Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
“Doskonała próżnia” jest formą wyrafinowanej zabawy z czytelnikiem, innymi książkami, konwencjami i teorią literatury. Streszczenia i analizy fikcyjnych utworów pisarskich wykraczają poza samą parodię modnych kierunków artystycznych. Uzupełniają je teksty, będące apokryficzną wersją nauki, takie jak fascynująca koncepcja Kosmosu jako Gry, przedstawiona w “Nowej Kosmogonii”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 298
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Stanisław Lem
„Doskonała próżnia”
© Copyright by Tomasz Lem, 2016
projekt okładki: Anna Maria Suchodolska
© Copyright for this edition: Pro Auctore Wojciech Zemek
www.cyfrant.pl
ISBN 978-83-63471-09-5
Kraków
2019
wydanie drugie poprawione
Wszelkie prawa zastrzeżone
St.Lem „Doskonała próżnia”
Marcel Coscat „Les Robinsonades”
Patrick Hannahan „Gigamesh”
Simon Merril „Sexplosion”
Alfred Zellermann „Gruppenführer Louis XVI”
Solange Marriot „Rien du tout, ou la conséquence”
Joachim Fersengeld „Perycalypsis”
Gian Carlo Spallanzani „Idiota”
„Do Yourself a Book”
Kuno Mlatje „Odys z Itaki”
Raymond Seurat „Toi”
Alistar Waynewright „Being Inc.”
Wilhelm Klopper „Die Kultur als Fehler”
Cezar Kouska „De impossibilitate vitae”
Arthur Dobb „Non serviam”
Alfred Testa „Nowa Kosmogonia”
Alfred Testa
Wasza Królewska Mość, Panie i Panowie. Pragnę skorzystać ze szczególnych własności miejsca, z którego przemawiam, aby opowiedzieć wam o okolicznościach, jakie doprowadziły do powstania nowego obrazu Wszechświata i tym samym wyznaczyły kosmiczne położenie ludzkości w sposób radykalnie odmienny od historycznego. Podniosłością tych słów zwracam się nie do własnej pracy, lecz do pamięci nieżyjącego już człowieka, któremu zawdzięczamy tę nowinę. Będę mówił o nim, ponieważ zaszło to, czego najbardziej nie chciałem: praca moja przesłoniła – w opinii współczesnych – dzieło Arystydesa Acheropoulosa i to tak, że historyk nauki, profesor Bernard Weydenthal, więc specjalista, zdawałoby się, kompetentny, napisał niedawno w swej książce „Die Welt als Spiel und Verschwörung”, że główna publikacja Acheropoulosa, „The New Cosmogony”, nie była wcale hipotezą naukową, lecz fantazją na poły literacką, w której prawdziwość nie wierzył sam autor. Podobnie profesor Harlan Stymington w „The New Universe of the Games Theory” wyraził się, że pod nieobecność prac Alfreda Testy myśl Acheropoulosa pozostałaby jedynie luźnym pomysłem filozoficznym, w rodzaju, na przykład, Leibnizowskiego świata harmonii przedustawnej, którego to obrazu nigdy wszak nauki ścisłe poważnie nie traktowały.
Tak więc podług jednych wziąłem na serio to, czego poważnie nie brał sam twórca idei; podług innych wyprowadziłem na czyste wody przyrodoznawstwa myśl, zaplątaną w spekulatywność filozofowania pozanaukowego. Tak błędne osądy wymagają złożenia wyjaśnień, jakich potrafię udzielić. Prawdą jest, że Acheropoulos był filozofem przyrody, a nie fizykiem czy kosmogonistą, i że wyłożył swoje idee bezmatematycznie. Prawdą jest też, że pomiędzy intuicyjnym obrazem jego kosmogonii a moją sformalizowaną teorią zachodzi niemało różnic. Lecz prawdą jest przede wszystkim to, że Acheropoulos mógł się wybornie obyć bez Testy, natomiast Testa wszystko zawdzięcza Acheropoulosowi. Ta różnica nie jest bagatelna. Aby ją wyłożyć, muszę prosić was o nieco cierpliwości i uwagi.
Kiedy garstka astronomów zajęła się w połowie XX wieku roztrząsaniem problemu tak zwanych cywilizacji kosmicznych, przedsięwzięcie ich było czymś zupełnie marginalnym dla astronomii. Uczony ogół traktował je jako hobby kilkudziesięciu oryginałów, których nie brak nigdzie, a więc i w nauce. Ogół ten nie sprzeciwiał się aktywnie poszukiwaniom sygnałów pochodzących od owych cywilizacji, zarazem jednak nie dopuszczał możliwości, aby istnienie tych cywilizacji mogło wpływać na obserwowany przez nas Kosmos. Jeśli więc ten czy ów astrofizyk ważył się oświadczyć, że widmo emisji pulsarów lub energetyka kwazarowa bądź pewne zjawiska jąder galaktycznych wiążą się z rozmyślną działalnością mieszkańców Uniwersum, to żaden z poważnych autorytetów nie uznawał takiego oświadczenia za naukową hipotezę godną sumiennego badania. Astrofizyka i kosmologia pozostawały głuche na tę problematykę: w jeszcze wyższym stopniu dotyczyła taka obojętność fizyki teoretycznej. Nauki trzymały się tedy takiego mniej więcej schematu: jeśli chcemy poznać mechanizm zegara, to, czy na jego trybach i wagach znajdują się bakterie, nie ma najmniejszego znaczenia ani dla budowy, ani dla kinematyki zegarowego werku. Bakterie na pewno nie mogą wpłynąć na chód zegara! Tak właśnie uznawano wówczas – że istoty rozumne nie mogą wtrącić się w chód kosmicznego werku, toteż werk ów należy badać, całkowicie ignorując ich ewentualną w nim obecność.
Jeśli nawet któryś z luminarzy fizyki ówczesnej przystałby na perspektywę wielkiego przewrotu w kosmologii i fizyce, przewrotu powiązanego z istnieniem w Kosmosie istot rozumnych, to jedynie pod takim warunkiem: o ile odkryte zostaną cywilizacje kosmiczne, o ile odbierze się ich sygnały, i tym sposobem pozyska się całkiem nowe wiadomości o prawach Natury, to, w samej rzeczy, taką drogą – lecz tylko taką! – może dojść do poważnych przekształceń w łonie nauki ziemskiej. To wszakże, żeby rewolucja astrofizyczna mogła nastąpić pod nieobecność podobnych kontaktów – więcej! – żeby b r a k takich kontaktów, zupełna nieobecność sygnałów i objawów tak zwanej „astroinżynierii” – miały zapoczątkować największą rewolucję w fizyce i radykalnie zmienić nasze poglądy na Kosmos – to na pewno nie postało w głowie żadnemu z ówczesnych autorytetów.
A przecież za życia niejednego z tych wybitnych uczonych ogłosił Arystydes Acheropoulos swoją „Nową Kosmogonię”. Książka jego wpadła mi w ręce, kiedy byłem doktorantem matematycznego wydziału na uniwersytecie szwajcarskim, w tym samym mieście, w którym Albert Einstein niegdyś pracował jako urzędnik biura patentowego, zajmując się, w wolnych chwilach, tworzeniem podstaw teorii względności. Mogłem przeczytać tę książeczkę, ponieważ była wydana w tłumaczeniu angielskim, nadzwyczaj podłym, dodam, a ponadto była to pozycja opublikowana w serii Science Fiction przez wydawcę, który ogłaszał wyłącznie taką beletrystykę. Oryginalny tekst uległ przy tym skróceniu prawie o połowę – jak się dowiedziałem znacznie później. Zapewne okoliczności tego wydania (na które Acheropoulos nie miał wpływu) ukształtowały osąd, jakoby pisząc „Nową Kosmogonię”, sam nie brał poważnie zawartych w niej tez.
Obawiam się, że obecnie, w czasach pośpiechu i jednodniowej mody, nikt poza historykiem nauki i bibliografem nie bierze do ręki „Nowej Kosmogonii”. Człowiek oświecony zna tytuł dzieła i słyszał o autorze: to wszystko. Tym samym człowiek taki sam siebie obrabowuje z niezwykłego przeżycia. Nie tylko treść „Nowej Kosmogonii” pozostała mi żywo w pamięci, jakem ją czytał dwadzieścia jeden lat temu, lecz wszystkie doznania, co towarzyszyły lekturze. Było to doświadczenie szczególne. Od chwili, kiedy chwyta się po raz pierwszy rozmiar autorskiego konceptu, kiedy w umyśle czytelnika zarysowuje się na dobre idea palimpsestowego Kosmosu-Gry, z jego niewidzialnymi, trwale obcymi sobie Graczami, nie opuszcza już czytającego wrażenie, że obcuje z czymś rewelacyjnie, wstrząsająco nowym – a jednocześnie, że to jest plagiatowa powtórka, w przekładzie na język przyrodniczych nauk, najstarszych mitów, stanowiących nieprzenikliwe dno ludzkiej historii. To przykre, a nawet udręczające wrażenie pochodzi, jak sądzę, stąd, że wszelką syntezę fizyki i woli mamy za niedopuszczalną, powiedziałbym – sprośną dla racjonalnego rozumu. Projekcją woli są bowiem wszystkie prastare mity kosmogoniczne, objawiające z namaszczoną powagą i w tonacji tej prostodusznej naiwności, która jest utraconym rajem człowieczeństwa, jak Byt powstawał z walki demiurgicznych pierwiastków, oblekanych podaniami w różne ciała i kształty, jak świat rodził się z miłosno-nienawistnego uścisku bogów-zwierząt, bogów-duchów czy nadludzi, i podejrzenie, że to właśnie starcie, będące najczystszym rzutowaniem antropomorfizmu w obszar kosmicznej zagadki, że sprowadzenie Fizyki do Żądz było prawzorem, jakim się posłużył autor – to podejrzenie już nie daje się unicestwić.
Tak widziana Nowa Kosmogonia okazuje się niewymownie Starą Kosmogonią, a próba wyłożenia jej w języku empirii przedstawia się niczym kazirodztwo, rezultat trywialnej nieumiejętności trzymania osobno pojęć i kategorii, które n i e m a j ą p r a w a połączenia się w jednolitym związku. Książka ta dotarła podówczas do niewielu wybitnych myślicieli i wiem teraz, bo słyszałem to od niejednego, że była tak właśnie czytana: z rozdrażnieniem, irytacją, ze wzgardliwym wzruszeniem ramion, przez co nikt jej chyba nie doczytał do końca. Nie należy zbytnio się oburzać na taką aprioryczność, na taki bezwład uprzedzeń, gdyż, doprawdy, rzecz patrzy chwilami na dubeltowe głupstwo: zamaskowanych bogów, przebranych za istoty materialne, prezentuje nam suchym językiem rzeczowych twierdzeń, a zarazem prawa Natury zwie skutkami ich konfliktu. W efekcie zostajemy obrabowani ze wszystkiego naraz: tak z wiary, pojmowanej jako szczytująca w doskonałości Transcendencja, jak z Nauki, w jej rzetelnej, laickiej i obiektywnej powadze. Ostatecznie nie pozostaje nam nic – wszystkie pojęcia wyjściowe okazują kompletną nieprzydatność po obu stronach; ma się uczucie, że zostało się potraktowanym po barbarzyńsku, okradzionym w ramach wtajemniczenia, które nie jest ani religijne, ani naukowe.
Spustoszenia, jakiego ta książka narobiła w moim umyśle, nie potrafię opisać. Zapewne – obowiązkiem uczonego jest być niewiernym Tomaszem w nauce; wolno kwestionować każde jej twierdzenie – lecz nie można przecież podawać w wątpliwość wszystkich naraz! Acheropoulos uchylał się rozpoznaniu swej wielkości bez rozmysłu własnego, zapewne, lecz nader skutecznie! Był to, nikomu nieznany, syn małego narodu; nie reprezentował rzetelnej fachowości ani na terenie fizyki, ani na terenie kosmologii; i wreszcie – a to już przepełniało czarę – nie miał żadnych poprzedników – rzecz niebywała w dziejach: każdy bowiem myśliciel, każdy rewolucjonista ducha posiada jakichś nauczycieli, których przekracza – lecz zarazem, do których się odwołuje. Lecz ten Grek przyszedł sam: o samotności, co musiała być udziałem takiego prekursorstwa, świadczy całe jego życie.
Nie znałem go nigdy i niewiele wiem o nim; sposób, w jaki zarobkował na chleb, był mu zawsze obojętny; pierwszą wersję „Nowej Kosmogonii” napisał, mając trzydzieści trzy lata, już jako doktor filozofii, lecz nie mógł jej nigdzie opublikować; klęskę swojej idei, klęskę przyżyciową, zniósł po stoicku; próby ogłoszenia „Nowej Kosmogonii” bardzo szybko porzucił, zrozumiawszy ich daremność. Był kolejno odźwiernym tego samego uniwersytetu, na którym zyskał stopień doktora filozofii dzięki znakomitej pracy o kosmogonii porównawczej starożytnych ludów; studiował zaocznie matematykę i zarazem pracował jako pomocnik piekarza, potem jako woziwoda; nikt z tych, z którymi się stykał, nie usłyszał odeń jednego słowa o „Nowej Kosmogonii”. Był skryty i ponoć bezwzględny dla najbliższych i dla siebie. Otóż ta właśnie bezwzględność wypowiadania rzeczy w najwyższym stopniu wszetecznych jednocześnie względem nauki i wiary, ta wszechherezja, ta jego uniwersalna bluźnierczość, wypływająca z intelektualnej odwagi, musiała odstrychnąć od niego wszystkich czytelników. Przypuszczam, że przyjął propozycję angielskiego wydawcy tak, jak rozbitek na bezludnej wyspie rzuca na fale morza butelkę z zawartym w niej sygnałem; chciał pozostawić ślad swojej myśli, ponieważ był pewien jej prawdziwości.
Otóż, nawet okropnie okaleczona nędznym przekładem i bezmyślnymi skrótami, „Nowa Kosmogonia” jest dziełem niesamowitym. Acheropoulos zdruzgotał w niej wszystko, absolutnie wszystko, co nauka i co wiara utworzyły w przeciągu wieków; sporządził tę swoją pustynię, zasypaną odłamkami zmiażdżonych przez siebie pojęć, żeby wziąć się do roboty od początku, to jest, żeby Kosmos zbudować od nowa. To okropne widowisko wywołuje reakcje obronne: należy uznać, że autor jest to zupełny szaleniec albo zupełny nieuk. Jego naukowym tytułom nie daje się zwyczajnie wiary. Kto go odtrącał w ten sposób, odzyskiwał równowagę ducha. Pomiędzy mną a wszystkimi innymi czytelnikami „Nowej Kosmogonii” zaszła tylko ta różnica, że nie mogłem tego zrobić. Kto nie odrzuca tej książki w całości, od pierwszej do ostatniej litery, ten przepadł: nie uwolni się już od niej nigdy. Środek, jeśli gdziekolwiek, tu jest wyłączony na pewno: jeżeli ani wariat, ani ignorant, to geniusz.
Niełatwo udzielić zgody na taką diagnozę! Tekst mieni się bezustannie w oczach czytelnika: nietrudno spostrzec, że matryca konfliktowego starcia, więc Gry, jest szkieletem formalnym wszelkiej religijnej wiary, niewyzbytej do końca pierwiastków manichejskich, a gdzież są takie religie, w których nie ma ich nawet śladowo? Z zamiłowania i wykształcenia jestem matematykiem; fizykiem zostałem za sprawą Acheropoulosa. Jest dla mnie całkiem pewne, że wszelkie związki, w jakie mógłbym wstąpić z fizyką, byłyby zawsze luźne i przypadkowe – gdyby nie ten człowiek. On mnie nawrócił; mogę nawet pokazać miejsce w „Nowej Kosmogonii”, które tego dokonało. Chodzi o siedemnasty paragraf szóstego rozdziału książki, ten, który mówi o zdumieniu Newtonów, Einsteinów, Jeansów, Eddingtonów, że prawa Natury są do matematycznego uchwycenia, że matematyka, ten płód czystej roboty logicznej ducha, może sprostać Kosmosowi. Niektórzy z owych wielkich, jak Eddington, jak Jeans, sądzili, że sam Stwórca był matematykiem i ślady tej jego charakterystyki rozpoznajemy w dziele stworzenia. Acheropoulos wskazuje, że okres takiej fascynacji fizyka teoretyczna ma już poza sobą, ponieważ zauważono, że formalizmy matematyczne mówią o świecie albo zbyt mało, albo zbyt wiele naraz: matematyka jest tedy takim przybliżeniem struktury Uniwersum, które nigdy niejako nie trafia w samo sedno, w sam cel, lecz zawsze tuż obok. Myśmy mieli ten stan rzeczy za przejściowy, on zaś odpowiada: nie udało się fizykom stworzyć ogólnej teorii pola, nie potrafili złączyć zjawisk makro- i mikroświata, ale to nastąpi. Dojdzie do pokrycia się świata i matematyki, nie dzięki temu, że dalszym rekonstrukcjom ulegnie matematyczny aparat, nic podobnego. Do pokrywania się dojdzie, kiedy praca kreacyjna dosięgnie kresu: a ona jest jeszcze w toku. Prawa Natury j e s z c z e nie są takie, jakie „mają” być; staną się takie nie dzięki udoskonaleniu Matematyki, lecz dzięki właściwym przekształceniom Wszechświata!
Panie i Panowie, ta największa ze wszystkich herezji, jakie spotkałem w życiu, urzekła mnie. Gdyż co takiego mówi właściwie Acheropoulos dalej w tymże rozdziale: ni mniej, ni więcej, tylko że fizyka uniwersum jest skutkiem jego – to znaczy, Kosmosu – socjologii… Ale żeby właściwie zrozumieć takie horrendum, musimy cofnąć się do szeregu spraw podstawowych.
Samotność myśli Acheropoulosa nie ma sobie równych w historii rozumu. Idea Nowej Kosmogonii wyłamuje się wbrew pozorom plagiatowym, o jakich mówiłem – zarówno z porządków wszelkiej metafizyki, jak i wszelkiej metody przyrodoznawstwa. Wrażenie obcowania z plagiatem jest winą czytelnika: jego myślowej bezwładności. Czysto odruchowo sądzimy bowiem, że cały materialny świat ostro podlega takiej dychotomii logicznej: albo został stworzony przez Kogoś (a wtedy, stojąc na gruncie wiary, zwiemy tego Kogoś – Absolutem, Bogiem, Duchem Sprawczym) – albo też nie został przez nikogo stworzony: a wówczas znaczy to, tym samym, gdy zajmujemy się światem jako uczeni – że go nikt nie stworzył. Otóż Acheropoulos powiedział: Tertium Datur. Świat nie został stworzony przez Nikogo, lecz został jednak sporządzony; Kosmos posiada Sprawców.
Dlaczego Acheropoulos nie miał żadnego poprzednika? Podstawowa jego myśl jest wcale prosta – i nie odpowiada prawdzie to, jakoby nie można jej było wyartykułować przed powstaniem takich dyscyplin, jak teoria gier lub algebra struktur konfliktu. Jego myśl fundamentalną można było wypowiedzieć jeszcze w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, a bodaj i wcześniej. Czemu nikt więc tego nie zrobił? Jak przypuszczam, dlatego, ponieważ nauka, wyzwalając się, w trakcie prac oswobodzicielskich spod jarzma dogmatu religijnego, nabyła swoistej alergii pojęciowej. Pierwotnie Nauka zderzała się z Wiarą, co dawało znane, często okropne skutki, których Kościoły po dziś dzień co nieco się wstydzą, i to, chociaż Nauka wybaczyła im milcząco dawniejsze prześladowania. W końcu doszło do stanu ostrożnej neutralności między Nauką i Wiarą: jedna stara się nie wchodzić drugiej w paradę. Skutkiem owej koegzystencji, dość drażliwej, dość naprężonej, stało się zaślepienie nauki – widome jako omijanie przez nią miejsca, w którym spoczywała idea Nowej Kosmogonii. Idea ta wiąże się ściśle z pojęciem Intencjonalności, czyli z tym, które jest niepozbywalne dla wiary w Boga osobowego, bo stanowi jej opokę. Przecież, podług religii, Bóg stworzył świat aktem woli i zamysłu, to znaczy – aktem intencjonalnym. Tym samym Nauka uznała owo pojęcie za podejrzane, a wręcz nawet zakazane. Stało się ono w niej tabu. Na terenie nauki nie wolno było się o nim nawet zająknąć, z obawy przed popadnięciem w śmiertelny grzech odchylenia irracjonalistycznego. Ten lęk zagwoździł nie tylko usta, lecz i mózgi uczonych.
Zaczniemy teraz niejako jeszcze raz od początku. W końcu lat siedemdziesiątych XX wieku zagadka Silentium Universi zdobyła niejaką sławę. Interesował się nią najszerszy ogół. Po pierwszych, wstępnych próbach odebrania sygnałów kosmicznych (były to prace Drake’a w Green Bank), przyszły następne projekty – realizowane tak w ZSRR, jak i w USA. Lecz Uniwersum, wysłuchiwane najsubtelniejszymi aparatami elektromagnetycznymi, zachowywało uporczywe milczenie, pełne jedynie szumu i trzasku żywiołowych wyładowań gwiezdnej energii. Kosmos objawiał swą martwotę – we wszystkich naraz czeluściach. Nieobecność sygnałów „Innych”, a zarazem brak śladu ich „astroinżynieryjnych prac” stawały się udręką nauki. Biologia wykryła naturalne warunki, sprzyjające narodzinom życia z materii martwej. Udało się nawet laboratoryjnie doprowadzić do biogenezy. Astronomia wykryła częstość planetogenezy, mnóstwo gwiazd posiada – jak ustalono niezbicie – rodziny planetarne. Tak więc nauki schodziły się w jednogłośnym twierdzeniu, że życie rodzi się w toku naturalnych przemian kosmicznych, że jego ewolucja winna być pospolitym zjawiskiem Wszechświata, i zwieńczenie ewolucyjnego drzewa przez rozum organicznych istot uznano za prawidłowość przyrodniczą.
Nauki sporządziły więc obraz Kosmosu zamieszkanego, a zarazem twierdzeniom tym uparcie przeczyły fakty obserwacyjne. Podług teorii otaczał Ziemię – co prawda w gwiezdnym oddaleniu – tłum cywilizacji. Podług praktyki obserwacyjnej ziała wokół nas martwa głusza. Pierwsi badacze problemu zakładali, że przeciętna odległość pomiędzy dwiema cywilizacjami kosmicznymi wynosi od 50 do 100 lat świetlnych. Dystans ten hipotetycznie zwiększono potem do 1000. W latach siedemdziesiątych radioastronomia tak się udoskonaliła, że można było szukać sygnałów idących z dziesiątka tysięcy lat świetlnych: lecz i tam rozlegał się jedynie szum słonecznych pożarów. W ciągu siedemnastu lat trwałych nasłuchów nie wyłowiono z nich ani jednego sygnału, ani jednego znaku, dającego podstawy do przypuszczenia, że stoi za nim rozumny zamysł.
Acheropoulos powiedział sobie wtedy: fakty na pewno są prawdziwe, bo one stanowią fundament poznania. Czy być może, aby fałszywe były wszystkie teorie wszystkich nauk – żeby i chemia organiczna, i biochemia syntez, i biologia teoretyczna z ewolucyjną, planetologia, astrofizyka – co do jednej pozostawały w błędzie? Nie: aż tak wszystkie, aż tak bardzo nie mogą się mylić. A zatem: fakty, jakie dostrzegamy (czy: jakich n i e dostrzegamy) widocznie wcale teoriom nie przeczą. Potrzebna jest nowa reinterpretacja zbioru danych i zbioru uogólnień. Tej syntezy właśnie się podjął.
Wiek Kosmosu i jego rozmiary musiała nauka ziemska wielokrotnie rewidować w ciągu XX stulecia. Kierunek zmian był taki sam zawsze: nie doceniano właściwie ani starości, ani rozmiarów Uniwersum. Gdy Acheropoulos przystępował do pisania „Nowej Kosmogonii”, wiek i wielkość Wszechświata podległy kolejnej rewizji: trwanie Kosmosu oceniano na co najmniej 12 miliardów lat; jego rozmiary widome – na 10 do 12 miliardów lat świetlnych. Otóż wiek systemu słonecznego wynosi około pięciu miliardów lat. Tak więc ten system nie należy do pierwszej generacji gwiazd, jaką zrodziło Uniwersum. Pierwsza generacja powstała daleko wcześniej, właśnie około dwunastu miliardów lat temu. W interwale czasowym, dzielącym powstanie owej pierwszej generacji od powstania następnych pokoleń słońc, tkwi klucz zagadki.
Doszło bowiem do rzeczy tyleż dziwnej, co zabawnej. Tego, jak może wyglądać, czym się może zajmować, jakie cele może stawiać sobie cywilizacja rozwijająca się od m i l i a r d ó w lat (a właśnie o tyle muszą być starsze od ziemskiej cywilizacje „pierwszego pokolenia”!) – tego nikt nie umiał sobie przedstawić nawet w najśmielszym rojeniu. To, czego nikt sobie nie umiał wyobrazić, jako rzecz nader niewygodna uległo tedy kompletnemu zignorowaniu. W samej rzeczy: żaden z badaczy problemu psychozoików kosmicznych nie napisał ani jednego słowa o tak długowiecznych cywilizacjach. Najodważniejsi powiadali czasem, że, być może, kwazary, pulsary – to objawy robót najpotężniejszych cywilizacji kosmicznych. Lecz prosty rachunek ukazywał, że Ziemia, gdyby się rozwijała aktualnymi tempami, mogłaby osiągnąć poziom tak skrajnych robót „astroinżynieryjnych” w przeciągu k i l k u t y s i ę c y nadchodzących lat. Co jednak miałoby nastąpić potem? Co może czynić cywilizacja, trwająca m i l i o n y razy dłużej? Astrofizycy, zajmujący się takimi kwestiami, uznali, że takie cywilizacje nic nie robią, jako że nie istnieją.
Co się z nimi stało? Astronom niemiecki, Sebastian von Hoerner, twierdził, że wszystkie one dokonały samobójstwa. Chyba tak, skoro ich nigdzie nie widać! Ależ nie, odpowiedział Acheropoulos: nie widać ich nigdzie? To my tylko ich nie dostrzegamy, ponieważ one s ą j u ż w s z ę d z i e. To jest, nie one – lecz owoce ich działania. Dwanaście miliardów lat temu, a, wówczas tak, wtedy przestwór był martwy – i rodziły się w nim pierwsze zalążki życia na planetach pierwszej gwiezdnej generacji. Lecz po upływie eonów nie pozostało nic z tamtej kosmicznej pierwociny. Jeżeli uznawać za „sztuczne” to, co przekształcone przez aktywny Rozum, to cały Kosmos, jaki nas otacza, już jest s z t u c z n y. Tak zuchwała herezja budzi natychmiastowy sprzeciw: wiemy przecież, jak wyglądają obiekty „sztuczne”, produkowane przez Rozum, zajmujący się instrumentalnymi robotami! Gdzież pojazdy, gdzie molochy maszynowe, gdzie – jednym słowem – tytaniczne technologie istot, co mają nas otaczać i stanowić gwiaździste niebiosa? Lecz to jest błąd wywołany inercją myśli, gdyż technik instrumentalnych potrzebuje tylko – powiada Acheropoulos – cywilizacja, tkwiąca w embrionalnej fazie – jak ziemska. Cywilizacja miliardoletnia nie używa żadnych. Jej narzędziem jest to, co my nazywamy Prawem Natury. Sama Fizyka stanowi „maszynę” takich cywilizacji! I to nie „gotową maszynę”: nic podobnego. „Maszyna” ta (oczywiście z maszynami mechanicznymi nie ma ona nic wspólnego) powstaje od miliardów lat i jej budowa, choć wielce zaawansowana, jeszcze się nie zakończyła!
Zuchwalstwo tego bluźnierstwa, jego potwornie rebeliancki smak, wytrąca wprost książkę Acheropoulosa z ręki czytającego – tak było na pewno z niejednym. A to przecież tylko pierwszy krok na drodze dalszych odstępstw autora, największego herezjarchy w dziejach nauki.
Acheropoulos likwiduje różnicę między „naturalnym” (wytworem Przyrody) i „sztucznym” (wytworem techniki), idąc tak daleko, że znosi różnicę bezwzględną pomiędzy Prawem Stanowionym (jurydycznym) a Prawem Natury… Neguje sąd, jakoby podział dowolnych obiektów na sztuczne i naturalne z pochodzenia był obiektywną własnością świata. Uważa ten sąd za podstawową aberrację myśli, wywołaną efektem, jaki zwie „zamknięciem pojęciowego horyzontu”.
Człowiek podpatruje przyrodę – powiada – i uczy się u niej działania; podgląda spadek ciał, pioruny, procesy spalania. Przyroda zawsze jest Nauczycielem, a on – Uczniem; po niejakim czasie poczyna wręcz imitować procesy własnego ciała. Biologia bierze u niego korepetycje, lecz i wtedy, tak samo jak jaskiniowiec, nadal uważa Przyrodę za stan graniczny doskonałości rozwiązań: mniema, iż kiedyś, kiedyś, być może prawie doścignie Naturę w perfekcji działania, ale to już będzie kres drogi. Dalej iść niepodobna, bo to, co istnieje jako atomy, jako słońca, jako ciała zwierząt, jego własny mózg – to jest w budowie nieprześcignione po wieczność. Naturalne stanowi tedy granicę ciągu prac, które je „sztucznie” powtarzają i modyfikują.
Oto błąd perspektywy, mówi Acheropoulos, czyli „zamknięcie pojęciowego horyzontu”. Sama koncepcja „doskonałości Przyrody” jest złudzeniem, jak złudzeniem jest obraz szyn schodzących się na widnokręgu. Przyrodę można zmienić we wszystkim, oczywiście, dysponując po temu odpowiednią wiedzą; można sterować atomami, a potem można odmieniać i własności atomów; lepiej przy tym wcale nie rozważać, czy to, co będzie „sztucznym” wynikiem takich prac, okaże się „bardziej doskonałe” od tego, co było dotąd – „naturalne”. Będzie to po prostu Inne – podług planu i zamiaru Działających Stron; będzie o tyle „lepsze”, tj. „doskonalsze”, że ukształtowane zgodnie z zamysłem Rozumu. Lecz jaką „absolutną lepszość” mogłaby przejawiać kosmiczna materia po jej totalnym zrekonstruowaniu? Możliwe są „rozmaite Natury”, „różne Kosmosy”, ale urzeczywistniony został tylko jeden, konkretny wariant, ten, który nas zrodził, w którym egzystujemy; to wszystko. Tak zwane „Prawa Natury” są nienaruszalne tylko dla cywilizacji „płodowej”, jak ziemska. Podług Acheropoulosa droga wiedzie ze szczebla, na którym się prawa Natury wykrywa, ku szczeblowi, na którym prawa takie można ustanawiać.
To właśnie zaszło – i zachodzi – od miliardów lat. Obecny Kosmos już nie jest polem gry sił żywiołowych, nietkniętych, ślepo rodzących i niszczących słońca czy ich systemy; nic podobnego. W Kosmosie nie da się już odróżniać tego, co „naturalne” (pierwotne), od tego, co „sztuczne” (przetworzone). Kto dokonał tych robót kosmogonicznych? Pierwsze pokolenie cywilizacji. W jaki sposób? Tego nie wiemy: nasza wiedza jest zbyt znikoma. Skąd więc i po czym można poznać, że tak jest właśnie?
Gdyby pierwsze cywilizacje – odpowiada Acheropoulos – były w swoich poczynaniach od początku swobodne, tak jak był swobodny Stwórca Kosmosu w wyobrażeniu religii – to, istotnie, zjawisk przemiany, co zaszła, nigdy nie potrafilibyśmy rozpoznać. Bóg stworzył przecież świat, za religiami, czystym aktem intencjonalnym, w całkowitej wolności; lecz sytuacja Rozumu była inna; cywilizacje powstały ograniczone własnościami pierwotnej materii, co je zrodziła; te własności uwarunkowały ich kolejne czyny; po tym, jak się owe Cywilizacje zachowują, można, w upośrednieniu, rozpoznać, jakie były startowe warunki Kosmogonii Psychozoicznej. Nie jest to rzeczą łatwą: albowiem, cokolwiek zaszło, Cywilizacje nie wyszły niezmienione z prac transformowania Wszechświata; stanowiąc jego części, nie mogły tym samym odmieniać go, siebie nie tykając.
Acheropoulos posługuje się takim modelem poglądowym: gdy na pożywce agarowej osadzimy kolonie bakterii, można zrazu rozróżniać pomiędzy wyjściowym („naturalnym”) agarem i tymi koloniami. Z czasem jednak procesy życiowe bakterii zmieniają agarowe środowisko, wprowadzając w nie jedne substancje, pochłaniając inne, tak że skład podścieliska, jego kwasowość, jego konsystencja ulega przekształceniom. Gdy zaś wskutek owych przemian – nowymi chemizmami obdarzony agar spowoduje powstanie nowych odmian bakterii, do niepoznaki wręcz przetworzonych względem rodzicielskich generacji, te nowe odmiany nie są niczym innym, jak skutkiem „biochemicznej gry”, co się toczyła pomiędzy wszystkimi koloniami naraz – a podłożem. Te późne odmiany bakterii nie powstałyby, gdyby wcześniejsze nie przemieniły środowiska; więc te późne są skutkami samej gry. A przy tym pojedyncze kolonie wcale nie muszą się bezpośrednio ze sobą kontaktować; wpływają na siebie, lecz tylko poprzez osmozę, dyfuzję, przesunięcia równowagi kwasowo-zasadowej w podścielisku. Jak widać, wstępnie powstająca gra ma tendencję do znikania – bo zastępują ją jakościowo nowe, pierwotnie nieistniejące formy rozgrywki. Podstawcie za agar – Prakosmos, a za bakterie – Pracywilizacje, a otrzymacie uproszczony obraz Nowej Kosmogonii.
To, co dotychczas powiedziałem, jest ze stanowiska wiedzy nagromadzonej historycznie całkowicie obłędne. Nic jednak nie może nam wzbronić przeprowadzania myślowych eksperymentów z najdowolniejszymi założeniami, byle były one logicznie niesprzeczne. Kiedy więc przystajemy na obraz Kosmosu-Gry, powstaje szereg pytań, na które trzeba udzielić niesprzecznych odpowiedzi. Są to pytania o stan początkowy przede wszystkim: czy możemy cokolwiek wnosić o nim, czy możemy dojść wnioskowaniem warunków wyjściowych Gry? Acheropoulos sądził, że to jest możliwe. Po to, aby w nim powstała Gra, musiał Prakosmos posiadać określone własności. Musiał być taki na przykład, aby mogły w nim powstać pierwsze cywilizacje: a zatem nie był fizycznym chaosem, lecz podlegał jakimś prawidłowościom.
Te prawidłowości nie musiały jednak być uniwersalne, to jest, wszędzie takie same. Prakosmos mógł być niejednorodny fizycznie, mógł stanowić jakby mieszaninę różnopostaciowych fizyk, nie w każdym miejscu tożsamych i nawet nie w każdym miejscu tak samo dookreślonych (procesy zachodzące pod władzą niedookreślonej fizyki nie przebiegają zawsze tak samo, chociaż ich startowe warunki mogą być analogiczne). Acheropoulos założył, że Prakosmos był właśnie taki „łaciaty” fizycznie i że cywilizacje powstać mogły tylko w jego nielicznych miejscach, znacznie od siebie oddalonych. Acheropoulos wyobrażał sobie Prakosmos jako fizyczny odpowiednik plastra pszczelego; czym w plastrze komórki, tym w Prakosmosie miały być regiony czasowo ustabilizowanej fizyki, odmiennej wszakże od fizyki regionów sąsiednich. Każda cywilizacja, rozwijając się w takim zamknięciu, w izolacji od innych, mogła sądzić, że jest samotna w całym Uniwersum, a rosnąc w energię i wiedzę, starała się nadawać otoczeniu cechy stabilności, i to w rosnącym promieniu. Gdy się to jej udawało, po bardzo długim czasie cywilizacja taka zaczynała się stykać – swoimi odśrodkowymi pracami – z fenomenami, które nie były już tylko naturalną żywiołowością otaczającej czasoprzestrzeni, lecz były przejawami prac innej cywilizacji. Tak właśnie kończyła się, podług niego, pierwsza faza Gry, faza wstępna. Cywilizacje nie kontaktowały się bezpośrednio, lecz zawsze tylko tak, że fizyka, ustanowiona przez jedną, natrafiała podczas ekspansji na fizyki sąsiednich.
Fizyki te nie mogły przechodzić w siebie bezkolizyjnie, ponieważ nie były tożsame; a nie były tożsame, ponieważ nie były takie również warunki startowe bytowania każdej oddzielnie wziętej cywilizacji. Zapewne, sądził Acheropoulos, poszczególne cywilizacje nie zdawały sobie przez dłuższy czas sprawy z tego, że nie wnikają już dłużej swymi pracami w materialny żywioł całkowicie obojętny, ale że się stykają ze sferami intencjonalnie poczętych robót – innych cywilizacji. Do zrozumienia tego stanu rzeczy doszło stopniowo. Ustalenia te, które nie zachodziły na pewno jednocześnie, otwarły następną, drugą fazę Gry. Pragnąc uprawdopodobnić tę hipotezę, Acheropoulos przytacza w „Nowej Kosmogonii” szereg wyimaginowanych scen ilustrujących ową epokę kosmiczną, kiedy to niejednakowe w naczelnych prawach Fizyki ścierały się z sobą, a fronty ich zderzeń stanowiły gigantyczne erupcje i pożary, bo wyzwalały się w nich olbrzymie ilości energii – w anihilacjach i transformacjach różnej postaci. Miały to być kolizje tak potężne, że ich echo do dziś dnia jeszcze drga w Uniwersum – jako tak zwane promieniowanie residualne (śladowe), które astrofizyka rozpoznała w latach sześćdziesiątych i przypuszczała, iż są to ostatnie resztki udarowych fal, wywołanych eksplozywnym powstaniem Kosmosu z jego niemal punktowej zarodzi. Albowiem taki wybuchowy model kreacji był podówczas uważany przez wielu za wiarygodny. Lecz po dalszych eonach cywilizacje, każda niejako na własną rękę, doszły tego, że prowadzą antagonistyczną Grę nie z żywiołem Natury, lecz – bezwiednie – z innymi cywilizacjami; otóż tym, co określiło ich dalsze strategie, był fakt zasadniczej niekomunikowalności, braku łączności z innymi, ponieważ nie można, z obszaru jednej Fizyki, przesłać żadnej informacji w obszar innej.
Każda z nich musiała więc działać w pojedynkę; kontynuacja dotychczasowej taktyki byłaby bezprzedmiotowa lub wręcz zgubna; zamiast trwonić wysiłki we frontalnych zderzeniach, należało się zjednoczyć, ale bez jakiegokolwiek porozumienia wstępnego. Decyzje takie, powzięte znów niejednocześnie, doprowadziły przecież w końcu do przejścia Gry w jej fazę trzecią, która toczy się jeszcze teraz. Albowiem praktycznie cały zbiór psychozoików Wszechświata prowadzi grę zarazem solidarystyczną i normatywną. Członkowie tego zbioru zachowują się niczym załogi okrętów, lejących podczas burzy oliwę na rozhukane fale; jakkolwiek nie uzgodniły tego postępowania, będzie ono przecież korzystne dla wszystkich. Każdy gracz działa więc podług strategii minimaksowej: istniejące warunki zmienia tak, by maksymalizować pospólną korzyść, a minimalizować szkodę. Dlatego aktualny Kosmos jest homogeniczny i izotropowy (zarządzają nim te same prawa i nie ma w nim wyróżnionych kierunków). Własności, jakie Einstein wykrył w Uniwersum, są rezultatami decyzji podjętych z osobna, lecz tożsamych ze względu na tożsamą sytuację graczy, ale tożsama była ich sytuacja s t r a t e g i c z n a na początku, a niekoniecznie – f i z y c z n a. To nie jednorodna Fizyka zrodziła strategię Gry. Na odwrót się stało: to jednorodna strategia minimaksowa zrodziła jedyną Fizykę. Id fecit Universum, cui prodest.
Panie i Panowie, podług naszej najlepszej wiedzy wizja Acheropoulosa odpowiada zarysom rzeczywistości, jakkolwiek zawiera szereg uproszczeń oraz błędów. Acheropoulos zakładał, że w obrębie różnych Fizyk może powstać ten sam typ logiki. Gdyby bowiem cywilizacja Al, zrodzona w „kosmicznej komórce” A, miała inną logikę niż cywilizacja B1, powstała w „komórce” B, to nie mogłyby obie posługiwać się tą samą strategią, a tym samym – ujednorodnić swoich Fizyk. Zakładał tedy, że nietożsame Fizyki przecież mogą spowodować powstanie jedynej Logiki – inaczej nie umiał sobie wytłumaczyć tego, co zaszło kosmicznie. W intuicji tej tkwi ziarnko prawdy, ale sprawa jest bardziej skomplikowana, niż on sądził. Odziedziczyliśmy po nim program domagający się zrekonstruowania strategii Gry – dzięki wykonaniu „odwrotnego zadania”, albowiem, wychodząc od aktualnej Fizyki, staramy się dojść tego, co ją – jako decyzje Graczy – spowodowało. Zadanie to jest utrudnione przez fakt, że przebiegu zdarzenia nie można sobie wyobrazić jako liniowego ciągu: jakoby Prakosmos zdeterminował Grę, która z kolei zdeterminowała aktualną Fizykę. Ten, kto zmienia Fizykę, tym samym przekształca samego siebie, czyli tworzy zwrotne sprzężenie między transformacjami otoczenia i autotransformacją.
To główne niebezpieczeństwo Gry spowodowało szereg t a k t y c z n y c h manewrów Graczy, bo musieli zdawać sobie z niego sprawę. Dążyli do przekształceń takich, by nie były radykalne powszechnie – czyli, by uniknąć wszechrelatywizmu, sporządzili Fizykę h i e r a r c h i c z n ą. Fizyka hierarchiczna jest „nietotalna”: nie ulega na przykład wątpliwości, że m e c h a n i k a pozostałaby nienaruszona nawet, gdyby materia w swojej warstwie atomowej nie miała własności kwantowych. Znaczy to, że poszczególne „poziomy” rzeczywistości posiadają ograniczoną suwerenność, czyli że nie wszystkie prawa danego poziomu muszą ulec zachowaniu po to, aby nad nim mógł powstać poziom następny. Znaczy to, że Fizykę można zmieniać „po trosze” i że nie każda zmiana grupy praw równa się zmianie całej Fizyki na wszystkich poziomach zjawisk. Tego rodzaju kłopoty Graczy czynią prosty, piękny obraz Gry, jaki sporządził Acheropoulos – jako historii trójfazowej – nieprawdopodobnym. Acheropoulos domyślał się, że zachodzące w toku Gry „docieranie się” różnych Fizyk musiało unicestwić część Graczy – bo nie wszystkie wyjściowe stany były przywiedlne do jednolitości. Zamiar zniszczenia Partnerów, usytuowanych niekorzystnie, wcale nie musiał patronować poczynaniom innych Graczy. O tym, kto miał przetrwać, a kto sczeznąć, zadecydował czysty przypadek, obdarzający różne cywilizacje rozmaitymi otoczeniami – wedle zasady losowości.
Acheropoulos przypuszczał, że ostatnie pożary owych straszliwych „walk”, w których kolidowały z sobą rozmaite Fizyki, możemy jeszcze dostrzec w postaci kwazarów, wydzielających energię rzędu 1063 ergów, energię, jakiej nie może wyzwolić żaden ze znanych nam procesów fizycznych, w tak względnie małej przestrzeni, jaką zajmuje kwazar. Myślał, że patrząc na kwazary, widzimy to, co działo się od 5 do 6 miliardów lat temu, w drugiej fazie Gry, bo właśnie tyle czasu pochłania bieg światła mknącego od kwazarów ku nam. Mylił się w takich hipotezach. Kwazary uważamy za zjawiska innego rzędu. Trzeba zrozumieć, że Acheropoulos nie miał danych, które umożliwiłyby mu rewizję takich poglądów. Całościowa rekonstrukcja początkowej strategii Graczy jest dla nas niemożliwa; uprawiać retrospekcję potrafimy tylko do miejsca, w którym Gracze działali – mówiąc grubo – tak mniej więcej jak dziś. Jeżeli Gra posiadała krytyczne punkty, wymuszające zasadniczą zmianę strategii, retrospekcja nie może się już cofać poza pierwszy taki punkt. A zatem nie umiemy dowiedzieć się niczego pewnego o Prakosmosie, co wydał Grę.
Gdy jednak spoglądamy w Kosmos obecny, dostrzegamy w nim – wcielone w jego strukturę – główne kanony strategii, jaką się posługują Gracze. Kosmos rozszerza się trwale; posiada szybkość graniczną, czyli barierę świetlną; prawa jego Fizyki są wprawdzie symetryczne, ale to nie jest symetria doskonała; jest zbudowany „koagulacyjnie i hierarchicznie” – jako złożony z gwiazd, co się skupiają w gromady, te z kolei tworzą Galaktyki, zgrupowane w lokalne zgęszczenia, i wreszcie wszystkie owe zgęszczenia tworzą Metagalaktykę. Nadto posiada Kosmos całkowicie asymetryczny czas. Takie są fundamentalne rysy budowy Uniwersum: dla każdego z nich znajdujemy dogłębne wyjaśnienie w strukturze Gry Kosmogonicznej, Gry pozwalającej nam pojąć zarazem, dlaczego jednym z jej kanonów naczelnych musi być przestrzeganie Silentium Universi. A zatem: dlaczego Kosmos jest urządzony tak właśnie? Gracze wiedzą, że w toku gwiezdnej ewolucji powstają nowe planety i nowe cywilizacje, więc dbają o to, by ci kandydaci na przyszłych Graczy, jakimi są młode cywilizacje, nie mogli naruszyć równowagi Gry. Dlatego Kosmos się rozszerza: gdyż tylko w takim Kosmosie, mimo że powstają w nim wciąż nowe cywilizacje, rozdzielający je dystans pozostaje wielkością stałą.
Porozumienie wiodące do „zmowy”, do powstania lokalnej koalicji nowych Graczy mogłoby jednak zajść i w takim, rozszerzającym się Kosmosie, gdyby nie miał wbudowanej bariery szybkości działań na odległość. Wyobraźmy sobie Kosmos o Fizyce zezwalającej na powiększenie szybkości rozchodzenia się działań w proporcji do zainwestowanej energii. W takim Kosmosie ten, kto by dysponował energią pięć razy większą od wszystkich innych, mógłby pięć razy szybciej informować się o stanie innych i z tą samą przewagą zadawać im ciosy. W takim Kosmosie powstaje szansa zmonopolizowania władzy nad jego Fizyką i nad wszystkimi innymi partnerami Gry. Taki Kosmos niejako zachęca do emulacji, do energetycznego współzawodnictwa, do urastania w potęgę. Otóż w realnym Kosmosie po to, by przekroczyć szybkość światła, trzeba energii nieskończenie wielkiej: inaczej mówiąc, bariery tej w ogóle nie można przebić.
Tak więc nie popłaca w nim urastanie w moc energetyczną. Podobna jest motywacja asymetrii upływu czasu. Gdyby czas był odwracalny i gdyby odwrócenie jego biegu było do urzeczywistnienia dzięki dostatecznej inwestycji środków i mocy, można by znów zdominować partnerów, tym razem dzięki szansie anulowania każdego z ich ruchów. A więc zarówno Kosmos nierozszerzający się, jak Kosmos bez bariery szybkości i wreszcie – Kosmos z odwracalnym czasem – nie pozwalają na pełną stabilizację Gry. Tymczasem szło właśnie o to, by ją stabilizować n o r m a t y w n i e: do tego sprowadzają się ruchy Graczy, wcielone w strukturę materii. Jest przecież rzeczą jasną, że udaremnienie wszelkiej perturbacji i wszelkiej agresji F i z y k ą u s t a n o w i o n ą, to środek daleko pewniejszy i bardziej radykalny niż wszystkie inne sposoby zabezpieczające (np. za pomocą praw stanowionych, zagrożeń, nadzoru, przymusu, restrykcji, kar).
Wskutek tego Kosmos stanowi e k r a n p o c h ł a n i a j ą c y wszystkich, co dorastają do poziomu Gry, aby w niej brać pełnoprawny udział. Zastają bowiem reguły, którym muszą się podporządkować. Gracze u d a r e m n i l i sobie łączność semantyczną, ponieważ porozumiewają się metodami uniemożliwiającymi złamanie reguł Gry: o ich zgodzie świadczy sama ustanowiona jedność Fizyki. Gracze udaremnili skuteczną łączność semantyczną, ponieważ utworzyli i utrwalili pomiędzy sobą takie dystanse, że c z a s z d o b y c i a strategicznie ważnej informacji o stanie innych Graczy jest zawsze większy niż czas ważności aktualnej taktyki Gry. Gdyby więc ktoś z nich nawet „rozmawiał” z sąsiednimi Partnerami, to uzyska wiadomości zawsze zdezaktualizowane w momencie ich zdobycia. A zatem w Kosmosie nie ma żadnych możliwości powstawania antagonistycznych ugrupowań, konspirowania, tworzenia centrów władzy lokalnej, koalicji, zmów itp. Dlatego Gracze nie odzywają się do siebie: sami t o s o b i e u d a r e m n i l i. Był to jeden z kanonów ustabilizowania Gry – więc i Kosmogonii. Oto wyjaśnienie części zagadki Silentium Universi. Nie możemy podsłuchać rozmów Graczy, ponieważ milczą zgodnie z rachubą strategiczną.
Acheropoulos zdołał odgadnąć ten stan rzeczy. O jego sumienności świadczy zawarta w „Nowej Kosmogonii” antycypacja zarzutów, jakie może budzić ten obraz Gry. Sprowadzają się one do podkreślenia monstrualnej dysproporcji pomiędzy miliardoletnim trudem, jakoby zainwestowanym w przebudowę całego Wszechświata, a efektami tej przebudowy, która ma na celu s p a c y f i k o w a n i e Wszechświata – wbudowaną weń Fizyką. Jak to – mówi wyimaginowany przezeń krytyk – więc miliardy lat kulturowego rozwoju jeszcze nie wystarczą społecznościom tak niepojęcie długowiecznym, aby samorzutnie zrezygnowały z wszelkich form agresji, tak iż Pax Cosmica musi być gwarantowana umyślnie przerobionymi po temu Prawami Natury? Więc wysiłek, który mierzy się energiami, bijącymi moc milionów Galaktyk naraz, nie ma na celu niczego innego oprócz ustanowienia b a r i e r i r e s t r y k c j i wojennego działania? Odpowiadał na to: ten typ Fizyki, która spacyfikowała Kosmos, był podczas narodzin Gry koniecznością, albowiem tylko jedyna strategia mogła ujednorodnić uniwersum fizycznie; w przeciwnym razie ogromne jego połacie pochłonąłby chaos ślepych kataklizmów. Warunki egzystencji były w Prakosmosie daleko sroższe niż dziś, życie powstawać mogło w nim na prawach „wyjątku z reguły” i, losowo zrodzone, losowo w nim ginęło. Rozszerzająca się Metagalaktyka, jej asymetryczny upływ czasu, jej strukturalna hierarchia – wszystko to musiało być wstępnie ustalone; był to minimalny ład, niezbędny dla utworzenia pola prac następnych.
Acheropoulos rozumiał, że skoro ta faza przekształceń stanowi historię bytu, Gracze winni mieć przed sobą jakieś nowe, dalekosiężne cele i chciał do nich dotrzeć. To mu się, niestety, nie udało. Dotykamy tutaj rozdarcia, zatajonego w jego systemie. Acheropoulos starał się bowiem ogarnąć Grę nie poprzez rekonstrukcję jej formalnej struktury, tj. logicznie, lecz poprzez stawianie się w sytuacji Graczy, tj. psychologicznie. Człowiek nie może jednak dojść ich psychologii, tak samo jak ich kodeksu etycznego; brak mu do tego danych; nie możemy sobie wystawić, co myślą, co czują, czego łakną Gracze, tak samo, jak nie można budować Fizyki, wystawiając sobie, co to znaczy, kiedy „istnieje się jako elektron”.
Immanencja bytu Gracza jest dla nas nieosiągalna tak samo, jak immanencja elektronowego bytu. To, że elektron stanowi martwą cząstkę procesów materii, a Gracz przedstawia istotę rozumną, więc ponoć taką jak my, nie ma istotnego znaczenia. Mówię o rozdarciu Acheropoulosowego systemu, ponieważ Acheropoulos wyraźnie oświadcza w pewnym miejscu „Nowej Kosmogonii”, że motywów Graczy nie da się odtworzyć w oparciu o introspekcję. Wiedział o tym, a jednak uległ stylowi myślenia, jaki go ukształtował, ponieważ filozof stara się najpierw zrozumieć, a potem generalizować; dla mnie było atoli od początku oczywiste, że tak tworzyć obrazu Gry nie wolno. Rozumiejący ogląd zakłada spojrzenie na całość Gry z zewnątrz, czyli z takiego stanowiska obserwacyjnego, którego nie ma i nigdy nie będzie. Intencjonalnych działań wcale nie trzeba utożsamiać z motywacją psychologiczną. Etyka Graczy nie powinna być uwzględniona przez analityka Gry tak samo, jak osobista etyka dowódców wojskowych nie musi być uwzględniona przez historyka batalistę, studiującego logikę strategiczną frontowych ruchów podczas wojny. Obraz Gry jest decyzyjną strukturą, uwarunkowaną przez stan Gry i stan otoczenia, a nie wypadkową indywidualnych kodeksów wartości, zachceń, pragnień czy norm, wyznawanych przez poszczególnych Graczy. To, iż grają w tę samą Grę, bynajmniej nie oznacza, jakoby pod każdym innym względem musieli być do siebie podobni! Mogą być akurat tak podobni jak człowiek do maszyny, z którą gra w szachy. Toteż wcale nie jest wykluczone, że istnieją Gracze, w biologicznym rozumieniu martwi, powstali w toku niebiologicznego rozwoju, jak również Gracze, którzy są syntetycznymi płodami sztucznie zapoczątkowanej ewolucji – lecz rozważania takich jakości nie mają prawa wstępu na teren teorii Graczy.
Najcięższym dylematem Acheropoulosa było Silentium Universi. Ogólnie znane są jego dwa prawa. Pierwsze głosi, że żadna cywilizacja niższego poziomu nie może wykryć Graczy, ponieważ nie tylko milczą, ale ich postępowanie niczym się nie odcina od kosmicznego tła, a to, albowiem o n o j e s t t y m t ł e m w ł a ś n i e.
Drugie prawo Acheropoulosa powiada, że Gracze nie zwracają się do młodszych cywilizacji z komunikatami opiekuńczo-pomocniczymi, ponieważ konkretnie adresować takich komunikatów nie mogą, a bezadresowo ich wysyłać nie chcą. Po to, by nadać informację adresowaną, trzeba pierwej rozpoznać stan, w jakim się znajduje adresat; lecz to udaremnia właśnie pierwsza zasada Gry, ustanawiająca barierę działania czasoprzestrzennego. Jak wiemy, każda informacja uzyskana – o stanie innej cywilizacji – musi być zupełnym anachronizmem w chwili jej odebrania. Ustanowiwszy swoje bariery, tym samym Gracze uniemożliwili sobie rozpoznawanie stanów innych cywilizacji. Bezadresowe zaś nadawanie komunikatów przynosi zawsze znacznie więcej szkody niż pożytku. Acheropoulos dowodzi tego w oparciu o eksperymenty, jakie przeprowadzał. Brał dwa szeregi kartek; na jednym wypisywał najświeższe odkrycia naukowe z lat sześćdziesiątych, na drugim – daty historycznego kalendarza na przestrzeni stulecia (1860–1960). Następnie ciągnął po parze kartek. Czysty traf przyporządkowywał dane o odkryciach – datom, i to miało naśladować bezadresowe nadawanie wiadomości. W samej rzeczy taka emisja rzadko kiedy ma dodatnią wartość dla odbiorcy. Przeważnie albo nadchodzący komunikat jest niezrozumiały (teoria względności w 1860 roku), albo jest nieużytkowalny (teoria lasera w roku 1878), albo jest wręcz szkodliwy (teoria atomowej energetyki w roku 1939). Tak więc Gracze milczą, ponieważ – podług Acheropoulosa – dobrze życzą młodszym cywilizacjom.
Argumentacja taka odwołuje się zatem do etyki. Już przez to nie jest niezawodna. Twierdzenie, jakoby cywilizacja musiała się stawać tym doskonalsza etycznie, im jest bardziej rozwinięta instrumentalnie i naukowo, zostaje naraz wprowadzone w teorię Gry z zewnątrz. Teoria Kosmogonicznej Gry nie może być tak budowana; albo Silentium Universi wynika ze struktury Gry nieuchronnie, albo samo istnienie Gry trzeba podać w wątpliwość. Hipotezy ad hoc nie mogą uratować jej wiarygodności.
Acheropoulos zdawał sobie z tego sprawę: problem ten nękał go bardziej dotkliwie niż całe zapoznanie, jakiego doświadczył. Dołącza tedy do „hipotezy moralnej” inne, jednakowoż nie ma takiej ilości słabych hipotez, która by zastąpiła jedną – lecz silną. W tym miejscu muszę mówić o sobie. Co uczyniłem jako kontynuator Acheropoulosa? Teoria moja wynikła z Fizyki i w Fizykę się obraca – lecz sama do Fizyki nie należy. Oczywiście, gdyby z niej wynikała tylko ta Fizyka, z której ją wyprowadziłem, byłaby to bezwartościowa zabawa w tautologię.
Fizyk zachowywał się dotąd jak człowiek obserwujący ruchy na szachownicy, który już wie, jak porusza się każda figura, lecz nie uważa, żeby ruchy figur zmierzały do jakiegoś celu. Gra kosmogoniczna toczy się inaczej niż szachowa: zmieniają się w niej bowiem reguły, więc prawa ruchu, figury i szachownica. Ze względu na to teoria moja nie jest rekonstrukcją całej Gry, jaka biegła od jej powstania, lecz tylko jej ostatniej części. Teoria moja – to tylko fragment całości, a więc coś takiego, jak odtworzona, w oparciu o obserwację szachów, zasada gambitu. Ten, kto zna zasadę gambitu, wie już, że figurę cenną ofiarowuje się po to, aby zyskać później coś jeszcze cenniejszego, ale nie musi wiedzieć, że ową najwyższą wygraną oznacza mat. Z Fizyki, jaką dysponujemy, nie daje się wyprowadzić spójna struktura Gry – ani nawet jej części. Dopiero gdy poszedłem za genialną intuicją Acheropoulosa i założyłem, że aktualną Fizykę należy „uzupełnić”, udało mi się odtworzyć wytyczne toczącej się partii. Postępowanie to było skrajnie heretyckie, ponieważ pierwszym założeniem nauki jest teza, iż świat to coś „gotowego” i „zakończonego” w swych prawach. Ja natomiast zakładam, że aktualna Fizyka stanowi przejściowy etap na drodze określonych przekształceń.
Tak zwane „stałe uniwersalne” nie są wcale stałymi. Nie jest, w szczególności, niezmienna – stała Boltzmanna. Znaczy to, że chociaż końcowym stanem każdego początkowego ładu musi być w Kosmosie bezład, to jednak tempo wzrastania chaosu może podlegać zmianom wywoływanym przez Graczy. Zdaje się (to jedynie przypuszczenie, a nie dedukcja z teorii!), że Gracze sporządzili asymetrię czasu zabiegiem nader brutalnym, tak „jakby im się spieszyło” (w skali kosmicznej, zapewne). Brutalność w tym, że uczynili gradient wzrostu entropii bardzo stromym. Posłużyli się silną tendencją wzrostów bezładu po to, żeby zaprowadzić w Kosmosie j e d y n y ł a d. Jakkolwiek odtąd biegnie wszystko od porządku do nieuporządkowania, to przecież w całości obraz okazuje się j e d n o r o d n y, podległy j e d n e j zasadzie i przez to generalnie uładzony.
O tym, że procesy mikroświata są w zasadzie odwracalne, wiadomo było już od dawna. Z teorii wynika rzecz niezwykła: gdyby energia, jaką nauka ziemska inwestuje w badanie cząstek elementarnych, uległa powiększeniu 1019 razy, to badanie jako w y k r y w a n i e stanu rzeczy zmieniłoby się w przemianę tego stanu! Zamiast rozpoznać prawa Natury, nieznacznie byśmy je odkształcili.
To jest czułe miejsce, pięta achillesowa Fizyki aktualnego Uniwersum. Mikroświat przedstawia obecnie główny plac budowlanych robót dla Graczy. Uczynili go niestatecznym i sterują nim w pewien sposób. Wydaje mi się, że pewną część Fizyki, już ustatecznioną, niejako ponownie ruszyli z posad. Dokonują rewizji, uruchamiają prawa już zastygłe. Dlatego dochowują milczenia, które jest „ciszą strategiczną”. Nie informują nikogo z „postronnych” ani o tym, co robią, ani nawet o tym, że Gra się toczy. Wiedza o istnieniu Gry stawia przecież całą Fizykę w zupełnie nowym świetle. Gracze milczą, by uniknąć niepożądanych zakłóceń, interwencji, i zapewne będą milczeli do zakończenia tych prac. Jak długo trwa owo Silentium Universi? Tego nie wiemy; można przypuszczać, że co najmniej sto milionów lat.
A więc Kosmos znajduje się, swoją Fizyką, na rozstaju. Do czego zmierzają Gracze – tą monumentalną przebudową? I tego nie wiemy. Teoria wyjawia tylko, że stała Boltzmanna będzie malała wraz z innymi stałymi, aż uzyska pewną określoną wartość, która jest Graczom potrzebna – ale nie wiemy do czego. Tak jak ten, kto już rozumie zasadę gambitu, nie musi pojmować, czemu służy taka operacja – w całości szachowej partii. To, co jeszcze powiem, wykracza już poza ostatni skraj naszej wiedzy. Dysponujemy bowiem istnym embarras de richesse najrozmaitszych hipotez, wypowiedzianych w ciągu ostatnich kilku lat. Grupa brooklyńska profesora Bowmana uważa, że Gracze chcą zamknąć „szczelinę odwracalności zjawisk”, jaka jeszcze „pozostała” w łonie materii – regionie cząstek elementarnych. Niektórzy twierdzą, że osłabienie gradientów entropijnych ma na celu lepszą adaptację Kosmosu dla zjawisk życia, a nawet, że chodzi Graczom o „upsychozoicznienie” całego Uniwersum. Są to, moim zdaniem, hipotezy nadmiernie zuchwałe, zwłaszcza przez ich podobieństwo do pewnych antropocentrycznych wyobrażeń.
Myśl o tym, że cały Kosmos ewoluuje tak, aby się stać „jednym wielkim Rozumem”, aby się „upsychicznić”, stanowi lejtmotyw wielu rozmaitych filozofii – i wielu religijnych wiar przeszłości. Profesor Ben Nour wyraził się w „Intentional Cosmogony”, że kilku najbliższych Ziemi Graczy (jeden z nich może się znajdować w Mgławicy Andromedy) nie skoordynowało optymalnie swoich ruchów, więc Ziemia trwa w regionie „oscylowania Fizyki”: oznaczałoby to, że teoria Gry nie odzwierciedla wcale taktyki Graczy na obecnym etapie, lecz tylko jej lokalny, dosyć przypadkowy uchyłek. Pewien popularyzator oświadczył, że Ziemia znalazła się w obszarze „konfliktu”: dwaj sąsiedni Gracze podjęli „podjazdową wojnę” – poprzez „Podstępną Zmianę Praw Fizyki”, i tym się tłumaczą zmiany stałej Boltzmanna.
Przypuszczenie, że Gracze „osłabiają” II prawo termodynamiki, jest obecnie bardzo popularne. W związku z tym uważam za interesującą wypowiedź akademika A. Słysza, który w pracy „Logika i Nowaja Kosmogonija” zwrócił uwagę na niejednoznaczność sprzężenia zachodzącego między Fizyką a Logiką. Bardzo możliwe – powiada Słysz – że Kosmos z osłabioną tendencją entropijną wytwarzałby bardzo wielkie systemy informacyjne, które okazałyby się bardzo głupie. Wydaje się to prawdopodobne w świetle prac kilku młodych matematyków; uważają oni za możliwe, że zmiany Fizyki, już urzeczywistnione przez Graczy, doprowadziły do zmian matematyki, czy też, mówiąc wyraźniej, do przekształcenia konstruowalności niesprzecznych systemów w naukach formalnych. Od takiego stanowiska już blisko do tezy, iż słynny dowód Gödla, zawarty w jego pracy „Ueber die unentscheidbaren Sätze der formalen Systeme”, ukazujący granice perfekcji, osiągalnej w matematyce systemowej, nie jest ważny uniwersalnie, tj. „dla wszystkich możliwych Kosmosów”, lecz ważny jest tylko dla Kosmosu w jego aktualnym stanie. (A nawet – że ongiś, powiedzmy, pół miliarda lat temu, dowód Gödla nie dałby się przeprowadzić, ponieważ wówczas prawa konstruowalności matematycznych systemów były i n n e niż są obecnie).
Muszę wyznać, że jakkolwiek doskonale rozumiem motywację tych wszystkich, którzy ogłaszają teraz swoje rozmaite domniemania co do celów Gry, zamiarów Graczy, głównych wartości, jakich ci się rzekomo trzymają, i tak dalej – to jednak jestem zarazem raczej zaniepokojony nieprecyzyjnością albo wręcz bałamutnym charakterem mnóstwa takich – często lekkomyślnych – domniemań. Niektórzy ludzie wyobrażają sobie teraz Kosmos na podobieństwo mieszkania, jakie można w parę chwil przemeblować, jak się lokatorom spodoba. O takim stosunku do praw Fizyki, do praw Natury nie może być mowy. Tempo realnych przekształceń jest w skali naszych żywotów niesłychanie powolne. Nie wynika z tego, spieszę dodać, absolutnie nic w sprawie przyrody samych Graczy, np. ich rzekomej długowieczności albo wręcz nieśmiertelności. Na ten temat także nic nam nie wiadomo. Być może, jak pisano, Gracze nie są wcale istotami żywymi, to jest, powstałymi biologicznie; być może, członkowie Pierwszych Cywilizacji w ogóle, i to od prawieków, nie zajmują się sami Grą, lecz przekazali ją jakimś ogromnym automatom – sternikom Kosmogonii. Być może, mnóstwa Pracywilizacji, które zapoczątkowały Grę, nie ma już, a rolę ich wypełniają samoczynne układy i one to stanowią część Partnerów Gry. Wszystko to być może i na pytania takie nie uzyskamy odpowiedzi ani za rok, ani, jak sądzę, za sto lat.
Niemniej, uzyskaliśmy określoną, nową wiedzę. Jak zwykle to bywa z wiedzą, wyjawia ona więcej w kwestiach ograniczeń działania niż jego potęgi. Pewni teoretycy utrzymują dziś, że Gracze, gdyby tego pragnęli, mogliby znieść to ograniczenie dokładności pomiarów, jakie nakłada na nie relacja nieoznaczoności Heisenberga. (Doktor John Command wypowiedział myśl, że relacja nieoznaczoności jest manewrem taktycznym, wprowadzonym przez Graczy na takich samych prawach, co reguła Silentium Universi: żeby „nikt nie mógł manipulować Fizyką w sposób niepożądany – jeśli sam nie jest Graczem”). Gdyby tak nawet było, Gracze nie mogą znieść więzi istniejącej pomiędzy zmianami praw materii a działaniem umysłu, bo on jest z tejże materii zbudowany. Wyobrażenie, jakoby można sporządzić Logikę bądź Metalogikę, ważną „dla wszystkich konstruowalnych wszechświatów”, jest mylne, i t o j u ż d z i ś u d a ł o s i ę u d o w o d n i ć. Osobiście sądzę, że Gracze, doskonale pojmując ten stan rzeczy, mają kłopoty – oczywiście kłopoty nie na naszą skalę i miarę!
Jeżeli świadomość o niewszechwiedności Graczy może napawać nas niepokojem, skoro przez to uzmysławiamy sobie immanentne ryzyko Kosmogonicznej Gry, to refleksja ta zarazem przybliża gwałtownie naszą życiową sytuację do kondycji Graczy – albowiem nikt nie jest w Uniwersum wszechmocny. Najwyższe Cywilizacje też są Częściami – Nie-Znającymi-Do-Końca-Całości.
Ronald Schuer poszedł najdalej w wysuwaniu śmiałych domysłów: powiedział w „Reason-made Universe”: „Laws versus Rules”, że im dogłębniej Gracze transformują Kosmos, tym silniej odmieniają samych siebie. Zmiana prowadzi do tego, co Schuer nazywa „zgilotynowaniem pamięci”. Albowiem, istotnie, ten, kto by się przekształcił bardzo radykalnie, tym samym rujnuje w jakiejś mierze pamięć własnej przeszłości – sprzed owego zabiegu. Gracze, powiada Schuer, zdobywając rosnącą potęgę kosmotransformacyjną, zacierają sami ślady drogi, jaką Kosmos dotąd ewoluował. W granicy okazuje się wszechmoc sprawcza porażeniem retrognozy. Gracze, jeśli starają się nadać Kosmosowi własności kolebki Rozumu, redukują w tym celu moc entropijnego prawa; po miliardzie lat, zatraciwszy pamięć o tym, co było z nimi i przed nimi, doprowadzają Kosmos do stanu, o jakim mówił Słysz. Przy likwidacji „hamulca entropijnego” powstaje wybuchowy rozrost biosfer, mnóstwo niedojrzałych cywilizacji przedwcześnie włącza się do Gry i powoduje jej kollaps. Tak, poprzez zapaść Gry dochodzi do chaosu… z którego po eonach wyłania się nowy Kolektyw Graczy… aby rozpocząć Grę od nowa. Tak więc podług Schuera Gra toczy się k o ł e m, i tym samym pytanie o „początek Uniwersum” nie ma żadnego sensu. Obrazek to niezwykły, lecz niewiarygodny. Jeżeli m y umiemy przewidzieć fatalność kollapsu, cóż dopiero, gdy mówić o prognozach, na jakie stać Graczy.
Proszę Państwa, krystaliczny obraz Gry toczonej przez oddalone od siebie o miliardy parseków Rozumy, schowane w mgławicowych kłębach gwiazd, nakreśliłem, aby go potem zamącić – ulewą niejasności, sprzecznych domysłów i zgoła nieprawdopodobnych hipotez. Ale taki właśnie jest zwykły tryb poznania. Nauka widzi obecnie Kosmos jako palimpsest Gier, obdarzonych pamięcią głębszą, niż może sięgać pamięć poszczególnego Gracza. Pamięcią tą jest zestrój Praw Natury, utrzymujących Kosmos w jednorodności ruchu. Patrzymy więc teraz na Uniwersum jako na pole miliardoletnich prac, nawarstwiających się eonami, podążających ku celom, których tylko najdrobniejsze, najbliższe ułamki możemy cząstkowo pochwycić. Czy ten obraz jest prawdziwy? Czy nie zastąpi go kiedyś jakiś następny, inny, tak radykalnie odmienny, jak radykalnie odmiennym jest ten nasz model – Gry Rozumów – od wszystkich historycznie powstałych? Zamiast odpowiedzi przytoczę tu słowa profesora Ernsta Ahrensa, mego nauczyciela. Wiele lat temu, gdy jeszcze jako młodzieniec udawałem się do niego z pierwszymi brulionami zawierającymi koncepcję Gry, aby spytać go o zdanie, Ahrens powiedział: „Teoria? Aż teoria? Być może, to nie jest teoria. Ludzkość wybiera się przecież do gwiazd? Więc, jeśli tego nawet nie ma, być może chodzi o plan, być może to się kiedyś wszystko właśnie tak odbędzie!”. Tymi – nie do końca sceptycznymi przecież! – słowami mego nauczyciela chcę zakończyć niniejszą prelekcję. Dziękuję Państwu za uwagę.