Dom nocy (9). Przeznaczona - P.C. Cast Kristin Cast - ebook

Dom nocy (9). Przeznaczona ebook

P.C. Cast, Kristin Cast

4,4

Opis

[PK] 

 

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Zoey wreszcie czuje się bezpieczna u boku Starka – swojego wojownika i strażnika. Jednak spokój nie zagościł na długo w Domu Nocy. Chwilową stabilizację w świecie wampirów i adeptów przerywa pojawienie się ludzi: przystojnego zaklinacza koni Travisa i tajemniczego, niezwykle atrakcyjnego Auroxa, który w rzeczywistości jest kimś więcej – czy raczej kimś mniej – niż tylko człowiekiem. Jedynie Neferet wie, że Aurox został stworzony po to, by służyć jej za najdoskonalszą broń. Zoey wyczuwa w chłopaku ludzki pierwiastek, cień dobrej natury, która próbuje przeciwstawić się mrocznej duszy. Jest coś dziwnie znajomego w tym chłopaku… 
Czy prawdziwe zamiary Neferet zostaną ujawnione, zanim ciemności okryją Dom Nocy? 
[Opis wydawcy] 

 

Cykl: Dom Nocy, t. 9 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Księdza Bernarda Sychty w Pelplinie (3) 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu (2) 
Biblioteka Publiczna Gminy Jaraczewo 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin 
Powiatowa i Gminna Biblioteka Publiczna w Jerzmanowicach 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu (3) 
Gminna Biblioteka Publiczna w Kijewie Królewskim 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole 
Gminna Biblioteka Publiczna w Komorowie Żuławskim 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (5) 
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży (5) 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie 
Gminna Biblioteka Publiczna im. Czesława Chruszczewskiego w Mieścisku 
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (9) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (3) 
Gminna Biblioteka w Pruszczu (2) 
Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy 
Biblioteka Publiczna w Stęszewie (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (5) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem (3) 
Publiczna Biblioteka w Zatorze im. Pawła z Zatora 
Biblioteka Publiczna i Dom Kultury Gminy Zduny 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 471

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
4
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




W CYKLU DOM NOCY UKAZAŁY SIĘ JUŻ

PRZEZNACZONA

P.C. CAST + KRISTIN CAST

PRZEZNACZONA

Tom IX cyklu

DOM NOCY

Przełożyła z angielskiego Donata Olejnik

Wydawnictwo „ Książnica ”

Tytuł oryginału

Destined

Koncepcja graficzna okładki

Elsie Lyons

Fotografia na okładce

© Herman Estevez

Postać byka i motyw graficzny © Shutterstock

Opracowanie graficzne

Mariusz Banachowicz

Copyright © 2011 by P.C. Cast and Kristin Cast

Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy żaden fragment niniejszego utworu nie może być reprodukowany ani przesyłany za pośrednictwem urządzeń mechanicznych bądź elektronicznych.

Niniejsze zastrzeżenie obejmuje również fotokopiowanie oraz przechowywanie w systemach gromadzenia i odtwarzania informacji.

Książka ta jest fikcją literacką. Wszystkie postaci, organizacje i zdarzenia są albo wytworem fantazji autorek, albo użyte zostały w celu wykreowania sytuacji fikcyjnych.

Polish edition © Publicat S.A. MMXI1

ISBN 978-83-245-8019-4

Wydawnictwo „Książnica” 40-160 Katowice

Al. W. Korfantego 51/8 oddział Publicat S.A. w Poznaniu tel. 32 203-99-05 faks 32 203-99-06 www.ksiaznica.com e-mail: [email protected]

Wydanie pierwsze

Katowice

Dla Allie Jensen z wyrazami miłości i uznania. Nasza magia działa, bo TYjesteś magiczna!

PODZIĘKOWANIA

Dziękujemy naszej wspaniałej rodzinie w wydawnictwie St. Martin’s Press. Uwielbiamy naszego wydawcę!

Zwyczajowo chciałybyśmy złożyć wyrazy uznania naszej agentce i przyjaciółce, bez której nie byłoby cyklu Dom Nocy.

Wyrazy podziękowania kierujemy także do Will Rogers High School za to, że są tacy świetni i pozwolili nam łazić po swojej fantastycznej szkole, a potem przenieść ją na karty powieści. (Nie, nawet najmniejszy fragment tego rewelacyjnego budynku w stylu art deco nie ucierpiał podczas pisania niniejszej książki!).

A skoro już mowa o fantastycznych i rewelacyjnych — ogromne DZIĘKI kierujemy do społeczności naszego miasta. Jesteśmy wzruszone tym, jak mieszkańcy Tulsy wspierają Dom Nocy! A oto osoby, którym należą się szczególne wyrazy uznania za ich świetność: personel hotelu Ambassador, restauracji Chalkboard, sklepu Moody’s Fine Jewelry, kafejki Starbucks przy Utica Street, sklepów Miss Jackson’s, The Dolphin, Little Black Dress, restauracji The Wild Fork, muzeów Gilcrease oraz Philbrook, a także pracownicy organizacji Street Cats. Dziękujemy też naszym cudownym wiernym fanom, którzy przyjeżdżają do Tulsy na wycieczki śladami Domu Nocy! Mamy najlepszych fanów na świecie!

I na końcu, chociaż wcale nie dlatego, że to najmniej ważne: dzięki, Josh! Za Okieisims, a przede wszystkim za przejęcie kontroli.

PROLOG

Zoey

„Moja mama chyba nie żyje”.

Przetestowałam to zdanie w milczeniu. Brzmiało źle, nienaturalnie, jakbym próbowała powiedzieć, że świat się wywrócił do góry nogami albo że słońce wschodzi na za-chodzie.Wzięłam głęboki drżący oddech i przeturlałam się na bok, sięgając po kolejną chusteczkę z pudełka leżącego na podłodze obok łóżka.

Stark coś wymruczał, skrzywił się i poruszył niespokojnie.

Wstałam ostrożnie i powoli podniosłam jego wielką bluzę, włożyłam ją i skuliłam się na miękkim pufie, który stał przy ścianie w naszym małym pokoiku w tunelach pod dworcem.

Piankowe wypełnienie pufu zaświszczało podczas siadania, co przypomniało mi piłeczki w dmuchanych zamkach do zabawy dla dzieci. Stark znów się skrzywił i coś wymamrotał. Wytarłam nos. Po cichu. „Przestań płakać, przestań płakać, przestać wreszcie płakać! To ci nic nie da. Nie przywróci życia mamie. — Zamrugałam chyba ze sto razy i znowu wytarłam nos. — Może to był tylko sen”. Ale moje serce doskonale wiedziało, że to prawda. Nyks wyciągnęła mnie ze snu, żeby pokazać mi wizję mamy wkraczającej w Zaświaty. To mogło oznaczać tylko jedno: mama zmarła. „Mama powiedziała Nyks, że przeprasza za to, że mnie zawiodła”, przypomniałam sobie. Łzy nadal ciekły mi po policzkach.

— Powiedziała, że mnie kocha — szepnęłam.

Nie wydawałam z siebie prawie żadnych dźwięków, a i tak Stark zaczął rzucać się na łóżku, mrucząc „Przestań!”.

Zacisnęłam usta, chociaż wiedziałam, że mój szept wcale mu nie przeszkadza. Stark był moim wojownikiem, moim strażnikiem i chłopakiem. Nie, chłopak to zbyt prostackie słowo. Pomiędzy mną i Starkiem istniała więź o wiele głębsza niż randki, seks i te wszystkie sprawy, które wiążą się ze zwykłymi związkami międzyludzkimi. To dlatego tak się rzucał — wyczuwał mój smutek, nawet we śnie wiedział, że płaczę, że jest mi źle i boję się, i...

Stark zrzucił z siebie koc i widziałam, że ma dłoń zaciśniętą w pięść. Moje spojrzenie powędrowało ku jego twarzy. Nadal spał, ale marszczył czoło i krzywił się.

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki uspokajający oddech.

— Duchu — szepnęłam. — Przybądź do mnie, proszę. — Natychmiast poczułam, jak moją skórę muska żywioł. — Pomóż mi. To znaczy pomóż Starkowi, ukryj przed nim mój smutek. — A może mógłbyś także ukryć mój smutek przede mną? — dodałam w milczeniu. — Choćby na chwilę.

Znów wzięłam głęboki oddech, bo duch zaczął wirować we mnie i wokół mnie, poruszając się w stronę łóżka. Kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam, jak powietrze faluje dookoła Starka. Jego skóra zdawała się błyszczeć, bo żywioł otulił go niczym przezroczysty koc. Zrobiło mi się ciepło, więc popatrzyłam na swoje ręce — taki sam delikatny blask otaczał także moją skórę. I gdy żywioł robił swoje cudowne sztuczki, Stark wydał z siebie przeciągłe westchnienie, a ja — po raz pierwszy od wielu godzin — poczułam, jak znika niewielka część mojej rozpaczy.

— Dziękuję ci, duchu — wyszeptałam i skrzyżowałam ręce na piersi, obejmując się mocno. Otulona kojącym dotykiem żywiołu, który był mi najbliższy, poczułam się senna. Wtedy właśnie do mojej świadomości przeniknęło zupełnie inne ciepło. Powoli, nie chcąc zaburzyć działania ducha, rozplotłam ręce i dotknęłam klatki piersiowej.

„Dlaczego mój kamień proroczy jest ciepły?” Ten nieduży okrągły kamień zawieszony na srebrnym łańcuszku spoczywał mi między piersiami — nie zdjęłam wisiorka, odkąd Sgiach podarowała mi go przed opuszczeniem jej pięknej magicznej wyspy Skye.

Zdumiona wyciągnęłam go spod bluzy i przesunęłam palcami po gładkiej marmurowej powierzchni. Nadal przypominał mi dropsa kokosowego, dropsa, ale połyskiwał nieziemską poświatą, jak gdyby duch, którego przed chwilą przywołałam, dał mu życie. Jak gdyby ciepło, które czułam, było wynikiem pulsowania krwi.

W myślach usłyszałam ponownie słowa Sgiach: „Kamień współdziała jedynie z najstarszą magią: z tą, którą chronię na swojej wyspie. Ofiarowuję ci go, żebyś mogła rozpoznać przedwiecznych, jeśli takowi istotnie wciąż żyją poza wyspą...”

Kiedy mój umysł odtwarzał słowa królowej, kamień obrócił się powoli, niemalże leniwie. Znajdujący się w środku otwór wyglądał jak miniteleskop. Przesunął się, a wtedy mój wzrok padł na oświetlonego nim Starka, cały mój świat też się przesunął, zwęził, a potem wszystko się zmieniło.

Może dlatego, że był przy mnie duch, to, co zobaczyłam, wcale nie wywarło na mnie takiego piorunującego wrażenia jak za pierwszym razem, na wyspie Skye, kiedy spojrzałam przez kamień i zemdlałam.

Co nie oznacza, że było to mniej niepokojące.

Stark leżał na plecach z odkrytą klatką piersiową. Zniknęła poświata rzucana przez żywioł, w zamian ujrzałam coś zupełnie innego. Było jednak na tyle niewyraźne, że nie byłam w stanie dostrzec żadnych szczegółów. Przypominało mi to czyjś cień. Ręka Starka drgnęła, następnie dłoń się otworzyła. Cień także rozpostarł palce. Na moich oczach miecz strażnika — potężny wielki miecz, który przybył do Starka w Zaświatach — nagle zmaterializował się w jego dłoni. Aż jęknęłam ze zdziwienia, a wtedy zjawa wojownika odwróciła głowę w moją stronę i zacisnęła palce na rękojeści.

W tej samej chwili miecz zamigotał i zmienił postać — stał się długą czarną włócznią, niebezpieczną, śmiertelną, pokrytą krwią, włócznią, która wyglądała zbyt znajomo. Ogarnął mnie blady strach.

— Nie! — krzyknęłam. — Duchu, daj Starkowi siłę! Odpędź to widmo!

Wydając z siebie dźwięk podobny do łopotu skrzydeł potężnego ptaka, zjawa rozmyła się, mój kamień proroczy stał się zimny, a Stark usiadł na łóżku, patrząc na mnie ze zdziwieniem.

— Dlaczego tam siedzisz? — zapytał, przecierając oczy. — 1 dlaczego tak hałasujesz?

Otworzyłam usta, żeby wyjaśnić mu dziwaczne zjawisko, którego właśnie byłam świadkiem, lecz Stark westchnął ciężko i położył się z powrotem. Odchylił przykrycie i sennym gestem pokazał, żebym przyszła do niego.

— Chodź tu. Nie mogę spać, jeśli nie leżysz obok. A naprawdę muszę się wyspać.

— Wiem. Ja też — odparłam i podeszłam do łóżka na trzęsących się nogach. Zwinęłam się obok niego, kładąc mu głowę na ramieniu. — Wiesz co? Coś dziwnego się wydarzyło — zaczęłam, ale kiedy odwróciłam głowę, by popatrzeć mu w oczy, jego usta spotkały się z moimi.

Zaskoczenie nie trwało zbyt długo, szybko poddałam się pocałunkowi. Był cudowny — i cudownie było się przytulać do Starka. Objął mnie ramieniem, a wtedy przywarłam do niego mocniej. Stark przesunął usta po łuku mojej szyi.

— Podobno byłeś śpiący — powiedziałam, z trudem łapiąc oddech.

— Bardziej niż snu potrzebuję ciebie — odparł.

— No tak. Ja też cię potrzebuję.

Zatraciliśmy się w sobie. Dotyk Starka odpędził śmierć, rozpacz i strach. Wzajemnie przypominaliśmy sobie o tym, że istnieje życie pełne szczęścia i miłości. Potem zasnęliśmy, a kamień proroczy leżał pomiędzy nami zimy i zapomniany.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Aurox

Ciało tego męskiego osobnika rodzaju ludzkiego było miękkie jak papka.

Zaskakujące, jak łatwo przyszło mu go zniszczyć — przerwać bicie jego wątłego serca.

— Zabierz mnie do północnej Tulsy. Chcę wyjść w noc — powiedziała. Ten rozkaz rozpoczął ich wieczór.

— Tak, bogini — odparł natychmiast, powstając do życia z narożnika wysokiego balkonu, który sobie przywłaszczył.

— Nie nazywaj mnie boginią. Mów do mnie... — rozejrzała się z namysłem. — ...kapłanko. — Jej pełne wargi, śliskie i zaczerwienione, wydęły się. — Najlepiej, gdyby wszyscy nazywali mnie po prostu kapłanką. Przynajmniej na razie.

Aurox zwinął rękę w pięść i przyłożył do serca w geście, który jak intuicyjnie wyczuwał, pochodził z dawnych czasów, choć wydawał mu się sztuczny i wymuszony.

— Tak, kapłanko.

Kapłanka wyminęła go i władczym ruchem ręki nakazała, by szedł za nią.

Co też uczynił.

Został stworzony, by służyć. Wypełniać jej rozkazy. Realizować jej polecenia.

Weszli do czegoś, co kapłanka nazwała „samochodem”, i świat nagle zaczął się szybko przesuwać. Kapłanka rozkazała mu, żeby zrozumiał, jak to działa — więc przyglądał się i uczył zgodnie z poleceniem.

Następnie zatrzymali się i wysiedli.

Na ulicy czuć było zapach śmierci i zgnilizny, zepsucia i brudu.

— Kapłanko, to miejsce nie jest...

— Chroń mnie! — warknęła. — Ale nie próbuj się mną opiekować. Zawsze będę chodziła tam, gdzie zechcę i kiedy zechcę, i robiła dokładnie to, na co będę miała ochotę. Twoim zadaniem, nie celem, jest pokonywanie moich wrogów. Moim przeznaczeniem jest sobie tych wrogów stwarzać. Więc obserwuj. I reaguj, kiedy ci rozkażę, że masz mnie bronić. Tylko tego od ciebie wymagam.

— Tak, kapłanko — powiedział.

Współczesny świat był skomplikowanym miejscem. Tyle w nim słyszał zmieniających się dźwięków. Tyle widział rzeczy, na których się nie znał. Ale będzie wypełniał rozkazy kapłanki, będzie realizował cel, dla którego został stworzony, i...

Jakiś osobnik płci męskiej pojawił się nagle na ulicy i zagrodził kapłance drogę.

— Jesteś zbyt śliczna, żeby chodzić tą uliczką, mając za towarzystwo jedynie chłopca — odezwał się, po czym nagle otworzył szeroko oczy, bo dostrzegł tatuaże kapłanki. — Co to, wampirko? Mały postój na posiłek z tego chłoptasia? A może oddasz mi swoją torebusię i potem razem porozmawiamy o tym, jak to jest być z prawdziwym facetem?

Kapłanka westchnęła, a kiedy się odezwała, w jej głosie brzmiało znudzenie.

— Dwa błędy: nie jestem zwykłym wampirem, a to nie jest żaden chłopiec.

— A niby co to ma znaczyć?

Kapłanka zignorowała mężczyznę i obejrzała się przez ramię na Auroksa.

— Teraz powinieneś mnie chronić. Pokaz mi, jaką bronią dysponuję.

Aurox nie namyślając się, posłuchał polecenia. Bez wahania natarł na mężczyznę i jednym zręcznym ruchem wbił kciuki w jego wybałuszone gałki oczne. Wtedy rozległ się wrzask.

Przerażenie mężczyzny zalało Auroksa, stało się jego pokarmem. Tak samo łatwo, jak gdyby wciągał powietrze do płuc, Aurox wchłonął w siebie ból, który powodował. Nagle wypełniła go moc płynąca z nieludzkiego strachu tego człowieka, pompując w niego fale gorąca i zimna. Aurox poczuł, że twardnieją mu ręce, zmieniają się, stają się czymś więcej. To, co było palcami, przerodziło się w pazury. Wyciągnął je z oczu mężczyzny dopiero wtedy, kiedy krew zaczęła mu się sączyć z uszu. Dzięki mocy pobranej z bólu i strachu mężczyzny uniósł go i cisnął nim o ścianę najbliższego budynku.

Mężczyzna znów zaczął wrzeszczeć.

Jakież to było cudowne, niesamowicie ekscytujące! Ciałem Auroksa wstrząsnęły kolejne zmiany. Zwykłe ludzkie stopy stały się rozszczepionymi kopytami. Powiększyły mu się mięśnie nóg. Klatka piersiowa urosła tak, że koszula, którą miał na sobie, pękła w pół. A co najlepsze, Aurox poczuł, że z głowy wysuwają mu się grube śmiercionośne rogi.

Zanim trzej kumple mężczyzny przybiegli z pomocą, ten już przestał krzyczeć.

Aurox opuścił mężczyznę na brudną ziemię, po czym stanął pomiędzy kapłanką a tymi, którzy jego zdaniem chcieli wyrządzić jej krzywdę.

— Co jest, do kurwy nędzy? — Pierwszy z mężczyzn gwałtownie się zatrzymał.

— Jezu, nigdy jeszcze nie widziałem czegoś podobnego! — odezwał się drugi.

Aurox już wchłaniał strach, który zaczynał z nich emanować. Pod skórą czuł pulsowanie zimnego ognia.

— To rogi? Oż kuźwa. Ja znikam. — Trzeci mężczyzna odwrócił się i ruszył tam, skąd przyszedł. Pozostali dwaj zaczęli cofać się powoli z oczami szeroko otwartymi z przerażenia.

Aurox spojrzał na kapłankę.

— Co rozkazujesz, pani? — Gdzieś w głębi umysłu zaczął się zastanawiać nad dźwiękiem swojego głosu, który stał się nagle dziwnie gardłowy, zwierzęcy.

— Ich ból dodaje ci sił. — Kapłanka wydawała się zadowolona z takiego obrotu rzeczy. — Stajesz się inny, bardziej dziki — powiedziała, po czym spojrzała na wycofujących się mężczyzn i uniosła górną wargę w pogardliwym uśmieszku. — To niezwykle interesujące... Zabij ich.

Aurox poruszył się tak szybko, że znajdujący się najbliżej mężczyzna nie miał szansy na ucieczkę. Ubódł go w klatkę piersiową i uniósł do góry, tak że mężczyzna zaczął się wić i krzyczeć, a na końcu narobił w portki.

To dodało Auroksowi jeszcze więcej siły.

Zarzucił potężnie głową, a wtedy nadziany na rogi człowiek poleciał prosto na ścianę i skręcony legł bez ruchu tuż obok swojego kumpla.

Drugi z towarzyszy nie rzucił się do ucieczki, ale wyjął długi, groźnie wyglądający nóż i zaatakował Auroksa.

Aurox uchylił się w bok, po czym uderzył kopytem w stopę napastnika, a gdy ten upadał, zmasakrował mu twarz.

Ciężko dysząc, stał nad ciałami martwych przeciwników. Po chwili odwrócił się do kapłanki.

— Bardzo dobrze — powiedziała tym swoim beznamiętnym głosem. — Odejdźmy stąd, zanim pojawią się służby porządkowe.

Aurox ruszył za swoją panią. Stąpał ciężko, kopytami wyciskał dołki w błotnistej uliczce. Zacisnął pazury w pięści i próbował coś zrozumieć z emocjonalnej nawałnicy szalejącej w nim i pozbawiającej go mocy, która wcześniej napędzała jego bitewny szał.

Słaby. Teraz czuł się słaby. I nie tylko.

— Czego znowu? — warknęła kapłanka, kiedy zawahał się przed drzwiami samochodu.

— Nie wiem — pokręcił głową. — Czuję...

Zaśmiała się.

— Ty w ogóle nie czujesz. Tylko ci się wydaje. Mój nóż nie czuje. Mój pistolet nie czuje. Jesteś moją bronią, masz zabijać. Niech to wreszcie do ciebie dotrze.

— Tak, kapłanko — powiedział Aurox i wsiadł do samochodu. Świat zaczął uciekać do tyłu. „Nie myślę. Nie czuję. Jestem bronią”.

— Dlaczego tak stoisz i gapisz się na mnie? — zapytała kapłanka, rzucając mu lodowate spojrzenie zielonych oczu.

— Czekam na rozkazy, kapłanko — odparł automatycznie, zastanawiając się, czym ją rozgniewał. Właśnie wrócili do kryjówki na szczycie fantastycznego budynku zwanego Mayo. Aurox podszedł do balustrady i stanął w milczeniu, patrząc na kapłankę.

— W tej chwili nie mam dla ciebie żadnych rozkazów — odparła, wypuszczając powietrze z płuc. — Musisz się tak ciągle we mnie wpatrywać?

Odwrócił wzrok, skupiając się na światłach miasta i ich kuszącym blasku na tle nocnego nieba.

— Czekam na rozkazy, kapłanko — powtórzył.

— Na litość wszystkich bogów! Kto by pomyślał, że stworzone przeze mnie narzędzie będzie równie piękne jak głupie?

Aurox poczuł nagłą zmianę w powietrzu, a po chwili z dymu, nocy i cienia zmaterializowała się ciemność.

Bezrozumny, piękny, śmiercionośny... — rozbrzmią! głos w głowie Auroksa i tuż przed nim wykrystalizowała się postać olbrzymiego białego byka. Oddech miał cuchnący, ale słodki, spojrzenie jednocześnie straszne i wspaniałe. Był uosobieniem tajemniczości, magii oraz chaosu.

Aurox opadł na kolana przed bykiem.

— Wstań. Wstań i idź tam... — Kapłanka machnęła ręką w stronę odległej krawędzi dachu spowitej ciemnościami.

Wolę, żeby został. Lubię patrzeć na swoje wytwory.

Aurox nie wiedział, co powiedzieć. To stworzenie kontrolowało jego umysł, lecz kapłanka kontrolowała jego ciało.

— Wytwory? — Kapłanka położyła nacisk na liczbę mnogą i podeszła powoli do ogromnego byka. — Czy to znaczy, że często wręczasz podobne podarunki tym, którzy idą twoim śladem?

Śmiech byka brzmiał strasznie, Aurox jednak zauważył, że Kapłanka nawet nie drgnęła — sprawiała natomiast wrażenie, jakby przemawiająca do niej kreatura działała na nią jak magnes.

To interesujące! Wypytujesz mnie. Czyżbyś była zazdrosna, moja bezduszna istoto?

— A powinnam być? — zapytała kapłanka, gładząc byka po rogach.

Trącił ją pyskiem. Gdziekolwiek dotknął jej jedwabnej sukni, tkanina się kurczyła, odsłaniając gładkie nagie ciało.

A powiedz, dlaczego twoim zdaniem otrzymałaś ode mnie podarunek? — odpowiedział byk pytaniem.

Zamrugała i pokręciła głową, jakby była zdezorientowana. Po chwili jej wzrok padł na Auroksa nadal klęczącego przed bykiem.

— Mój panie, jego celem jest ochrona i jestem gotowa spełnić twoje warunki w podziękowaniu za niego.

Przyjmuję twoją hojną propozycję, ale muszę wyjaśnić, że Aurox to nie tylko broń, która będzie cię chronić. Jego celem jest jedno: tworzenie chaosu.

Kapłanka wzięła głęboki oddech, wyraźnie zszokowana. Zamrugała szybko, a potem przeniosła wzrok z byka na Au-roksa i z powrotem.

— Naprawdę? — zapytała cicho głosem pełnym nabożnej czci. — Mogę za jego pośrednictwem zapanować nad chaosem?

Białe oczy byka przypominały zachodzący księżyc.

Naprawdę. To rzeczywiście tylko jeden wytwór, ale jego moc jest ogromna. Potraji siać zniszczenie. To narzędzie jest uosobieniem twoich największych marzeń, bo czyż nie dotyczą one kompletnego, absolutnego chaosu?

— Tak, o tak — szepnęła kapłanka i oparła się o szyję byka, gładząc jego bok.

Cóż zamierzasz zrobić z chaosem, nad którym zyskałaś właśnie kontrołę? Chcesz zniszczyć ludzkie miasta i sprawować władzę jako królowa wampirów?

Na twarzy kapłanki zakwitł uśmiech, jednocześnie piękny i przerażający.

— Niejako królowa. Jako bogini.

Bogini? Przecież już jest bogini wampirów. Dobrze o tym wiesz. Kiedyś jej służyłaś.

— Masz na myśli Nyks? Boginię, która pozwala swoim poddanym zachowywać wolny wybór i wolną wolę? Boginię, która nie wtrąca się do niczego, bo tak bardzo wierzy w mit niezależności?

Tak, mam na myśli Nyks, boginię wampirów i nocy. Wykorzystasz chaos, żeby się jej przeciwstawić?

Auroksowi wydawało się, że słyszy w głosie byka uśmiech, i nawet zaczął się zastanawiać, jak to możliwe.

— Nie. Wykorzystam chaos, żeby ją pokonać. Co się stanie, jeśli chaos zagrozi podwalinom tego świata? Czy Nyks nie będzie musiała wkroczyć wbrew własnym zasadom, by ratować swoje dzieci? I czy tym samym nie uchyli swojego edyktu, w którym nadała ludziom wolną wolę? Czy nie zdradzi samej siebie? Co się stanie z jej boskim panowaniem, jeśli Nyks zmieni przeznaczenie?

Nie potrafię powiedzieć, ponieważ nic podobnego nie zdarzyło się nigdy wcześniej. — Byk prychnął jakby rozbawiony. Ale to zaskakująco ciekawe pytanie. A wiesz dobrze, jak lubię być zaskakiwany.

— Mam tylko nadzieję, że będę nadal mogła cię zaskakiwać, mój panie.

„Tylko” to takie błahe słówko... — odparł byk.

Aurox nadal klęczał na dachu, chociaż kapłanka i byk dawno już zniknęli, zostawiając go porzuconego i zapomnianego. Został tam, gdzie był, i wpatrywał się w nocne niebo.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zoey

— Podstawili nam mikrobusik dla niepełnosprawnych? Poważnie? — Byłam w stanie jedynie kręcić głową z niedowierzaniem, patrząc na to żółte krępe coś, na czym widniały świeżo namalowane czarne litery: DOM NOCY. — No nie, super, że Tanatos tak szybko zareagowała i możemy wrócić do szkoły, ale tym?

— Przysłali po nas bus dla debili! — zachichotała Erin.

— To podłe, bliźniaczko — odparła Shaunee.

— Wiem. Nie mogę uwierzyć, że Neferet jest tak pioruń-sko wredna, że przysłała nam busik dla debili — ciągnęła Erin.

— Nie, debilko. Nie chciałam powiedzieć, że ta debilna Neferet jest podła, tylko że to podłe nazywać ich debilami — wyjaśniła Shaunee i przewróciła oczami.

— Wydaje mi się, że Shaunee ma rację, a poza tym po-winnyście przemyśleć kwestię poszerzenia słownictwa. Zbyt często używacie słowa „debil”, to nadmiernie razi — powiedział Damien.

Shaunee, Erin, Stevie Rae, Rephaim oraz ja wpatrywaliśmy się w niego ze zdumieniem. Wiedziałam, że wszyscy myślimy o tym samym: świetnie, że wróciła mu obsesja na punkcie słownictwa, ale żadne z nas nie odważyło się powiedzieć ani słowa. Baliśmy się, że zaleje się łzami i znów zatraci się w tej płaczliwej depresji, która go prześladowała od śmierci Jacka.

Afrodyta i Darius wybrali sobie ten właśnie moment, żeby wyjść z tuneli, i jak zwykle Afrodyta fantastycznie uratowała naszą przyzwoitość od katastrofy, stosując się do swojej jedynej wypróbowanej zasady: najważniejszy jest wygląd.

— Ja pieprzę! Nie wsiądę do tego. Takimi busami wozi się opóźnionych w rozwoju downów — prychnęła Afrodyta i zarzuciła włosami.

— Nie jest źle — powiedziała Stevie Rae. — Widać, że to nowy autobus. Zobaczcie, napis „Dom Nocy” jest zupełnie świeży.

— Jeśli o mnie chodzi, mogli równie dobrze napisać Samobójstwo Społeczne — skrzywiła się Afrodyta.

— Nie pozwolę, żebyś popsuła mi całą przyjemność. Ja tam lubię szkołę — oznajmiła Stevie Rae. Wsiadła do autobusu, uśmiechając się szeroko do Syna Ereba, który otworzył jej drzwi z kamienną twarzą.

— Kapłanko — powitał ją poważnie i skinął głową, po czym zupełnie ignorując innego Syna Ereba, Dariusa, spojrzał na mnie i pokłonił się jeszcze niżej. — Zoey, mam powiadomić ciebie i Stevie Rae, że dzisiaj odbędzie się zebranie rady, w którym macie obie wziąć udział. Rozpoczęcie obrad za pół godziny.

— Okej. Stark właśnie poszedł powiadomić wszystkich, że przyjechałeś, więc możemy za chwilę ruszać — odparłam i uśmiechnęłam się do niego tak, jakby jego twarz wcale nie przypominała chmury burzowej.

— Ej, wy tam! W środku jeszcze pachnie nowością! — wrzasnęła Stevie Rae. Widziałam jej podskakujące loki, kiedy rozglądała się po wnętrzu. Chwilę później pojawiła się w drzwiach, zeskoczyła ze stopni i chwyciła Rephaima za rękę. — Chcesz usiąść ze mną z tyłu? — zapytała z uśmiechem. — Ma świetne resory!

— Nie, no — odezwała się Afrodyta. — Muszę powiedzieć, że to idealny środek transportu dla ciebie: sama jesteś opóźniona w rozwoju. I przykro mi to mówić... nie, wróć, skłamałam: wcale nie jest mi przykro. Ale chociaż Najwyższa Rada Nyks najwyraźniej wymusiła na Neferet, żeby przywieźć nas z powrotem do szkoły, to jednak ten twój ptasi chłopak nie jest mile widziany. Czyżbyś zapomniała o tym w upojnych chwilach, które spędziliście razem w ciągu tej jednej koma pięć sekundy pomiędzy zachodem słońca a chwilą obecną?

Zauważyłam, jak ręka Stevie zaciska się na dłoni Repha-ima.

— Pozwolisz, że ci wyjaśnię trzy sprawy: od zachodu słońca upłynęło więcej czasu niż jedna koma pięć sekundy, to nie twój zasrany interes, co robiliśmy w tym czasie, a Re-phaim j e d z i e do szkoły tak samo jak my wszyscy.

— Żartujesz, prawda? — Jasne brwi Afrodyty uniosły się aż do nasady włosów.

— Nie — odparła Stevie Rae stanowczo. — I powinnaś to rozumieć lepiej niż ktokolwiek inny.

— Ja? Ja mam rozumieć? O czym ty do diabła mówisz?

— Nie jesteś adeptką, ani czerwoną, ani zwykłą. Nie jesteś wampirem. Może nawet nie jesteś człowiekiem.

— Bo to wiedźma — usłyszałam szept Shaunee.

— Z piekła rodem — odszepnęła jej Erin.

Afrodyta popatrzyła na Bliźniaczki spod zmrużonych powiek, ale Stevie Rae jeszcze nie skończyła.

— Tak samo jak Rephaim jesteś czymś nie do końca normalnym, a jednak Nyks dała ci swoje błogosławieństwo. Nawet jeśli nikt z nas nie może zrozumieć, po co do cholery to zrobiła. Tak czy inaczej jedziesz do szkoły. Ja też jadę. I Rephaim także. Koniec pieśni.

— Stevie Rae ma rację — powiedział Stark, który właśnie się do nas przyłączył. Reszta czerwonych adeptów wyszła w ślad za nim na parking. — Z pewnością nie spodoba się to Neferet, ale Nyks wybaczyła Rephaimowi i udzieliła mu swojego błogosławieństwa.

— Przed całą szkołą— dodała szybko Stevie Rae.

— Przecież oni to wiedzą— mruknął Rephaim, po czym rozejrzał się po twarzach zebranych i zatrzymał wzrok na mnie. — Jak sądzisz? — zaskoczył mnie pytaniem. — Powinienem próbować dostać się do Domu Nocy czy to zrodzi tylko niepotrzebne problemy?

Wszyscy zaczęli się na mnie gapić.

— Eee, może wejdziecie do autobusu? — zasugerowałam, zerkając szybko na Syna Ereba o kamiennym obliczu. — Muszę porozmawiać z moimi... eee... — zawiesiłam głos i objęłam gestem Afrodytę, Stevie Rae i resztę moich przyjaciół.

— Z kręgiem — wtrąciła Stevie Rae z uśmiechem. — Musisz porozmawiać ze swoim kręgiem.

— Oraz z jego accoutrements — dodał Damien i skinął głową w stronę Afrodyty, Dariusa oraz Kramishy.

Zaśmiałam się.

— Brzmi nieźle! W takim razie słuchajcie: czy możecie wsiąść do autobusu, żebym mogła porozmawiać z moim kręgiem oraz z jego accoutrements!

— Nie jestem pewna, czy podoba mi się to, że należę do accoutrements — powiedziała Kramisha, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek.

— To znaczy... — zaczęła Stevie Rae, ale Kramisha natychmiast jej przerwała.

— Wiem, co to znaczy. Powiedziałam, że mi się to chyba nie podoba.

— A możecie przedyskutować to później, a teraz zamknąć się i posłuchać Zoey, żebyśmy mieli to już za sobą?

— zapytała Afrodyta. Kramisha wciągnęła powietrze ze świstem i rzuciła jej nienawistne spojrzenie. — Do waszej wiadomości — dodała Afrodyta, pokazując na wszystkich, oprócz Dariusa. — Jesteście bandą pojebów, a ja jestem waszą maskotką, apoteozą ideału i popularności.

Bliźniaczki sprawiały wrażenie, jakby miały zaatakować ją słownie, więc szybko przerwałam sprzeczkę.

— Skupcie się, do cholery. Rephaim zadał ważne pytanie.

Na szczęście wszyscy się zamknęli, więc skinęłam na swój krąg, jego accoutrements oraz Afrodytę, żeby przeszli za mną na chodnik i znaleźli się poza zasięgiem słuchu pozostałych. Czerwoni adepci zaczęli wsiadać niemrawo do autobusu, a ja próbowałam gorączkowo zastanowić się nad jakże istotnym pytaniem Rephaima.

Czułam, że mam papkę zamiast mózgu, ostatnia noc była straszna. Spojrzałam na Starka i poczułam, że się rumienię — no dobrze, niecała była okropna, ale i tak dręczyły mnie poważne pytania. Potrząsnęłam sobą mentalnie. Nie byłam już dzieckiem, lecz pierwszą najwyższą kapłanką adeptów i wszyscy mieli wobec mnie spore oczekiwania, spodziewali się, że będę znała odpowiedź na wszystko (a przynajmniej na wszystko oprócz pytań z geometrii, tłumaczeń z hiszpańskiego oraz zasad parkowania równoległego).

Proszę cię, Nyks, pomóż mi znaleźć prawidłową odpowiedź, wysłałam szybko modlitwę w myślach, po czym napotkałam spojrzenie Rephaima i nagle zrozumiałam, że wcale nie moja odpowiedź się liczy.

— A czego ty chcesz? — zapytałam.

— On chce... — zaczęła Stevie Rae. Uciszyłam ją podniesioną ręką.

— Nie — powiedziałam. — Nie chodzi o to, czego twoim zdaniem pragnie Rephaim ani czego ty pragniesz dla niego. Potrzebna mi jego osobista odpowiedź. Więc jak ona brzmi? Czego chcesz? — powtórzyłam.

Rephaim patrzył mi w oczy bez mrugnięcia.

— Chcę być normalny — odparł.

Afrodyta prychnęła.

— Ze smutkiem muszę stwierdzić, że nastolatek plus normalność równa się beznadziejnie głupia szkoła.

— Szkoła nie jest głupia — zaprotestował Damien, po czym zwrócił się do Rephaima. — Ale ona ma rację co do normalności. Normalna młodzież chodzi do szkoły.

— Taaa — potwierdziła Shaunee.

— To smutne, lecz prawdziwe — przytaknęła jej Erin. — Chociaż muszę przyznać, że szkoła to doskonały pokaz mody.

— Święta racja, bliźniaczko — powiedziała Shaunee.

— Co to oznacza? — zwrócił się Rephaim do Stevie Rae.

— W zasadzie tyle, że powinieneś jechać z nami do szkoły — odparła z uśmiechem.

Odwzajemnił uśmiech, a jego twarz rozkwitła od ciepła i miłości. Kiedy przeniósł wzrok na mnie, nadal miał tę cudowną minę, więc nie mogłam się powstrzymać i też się do niego uśmiechnęłam.

— Jeżeli normalność oznacza chodzenie do szkoły, w takim razie to właśnie chciałbym robić. O ile nie będzie oznaczało problemów.

— Będzie oznaczało problemy, co do tego nie ma żadnych wątpliwości — powiedział Darius.

— Więc uważasz, że nie powinien iść? — zapytałam.

— Tego nie powiedziałem. Zgadzam się z tobą, że wybór należy do niego, ale Rephaim, musisz zrozumieć, że byłoby łatwiej, gdybyś zdecydował się zostać tutaj, na uboczu, przynajmniej dopóki się nie przekonamy, jaki będzie następny krok Neferet i Kalony.

Wydało mi się, że na wspomnienie ojca Rephaim się skulił, lecz ostatecznie pokiwał głową.

— Rozumiem. Tylko że mam już dosyć samotnego ukrywania się w ciemności — powiedział, po czym spojrzał na

Stevie Rae, a potem znów na nas. — I Stevie Rae może mnie potrzebować.

— No dobra — włączyła się Afrodyta — ale wiecie, że teksty typu „niech ptakolud sam decyduje” oraz „Stevie Rae może mnie potrzebować” tylko w teorii są takie pierduśno słodkie? W rzeczywistości wejdziemy na teren szkoły, gdzie znajduje się kompletnie porąbana najwyższa kapłanka, która zrobi co w jej mocy, żeby nam... a przez „nam” rozumiem głównie ciebie, Zo... pokrzyżować szyki. Że już nie wspomnę o Smoku, który jest przywódcą Synów Ereba i zachowuje się całkowicie nienormalnie, odkąd jego partnerka zginęła z ręki faceta, którego właśnie przyprowadzimy do szkoły. Neferet będzie chciała wykorzystać Rephaima przeciwko nam. Smok ją na pewno poprze. Gówno uderzy w wentylator.

— Jak wiesz, to dla nas nie pierwszyzna — zauważyłam.

— Eee, czy mogę coś powiedzieć? — Damien podniósł rękę, jakby był w klasie i czekał na pozwolenie nauczyciela.

— Jasne, skarbie, ale nie musisz się zgłaszać — powiedziałam.

— No tak, dzięki. Chciałem powiedzieć, że musimy pamiętać, że kiedy Nyks pojawiła się w Domu Nocy, wybaczyła Rephaimowi i udzieliła mu błogosławieństwa, a więc praktycznie dała nam pozwolenie, żebyśmy włączyli go do naszego świata. Neferet nie może się temu przeciwstawić, a przynajmniej nie otwarcie. Smok tak samo. A co na ten temat myślą, to już nieistotne.

— Przecież oni się już przeciwstawili — wtrącił Stark. — Neferet zapytała Smoka, czy akceptuje Rephaima, on powiedział nie, więc wywaliła Rephaima z terenu szkoły. Stevie Rae zaprotestowała, co skończyło się tym, że wszyscy opuścili Dom Nocy.

— Owszem, ale to, że Najwyższej Radzie udało się wymusić na Neferet przyjęcie nas z powrotem do szkoły, nie znaczy wcale, że będziemy tam mile widziani. Mogę cię zapewnie, że i jej, i Smokowi, a prawdopodobnie także całej kupie innych wampirów wcale się to nie spodoba. — Afrodyta pomachała palcami w stronę Rephaima.

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odezwał się Damien:

— Prawda jest taka, że ani Neferet, ani Smok nie mogą zakwestionować życzenia bogini.

— Za... co? — zapytała Shaunee.

— Kfe... jak? — dodała Erin.

— To znaczy sprzeciwić się — wyjaśniła Stevie Rae zamiast Damiena. — I to całkiem słuszna uwaga. Nikt nie może się sprzeciwić bogini, nawet najwyższa kapłanka.

— Wyobrażacie sobie, co ta napuszona Najwyższa Rada by na to powiedziała? — Afrodyta przewróciła oczami. — Dostaliby białej gorączki. Wszyscy razem i każdy z osobna.

Zamrugałam i nagle zapragnęłam wyściskać Afrodytę. No dobra, chęć przeszła mi tak samo szybko, jak się pojawiła, ale jednak.

— Afrodyto, jesteś genialna! — powiedziałam. — Damien, ty też.

— No jasne, że jestem — odparła zadowolona z siebie.

— Chcesz naskarżyć Najwyższej Radzie na Neferet i Smoka, prawda? — domyślił się Damien.

— Wydaje mi się, że „naskarżyć” nie jest właściwym słowem. Masz przy sobie laptop, tak?

Damien poklepał zawieszoną na ramieniu torbę.

— Jasne. W teczce.

— W torebce — powiedziała Shaunee.

— Racja, bliźniaczko — dodała Erin.

— To europejska teczka — powiedział Damien stanowczo.

— Ma piórka... — zauważyła Erin.

— I potrafi kwakać — uzupełniła Shaunee.

— Jak zwał, tak zwał. Bardzo się cieszę, że masz ją ze sobą, bo w niej jest twój komputer — wtrąciłam się do rozmowy, nie czekając, aż Damien je przegada. — Masz chyba zainstalowanego Skype’a?

— Tak.

— To dobrze. Pożyczysz mi kompa na zebranie rady?

— Nie ma sprawy — odparł, ale uniósł pytająco brwi.

— Co znowu wykombinowałaś? — Stevie Rae zadała pytanie za niego.

— No wiecie, kiedy rozmawiałam z Tanatos o tym, żeby pomogła nam wrócić do szkoły, nie wspomniałam o drobiazgu, jakim jest fakt, że właściwie tworzymy osobny oddział Domu Nocy, tyle że będziemy chodzić na lekcje i tak dalej w starej szkole.

— Musimy wymyślić dla nas jakąś zabójczą nazwę — powiedziała Shaunee.

— Ooo, tak! Racja, bliźniaczko! — zawtórowała jej Erin.

— Słuchajcie, mieszkamy w tunelach pod dworcem, więc może Kolejowy Dom Nocy? — zaproponowała Shaunee.

Popatrzyłam na nie i potrząsnęłam głową.

— Żaden Kolejowy Dom Nocy — oświadczyłam twardo, po czym wróciłam do pierwotnego wątku. — Potrzebna mi konferencja przez Skype’a z całą Najwyższą Radą, żeby uzyskać pozwolenie na to, co chcemy zrobić. Zebranie rady szkoły wydaje się doskonałą okazją, zwłaszcza że Neferet na pewno z radością przystanie na moją prośbę i będzie świadkiem rozmowy.

— Zo, ten plan jest do dupy — powiedziała Afrodyta. — Neferet z radością pogada z Najwyższą Radą i znajdzie sposób, żeby przekręcić każde twoje słowo. Wyjdziesz na nastoletnią palantkę.

— W tym sęk, że nie. Nie będę nastoletnią palantką. Będę najwyższą kapłanką adeptów, która przekaże Najwyższej Radzie szczegóły związane z cudownym wspaniałym

darem, którego Nyks udzieliła Rephaimowi skojarzonemu z najwyższą kapłanką czerwonych adeptów. Powiem, że Re-phaim jest ogromnie podekscytowany tym, że może się przyłączyć do Domu Nocy w Tulsie. Jestem pewna, że wszyscy będą chcieli gratulować Neferet tak rewelacyjnej najwyższej kapłanki, która doskonale radzi sobie ze wszystkimi zmianami, jakie tu u nas zachodzą.

— Przebiegły plan, podoba mi się — stwierdziła Afrodyta. — Stawiasz Neferet i Smoka w takiej sytuacji, że jeśli powiedzą: „Nie ma mowy, żadnego ptakoluda” albo chociaż zaczną marudzić i narzekać, wyjdą na bardzo niefajnych. W końcu Nyks specjalnie się pojawiła ze swoimi cudami.

— Ale i tak to nie będzie łatwa droga — powiedział Stark.

Rephaim popatrzył mu prosto w oczy.

— Trudna czy nie, i tak z pewnością będzie lepsza niż ta, która prowadzi do ciemności, nienawiści i śmierci. Chyba doskonale wiesz, o czym mówię.

— Wiem. — Stark odwzajemnił spojrzenie.

— Ja też — powiedziała Stevie Rae.

— I ja — dodałam.

— W takim razie wszyscy się zgadzamy. Rephaim jedzie z nami do Domu Nocy.

— No dobrze... ale chwila. Czy to znaczy, że musimy wsiąść do tego debilnego busiku? — zapytała Afrodyta.

— Tak! —odpowiedzieliśmy jej chóralnie.

Ze śmiechem i poczuciem, że jest mi o wiele lżej na duszy niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich dni, weszłam do mikrobusu razem z moimi przyjaciółmi, a siadając, zderzyłam się ramieniem ze Starkiem. Nawet na mnie nie spojrzał. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że odkąd się obudził, praktycznie się do mnie (ani do nikogo innego) nie odezwał. Przypomniałam sobie, jak byliśmy blisko —jak dotykał mnie i sprawiał, że wszystko wydawało się normalne — i przygryzłam wargę. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Rzuciłam mu ukradkowe spojrzenie: wpatrywał się za okno. Wyglądał na zmęczonego. Wykończonego.

— Hej, co się dzieje? — zapytałam. Jechaliśmy właśnie Cincinnati Street w stronę centrum miasta.

— Ze mną? Nic.

— Pytam poważnie. Wydajesz się naprawdę zmęczony. Wszystko w porządku?

— Zoey, obudziłaś mnie i przez cały dzień nie miałem okazji się przespać. A potem zadzwoniłaś do Tanatos, żeby uruchomić tę całą machinę powrotu do szkoły, i nie była to cicha spokojna rozmowa. Ledwo zasnąłem, zaczęłaś coś krzyczeć i znów mnie obudziłaś. Seks był świetny... — Stark zawiesił głos, uśmiechnął się na sekundę i przez chwilę wyglądał jak zawsze. Kiedy jednak znowu zaczął mówić, wszystko zepsuł. — Później rzucałaś się i wierciłaś w łóżku. Nie mogłem zasnąć. Jestem zmęczony. To tyle.

Zamrugałam gwałtownie. Dwa razy. Próbowałam nie czuć się tak, jakbym właśnie dostała w twarz.

— No dobrze — odezwałam się, ściszając głos, bo nie chciałam, żeby wszyscy dookoła słyszeli. — Pomijam tę całą rozmowę z Tanatos, żebyśmy mogli wrócić do szkoły, bo musiałam to zrobić, skoro jestem najwyższą kapłanką, pomijam też fakt, że to ty zacząłeś się do mnie dobierać, ledwie się położyłam, chcę ci powiedzieć, Stark, że m oj a mama nie ż y j e. Nyks pokazała mi, jak mama wkracza w Zaświaty. W tej chwili nie wiem, jak i dlaczego tak się stało. Próbuję do diabła udawać, że wszystko jest normalne. Nawet nie porozmawiałam jeszcze z babcią.

— No właśnie, nie porozmawiałaś. Mówiłem ci, że powinnaś od razu do niej zadzwonić. A przynajmniej do mamy. A może to był tylko sen?

Popatrzyłam na Starka z niedowierzaniem, próbując trzymać na wodzy głos i emocje.

— Jesteś jedyną osobą na tym świecie, która powinna rozumieć lepiej niż wszyscy, że potrafię rozpoznać różnicę między tym, kiedy naprawdę widzę Zaświaty, a kiedy tylko o nich śnię.

— No tak, wiem, ale...

— Ale chcesz powiedzieć, że powinnam przejść przez to sama i nie zakłócać twojego cennego snu? Może z wyjątkiem seksu?

Zamknęłam buzię i przybrałam zwyczajną minę, bo Afrodyta odwróciła się i spojrzała w moją stronę. Jej twarz przypominała wielki znak zapytania.

Stark wypuścił powietrze z płuc.

— Nie, wcale nie to chciałem powiedzieć. Przepraszam, Zo. — Chwycił mnie za rękę. — Naprawdę. Zachowuję się jak kretyn.

— Owszem.

— Przepraszam — powtórzył, po czym trącił mnie w ramię. — Możemy zacząć tę rozmowę od nowa?

— Możemy.

— No więc tak: jestem zmęczony i przez to zachowuję się jak głupek. A jeśli chodzi o twoją mamę, nie wiemy, co się naprawdę wydarzyło, i przez to jesteśmy oboje zestresowani. Jednak bez względu na wszystko kocham cię, nawet jeśli jestem kretynem. Teraz lepiej?

— Tak. Lepiej.

Pozwoliłam mu nadal trzymać mnie za rękę i wyjrzałam przez okno. Skręciliśmy w lewo, w Fifteenth Street, minęliśmy Gumpy’s Garden, który roztaczał dookoła sosnowy zapach, i wjechaliśmy w Cherry Street. Zanim dojechaliśmy to Utica i minęliśmy Twenty-first Street, byłam już kompletnie pochłonięta rozmyślaniem o mamie i babci — i zastanawianiem się, czy może Stark miał rację, kwestionując to, co uznałam za wizję. No bo w końcu babcia się ze mną nie kontaktowała. Może to rzeczywiście był tylko zły sen...

— Zawsze wygląda tak ślicznie — rzucił Damien z przedniego siedzenia, bo oczywiście uznał, że jemu się należy to miejsce. — Kiedy stąd patrzy się na nią, trudno uwierzyć, że dzieją się tam takie straszne, łamiące serce rzeczy.

Usłyszałam w jego głosie zdławiony szloch, więc ścisnęłam dłoń Starka, po czym puściłam ją i poszłam do Damiena.

— Hej — powiedziałam, wkładając mu rękę pod ramię. — Musisz pamiętać, że dzieją się tam także wspaniałe, cieszące serce rzeczy. Nie zapominaj, że właśnie tam spotkałeś Jacka i zakochałeś się w nim.

Damien popatrzył na mnie i pomyślałam, że wygląda na smutnego, lecz i bardzo, bardzo mądrego.

— Jak sobie radzisz bez Heatha?

— Brakuje mi go — przyznałam uczciwie, a chwilę później coś kazało mi dodać: — Ale nie chcę być taka jak Smok. Pogrążona w rozpaczy.

— Ja też nie — rzekł cicho Damien. — Tylko czasem to trudne.

— Bo wszystko jest takie świeże.

Damien przygryzł wargę, jakby chciał powstrzymać się od płaczu, i pokiwał głową.

— Uporasz się z tym — powiedziałam. — I ja też. Razem się uporamy — dodałam stanowczo.

Chwilę później przejechaliśmy przez żelazną bramę z wąskim księżycem na środku i okrążyliśmy budynek, żeby zatrzymać się przed bocznym wejściem.

— Zebranie rady szkoły rozpoczyna się o siódmej trzydzieści — powiedział Syn Ereba, kiedy autobus stanął. — Lekcje zaczynają się punkt ósma, tak jak powinny.

— Dziękuję — odpowiedziałam, jak gdyby był wobec nas przyjacielski (a przynajmniej jakby traktował nas z szacunkiem), a potem zerknęłam na zegarek. Siódma dwadzieścia. Dziesięć minut do zebrania i czterdzieści do pierwszej lekcji. Wstałam i popatrzyłam na grupkę wyraźnie zdenerwowanych uczniów. — No dobrze — odezwałam się. — Idźcie do swoich klas i czekajcie tam na dalsze zalecenia. Ja idę ze Stevie Rae na zebranie rady, a wy, jak to mawiają na wyspie Skye, uporządkujcie sprawę Rephaima oraz swoich planów lekcji.

— A ja? Mam też iść na zebranie? — zapytała Kramisha. — Zwykle to nuda, ale mogę się założyć, że dzisiaj będzie ciekawie.

— Masz rację — powiedziałam. — Najwyższy czas, żeby zaczęli ciebie też włączać do zebrań razem ze mną i Stevie Rae.

— Aja dokąd mam pójść? — odezwał się siedzący z tyłu autobusu Rephaim.

Zastanowiłam się, próbując rozstrzygnąć, co u licha z nim zrobić, kiedy Damien stanął obok mnie.

— Możesz iść ze mną, przynajmniej dzisiaj. O ile Zoey i Stevie Rae nie mają nic przeciwko.

Uśmiechnęłam się do Damiena. Chyba nigdy nie byłam z niego taka dumna jak w tym momencie. Wszyscy są tak przejęci tym, że Damien w każdej chwili może wpaść w histerię, że nikt nie odważy się kwestionować obecności Rephaima, by nie stresować Damiena.

— Dziękuję — powiedziałam.

— To naprawdę świetny pomysł — pochwaliła Stevie Rae.

— No dobra. Postarajcie się zachowywać naturalnie — dodałam. — Do zobaczenia po szkole.

— Na pierwszej lekcji mam zaklęcia i rytuały — usłyszałam Afrodytę szepczącą do Dariusa. — Ta nowa nauczycielka wygląda, jakby miała dwanaście lat. Może być wesoło.

Wysiedliśmy z mikrobusu. Widziałam, że Stevie Rae ma trudności z rozstaniem się z Rephaimem. Nie miałyśmy pojęcia, co nas czeka, lecz wiedziałyśmy, że szanse na to, by

Rephaim został zaakceptowany i potraktowany jak każdy inny uczeń, są bliskie zera.

— Gotowi, by wejść do paszczy lwa? — zapytałam, kiedy zostałam ze Starkiem, Stevie Rae i Kramishą.

— Mam wrażenie, że raczej pakujemy się do gniazda wyjątkowo paskudnych os — oświadczyła Kramisha. — Ale jestem gotowa.

— Ja też. No to dalej, na ramię broń i idziemy.

— Załatwione — powiedziałam.

— Załatwione — powtórzyli.

I tym samym wkroczyliśmy w przyszłość. Na samą myśl o niej ściskało mnie w żołądku, grożąc jakimś potwornym atakiem boleści.

„A niech to diabli”.

ROZDZIAŁ TRZECI

Kalona

Kalona nie musiał lecieć daleko, by odnaleźć synów. Wystarczyło, że kierował się więzią, która łączyła go z własnymi potomkami. „Moje lojalne dzieci”, myślał, okrążając zadrzewione wzgórza na mniej zaludnionym, zalesionym obszarze na południowy zachód od Tulsy. Wylądował na niewielkiej polanie na samym szczycie najwyższego grzbietu, z łatwością manewrując pomiędzy grubymi gołymi konarami. W pobliżu znajdowały się wbudowane w drzewa trzy drewniane, dość toporne budowle. Jego doskonały wzrok przeniknął przez okna i dojrzał wpatrzone w siebie błyszczące szkarłatne oczy.

— Tak, moi synowie. Powróciłem! — zawołał, rozpościerając ręce. Łopot skrzydeł okazał się balsamem dla jego duszy. Synowie wystrzelili ze swoich drewnianych schronień i uklęknęli przed nim, kłaniając się nisko, z szacunkiem. Policzył ich — siedmiu.

— A gdzie pozostali?

Kruki poruszyły się niespokojnie, lecz tylko jeden podniósł głowę i spojrzał mu w oczy, tylko jeden głos wysyczał odpowiedź.

— Ssschowani na zachodzie. Odlecieli.

Kalona popatrzył na swojego syna, Nisroca, w myślach analizując różnice pomiędzy tym Krukiem Prześmiewcą a tamtym, który kiedyś był jego ulubionym dzieckiem. Nis-roc niemal dorównywał Rephaimowi poziomem rozwoju. Miał prawie ludzki głos. Prawie tak samo błyskotliwy umysł. Ale zawsze było to „prawie”, drobna różnica powodująca, że na Rephaima liczył Kalona, a nie na Nisroca.

Teraz zacisnął zęby. Był głupcem, poświęcając tyle uwagi Rephaimowi. Mógł wybierać spośród wielu synów, wielu okazywać swoją łaskę. Na swoim odejściu najwięcej stracił sam Rephaim, nie Kalona. W końcu Rephaim ma tylko jednego ojca i nie zastąpi go ani nieobecna bogini, ani wampir-ka, która nigdy nie pokocha go prawdziwie.

— Dobrze, że wy tu jesteście. — Kalona przerwał rozmyślania o nieobecnym synu. — Ale wołałbym, żebyście wszyscy trzymali się razem i oczekiwali mojego powrotu.

— Zatrzymać ich nie można — powiedział Nisroc. — Rephaim nie żyje.

— Rephaim żyje! — warknął Kalona, na co Nisroc zadrżał i pokłonił się. Skrzydlaty nieśmiertelny zamilkł, a zanim odezwał się ponownie, udało mu się zapanować nad zdenerwowaniem. — Chociaż lepiej byłoby dla niego, gdyby faktycznie nie żył.

— Ojcze?

— Rephaim postanowił służyć kapłance czerwonych wampirów oraz ich bogini.

Kruki Prześmiewcy syknęły i wzdrygnęły się, jakby je uderzył.

— To możliwe? Jak? — zapytał Nisroc.

— Możliwe dzięki kobietom oraz ich manipulacjom — odparł ponuro Kalona. Sam doskonale wiedział, co to znaczy paść ich ofiarą. Został doprowadzony do upadku przez...

Nagle doznał olśnienia, zamrugał, po czym odezwał się — bardziej do siebie niż do syna:

— Przecież ich manipulacje nie będą wieczne! — oznajmił. Pokręcił głową i prawie się uśmiechnął. — Dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej? Rephaimowi znudzi się rola maskotki czerwonej wampirki, a wtedy zrozumie, jaki błąd popełnił. Błąd, który nie jest wyłącznie jego winą. Czerwona go zmanipulowała, zatruła, zwróciła przeciwko mnie. Ale to chwilowy stan! Gdy go odrzuci, bo tak się w końcu stanie, Rephaim odejdzie z Domu Nocy i wróci do mojego... — Przerwał, podjął bowiem szybką decyzję. — Nisroc, zabierz ze sobą dwóch braci. Wróćcie do Domu Nocy. Obserwujcie. Bądźcie czujni. Nie spuszczajcie z oka Rephaima i Czerwonej. Kiedy nadarzy się okazja, porozmawiajcie z nim. Powiedzcie mu, że chociaż popełnił okropny błąd i odwrócił się ode mnie... — Kalona zawiesił głos, zaciskając zęby, bo kiedy zbyt długo myślał o wyborze, jakiego dokonał jego syn, ogarniał go nieprzyjemny smutek i poczucie osamotnienia. Po chwili zmusił swoje myśli do posłuszeństwa i dalej wydawał polecenia: — Powiedz Rephaimowi, że chociaż na skutek błędnej decyzji odsunął się ode mnie, nadal czeka na niego miejsce u mojego boku, jednak lepiej wypełni swoją rolę, gdy zostanie w Domu Nocy, nawet jeśli będzie wołał stamtąd odejść.

— Jest szszszpiegiem — wysyczał Nisroc, a skrzek pozostałych kruków odzwierciedlił jego podekscytowanie.

— Owszem, chociaż chwilowo może jeszcze o tym nie wiedzieć — odparł Kalona, po czym dodał: — Zrozumiałeś, Nisroc? Masz go obserwować. Nie wolno ci się pokazywać nikomu oprócz Rephaima.

— Nie zabijać wampirów?

— Nie, póki tobie nie będzie groziło niebezpieczeństwo. Gdyby jednak tak się stało, rób to, co trzeba, ale nie daj się złapać i nie zabijaj żadnej najwyższej kapłanki — powiedział Kalona powoli i wyraźnie. — Niemądrze jest niepotrzebnie prowokować boginię, dlatego najwyższe kapłanki Nyks nie mogą zginąć. — Zmarszczył czoło, przypominając sobie swoje inne dziecko, które nie tak dawno temu o mało nie zabiło Zoey Redbird i przypłaciło to życiem. — Zrozumiałeś mój rozkaz, Nisroc?

— Tak. Powiem. Będę obssserwował. Rephaim jessst szszszpiegiem.

— A więc leć i wróć, zanim świt rozświetli niebo. Leć wysoko i szybko. Bądź cichy. Chcę, żebyś przypominał nocny wiatr.

— Tak, ojcze.

Kalona rozejrzał się dookoła, dostrzegając gęstość otaczającego ich lasu, doceniając fakt, że jego synowie znaleźli wysoko położone samotne miejsce na założenie gniazd.

— Ludzie tu nie przychodzą? — zapytał.

— Przychodzili tylko myśśśliwi, ale już nie przychodzą — powiedział Nisroc.

Kalona uniósł brwi.

— Zabijaliście ludzi?

— Dwóch. — Nisroc poruszył się, wyraźnie pobudzony. — Rzuciliśmy ich o ssskały — odparł, pokazując przed siebie.

Zaciekawiony Kalona podszedł, żeby zerknąć w dół urwiska. Przed nim widniały potężne linie energetyczne, które przenosiły magiczny prąd dla rozciągającego się w dole współczesnego świata. Ludzie wycięli drzewa w okolicy słupów, więc Kalona widział przed sobą szeroką wstęgę ziemi sięgającą aż po horyzont. Po usunięciu roślinności ukazały się poszarpane formacje skalne z piaskowca — gołe, śmiercionośne, unoszące się strzeliście ku niebu.

— Wspaniale. — Pokiwał głową z uznaniem. — Zrobiliście to tak, żeby wyglądało na wypadek. Dobra robota — dodał, po czym odwrócił się w stronę polany i Kruków Prześmiewców zbitych w gromadkę i nie spuszczających go z oka. — Dobre wybraliście miejsce. Chcę, żeby wszyscy moi synowie znaleźli tu schronienie. Nisroc, ty lecisz do Domu Nocy w Tulsie. Wykonaj moje polecenie. Reszta poleci na zachód. Zwołajcie braci, zwołajcie ich do mnie. Będziemy tu na nich czekać. Będziemy się szykować.

— Do czego, ojcze? — zapytał Nisroc, przechylając głowę.

Kalona przypomniał sobie, jak jego ciało zostało uwięzione, a dusza wyrwana i wysłana w Zaświaty. Pomyślał o tym, jak po powrocie Neferet rzuciła się na niego, zrobiła z niego niewolnika i traktowała go tak, jakby był jej własnością, której może rozkazywać.

— Będziemy się szykować do zniszczenia Neferet — powiedział.

Rephaim

Wszyscy spoglądali na niego podejrzliwie. Rephaim szczerze tego nienawidził, chociaż rozumiał powód. Wcześniej był ich wrogiem. Zabił jednego z nich. Był potworem.

Prawdę powiedziawszy, uważał, że nadal może być potworem.

Zaczęła się trzecia godzina lekcji i nauczycielka o imieniu Pentesilea przeczytała fragmenty, a potem rozpoczęła omawianie książki 451° Fahrenheita napisanej przez jakiegoś starego wampira o nazwisku Ray Bradbury, a także dyskusję na temat wolności myśli i słowa. Rephaim starał się, by jego ludzka postać wykazywała chociaż pozory zainteresowania i skupienia, ale myśli ciągle mu uciekały. Marzył o tym, by słuchać nauczycielki i nie martwić się niczym innym niż to, co Pentesilea określiła jako „odszyfrowywanie symboliki”, nie mógł jednak przestać myśleć o swojej przemianie z chłopaka w kruka.

Była tak samo bolesna i przerażająca, jak ekscytująca.

Nie pamiętał prawie nic z tego, co zdarzyło się po przemianie.

Kiedy przeobraził się w kruka, z całego dnia pod postacią ptaka zostały mu tylko jakieś obrazy i emocje.

Stevie Rae wyszła razem z nim z głębokich podziemnych tuneli do drzewa nieopodal dworca — tego samego, które nie tak dawno posłużyło im jako schronienie przed palącym słońcem.

— Wejdź do środka. Zaczyna świtać — powiedział i dotknął delikatnie jej policzka.

— Nie chcę cię zostawiać — odparła, po czym zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła go do siebie.

Oddał jej uścisk, po czym łagodnie odsunął jej ręce i poprowadził ją stanowczo do zacienionego zakratowanego wejścia do tuneli.

— Zejdź na dół. Jesteś wykończona. Powinnaś się wyspać.

— Chcę zostać, dopóki nie zamienisz się w... no wiesz. W ptaka.

Wyszeptała te ostatnie słowa, jakby się obawiała, że wypowiedzenie ich na głos coś zmieni. Wiedział, że to głupie, lecz poczuł się rozbawiony.

— Czy to powiesz, czy nie, i tak się to wydarzy.

Stevie Rae westchnęła.

— Wiem. Ale i tak nie chcę cię zostawiać — powiedziała i wyciągnęła rękę, by chwycić jego dłoń. — Chcę, żebyś wiedział, że tu jestem.

— Nie sądzę, żeby ptak wiedział zbyt wiele o świecie ludzkim — odparł, nie wiedząc, co powiedzieć.

— Nie będziesz byle ptakiem. Zamienisz się w kruka. A ja nie jestem człowiekiem, tylko wampirem. Czerwonym. Poza tym jeśli nie zostanę tutaj, skąd będziesz wiedział, że masz tu wrócić?

Usłyszał w jej głosie tłumiony szloch, od którego ścisnęło mu się serce.

— Będę wiedział — rzekł, całując jej rękę. — Przysięgam ci, że zawsze znajdę drogę do ciebie. — Chciał ją popchnąć delikatnie do środka, ale jego ciałem wstrząsnął nagle okropny ból.

Już później, po wszystkim, doszedł do wniosku, że powinien był się tego spodziewać. Bo jakże zmiana z ludzkiej postaci w ptasią nie miałaby być bolesna?

Tylko że jego świat wypełniała Stevie Rae, czuł prostą, choć niewysłowioną radość, że może ją chwycić w ramiona, pocałować, przytulić...

Nie zastanawiał się wcale nad tym, jak to jest być bestią.

Jednakże następnym razem będzie przygotowany.

Ból rozrywał go na części. Krzyk Stevie Rae stanowił echo jego krzyku, a jego ostatnią ludzką myślą była troska o dziewczynę. Ostatnie, co zobaczył ludzkimi oczyma, to że Stevie Rae płacze i kołysze głową. Wyciągnęła do niego rękę w tej samej chwili, w której stał się całkowicie zwierzęciem. Pamiętał, że rozpostarł skrzydła, jakby się przeciągał po uwięzieniu w za ciasnej celi. Albo w klatce. A potem już leciał.

Pamiętał latanie.

O zachodzie słońca znalazł się zmarznięty i nagi pod tym samym drzewem za dworcem. Właśnie wkładał ubranie, które leżało starannie złożone na małym taborecie, kiedy Stevie Rae wyskoczyła z tuneli.

Bez wahania rzuciła mu się w ramiona.

— Nic ci nie jest? Naprawdę? Nic ci nie jest? — powtarzała, przyglądając mu się badawczo, i zaczęła macać go po rękach, jakby szukała złamanych kości.

— Wszystko dobrze — zapewnił ją. Dopiero wtedy zauważył łzy na jej twarzy. — Co się stało? Dlaczego płaczesz? — zapytał, ujmując jej twarz w dłonie.

— To cię tak strasznie bolało. Krzyczałeś, jakby cię rozdzierano na kawałki.

— Nie — skłamał. — Nie było tak źle. Po prostu zaskoczyło mnie.

— Naprawdę?

Uśmiechnął się — uwielbiał się uśmiechać — i przyciągnął ją do siebie.

— Naprawdę — zapewnił, całując jej jasne loki.

— Rephaim?

Dźwięk własnego imienia wypowiedzianego przez profesorkę przywołał go do rzeczywistości.

— Tak? — odpowiedział takim samym pytającym tonem.

Nauczycielka nie uśmiechnęła się, ale też nie zakpiła z niego ani go nie upomniała.

— Pytałam, co twoim zdaniem znaczy cytat ze strony siódmej. Ten, w którym Montag twierdzi, że twarz Cla-risse połyskuje światłem podobnym do „kruchego kryształu mlecznego” oraz przyrównuje ją do „dziwnie przyjemnego i niezwykłego, i szlachetnie migotliwego światła świecy”.1 Jak myślisz, co Bradbury próbuje nam przekazać na temat Clarisse za pomocą tych opisów?

Rephaim był kompletnie zaskoczony. Nauczycielka zadała mu pytanie. Zupełnie jakby był po prostu jednym ze śnią-cych na jawie adeptów — kimś normalnym, takim samym jak wszyscy, powszechnie akceptowanym.

Poczuł się obnażony i zdenerwowany. Otworzył usta i wyrzucił z siebie pierwsze, co mu przyszło do głowy:

— Wydaje mi się, że chce powiedzieć, że dziewczyna jest wyjątkowa. Przekazuje, że jest szczególną osobą i że ją ceni.

Profesor Pentesilea uniosła brwi i przez jedną okropną sekundę Rephaim sądził, że go wyśmieje.

— Interesująca odpowiedź, Rephaimie. Być może gdybyś skupiał się bardziej na książce niż na innych sprawach, twoja odpowiedź byłaby nie tylko interesująca, ale wręcz zachwycająca — stwierdziła suchym, rzeczowym tonem.

— Dz-dziękuję — wyjąkał, czując rozlewające się na twarzy ciepło.

Pentesilea pokiwała lekko głową, po czym zwróciła się do innego adepta, siedzącego z przodu klasy.

— Co powiesz o jej ostatnim pytaniu w tej scenie: „Jesteś szczęśliwy?”. Jakie niesie ono w sobie znaczenie?

— Dobra robota — szepnął z sąsiedniej ławki Damien.

Rephaim nie był w stanie nic powiedzieć. Kiwnął tylko głową, próbując zrozumieć, dlaczego nagle poczuł się tak lekko.

— Wiesz, co się z nią stało? Z tą wyjątkową dziewczyną? — dobiegł go szept siedzącego tuż przed nim adepta. Był to niski muskularny chłopak o wyrazistym profilu. Kiedy rzucił spojrzenie przez ramię, Rephaim bez trudu rozpoznał rysującą się na jego twarzy pogardę.

Pokręcił głową. Nie, nie wiedział.

— Zginęła. Przez niego.

Rephaim poczuł się, jakby ktoś wymierzył mu solidnego kopniaka.

— Drew, chciałbyś coś powiedzieć na temat Clarisse? — zapytała nauczycielka, unosząc brwi po raz drugi.

Drew oparł się niedbale o krzesło.

— Nie, pani profesor. Ja tylko informowałem ptako-luda o przyszłości — powiedział, po czym zerknął przez ramię i dodał: — O tym, co wydarzy się w książce, rzecz jasna.

— Rephaima — Nauczycielka wymówiła jego imię twardym tonem. Rephaim był zdumiony, że poczuł na skórze jego moc. — Na moich lekcjach wszyscy adepci są równi. I zawsze używamy ich imion. To Rephaim.

— On nie jest adeptem, pani profesor — odparł Drew.

Nauczycielka opuściła rękę na pulpit, a cała sala aż zadrżała od energii i dźwięku.

— Tutaj jest. Przez całe moje zajęcia będzie traktowany jak wszyscy pozostali adepci.

— Tak jest, pani profesor. — Drew ukłonił się z szacunkiem.

— Świetnie. Skoro już to sobie wyjaśniliśmy, przejdźmy do omówienia waszego zadania. Chciałabym, żebyście opisali wybrany element symboliczny, jeden z wielu, jakie Bradbury wykorzystuje w tej wspaniałej książce...

Rephaim siedział nieruchomo, tymczasem adepci przestali się interesować nim i Drew i wrócili do omawianej lektury. „Zginęła przez niego”. Jego umysł odtwarzał na okrągło to zdanie. Dobrze wiedział, co Drew miał na myśli. Nie mówił wcale o bohaterce książki, ale o Stevie Rae — że zginie i to on będzie tego przyczyną.

Nigdy. Dopóki będzie oddychał, nie pozwoli, żeby jakakolwiek krzywda stała się Stevie Rae.

Gdy zabrzmiał dzwonek kończący lekcję, Drew spojrzał z czystą nienawiścią na Rephaima, który z trudem się powstrzymał. „Wróg! — krzyczała jego dawna natura. — Zniszcz go!” Rephaim jednak zacisnął zęby, a kiedy Drew mijał go z impetem, bez mrugnięcia spojrzał mu prosto w oczy.

Ale nie tylko Drew patrzył na niego z nienawiścią. Wszyscy adepci słali mu spojrzenia oscylujące między wrogimi, przerażonymi i pełnymi grozy.

— Hej — odezwał się Damien, wychodząc za nim z klasy. — Nie przejmuj się Drew. Kiedyś podobała mu się Stevie Rae, jest po prostu zazdrosny.

Rephaim skinął głową i odczekał, aż znajdą się na zewnątrz, tak by żaden z adeptów nie mógł go usłyszeć.

— Chodzi nie tylko o Drew — powiedział cicho. — Wszyscy... wszyscy mnie nienawidzą.

Damien kiwnął ręką, żeby Rephaim poszedł za nim, po czym skręcił z głównej drogi i zatrzymał się.

— Wiedziałeś, że nie będzie łatwo.

— Tak, tylko... — Rephaim przerwał i pokręcił głową. — Nie. Masz rację. Wiedziałem, że inni będą mieli trudności z zaakceptowaniem mnie — przyznał i popatrzył Damieno-wi w oczy. Chłopak wyglądał mizernie. Rozpacz dodała mu lat. Miał podkrążone czerwone oczy. Stracił miłość swojego życia, a i tak okazywał mu tyle dobroci. — Dziękuję ci, Damien.

Damien niemal się uśmiechnął.

— Za powiedzenie ci, że nie będzie łatwo?

— Nie, za dobroć.

— Stevie Rae jest moją przyjaciółką. Robię to dla niej.

— W takim razie jesteś niesamowitym przyjacielem.

— Jeżeli naprawdę jesteś tym, za kogo uważa cię Stevie Rae, przekonasz się, że jeśli staniesz po stronie bogini, będziesz miał mnóstwo niesamowitych przyjaciół.

— Ja już stoję po stronie bogini.

— Rephaim, gdybym w to nie wierzył, nie pomagałbym ci bez względu na to, jak bardzo lubię Stevie Rae.

— Słuszne podejście. — Rephaim pokiwał głową.

— Hej, Damien! — Jeden z czerwonych adeptów, niezwykle drobny chłopak, podbiegł do nich, rzucając przelotne spojrzenie na Rephaima, po czym dodał: — Cześć, Rephaim.

— Cześć, Ant — powiedział Damien.

Rephaim tylko skinął głową, bo czuł się niekomfortowo z całym tym procesem powitania.

— Podobno masz teraz godzinę szermierki? Ja też!

— Tak — potwierdził Damien. — Właśnie szliśmy z Rephaimem... — zaczął i przerwał, a przez jego twarz przemknęły rozmaite emocje. Ostatecznie zwyciężyło zakłopotanie. — Wiesz, Rephaim — westchnął ciężko — nauczycielem szermierki jest Smok Lankford.

Rephaim od razu zrozumiał.

— To... niedobrze.

— Ale może jest jeszcze na zebraniu rady — dodał Da-mien z nadzieją. — W każdym razie myślę, że powinieneś tu zostać.

— Jeżeli pójdę z tobą, to tylko spowoduje... — Rephaim zawiesił głos, bo przychodziły mu do głowy tylko takie słowa, jak chaos, kłopoty i katastrofa.

— Nieprzyjemności — dokończył Damien. — Prawdopodobnie spowoduje nieprzyjemności. Może powinieneś dzisiaj darować sobie szermierkę.

— Brzmi rozsądnie — przyznał Ant.

— Zaczekam tam na ciebie. — Rephaim machnął ręką w stronę otaczających ich drzew. Znajdowali się nieopodal jednego z murów okalających szkołę i tuż obok rósł wyjątkowo rozłożysty dąb, pod którym stała żelazna ławka. — Będę tu siedział.

— Okej. Po zajęciach przyjdę po ciebie. Następna lekcja to hiszpański. Profesor Garmy jest miła, na pewno ją polubisz — powiedział Damien i razem z Antem ruszył w stronę sali gimnastycznej.

Rephaim pokiwał głową i ręką i stał z uśmiechem przyklejonym do twarzy, ponieważ Damien ciągle zerkał z niepokojem przez ramię. Kiedy obaj adepci zniknęli mu z pola widzenia, podszedł do ławki i opadł na nią ciężko.

Cieszył się, że może posiedzieć sam, pobyć sobą — zwiesić ramiona i nie przejmować się tym, że wszyscy się na niego gapią. Czuł się tu tak obco! Co on sobie w ogóle myślał, kiedy powiedział, że chce być normalny i chodzić do szkoły tak jak inni? Nie jest taki jak inni.

„Ale ona mnie kocha. Mnie. Takiego, jaki jestem”, przypominał sobie. Sama ta myśl sprawiła, że poczuł się lepiej — jakby spadł mu niewielki kamień z serca.

A potem, ponieważ był sam, wypowiedział to na głos.

— Jestem Rephaim, a Stevie Rae kocha mnie takiego, jaki jestem.

— Rephaim! Nie!

Szepczący na poły ludzki głos dobiegał z korony dębu. Ogarnięty nagłym przerażeniem Rephaim podniósł wzrok i ujrzał trzy kruki, trzech swoich braci, którzy siedzieli na gałęzi i wstrząśnięci patrzyli na niego z niedowierzaniem.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Zoey

No dobra, wiem, że jestem nastolatką i tak dalej, ale naprawdę cienko mi idzie ze Skype’em. W ogóle w sprawach technicznych cechuje mnie pewien kretynizm. Stworzenie kręgu — w porządku. Komunikacja z pięcioma żywiołami — zdecydowanie tak. Rozpracowanie, jak zsynchronizować mojego iPhone’a z nowym kompem — raczej nie. Już na samą myśl o jakimkolwiek komunikatorze boli mnie głowa i naprawdę zaczyna brakować mi Jacka.

— Zobacz, to wcale nie jest takie trudne. Musisz tylko kliknąć w to coś. — Kramisha sięgnęła mi przez ramię i przechwyciła magiczną myszkę. — A potem w to i już. Jesteśmy na Skypie i kamerka jest włączona.

Podniosłam głowę i zobaczyłam, że wszyscy, łącznie ze Stevie Rae, Smokiem, Lenobią i Erikiem, gapią się na mnie.

W końcu Stevie Rae uśmiechnęła się i bezgłośnie szepnęła: „Prościzna”.

— Co wy konkretnie... — zaczął Smok, ale przerwało mu wejście Neferet. Dzięki Bogu, w tym samym momencie z komputera Damiena dobiegł głośno i wyraźnie władczy głos przywódczyni Najwyżej Rady Nyks.

— Bądź pozdrowiona, Zoey Redbird — powiedziała Du-antia. — Cieszę się, że możemy znowu porozmawiać.

Zwinęłam dłoń w pięść i przycisnęłam do serca, po czym ukłoniłam się z szacunkiem.

— Bądź pozdrowiona, Duantio. Dziękuję, że znalazłaś czas na tę rozmowę.

— Bądź pozdrowiona, Duantio — odezwała się Neferet, podchodząc do mnie i składając oficjalny ukłon. Zauważyłam, że rzuciła krótkie pytające spojrzenie na Smoka, a potem uśmiechnęła się jedwabiście i ciągnęła: — Jestem winna przeprosiny. Nie miałam pojęcia o tej rozmowie. Oczekiwałam jedynie zwykłego zebrania szkolnej rady — powiedziała i przeszyła mnie spojrzeniem swoich szmaragdowych oczu. — Czy ty za to odpowiadasz, Zoey?

— Tak, oczywiście. Powiedziałabym ci wcześniej, ale dopiero przyszłaś — z uśmiechem odparłam superra-dosnym tonem. Zanim Neferet zdążyła cokolwiek powiedzieć, znowu zwróciłam się do Duantii: — Chciałam, żeby Najwyższa Rada poznała wszystkie szczegóły związane z niesamowitym pojawieniem się wczoraj Nyks w szkole — dodałam i przerwałam. Skinęłam głową w stronę Neferet, jakbym chciała ująć ją w rozmowie. — Wiedziałam, że Neferet też będzie chciała z wami na ten temat porozmawiać.

— To prawda, mamy niewiele informacji i między innymi dlatego czekałam na tę rozmowę. — Spojrzenie Duantii powędrowało ode mnie w stronę Neferet. — Próbowałam się z tobą dzisiaj skontaktować, kiedy poinstruowałam Smoka, że ma pozwolić czerwonym adeptom i grupie Zoey uczęszczać na zajęcia. Jednak nie udało mi się złapać ciebie, najwyższa kapłanko.

Wyczułam, jak Neferet się najeża, ale ostatecznie rzuciła tylko:

— Byłam zatopiona w głębokiej modlitwie.

— To kolejny powód, by teraz porozmawiać — stwierdziła Duantia.

— Nyks dokonała prawdziwego cudu — powiedziałam, po czym skinęłam na Stevie Rae, żeby podeszła do kamery. — To Stevie Rae, pierwsza czerwona najwyższa kapłanka.

Moja przyjaciółka przyłożyła do serca zwiniętą dłoń i pokłoniła się głęboko.

— Ogromnie się cieszę, że mogę cię poznać.

— Bądź pozdrowiona, Stevie Rae. Wiele słyszałam o tobie i o czerwonych adeptach. Oczywiście miałam już okazję poznać czerwonego wojownika Starka. Nyks jest wyjątkowo hojna, jeśli chodzi o cuda.

— Dziękuję, ale to, że jesteśmy czerwoni i tak dalej, to żaden cud. — Stevie Rae spojrzała na mnie i dodała: — A przynajmniej nie o takich cudach mówiła Zoey. — Odchrząknęła i wyjaśniła: — Cud Nyks ma związek z moim wybrankiem Rephaimem.

Duantia otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

— Czy nie tak nazywało się jedno ze stworzeń znanych jako Kruki Prześmiewcy?

— Owszem. — Głos Smoka był tak samo ostry jak wyraz jego twarzy. — To imię kreatury, która zamordowała moją Anastasię.

— Przyznam, że nie rozumiem. Jak taka bestia może być czyimś wybrankiem?

Zaczęłam szybko nawijać, nie dając Neferet szansy na to, żeby powiedziała coś okropnego.

— Rephaim był kiedyś Krukiem Prześmiewcą i Smok ma rację, wtedy zabił Anastasię — powiedziałam i popatrzyłam na Smoka. Spojrzenie mu prosto w oczy było jednak wyjątkowo trudne. — Rephaim poprosił Nyks o wybaczenie tego morderstwa.

— A także wszystkiego złego, co zrobił jako syn Kalony — dodała Stevie Rae.

— Zbiorcze wybaczenie to... — zaczęła Neferet, ale przerwałam jej.

— Zbiorcze wybaczenie to dar, którym nasza bogini może kogoś obdarzyć, i to właśnie zrobiła — powiedziałam i spojrzałam na Stevie Rae. — Powiedz przywódczyni Najwyższej Rady, co zrobiłaś.

Stevie Rae skinęła głową i przełknęła ciężko ślinę.

— Kilka tygodni temu znalazłam Rephaima ledwie żywego. Został zestrzelony i spadł na ziemię. Nie wydałam go — oznajmiła, po czym oderwała wzrok od monitora i Duan-tii i popatrzyła na Smoka. — Nie chciałam, żeby ktokolwiek został skrzywdzony, nie chciałam też zrobić nic złego — rze-kła błagalnie.

— Ten potwór zabił moją partnerkę — odparł Smok. — Tej samej nocy został zestrzelony i powinien był umrzeć.

— Profesorze Lankford, proszę pozwolić, by czerwona najwyższa kapłanka kontynuowała swoją spowiedź — powiedziała Duantia.

Widziałam, że Smok zaciska zęby, warga uniosła mu się lekko w pogardliwym uśmieszku, lecz nie patrzyłam na niego dłużej, bo moją uwagę przykuły słowa Stevie Rae.

— Smok ma rację. Tamtej nocy Rephaim umarłby, gdyby nie moja pomoc. Nikomu o nim nie mówiłam, to znaczy nikomu oprócz mojej mamy, jednak to było później. Zaopiekowałam się nim wtedy, ocaliłam mu życie. A w zamian on uratował moje, i to dwukrotnie. Raz ocalił mnie przed białym bykiem ciemności.

— Zmierzył się dla ciebie z ciemnością? — Duantia była zszokowana.

— Tak.

— A dokładnie mówiąc, dla niej odwrócił się od ciemności — zauważyłam, podejmując opowieść. — Wczoraj wieczorem poprosił Nyks o wybaczenie i przysiągł kroczyć jej drogą.

— A wtedy bogini zrobiła z niego chłopaka! — powiedziała Stevie Rae z takim entuzjazmem, że nawet usta Duan-tii drgnęły w uśmiechu.

— Tylko od zmierzchu do świtu — wtrąciła Neferet lodowatym tonem, jakby chciała wylać na nich kubeł zimnej wody. — w ciągu dnia jest skazany na bycie krukiem, potworem pozbawionym wspomnień związanych z życiem w ciele człowieka.

— To kara za wszystko zło z przeszłości — wyjaśniła Stevie Rae.

— I teraz jako chłopak Rephaim chce chodzić do szkoły jak wszyscy adepci — dodałam.

— Niesamowite — odezwała się Duantia.

— W tej szkole nie ma miejsca dla takiej kreatury — oznajmił Smok.

— Do szkoły nie chodzi kreatura — odpowiedziałam — tylko chłopak. Ten sam, któremu Nyks wybaczyła. Ten sam, którego Stevie Rae wybrała. Ten sam wreszcie, który próbował przysiąc, że będzie ci służył.

— Odrzuciłeś go, Smoku? — zapytała Duantia.

— Tak.

— I dlatego usunęłam ich wszystkich ze szkoły — powiedziała Neferet spokojnym, rozważnym, dorosłym głosem. — Mój mistrz szermierki nie toleruje jego obecności i ma do tego prawo. Kiedy grupa Zoey wybrała lojalność nie wobec nas, ale wobec Stevie Rae i Kruka Prześmiewcy, nie miałam wyboru. Musieli wszyscy odejść.

— To już nie jest Kruk Prześmiewca. — Stevie Rae wydawała się naprawdę wkurzona.

— Nadal jest tym samym stworzeniem, które zabiło moją partnerkę. — Głos Smoka zabrzmiał jak smagnięcie biczem.

— Chwileczkę! — polecenie Duantii wystrzeliło z komputera. Mimo kilku tysięcy kilometrów odległości, mimo że głos dochodził do nas przez Skype’a, moc płynąca z niego wypełniła całe pomieszczenie. — Neferet, pozwól, że się upewnię, czy wszystko właściwie zrozumiałam. Nasza bogini pojawiła się w Domu Nocy i wybaczyła Krukowi Prześmiewcy Rephaimowi, a potem obdarzyła go ludzką postacią na godziny nocne, zaś w ramach kary przeklęła go ciałem kruka na czas dnia?

— Tak — odparła Neferet.

Duantia pokręciła powoli głową.

— Neferet, jakąś częścią siebie... przy czym zaznaczam, że chodzi o wspomnienie mojej bardzo młodej wersji... jakąś częścią siebie rozumiem twoją reakcję na te niezwykłe wydarzenia, jednak nie miałaś racji. Mówiąc wprost, nie możesz usunąć ze szkoły grupy adeptów, którzy zawinili tylko lojalnością wobec przyjaciół. Zwłaszcza tej grupy adeptów. Bo ta grupa została naznaczona przez boginię.

— No właśnie, to sprowadza nas do drugiej sprawy, którą chciałam przedyskutować — powiedziałam. — Ze względu na różnice pomiędzy czerwonymi adeptami a normalnymi faktycznie lepiej byłoby, gdyby czerwoni zostali wydaleni. — Skrzywiłam się. — To znaczy moment, nie tak to miało zabrzmieć.

— Zoey chciała powiedzieć, że nie zaznamy spokoju, jeśli nie będziemy przebywać pod ziemią — przyszła mi w sukurs Stevie Rae. — A tu nie ma odpowiednich warunków.

— I dlatego na dzień czerwoni adepci chcieliby zostawać w tunelach pod dworcem, a nocą w dni powszednie przyjeżdżać tu autobusem na lekcje. Grupa Stevie Rae nie jest zbyt liczna, więc ja, czerwona kapłanka oraz dwaj wojownicy powinniśmy dać sobie radę ze wszystkim — powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się do Neferet najszerzej, jak potrafiłam. — Neferet jest tak rewelacyjną najwyższą kapłanką, że z pewnością poradzi sobie ze wszystkimi zmianami.

Zapanowała długa cisza, podczas której Neferet i ja patrzyłyśmy sobie w oczy.

Wreszcie Duantia przemówiła:

— Neferet, jakie jest twoje zdanie?

Zanim Neferet odwróciła się do kamery, zauważyłam, że przez jej twarz przemknął wyraz próżności.

— Po wysłuchaniu twojej wypowiedzi, Duantio, stwierdzam, że rzeczywiście podjęłam wczoraj zbyt pochopną decyzję. Jako osoba, której Nyks całkiem niedawno także wybaczyła, powinnam dążyć do naśladowania jej boskiej dobroci. Najwyraźniej bogini ma szczególne plany co do Zoey i jej towarzyszy. Być może najlepiej by było, gdyby przebywali z dala od Domu Nocy. Ale oczywiście musieliby nadal przestrzegać naszych zasad i uznawać mnie za swoją najwyższą kapłankę.

— Eee, niekoniecznie — odparłam, ignorując przeszywające spojrzenie Neferet i koncentrując się wyłącznie na Duantii. — Czas spędzony na wyspie Skye z królową Sgiach naprawdę wiele dla mnie znaczył. Zbliżyłyśmy się do siebie. Sgiach powiedziała nawet, że chciałaby objąć mnie swoją protekcją i otworzyć wyspę na wpływy świata współczesnego. W tej chwili nie mogę udać się na Skye, ale pragnęłabym pójść w jej ślady. — Wzięłam głęboki oddech i dokończyłam pospiesznie: — Chcę oficjalnie ogłosić, że tunele pod dworcem nie podlegają jurysdykcji Domu Nocy, tak samo jak zrobiła Sgiach z wyspą Skye. — Spojrzałam prosto na Neferet. — I tak samo jak Sgiach nie będę wchodziła ci w drogę, jeśli ty nie będziesz przeszkadzała mnie.

— Śmiesz ogłaszać się królową? — Neferet wydawała się zdumiona.

— Ja nie, Sgiach natomiast i jej strażnik to zrobili. A Stark został uznany za mojego strażnika. W Zaświatach miał miecz i tak dalej. To mój wojownik, co z zasady oznaczałoby, że jestem królową. Niewiele znaczącą — dodałam.

— Nie sądzę, żeby to było właściwe — powiedziała Neferet.

— Ja też nie — poparł ją Smok.

Popatrzyłam na niego, próbując przekazać mu telepatycznie: Naprawdę? Chcesz powiedzieć, że zgadzasz się z Nefe-ret, mimo że tyle o niej wiesz? Smok jednak wpatrywał się w jakiś punkt poza mną, jakby mnie zupełnie nie widział.

— Zoey Redbird, muszę skonsultować się w tej sprawie z Najwyższą Radą. Nie popieramy idei ustanawiania królowych wampirów. Wampiry mogą być kapłankami, strażnikami, profesorami oraz wybierać rozmaite ścieżki wynikające z tychże powołań. Taka jest nasza stara tradycja.

— Ale Sgiach jest królową — nie dawałam za wygraną. — I to od stuleci. A to wystarczająco długo, by stało się tra-dycją.