Drapieżny ród Piastów - Sławomir Leśniewski - ebook + audiobook + książka

Drapieżny ród Piastów ebook

Sławomir Leśniewski

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pobożni władcy czy żądni krwi zbrodniarze?

Łagodne białogłowy czy podstępne uwodzicielki?

Nowa książka Sławomira Leśniewskiego o średniowiecznych polskich władcach

Do niedawna wydawało się, że o pierwszych władcach Polski wiadomo wszystko. Tymczasem najnowsze odkrycia naukowe pokazują, że im więcej o Piastach wiemy, tym więcej pojawia się nowych pytań i tajemnic do odkrycia. Z fenomenem rodu Piastów w swej najnowszej książce postanowił zmierzyć się popularyzator historii Sławomir Leśniewski.

Bolesławowie Chrobry, Szczodry i Krzywousty. Obok nich postaci, których historycy niesłusznie spychają na drugi plan, takie jak siostra Mieszka I Adelajda albo Bolesław Rogatka. Łączy ich jedno – na tle innych dynastii wyróżniali się nietuzinkową osobowością oraz inteligencją połączoną częstokroć z geniuszem politycznym. Jednocześnie byli też znani z okrucieństwa, porywczości i bezwzględności w sprawowaniu rządów. Bezlitośnie i bez skrupułów rozprawiali się ze swoimi przeciwnikami, nawet z najbliższymi krewnymi.

Konflikt księcia Bolesława z biskupem Stanisławem, rzeź w Gąsawie i bunt wójta Alberta za czasów Łokietka w książce Leśniewskiego nabierają nowego wymiaru. Czytelnik śledzi opisywane wydarzenia tak, jakby oglądał wciągający i oddający historyczne realia serial.

Drapieżny ród Piastów to nie tylko porcja rzetelnej historycznej wiedzy, ale przede wszystkim pasjonująca opowieść o polskich władcach, o ich namiętnościach i słabościach.

Sławomir Leśniewski (ur. 1959) – popularyzator historii, autor kilkunastu książek, m.in. świetnie przyjętego Potopu. Prawdziwej historia gry o tron i władzę. Publikował artykuły historyczne m.in. w „Polityce”, „Rzeczpospolitej” i „Focusie”. Z zawodu jest adwokatem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 435

Oceny
4,3 (118 ocen)
61
39
14
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DanielOpilowski

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująco dobra analiza i synteza. Aktualna sytuacja faktograficzna, przedstawione najnowsze badania. Całkiem ciekawie napisane.
10
JoannaKotala

Nie oderwiesz się od lektury

Sztos. Polecam.
00
urbanmagda

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa i poszerzająca wiedzę książka.
00
darek567435

Dobrze spędzony czas

treść ciekawa ale czytana przez automat co psuje wrażenie
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: JO­LANTA KOR­KUĆ
Re­dak­tor: ANNA RUD­NICKA
Wy­bór ilu­stra­cji: MAR­CIN STA­SIAK
Ko­rekta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, LI­DIA TI­MO­FIEJ­CZYK, ANETA TKA­CZYK
Opra­co­wa­nie okładki i stron ty­tu­ło­wych: KIRA PIE­TREK
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Na okładce wy­ko­rzy­stano fo­to­gra­fie śre­dnio­wiecz­nych mie­czy po­cho­dzące ze zbio­rów Rijk­smu­seum (X–XIII w.) oraz zdję­cie mie­cza ka­tow­skiego z Mu­zeum Re­gio­nal­nego PTTK im. An­to­niego Min­kie­wi­cza w Ol­ku­szu (XIV w.) © Rijk­smu­seum Ja­cek Wilk © Mu­zeum Re­gio­nalne PTTK im. A. Min­kie­wi­cza w Ol­ku­szu
© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie 2018
Wy­da­nie dru­gie
ISBN 978-83-08-07903-4
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków Księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl fax. (+48 12) 430 00 96 tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

KSIĄŻĘ Z PIE­KŁA RO­DEM

Doma­rat drgnął jak opa­rzony i rap­tow­nie się od­wró­cił. Za­le­d­wie kilka me­trów od niego stała księżna Aga­fia, która przy­pa­try­wała mu się z de­li­kat­nym pół­u­śmiesz­kiem. Straż­nik, cho­ciaż nie był już mło­dzi­kiem, po­czuł się nie­swojo pod jej ba­daw­czym spoj­rze­niem. Działo się tak za każ­dym ra­zem. Znał do­brze jej zimne, wod­ni­ste oczy, w któ­rych cza­iło się okru­cień­stwo. Wy­prę­żony jak struna ocze­ki­wał roz­ka­zów. Wie­lo­krot­nie prze­żył po­dobne sy­tu­acje i nie spo­dzie­wał się, że zo­sta­nie za­sko­czony czymś no­wym. Nie my­lił się. Ko­bieta, nie si­ląc się na ja­kie­kol­wiek słowo, nie­dba­łym ru­chem ręki wska­zała mu jedną z po­chodni, co ozna­czało, że znów miał jej to­wa­rzy­szyć w pod­zie­miach. Kiedy zna­lazł się tam po raz pierw­szy, nie był w sta­nie po­ha­mo­wać od­razy i zwy­mio­to­wał w jej obec­no­ści. Nie była tym za­chwy­cona i uj­rzał wów­czas w jej oczach coś na kształt zdzi­wie­nia prze­mie­sza­nego z po­gardą. Po­tem z wolna się przy­zwy­czaił, ale za każ­dym ra­zem wi­zyta na dole wiele go kosz­to­wała; miał wra­że­nie, że uczest­ni­czy w po­dróży do pie­kła. Wpraw­nym ru­chem wy­jął po­chod­nię z że­la­znego uchwytu w ścia­nie i, nie oglą­da­jąc się za sie­bie, ru­szył ku wą­skim scho­dom wio­dą­cym do pod­ziemi zam­ko­wych. Księżna szła za nim w od­le­gło­ści kilku me­trów. Sły­szał sze­lest jej sukni i le­d­wie wpa­da­jący w ucho od­głos sta­wia­nych przez nią drob­nych kro­ków. Była po­cią­ga­jąca i do­brze o tym wie­działa; po­tra­fiła pro­wo­ko­wać swoją urodą, po­nad po­trzebę prze­cha­dza­jąc się zam­ko­wymi ko­ry­ta­rzami lub spa­ce­ru­jąc po dzie­dzińcu, wy­sta­wiona na spoj­rze­nia straż­ni­ków, z tru­dem ukry­wa­ją­cych pod­nie­ce­nie i roz­bie­ra­ją­cych ją spoj­rze­niami. On rów­nież wie­lo­krot­nie ukrad­kiem jej się przy­glą­dał i po­dob­nie re­ago­wał – trwało to długo, ale od czasu pierw­szej wi­zyty w pod­zie­miach uczu­cie to mi­nęło. Od tam­tej chwili do­strze­gał w niej je­dy­nie po­twora. Do­my­ślał się, dla­czego tak czę­sto go wy­bie­rała, aby jej to­wa­rzy­szył. Na pewno za­uwa­żyła, że nie po­tra­fił bez oka­za­nia sła­bo­ści przy­glą­dać się tor­tu­rom za­da­wa­nym więź­niom, a ona zy­ski­wała do­dat­kową sa­tys­fak­cję, ob­ser­wu­jąc, jak po­tęż­nie zbu­do­wany męż­czy­zna ma­jący za sobą udział w nie­jed­nej bi­twie i nie­jedno ode­brane ży­cie na su­mie­niu nie po­trafi znieść wi­doku cier­pie­nia bez­bron­nych ofiar. Pod­nie­cało ją to i na­wet się z tym nie kryła. Te­raz znów cze­kał go ten sam ry­tuał. Na samą myśl wzdry­gnął się mimo woli.

W pod­zie­miach pa­no­wał chłód i wy­raź­nie od­czu­walny fe­tor. Do­ma­rat po­czuł dreszcz na ple­cach, ale nie dał nic po so­bie po­znać i ką­tem oka spoj­rzał na księżną; jej naj­wy­raź­niej w ni­czym to nie szko­dziło. Świa­tło z po­chodni peł­gało po mu­rze, od­bi­ja­jąc się mi­go­tli­wie w pa­ję­czy­nie ciek­ną­cych po nim cien­kich stru­żyn wody. Ma­leń­kie cele, nie po­zwa­la­jące na pełne wy­pro­sto­wa­nie się, umiesz­czone były ko­li­ście w nie­re­gu­lar­nych ni­szach wy­ku­tych w skale. Wszyst­kie były za­jęte, z nie­któ­rych do­cho­dziły jęki i prze­kleń­stwa. Nie zwra­ca­jąc na nie uwagi, księżna skie­ro­wała się ku nie­wiel­kim dę­bo­wym drzwiom pro­wa­dzą­cym do sali tor­tur. Kiedy Do­ma­rat otwie­rał je przed nią, za­uwa­żył, że po­mimo zimna na po­licz­kach księż­nej wy­kwi­tły żywe ru­mieńce, a rysy twa­rzy na­brały okrut­nego wy­razu. Dwaj po­tęż­nie zbu­do­wani oprawcy krzą­ta­jący się przy zu­peł­nie na­gim, roz­cią­gnię­tym na ła­wie, spę­ta­nym sznu­rami i ci­cho po­ję­ku­ją­cym męż­czyź­nie, tylko na krótki mo­ment ode­rwali się od swo­jego za­ję­cia, ski­nęli gło­wami na znak sza­cunku, po czym po­wró­cili do prze­rwa­nej pracy. Oni rów­nież zdą­żyli się już przy­zwy­czaić do wi­zyt księż­nej, która naj­wy­raź­niej lu­biła się przy­glą­dać ich ka­tow­skiej sztuce. Tak wła­śnie z dumą my­śleli o swo­ich umie­jęt­no­ściach za­da­wa­nia męki i wy­do­by­wa­nia z od­da­nych na ich ła­skę lu­dzi naj­więk­szych ta­jem­nic. Jesz­cze ni­komu, kto do­stał się w ich ręce, nie udała się sztuka mil­cze­nia. Każ­demu po­tra­fili roz­wią­zać ję­zyk, wszystko za­le­żało od czasu i uży­tych środ­ków. A tych mieli pod do­stat­kiem... I tym ra­zem nie za­mie­rzali za­wieść spra­gnio­nej do­znań księż­nej.

W izbie tor­tur płoc­kiego zamku za­czy­nał się ko­lejny dia­bo­liczny spek­takl okru­cień­stwa...

Spo­śród licz­nego grona ksią­żąt dziel­ni­co­wych Kon­rad ma­zo­wiecki jest tym władcą, który bu­dzi silne i zde­cy­do­wa­nie ne­ga­tywne sko­ja­rze­nie. Mało kto pa­mięta, że był młod­szym bra­tem Leszka Bia­łego, a nie­mal każdy, kto jako tako orien­tuje się w me­an­drach ro­dzi­mej hi­sto­rii, ko­ja­rzy na­to­miast jego po­stać z Krzy­ża­kami. I nie jest to miłe sko­ja­rze­nie. We­dle po­wszech­nej opi­nii ich spro­wa­dze­nie do Pol­ski i dal­sze wy­ni­kłe stąd kon­se­kwen­cje to dzieło księ­cia ma­zo­wiec­kiego. I wina – umyślna, rzecz ja­sna – gdyż w przy­ję­tym i obo­wią­zu­ją­cym od stu­leci ste­reo­ty­pie nie ma miej­sca na ja­kie­kol­wiek niu­an­so­wa­nie mo­ty­wów za­cho­wa­nia Kon­rada. Li­czy się sku­tek. Fa­talny za­równo w bliż­szej, jak i w dal­szej per­spek­ty­wie. Nim jed­nak doj­dziemy do fe­ral­nej de­cy­zji, która spo­wo­do­wała po­ja­wie­nie się nad Wi­słą za­kon­ni­ków z czar­nymi krzy­żami na bia­łych płasz­czach, przy­pa­trzmy się księ­ciu, który w swoim ży­ciu do­pusz­czał się czy­nów upior­nych. Ni­czym w so­czewce zo­gni­sko­wał w so­bie naj­gor­sze ce­chy naj­krwaw­szych pia­stow­skich krew­nia­ków.

Kon­rad był młod­szy od Leszka za­le­d­wie o rok. Ich dziel­nice są­sia­do­wały ze sobą, a bra­ter­ska współ­praca, na tle epoki i w po­rów­na­niu do in­nych bli­skich krew­nych, ukła­dała się wzo­rowo. Czę­sto się spo­ty­kali, wy­stę­po­wali ra­zem na zjaz­dach i sy­no­dach, wspól­nie wy­sta­wiali do­ku­menty i przy­wi­leje. Ka­dłu­bek z prze­sadą, ale i na­iw­no­ścią stwier­dzał, że „książę ma­zo­wiecki Kon­rad we wszyst­kim sto­suje się do woli brata”. Tak do­bre sto­sunki w znacz­nej mie­rze wy­ni­kały z tego, że przez wiele dzie­się­cio­leci XII wieku Ma­zow­sze i Ma­ło­pol­ska po­zo­sta­wały pod rzą­dami jed­nego księ­cia, naj­pierw Bo­le­sława Kę­dzie­rza­wego, a póź­niej Ka­zi­mie­rza Spra­wie­dli­wego, co stwo­rzyło po­mię­dzy nimi liczne po­wią­za­nia na grun­cie ad­mi­ni­stra­cyj­nym, han­dlo­wym oraz w sfe­rze po­li­tyki ze­wnętrz­nej. Jak na­pi­sał Sta­ni­sław Ro­sik w Wiel­kim po­czcie pol­skich kró­lów i ksią­żąt: „Nie cho­dzi tu tylko o sto­sunki z in­nymi pia­stow­skimi wład­cami, ale też o wspólne są­siedz­two z Ru­sią. Tra­dy­cje tej wspól­noty lo­sów do­cho­dziły do głosu w pierw­szym eta­pie rzą­dów mło­dych ksią­żąt”.

Kon­takty z Ru­sią ukła­dały się róż­nie. W 1205 roku bra­cia wy­grali wielką bi­twę pod Za­wi­cho­stem, po­ko­nu­jąc woj­ska księ­cia ha­licko-wło­dzi­mier­skiego Ro­mana. Ale to nie oni po­pro­wa­dzili żoł­nie­rzy do zwy­cię­stwa. Po­słu­chajmy Dłu­go­sza: „Sławę zaś ca­łego zwy­cię­stwa od­nie­sio­nego wtedy nad Ru­si­nami przy­pi­sy­wano bez­spor­nie wo­je­wo­dzie płoc­kiemu, ko­me­sowi Kry­sty­nowi, który był na­czel­nym do­wódcą woj­ska, i swoim spry­tem i prze­bie­gło­ścią do­pro­wa­dził do sto­cze­nia bi­twy”. Ro­man zgi­nął pod­czas za­cię­tej walki, „za­rą­bany” jak pro­sty żoł­nierz, bo za ta­kiego go wzięto, kiedy zmie­szał się z ogar­nię­tym pa­niką tłu­mem ucie­ka­ją­cych w po­pło­chu wo­jów. Od tego mo­mentu bu­sola wza­jem­nych na­jaz­dów wy­chy­liła się w drugą stronę – na wschód. Dwa lata póź­niej Le­szek i Kon­rad zor­ga­ni­zo­wali zwy­cię­ską, jak się oka­zało, wy­prawę na osła­bioną Ruś, która temu dru­giemu przy­nio­sła nie­spo­dzie­waną zdo­bycz. Była nią Aga­fia, córka wzię­tego do nie­woli księ­cia Świę­to­sława, z którą jesz­cze w tym sa­mym roku się oże­nił. Za­dzierz­gnięty w tak nie­zwy­kłych oko­licz­no­ściach zwią­zek, przy­po­mi­na­jący po tro­sze hi­sto­rię sprzed dwóch stu­leci z udzia­łem Chro­brego i Pred­sławy, miał się oka­zać nad wy­raz udany. Aga­fia po­zo­sta­wała u boku męża przez trzy­dzie­ści trzy lata, a ta­jem­nica trwa­ło­ści ich mał­żeń­stwa wy­ni­kała za­pewne ze zbli­żo­nych po­ryw­czych tem­pe­ra­men­tów i obo­pól­nej skłon­no­ści do sa­dy­zmu. Zna­leźli się jak w korcu maku i byli sie­bie godni. Kon­rad wo­bec opo­nen­tów sto­so­wał naj­wy­myśl­niej­sze tor­tury i z upodo­ba­niem ob­ser­wo­wał mękę nie­szczę­snych ofiar. Aga­fia dziel­nie mu w tym se­kun­do­wała i była rów­nie jak on bez­względna oraz żądna krwi. Być może ża­den inny pia­stow­ski władca we­spół z mał­żonką nie czer­pali tak wiel­kiej przy­jem­no­ści z za­da­wa­nia bólu nie­win­nym.

Za­in­te­re­so­wa­nie gra­nicą wschod­nią i Ru­sią osła­bło w przy­padku Kon­rada wo­bec po­waż­nych pro­ble­mów, z ja­kimi bo­ry­kało się jego księ­stwo od pół­nocy. Nad Ma­zow­szem za­wi­sła groza nisz­czą­cych na­jaz­dów ze strony po­gań­skich Pru­sów i Ja­ćwin­gów. Na roz­le­głych zie­miach cią­gną­cych się ku Bał­ty­kowi roz­po­ście­rał się ich ma­tecz­nik. Kon­rad wziął na sie­bie obo­wią­zek za­bez­pie­cze­nia gra­nicy nie tylko wła­snego księ­stwa, ale po­śred­nio także in­nych dziel­nic ksią­żąt pia­stow­skich. Przez lata uda­wało się to z po­wo­dze­niem, a książę nie mu­siał się oso­bi­ście an­ga­żo­wać w or­ga­ni­za­cję obrony pół­noc­nych kre­sów. Dbał o to ko­mes Kry­styn. Za­pewne to on, po­wra­ca­jąc do kon­cep­cji obec­nej już w po­li­tyce Krzy­wo­ustego, zor­ga­ni­zo­wał ak­cję two­rze­nia osad za­miesz­ka­nych przez wolną lud­ność i drobne ry­cer­stwo, które strze­gły Ma­zow­sze naj­pierw od pół­nocy, a póź­niej rów­nież od strony Nuru i Bugu (stały się one gniaz­dami zna­nej w hi­sto­rii Pol­ski licz­nej ma­zo­wiec­kiej szlachty za­gro­do­wej).

Kry­styn tak sku­tecz­nie od­pie­rał ataki lu­dów bał­tyj­skich, że jego suk­cesy i wciąż ro­snąca po­pu­lar­ność za­częły mu przy­spa­rzać wro­gów wśród moż­nych. Mu­siały w końcu wzbu­dzić rów­nież nie­po­kój Kon­rada. Nie­ważne, czy Kry­styn – jak jest za­pi­sane w Rocz­niku ka­pi­tuły kra­kow­skiej – zo­stał nie­słusz­nie oskar­żony przez nie­na­zwa­nych z imie­nia „za­zdro­śni­ków”, czy zna­lazł się inny po­wód jego kon­fliktu z Kon­ra­dem, dość, że książę za­re­ago­wał w cha­rak­te­ry­styczny dla sie­bie spo­sób. Gwał­tow­nie i okrut­nie. Oba­wia­jąc się co­raz sil­niej­szej po­zy­cji i po­pu­lar­no­ści wo­je­wody, ka­zał go naj­pierw ośle­pić, a na­stęp­nie za­mor­do­wać. Do­ko­nana na nim kaźń był to czyn nie tylko od­ra­ża­jący, ale na do­da­tek wy­jąt­kowo głupi. Ha­niebny po­stę­pek za jed­nym za­ma­chem po­zba­wił księ­cia do­sko­na­łego ad­mi­ni­stra­tora, twórcy sku­tecz­nego sys­temu obrony przed na­pa­dami Pru­sów i zdol­nego do­wódcy.

Na kon­se­kwen­cje nie trzeba było długo cze­kać. Po­ga­nie, któ­rzy od­czu­wali przed Kry­sty­nem wielki strach, ale jed­no­cze­śnie bar­dzo go sza­no­wali, a po jego śmierci na­zy­wali Bo­giem i wy­bawcą, na­tych­miast zin­ten­sy­fi­ko­wali swoje na­jazdy. W Rocz­niku ka­pi­tuły kra­kow­skiej ob­ra­zowo za­pi­sano, że „mur ca­łego Ma­zow­sza roz­padł się wraz z zie­mią ma­zo­wiecką, do­tąd spły­wa­jącą mle­kiem i mio­dem”. Jak nie­tu­zin­kową po­sta­cią mu­siał być Kry­styn nie tylko w oczach po­gan, świad­czy fakt, że po­dej­mo­wano próby wy­nie­sie­nia go na oł­ta­rze, a lud­ność Ma­zow­sza przez dłu­gie lata z na­bożną czcią wspo­mi­nała jego imię. Syn Kry­styna, zwa­żyw­szy na znaną mści­wość Kon­rada, zwią­zał się po śmierci ojca z dwo­rem Leszka Bia­łego.

Po­dobno in­trygę, która kosz­to­wała Kry­styna ży­cie, uknuł kanc­lerz kró­lew­ski o imie­niu Jan, któ­rego hi­sto­rycy utoż­sa­miają z kil­koma po­sta­ciami, mię­dzy in­nymi ze scho­la­sty­kiem płoc­kim Ja­nem Cza­plą. Je­śli rze­czy­wi­ście była to jego sprawka, to los spła­tał mu nie­zgor­szą nie­spo­dziankę, spra­wie­dli­wie od­pła­ca­jąc za po­peł­nioną nie­go­dzi­wość. Nie­mal równo je­de­na­ście lat po kaźni Kry­styna Jan Cza­pla z roz­kazu księ­cia zo­stał naj­pierw pu­blicz­nie wy­chło­stany, a po­tem udu­szony. Ale nie dość na tym. We­dług Dłu­go­sza do ak­cji włą­czyła się mściwa i prze­ja­wia­jąca sa­dy­styczne uspo­so­bie­nie Aga­fia, i kiedy Jana Cza­plę „nie­śli do po­grze­ba­nia ciała (...) w gnie­wie od­biw­szy je mni­chom, ka­zała je wrzu­cić na wóz, do któ­rego za­przę­żone były dwa woły, i po­wtór­nie na szu­bie­nicy (...) ka­zała po­wie­sić na za­stra­sza­jący przy­kład i zgrozę”. Za­cy­to­wany frag­ment świad­czyć może o tym, że to wła­śnie Aga­fii na­ra­ził się nie­szczę­sny scho­la­styk i dla za­spo­ko­je­nia ze­msty nie wy­star­czyła jej jego śmierć w mę­kach.

Być może Kro­nika wiel­ko­pol­ska wy­ja­śnia za­gadkę jego upadku i jakże wy­ra­fi­no­wa­nego, bo ob­le­czo­nego w szta­faż cho­rego okru­cień­stwa spo­sobu za­da­nia śmierci i póź­niej­szego po­hań­bie­nia zwłok. We­dług za­war­tej w Kro­nice re­la­cji Cza­pla, jako wy­cho­wawca ksią­żę­cego syna Ka­zi­mie­rza, po­zwo­lił, aby pod­opieczny za­ba­wił po­nad miarę w domu swo­jego te­ścia u świeżo po­ślu­bio­nej mał­żonki, co nie spodo­bało się jego dość ner­wo­wym i okrut­nym ro­dzi­com. To rze­czy­wi­ście mógł być wy­star­cza­jący po­wód, aby przy­kład­nie uka­rać nie­sub­or­dy­na­cję i do­zwa­la­nie mło­dzień­cowi na jawne lek­ce­wa­że­nie ojca i matki. Przy czym wła­śnie ona, roz­ko­chana w Ka­zi­mie­rzu, mo­gła się po­czuć wy­jąt­kowo tym po­stęp­kiem do­tknięta. Je­żeli Kon­rad był po­ryw­czym cho­le­ry­kiem ze skłon­no­ścią do okru­cień­stwa, to jak opi­sać jego mał­żonkę?

Śmierć Jana Cza­pli nie prze­szła bez echa. W sprawę wmie­szał się Ko­ściół. Ar­cy­bi­skup Pełka rzu­cił na Kon­rada klą­twę, a sto­sowne li­sty do­ty­czące księ­cia i jego czynu do­tarły do Rzymu. Grze­gorz IX za­twier­dził de­cy­zję Pełki. Ko­ścielna in­ter­wen­cja Ja­nowi Cza­pli ży­cia nie zwró­ciła, ale Kon­rada kosz­to­wała tro­chę ner­wów i pie­nię­dzy. Tra­dy­cyjny, spraw­dzony po wie­le­kroć me­cha­nizm dzia­łał bez za­rzutu: w za­mian za zdję­cie klą­twy ar­cy­bi­skup otrzy­mał gród w Ło­wi­czu wraz z przy­cho­dami, mniej­sze zaś apa­naże wy­ni­ka­jące z przy­wi­le­jów im­mu­ni­te­to­wych spły­nęły na bi­sku­pów płoc­kiego i wło­cław­skiego. Bul­wer­su­jący wy­stę­pek i to­wa­rzy­szące mu nie­ludz­kie okru­cień­stwo księ­cia i jego żony zo­stały im wy­ba­czone.

Kon­rad oka­zał się jed­nak od­por­nym na skru­chę re­cy­dy­wi­stą. Kilka lat póź­niej praw­do­po­dob­nie znów za­słu­żył so­bie na eks­ko­mu­nikę. Tym ra­zem z ust bi­skupa kra­kow­skiego Pran­doty, bez­po­śred­nio do­tknię­tego nie­go­dzi­wo­ściami księ­cia, który „wkro­czyw­szy do die­ce­zji kra­kow­skiej, ob­ra­bo­wał wsie ko­ścielne i spa­lił za­bu­do­wa­nia bi­sku­pie”. Zda­niem Hen­ryka Sam­so­no­wi­cza, au­tora bio­gra­fii Kon­rada ma­zo­wiec­kiego, „ak­cje po­dej­mo­wane przez księ­cia przy­no­siły mu wię­cej szkody niż po­żytku, ob­ni­żały jego au­to­ry­tet, przy­spa­rzały wro­gów”. Trudno ocze­ki­wać, aby było ina­czej w przy­padku czło­wieka, któ­rym za­miast roz­wagi kie­ro­wał czę­sto­kroć ni­czym nie­po­ha­mo­wany gniew.

Ry­su­nek pie­częci Kon­rada ma­zo­wiec­kiego.

Po śmierci Kry­styna Pru­so­wie, jak już wspo­mniano, prze­szli do ofen­sywy i zdo­byli zie­mię cheł­miń­ską. Wy­prawy od­we­towe z udzia­łem kilku ksią­żąt dziel­ni­co­wych po­zwo­liły ją na pe­wien czas od­zy­skać. W 1223 roku zo­stał wpro­wa­dzony sys­tem obrony pół­noc­nych gra­nic – „stróży”, w któ­rym mieli uczest­ni­czyć ry­ce­rze z ca­łej Pol­ski. Wspólna ini­cja­tywa szybko oka­zała się fia­skiem. O tym, że „stróża” po nie­spełna roku prze­szła do hi­sto­rii, za­de­cy­do­wały nie­sna­ski po­mię­dzy ksią­żę­tami i moż­nymi. Pod­sy­ciła je rzeź za­ata­ko­wa­nego przez Pru­sów od­działu ry­ce­rzy kra­kow­skich, któ­rego do­wódca, Ma­zow­sza­nin, ura­to­wał ży­cie po ha­nieb­nej ucieczce.

Utrata „tar­czy Ma­zow­sza” w oso­bie ko­mesa Kry­styna, upa­dek kon­cep­cji „stróży” i na­si­la­jące się na­jazdy z pół­nocy po­pchnęły Kon­rada do de­cy­zji, którą za­pi­sał w dzie­jach Pol­ski fa­talną kartą. Za­pro­po­no­wał on człon­kom za­konu krzy­żac­kiego (Za­konu Braci Szpi­tala Nie­miec­kiego Naj­święt­szej Ma­rii Panny w Je­ro­zo­li­mie) swo­istą trans­ak­cję wią­zaną. W za­mian za nada­nie ziemi cheł­miń­skiej bie­gli w ry­cer­skiej sztuce bra­cisz­ko­wie mieli się pod­jąć obrony gra­nicy przed Pru­sami. Bar­dzo praw­do­po­dobne, że Krzy­ża­ków wska­zał Kon­ra­dowi Hen­ryk Bro­daty, szwa­gier króla Wę­gier An­drzeja II, który ze­tknął się z nimi na te­re­nie Sied­mio­grodu. Osa­dzeni tam do walki ze ste­po­wymi po­gań­skimi ko­czow­ni­kami usi­ło­wali wy­kroić dla sie­bie od­rębne władz­two te­ry­to­rialne i wy­łą­czyć je spod ju­rys­dyk­cji króla. An­drzej II dość szybko zo­rien­to­wał się w kno­wa­niach za­kon­ni­ków i siłą usu­nął ich z te­renu Sied­mio­grodu, nic so­bie przy tym nie ro­biąc z pro­te­stów pły­ną­cych z Rzymu. Po­mysł za­stą­pie­nia „stróży” Krzy­ża­kami wy­da­wał się sen­sowny.

W oce­nie Hen­ryka Sam­so­no­wi­cza „Dla księ­cia ma­zo­wiec­kiego pro­po­zy­cja osa­dze­nia Krzy­ża­ków, in­sty­tu­cji ko­ściel­nej, po­wo­ła­nej mię­dzy in­nymi do zwal­cza­nia nie­wier­nych, była jak naj­bar­dziej do za­ak­cep­to­wa­nia. Nie­wie­dza (może nie­pełna wie­dza) o wy­da­rze­niach wę­gier­skich nie po­zwa­lała na wła­ściw­szą ocenę sy­tu­acji i zda­nie so­bie sprawy z dys­pro­por­cji sił”. Nie cho­dziło by­naj­mniej o liczby – zbrojne ra­mię za­konu li­czyło wów­czas nie wię­cej niż pię­ciu­set ry­ce­rzy, ale jego po­tęga wy­ni­kała z roz­le­gło­ści kon­tak­tów i sto­sun­ków mię­dzy­na­ro­do­wych, które po­zwa­lały na ura­bia­nie po ich my­śli opi­nii pu­blicz­nej na wielu eu­ro­pej­skich dwo­rach, a przede wszyst­kim w Rzy­mie. Kon­rad chciał wy­ko­rzy­stać za­kon­ni­ków na­wet nie tyle do obrony, ile do pod­boju ziem bit­nych po­gan. Ten sprytny w za­ło­że­niu plan miał wszakże słaby punkt – nie brał pod uwagę, poza wspo­mnia­nym po­li­tycz­nym po­ten­cja­łem, zdol­no­ści or­ga­ni­za­cyj­nych Krzy­ża­ków i ich za­chłan­no­ści. Bo cho­ciaż za­kon po­wstał w celu spra­wo­wa­nia opieki nad piel­grzy­mami i cho­rymi oraz pro­wa­dze­nia szpi­tali, to szybko jego pier­wotne za­da­nia zo­stały za­rzu­cone. Naj­waż­niej­sze, o czym książę nie miał naj­mniej­szego po­ję­cia, były da­le­ko­siężne plany po­li­tyczne przy­świe­ca­jące mni­chom spod znaku czar­nego krzyża.

Czwarty w ko­lej­no­ści wielki mistrz, Her­man von Salza, który utrzy­my­wał do­sko­nałe sto­sunki z wiel­kimi tego świata, do­stał od ce­sa­rza Fry­de­ryka II Ho­hen­staufa, swo­jego bli­skiego przy­ja­ciela, do­ku­ment na­da­jący zie­mię cheł­miń­ską na wła­sność za­ko­nowi i ze­zwa­la­jący mu na pod­bój ziem Pru­sów z my­ślą o urzą­dze­niu na nich od­ręb­nego pań­stwa. Nada­nie ce­sa­rza po­twier­dził pa­pież. Opie­ra­jąc się na sfał­szo­wa­nym przez Krzy­ża­ków do­ku­men­cie, ogło­sił wspo­mniane te­ry­to­ria „wła­sno­ścią św. Pio­tra” i prze­ka­zał je za­ko­nowi do wy­łącz­nej dys­po­zy­cji.

Plan, który spa­lił na pa­newce w Sied­mio­gro­dzie, po­wiódł się w Pol­sce. Na po­gra­ni­cze pru­skie pierwsi mnisi wo­jow­nicy przy­byli w 1228 roku, zbu­do­wali nie­wielki gró­dek nie­opo­dal Nie­szawy i od razu po­ka­zali, czego się można po nich spo­dzie­wać. Jed­nym z ich pierw­szych wy­czy­nów była be­stial­ska kaźń nie­ja­kiego Pi­pina, który przez tych rze­komo nie­zwy­kle bo­go­boj­nych braci zo­stał wy­pa­tro­szony z wnętrz­no­ści. Była to po­nura za­po­wiedź wszyst­kich póź­niej­szych nie­pra­wo­ści i mor­dów. Tym­cza­sem Kon­rad, za­jęty już wów­czas walką o Kra­ków, czy­nił na rzecz mni­chów ko­lejne nada­nia. Inni pol­scy ksią­żęta jakby ośle­pli. Wsparli Krzy­ża­ków w wal­kach prze­ciwko Świę­to­peł­kowi gdań­skiemu, który ude­rzył na nich, bro­niąc ziem nad No­ga­tem, i we­zwał do po­wsta­nia Pru­sów. Wojna trwała kilka lat, ale jej wy­nik był od po­czątku prze­są­dzony. Pa­pież ogło­sił kru­cjatę prze­ciwko po­ga­nom, a z Za­chodu za­częli na­pły­wać ry­ce­rze spra­gnieni walki za wiarę. Krzy­żacy stop­niowo wdzie­rali się co­raz bar­dziej w głąb ziemi cheł­miń­skiej, a tam gdzie do­tarli, na­tych­miast po­wsta­wały obronne ka­mienne zamki strze­gące ich na­byt­ków. Za­konne pań­stwo z każ­dym ro­kiem sta­wało się co­raz roz­le­glej­sze i sil­niej­sze. W 1234 roku wy­ro­sła twier­dza Kwi­dzyn, trzy lata póź­niej El­bląg, w 1254 roku, na cześć bio­rą­cego udział w krzy­żac­kiej wy­pra­wie Prze­my­sła Ot­to­kara II, za­ło­żono Kró­le­wiec.

Krzy­żacy nie byli je­dy­nym za­ko­nem wy­ko­rzy­sty­wa­nym do walki z po­ga­nami na zie­miach pol­skich. Na Po­mo­rzu w oko­li­cach Gniewu osa­dzony zo­stał za­kon ca­la­tra­ven­sów, a na Ma­zow­szu po­wo­łano do ży­cia Za­kon Ry­ce­rzy Chry­stusa z Do­brzy­nia (jego człon­ko­wie zwani byli rów­nież „braćmi z Do­brzy­nia”), który po kilku la­tach ist­nie­nia zo­stał in­kor­po­ro­wany do Krzy­ża­ków.

Po tra­gicz­nej śmierci brata Kon­rad zgło­sił swoje aspi­ra­cje do tronu kra­kow­skiego i temu ce­lowi pod­po­rząd­ko­wał po­zo­stałe lata ży­cia. Jak cel­nie wska­zał Alek­san­der Gieysz­tor, „upo­rczy­wo­ści Kon­rada w do­cho­dze­niu Kra­kowa nie było gra­nic”. Książę spo­tkał się z moż­nymi i wdową po Leszku, Grzy­mi­sławą, ale jego rosz­cze­nia zo­stały od­rzu­cone, głów­nie za sprawą sprze­ciwu rodu Gry­fi­tów. Na­stępcą Bia­łego zo­stał Wła­dy­sław La­sko­nogi, który ad­op­to­wał ma­leń­kiego synka zgła­dzo­nego prin­cepsa. Jako swo­jego na­miest­nika w Ma­ło­pol­sce wy­zna­czył Hen­ryka Bro­da­tego, a ten na­tych­miast, spo­dzie­wa­jąc się ataku z pół­nocy, roz­po­czął bu­dowę zam­ków wo­kół Kra­kowa. I to wła­śnie z nim Kon­rad pro­wa­dził krwawe walki o sto­licę.

Do pierw­szej du­żej bi­twy do­szło już w 1228 roku i miał w niej zgi­nąć je­den z sy­nów Kon­rada. Póź­niej dzia­ła­nia wo­jenne to­czyły się ze zmien­nym szczę­ściem. Kon­ra­dowi udało się pod­stę­pem zdo­być Kra­ków i jed­no­cze­śnie schwy­tać naj­więk­szego wroga, któ­rego umie­ścił w Płocku lub Czer­sku. By ugrun­to­wać swój suk­ces, książę, ko­rzy­sta­jąc z ru­skiej po­mocy, ude­rzył na Wiel­ko­pol­skę i poza spu­sto­sze­niem dziel­nicy La­sko­no­giego za­anek­to­wał zie­mie łę­czycką i sie­radzką. Tym­cza­sem nad głową Kon­rada zbie­rały się czarne chmury, gdyż syn Bro­da­tego, Hen­ryk Po­bożny, wy­pro­wa­dził wielką ar­mię na ra­tu­nek ojcu. Ale to nie siła oręża przy­nio­sła mu wol­ność. Od­zy­skał ją wsku­tek in­ter­wen­cji swo­jej (za­li­czo­nej w po­czet świę­tych) żony Ja­dwigi.

Jak opi­suje tę nie­zwy­kłą mi­sję kro­ni­karz, księżna „przy­była oso­bi­ście na Ma­zow­sze i udaw­szy się do księ­cia Ma­zow­sza Kon­rada (...) stłu­miła gro­żącą już wy­bu­chem zgubną wojnę (...). Kon­rad za­nie­chał wszel­kiej za­wzię­to­ści, jaką pa­łał, i jakby zwy­cię­żony i ogar­nięty ja­kimś stra­chem, przy­rzekł speł­nić wszyst­kie jej ży­cze­nia i prośby”. Bro­daty zo­stał uwol­niony w za­mian za zrze­cze­nie się praw do Kra­kowa, ale po­wró­cił w jego mury już kilka mie­sięcy póź­niej. Być może cie­sząca się po­wszech­nym sza­cun­kiem Ja­dwiga ura­to­wała wów­czas Pol­skę przed dłuż­szymi rzą­dami brata Leszka Bia­łego, które nie mu­siały być dla niej szcze­gól­nie ko­rzystne. W nie­zbyt im­po­nu­ją­cym li­czeb­nie, ale wciąż po­więk­sza­ją­cym się po­czcie ko­biet, któ­rych au­to­ry­tet wpły­nął na bieg hi­sto­rii Pol­ski, żona Bro­da­tego oka­zała się po­sta­cią pod każ­dym wzglę­dem nie­tu­zin­kową.

Hen­ryk Bro­daty nie był by­naj­mniej je­dy­nym uty­tu­ło­wa­nym i wy­soko uro­dzo­nym więź­niem Kon­rada. Książę nie cof­nął się rów­nież przed nie­go­dzi­wo­ścią wo­bec bli­skiej ro­dziny. Pod­stęp­nie zwa­bił na wiec Grzy­mi­sławę, a po­tem uwię­ził ją wraz z sy­nem. Pra­gnął for­mal­nie i fak­tycz­nie roz­cią­gnąć wła­dzę nad bra­tan­kiem, aby w ten spo­sób uzy­skać rządy nad Kra­ko­wem. Wdowa po Leszku Bia­łym i Bo­le­sław zdo­łali jed­nak zbiec z nie­woli dzięki po­mocy Gry­fi­tów.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

ŹRÓ­DŁA ILU­STRA­CJI

Ar­chi­wum Kar­licki/East News: s. 260