziwe po­wody, prę­dzej czy póź­niej dziecko na­uczy się tego sa­mego... Ono ma przy­jąć do wia­do­mo­ści, że już nie mam czasu, bo to prawda. Poza tym musi so­bie z chwi­lową fru­stra­cją po­ra­dzić. Gdy się tego na­uczy w wieku dwóch lat, to przy­go­tuje się na więk­sze fru­stra­cje w wieku 20 czy 50 lat. W tej spra­wie ja się cze­goś na­uczy­łam od córki, a nie ona ode mnie.

Praw­do­mów­ność w re­la­cjach jest bar­dzo ważna, bo dziś lekko na­cią­gnę prawdę, ale gdy za kilka lat po­wiem do dziecka: „nie jedź au­to­sto­pem”, to mnie nie po­słu­cha, bo nie bę­dzie miało do mnie za­ufa­nia. I po­tem ro­dzice się dzi­wią dla­czego. Ano dla­tego, że tyle razy skła­mali.

Wła­sny roz­wój to pod­stawa dla do­brej re­la­cji matki i córki?

Tak, z tym, że trzeba za­dbać, by wła­sny roz­wój nie po­zba­wił wraż­li­wo­ści na cu­dze po­trzeby. Je­żeli matka jest sa­motna, cier­piąca, chora, to jej się co naj­mniej tyle na­leży od córki, ile ona oka­zy­wała jej tro­ski, gdy córka tego po­trze­bo­wała. Czyli uwaga, spro­wa­dze­nie le­ka­rza, może wy­na­ję­cie opie­kunki czy umiesz­cze­nie w szpi­talu czy sa­na­to­rium. Te „świad­cze­nia” wy­ni­kają z po­win­no­ści, na­wet od­po­wied­nio ure­gu­lo­wa­nych w na­szym pra­wie. Mi­łość to tro­chę inna sprawa.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki