Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Recepta na lepsze życie istnieje. Trzymasz ją właśnie w rękach.
Często zadajemy sobie pytanie: jak żyć? Ewa Woydyłło przekonuje, że można żyć lepiej i podpowiada, jak uważnie patrzeć w głąb i wokół, by coraz pełniej poznawać siebie. Ten energetyczny przewodnik uskrzydla, nie pozwala trwać bezczynnie i daje moc do działania. Zachęca nas do rozwoju osobistego, który nie jest pustym (i modnym) hasłem, ale rzeczywistą przemianą.
Jesteście ciekawi jak żyć lepiej? Dołączcie do pełnej lekkości, mądrości i dystansu opowieści jednej z najpoczytniejszych polskich psycholożek, która od lat z ogromnymi sukcesami wspiera ludzi w samodoskonaleniu.
Weźcie udział w rozmowie o tym, jak:
- poznać słownik własnych uczuć i emocji,
- pożegnać się z gniewem i żalem,
- poprawić relacje z innymi,
- żyć pełniej, autentyczniej i w zgodzie z własnymi wartościami,
- odnaleźć drogę do wewnętrznego uzdrowienia.
Możemy mieć drugi samochód, pracę, związek. Możemy dostać i dać drugą szansę. Ale życie mamy tylko jedno. Przeżyjmy je lepiej!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 97
Ty, co przechodzisz obok
Proszę cię
Zrób coś
Spróbuj coś zatańczyć
Zrób coś, co uzasadni, że jesteś
Coś, co uprawni cię
Do strojenia się w skórę i włosy na ciele
Naucz się chodzić i śmiać się
Bo bezsensem byłoby przecież
Żeby tak umierano
Kiedy ty żyjesz
Nie robiąc z sobą niczego
Charlotte Delbo, Modlitwa do Żywych
Strofa z wiersza francuskiej pisarki[1], która przeżyła Auschwitz, gdzie obcowała z najbardziej bezsensowną, masową śmiercią, porusza sumienie. To z tamtego miejsca apeluje ona do nas współczesnych. Nie próbuje obarczać winą, dotyka natomiast czegoś głębszego, najbardziej osobistego w człowieku: naszego powołania i poczucia odpowiedzialności za to, co zrobimy z własnym życiem. Wręcz napomina żyjących, że zostało nam ono dane po coś. Chciałam napisać: „chyba po coś”, ale nie, nie zamierzam zostawiać tutaj pola na żadne wątpliwości. Umysł ludzki, ten wysoki ewolucyjny atrybut organicznego życia na naszej planecie, do czegoś w końcu człowieka zobowiązuje. Czymś się wyróżnia i odróżnia od skał, które mogą po prostu bezczynnie leżeć; od roślin biernie wegetujących, oferujących cień lub pożywienie innym bytom biologicznym; odróżnia nas również od zwierząt, istniejących i zaspokajających swoje potrzeby instynktownie, chociaż już wiemy, że bynajmniej nie niewrażliwie i nie całkiem bezrozumnie. Krótko mówiąc, Charlotte Delbo przestrzega przed nicnierobieniem, nazywając to wprost i dosłownie „bezsensem”.
Arcytrudna kwestia. Przychodzą mi od razu na myśl okładki książek, tytuły wywiadów w kolorowej prasie, reklamy warsztatów psychologicznych, a także niezliczone gadżety ozdobione hasłami w rodzaju: „Bądź sobą”, „Nic nie musisz” czy „Odczep się od siebie” (nierzadko w wulgarniejszej wersji).
Do haseł tych odnoszę się z ambiwalencją, wyrażoną przez klasyka w pamiętnym zdaniu: „Jestem za, a nawet przeciw”. No właśnie, jestem za, ponieważ owszem, każdy niech sobie będzie, jaki jest i nikomu nic do tego. Nikt nie wybrał swego DNA ani miejsca i daty urodzenia. Ściganie się, aby dorównać jakiemuś personalnemu wzorcowi z Sèvres, to przesada. Osoba ludzka nie jest produktem podlegającym kontroli jakości czy przydatności do spożycia. Każdemu człowiekowi z jego niepowtarzalną unikalnością przez sam fakt przyjścia na świat przysługuje prawo do bycia sobą i nikim więcej.
Sprzeciwiam się jednak zaspokajaniu swoich bytowych potrzeb czyimkolwiek kosztem przez kogoś, kto wyrósł już z dzieciństwa i nie ma orzeczenia niepełnosprawności fizycznej czy psychicznej uniemożliwiającej samodzielność. Jestem przeciw jałowemu życiu, które przyprawia o łzy i rozpacz najbliższych, kochających tego kogoś bardziej niż siebie i błagających słowami Delbo: „Proszę cię / Zrób coś...”. Ale dostrzegam również istotny związek między nicnierobieniem a nudą, narastającą frustracją i niezadowoleniem z życia, łatwo przybierającym postać stanów subdepresyjnych, które przechodzą nierzadko w pełnoobjawową przewlekłą depresję. A na to właśnie tak wielu ludzi dzisiaj się uskarża.
Oto moja propozycja: proszę bardzo, bądź sobą, ale takim sobą, którego będziesz cenić i szanować, kto wie, którego może nawet zdołasz „pokochać” – do czego zachęca inne modne ostatnio hasło. Ono też brzmi sensownie, lecz podobnie jak „Bądź sobą!” wymaga spełnienia pewnych warunków. Wyzwalaczem takiego uczucia, jak pokochanie kogoś, także siebie, jest z reguły uznanie, podziw, a nawet coś w rodzaju zachwytu. Będę bronić tego ostatniego słowa, przed którym nasz polski etos okropnie się wzbrania – jak to, zachwycać się kimkolwiek, a zwłaszcza sobą?! Toż to prawie grzech... No dobrze, dodam więc: „z umiarem”, żeby zachwyt nie kojarzył się z cięższym grzechem, czyli pychą. Najlepiej można ów samozachwyt zaobserwować u dzieci, szczególnie u tych bardzo małych, takich rocznych czy dwuletnich. Potem, gdy one dorastają, dorośli zaczynają je skutecznie oduczać przeżywania dumy i radości z własnych sukcesów i coraz lepszej sprawności i sprawczości.
Ja nie widzę w zachwycie niczego zdrożnego. Wręcz przeciwnie, mam przed oczami niejednego malucha (wliczając w to moje własne córki, wnuków i prawnuczki), któremu zwykle po serii prób udawało się w końcu dopasować trójkątny klocek do trójkątnego otworu w dziecinnej zabawce, własnoręcznie wypłukać pod kranem kubek, zawiązać na kokardkę sznurowadło albo nauczyć się budować z klocków wieże, by za moment jednym ruchem samodzielnie je burzyć, a kolejne wznosić coraz to wyżej i wyżej. Pamiętam zapalające się w oczach tych małych istot iskry radości; niektóre w takich momentach biją sobie brawo i przyzywają dorosłych, żeby byli świadkami ich triumfów, a wszystko dlatego, że – nie bójmy się patosu – dziecko, które samo coś zrobi i zyska w oczach ważnych osób uznanie, czuje dumę i zachwyt. Jest szczęśliwe. Jakaś część tych uczuć dotyczy danego dzieła lub wyczynu, ale i tak sporo odnosi się do autora, czyli do siebie. Cudowne doznania, możliwe, że najpiękniejsze w życiu. Z nich zbudowana jest większość ludzkich szczęść. Zna je każdy, kto robi to, co umie i lubi robić (albo właśnie lubi to, co robi i potrafi robić).
Przywołuję najwcześniejsze lata, kiedy łatwo o radosne przeżycia. Wówczas wszystko jest jeszcze nieodkryte, dzieje się po raz pierwszy, fascynuje, zaciekawia i cieszy. W niczym nie przeszkadzają jeszcze żadne zahamowania ani kompleksy. Małe dziecko nie boi się czegoś takiego jak porażka, ponieważ każda próba – udana czy nieudana – to jednakowo fantastyczna przygoda. Taka jest po prostu pierwotna natura każdego z nas. Gdyby nie wychowywanie przez ciągłą krytykę, umniejszanie zasług przez porównywanie do innych i, co najgorsze, toksyczne proroctwa w rodzaju „nic z ciebie nie będzie”, większość uniknęłaby późniejszych załamań, zniechęceń i nie zrezygnowałaby z wysiłków. Wielu nie wegetowałoby po trzydziestce albo i dłużej, wiodąc bezcelowy żywot na garnuszku rodziny, a nierzadko samych matek.
Ludzi rozczarowanych sobą, pogrążających się w apatii i nałogach już od młodego wieku zdaje się w naszych czasach przybywać. Oczywiście nie same błędy wychowawcze ponoszą winę za ten stan rzeczy. Badacze współczesnych społeczeństw zwracają uwagę na takie zjawiska, jak rozpad wielopokoleniowej rodziny, masowa dostępność pokus internetowych, nieruchliwy tryb życia oraz nadmiar wolności, zanim ugruntują się zdrowy system wartości i osobista odpowiedzialność. W tyglu ciągłych przemian towarzyszące im stresy przekraczają często ludzką wytrzymałość. No i mamy, co mamy.
W reakcji na te problemy mnożą się więc coraz to nowe formy wsparcia, doradztwa i terapii, z których korzystają zarówno bliscy osób niezdolnych odnaleźć celu i sensu swego życia, jak i one same. W efekcie obserwujemy ogromny awans usług czerpiących garściami z psychologii, w tym rozmaitych treningów i szkół terapii, tutoringu, czyli pomocy w uczeniu się, a także popularnego piśmiennictwa na wszelkie możliwe tematy związane z poprawą jakości życia. Na tej fali rozprzestrzenia się moda na samodoskonalenie nie tylko wśród osób zagubionych i bezradnych, lecz również całkiem sprawnych, ale pragnących ulepszać swoje funkcjonowanie w trudnym współczesnym świecie.
Sama w tym uczestniczę i raz po raz przekonuję się, że rozwój osobisty, inaczej: praca nad sobą, to wcale nie jest modna fanaberia czy dziwaczna dyscyplina uprawiana przez ludzi, którym przewróciło się w głowie. Pomoc terapeutyczna niekiedy dosłownie ratuje życie i zdrowie, często pomaga ocknąć się w porę i nadrobić zaległości wynikające z zaniedbań w dzieciństwie domowym czy szkolnym. A przede wszystkim zawsze otwiera szansę na bardziej świadome wybory i decyzje, od których zależy jakość życia. Uważam, że ten trend jest jednym ze znamion postępu cywilizacyjnego. Czyż nie jest niesamowite, że niegdysiejsza domena filozofów i myślicieli wymknęła się spod ich tiar, meloników i dostojnych peruk i zadomawia się pod farbowanymi grzywkami czy irokezami? A to i tak dopiero początek.
W każdym razie naprawdę wszystkich, nie wyłączając nikogo, zapraszam do lektury.
Źródła cytatów i bibliografia