Dom na Riwierze - Lester Natasha - ebook + audiobook + książka

Dom na Riwierze ebook i audiobook

Lester Natasha

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pierwsza w Polsce powieść Natashy Lester, bestsellerowej autorki „New York Timesa”!

Poznaj sekret domu na Riwierze i historie dwóch niezwykłych kobiet.

 

PARYŻ, 1939. Éliane Dufort mieszka w stolicy Francji razem z rodzicami, którzy prowadzą małą restaurację, starszym bratem i czterema młodszymi siostrami. Éliane kocha sztukę, pracuje na pół etatu w Luwrze i marzy, by zostać artystką. Wkrótce jednak nadchodzi wojna, Paryż wpada w ręce nazistów, a świat staje się miejscem pełnym grozy i smutku. Éliane – zatrudniona przez Niemców jako pomoc w muzeum – zaczyna prowadzić niebezpieczną grę: razem z kustoszką Rose Valland sporządza rejestr skradzionych dzieł sztuki, szyfruje notatki i przekazuje ważne informacje ruchowi oporu. Nie jest jednak pewna, komu może zaufać… Czy może wierzyć ukochanemu mężczyźnie, który już raz ją zawiódł?

 

OBECNIE. Chcąc zapomnieć o tragedii, która pogrążyła jej życie w chaosie, Remy Lang udaje się do odziedziczonego w tajemniczy sposób domu na Riwierze. Przypadkowo odkrywa katalog dzieł sztuki skradzionych podczas II wojny światowej i jest zdumiona, gdy znajduje w nim obraz, który wisiał na ścianie jej sypialni w dzieciństwie. Jakie sekrety kryje przeszłość Remy? I w jaki sposób łączą się one z historią Éliane? Jaką rolę w historii obu kobiet odegra malowniczy dom na Riwierze?

Natasha Lester doskonale splata przeszłość z teraźniejszością, rysując portrety kobiet postawionych przed trudnymi wyborami.

 

Fascynująca opowieść o dwóch niezwykłych kobietach, które dzieliło pokolenie, a połączyła tajemnica sprzed lat. Tej powieści się nie czyta, ją się pochłania.

Barbara Wysoczańska, autorka powieści „Narzeczona nazisty” i „Siła kobiet”

Natasha Lester

Natasha Lester jest autorką bestsellerów New York Timesa i USA Today.

Zanim zaczęła karierę pisarską, pracowała jako dyrektor ds. marketingu w L'Oreal, zarządzając marką Maybelline, jednak postanowiła wrócić na uniwersytet, aby studiować kreatywne pisanie.

Książki Natashy zostały przetłumaczone na wiele różnych języków i są publikowane na całym świecie.

Mieszka w Perth w Australii z trójką dzieci i uwielbia historię mody, zajmuje się też ilustracją modową, kolekcjonuje modę vintage, kocha podróże, Paryż i oczywiście książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 517

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 13 min

Lektor: Czyta: Kamilla Baar
Oceny
4,7 (63 oceny)
46
13
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Irenawe

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytałam tak wzruszającej książki. Jest piękna polecam.
00
SabinaSikora

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita powieść
00
bozenasup

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa powieść, w której wydarzenia z II wojny światowej mieszają się z teraźniejszością. Bardzo podobały mi się kreacje bohaterów, tych głównych, i tych drugoplanowych. Każdy z nich odcisnął ślad na wydarzeniach, o których opowiada autorka i głęboko zapadł mi w pamięć. Jest to jedna z lepszych historii, których miałam okazję przeczytać. Pełno w niej emocji, wzruszeń i smutku. Warto.
00
kotmisia85

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna lektura.
00
soniabc

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna książka oderwać się nie można .
00

Popularność




Mojemu ojcu, który nie będzie mógł przeczytać tej książki i którego może już tutaj nie być, kiedy zostanie ona wydana. Zasługujesz teraz na spokój i odpoczynek.

Część pierwsza

Paryż

1939–1941

Rozdział pierwszy

– Spóźnię się – powiedziała zrozpaczona Éliane do Yolande, która miała pięć lat i ani trochę nie przejmowała się obowiązkami siostry. Po zaciśniętych piąstkach Yolande było widać, że wszyscy Dufortowie wpadli już w złość i jeśli Éliane nie znajdzie na śniadanie czegoś innego niż kawałek czerstwego chleba, dziewczynka wybuchnie, a Éliane nie zdąży na poranny wykład w szkole artystycznej.

– Wszyscy jesteśmy głodni – warknęła Angelique, kolejna według starszeństwa po Éliane.

Młoda kobieta wpatrywała się w ponure i milczące twarze swoich sióstr. Jacqueline patrzyła na nią błagalnym wzrokiem, pragnąc, by uspokoiła zarówno rozzłoszczoną Yolande, jak i temperamentną Angelique. Ginette, lat osiem, ziewnęła obudzona przez wrzawę podniesionych głosów.

Na pewno się spóźni. Ale to nie była wina sióstr – ich rodzice wkładali wszystkie zarobione franki, w tym całą pensję Éliane, w swoją konającą brasserie, restaurację o nieco mniej oficjalnym charakterze, przez co w domu często nie było nic porządnego do jedzenia. Odwróciła się i – pomimo niemal fizycznego bólu, jaki odczuwała choćby na samą myśl o tym, co zaraz zrobi – zebrała wszystkie swoje pędzle sobolowe, wrzuciła je do torby i powiedziała stanowczym, ale pełnym miłości głosem do Yolande:

– Obiecuję, że jutro na śniadanie dostaniesz croissanta. Ale tylko jeśli ubierzesz się i pozwolisz Angelique cię uczesać.

Nastrój Yolande wyraźnie się poprawił. Podniosła się z kałuży łez i rzuciła się z radością na Éliane. Jej blond włosy podskakiwały w rytm entuzjastycznych podrygów.

– Merci – szepnęła, chowając głowę w spódnicy siostry.

– Kocham cię – powiedziała Éliane i pogłaskała ją po włosach. Potem, kiedy Angelique pomagała Ginette znaleźć buty, wyszeptała do ucha najmłodszej dziewczynki: – Angelique jest przerażona. To jej pierwszy rok opieki nad tobą. Pomóż jej. Wtedy zrozumie, że nie musi się tak bardzo o ciebie martwić.

A całując Angelique na pożegnanie, wyjaśniła:

– Yolande chce być po prostu kochana. Przytulaj ją. Wtedy z pewnością będzie się dobrze zachowywać.

Od piętnastych urodzin Angelique minęło zaledwie sześć miesięcy. Jej „prezentem” było przejęcie od Éliane tak zwanego przywileju przygotowywania dzieci do szkoły, przyprowadzania ich do domu pod koniec dnia, zbierania resztek z brasserie na kolację, karmienia wszystkich i kładzenia ich spać. Yolande i Angelique nadal cierpiały z powodu nieobecności Éliane, która rozpoczęła pracę.

Na szczęście Ginette i Jacqueline wystarczyły uścisk i pocałunek i Éliane mogła już wyjść, zeszła po krętej spirali schodów z mieszkania na trzecim piętrze do znajdującego się poniżej Galerie Véro-Dodat – wspaniałego, niegdyś zadaszonego pasażu z czasów belle époque. Kiedyś znajdowały się przy nim wystawne mahoniowe fasady sklepów, teraz w większości pustych, oddzielone od siebie wyszczerbionymi marmurowymi kolumnami i wciąż uśmiechniętymi cherubinami – mimo że większości z nich brakowało co najmniej palca u stopy, jeśli nie całej nogi. Stęchły zapach zastałej kawy, który wydobywał się z brasserie jej rodziców, osiadał wokół kloszy starych lamp gazowych i sprawiał, że każdy, kto był na tyle głupi, by się tam zapuścić, uciekał z nieskażonymi kubkami smakowymi.

Po wyjściu na ulicę udała się do Luwru, gdzie wyzwolona już od sióstr uczyła się i pracowała. Podróż ta sprawiła, że poczuła zarówno lekkość ulgi, jak i ciężar straty, ponieważ wszystkie uściski, pocałunki i drobne czułości dostawała teraz Angelique. Éliane miała nadzieję, że jej siostra docenia te gesty tak, jak powinna.

Przy Aile de Flore – skrzydle Luwru rozciągającym się wzdłuż rzeki – Éliane pobiegła prosto do École du Louvre. Zajęła miejsce w sali wykładowej i zaczęła wypatrywać wśród rzędów studentów swojego brata Luca, ale choć dusza Luca była oddana sztuce, jego ciało czciło życie w kawiarniach Montparnasse’u, tak więc znów nie przyszedł na wykład.

Monsieur Bellamy zaczął opowiadać o włoskich malarzach renesansowych i Éliane skupiła się na długowłosych i zmysłowych kobietach, na cherubinach tym razem z nienaruszonymi częściami ciała i na światłocieniu scen męczeństwa. W porze obiadowej wyszła z budynku. Nie mogła uczęszczać na zajęcia popołudniowe, ponieważ jej rodzina potrzebowała zarabianych przez nią pieniędzy. Zanim weszła do muzeum i usiadła na swoim miejscu przy recepcji, gotowa kierować zwiedzających do Wenus z Milo i Mony Lisy, udała się na spotkanie z monsieur Jaujardem, dyrektorem Musees Nationaux. Pozwolił jej kontynuować naukę, mimo że nie była w stanie ani opłacić czesnego, ani spędzać w szkole całego dnia.

– Monsieur – zapytała uprzejmie – czy wie pan, gdzie mogę sprzedać swoje pędzle? – Wyjęła je z torby, nie patrząc na te ostatnie strzępy swoich dziecięcych marzeń o zostaniu malarką. – Są dobrej jakości, sobolowe i może będą nadawać się dla kogoś, kto dopiero rozpoczyna naukę?

Monsieur Jaujard przyjrzał się jej skarbom, taktownie nie spoglądając na jej twarz, która, jak wiedziała, była zaczerwieniona zarówno ze wstydu, że prosi o kolejną przysługę, jak i z powodu straty.

– Proszę zostawić je u mnie. Znam młodego człowieka, który może dać pani dobrą cenę.

– Dziękuję – powiedziała cicho i zmusiła się do oddania pędzli, myśląc o jutrzejszej minie Yolande, gdy na śniadanie zamiast czerstwego chleba zje croissanty.

Niedługo przed zamknięciem Luwru pojawił się monsieur Jaujard i wręczył jej kopertę.

– To dla pani.

Otworzyła ją i zobaczyła co najmniej dwa razy tyle, ile spodziewała się dostać. Teraz to policzki monsieur były czerwone, gdy wylewnie mu podziękowała, po czym wyszła z muzeum ze świadomością, że musi wydać pieniądze jeszcze tego popołudnia, inaczej upłynnią się i znikną w gardłach ojca i jego przyjaciół w brasserie.

Na ulicach panował spokój, a na Paryż padał cień sekretnych ambicji Hitlera. Éliane wstąpiła do La Samaritaine i znalazła dwa tanie, ale odpowiednie staniki dla Jacqueline, która potrzebowała ich już od kilku miesięcy, jednak ich matka, nawet jeśli we mgle zmęczenia wywołanego osiemnastogodzinną pracą w knajpie zauważyła dojrzałość córki, nie miała pieniędzy, by coś z tym zrobić. Gdy Éliane zapłaciła za bieliznę, zostało jeszcze dość, by kupić rogaliki.

Szła do domu z uśmiechem, bo wiedziała, że niesie ze sobą prezenty dla sióstr, aż do chwili, w której na chodnik przed nią wszedł ktoś niosący dwie maski przeciwgazowe. Odwróciła wzrok. Ale po drugiej stronie ulicy stał inny paryżanin obładowany podobnie niepokojącymi przedmiotami.

Przecież Hitler nie mógł przyjść po Francję. Zajął już dość Europy. Mimo to zatrzymała się i spojrzała na swoje torby z zakupami. Biustonosz złagodzi rosnący wstyd Jacqueline z powodu jej szybko dojrzewającego ciała, ale maska przeciwgazowa mogła uratować jej życie.

– Éliane!

Ktoś objął jej ramiona i zobaczyła Luca. Był o rok starszy i tak samo jasnowłosy jak ona. Na jego twarzy pojawił się uśmiech tak zaraźliwy, że siłą rzeczy go odwzajemniła.

– Pamiętasz mojego przyjaciela Xaviera? – zaczął, po czym zapalił papierosa. Wciąż trzymał dłoń na jej ramionach, tak że musiała sama podnieść rękę, by osłonić płomień przed wiatrem. – Tego, który przez kilka lat chodził ze mną do szkoły, a potem jego rodzina wróciła do Anglii?

Éliane przypomniała sobie ciemnowłosego chłopca urodzonego we Francji, ale mieszkającego głównie w Anglii. Wiele lat wcześniej kilka razy kręcił się pod nogami w ich mieszkaniu. Był tylko nieco starszy od Luca, ale ten uznał, że Xavier będzie następnym Picassem, i zmusił go do udzielania mu lekcji malarstwa. Nieważne, że Luc miał pomagać Éliane w opiece nad dziećmi; czas do kolacji spędzał na malowaniu i chował dowody tej zbrodni, zanim matka weszła na górę, by położyć dzieci spać, a Xavier wymykał się chyłkiem. Był tajemnicą, podobnie jak pragnienie Éliane, by zostać malarką – rozmawiali o tym tylko pod nieobecność rodziców, wieczorem, stojąc na górnym stopniu przed mieszkaniem, z kawą w ręku.

– Wpadłem na niego dzisiaj – powiedział Luc. – W dzielnicy Montparnasse. Przyjechał, by spotkać się z Matisse’em. Matisse’em!

– Matisse’em? – powtórzyła, śmiejąc się teraz z entuzjazmu brata. – W takim razie musiał się bardzo zmienić od czasu, gdy widziałam go po raz ostatni. Wtedy nosił te okropne angielskie krótkie spodenki…

– Już na mnie nie pasują. – Przerwał jej jakiś głos dobiegający z tyłu.

Luc roześmiał się, tak jakby powiedziała coś zabawnego, a Éliane odwróciła się i zobaczyła młodego ciemnowłosego człowieka o palcach poplamionych farbą olejną. Zamiast krótkich spodenek miał na sobie garnitur. Podwinął rękawy koszuli, a marynarkę przewiesił przez ramię. Jak dorosły mężczyzna.

– Ty jesteś Xavier? – spytała z niedowierzaniem.

Kiwnął głową.

– A ty musisz być Éliane. Chociaż chyba nigdy nie widziałem cię bez przynajmniej jednej siostry na rękach.

– Teraz wszystkimi opiekuje się Angelique. – Mówiąc to, chyba po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę z tego, jak prosta jest jej sukienka. Uszyła ją z resztek materiału z myślą, że będzie wyglądać jak codzienna sukienka Lanvin, którą widziała w katalogu, teraz jednak czuła się jak bawiące się w przebieranki dziecko.

Mimo po dziecinnemu ubrudzonych farbą dłoni Xavier wyglądał na co najmniej pięć lat starszego od niej, chociaż wiedziała, że ma on tylko dwadzieścia trzy lata. Ona skończyła dwadzieścia.

W tej samej chwili wszystkie dzwony kościelne w Paryżu zaczęły bić i Éliane się ocknęła.

– Spóźnię się – powiedziała po raz drugi tego dnia. – Daj to Jacqueline. – Przekazała zakupy Lucowi. – Muszę iść prosto do brasserie, inaczej…

Powstrzymała się przed dokończeniem tego zdania, ale mimowolnie dotknęła dłonią policzka.

– Idź – odparł Luc.

Jednak on i Xavier szli prawie tak szybko jak ona, a to oznaczało, że widzieli, co nastąpiło: mimo że było dopiero pięć po szóstej, jej ojciec ryknął:

– Gdzie byłaś?

– Kupić Jacqueline biustonosz, bo nikt inny nie ma zamiaru się tym zająć – odparła.

Ojciec ją uderzył, zabolało.

Kątem oka dostrzegła, że Xavier położył dłoń na drzwiach do lokalu. Odetchnęła dopiero wtedy, gdy Luc go odciągnął i zaprowadził po schodach do mieszkania. I tam Xavier z pewnością zobaczył, że poza łóżkami, stołem, kanapą i sześcioma krzesłami nie ma już większości mebli – zostały sprzedane, by spłacić długi ojca.

Matka, która usłyszawszy odgłos uderzenia, wyszła z kuchni, spojrzała na córkę i wzruszyła ramionami ze współczuciem.

Gdyby tylko Éliane mogła sobie pozwolić na luksus bólu głowy.

* * *

Éliane składała serwetki do czasu, aż pojawił się ktoś do obsłużenia. Klientów było niewielu, a ponieważ dwa stoliki zostały zajęte przez kumpli ojca, którzy przychodzili na mocno przecenione wino, Éliane wiedziała, że minie mnóstwo czasu, zanim będzie ją stać, by być pełnoprawną studentką w École du Louvre – a prawdopodobnie nie nastąpi to nigdy.

Około ósmej trzydzieści zobaczyła w pasażu Angelique, która przywoływała ją skinieniem. Wymknęła się.

– Co jest?

– Yolande nie może znaleźć swojej lalki. Tej, z którą zawsze śpi.

Éliane zamknęła oczy i spróbowała pomyśleć. W ich skromnym mieszkaniu nie było zbyt wielu miejsc, w których można by coś ukryć.

– Nie ma też moich rękawiczek – dodała cicho siostra. – Tych, które dałaś mi na urodziny.

Obie spojrzały w stronę kuchni, w której ojciec gotował posiłki.

Potem Éliane popatrzyła na siostrę.

– Może jeszcze ich nie sprzedał – powiedziała. – Może uda mi się coś znaleźć.

– Yolande nie zaśnie bez lalki.

W głosie zwykle zadziornej siostry pobrzmiewała rezygnacja, więc Éliane ją przytuliła i pocałowała w czoło. Rozumiała, ile kosztowało Angelique myślenie o lalce Yolande zamiast o własnych cennych rękawiczkach.

– Daj Yolande coś mojego do spania – zaproponowała ze świadomością, że senna Yolande stanie się nieznośna dla wszystkich. – A ty możesz wziąć moje rękawiczki.

Angelique mocno ją przytuliła i po raz milionowy w ciągu ostatnich lat Éliane zapragnęła zebrać wszystkie swoje siostry i uciec. Z pewnością poradzi sobie lepiej niż ojciec bankrut i wycieńczona matka. Z nachmurzonym czołem patrzyła, jak siostra wchodzi po schodach. Być może nadszedł czas, by całkowicie zrezygnować ze szkoły plastycznej i pracować w Luwrze także w godzinach porannych.

Mijały kolejne minuty. O dziesiątej rozległ się dzwonek i Éliane, która miała nadzieję, że zaraz zamkną, zmusiła się do uśmiechu i odwróciła się do drzwi.

Zobaczyła Xaviera.

– Może dostanę jeszcze kieliszek wina? – spytał z ledwo słyszalnym akcentem. Pobyt w Anglii praktycznie nie wpłynął na jego umiejętność posługiwania się językiem ojczystym.

– Luca nie ma – odpowiedziała ze świadomością, że jej brat jest na Montparnasse, też pije wino i udaje, że odwiedzając kawiarnie, do których przychodzą artyści paryskiej szkoły, sam tworzy dzieła sztuki. Spodziewała się, że Xavier będzie tam razem z nim.

– Dwie godziny spędziłem na Montparnasse, słuchając, jak Luc rozmawia o muzach z artystką-modelką. Potem postanowiłem poszukać jakiegoś mniej hałaśliwego miejsca.

– No cóż. – Wskazała gestem puste krzesła. – Udało ci się znaleźć najcichszą restaurację w Paryżu.

Zaśmiał się.

– Prawdopodobnie nie jest to najlepsze hasło reklamowe, ale tego właśnie chcę.

Uśmiech na twarzy Éliane był teraz szczery. Zaprowadziła gościa do stolika i nalała wina.

Zerknął w stronę kuchni, gdzie podpity ojciec śpiewał jakąś sprośną piosenkę.

– Możesz usiąść?

Kiwnęła głową.

Podał jej wino.

– To dla ciebie.

– Dziękuję – odparła, wzięła łyk i poczuła, jak znika zmęczenie w jej nogach. – Przyjechałeś do Paryża na wakacje? – zapytała, bo nagle zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku, który postawił jej wino i poprosił, żeby usiadła. – Dziwna pora na przyjazd. – Obok nich leżała gazeta, której nagłówek głosił niepokojącą wiadomość, że Związek Radziecki podpisał z nazistami pakt o nieagresji. Éliane odsunęła ją łokciem.

– Jestem tutaj właśnie dlatego, że czasy są dziwne. – Odchylił się w swoim krześle, a ona siłą rzeczy zaczęła się zastanawiać, dlaczego odwiedził właśnie ją, siostrę swojego przyjaciela, która przez cały dzień nie zdążyła poprawić szminki, miała na sobie bawełniany fartuch i prawdopodobnie czerwony policzek po wcześniejszym ciosie od ojca.

– Nie pamiętam, czy wiesz, że mój ojciec ma tu galerię sztuki – kontynuował. – Ma też swoje oddziały w Londynie i Nowym Jorku.

Uśmiechnęła się gorzko.

– W tamtych czasach, kiedy mówiłeś o tym Lucowi, byłam pewnie zbyt zajęta krzyczeniem na dzieciaki.

Znów się uśmiechnął, a ona nie mogła oderwać wzroku od jego ciemnobrązowych oczu. Nie miała pewności, czy w palecie istnieje taki odcień, mógł być nawet trudny do uzyskania. Coś jak poranne światło słońca tańczące na brązie.

– Niezbyt wiele pamiętam, mam jednak pewność, że nigdy nie krzyczałaś – zauważył.

Éliane wstała i zdjęła z półki kolejny kieliszek. Choć wcześniej miała zamiar pozamiatać podłogę i położyć się spać, zmęczenie minęło.

– Za chwilę wrócę – obiecała. Zajrzała do kuchni i zwróciła się do matki: – Ja zamknę. Został jeszcze ostatni klient, ale on nie chce nic jeść.

Ojciec burknął coś, zdjął fartuch i wyszedł, nie czekając na matkę, która przed wyjściem ucałowała Éliane w oba policzki. Po chwili dziewczyna wróciła do Xaviera z butelką wina, nalała mu kieliszek i usłyszała swoje westchnienie ulgi roznoszące się po pustej już restauracji.

– Przepraszam – powiedziała. – Nie jestem przyzwyczajona do tego, że tu siedzę i nic nie robię.

Xavier popijał wino i przyglądał się jej, tak jakby była godnym kontemplacji portretem.

– Nadal opiekujesz się swoimi siostrami? Luc wspominał, że uczysz się razem z nim w École. I że pracujesz w Luwrze i tutaj. Ale wydaje mi się, że kiedyś malowałaś? Jak Luc.

Zaśmiała się krótko.

– Nie, tak jak Luc to nie – powiedziała tylko.

Xavier czekał. Przełknęła wino, zakręciła kieliszkiem i przyjrzała się starym śladom po rozlanym bordeaux.

– Kiedyś malowałam – rzekła ostrożnie. – Ale płótna są drogie. No i potrzeba czasu na ćwiczenia. Teraz chodzę tylko na zajęcia z historii sztuki. Rano. Do czasu, gdy zaczyna się moja zmiana w Luwrze.

– Masz jeszcze jakieś swoje obrazy? – Xavier pochylił głowę, próbując przyciągnąć jej wzrok.

Wreszcie spojrzała w górę.

– Musiałam zamalować płótna na biało i je sprzedać – odparła po prostu i uważnie mu się przyjrzała.

Ciemne włosy, ciemne oczy, niebieska koszula i dobrze zbudowana sylwetka – wszystko to czyniło go przystojnym, ale to jego sposób bycia sprawiał, że był wręcz niesamowicie atrakcyjny. Jeśli jego ojciec posiadał galerie sztuki na całym świecie, a Xavier spotykał się z takimi artystami jak Matisse, to znaczy, że miał pieniądze i władzę, a jego ubiór i zachowanie sugerowały pewność siebie i rezon kogoś, kto był świadomy swojej pozycji. Ale on zamiast opowiadać o sławnych artystach, pytał ją o jej malowanie.

Jego dobroć, ciepło i lśniące w jego oczach szczere zainteresowanie były tak odurzające, że odstawiła kieliszek, by nie dać się oszołomić jeszcze bardziej.

– Zacząłeś mi opowiadać o galerii swojego ojca – zachęciła, chcąc dowiedzieć się o nim czegoś więcej.

– Właśnie ukończyłem studia prawnicze – odparł. – To był mój kompromis z ojcem: poszedłem do Oksfordu, a on pozwolił mi na to, co nazywa moim ostatnim romansem z olejem i płótnem. Zgodził się, żebym spędził rok we Francji, poznał pracę w galerii i w wolnym czasie malował – uśmiechnął się smutno do palety błękitów na prawej dłoni – a potem zostanę w Paryżu i zajmę się europejskimi interesami galerii, a mój ojciec weźmie na siebie Amerykę i Anglię. Hitler jest tak nieprzewidywalny, że musimy być tu, na miejscu, żeby mieć pewność, że wszystko jest bezpieczne, na wypadek gdyby… – Przerwał.

– Myślisz, że będzie wojna? – spytała ponuro.

– Nie wiem.

Éliane pochyliła się do przodu jeszcze bardziej zaciekawiona tą rozmową. Jej rodzice zdawali się kompletnie niezainteresowani tym tematem, Luc się z niego śmiał, a z siostrami o tym nie rozmawiała, żeby ich nie straszyć.

– Mam nadzieję, że Hitlerowi wystarczy to, co już zrobił – rzekł Xavier. – Ma Austrię, Czechosłowację, a teraz zawarł sojusz z Rosją. I albo wyrzucił z Niemiec i z nowo zdobytych ziem każdego artystę, który jest Żydem lub nie maluje dokładnie tego, czego on by sobie życzył, albo dopilnował, żeby ci ludzie już nigdy nie pracowali. On nie tylko zagarnia narody, lecz także niszczy ich sztukę i kulturę.

– Nie zastanawiałam się nad tym – odparła powoli Éliane – jak coś takiego jak wojna może wpłynąć na sztukę. To głupie, bo wystarczy spojrzeć na historię, by przekonać się, że gdy walczą państwa, cierpią nie tylko ludzie.

– Kiedy władza i pieniądze trafią do rąk ludzi pazernych, cierpi wszystko. Zaczynam też myśleć, że jest więcej ludzi chciwych niż przyzwoitych. – Xavier napił się wina i pokręcił głową. – Przepraszam. Nie chciałem tu przyjść i rozmawiać o smutnych sprawach. Przyszedłem, bo…

Spojrzał na nią tymi oczami, tak zaskakującymi jak światłocień na obrazie Rembrandta, potem zamrugał, a ona poczuła się tak, jakby połaskotał rzęsami jej serce.

– Pragnąłem, żebyś się uśmiechnęła – powiedział, nie odwracając wzroku. Nie speszył się. – Tak jak uśmiechnęłaś się do swojego brata dziś po południu na ulicy. Masz piękny uśmiech.

Nie mogła nic na to poradzić. Nie tylko jej usta, lecz także cała twarz nagle rozpromieniła się w radosnym uśmiechu, odwzajemnionym przez Xaviera. Choć bardzo tego chciała, nie dodała: „Twój uśmiech też jest piękny”.

Rozdział drugi

W drodze do pracy Éliane widziała coraz więcej ludzi kupujących maski przeciwgazowe i latarki. Potem, gdy siedziała przy biurku w Luwrze, jej myśli krążyły między nagłówkami gazet informującymi o tym, że Belgia i Holandia zmobilizowały wojska, aby bronić się przed prawdopodobnymi zakusami Hitlera, a Xavierem. W ciągu ostatniego tygodnia widywała się z nim co wieczór, zawsze po dziesiątej, po zamknięciu lokalu, kiedy mogli wypić lampkę wina i porozmawiać.

Powiedziała mu o rzeczach, o których nigdy nikomu nie mówiła – nie zachowywała przy tym lojalności wobec swojej rodziny – i o Lucu. Ciągła nieobecność brata w École du Louvre, gdzie miał studiować i dzięki temu był zwolniony przez rodziców z obowiązku pracy, czasami strasznie ją denerwowała. A może Éliane po prostu mu zazdrościła? Ona nie dostała takiej możliwości. Gdyby miała czas na przesiadywanie w kawiarni na Montparnasse przez cały dzień i całą noc, z pewnością osiągnęłaby coś więcej niż bóle głowy od wina i plotki.

– Nie żebym miała złudzenia co do moich zdolności malarskich – powiedziała pewnego wieczora, wpatrując się raczej w swój kieliszek niż we współczującą twarz Xaviera, bo bała się, że może się rozpłakać. – Brak czasu na malowanie i płótna oznacza, że mój niewielki talent nigdy się nie rozwinie. Ale pisanie o sztuce i studiowanie jej przez cały dzień, a nie tylko rano, byłoby…

Przerwała i oblała się rumieńcem, gdy zdała sobie sprawę, że mówi wszystko, co leży jej na sercu, choć prawie nie znała siedzącego naprzeciwko niej mężczyzny. Wiedziała tylko, że każdego wieczoru zostawiał Luca i Montparnasse, aby przyjść tutaj i z nią pobyć.

– Jakie? – spytał łagodnie. – Dałoby ci coś dobrego w dniu naznaczonym od świtu do północy pracą i obowiązkami rodzinnymi?

Miała wrażenie, że zdradza całą swoją rodzinę łącznie z siostrami, które nie były niczemu winne, gdy wreszcie odparła, nie patrząc mu w oczy:

– Tak.

– Przykro mi – rzekł.

Gdy uświadomiła sobie daremność swego pragnienia, po jej policzku potoczyła się łza. Xavier patrzył, jak spływa, zacisnął dłonie w pięści i ściągnął brwi, tak jakby on też pragnął dla Éliane takiej nieprawdopodobnej przyszłości.

Pewien mecenas muzeum spytał ją o drogę i weszła z nim z powrotem do Luwru, a kiedy już skierowała go do galerii rzeźb, jej niespokojny wzrok padł na obraz Uccella Bitwa pod San Romano. Na pierwszym planie dziki czarny koń szykował się do ataku, a czerwone włócznie lanc zwiastowały to, co miało nastąpić.

Zadrżała. Sztuka nie zawsze koiła, czasem zbyt wyraźnie przepowiadała przyszłość.

– Mademoiselle Dufort. – Przed nią stał wysoki i dostojny monsieur Jaujard, o twarzy posępnej jak z renesansowego portretu. – Jutro zamykamy muzeum na trzy dni w celu przeprowadzenia niezbędnych prac renowacyjnych – powiedział. – Potrzebuję jak najwięcej osób do pomocy. Przyjdzie pani? Z bratem?

– Bien sûr – odparła. – Mam też innego przyjaciela, który jest malarzem i ma własną galerię.

– Jego również proszę spytać.

Zanim zdążyła jeszcze coś powiedzieć, monsieur Jaujard podszedł do jednego z wolontariuszy w galerii i przeprowadził z nim równie krótką rozmowę.

Éliane usiadła na swoim krześle. Luwr zostanie zamknięty na trzy dni. To było niesłychane.

Wściekła plątanina koni na obrazie za nią drżała, jakby gotowa do szarży przez foyer. Grupka wchodzących do muzeum osób rozmawiała głośno o szwabach i Hitlerze.

Nie sposób było ufortyfikować muzeum w ciągu zaledwie trzech dni. Co zatem zamierzał zrobić monsieur Jaujard?

* * *

Kiedy Éliane, Xavier i Luc przybyli następnego dnia do Luwru, zastali w nim co najmniej dwieście osób – studentów, pracowników muzeum, kobiet pracujących zwykle w Grands Magasins du Louvre, mężczyzn z domu towarowego La Samaritaine.

– Przenosimy dzieła sztuki, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Wystarczy, że Niemcy dobrze wycelują jedną bombę i… – Monsieur Jaujard nie zdążył dokończyć zdania, a już przez tłum przeszedł dreszcz. – Ale nie tylko bomby mnie przerażają.

Jego głos odbijał się uroczystym echem po muzeum.

– Adolf Hitler prowadzi wojnę z cywilizacją. Na wiecu w Monachium opluwał wszystko, mówiąc, że będzie „bezlitośnie walczył ze wszystkimi elementami, które wyparły naszą sztukę”. W Niemczech, Austrii i Czechosłowacji pokazał, że zniszczy wszystkie obrazy, które uzna za wynaturzone – wszystkich naszych wielkich impresjonistów i kubistów. Udowodnił, że ukradnie dla siebie wszystko, co odpowiada jego niezwykle wąskiej definicji „sztuki” – naszego Rubensa, naszego Tycjana, naszą Monę Lisę. Modlę się, by nigdy nie wszedł do Luwru. Ale jeśli tak się stanie, nie może znaleźć tu nic wartościowego, co mógłby zniszczyć.

Gdy wszyscy wokół zaczęli wiwatować, Éliane podniosła wzrok i spojrzała na Xaviera. Ona nie potrafiła się cieszyć. Nie dlatego, że nie zgadzała się z monsieur Jaujardem. Nigdy jednak nie przypuszczała, że sytuacja stanie się tak rozpaczliwa. Jeszcze nigdy nie wynoszono bezcennych obrazów – chyba że przewidywano katastrofę. Teraz wreszcie zrozumiała intencję niemiecko-sowieckiego paktu o nieagresji: naziści przyjdą po Francję.

Po Angelique i Jacqueline, Ginette i Yolande. Po to muzeum i całą jego sztukę, po ten wspaniały niematerialny skarb, dzięki któremu ludzie wzruszali się, odwracali wzrok lub nagle pojmowali, czym jest cud. Éliane była świadkiem takich sytuacji, widziała zmianę na twarzy mecenasa sztuki, kiedy piękno dzieła docierało do widza i łapało za gardło, a ten drżał ze zdumienia – i następowały w nim nieodwracalne zmiany.

Czy po tych wydarzeniach którekolwiek z nich będzie takie samo?

Zaczęło się. Mężczyźni przynieśli do głównej galerii drewno, watę, worki z piaskiem, tuby – wszelkie możliwe opakowania i materiały ochronne. Monsieur Jaujard nadzorował zdejmowanie witraży. Część studentów szkoły artystycznej zaczęła ściągać obrazy ze ścian. Xavier został poproszony o pomoc przy tworzeniu kodów na skrzynie, aby zachować ich zawartość w tajemnicy – MN dla Musees Nationaux, następnie litery oznaczające dział, do którego należało dzieło sztuki, a potem indywidualny numer dzieła. Sekretarki sporządzały listy w czterech egzemplarzach, aby potem dopasować numery do obrazów. Nieustannie rozlegał się natarczywy odgłos wbijania gwoździ w skrzynie.

Obdarzonemu wrażliwością malarza Lucowi powierzono zadanie wyjęcia największych obrazów z ram, ostrożnego owijania ich wokół tekturowych tub i wkładania do cylindrów.

Monsieur Jaujard dał Éliane listę dzieł sztuki i arkusze kolorowych naklejek.

– Na większości skrzyń umieści pani żółte kółka. Zielonymi oklejamy dzieła o dużym znaczeniu. Po dwa czerwone dla arcydzieł, których utrata byłaby niepowetowana. A trzy czerwone dla jedynego obrazu na świecie, który absolutnie musi zostać uratowany – zakończył.

– La Joconde.

– Oui.

Po przyklejeniu kółek do skrzyń z francuskimi klejnotami koronnymi, egipskimi antykami sprzed tysięcy lat i dębową kolumną owiniętą Godami w Kanie Galilejskiej, Éliane była jedną z niewielu osób obecnych przy zdejmowaniu Mony Lisy ze ściany. Schowano ją do wyłożonej czerwonym aksamitem skrzyni z topoli, na której młoda kobieta umieściła trzy czerwone krążki. Była również obecna przy tym, jak monsieur Jaujard pisał list do Pierre’a Schommera, który miał odebrać ten niezwykły ładunek w zamku Chambord, wyznaczonym na tymczasowe centrum ratunkowe dla bezcennych dzieł sztuki sprzed wieków.

Na skrzyni z La Joconde, w odróżnieniu od pozostałych, widniały tylko litery MN. W liście Jaujard prosił Schommera, aby po otrzymaniu przesyłki dopisał na czerwono litery LPO w celu uzupełnienia kodu. Tylko tak oznaczona skrzynia zawierała prawdziwą Monę Lisę.

Éliane dokładnie to zapamiętała. Wiedziała, że pewnego dnia te informacje mogą mieć ogromne znaczenie.

O zmroku patrzyła, jak Mona Lisa zostaje wywieziona w pierwszym konwoju ciężarówek. Luc stanął obok niej i też patrzył za pojazdami.

– Nie mogę teraz iść i podawać wina przyjaciołom ojca – powiedziała, choć miała świadomość, że za opuszczenie swej zmiany ojciec surowo ją ukarze.

– Nie – zgodził się Luc z nietypową jak na siebie powagą. – Nie możesz.

Weszli do środka i zaczęli rozglądać się po niemalże pustym pałacu. Na ścianach zamiast barokowych dzieł sztuki znajdowały się teraz prostokąty niewyblakłej farby, cokoły stały puste, a w wielkich galeriach rozbrzmiewały okrzyki, jakby to był dworzec kolejowy, a nie miejsce kontemplacji i piękna. Próbowała wyobrazić sobie świat bez Paryża jako jego duszy; próbowała wyobrazić sobie Paryż bez Luwru w jego centrum; muzeum bez dzieł sztuki w jego sercu. To niemożliwe.

Wydawało jej się, że Luc zamrugał, podobnie jak ona, potem jednak odszedł w pył migocący w powietrzu niczym łzy.

O świcie Nike z Samotraki, wysoka na prawie cztery metry i wykonana ze stu osiemnastu kawałków marmuru, została przeniesiona ze swojego domu na szczycie schodów Daru. Tego ranka lśniła, z rozpostartymi alabastrowymi skrzydłami, bogini przypominająca im, że bitwy można wygrać i że ludzie nie tylko prowadzą wojny, lecz także tworzą wspaniałe dzieła sztuki.

Liny przymocowane do drewnianej ramy otaczającej posąg zostały podniesione, rolki zaczęły obracać się centymetr po centymetrze i Nike uniosła się do góry. Następnie trzydziestotonowy posąg został opuszczony na zbudowaną nad schodami rampę.

Niektórzy odwracali głowy i zasłaniali oczy. Éliane ledwo była w stanie oddychać. Xavier stał obok niej i przez cały czas – ciągnący się w nieskończoność – jaki zajęło zniesienie Nike po pięćdziesięciu trzech stopniach, czuła, jak wali mu serce. Przy każdym zachwianiu, każdym przechyleniu tłum nabierał gwałtownie powietrza.

Przecież Nike, Zwycięstwo, nie mogła upaść.

Coś dotknęło jej dłoni. Palce Xaviera splotły się z jej palcami. Trzymała się.

Jeszcze tylko trzy stopnie. Dwa. Ostatni.

W końcu posąg był bezpieczny na dole schodów. Nie rozpadła się na tysiąc kawałków.

Zbiorowe westchnienie ulgi zgromadzonych było najsłodszym dźwiękiem, hymnem podchwyconym przez kamienne ściany pustej sali, śpiewające go wciąż i wciąż.

– Chcę wierzyć, że to obietnica – powiedziała Éliane do Xaviera, kiwając głową w stronę triumfującej bogini. – Że wojna nie nadejdzie i nikt nie zginie.

– Też tego pragnę. – Nie puścił jej ręki.

Jednakże wszystko wokół nich wyglądało, jakby wojna już się zaczęła: worki z piaskiem podpierały posągi zbyt ciężkie, by je ruszyć, kawałki drewna leżały porozrzucane jak szczątki po wybuchu, przechodzący obok ludzie mieli ponure miny.

I nagle zrozumiała – w ten sam sposób, w jaki wyczuwała, że Yolande jest chora; budziła się wtedy w środku nocy i dotykała czoła najmłodszej siostry – że obietnica, której tak pragnęła, zostanie złamana. Zbliżała się wojna. Pozostawało tylko pytanie, kiedy nadejdzie. I czy ktokolwiek z nich doczeka czasu, gdy Nike wejdzie znów po schodach nietknięta, żywa i zwycięska.

* * *

Tym, którzy spędzili w muzeum całą noc, monsieur Jaujard powiedział, by zrobili sobie przerwę. Luc zniknął, by odwiedzić swoją najnowszą miłość, a Xavier i Éliane wyszli z budynku razem, wciąż trzymając się za ręce.

Przeszli przez Jardins des Tuileries, Place de la Concorde, a następnie skierowali się do Jardins des Champs-Élysées. Po ich lewej stronie Sekwana wiła się między budynkami, skądś dochodził dźwięk miotły szurającej o bruk. Słońce lało się niczym dobrodziejstwo, kasztanowce wznosiły radośnie ramiona ku niebu, a ptaki śpiewały przy akompaniamencie delikatnego szumu fontann. Nawet kwiaty tańczyły w rytm muzyki. Ten jesienny dzień był niemalże zbyt piękny – natura pokazała, że potrafi stworzyć najwspanialsze dzieło sztuki ze wszystkich – i ośmielił Éliane do wypowiedzenia pytania, które chciała zadać już wcześniej, ale obawiała się, że będzie zbyt intymne. Jednak jej skóra dotykająca skóry Xaviera, jego ciało znajdujące się obok jej, a nie przy stole, i jego oczy spoczywające zawsze na jej twarzy mówiły jej tak wiele prywatnych i osobistych spraw – że poczuła, iż być może niektóre cechy Xaviera były przeznaczone tylko dla niej.

– Pokażesz mi swoje obrazy? – spytała. – Oczywiście jeśli nie jesteś zbyt zmęczony po ostatniej nocy.

– Nigdy nie będę zmęczony sztuką. – Jeszcze mocniej ścisnął jej palce.

Wkrótce dotarli do Rue La Boétie i Xavier otworzył drzwi galerii Laurent’s.

– Jesteś wreszcie – zawołał mężczyzna, który wyglądał jak starsza wersja Xaviera: wysoki, ciemne, przyprószone siwizną włosy, wytworny.

– To Éliane Dufort – przedstawił ją młody malarz. – A to mój ojciec, Pierre Laurent.

– Nareszcie – powiedział starszy Laurent i serdecznie uściskał jej dłoń. – Rozumiem, że umie pani docenić sztukę. Chce pani rzucić okiem?

Gestem wskazał na ściany, na których wisiały żywe i zmysłowe obrazy przedstawiające półnagie kobiety leżące na kanapach lub w fotelach, otoczone wzorzystymi tapetami, wazonami z kwiatami, tkaninami w barwach tęczy. Po dziwnej nocy spędzonej na opróżnianiu muzeum widok takiej ilości kolorów i światła było jak ożywczy łyk wody dla spragnionych.

– To Odaliski Matisse’a – stwierdziła i ruszyła w ich stronę.

– Kobieta, która zna się na artystach – rzekł Pierre z uznaniem.

A potem rozpłynął się jak farba w terpentynie i pozwolił Xavierowi i Éliane krążyć wśród czerwieni, błękitów i żywych szmaragdowych zieleni.

– To kolor twoich oczu – powiedział Xavier do niej o tym ostatnim odcieniu, lśniącym jedwabiście na parze namalowanych spodni. – Nie zawsze – poprawił się. – Nie podczas pracy w restauracji. Ale teraz są właśnie takie.

– Bo jestem z tobą. – Nie umiała powstrzymać się przed powiedzeniem prawdy.

Oczy Xaviera błyszczały teraz jak złote liście na czarnym tle. Barwy obrazów zdawały się wyskakiwać z ram i mienić się w powietrzu między nimi, czerwienie żarzyły się na jej policzkach, spływały po szyi.

Dłoń Xaviera ponownie odnalazła jej palce.

– Moje obrazy znajdują się na piętrze. Jeśli nadal chcesz je zobaczyć…

Przytaknęła, śledząc oczami ruch jego warg, gdy mówił. Jego wzrok błądził po jej kościach policzkowych i ustach.

Zaprowadził ją na górę, gdzie wśród dzieł sztuki zobaczyła zalany światłem kąt przy oknach, w którym znajdowały się tubki z farbami, sztaluga, umazane pigmentem szmaty i pełna pomysłów paleta. Xavier wskazał na ułożone pod ścianą płótna, a Éliane przyglądała im się z ogromnym zdziwieniem: wprawdzie Luc wspominał, że jego przyjaciel jest dobry, ale to było ogromne niedopowiedzenie. A ponieważ młody mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo pragnęła radości malowania, nie chwalił się swoimi umiejętnościami, praktycznie nie wspomniał o swojej pracy. Gdy tak stała z dziełami Xaviera pod opuszkami palców, poczuła ból serca wywołany głębią zrozumienia jego powściągliwości. Po chwili z tego samego powodu jej serce rozkwitło. On ją znał. I zależało mu na niej.

Zdała sobie sprawę z tego, że nie powiedziała ani słowa o jego obrazach i że jej własna powściągliwość może nie być teraz tak łatwa do odczytania.

– Najbardziej podoba mi się ten – rzekła i zatrzymała się przy płótnie, od którego biła jeszcze większa siła niż od pozostałych.

– Kupił go Édouard de Rothschild. Jutro mu go zawiozę.

– Rothschild – powtórzyła zdumiona Éliane. Różni Rothschildowie, w tym Édouard, posiadali jedne z najważniejszych prywatnych kolekcji sztuki w kraju.

– Czasami… – zawahał się, a ona podniosła wzrok, dając mu do zrozumienia, że chce usłyszeć wszystko, co on ma do powiedzenia. – Czasami – kontynuował – w otoczeniu tego mistrzostwa na ścianach na dole wydaje mi się boleśnie oczywiste, że mam jedynie talent i niestety nie jestem wirtuozem. Że powinienem skupić się na kupowaniu i sprzedaży wirtuozerii, zamiast próbować osiągnąć rzeczy niemożliwe. Ale potem sprzedaję swój obraz komuś takiemu jak Rothschild i zastanawiam się, czy… Może nie powinienem podchodzić do życia aż tak praktycznie? Może mógłbym zostać malarzem? Trudno mi powstrzymać się przed takim myśleniem.

– Owszem – odparła. – Sądzę jednak, że jeszcze trudniej jest później czegoś żałować… – „Zrezygnowałaś z tego, by wyżywić rodzinę”. Słowa te brzmiały jak użalanie się nad sobą, więc nie wypowiedziała ich na głos. – Nie przestawaj – powiedziała i wyciągnęła rękę, by dotknąć palety i przejechać palcem po lśniących kałużach zaschniętego koloru.

Do jej dłoni dołączyła druga, nie dotknęła farby, lecz skóry, grzbietu dłoni, nadgarstka. Xavier podszedł do niej bardzo blisko, tak blisko, że słyszała jego przyśpieszony oddech.

– Éliane. – Wymówił jej imię, jakby było cenne, jakby ona była cenna.

Podniósł rękę i pogładził ją po twarzy. Delikatnie przesunął kciukiem po jej kości policzkowej, miała wrażenie, jakby po jej skórze malował ciepłem sobolowy pędzel. Każdy ruch trwał wieczność; każda następna chwila była odleglejsza, niżby chciała.

I wtedy to się stało. Pocałunek, który czuła w opuszkach palców u rąk, u nóg, na końcówkach włosów. Pocałunek tak piękny, że po jej policzku spłynęła łza.

Xavier otarł ją i pocałował miejsce, w którym przed chwilą była. Odwróciła głowę, pragnąc, by jego wargi znów dotknęły jej, ich ciała również znalazły się w uścisku, jej ręce na jego plecach, jego obejmujące jej twarz, złączeni jak złota, lśniąca para, która nie zna niczego poza sobą w niezwykłym Pocałunku Klimta.

I wtedy z dołu schodów dobiegł ich głos ojca Xaviera, który krzyknął:

– Hitler najechał Polskę!

* * *

Éliane wpadła do mieszkania i zastała matkę, która siedziała przy stole z twarzą ukrytą w dłoniach. Dziewczyna spojrzała na nią zdumiona. Matka nigdy nie płakała, nawet wtedy, gdy o piece w restauracji poparzyła sobie skórę na przedramieniu.

Luc też tam był. I ojciec. Brat wziął leżącą na środku stołu kartkę i podał ją siostrze. On i ojciec zostali powołani do służby wojskowej.

Angelique odezwała się drżącym głosem:

– W radiu mówili, że jeśli Niemcy nie wycofają się z Polski do jutra do godziny siedemnastej, Francja wypowie wojnę. I Wielka Brytania też.

– Będziesz musiała wydać teraz wszystkie swoje pieniądze, by zrobić niezbędne zakupy – powiedział ojciec, patrząc na Éliane. – I nasz mistrz też może wreszcie zarobi coś na swym talencie artystycznym. – Sarkazm w ostatnich słowach sprawił, że Luc rzucił ojcu wściekłe spojrzenie.

Éliane wyciągnęła brata z mieszkania i zeszła z nim po schodach. Usiedli na dole pod mahoniową bramą, na której widniał napis „33 Escalier”. Rozbite szkło z luster po obu stronach odzwierciedlało zniszczony świat, a cherubin pochylał się nad nimi jak pijany, tak jakby w każdej chwili mógł spaść im na głowy. Éliane podała bratu papierosa i sama też zapaliła.

– Służba wojskowa – powiedział rozgoryczony Luc. – To tyle, jeśli chodzi o moje marzenie o zostaniu malarzem na miarę Picassa.

„Dlaczego więc, pomyślała Éliane, przez ten ostatni rok nie malowałeś więcej, nie pracowałeś ciężej? Dlaczego kawiarnie na Montparnasse miały dla ciebie więcej uroku niż sztuka?”

Uśmiechnął się do niej smutno.

– Gdybym wiedział…

Éliane wpatrywała się w puste sklepy, w cienkie nitki dymu unoszące się w poranek, w rozpadającą się restaurację dwoje drzwi dalej.

– Będę musiała zrezygnować z nauki w szkole plastycznej, prawda? Będę pracować w Luwrze i w brasserie i to wszystko.

Luc kiwnął głową.

– Matka nie da rady sama poprowadzić restauracji.

Tej nocy Yolande wtuliła się w Éliane. Tak jak Ginette, Jacqueline i Angelique. Następnego dnia ich ojciec i brat wyjeżdżali na wojnę, a Éliane musiała pozostać w domu, by zapewnić bezpieczeństwo rodzinie. Zaśpiewała siostrom kołysankę Au Clair de la Lune – ulubioną kołysankę Yolande. Kiedy Angelique spojrzała na nią swymi ciemnymi oczami, Éliane uśmiechnęła się, jakby chciała powiedzieć: „Wszystko będzie dobrze”.

Wkrótce wszystkie zasnęły. Z wyjątkiem Éliane.

* * *

Następnego dnia wczesnym rankiem Luc zniknął i wrócił tuż przed tym, jak trzeba było zgłosić się do służby. Wyciągnął z kieszeni kopertę.

– Xavier przedstawił mnie Rothschildowi. Sprzedałem mu obraz.

Z koperty wysypało się więcej franków, niż Éliane kiedykolwiek widziała. Ojciec pierwszy złapał pieniądze. Pocałował je, a następnie pocałował syna w czoło i objął go ramieniem. Angelique krzyknęła z radości, młodsze dziewczynki stłoczyły się wokół Luca i wpatrywały się w niego jak w króla, a matka opadła na krzesło i z niedowierzaniem patrzyła na pieniądze i syna.

– Sprzedałeś obraz Rothschildowi? – spytała Éliane, a potem się zaśmiała. Mieli pieniądze. Luc miał bogatego mecenasa. Z popiołów poprzedniego dnia wyłonił się spełniony sen.

– Przecież mówiłem, że jesteś mistrzem. – Ojciec zmierzwił włosy syna, po niedawnym sarkazmie nie było już śladu.

– Kupiłem coś każdej z was – powiedział Luc, wręczając siostrom owinięte w papier paczki. Dziewczyny zaczęły piszczeć z radości i wyjmować prezenty bardziej odpowiednie dla jego artystek-modelek niż dla nich: biżuterię, jedwabne pończochy, egzemplarze paryskiego „Vogue’a”.

– Ty możesz dysponować pieniędzmi – powiedział Luc do Éliane. – To jest twój prezent. – Gdy się uśmiechnął, Éliane poczuła lekkie ukłucie żalu, że nic jej nie kupił. Jednakże to ukłucie zniknęło niemal natychmiast – zarządzanie pieniędzmi było najbardziej praktycznym prezentem ze wszystkich.

– Który to obraz, mistrzu? – spytała przekornie.

– Przedstawia mnie z jedną z moich modelek. Nazwałem go Kochankowie – odparł z przekąsem. – Przypuszczam, że był to obraz miłości.

Obraz miłości. Pod wpływem tych słów przypomniała sobie wczorajszy dotyk ust Xaviera na swoich. Od tamtej pory tak wiele się wydarzyło. Co stanie się z nią i Xavierem teraz, gdy Francja będzie w stanie wojny? Ledwo zaczęli, a już…

Próbowała przypomnieć sobie opisany przez brata obraz, pragnęła myśleć o miłości, a nie o wojnie. W jego atelier na Montparnasse było wiele obrazów modelek, ale zazwyczaj przedstawiały one leżące na kanapach skąpo ubrane kobiety. Zdaniem Éliane takie dzieła nie odpowiadały gustowi Rothschilda.

– Nie pamiętam go – powiedziała. – Żałuję, że go nie zobaczyłam.

– No cóż, teraz jedynym sposobem, aby to zrobić, jest znalezienie drogi do rezydencji Rothschildów.

– Jestem z ciebie dumna – rzekła. – Zawsze wiedziałam, że będziesz sławny.

– Kiedy wrócę zwycięski, po pokonaniu Niemców i wyrobieniu sobie nazwiska w artystycznym świecie, będziesz musiała się przede mną kłaniać i czyścić mi buty – odparł ze śmiechem.

Ona też się śmiała.

– Uważaj na siebie. I… – Zawahała się, przez ułamek sekundy zastanawiając się, czy rzeczywiście tak myśli. – Opiekuj się ojcem.

– Sam potrafi o siebie zadbać – odparł Luc. A potem wyszedł.

Tego wieczoru, gdy matka przejęła obowiązki męża w brasserie, Éliane nie myślała o pracy. Przy każdym dźwięku dzwonka natychmiast spoglądała w stronę drzwi.

Wreszcie przyszedł Xavier – wcześniej niż zwykle. Wojna odebrała paryżanom apetyt i restauracja była pusta. Éliane uśmiechnęła się na widok ciemnych włosów, ciemnych oczu, wieczornego zarostu i całego nieziemskiego uroku tego młodego mężczyzny. Zanim zdążyła się odezwać, już go całowała przez długą, długą chwilę.

W końcu oparła swoje czoło o jego.

– Zapomniałam się przywitać – powiedziała, speszona swoim zapałem.

Uśmiechnął się.

– Zawsze powinniśmy witać się w ten sposób. Właściwie to – mruknął do jej ust – ja też się nie przywitałem. Teraz więc powinniśmy to uczynić. – I znów ją pocałował, poszukująco, gwałtownie.

– Dziękuję, że zabrałeś Luca na spotkanie z Rothschildem – powiedziała, gdy już się trochę od niego odsunęła, tylko na tyle, by móc rozmawiać. Jej ciało wciąż przylegało do jego. – Bez twojej rekomendacji nigdy nie kupiłby żadnego z jego obrazów.

– Bez Luca nigdy bym cię nie poznał – odparł Xavier. – Byłem mu więc coś winien. – Wyciągnął dłoń, by pogładzić pasemko włosów, które wysunęło się spod spinek. – Wiesz, że uwielbiam twoje włosy?

Usiedli przy stoliku, na przeciwległych krzesłach, a odległość między ich ciałami tworzyła szczelinę, która wymagała ciągłego przekraczania: jej stopa dotykała jego nogi, on zapalał dla niej gauloises’a, ich palce splatały się tak delikatnie, jak pędzel kreślący linię na płótnie i Éliane zastanawiała się, jak to się dzieje, że płótno nie drży tak jak ona.

* * *

Przez wiele następnych miesięcy był to dziwnie piękny czas. Tak naprawdę żadna wojna nie nadeszła. Naziści trzymali się z daleka. Francuzi określali tę sytuację drwiącym drôle de guerre, czyli „dziwną wojną”. Nie zmieniło się nic oprócz nocnych zaciemnień, nieobecności Luca i ojca oraz burzy uczuć, jakie Éliane żywiła do Xaviera.

Dalej pracowała, mimo że w Luwrze zostało niewiele dzieł sztuki – zaledwie kilka rzeźb zbyt dużych, by je wynieść, i tylko około dziesięciu procent obrazów. Monsieur Jaujard zatrzymał Éliane, ponieważ wiedział, że potrzebuje ona pieniędzy. Pomagała mu w kontaktach z różnymi chateaux – miejscami w całej Francji, w których przechowywano dzieła sztuki z Luwru.

Pewnego zimowego wieczoru, po wyjściu z muzeum, poszła do mieszkania, bo poczuła, że przed udaniem się do restauracji musi sprawdzić, co u sióstr. Ojciec wrócił do domu na dwutygodniowy urlop i w domu panowała napięta atmosfera. Kiedy jednak Éliane wchodziła po schodach, nic nie słyszała. Nawet bez obecności ojca w zwykły wieczór o szóstej Angelique krzyczała na Yolande albo Yolande cieszyła się z jakiejś psoty Angelique. W mieszkaniu panowała tylko błoga cisza.

Gdy otworzyła drzwi, nie wierzyła własnym oczom. Angelique spokojnie mieszała coś w garnku, Ginette odrabiała matematykę przy stole, Jacqueline rozkładała talerze i sztućce do obiadu – a Xavier siedział na podłodze z Yolande na kolanach i czytał jej książkę.

Trzaśnięcie drzwiami sprawiło, że wszyscy gwałtownie się odwrócili i z poczuciem winy spojrzeli na Éliane. Nikt się nie odezwał.

Po chwili Xavier wstał i zsunął Yolande ze swych kolan. Jego krawat i marynarka wisiały na oparciu jednego z krzeseł. Miał na sobie spodnie i koszulę, które kiedyś pewnie były wyprasowane i czyste, teraz jednak wyglądały niechlujnie. Podwinął rękawy do połowy przedramion, stary srebrny zegarek na jego nadgarstku wyglądał w zniszczonym mieszkaniu jak skradziony drobiazg w sroczym gnieździe.

– Chciałem wyjść przed twoim powrotem do domu – powiedział i zerknął smutno na zegarek. Wyraz jego twarzy był taki sam jak u Angelique: wyglądali, jakby zostali przyłapani na gorącym uczynku.

Zdumiona Éliane odwróciła się do Angelique. Dlaczego Xavier siedział w jej mieszkaniu i czytał Yolande książkę, podczas gdy powinien być w pracy?

Siostra odłożyła łyżkę i złapała się pod boki.

– Poszłam do galerii i poprosiłam go, żeby przyszedł – powiedziała.

– Co zrobiłaś? – Éliane patrzyła to na ukochanego, to na siostrę.

Ona sama jeszcze nigdy o nic go nie poprosiła. I podobało jej się, że nigdy nie proponował jej pieniędzy, których by nie przyjęła. Od czasu do czasu kupował drobiazgi dla jej sióstr: latawiec dla Yolande, książkę dla Ginette, świeże jabłko dla Jacqueline, klejoną spinkę do włosów dla Angelique. Ale danie jej pieniędzy byłoby zarówno okazaniem współczucia, jak i dobroczynnością, i przestaliby być sobie równi. A ona stałaby się słaba. Mogła być dumna z niewielu rzeczy – z pewnością jednak świetnie opiekowała się swoimi siostrami.

– Poszłam do Luwru – odparła szybko Angelique. – Ale muzeum jest zamknięte, więc nie mogłam tam wejść. I… – Przerwała, pod wpływem skruchy oblała się rumieńcem. – To przeze mnie są problemy, więc to ja musiałam to naprawić. – W tym miejscu Angelique rzuciła Yolande spojrzenie pełne troski i czułości i Éliane poczuła ukłucie w sercu.

– Co się stało? – spytała już nieco łagodniej i podeszła do Xaviera.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Powiedziałam ojcu coś, czego nie powinnam.

– Uderzył cię?

Xavier sięgnął po jej dłoń.

Z tego, co Éliane wiedziała, tylko ona i matka cierpiały z powodu temperamentu ojca. Jeśli zrobił coś Angelique, to nie było mowy, by ona, Éliane, wróciła do pracy podczas jego obecności w domu. Wtedy w ogóle nie będą już mieć żadnych pieniędzy.

– Nie. Ale zrzucił na podłogę całe jedzenie, które przyniósł nam na górę na kolację. Yolande była głodna. Wszystkie byłyśmy głodne – poprawiła się i przyciągnęła do siebie najmłodszą siostrę. – Poszłam więc do Xaviera i poprosiłam go o pomoc.

Éliane próbowała puścić rękę ukochanego, ale on jej na to nie pozwolił. Po chwili objął ją w pasie, tak jakby chciał już zawsze mieć ją przy sobie.

– Ale on nie tylko dał mi jedzenie. – Teraz głos Angelique stał się wyzywający, pewnie spodziewała się połajanki ze strony starszej siostry. – Przyszedł tutaj i zajął się wszystkimi, podczas gdy ja zabrałam się do sprzątania bałaganu.

– Och, Angelique – powiedziała Éliane. W jej rodzinie było już zbyt wiele gniewu. Nie miała zamiaru jeszcze go dokładać. Podeszła do siostry i mocno ją przytuliła. – Dziękuję, że wszystko naprawiłaś.

Angelique zaczęła płakać. Éliane pogłaskała ją po włosach i uścisnęła, podczas gdy Xavier nalał zupę do misek i postawił je przed Yolande, Ginette i Jacqueline. Ostatnią miskę postawił na miejscu Angelique.

– Idź zjeść – rzekła Éliane do siostry. Następnie wyciągnęła z koperty trochę pieniędzy, które dał jej Luc, i powiedziała Angelique, żeby po obiedzie kupiła wszystkim dziewczynkom lody. Siostra spojrzała na nią jak na szaloną. Ale może jedne lody raz na pół roku zapewnią Yolande miłe wspomnienia, które będzie mogła przywołać, gdy zacznie brakować jedzenia. Éliane miała Xaviera, a Yolande nie miała nic: żadnej lalki do przytulania, tylko zmęczoną matkę i pojmowanie świata z perspektywy pięciolatki.

– Muszę zejść na dół – powiedziała do swych sióstr. – Już jestem spóźniona. Śpijcie spokojnie.

Wyszła z mieszkania razem z Xavierem. Zatrzymał się na schodach i odwrócił się do niej, a jego oczy były ciemne i pełne różnych emocji: troski, gniewu i czułości tak wspaniałej, że pragnęła widzieć tylko ją.

Dotknął jej skroni, wplótł palce we włosy.

Wzdrygnęła się, czekając, aż powie coś, czego nigdy nie chciała od niego usłyszeć: „Pozwól mi sobie pomóc”.

Zamiast tego powiedział:

– Kocham cię, Ellie.

Boże, zaraz się rozpłacze. Nie chciała jednak dać mu swoich łez. Wyciągnęła do niego rękę, poczuła, jak między ich ciałami rozlewa się żar, po czym pocałowała go mocniej niż kiedykolwiek, a on popchnął ją do tyłu, pod ścianę, żeby mogli być tak blisko siebie, jak to tylko możliwe.

Po dłuższej chwili odsunął się, zarumieniony, z oczami błyszczącymi tak mocno, że niemal widziała, jak w brązie lśnią błękit, złoto, zieleń i czerwień – wszystkie możliwe kolory.

– Nie mogę cię dłużej całować, Éliane – wyszeptał. – To zbyt cudowne. – Potem trochę niepewnie zapytał: – Czy to znaczy, że ty też mnie kochasz?

Roześmiała się, a potem nie mogła powstrzymać się przed ponownym pocałowaniem go. Po dłuższej chwili odpowiedziała:

– Czy ty w ogóle musisz o to pytać? Oczywiście, że tak. Bardziej niż kogokolwiek.

Jego uśmiech, który kiedyś wydawał jej się piękny, teraz był wręcz doskonały.

– Kocham cię, Xavierze.

– Ellie, jest tyle rzeczy, których teraz pragnę – rzekł. – Ale najbardziej zależy mi na tym, żeby zabrać cię z tego mieszkania i sprawić, byś nigdy nie musiała tu wracać.

Zesztywniała i zamknęła oczy. Za chwilę usłyszy propozycję pomocy, której tak bardzo się obawiała.

On jednak złapał ją pod brodę i całował jej powieki tak długo, aż na niego spojrzała.

– Wiem, że nie możesz tego zrobić – powiedział łagodnie. – Między innymi właśnie dlatego cię kocham. Jesteś najbardziej pozbawioną egoizmu osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Ale dziś wieczorem – jego głos był stanowczy – odprowadzę cię do brasserie i zostanę tam, dopóki nie przyjdzie choćby jeden klient. Jesteś spóźniona, a doskonale wiem, co się dzieje w takiej sytuacji. To tylko jedna mała rzecz z milionów rzeczy, które chcę zrobić. Więc proszę, pozwól mi na to.

Teraz płakała: na wspomnienie Yolande wtulającej się w niego, z policzkiem przyciśniętym do jego piersi – z ojcem nigdy tak nie siedziała. Na myśl o tym, że Xavier w jakiś sposób ją kochał. Na myśl o tym, że starał się robić, co mógł, ale nie robił nic więcej, bo ją szanował.

– Dziękuję – rzekła.

– Éliane, zrobiłbym dla ciebie wszystko.

I wierzyła, że tak właśnie jest.

Rozdział trzeci

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Część pierwsza
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Część druga
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Część trzecia
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Część czwarta
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Część piąta
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Część szósta
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Część siódma
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci

TYTUŁ ORYGINAŁU:The Riviera House

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Maria Mazurowska Korekta: Beata Wójcik Zdjęcia na okładce: © Martin M303, © ColoArt, © Lenart Gabor, © Dwight Smith, © Pakhnyushchy / Shutterstock; © RobHowarth / Getty Images; © Ildiko Neer / Trevillion Images Adaptacja okładki: Katarzyna Piątek Fotografia autorki: Stef King / stefking.com.au

Copyright © by Natasha Lester, 2021 The moral rights of Author have been asserted. All rights reserved.

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Emilia Skowrońska, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne Białystok 2023 ISBN 978-83-8321-863-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek