Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak pokochać „trudne charaktery”, budować dobre relacje i rozumieć siebie
Ewa Woydyłło – znawczyni ludzkiej psychiki przedstawia wyjątkową galerię „trudnych” ludzi, z którymi przychodzi nam dzielić życie. Opisuje ich po mistrzowsku, z wyrozumiałością i tolerancją. Inspirując nas do odpowiedzi na pytanie: Jacy jesteśmy?
„Każdy obdziela otoczenie swoimi przywarami, chociaż nie każdy jednakowo nieznośnie. Czasami jednak stopień zgryzoty czy zniecierpliwienia z powodu czyichś wad lub męczących nawyków przekracza naszą wytrzymałość i wtedy relacja się rozpada. A mogłaby się nie rozpaść, gdyby spróbować się wzajemnie zrozumieć i porozumieć: gdyby obydwie strony poszukały lepszego sposobu współżycia i współdziałania, zaczynając dobrą zmianę od siebie”.
(fragment książki)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 266
Ludzie, ludzie...
Z miliona przyczyn, jakie wywołują nasze silne emocje, większość powodują inni ludzie, zwłaszcza najbliżsi. Gdy w osobistych relacjach przeżywamy emocje różowe, błękitne, ciepłe i radosne, a już szczególnie, gdy są one promienne i płomienne, to dotykamy szczęścia. Gdy jednak dzieje się odwrotnie – nasze otoczenie, lub ktoś konkretny w nim, drażni nas albo martwi, irytuje, złości czy wywołuje poczucie zagrożenia – to klops: życie mamy nieszczęśliwe.
A mówiąc jednoznacznie samopoczucie zależy od tego, co nasi bliscy do nas i o nas mówią, jak nas traktują, co im się w nas nie podoba oraz za co i w jaki sposób nas karzą, gdy nasze cechy lub zachowania im się nie podobają. Ich kary to również skutek emocji, ponieważ oni, ci nasi bliscy, też je przeżywają z powodu tego, co z kolei my do nich i o nich mówimy, jak ich traktujemy, co nam się w nich nie podoba oraz jak ich karcimy za niemiłe (naszym zdaniem!) cechy lub zachowania.
Popatrzcie państwo, jakie sprzężenie zwrotne.
Bo faktycznie tak jest, że każdy obdziela otoczenie swoimi przywarami, chociaż nie każdy jednakowo nieznośnie. Czasem jednak stopień zgryzoty czy zniecierpliwienia z powodu czyichś wad lub męczących nawyków przekracza naszą wytrzymałość i wtedy relacja się rozpada. A mogłaby się nie rozpaść, gdyby spróbować wzajemnie się zrozumieć i porozumieć; gdyby obydwie strony poszukały lepszego sposobu współżycia i współdziałania, zaczynając dobrą zmianę od siebie.
Z taką intencją napisałam ten serial o „trudnych” ludziach, z którymi przychodzi nam dzielić życie. Niekiedy zresztą sami nimi bywamy i wtedy akurat zadajemy cierpienia my im, a nie oni nam. Tak czy inaczej, zapoznanie się z galerią typów szarpiących swoim bliźnim nerwy, uważam za pożyteczne. Mam nadzieję, że opisy rozmaitych uprzykrzaczy nie tylko objaśnią istotę, a także źródła irytujących postaw i zachowań, ale ułatwią ich skorygowanie. Tak naprawdę, to nie o teoretyzowanie mi chodzi – tym niech się zajmują akademicy – ale o realną poprawę ważnych relacji.
Dlatego tak wiele w tej książce jest o wyznaczaniu i przestrzeganiu granic, o wyrozumiałości, cierpliwości i poczuciu humoru; jest też sporo o szkodliwości krytykanctwa, perfekcjonizmu i zatwardziałości w urazach.
Zachęcając do tej lektury, powołam się na dość osobliwy mem mojego autorstwa, jaki przywołuję na myśl o rozlicznych nieporozumieniach i uciążliwościach między ludźmi. Stają mi mianowicie przed oczami, narysowane grubą kreską, sylwetki dwóch lub więcej rozeźlonych na siebie osób, trzymających się za ręce i tworzących w ten sposób zamknięty układ. Z przechylonej konewki w jedną z postaci wlewa się czerwona farba, symbolizująca, powiedzmy, złość. Zgodnie z zasadą naczyń połączonych stopniowo wypełnia ona zarysy pozostałych. I chociaż najpierw przepełnia tylko jedną osobę, po pewnym czasie zabarwiłaby na czerwono cały system. Ale ja nie czekam na to, tylko biorę drugą konewkę, z niebieską farbą – niech to będzie symbol życzliwości, taktu – i wypełniam nią sylwetkę osoby stojącej obok. Obserwuję, co się dzieje, i widzę, że gdy im więcej używam farby niebieskiej, to kolor ten zaczyna przeważać i w końcu zbłękitnieje cały układ. Tak sobie to wyobrażam.
Ktoś powie: ech, ty, naiwna. Ktoś inny: czerwone to złe, żaden błękit czerwieni nie przebarwi, tu potrzeba policji. A ktoś trzeci zauważy: zaraz, ale przecież w tej książce nic nie ma o łamaniu przepisów, tylko o „trudnych ludziach...”. Więc po co zaraz policja?
Oczywiście podziękuję trzeciemu ktosiowi, bo trafił w sedno: wady, przywary, dokuczliwe nawyki, odmienności charakterologiczne i osobowościowe nie są karalne. Nie trzeba ich zwalczać, wystarczy, że obie strony nauczą się dogadywać, a nie postępować wbrew sobie. Bliskie relacje są wszak po to, abyśmy czuli się w nich bezpiecznie i dobrze zamiast szarpać sobie nawzajem nerwy.
Przeczytałam komuś ten wstęp i usłyszałam: „Fajnie, czyli ta książka to coś w rodzaju nervosolu”.
No i dobrze. Niech tak będzie.
marzec 2022
Kłótliwi
Kłótliwość jest ulicą dwukierunkową. Lepiej powiedzieć: jest ścieżką, i to wąską, biegnącą wzdłuż górskiej grani. Gdy się na niej spotkają dwie osoby, łatwo mogą się potrącić i spaść w przepaść. Kłótnie wynikają często z takich właśnie potrąceń, mniej lub bardziej zamierzonych. Potrącony na ogół reaguje złością, pod którą ukrywa strach. Rzadko ktoś zdaje sobie z niego sprawę, gdyż złość pierwsza rzuca się w oczy i czuje się ją najsilniej. Zwykle powoduje zachowania agresywne: słowne, mimiczne, podniesiony głos, ale również rękoczyny, trzaskanie drzwiami lub ciskanie przedmiotami.
Nikt nie kłóci się solo, zawsze z kimś. Z obserwacji życia wiemy, że kłócą się kobiety i mężczyźni, dzieci i staruszkowie, biedni i bogaci, wykształceni i niepiśmienni. Oczywiście, nie wszyscy jednakowo często i zażarcie. Przeprowadzone badania wskazują, że najbardziej kłótliwe są dwa typy: ludzie o cechach osobowości antyspołecznej, o niskim poziomie empatii i sympatii do innych oraz osoby dysforyczne, czyli drażliwe, neurotyczne i skłonne do negatywizmu. Na takie obserwacje natrafiłam w doniesieniach Zacharego Walsha, profesora psychologii i badacza z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie.
Osoby antyspołeczne, zarówno w relacjach rodzinnych, jak i poza nimi, cechuje duża skłonność do agresji i przemocy. Większość zachowuje się agresywnie nawykowo, można nawet powiedzieć, nałogowo. Za pomocą agresji regulują swoje emocje w sytuacjach frustrujących, kiedy nie są natychmiast zaspokojone ich potrzeby, oczekiwania lub zachcianki.
Już u niektórych dzieci można rozpoznać duży opór przed podporządkowaniem się, niecierpliwość, chęć dominacji i wyraźne próby wywierania nacisku na otoczenie za pomocą używania siły do „postawienia na swoim”. Jeśli w dorosłym życiu osoby takie wejdą w związek z kimś ugodowym i ustępliwym, to wcale nie znaczy, że zrezygnują z agresji. Wręcz przeciwnie, może się ona nasilić tym bardziej, im słabiej partner będzie się bronić.
Tak się zachowują osoby, które wchodząc do kawiarni, gdzie gra radio, od progu rozkazującym tonem wołają: „Proszę to wyłączyć!”. Gdy muzyka zostanie tylko przyciszona, z hukiem odsuwają krzesło i ostentacyjnie wychodzą, rzucając jeszcze na odchodnym jakiś epitet.
Typy antyspołeczne wdają się w kłótnię przy każdej okazji, kiedy tylko miałyby dostosować się do czyichś wymagań. Jeśli na przykład kobieta po urlopie macierzyńskim chce dokończyć studia, a jej mąż jest takim typem, zaprotestuje, używając następujących argumentów: „Źle ci w domu? A kto się będzie w tym czasie zajmował TWOIM dzieckiem? Za stara jesteś, już się niczego nie nauczysz! Nie wystarczy ci, że ja mam wyższe studia? A może chcesz mnie prześcignąć i potem jeszcze zrobisz doktorat? Mówisz o studiach, a pewnie chcesz sobie jakiegoś studenta przygruchać? Po co ci dyplom, i tak pracy nie znajdziesz”. I tym podobne. Czy można sobie wyobrazić, że takie podejście nie doprowadzi tych małżonków do kłótni? To oczywiste, że sponiewierana żona nie zostanie dłużna i też sięgnie po mniej lub bardziej uwłaczające argumenty.
Agresja jest zaraźliwa. Starotestamentowe „oko za oko” dochodzi do głosu w psychice większości ludzi, gdy zostaną ostro zaatakowani. To odruch. Bez świadomego wysiłku woli nie da się powstrzymać eskalacji ciosów. Awantura gotowa. Gdy się dobiorą takie gorące temperamenty, może nawet dojść do bójki. Dodajmy, że podobieństwa się przyciągają, często więc kłótliwi dobierają się z równie kłótliwymi, a wtedy na metaforycznej wąskiej ścieżce szturchańcom i kopaniu po kostkach nie ma końca.
Nie inaczej dzieje się z osobami dysforycznymi. Miewają one skłonności depresyjne i pewne cechy osobowości typu borderline, łatwo się obrażają i popadają w skrajne emocje. Wobec tej samej osoby mogą przeżywać wahania pomiędzy uwielbieniem i nienawiścią. Wspólne życie oceniają w chwilach pozytywnych jako spełniony ideał, a w chwilach rozdrażnienia jako kompletne fiasko. Co ciekawe, „pamiętają” szczegóły dobre lub niedobre selektywnie, w zależności od aktualnego nastroju. Wszczynane przez nie kłótnie często przybierają charakter rozliczeniowy. Wtedy przy okazji byle sprzeczki padają ze strony dysforyka (lub dysforyczki) zdania w rodzaju: „Nigdy mnie nie kochałaś” lub „Nigdy cię nie kochałem”, co na jedno wychodzi, czyli że miłości u nas nie było i nie ma. Dno. Właściwie nie ma nawet o co się kłócić. Ta druga osoba może najwyżej spakować manatki i odejść. Przeważnie jednak tego nie robi, bo na ogół pamięta, że tydzień, miesiąc albo rok wcześniej już coś takiego słyszała, a potem nagle przychodziło ocieplenie, różowa chmurka, miodowe dni i na porządku dziennym było: „Mój cudzie”, „Mój aniele”, „Ależ wspaniałe jest nasze wspólne życie”. Dlatego partnerzy mogą tylko czasem się zastanawiać: „Czy ja mam na to jakiś wpływ, że on (lub ona) raz jest w niebie, a raz w piekle?”.
Co więcej, ten diabelski młyn może zacząć obracać się właściwie bez powodu. Weźmy taką sytuację, bohaterami są On i Ona.
– Kupiłam bilety do teatru – online.
– Co? Do teatru?
– Nie rozumiem, nie chcesz iść do teatru?
– A co, uważasz, że trzeba mnie ukulturalnić?
– Daj spokój, po prostu chciałabym z tobą pójść do teatru.
– Jeszcze „online” podkreślasz specjalnie, bo mnie się jeden raz nie udało kupić biletów na mecz.
– Co ty wygadujesz? W ogóle tego nie pamiętam.
– No tak, Pani Wspaniałomyślna! Na każdym kroku chcesz mi udowodnić, że jesteś lepsza ode mnie. Tak jak cała twoja rodzina.
– Powiesz mi, co cię ugryzło?
– Jak sama nie wiesz, to trudno. W ogóle cię nie obchodzę. W tym domu nie ma dla mnie miejsca. Myślisz tylko o sobie. Mam już tego dość!
Rozmowa w tym miejscu się nie zakończyła. I nie wiadomo, czy w końcu poszli do teatru, czy nie. Pewne jest natomiast, że niekłótliwa Ona nic nie wskóra, jeżeli kłótliwy On nadal będzie podejrzliwy, obrażalski, zakompleksiony, upatrujący na każdym kroku zakusów przeciwko swojej osobie. Kłótnie więc trwają, odnawiają się, tocząc się właściwie zawsze o to samo: o to, by kłótliwemu neurotykowi dostarczyć pożywki na jego potrzeby związane z upewnianiem się, że jest ważniejszy, niż się wszystkim wydaje. Ważniejszy, ale także... biedniejszy, zasługujący na szczególne względy i uwagę. Beznadziejna sprawa. Bo tak naprawdę to niczego mu nie brakuje, tylko uświadomienia sobie, że życie ma dokładnie takie, jakie sobie urządził. Jak zresztą każdy z nas.
A czy bez kłótni da się żyć?
Pytanie warte zastanowienia. Bez żadnej kłótni to chyba nie. Unikanie kłótni za wszelką cenę – jeżeli to w ogóle realne – byłoby prawdopodobnie bardziej niezdrowe niż wdawanie się w nie. Najgorsze w kłótniach są starcia „na noże” i wznoszenie coraz grubszych murów pomiędzy partnerami. Pierwsze pozostawiają niegojące się rany, a przez drugie z czasem już nie sposób się usłyszeć i porozumieć. Rosnąca obcość i gromadzone urazy czynią z partnerów wrogów. Zadajmy więc raczej inne pytanie: „Jak się kłócić, aby pozostać w zgodzie”. W jednej ze swoich prezentacji na ten temat zebrałam kilka reguł.
1. Ani Ja, ani Ty – niech wygrywa My.
Wyobraźmy sobie parę trzymającą dwa końce liny, każde trzyma swój. Kłótnia jest sytuacją, w której jedna osoba nagle pociąga za swój koniec, druga to wyczuwa, więc aby nie dać sobie wyrwać liny, szarpie w swoją stronę. Jedynym sposobem na nieprzerwanie połączenia między partnerami jest poluzowanie liny, najlepiej po obu stronach. Para powinna zaprzestać szarpania, zrobić krok lub dwa ku sobie zamiast od siebie. Przysłowie mówi: „Mądry głupiemu ustępuje”. Jeżeli ustąpią oboje, okażą się jednakowo mądrzy.
2. Nie rób „z igły widły”.
Przyczyną najczęstszych kłótni są drobiazgi. Nieopuszczona klapa na sedesie, niezakręcona tubka z pastą do zębów, skarpetki na podłodze, przegapiona rocznica ślubu i różne inne niedbalstwa przesłaniają kochającym się ludziom ich najbardziej wartościowe zalety i zasługi. Trzeba je więc spisać, nosić przy sobie, nauczyć się na pamięć i przywoływać przy każdym denerwującym drobiazgu. Niech nam się przestaną mylić rzeczy ważne z nieważnymi. Tylko w ten sposób nauczymy się patrzeć na drobne grzeszki z szerszej perspektywy. Z dużego dystansu wszystko wydaje się mniejsze.
3. Nie uogólniaj.
Nie używaj słów „zawsze” i „nigdy” jak we frazach: „Bo ty zawsze...” lub „Bo ty nigdy...”. W sporach i kłótniach o cokolwiek odnoś się do konkretnego przedmiotu aktualnego sporu, a więc tego, który cię rozdrażnił tu i teraz.
4. Krytykuj czyny, nie osobę.
Zasada ta wymaga opanowania sztuki mówienia o tym, co nam się nie podoba lub przeszkadza, a nie o tym, jaki jest ten, kto to robi. Lepiej powiedzieć: „Nie lubię czekać”, zamiast: „Jesteś niepunktualny”. Krytyka osoby wzbudza zawsze odruchową chęć odwetu. Dlatego nie atakuj osoby, tylko zwracaj uwagę na fakty i czyny. Te nie wzbudzą sprzeciwu, wszak są faktami! A poza tym łatwiej zmieniać zachowania, niż naprawiać siebie.
5. Nie podnoś głosu.
Krzyki i pogróżki nie umacniają argumentów, tylko je osłabiają. Kto krzyczy, ten nie ma racji. Poza tym gdy jedna osoba podnosi głos, druga niechybnie zrobi to samo. W ten sposób nieporozumienia zamieniają się w kłótnie, a te w pyskówki. Stąd już tylko krok do otwartej wojny. Dobrze, jeżeli tylko na słowa...
Z obserwacji i badań naukowych nie wynika wcale, by pary o „wysokim stopniu kłótliwości” były szczególnie nieszczęśliwe lub zagrożone rozstaniami czy rozwodami. Wspomnę o badaniach psychologów z Uniwersytetu Stanowego w Ohio, przeprowadzonych w latach 1980–2000. Objęto nimi dwa tysiące par. Uczestników podzielono na trzy grupy według częstotliwości kłótni. Okazało się, że przez dwadzieścia lat częstotliwość kłótni w tych różnych grupach pozostała taka sama. Sprawdzono też, jak kłótnie wpływają na subiektywne poczucie satysfakcji i szczęścia w związku. I tu interesująca obserwacja: im większe poczucie humoru u kłócących się partnerów – i to zarówno u bardzo kłótliwych, jak i nie bardzo – tym większe zadowolenie i poczucie szczęścia, a więc jednocześnie tym mniejsze prawdopodobieństwo rozpadu związku.
Dobra wiadomość: kłóćmy się więc, ile chcemy, byle z humorem.