Ludzie, ludzie. Jacy jesteśmy? - Ewa Woydyłło - ebook + audiobook

Ludzie, ludzie. Jacy jesteśmy? ebook

Ewa Woydyłło

4,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jak pokochać „trudne charaktery”, budować dobre relacje i rozumieć siebie

Ewa Woydyłło – znawczyni ludzkiej psychiki przedstawia wyjątkową galerię „trudnych” ludzi, z którymi przychodzi nam dzielić życie. Opisuje ich po mistrzowsku, z wyrozumiałością i tolerancją. Inspirując nas do odpowiedzi na pytanie: Jacy jesteśmy?

„Każdy obdziela otoczenie swoimi przywarami, chociaż nie każdy jednakowo nieznośnie. Czasami jednak stopień zgryzoty czy zniecierpliwienia z powodu czyichś wad lub męczących nawyków przekracza naszą wytrzymałość i wtedy relacja się rozpada. A mogłaby się nie rozpaść, gdyby spróbować się wzajemnie zrozumieć i porozumieć: gdyby obydwie strony poszukały lepszego sposobu współżycia i współdziałania, zaczynając dobrą zmianę od siebie”.

(fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 266

Oceny
4,9 (47 ocen)
42
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
asia2044

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała pozycja. Pomogą lepiej zrozumieć nas ludzi i różnice między nami.
00
kasiafischer

Nie oderwiesz się od lektury

Suuuuper 🍀👍
00
Psycho_10

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo pomocna książka. Polecam serdecznie.
00
SylwiaWW

Dobrze spędzony czas

Warta
00
Elamarek315

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Każdy powinien ją przeczytać. Charakterystyki dokonane przez autorkę pozwolą lepiej zrozumieć siebie i innych.
00

Popularność




Opie­ka re­dak­cyj­na: LU­CY­NA KO­WA­LIK, KA­TA­RZY­NA KRZY­ŻAN-PE­REK
Re­dak­cja: ZO­FIA RO­KI­TA, ANNA RUD­NIC­KA
Ko­rek­ta: MA­RIA WO­LAŃ­CZYK, MAŁ­GO­RZA­TA WÓJ­CIK
Pro­jekt okład­ki: UR­SZU­LA GI­REŃ
Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne: MA­REK PAW­ŁOW­SKI
Fo­to­gra­fie w tek­ście: MAG­DA­LE­NA CZAJ­KOW­SKA www.fa­ce­bo­ok.com/mnczaj­kow­ska
Na fo­to­gra­fiach: mu­ra­le w War­sza­wie: gru­pa 3fa­la.art.pl, Ma­te­usz Bie­le­nie­wicz, Da­riusz Pacz­kow­ski s. 28; Igor Ru­dziń­ski (Nie­bie­ski Robi Kre­ski), Alek Mo­raw­ski (Lis Kula) s. 126; s. 158; s. 226 rzeź­by: Jan Kucz, Krzysz­tof Ma­lec, War­sza­wa, s. 52; Ryga, s. 278 ar­chi­wum ro­dzin­ne: s. 242, s. 326
Re­dak­tor tech­nicz­ny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2022
Wy­da­nie pierw­sze w tej edy­cji
ISBN 978-83-08-07780-1
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Lu­dzie, lu­dzie...

Z mi­lio­na przy­czyn, ja­kie wy­wo­łu­ją na­sze sil­ne emo­cje, więk­szość po­wo­du­ją inni lu­dzie, zwłasz­cza naj­bliż­si. Gdy w oso­bi­stych re­la­cjach prze­ży­wa­my emo­cje ró­żo­we, błę­kit­ne, cie­płe i ra­do­sne, a już szcze­gól­nie, gdy są one pro­mien­ne i pło­mien­ne, to do­ty­ka­my szczę­ścia. Gdy jed­nak dzie­je się od­wrot­nie – na­sze oto­cze­nie, lub ktoś kon­kret­ny w nim, draż­ni nas albo mar­twi, iry­tu­je, zło­ści czy wy­wo­łu­je po­czu­cie za­gro­że­nia – to klops: ży­cie mamy nie­szczę­śli­we.

A mó­wiąc jed­no­znacz­nie sa­mo­po­czu­cie za­le­ży od tego, co nasi bli­scy do nas i o nas mó­wią, jak nas trak­tu­ją, co im się w nas nie po­do­ba oraz za co i w jaki spo­sób nas ka­rzą, gdy na­sze ce­chy lub za­cho­wa­nia im się nie po­do­ba­ją. Ich kary to rów­nież sku­tek emo­cji, po­nie­waż oni, ci nasi bli­scy, też je prze­ży­wa­ją z po­wo­du tego, co z ko­lei my do nich i o nich mó­wi­my, jak ich trak­tu­je­my, co nam się w nich nie po­do­ba oraz jak ich kar­ci­my za nie­mi­łe (na­szym zda­niem!) ce­chy lub za­cho­wa­nia.

Po­pa­trz­cie pań­stwo, ja­kie sprzę­że­nie zwrot­ne.

Bo fak­tycz­nie tak jest, że każ­dy ob­dzie­la oto­cze­nie swo­imi przy­wa­ra­mi, cho­ciaż nie każ­dy jed­na­ko­wo nie­zno­śnie. Cza­sem jed­nak sto­pień zgry­zo­ty czy znie­cier­pli­wie­nia z po­wo­du czy­ichś wad lub mę­czą­cych na­wy­ków prze­kra­cza na­szą wy­trzy­ma­łość i wte­dy re­la­cja się roz­pa­da. A mo­gła­by się nie roz­paść, gdy­by spró­bo­wać wza­jem­nie się zro­zu­mieć i po­ro­zu­mieć; gdy­by oby­dwie stro­ny po­szu­ka­ły lep­sze­go spo­so­bu współ­ży­cia i współ­dzia­ła­nia, za­czy­na­jąc do­brą zmia­nę od sie­bie.

Z taką in­ten­cją na­pi­sa­łam ten se­rial o „trud­nych” lu­dziach, z któ­ry­mi przy­cho­dzi nam dzie­lić ży­cie. Nie­kie­dy zresz­tą sami nimi by­wa­my i wte­dy aku­rat za­da­je­my cier­pie­nia my im, a nie oni nam. Tak czy ina­czej, za­po­zna­nie się z ga­le­rią ty­pów szar­pią­cych swo­im bliź­nim ner­wy, uwa­żam za po­ży­tecz­ne. Mam na­dzie­ję, że opi­sy roz­ma­itych uprzy­krza­czy nie tyl­ko ob­ja­śnią isto­tę, a tak­że źró­dła iry­tu­ją­cych po­staw i za­cho­wań, ale uła­twią ich sko­ry­go­wa­nie. Tak na­praw­dę, to nie o teo­re­ty­zo­wa­nie mi cho­dzi – tym niech się zaj­mu­ją aka­de­mi­cy – ale o re­al­ną po­pra­wę waż­nych re­la­cji.

Dla­te­go tak wie­le w tej książ­ce jest o wy­zna­cza­niu i prze­strze­ga­niu gra­nic, o wy­ro­zu­mia­ło­ści, cier­pli­wo­ści i po­czu­ciu hu­mo­ru; jest też spo­ro o szko­dli­wo­ści kry­ty­kanc­twa, per­fek­cjo­ni­zmu i za­twar­dzia­ło­ści w ura­zach.

Za­chę­ca­jąc do tej lek­tu­ry, po­wo­łam się na dość oso­bli­wy mem mo­je­go au­tor­stwa, jaki przy­wo­łu­ję na myśl o roz­licz­nych nie­po­ro­zu­mie­niach i uciąż­li­wo­ściach mię­dzy ludź­mi. Sta­ją mi mia­no­wi­cie przed ocza­mi, na­ry­so­wa­ne gru­bą kre­ską, syl­wet­ki dwóch lub wię­cej ro­ze­źlo­nych na sie­bie osób, trzy­ma­ją­cych się za ręce i two­rzą­cych w ten spo­sób za­mknię­ty układ. Z prze­chy­lo­nej ko­new­ki w jed­ną z po­sta­ci wle­wa się czer­wo­na far­ba, sym­bo­li­zu­ją­ca, po­wiedz­my, złość. Zgod­nie z za­sa­dą na­czyń po­łą­czo­nych stop­nio­wo wy­peł­nia ona za­ry­sy po­zo­sta­łych. I cho­ciaż naj­pierw prze­peł­nia tyl­ko jed­ną oso­bę, po pew­nym cza­sie za­bar­wi­ła­by na czer­wo­no cały sys­tem. Ale ja nie cze­kam na to, tyl­ko bio­rę dru­gą ko­new­kę, z nie­bie­ską far­bą – niech to bę­dzie sym­bol życz­li­wo­ści, tak­tu – i wy­peł­niam nią syl­wet­kę oso­by sto­ją­cej obok. Ob­ser­wu­ję, co się dzie­je, i wi­dzę, że gdy im wię­cej uży­wam far­by nie­bie­skiej, to ko­lor ten za­czy­na prze­wa­żać i w koń­cu zbłę­kit­nie­je cały układ. Tak so­bie to wy­obra­żam.

Ktoś po­wie: ech, ty, na­iw­na. Ktoś inny: czer­wo­ne to złe, ża­den błę­kit czer­wie­ni nie prze­bar­wi, tu po­trze­ba po­li­cji. A ktoś trze­ci za­uwa­ży: za­raz, ale prze­cież w tej książ­ce nic nie ma o ła­ma­niu prze­pi­sów, tyl­ko o „trud­nych lu­dziach...”. Więc po co za­raz po­li­cja?

Oczy­wi­ście po­dzię­ku­ję trze­cie­mu kto­sio­wi, bo tra­fił w sed­no: wady, przy­wa­ry, do­kucz­li­we na­wy­ki, od­mien­no­ści cha­rak­te­ro­lo­gicz­ne i oso­bo­wo­ścio­we nie są ka­ral­ne. Nie trze­ba ich zwal­czać, wy­star­czy, że obie stro­ny na­uczą się do­ga­dy­wać, a nie po­stę­po­wać wbrew so­bie. Bli­skie re­la­cje są wszak po to, aby­śmy czu­li się w nich bez­piecz­nie i do­brze za­miast szar­pać so­bie na­wza­jem ner­wy.

Prze­czy­ta­łam ko­muś ten wstęp i usły­sza­łam: „Faj­nie, czy­li ta książ­ka to coś w ro­dza­ju ne­rvo­so­lu”.

No i do­brze. Niech tak bę­dzie.

ma­rzec 2022

Kłó­tli­wi

Kłó­tli­wość jest uli­cą dwu­kie­run­ko­wą. Le­piej po­wie­dzieć: jest ścież­ką, i to wą­ską, bie­gną­cą wzdłuż gór­skiej gra­ni. Gdy się na niej spo­tka­ją dwie oso­by, ła­two mogą się po­trą­cić i spaść w prze­paść. Kłót­nie wy­ni­ka­ją czę­sto z ta­kich wła­śnie po­trą­ceń, mniej lub bar­dziej za­mie­rzo­nych. Po­trą­co­ny na ogół re­agu­je zło­ścią, pod któ­rą ukry­wa strach. Rzad­ko ktoś zda­je so­bie z nie­go spra­wę, gdyż złość pierw­sza rzu­ca się w oczy i czu­je się ją naj­sil­niej. Zwy­kle po­wo­du­je za­cho­wa­nia agre­syw­ne: słow­ne, mi­micz­ne, pod­nie­sio­ny głos, ale rów­nież rę­ko­czy­ny, trza­ska­nie drzwia­mi lub ci­ska­nie przed­mio­ta­mi.

Nikt nie kłó­ci się solo, za­wsze z kimś. Z ob­ser­wa­cji ży­cia wie­my, że kłó­cą się ko­bie­ty i męż­czyź­ni, dzie­ci i sta­rusz­ko­wie, bied­ni i bo­ga­ci, wy­kształ­ce­ni i nie­pi­śmien­ni. Oczy­wi­ście, nie wszy­scy jed­na­ko­wo czę­sto i za­żar­cie. Prze­pro­wa­dzo­ne ba­da­nia wska­zu­ją, że naj­bar­dziej kłó­tli­we są dwa typy: lu­dzie o ce­chach oso­bo­wo­ści an­ty­spo­łecz­nej, o ni­skim po­zio­mie em­pa­tii i sym­pa­tii do in­nych oraz oso­by dys­fo­rycz­ne, czy­li draż­li­we, neu­ro­tycz­ne i skłon­ne do ne­ga­ty­wi­zmu. Na ta­kie ob­ser­wa­cje na­tra­fi­łam w do­nie­sie­niach Za­cha­re­go Wal­sha, pro­fe­so­ra psy­cho­lo­gii i ba­da­cza z Uni­wer­sy­te­tu Ko­lum­bii Bry­tyj­skiej w Ka­na­dzie.

Oso­by an­ty­spo­łecz­ne, za­rów­no w re­la­cjach ro­dzin­nych, jak i poza nimi, ce­chu­je duża skłon­ność do agre­sji i prze­mo­cy. Więk­szość za­cho­wu­je się agre­syw­nie na­wy­ko­wo, moż­na na­wet po­wie­dzieć, na­ło­go­wo. Za po­mo­cą agre­sji re­gu­lu­ją swo­je emo­cje w sy­tu­acjach fru­stru­ją­cych, kie­dy nie są na­tych­miast za­spo­ko­jo­ne ich po­trze­by, ocze­ki­wa­nia lub za­chcian­ki.

Już u nie­któ­rych dzie­ci moż­na roz­po­znać duży opór przed pod­po­rząd­ko­wa­niem się, nie­cier­pli­wość, chęć do­mi­na­cji i wy­raź­ne pró­by wy­wie­ra­nia na­ci­sku na oto­cze­nie za po­mo­cą uży­wa­nia siły do „po­sta­wie­nia na swo­im”. Je­śli w do­ro­słym ży­ciu oso­by ta­kie wej­dą w zwią­zek z kimś ugo­do­wym i ustę­pli­wym, to wca­le nie zna­czy, że zre­zy­gnu­ją z agre­sji. Wręcz prze­ciw­nie, może się ona na­si­lić tym bar­dziej, im sła­biej part­ner bę­dzie się bro­nić.

Tak się za­cho­wu­ją oso­by, któ­re wcho­dząc do ka­wiar­ni, gdzie gra ra­dio, od pro­gu roz­ka­zu­ją­cym to­nem wo­ła­ją: „Pro­szę to wy­łą­czyć!”. Gdy mu­zy­ka zo­sta­nie tyl­ko przy­ci­szo­na, z hu­kiem od­su­wa­ją krze­sło i osten­ta­cyj­nie wy­cho­dzą, rzu­ca­jąc jesz­cze na od­chod­nym ja­kiś epi­tet.

Typy an­ty­spo­łecz­ne wda­ją się w kłót­nię przy każ­dej oka­zji, kie­dy tyl­ko mia­ły­by do­sto­so­wać się do czy­ichś wy­ma­gań. Je­śli na przy­kład ko­bie­ta po urlo­pie ma­cie­rzyń­skim chce do­koń­czyć stu­dia, a jej mąż jest ta­kim ty­pem, za­pro­te­stu­je, uży­wa­jąc na­stę­pu­ją­cych ar­gu­men­tów: „Źle ci w domu? A kto się bę­dzie w tym cza­sie zaj­mo­wał TWO­IM dziec­kiem? Za sta­ra je­steś, już się ni­cze­go nie na­uczysz! Nie wy­star­czy ci, że ja mam wyż­sze stu­dia? A może chcesz mnie prze­ści­gnąć i po­tem jesz­cze zro­bisz dok­to­rat? Mó­wisz o stu­diach, a pew­nie chcesz so­bie ja­kie­goś stu­den­ta przy­gru­chać? Po co ci dy­plom, i tak pra­cy nie znaj­dziesz”. I tym po­dob­ne. Czy moż­na so­bie wy­obra­zić, że ta­kie po­dej­ście nie do­pro­wa­dzi tych mał­żon­ków do kłót­ni? To oczy­wi­ste, że spo­nie­wie­ra­na żona nie zo­sta­nie dłuż­na i też się­gnie po mniej lub bar­dziej uwła­cza­ją­ce ar­gu­men­ty.

Agre­sja jest za­raź­li­wa. Sta­ro­te­sta­men­to­we „oko za oko” do­cho­dzi do gło­su w psy­chi­ce więk­szo­ści lu­dzi, gdy zo­sta­ną ostro za­ata­ko­wa­ni. To od­ruch. Bez świa­do­me­go wy­sił­ku woli nie da się po­wstrzy­mać eska­la­cji cio­sów. Awan­tu­ra go­to­wa. Gdy się do­bio­rą ta­kie go­rą­ce tem­pe­ra­men­ty, może na­wet dojść do bój­ki. Do­daj­my, że po­do­bień­stwa się przy­cią­ga­ją, czę­sto więc kłó­tli­wi do­bie­ra­ją się z rów­nie kłó­tli­wy­mi, a wte­dy na me­ta­fo­rycz­nej wą­skiej ścież­ce sztur­chań­com i ko­pa­niu po kost­kach nie ma koń­ca.

Nie ina­czej dzie­je się z oso­ba­mi dys­fo­rycz­ny­mi. Mie­wa­ją one skłon­no­ści de­pre­syj­ne i pew­ne ce­chy oso­bo­wo­ści typu bor­der­li­ne, ła­two się ob­ra­ża­ją i po­pa­da­ją w skraj­ne emo­cje. Wo­bec tej sa­mej oso­by mogą prze­ży­wać wa­ha­nia po­mię­dzy uwiel­bie­niem i nie­na­wi­ścią. Wspól­ne ży­cie oce­nia­ją w chwi­lach po­zy­tyw­nych jako speł­nio­ny ide­ał, a w chwi­lach roz­draż­nie­nia jako kom­plet­ne fia­sko. Co cie­ka­we, „pa­mię­ta­ją” szcze­gó­ły do­bre lub nie­do­bre se­lek­tyw­nie, w za­leż­no­ści od ak­tu­al­ne­go na­stro­ju. Wsz­czy­na­ne przez nie kłót­nie czę­sto przy­bie­ra­ją cha­rak­ter roz­li­cze­nio­wy. Wte­dy przy oka­zji byle sprzecz­ki pa­da­ją ze stro­ny dys­fo­ry­ka (lub dys­fo­rycz­ki) zda­nia w ro­dza­ju: „Ni­g­dy mnie nie ko­cha­łaś” lub „Ni­g­dy cię nie ko­cha­łem”, co na jed­no wy­cho­dzi, czy­li że mi­ło­ści u nas nie było i nie ma. Dno. Wła­ści­wie nie ma na­wet o co się kłó­cić. Ta dru­ga oso­ba może naj­wy­żej spa­ko­wać ma­nat­ki i odejść. Prze­waż­nie jed­nak tego nie robi, bo na ogół pa­mię­ta, że ty­dzień, mie­siąc albo rok wcze­śniej już coś ta­kie­go sły­sza­ła, a po­tem na­gle przy­cho­dzi­ło ocie­ple­nie, ró­żo­wa chmur­ka, mio­do­we dni i na po­rząd­ku dzien­nym było: „Mój cu­dzie”, „Mój anie­le”, „Ależ wspa­nia­łe jest na­sze wspól­ne ży­cie”. Dla­te­go part­ne­rzy mogą tyl­ko cza­sem się za­sta­na­wiać: „Czy ja mam na to ja­kiś wpływ, że on (lub ona) raz jest w nie­bie, a raz w pie­kle?”.

Co wię­cej, ten dia­bel­ski młyn może za­cząć ob­ra­cać się wła­ści­wie bez po­wo­du. Weź­my taką sy­tu­ację, bo­ha­te­ra­mi są On i Ona.

– Ku­pi­łam bi­le­ty do te­atru – on­li­ne.

– Co? Do te­atru?

– Nie ro­zu­miem, nie chcesz iść do te­atru?

– A co, uwa­żasz, że trze­ba mnie ukul­tu­ral­nić?

– Daj spo­kój, po pro­stu chcia­ła­bym z tobą pójść do te­atru.

– Jesz­cze „on­li­ne” pod­kre­ślasz spe­cjal­nie, bo mnie się je­den raz nie uda­ło ku­pić bi­le­tów na mecz.

– Co ty wy­ga­du­jesz? W ogó­le tego nie pa­mię­tam.

– No tak, Pani Wspa­nia­ło­myśl­na! Na każ­dym kro­ku chcesz mi udo­wod­nić, że je­steś lep­sza ode mnie. Tak jak cała two­ja ro­dzi­na.

– Po­wiesz mi, co cię ugry­zło?

– Jak sama nie wiesz, to trud­no. W ogó­le cię nie ob­cho­dzę. W tym domu nie ma dla mnie miej­sca. My­ślisz tyl­ko o so­bie. Mam już tego dość!

Roz­mo­wa w tym miej­scu się nie za­koń­czy­ła. I nie wia­do­mo, czy w koń­cu po­szli do te­atru, czy nie. Pew­ne jest na­to­miast, że nie­kłó­tli­wa Ona nic nie wskó­ra, je­że­li kłó­tli­wy On na­dal bę­dzie po­dejrz­li­wy, ob­ra­żal­ski, za­kom­plek­sio­ny, upa­tru­ją­cy na każ­dym kro­ku za­ku­sów prze­ciw­ko swo­jej oso­bie. Kłót­nie więc trwa­ją, od­na­wia­ją się, to­cząc się wła­ści­wie za­wsze o to samo: o to, by kłó­tli­we­mu neu­ro­ty­ko­wi do­star­czyć po­żyw­ki na jego po­trze­by zwią­za­ne z upew­nia­niem się, że jest waż­niej­szy, niż się wszyst­kim wy­da­je. Waż­niej­szy, ale tak­że... bied­niej­szy, za­słu­gu­ją­cy na szcze­gól­ne wzglę­dy i uwa­gę. Bez­na­dziej­na spra­wa. Bo tak na­praw­dę to ni­cze­go mu nie bra­ku­je, tyl­ko uświa­do­mie­nia so­bie, że ży­cie ma do­kład­nie ta­kie, ja­kie so­bie urzą­dził. Jak zresz­tą każ­dy z nas.

A czy bez kłót­ni da się żyć?

Py­ta­nie war­te za­sta­no­wie­nia. Bez żad­nej kłót­ni to chy­ba nie. Uni­ka­nie kłót­ni za wszel­ką cenę – je­że­li to w ogó­le re­al­ne – by­ło­by praw­do­po­dob­nie bar­dziej nie­zdro­we niż wda­wa­nie się w nie. Naj­gor­sze w kłót­niach są star­cia „na noże” i wzno­sze­nie co­raz grub­szych mu­rów po­mię­dzy part­ne­ra­mi. Pierw­sze po­zo­sta­wia­ją nie­go­ją­ce się rany, a przez dru­gie z cza­sem już nie spo­sób się usły­szeć i po­ro­zu­mieć. Ro­sną­ca ob­cość i gro­ma­dzo­ne ura­zy czy­nią z part­ne­rów wro­gów. Za­daj­my więc ra­czej inne py­ta­nie: „Jak się kłó­cić, aby po­zo­stać w zgo­dzie”. W jed­nej ze swo­ich pre­zen­ta­cji na ten te­mat ze­bra­łam kil­ka re­guł.

1. Ani Ja, ani Ty – niech wy­gry­wa My.

Wy­obraź­my so­bie parę trzy­ma­ją­cą dwa koń­ce liny, każ­de trzy­ma swój. Kłót­nia jest sy­tu­acją, w któ­rej jed­na oso­ba na­gle po­cią­ga za swój ko­niec, dru­ga to wy­czu­wa, więc aby nie dać so­bie wy­rwać liny, szar­pie w swo­ją stro­nę. Je­dy­nym spo­so­bem na nie­prze­rwa­nie po­łą­cze­nia mię­dzy part­ne­ra­mi jest po­lu­zo­wa­nie liny, naj­le­piej po obu stro­nach. Para po­win­na za­prze­stać szar­pa­nia, zro­bić krok lub dwa ku so­bie za­miast od sie­bie. Przy­sło­wie mówi: „Mą­dry głu­pie­mu ustę­pu­je”. Je­że­li ustą­pią obo­je, oka­żą się jed­na­ko­wo mą­drzy.

2. Nie rób „z igły wi­dły”.

Przy­czy­ną naj­częst­szych kłót­ni są dro­bia­zgi. Nie­opusz­czo­na kla­pa na se­de­sie, nie­za­krę­co­na tub­ka z pa­stą do zę­bów, skar­pet­ki na pod­ło­dze, prze­ga­pio­na rocz­ni­ca ślu­bu i róż­ne inne nie­dbal­stwa prze­sła­nia­ją ko­cha­ją­cym się lu­dziom ich naj­bar­dziej war­to­ścio­we za­le­ty i za­słu­gi. Trze­ba je więc spi­sać, no­sić przy so­bie, na­uczyć się na pa­mięć i przy­wo­ły­wać przy każ­dym de­ner­wu­ją­cym dro­bia­zgu. Niech nam się prze­sta­ną my­lić rze­czy waż­ne z nie­waż­ny­mi. Tyl­ko w ten spo­sób na­uczy­my się pa­trzeć na drob­ne grzesz­ki z szer­szej per­spek­ty­wy. Z du­że­go dy­stan­su wszyst­ko wy­da­je się mniej­sze.

3. Nie uogól­niaj.

Nie uży­waj słów „za­wsze” i „ni­g­dy” jak we fra­zach: „Bo ty za­wsze...” lub „Bo ty ni­g­dy...”. W spo­rach i kłót­niach o co­kol­wiek od­noś się do kon­kret­ne­go przed­mio­tu ak­tu­al­ne­go spo­ru, a więc tego, któ­ry cię roz­draż­nił tu i te­raz.

4. Kry­ty­kuj czy­ny, nie oso­bę.

Za­sa­da ta wy­ma­ga opa­no­wa­nia sztu­ki mó­wie­nia o tym, co nam się nie po­do­ba lub prze­szka­dza, a nie o tym, jaki jest ten, kto to robi. Le­piej po­wie­dzieć: „Nie lu­bię cze­kać”, za­miast: „Je­steś nie­punk­tu­al­ny”. Kry­ty­ka oso­by wzbu­dza za­wsze od­ru­cho­wą chęć od­we­tu. Dla­te­go nie ata­kuj oso­by, tyl­ko zwra­caj uwa­gę na fak­ty i czy­ny. Te nie wzbu­dzą sprze­ci­wu, wszak są fak­ta­mi! A poza tym ła­twiej zmie­niać za­cho­wa­nia, niż na­pra­wiać sie­bie.

5. Nie pod­noś gło­su.

Krzy­ki i po­gróż­ki nie umac­nia­ją ar­gu­men­tów, tyl­ko je osła­bia­ją. Kto krzy­czy, ten nie ma ra­cji. Poza tym gdy jed­na oso­ba pod­no­si głos, dru­ga nie­chyb­nie zro­bi to samo. W ten spo­sób nie­po­ro­zu­mie­nia za­mie­nia­ją się w kłót­nie, a te w py­sków­ki. Stąd już tyl­ko krok do otwar­tej woj­ny. Do­brze, je­że­li tyl­ko na sło­wa...

Z ob­ser­wa­cji i ba­dań na­uko­wych nie wy­ni­ka wca­le, by pary o „wy­so­kim stop­niu kłó­tli­wo­ści” były szcze­gól­nie nie­szczę­śli­we lub za­gro­żo­ne roz­sta­nia­mi czy roz­wo­da­mi. Wspo­mnę o ba­da­niach psy­cho­lo­gów z Uni­wer­sy­te­tu Sta­no­we­go w Ohio, prze­pro­wa­dzo­nych w la­tach 1980–2000. Ob­ję­to nimi dwa ty­sią­ce par. Uczest­ni­ków po­dzie­lo­no na trzy gru­py we­dług czę­sto­tli­wo­ści kłót­ni. Oka­za­ło się, że przez dwa­dzie­ścia lat czę­sto­tli­wość kłót­ni w tych róż­nych gru­pach po­zo­sta­ła taka sama. Spraw­dzo­no też, jak kłót­nie wpły­wa­ją na su­biek­tyw­ne po­czu­cie sa­tys­fak­cji i szczę­ścia w związ­ku. I tu in­te­re­su­ją­ca ob­ser­wa­cja: im więk­sze po­czu­cie hu­mo­ru u kłó­cą­cych się part­ne­rów – i to za­rów­no u bar­dzo kłó­tli­wych, jak i nie bar­dzo – tym więk­sze za­do­wo­le­nie i po­czu­cie szczę­ścia, a więc jed­no­cze­śnie tym mniej­sze praw­do­po­do­bień­stwo roz­pa­du związ­ku.

Do­bra wia­do­mość: kłóć­my się więc, ile chce­my, byle z hu­mo­rem.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki