Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Biografia bez retuszu
„Naczelnik w sukmanie” i „bohater dwóch narodów”, Racławice i przyjaźń z Thomasem Jeffersonem – legenda Tadeusza Kościuszki trwa do dziś. Czy na pomniku generała nie ma jednak rys? Czy rzeczywiście był tak wybitnym wodzem i politycznym wizjonerem? Jak ma się do jego legendy wiernopoddańcza przysięga złożona carowi Pawłowi I i obojętność na walkę Polaków u boku Napoleona?
Bez wątpienia historia życia Kościuszki jest gotowym scenariuszem filmowym, a Sławomir Leśniewski umiejętnie, scena po scenie odsłania nam niezwykłe losy przyszłego Naczelnika powstania – trudne dzieciństwo, pobyt w elitarnej Szkole Rycerskiej, wyjazd do Francji, nieszczęśliwą miłość do Ludwiki Sosnowskiej, wielkie ambicje i karierę wojskową podczas ośmioletniego pobytu w Ameryce. Autor dokładnie przypatruje się podwalinom pomnika Kościuszki, czyli dwóm wielkim wojnom – o wolność Stanów Zjednoczonych i w obronie Konstytucji 3 maja. I wreszcie szczegółowo prześwietla nieudane powstanie z 1794 roku, począwszy od euforii po przysiędze na krakowskim Rynku i zwycięstwie pod Racławicami, aż po klęskę pod Maciejowicami.
Sromotnie przegrana bitwa zamyka najbardziej burzliwy okres życia i oficjalną historię Kościuszki, znaną z podręczników i utrwaloną w świadomości kolejnych pokoleń Polaków. Po niej następuje okres dwuletniej niewoli i ostatnie lata życia spędzone w ciszy szwajcarskiej Solury. Jednak w wielu epizodach właśnie z tego okresu kryją się zapomniane, a niekiedy nawet w ogóle nieznane fakty, o których legenda milczy. Podobnie jak o niektórych wydarzeniach z lat młodzieńczych, poważnych błędach w sferze polityki i wojny, niejasno przedstawianych lub zupełnie pomijanych w hagiograficznych opracowaniach.
Krytyczne spojrzenie i talent narratorski pomagają autorowi stworzyć postać Kościuszki z krwi i kości. I przedstawić go takim, jakim był naprawdę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 404
ZAWÓD MIŁOSNY
„Synogarlice nie dla wróbli, a córki magnackie nie dla drobnych szlachetków”.
Słowa, jakie Kościuszko miał usłyszeć z ust Józefa Sosnowskiego na prośbę o rękę jego córki Ludwiki, cytowane za Bartłomiejem Szyndlerem z biografii Tadeusz Kościuszko 1746–1817.
Po kilkuletniej nieobecności i powrocie do Polski Kościuszko raczej nie poczuł euforii. Na twarzach przyjaciół i znajomych dostrzegł wyraz przygnębienia, czasem wręcz beznadziei. Klęska konfederatów, rozbiór, panoszący się Rosjanie na nikogo, poza jawnymi i zdeklarowanymi sprzymierzeńcami tych ostatnich, nie mogły podziałać pozytywnie. Nie wiadomo, jak odnieśli się do niego koledzy z Korpusu Kadetów, którzy na miejscu przeżyli tak fatalny dla ojczyzny okres zawirowań politycznych. Zapewne niejeden z nich mógł poczuć niesmak na myśl, że „Szwed” przebywał w tym czasie we Francji, skutecznie odcinając się od wydarzeń rozgrywających się w kraju, i nie musiał podejmować trudnych decyzji na miejscu oraz opowiadać się po którejkolwiek ze stron. Inni tego nie uniknęli. Bez względu na to, jakie były reakcje kolegów i przyjaciół, nie tylko one spędzały Kościuszce sen z powiek. On sam nie miał pieniędzy, a podjęcie służby wojskowej w sytuacji skurczonej do minimum armii i ogromnej ilości bezrobotnych oficerów w praktyce wymagało silnej protekcji, której nie mógł udzielić mu przebywający za granicą książę Czartoryski. Jednocześnie Kościuszko skłócił się z bratem, który w międzyczasie doprowadził majątek w Siechnowiczach do ruiny. Tadeusz wezwał Józefa do rozliczenia osiągniętych pożytków i podziału posiadłości, ale w odpowiedzi usłyszał absurdalne żądanie zwrotu wyimaginowanej, znacznej sumy pieniędzy. Zapachniało sporem sądowym. O ówczesnych kłopotach finansowych Kościuszki świadczy pożyczka, jakiej udzielił mu szwagier, stolnik smoleński Piotr Estko – 150 dukatów oprocentowanej w stosunku osiem od stu w skali roku. Jednocześnie, przymuszony sytuacją, Tadeusz pomieszkiwał kątem u stryja Jana Nepomucena i obu swoich sióstr. Ale ta akurat niedogodność otworzyła szansę na niespodziewaną i jakże słodką odmianę w jego życiu. Mogło tak się stać za sprawą Ludwiki Sosnowskiej, pięknej dwudziestotrzyletniej podówczas panny, zatem wedle ówczesnych standardów już nie pierwszej młodości, córki pisarza polnego litewskiego i wojewody smoleńskiego Józefa Sosnowskiego. O jej urodzie przekonuje portret wykonany w 1792 roku przez Józefa Marię Grassiego (spod jego pędzla wyszedł również rycerski portret Kościuszki wycierającego po bitwie chustą okrwawioną szablę). Urody zresztą nie brakowało również Kościuszce, którego wygląd w paru słowach skreślił Niemcewicz: „Oczy miał duże, smętne, twarz bladą, postać dość przyjemną. Najbardziej uderzył mnie w nim do samego pasa gruby warkocz włosów naturalnych, czarną wstążką obwinionych”. Niedaleka przyszłość miała Sosnowskiego wywyższyć jeszcze bardziej i uczynić hetmanem polnym litewskim, co nawet w chylącej się ku upadkowi Rzeczypospolitej stanowiło wciąż jeszcze ogromny awans w karierze wojskowej i politycznej, oznaczając przejście do grona jej najważniejszych dostojników. To akurat niekoniecznie jednak musiało być okolicznością sprzyjającą Kościuszce. Nie wiadomo z całą pewnością, kiedy i w jakich okolicznościach doszło do jego spotkania z wojewodzianką. Istnieje wiarygodna wersja, że młodzi po raz pierwszy zobaczyli się podczas służby Andrzeja Tadeusza w Korpusie Kadetów, zaś odnowienie znajomości nastąpiło po jego przyjeździe z Francji. Nie wydaje się – gdyby przyjąć taką właśnie hipotezę – aby wspomniana znajomość z czasów Szkoły Rycerskiej przyniosła coś zdecydowanie poważniejszego niż ewentualnie nawiązanie nici sympatii i odczuwanie przyjemności związanej z przelotnymi, utrzymanymi w miłej atmosferze spotkaniami. Gdyby było inaczej i pojawiła się miłość, przypuszczalnie nikt i nic nie zatrzymałby Kościuszki tak długo nad Sekwaną. Ale już ten drugi kontakt zaowocował zauroczeniem i wykiełkowaniem głębokiego uczucia. Kościuszko znalazł sprytny sposób, aby znaleźć się blisko ukochanej i jednocześnie nie wzbudzać niczyich podejrzeń, przede wszystkim zaś jej rodziców. Za ich zgodą został nauczycielem wojewodzianki, ucząc ją historii, geografii i rysunku. Z naukowego punktu widzenia to nie musiały być zanadto udane korepetycje, natomiast miłość Ludwiki i Tadeusza szybko wzrosła do tak wysokiej temperatury, że zdobył się on na odwagę i oświadczył się o jej rękę. Kosztowało go to jedno z największych upokorzeń w życiu. Sosnowski i jego żona swoją reakcją nie pozostawili najmniejszych złudzeń w kwestii ewentualnego wydania córki za Kościuszkę. Wtedy właśnie miał usłyszeć brutalną i nie pozostawiającą jakichkolwiek nadziei reprymendę ubraną w zacytowane na wstępie słowa. Były niczym memento i być może zaważyły na jego późniejszym, nieudanym życiu uczuciowym. Prawdę jednak mówiąc, myśl, że Sosnowscy oddadzą mu córkę za żonę, świadczy o naiwnym przekonaniu Kościuszki, że może przekroczyć wrota prowadzące do magnackiego świata. Jego ślepotę w tym względzie może tłumaczyć jedynie miłość, która nim zawładnęła, ale też odebrała mu poczucie rzeczywistości. Dla Sosnowskich był bowiem człowiekiem z innej sfery, a jego szlachecki herb nie poparty odpowiednio dużym majątkiem mógł wzbudzić jedynie uśmiech politowania. Jego oświadczyny potraktowali jako bezczelną niestosowność, wręcz zniewagę.
Dla córki szykowali ze wszech miar „odpowiedniejszą” partię, a to oznaczało męża z najwyższych sfer, bajecznie majętnego i mającego przed sobą wielką karierę polityczną. Czyli, mówiąc wprost – zupełne przeciwieństwo szaraka, który ośmielił się zakochać w Ludwice. Wybór Sosnowskich padł na Józefa Aleksandra Lubomirskiego, przedstawiciela jednego z największych rodów Rzeczypospolitej, syna wojewody kijowskiego Stanisława, posiadacza ogromnych dóbr przynoszących rocznie astronomiczny dochód trzech milionów złotych. To nie był strzał na ślepo. Sosnowski swego czasu wygrał w karty od Stanisława Lubomirskiego, zapalonego hazardzisty, położony na Podolu majątek o nazwie Szarogrodczyzna, który – aby uniknąć procesów grożących ze strony krewnych nieszczęśliwego gracza – miał stać się posagiem dla Ludwiki. Doliczając do tego parę miast i kilka dziesiątek wsi podarowanych Aleksandrowi Lubomirskiemu przez ojca, młoda para miała z czym rozpocząć swoją wspólną drogę przez życie. Nim to się jednak stało, przepędzony przez Sosnowskiego Kościuszko podjął rozpaczliwe próby przełamania jego oporu i odzyskania ukochanej. I w tym momencie już w pełni wkraczamy na cokolwiek niepewny grunt mniej lub bardziej prawdopodobnych domysłów, odpowiednio podsycanych przez pamiętnikarzy i historyków piszących o nieszczęśliwym romansie przyszłego Naczelnika. Może najwięcej faktów można byłoby zaczerpnąć z dziełka Michała Despot-Zenowicza (Ludwika Sosnowska była cioteczną siostrą jego ojca i zarazem imiennika), zatytułowanego Nieszczęśliwa miłość Kościuszki. Nota przez Świadka naocznego napisana, ale jego manuskrypt został zniszczony podczas ostatniej wojny. Korzon powoływał się na Zenowicza, opisując miłosne przejścia Naczelnika, ale ów tekst byłby z pewnością najbardziej wiarygodnym źródłem. Chyba że autor ten nadmiernie popuścił w nim wodze fantazji, potwierdzając znaną przypadłość pamiętnikarzy... Ale pora wrócić do bohatera i jego sercowych dylematów. Oto przyszło mu do głowy, że wojewoda smoleński zmieni zdanie pod wpływem perswazji najwyższych dostojników w państwie – księcia Czartoryskiego, który w międzyczasie powrócił do Polski, oraz samego króla! Jednak były to mrzonki, co Stanisław August możliwie delikatnie wyłuszczył zakochanemu na zabój mężczyźnie. Wówczas ten uczepił się szalonej, podrzuconej przez kolegów ze Szkoły Rycerskiej myśli o porwaniu wojewodzianki! Parę słów owemu chybionemu przedsięwzięciu poświęcił Niemcewicz w swoim Pamiętniku: „Wkrótce rozeszła się wieść, że się był rozkochał w córce Sosnowskiego, pisarza polnego litewskiego, i z nią uciekał; dognano go atoli i odebrano pannę. Szeptano naówczas, że król, nie umiejący sekretu dochować, chcący sobie pozyskać Sosnowskiego, ostrzegł go o uwiezieniu, tak że kochankowie nie mieli czasu dopaść granicy”. Wątek ten literacko rozwinął Wiktor Gomulicki: „Napadnięty znienacka Kościuszko dobyć musiał szabli. Zajadle bronił nie tyle życia własnego, jak wolności ukochanej kobiety. Ale napastnicy przewyższali go liczbą. Powalony na ziemię, porąbany, z upływu krwi omdlał. Gdy do przytomności wrócił – już Ludwiki przy nim nie było”. I dzisiaj dobrze się czyta trącące myszką słowa, ale pamiętać należy o kwestii zasadniczej. Czy w ogóle do owego zamachu doszło? Kłopot w tym bowiem, i to niemały, że ich autor oparł się na zasłyszanych plotkach. Równie dobrze mógł usłyszeć zupełnie inną wersję, choćby taką, o której wspomina Szyndler, posiłkując się artykułem Kajetana Kraszewskiego zatytułowanym Sosnowica i wspomnienia o Kościuszce. Powołał się on na rozmowę z ostatnim dziedzicem wsi, według którego w czasie, kiedy Kościuszko starał się o Ludwikę Sosnowską, rzeczywiście doszło do próby porwania, ale były w nie zamieszane zupełnie inne osoby. Sprawcą miał być krewki kapitan Markow ze stacjonującego w pobliżu rosyjskiego garnizonu, który zakochał się w jednej z panien z fraucymeru wojewodziny. Zupełnie niewykluczone, że zdarzenie to, jeśli rzeczywiście zaszło, zostało przez pomyłkę połączone z Kościuszką, czyniąc z niego romantycznego, nieszczęśliwego porywacza. Tak właśnie często rodzą się legendy, a ich weryfikacja po dziesiątkach lub setkach lat bywa już mocno utrudniona bądź wręcz niemożliwa.
Niezależnie jednak od tego, jak było w rzeczywistości i czy bądź szalony plan się nie powiódł, bądź też w istocie do porwania wcale nie doszło, ostatnia rozpaczliwa rozmowa odbyta przez Kościuszkę z matką Ludwiki, Teklą Sosnowską z Despot-Zenowiczów, przyniosła mu jedynie kolejne upokorzenie. Dopiero wówczas uznał się za pokonanego i zrezygnował z dalszych konkurów o rękę Ludwiki, która w przyszłości miała zostać matką pięciorga dzieci (dwoje pozostałych zmarło we wczesnym dzieciństwie), wieść wygodne i bogate życie, ale też pielęgnować w sobie czułe wspomnienie i ciągle tlące się uczucie do ukochanego sprzed lat. Świadczy o tym jej list z 1789 roku, w którym nie usiłowała nawet ukryć swojego sentymentu i powracała do wydarzeń z przeszłości. Napisała w nim: „Rzuć okiem, drogi przyjacielu, na datę tego listu, a ujrzysz, że jestem w miejscu wspomnień. Nie mogę go też opuścić bez dania Ci wiadomości o sobie i nie wyraziwszy życzenia, abym je otrzymała od Ciebie [...]”. W tym kontekście zdumienie musi wzbudzać wyrażona przez Feliksa Konecznego w biografii Kościuszki ocena jego związku z Ludwiką Sosnowską: „Taka miłość, dar szczególnego szczęścia, żywotowi Tadeusza Kościuszki nie była dana. Na banalne, choćby bardzo dekoracyjne romansowanie – On był za wielki w swej posągowej prostocie. Na zabiegi miłosne nie miał czasu ni miejsca w myśli swojej zbyt naprężonej w kierunku spraw większych, wyższych i... poważniejszych. Trudno, trzeba pogodzić się z rzeczywistością, że w życiu Naczelnika nie ma wpływów niewieścich! Wszak można być wielkim bez tego dodatku”. Cóż, jeśli wspomniana powyżej naiwność może zaskakiwać, to stek bzdur wypisanych w tym jednym zdaniu przez uznanego przecież historyka sięgnął wręcz chmur. Niemal na bezdechu uczynił on z Naczelnika bezduszną kukłę wyżętą z uczuć i na dodatek odebrał mu prawo do nich, czyniąc z człowieka z krwi i kości – bezduszny posąg. To tak, jakby Tadeusz Kościuszko miał już od momentu urodzenia do wypełnienia jedynie wielkie dzieło, którego przecież podówczas nawet nie przeczuwał. W ten sposób odebrał niespełna trzydziestoletniemu, zdrowemu mężczyźnie prawo do miłości, przy okazji degradując jedno z najwspanialszych i zarazem największych źródeł ludzkich działań.
Przedstawienie Jerzego Zenowicza, akwaforta autorstwa Antona Tepplara, 1839 rok.
Kilka zdań wcześniej padło rodowe nazwisko Tekli Sosnowskiej. Jeden z jej krewnych, Jerzy Despot-Zenowicz, w 1815 roku oficer należący do sztabu armii francuskiej, bez swojej winy miał stać się antybohaterem ostatniej bitwy Napoleona, wyznaczającej kres jego cesarstwa i epoki, której swoim imieniem dał nazwę. Z niewiarygodną zajadłością zarzucano mu, że z własnej winy nie wykonał cesarskich rozkazów i przyczynił się do klęski pod Waterloo. Sam Bonaparte dezawuował te niesprawiedliwe oskarżenia, ale fatalna fama o polskim oficerze co jakiś czas odzywa się w historycznych opracowaniach. Trochę tak, jak legenda o Józefie Sosnowskim, który mógł zostać teściem Tadeusza Kościuszki i oddając mu za żonę własną córkę, odmienić zarówno jego losy, jak i historię Polski. Poniekąd zresztą udało mu się tego dokonać. Nie tylko przyczynił się do złamania serca ukochanemu swojej córki, ale wystraszył go planowaną podobno zemstą za domniemane przygotowania do jej porwania. Przygnębiony i wystraszony, choć chyba jednak w niewielkim stopniu, skoro miał czas na uporządkowanie spraw majątkowych i pozostawienie szwagrowi pełnomocnictw do podziału ojcowizny oraz dochodzenia wierzytelności i spłaty długów, podjął Kościuszko decyzję o wyjeździe z Polski. Nic go w niej nie trzymało, a każdy dzień spędzony w ojczyźnie przypominał o doznanym zawodzie i upokorzeniu. Z dala od kraju postanowił poszukać szczęścia i spożytkować nabyte w Szkole Rycerskiej umiejętności inżynierskie. W Polsce, pomimo starań, nie dane było mu tego dokonać. Wyposażony przez Czartoryskiego w okrągłą sumę 500 dukatów, ruszył w świat. Nie do Gdańska bynajmniej, jak tego chce Korzon, podążał, ale do Saksonii, czego dowodzi zamieszczony w Pismach Tadeusza Kościuszki list z października 1775 roku, zaadresowany do Jerzego Augusta Wandalina Mniszcha, marszałka nadwornego koronnego i kasztelana krakowskiego: „Krok mój uczyniony do dworu saskiego jest szczególnym celem, ażebym był kiedyś użytecznym ojczyźnie naszej i wypłacił się jej z obowiązku obywatelstwa; ale teraz w Polszcze, chociaż chciano mnie zażyć, nie upatrywałem dla mnie żadnego uszczęśliwienia [...] pojadę prosto do Drezna [...]”. Jednak Saksonia okazała się jedynie krótkim przystankiem w drodze do Francji. Stamtąd zaś ruszył jeszcze dalej. Aż za ocean. Do Ameryki.
Zanim to się jednak stało, w życiorysie Kościuszki zaszły okoliczności nie do końca wyjaśnione. Czas dzielący opuszczenie przez niego kraju i pojawienie się w Nowym Świecie wypełniają domysły i spekulacje. Podstawowe pytanie, pozostające ciągle bez jednoznacznej odpowiedzi, brzmi: dlaczego właśnie tam?
ŹRÓDŁA ILUSTRACJI
POLONA: s. 46