Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka adresowana przede wszystkim do kobiet – zarówno tych, które borykają się z poważnymi problemami życiowymi, jak i tych, które są zahartowane i odporne, ale mają – jak wszyscy ludzie – chwile smutku, rozżalenia i słabości.
Ewa Woydyłło kontynuuje otwarty w poprzednich edycjach „pisany gabinet terapeutyczny”: opowiada o rozmaitych dolegliwościach duszy i ciała, o tym, jak radzić sobie z urazami z dzieciństwa, uzależnieniami, lękami, perfekcjonizmem, złością, starzeniem i śmiercią bliskich osób, daje wskazówki, jak zachować zdrowie i sprawność fizyczną. Przekazuje wiarę w to, że trzeba tylko z odwagą „podnieść głowę”, aby uczynić życie szczęśliwszym, lepiej zrozumieć siebie i innych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 163
Uzależnienia
Książkę tę poświęcam kobietom, dziewczynom, żonom, matkom, babkom, siostrom, przyjaciółkom – tym wszystkim, które nie mają odwagi zwrócić się o pomoc, choć cierpią już długo i ponad siły. Żyjecie w dużych albo w małych miastach, na przedmieściach i w wioskach, na osiedlach z wielkiej płyty lub za murami prywatnych rezydencji. Łączy Was to, że idziecie przez życie z opuszczoną głową, uginając się pod ciężarem trosk i niepokojów, a mimo to nic nie zmieniając – z przyzwyczajenia, bezradności lub poczucia winy. Niektórym przychodzi z pomocą alkohol, ten odwieczny, choć podstępny, przyjaciel strapionych. Innym lekarze podsuwają tabletki, które niestety za nikogo życia dobrze nie urządzą. Niektóre, na ogół te młodsze, mogą z podobnych powodów szukać fałszywej ulgi lub radości w nielegalnych narkotykach. Znam też dziewczyny i kobiety, które „zajadają” swą niepewność jutra lub niezadowolenie z siebie i swego życia. Ta radosna, sycąca przyjemność, jaką może i powinno być jedzenie, zamienia się w chorobę, gdy staje się lekarstwem na złość albo smutek, albo strach.
Gdy piszę te słowa, mam w kalendarzu dwie umówione w najbliższych dniach rozmowy na ten temat. Jedna chora na bulimię kobieta ma dwadzieścia sześć lat, druga trzydzieści cztery. Bulimia polega na napadowym objadaniu się połączonym z nawykiem pozbywania się nadmiaru jedzenia z żołądka (za pomocą wymiotów lub środków przeczyszczających). Tak jak alkoholizm czy narkomanię, bulimię trzeba powstrzymać – najszybciej, natychmiast, zanim szkody nie okaleczą ciała i duszy na całe życie. I tak samo jak inne uzależnienia, skuteczne wyzdrowienie z bulimii wymaga uzdrowienia emocji oraz relacji z ludźmi i samą sobą. Uzdrowienia, to znaczy przewartościowania przekonań oraz odsiania rzeczy ważnych od nieważnych i mądrych od niemądrych. Tak jak zdrowiejąca alkoholiczka czy narkomanka, osoba cierpiąca na zaburzenie jedzenia musi nauczyć się samodyscypliny w codziennych sprawach, odnaleźć sens życia, a przede wszystkim odbudować poczucie wartości w oparciu o to, co sama uważa za dobre i ważne, a nie co dyktują inni ludzie, moda i komercja.
Dziś żyje się ciekawiej niż dawniej, ale trudniej. Trudniej – nie powinno jednak oznaczać: gorzej. Nie chcąc do tego dopuścić, niemal wszyscy potrzebujemy do samodzielnego życia znacznie więcej niż dawniej wiedzy i oświeconej świadomości dotyczącej pułapek, zagrożeń i niebezpieczeństw, jakie wraz z cywilizacją, postępem i bogactwem materialnym rozpleniły się w naszym świecie. Już się to stało i tego nie cofniemy. Nie zamkniemy sklepów spożywczych pełnych przez okrągły rok, a nie tylko po żniwach i zbiorach. Nie namówimy nikogo na posty, ubóstwo, mozół od świtu do zmierzchu, zbiorowe darcie pierza i śpiewy przy ogarku. Nie zamkniemy klubów nocnych, salonów samochodowych, kolorowych magazynów i stacji telewizyjnych nadających papkę składającą się co najmniej w połowie z sensacji i bzdur. Przepadło. Chcąc w dzisiejszym (i jutrzejszym – jeszcze nie wiadomo jakim...) świecie sensownie i zdrowo żyć, musimy lepiej poznać siebie i nauczyć się dostrzegać wszelkie przejawy zachowań, uczuć i reakcji sygnalizujące, iż zaczynamy sobie nie radzić. Że poza własną duszą i własną rodziną szukamy lekarstwa na frustrację i stres. Że ulgę zaczynają przynosić rzeczy, których się potem wstydzimy. I wreszcie, że z powodu uczucia samotności możemy już tylko liczyć na krótkotrwałe substytuty szczęścia, a jedynym celem stało się pragnienie doznania ulgi. Ulgi – od czego? Przeważnie, w ciężkich przypadkach zagubienia – ma to być ulga od życia...
Duchowa mapa współczesnego świata przypomina rumowisko po trzęsieniu ziemi. Rozpadliny depresji, dymiące wulkany przemocy, pustkowia uzależnień. Niewesoły pejzaż. Dlatego, aby w nim się odnaleźć, zbudować swój dom i żyć w nim spokojnie i pięknie, trzeba tę mapę dobrze poznać. Spróbujemy to zrobić razem, przynajmniej z grubsza, w tej książce. Skupimy się na tym, co dotyczy człowieka, a nie krajobrazu, wychodząc z założenia, że to człowiek ma wolną wolę, a nie krajobraz. A zatem to człowiek może dostosować do siebie świat, jeżeli zechce i potrafi, a nie odwrotnie. Chcąc jednak z tej wolnej woli korzystać, musi ją wyrwać z pęt, jakimi są wszystkie bez wyjątku uzależnienia.
A zatem, przyjrzymy się tu narastającej epidemii uzależnień, pokazując jednocześnie wyjście, żeby nikt nie pozostał w swym uzależnieniu na zawsze. Zobaczymy, jak bardzo podobne do uzależnień chemicznych są inne patologiczne sposoby radzenia sobie ze stresem i rozchwianymi emocjami. Należy do nich wspomniane objadanie się lub głodzenie, w pogoni za złagodzeniem napięć, albo kojenie nerwów zbędnymi zakupami, ucieczka od samotności w wirtualny świat Internetu czy urozmaicanie sobie życia mirażami hazardu. Chorobliwie uzależnić się można również od ludzi, ogólnie – od opinii innych lub szczególnie – od kogoś bliskiego, kogo się kocha. Dzieje się tak, gdy zaczynamy podporządkowywać innym swe potrzeby, ustępować, poświęcać się i rezygnować z siebie, wcale nie dla czyjegoś dobra, tylko dla czyjejś wygody, a sobie na zgubę. Nadmierna zależność od ludzi hamuje własny rozwój i nie uczy odpowiedzialności. Na dłuższą metę zawsze rujnuje dobre uczucia, powiększając żal, pretensje, złość i poczucie bezwartościowości. Dla ofiar toksycznych relacji skutki zależności od innych bywają zdumiewająco podobne do skutków alkoholizmu.
Nie będziemy się zajmować naukowymi aspektami poszczególnych uzależnień ani ich klinicznymi niuansami. Niech pozostanie to domeną profesjonalistów. Zresztą, prawdę mówiąc, kto lepiej te niuanse zna niż osoby, które same wpadły w tę pułapkę? Będziemy raczej szukać z niej wyjścia w celu wyzwolenia od przynoszących wielkie szkody, a przy tym zupełnie nieskutecznych, nałogowych metod ulepszania sobie życia. Cała moja wiedza i doświadczenia upewniają mnie, że wyzdrowienie z uzależnienia jest nie tylko możliwe, ale także piękne. I wcale nie takie trudne, pod warunkiem zdobycia się na stuprocentową uczciwość wrozpoznawaniu swych uczuć i problemów, a przede wszystkim w ocenie swego postępowania. Jest jeszcze jeden warunek do spełnienia: trzeba wyjść z izolacji emocjonalnej i duchowej i znaleźć ludzi, z którymi można dzielić się, najlepiej wzajemnie, problemami i przeżyciami. Nie mamy szukać kogoś, kto będzie nam tylko „pomagał”; mamy zbliżyć się do ludzi, z którymi zacznie nas łączyć poczucie bezpieczeństwa i to jedyne w swoim rodzaju uczucie pewności, że nam nawzajem na sobie zależy. W samotności po prostu strasznie trudno z uzależnienia się wyzwolić. Jednakże zdrowienie z uzależnienia, bardziej niż z jakiejkolwiek innej choroby lub przypadłości, wymaga skupienia uwagi na sobie. Poświęcimy tej sprawie nieco miejsca, bo jest to jeden z zaskakujących paradoksów i trzeba go dobrze zrozumieć, żeby się nie pogubić. Bo jak tu otworzyć się na świat i innych ludzi, jednocześnie skupiając się tak bardzo na sobie? Zapewniam, iż można, a nawet, że jest to jedyna droga prowadząca ku uzdrowieniu skażonych uzależnieniem uczuć i emocji, umysłu, ciała i duszy, a także sfery relacji z innymi.
O uzależnieniu, a przede wszystkim o alkoholizmie kobiet mówi się bardziej potępiająco niż o alkoholizmie mężczyzn. Wśród pacjentek z problemem alkoholowym spotykam nierzadko kobiety, które uzależnione są również od leków uspokajających, antydepresyjnych, nasennych. Powrót do zdrowia jest wtedy jeszcze trudniejszy, bo trzeba równocześnie radzić sobie z kilkoma uzależnieniami naraz. Lekarze niestety nader chętnie wypisują kobietom recepty na leki psychotropowe. Niektóre nadmiernie pijące kobiety zaczynają „leczyć się” u psychiatry, nie kryjąc swego problemu alkoholowego. Psychiatrzy wolą jednak nie słyszeć, gdy kobieta mówi, że pije częściej i więcej. Omijają ten temat, upatrując główny problem w depresji, kłopotach życiowych lub zaburzeniach nerwicowych. Same pacjentki chcą wierzyć, że lekarstwa usuną stresy, a wtedy potrzeba picia „sama” zniknie. Niestety, nie znika. Problem narasta. Nasila się regularne zatruwanie organizmu środkami farmakologicznymi na zmianę z kacami i głodami alkoholowymi. Najczęściej trwa to dotąd, aż dojdzie do katastrofy.
Mają szczęście osoby, które napotkają kogoś takiego, jak pewna lekarka, która natychmiast umieściła na odtruciu w szpitalu trzydziestoczteroletnią kobietę. Nazwijmy ją Anną. Przyszła wybłagać zwolnienie z wsteczną datą. Chciała dojść do siebie z powodu kaca giganta po wielodniowym ciągu, ale najbardziej bała się, że straci pracę (faktycznie wtedy straciła) i szukała ratunku przed katastrofą. W tym scenariuszu był jeszcze mąż, który zagroził rozwodem i pozbawieniem Anny praw rodzicielskich do dwójki małych dzieci. Spotkałam Annę, jeśli dobrze pamiętam, wiosną 2002 roku w czasie jej pobytu na leczeniu. Teraz widuję ją podczas spacerów z psem, bo tak się składa, że mieszkamy w tej samej dzielnicy, a jej golden pięknie się bawi z moją husky. Cóż za przyjemność mieć taką towarzyszkę psich gonitw: pogodna, spełniona, ładna jak malowanie, zadowolona z życia i z siebie. Teraz już zawsze trzeźwa.
Bywają inne sposoby motywujące do leczenia. Coraz częściej miejscem skutecznej interwencji staje się praca, trzeba mieć tylko rozumnego szefa i kolegów odróżniających fałszywą lojalność od prawdziwej troski. Tak właśnie trafiła na terapię starsza od Anny pani Zofia, sprzedawczyni z działu rybnego eleganckiego supermarketu. „Kazała” jej pójść na leczenie personalna firmy. Nie taję, że mniej więcej od roku rezerwuję zakupy ryb specjalnie na wizytę „u Zosi”, która bardzo dba, żebym dostała najładniejszy kawałek soli czy pstrąga. Zawsze przy tym przekazuje całemu zespołowi terapeutów pozdrowienia i wyrazy bezgranicznej wdzięczności za pomoc, jaką uzyskała u progu swego trzeźwienia.
Weronikę z kolei otrzeźwił wypadek samochodowy spowodowany przez nią po pijanemu. Chociaż pod względem kryteriów diagnostycznych nie jest absolutnie alkoholiczką, to odebrano jej wtedy prawo jazdy. Może z powodu sprawy sądowej i innych przykrych konsekwencji incydent stał się prawdziwym przełomem w jej życiu. Bo wprawdzie nie przeszła systematycznej terapii, pochodziła tylko trochę na mityngi Anonimowych Alkoholików, ale od tamtej pory znajduje w sobie siłę, by konsekwentnie unikać upijania się, choć od czasu do czasu pozwala sobie na lampkę wina.
Na podstawie tych paru przykładów widać, iż droga do wyzdrowienia może być różna oraz że rozwiązanie problemu nie musi zawsze oznaczać całkowitego zaprzestania picia. W przypadku uzależnienia, a więc po przekroczeniu niewidzialnej granicy, poza którą następuje bezpowrotna utrata kontroli nad alkoholem, zaprzestanie picia jest jedynym wyjściem.
Problemy alkoholowe miewają jednak nie tylko osoby ciężko uzależnione. Jak większość chorób chronicznych, uzależnienie jest procesem polegającym na stopniowym nasilaniu się patologii, która – jeśli zostanie uchwycona w zalążku – niekoniecznie musi wymagać totalnej abstynencji. W każdym przypadku należy skonsultować się z kimś, kto zna się na uzależnieniach. Niefachowe rady lub środki zaradcze usypiają czujność i mogą doprowadzić do głębszego uzależnienia lub utraty – z powodu coraz to cięższych skutków upijania się – ważnych wartości w życiu. Niektóre będą nie do odzyskania. Refleksja ta dotyczy oczywiście wszystkich, kobiet i mężczyzn. Tu jednak zajmujemy się problemami kobiet.
Kobiety w szybkim tempie doganiają mężczyzn w wielu sferach życia, z piciem alkoholu włącznie. Niestety jednak z powodu uwarunkowań fizjologicznych uzależniają się szybciej niż mężczyźni. Natomiast ze względu na tradycyjne oczekiwania społeczne kobiety bardziej wstydzą się swego problemu, przez co staranniej go ukrywają, a to utrudnia ich otoczeniu dostrzeżenie go, a im samym zwrócenie się o pomoc. Wszędzie, gdzie pomoc można znaleźć – a więc w placówkach leczenia uzależnień lub w grupach Anonimowych Alkoholików – kobiet jest mniej, co oczywiście nie ułatwia mówienia o sobie otwarcie i szczerze tym, które się tam znajdą. Otoczenie też jest wobec alkoholiczek mniej wyrozumiałe. Nawet podczas lub po terapii domownicy oczekują od trzeźwiejących matek, żon i córek raczej pokuty za alkoholową przeszłość, niż zajmowania się swym trzeźwieniem. Często też inne osoby w rodzinie nie rezygnują z picia, co sprawia, że pragnącym nie pić kobietom – częściej niż mężczyznom – alkohol zagraża nawet we własnym domu.
Poza tym kobietom tak samo jak mężczyznom grożą niebezpieczeństwa związane z gloryfikacją alkoholowego stylu życia w reklamach, telewizji i filmach. Spotykają je podobne naciski ze strony innych pijących, częstujących lub namawiających do picia. Dziewczyny i młode kobiety, nawet bez męskiego towarzystwa, są dziś mile widzianymi bywalczyniami w pubach i klubach, gdzie główną atrakcją konsumpcyjną jest piwo. Ten współczesny polski świat wydaje się niemal stworzony z myślą o jednym celu: żeby najwięcej ludzi piło jak najczęściej i jak najwięcej alkoholu.
Mimo tych ewidentnych utrudnień, zarówno osobistych, jak też pochodzących ze świata zewnętrznego, wiele kobiet doskonale radzi sobie z wszystkimi zagrożeniami. Są zaradne, pomysłowe, cierpliwe i odporne. Te mocne strony stanowią oręż w trudnych sytuacjach, jakich nie szczędzi życie. Kobiety potrafią pomagać nie tylko innym – w czym są niepokonanymi mistrzyniami – ale również sobie nawzajem. W tym duchu powstają kobiece grupy AA, spełniające rolę niezawodnego systemu wsparcia, zwłaszcza dla zaczynających trzeźwieć nowicjuszek. Alkoholiczkom z nadwerężonym poczuciem wartości potrzebna jest bezpieczna atmosfera sprzyjająca zwierzeniom, łzom, żalom i uzbieranym przez lata bolesnym wspomnieniom dotyczącym trudnych spraw intymnych. W ściśle kobiecym gronie łatwiej mówić o niedobrych relacjach z matkami, a także z przeżywanymi w domu i poza domem krzywdami, przemocą, dyskryminacją i poniżaniem.
Uznać kobietę za alkoholiczkę jest trudno. No bo jeżeli ktoś żyje i pije samotnie, nigdy nie był w izbie wytrzeźwień, nie robi publicznych awantur i nikt z otoczenia nie uskarża się na pijackie ekscesy – to jest uzależniony czy nie? Diagnozowanie problemu jedynie pod kątem drastycznych skutków może utrudnić i opóźnić ewentualną decyzję o zaprzestaniu picia czy pójściu na leczenie. I tak się dzieje niekiedy w przypadku „lekko” uzależnionych kobiet. Tymczasem w ocenie problemu ważniejsze jest to, co czuje dana osoba w związku ze swoim piciem. Jeżeli uważa, że ma problem, to znaczy, iż go ma i wtedy każdy, kto tylko może, powinien podjąć się pomocy w znalezieniu wyjścia. Kobiety, podobnie jak mężczyźni, mogą utożsamić się z pozostałymi alkoholikami na mityngach AA. Tam nikt nie pyta o szczegóły, nikt nie ocenia nikogo, tam każdy może wysłuchać innych i w swojej duszy i umyśle odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytania:
– Czy alkohol pomaga, czy szkodzi w moim życiu?
– Czy mam już dosyć kłopotów powodowanych przez picie?
– Jak moje życie będzie wyglądało, gdy dalej będę pić, a jak, gdy przestanę?
Ludzie uzależnieni potrafią długo, na ogół zbyt długo, oszukiwać siebie i udawać wobec innych, że wszystko jest w porządku. Otoczenie, mimo iż ma podstawy do niepokoju, często „kupuje” te pozory, zwalnia to bowiem z podjęcia kroków prowadzących do konfrontacji. A ta może się skończyć obrazą lub zerwaniem znajomości. Dlatego często wokół alkoholików panuje zmowa milczenia. Częściej dotyczy ona kobiet, bo piją mniej awanturniczo niż mężczyźni i łatwo jest przyjąć, że ich problemem nie jest alkohol, tylko samotność, depresja, kłopoty rodzinne albo nadmiar czy brak pracy. Zanim ktoś nazwie po imieniu problem alkoholowy i zdobędzie się na odwagę porozmawiania o nim, upływa zwykle dużo czasu, który raz zmarnowany i przepity, nigdy nie zostanie już odzyskany. Mężowie i partnerzy alkoholiczek najczęściej je porzucają. Rodzice tak się wstydzą, że gotowi są siebie poświęcić, byle tylko „nic się nie wydało”. Siostry i bracia, gdy zorientują się, że problem jest poważny, często odwracają się i pogrążają w pretensjach, co, prawdę mówiąc, niewiele pomaga. Małe dzieci są bezradne, boją się o mamę i o siebie, mają poczucie krzywdy i winy jednocześnie, a mimo to niekiedy jakimś cudem potrafią matkę skłonić do podjęcia leczenia. Dzieci dorosłe bywają pomocne, ale czasem też tak są obolałe, że marzą o życiu z dala od pijącej matki. Przyjaciółki i bliskie koleżanki często same sporo piją, niejedne już też są uzależnione, więc na ich pomoc trudno liczyć. Z tej długiej listy wynika, że kobietę nadmiernie pijącą mógłby skonfrontować, zaprowadzić na mityng AA, do poradni, do psychologa raczej ktoś emocjonalnie mniej związany niż rodzina i przyjaciele. Każdy, kto cokolwiek wie o alkoholizmie, powinien umieć przezwyciężyć zakłopotanie i lęk i nie przechodzić obojętnie wobec nadmiernie pijącej znajomej. Oczywiście musi to być ktoś świadomy tego, iż alkoholizm jest chorobą, z której można wyzdrowieć pod warunkiem zaprzestania picia. Oraz że zaprzestanie picia jest możliwe na każdym etapie uzależnienia, a dowodem na to są tysiące trzeźwiejących kobiet i mężczyzn w Polsce oraz miliony na całym świecie.
Już od dawna w modelu choroby alkoholowej, uznanym przez Światową Organizację Zdrowia od połowy XX wieku za obowiązujący, łatwo pomieścić także wspomniane wyżej uzależnienia „niechemiczne”. Jeżeli w któreś z nich się wpadnie, to trudno myśleć o życiu konstruktywnie i twórczo. Z każdym uzależnieniem wiąże się skłonność do zaprzeczania i pomniejszania własnego udziału w powstawaniu problemów życiowych. Towarzyszy temu nawyk rozpamiętywania przeszłości, zwłaszcza tego, co było w niej niedobre. A nawet gdy powraca się do tego, co było dobre, to głównie z żalem, że minęło. Osoba zatrzaśnięta w pułapce uzależnienia nie jest w stanie sensownie kierować swoim życiem ani wziąć odpowiedzialności za swe postępowanie. Kieruje nią nałóg. Ale o to obwinia ona dawnych i aktualnych sprawców swych krzywd i cierpień i dlatego nie może zobaczyć, że uzależnienie – choć mogło się zacząć jako ratunek – w końcu doprowadziło do autodestrukcji. Winny nasilania się tej destrukcji nie jest już nikt i nic, tylko osoba stająca się w końcu podwójną ofiarą. Raz, bo doznała kiedyś jakichś krzywd, a dwa, bo swym uzależnieniem odcina sobie drogę do poprawy losu.
Przeszłości – ani dobrej, ani złej – nie zmienimy. Natomiast z uzależnienia, które mogło zrodzić się z żalu, smutku, wstydu, gniewu, lęku lub poczucia bezsensu, można się wyzwolić. Każdy może. Nie potrzeba do tego ani drogich lekarstw, ani skomplikowanych zabiegów medycznych. Należy tylko podjąć odpowiednie zmiany w życiu osobistym, bo od nich zaczyna się odrodzenie duchowe, fizyczne i psychiczne niezbędne w uwalnianiu się od uzależnień.
Zmiany są fantastyczne. Nie tylko pomagają odstawić butelkę czy środki apteczne i stopniowo przestać do nich tęsknić, ale otwierają bramy do najlepszego uniwersytetu, do jakiego można zaprosić dorosłych. Najlepsza droga do zaprzestania beznadziejnego samoleczenia alkoholem czy psychotropami albo nienasyconą łapczywością wobec słodyczy czy zakupów prowadzi przez poznanie siebie, umocnienie poczucia wartości, nauczenie się mądrej miłości, otworzenie się na ciekawych ludzi i ciekawe sprawy. No czyż to nie jest fantastyczne?
Proponuję zacząć od zaraz. Lepsze poznanie siebie pomoże przedrzeć się do zaklętego kręgu własnych nawyków i mechanizmów, odruchowych reakcji i wyuczonego samozakłamywania prawdziwych motywów postępowania. Każda zmiana zachowań – a więc zaprzestanie picia, kupowania w amoku nowych ciuchów, ocierania łez obżarstwem czy zamykania się na całe noce z włączonym komputerem – nie jest rzeczą łatwą. Co więcej, zanim nauczymy się żyć naprawdę po nowemu, bywa, że poczujemy pustkę i żal po stracie, nawet wtedy, gdy poprzednie życie było smutne, niedobre i groziło samozagładą. Przed zmianą odczuwamy lęk. Przed lękiem możemy chcieć się bronić dawnymi sposobami ucieczki. To zaczarowane koło może trzymać nas w potrzasku długo, uporczywie długo, czasami do tragicznego końca.
Proszę potraktować tę książkę jako klin, z pomocą którego uda się zrobić bodaj małą szczelinę w pancerzu chroniącym fałszywą dumę, która nie pozwala powiedzieć samej sobie: „dość”, a innym: „mam problem, potrzebuję pomocy”. Gdy powstanie taka szczelina, można będzie przez nią zacząć wydostawać się z tego przeklętego koła, w którym szamocze się każdy, kto już widzi swój problem, a jeszcze nie widzi rozwiązania. Szczelinę przesłaniają, a niekiedy zaciskają do granic niemożności przeciśnięcia się przez nią, zadawnione urazy, poczucie osamotnienia w swej niedoli oraz zwykłe ludzkie choroby. Są to przeszkody, które mogą utrudnić wyzwolenie każdemu, ale oczywiście bardziej tym, którzy są ciężej chorzy. A właśnie kobiety chorują na uzależnienie tak samo jak mężczyźni, tylko ciężej.
Od tych słów zaczęłam kiedyś wykład o alkoholizmie kobiet. Od razu kilka ówczesnych autorytetów chciało przerwać mój wywód, uważając temat za „równie nieistotny społecznie, jak... prostytucja mężczyzn” – tak wyraził się dosłownie pewien docent. Na szczęście wśród uczestników sympozjum znajdowała się kobieta, która w tym momencie zdobyła się na heroizm przeciwstawienia „naukowej opinii” swego własnego doświadczenia. Wstała i powiedziała: „O siedem lat krócej mogłabym cierpieć z powodu swego uzależnienia, gdyby profesjonaliści, u których szukałam pomocy, nie omijali tematu mego alkoholizmu. Oni potrafili jedynie uspokajać mnie lekami, kierować na wielomiesięczne kuracje dla neurotyków lub uzasadniać moje ciągi i wpadki twórczym zawodem i skomplikowaną osobowością. W imieniu tysięcy kobiet, wciąż jeszcze cierpiących tak jak kiedyś ja, domagam się dokończenia tego referatu, mimo że mamy opóźnienie”. Referat dokończyłam.
Od tamtej pory wygłoszono i opublikowano niejeden tekst poświęcony problemom kobiet uzależnionych. Szczęśliwie nie brak dziś u nas rzeczowych opracowań na temat nie tylko alkoholizmu kobiet, lecz również lekomanii, bulimii, anoreksji i innych zaburzeń powstających na styku uzależnień i dysfunkcji psychicznych. W rozpoznaniu, a potem w leczeniu problemu odgrywają istotną rolę zadawnione urazy, perfekcjonizm, lękowy stosunek do wszystkiego co nowe, niedojrzałość uczuciowa, poczucie wyjątkowości i osamotnienia w niedoli oraz wszelkie zaburzenia osobowości.
Rozważania wokół tych tematów adresuję przede wszystkim do kobiet. Do Marii, Teresy, Moniki i Wery – o których będzie mowa w następnym rozdziale – oraz do Anny, Zofii i Weroniki, wspomnianych wyżej. Poznałam je wszystkie osobiście (pod innymi imionami), tak jak wiele innych, spotykając się z nimi na różnych etapach zdrowienia. Zwracam się jednocześnie do tych setek, a może tysięcy kobiet, które nigdy na żadną terapię nie trafią. Im to bowiem – z powodu nie zagojonych ran i zagubienia w nie objaśnionym przez nikogo świecie własnych i cudzych win, nieodżałowanych krzywd i beznadziei samotnej dorosłości pomieszanej z nie spełnionymi marzeniami małych dziewczynek – jeszcze trudniej odnaleźć wiarę w siebie.
Refleksje tu zawarte adresuję też do tych kobiet, które nigdy nie budzą się skacowane, nie truchleją ze strachu, stając na wagę, nie biczują się psychicznie za to, że znów pozwoliły komuś wykorzystać się, skrzywdzić lub zdradzić. A więc do kobiet, które nie bywają w gabinetach psychologów i psychiatrów, bo są na tyle zahartowane, twarde i odporne, by poradzić sobie w każdej sytuacji bez niczyjej pomocy. Chwała im za to.
Ponieważ sama trochę się do nich zaliczam, wiem, jakie znaczenie ma okazanie troski i zrozumienia w chwilach smutku; jak ważna jest czyjaś wspaniałomyślna gotowość wybaczenia tego, czego sama sobie wybaczyć nie umiem; jak potrzebne jest wsparcie, gdy zachwieję się pod ciosami nagłych rozczarowań wywołanych cudzą bezdusznością lub własną naiwnością.
Mam też cichą nadzieję, że terapeuci i rodziny uzależnionych kobiet potrzebujących pomocy również zechcą lepiej zrozumieć ich trudności wynikające z braku społecznej akceptacji problemów typowych dla uzależnień, a zupełnie nietypowych dla naszego „ideału kobiety”. Braku akceptacji, jaki i oni często bezwiednie kobietom okazują. Jest to więc nadzieja na swoiste zrównanie szans dla tych kobiet, którym dotąd w ich środowiskach „nie wypadało” przyznać się do uzależnienia, takiego choćby jak alkoholizm. No bo nadmiernie pijący mężczyzna to co innego, ale kobieta?... Co to, to nie.
Z głębi swej profesjonalnej i kobiecej duszy pragnę, aby więcej takich niemądrych komunałów już nikt nigdy nie powtarzał. Ani docent socjologii czy profesor medycyny na żadnym sympozjum, ani mąż i rodzice lub inni ludzie, którzy mają nieszczęście towarzyszyć problemom i zmaganiom nadwrażliwych, obolałych i zrozpaczonych kobiet szukających ratunku w wódce, czekoladzie lub kompulsywnym graniu w bingo. Wypada czy nie wypada o tym mówić, ale nic na to nie poradzimy, że niektórzy mężczyźni i niektóre kobiety mogą wpaść w nałóg lub jakieś destrukcyjne przyzwyczajenie. I jest to dla jednych i dla drugich wyniszczające. Wyniszczające ich samych, jak również ich bezpośrednie otoczenie.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z niewielkiej skuteczności moich przemyśleń, rad czy apeli. Książka trafi do rąk ludzi, którzy z wyboru lub mocą zrządzenia losu już przełamali wstyd i strach przed zainteresowaniem się tymi sprawami. Ci, którym zawdzięczamy podtrzymywanie fałszywych mitów, niezrozumienia, pogardy dla uzależnionych kobiet, zapewne po nią nie sięgną. A może się mylę? Ponieważ nie wiemy tego na pewno, łatwiej mieć nadzieję, że do niektórych spośród tych moralistów, którym po prostu brakuje wiedzy i empatii, dotrze bodaj część zawartych w tej książce treści. Głównym przesłaniem ma być to, że kobietom można też pomóc wyzdrowieć z uzależnienia i powrócić do normalnego życia. Ze strony terapeutów, psychologów, lekarzy, psychiatrów, a także rodzin i znajomych potrzebne jest dokładnie to samo, co pomaga w skutecznym powstrzymaniu pijaństwa uzależnionych mężczyzn. Czyli szacunek, akceptacja i wiara w zdolność człowieka do zmiany.