Kościuszko. Rysa na pomniku? - Sławomir Leśniewski - ebook + książka

Kościuszko. Rysa na pomniku? ebook

Sławomir Leśniewski

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Biografia bez retuszu

„Naczelnik w sukmanie” i „bohater dwóch narodów”, Racławice i przyjaźń z Thomasem Jeffersonem – legenda Tadeusza Kościuszki trwa do dziś. Czy na pomniku generała nie ma jednak rys? Czy rzeczywiście był tak wybitnym wodzem i politycznym wizjonerem? Jak ma się do jego legendy wiernopoddańcza przysięga złożona carowi Pawłowi I i obojętność na walkę Polaków u boku Napoleona?

Bez wątpienia historia życia Kościuszki jest gotowym scenariuszem filmowym, a Sławomir Leśniewski umiejętnie, scena po scenie odsłania nam niezwykłe losy przyszłego Naczelnika powstania – trudne dzieciństwo, pobyt w elitarnej Szkole Rycerskiej, wyjazd do Francji, nieszczęśliwą miłość do Ludwiki Sosnowskiej, wielkie ambicje i karierę wojskową podczas ośmioletniego pobytu w Ameryce. Autor dokładnie przypatruje się podwalinom pomnika Kościuszki, czyli dwóm wielkim wojnom – o wolność Stanów Zjednoczonych i w obronie Konstytucji 3 maja. I wreszcie szczegółowo prześwietla nieudane powstanie z 1794 roku, począwszy od euforii po przysiędze na krakowskim Rynku i zwycięstwie pod Racławicami, aż po klęskę pod Maciejowicami.

Sromotnie przegrana bitwa zamyka najbardziej burzliwy okres życia i oficjalną historię Kościuszki, znaną z podręczników i utrwaloną w świadomości kolejnych pokoleń Polaków. Po niej następuje okres dwuletniej niewoli i ostatnie lata życia spędzone w ciszy szwajcarskiej Solury. Jednak w wielu epizodach właśnie z tego okresu kryją się zapomniane, a niekiedy nawet w ogóle nieznane fakty, o których legenda milczy. Podobnie jak o niektórych wydarzeniach z lat młodzieńczych, poważnych błędach w sferze polityki i wojny, niejasno przedstawianych lub zupełnie pomijanych w hagiograficznych opracowaniach.

Krytyczne spojrzenie i talent narratorski pomagają autorowi stworzyć postać Kościuszki z krwi i kości. I przedstawić go takim, jakim był naprawdę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 404

Oceny
4,3 (9 ocen)
3
6
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RBuzz

Nie oderwiesz się od lektury

Wbrew pozorom bardzo pozytywna książka, pisana potoczyście i ze swadą. Autor pokazuje Kościuszkę człowieka, nie półboga, co zważywszy na upływ czasu nie jest łatwe. I tu chyba upatrywałbym najsłabszego punktu tej publikacji, zbyt częste podpieranie się plotkami czy gdybaniem. Poza tym kawał solidnej pracy, porównanie źródeł i przystępny język. Polecam!
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA GA­DOM­SKA
Re­dak­cja: AR­TUR FO­RYT
Ko­rekta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, MI­CHAŁ KO­WAL, UR­SZULA SRO­KOSZ-MAR­TIUK
Opra­co­wa­nie gra­ficzne: KIRA PIE­TREK
Na okładce wy­ko­rzy­stano fo­to­gra­fię wieńca z ob­cho­dów 100. rocz­nicy in­su­rek­cji ko­ściusz­kow­skiej, wy­ko­na­nego przez złot­nika Al­freda Pol­laka w 1894 roku w Pra­dze. Obiekt prze­cho­wy­wany w zbio­rach Mu­zeum Na­ro­do­wego w Kra­ko­wie (fot. Ar­chi­wum Fo­to­gra­ficzne Mu­zeum Na­ro­do­wego w Kra­ko­wie).
Re­dak­cja tech­niczna: RO­BERT GĘ­BUŚ
Skład i ła­ma­nie: In­fo­mar­ket
Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07904-1
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ZA­WÓD MI­ŁO­SNY

„Sy­no­gar­lice nie dla wró­bli, a córki ma­gnac­kie nie dla drob­nych szla­chet­ków”.

Słowa, ja­kie Ko­ściuszko miał usły­szeć z ust Jó­zefa So­snow­skiego na prośbę o rękę jego córki Lu­dwiki, cy­to­wane za Bar­tło­mie­jem Szyn­dle­rem z bio­gra­fii Ta­de­usz Ko­ściuszko 1746–1817.

Po kil­ku­let­niej nie­obec­no­ści i po­wro­cie do Pol­ski Ko­ściuszko ra­czej nie po­czuł eu­fo­rii. Na twa­rzach przy­ja­ciół i zna­jo­mych do­strzegł wy­raz przy­gnę­bie­nia, cza­sem wręcz bez­na­dziei. Klę­ska kon­fe­de­ra­tów, roz­biór, pa­no­szący się Ro­sja­nie na ni­kogo, poza jaw­nymi i zde­kla­ro­wa­nymi sprzy­mie­rzeń­cami tych ostat­nich, nie mo­gły po­dzia­łać po­zy­tyw­nie. Nie wia­domo, jak od­nie­śli się do niego ko­le­dzy z Kor­pusu Ka­de­tów, któ­rzy na miej­scu prze­żyli tak fa­talny dla oj­czy­zny okres za­wi­ro­wań po­li­tycz­nych. Za­pewne nie­je­den z nich mógł po­czuć nie­smak na myśl, że „Szwed” prze­by­wał w tym cza­sie we Fran­cji, sku­tecz­nie od­ci­na­jąc się od wy­da­rzeń roz­gry­wa­ją­cych się w kraju, i nie mu­siał po­dej­mo­wać trud­nych de­cy­zji na miej­scu oraz opo­wia­dać się po któ­rej­kol­wiek ze stron. Inni tego nie unik­nęli. Bez względu na to, ja­kie były re­ak­cje ko­le­gów i przy­ja­ciół, nie tylko one spę­dzały Ko­ściuszce sen z po­wiek. On sam nie miał pie­nię­dzy, a pod­ję­cie służby woj­sko­wej w sy­tu­acji skur­czo­nej do mi­ni­mum ar­mii i ogrom­nej ilo­ści bez­ro­bot­nych ofi­ce­rów w prak­tyce wy­ma­gało sil­nej pro­tek­cji, któ­rej nie mógł udzie­lić mu prze­by­wa­jący za gra­nicą książę Czar­to­ry­ski. Jed­no­cze­śnie Ko­ściuszko skłó­cił się z bra­tem, który w mię­dzy­cza­sie do­pro­wa­dził ma­ją­tek w Siech­no­wi­czach do ru­iny. Ta­de­usz we­zwał Jó­zefa do roz­li­cze­nia osią­gnię­tych po­żyt­ków i po­działu po­sia­dło­ści, ale w od­po­wie­dzi usły­szał ab­sur­dalne żą­da­nie zwrotu wy­ima­gi­no­wa­nej, znacz­nej sumy pie­nię­dzy. Za­pach­niało spo­rem są­do­wym. O ów­cze­snych kło­po­tach fi­nan­so­wych Ko­ściuszki świad­czy po­życzka, ja­kiej udzie­lił mu szwa­gier, stol­nik smo­leń­ski Piotr Estko – 150 du­ka­tów opro­cen­to­wa­nej w sto­sunku osiem od stu w skali roku. Jed­no­cze­śnie, przy­mu­szony sy­tu­acją, Ta­de­usz po­miesz­ki­wał ką­tem u stryja Jana Ne­po­mu­cena i obu swo­ich sióstr. Ale ta aku­rat nie­do­god­ność otwo­rzyła szansę na nie­spo­dzie­waną i jakże słodką od­mianę w jego ży­ciu. Mo­gło tak się stać za sprawą Lu­dwiki So­snow­skiej, pięk­nej dwu­dzie­sto­trzy­let­niej pod­ów­czas panny, za­tem we­dle ów­cze­snych stan­dar­dów już nie pierw­szej mło­do­ści, córki pi­sa­rza po­lnego li­tew­skiego i wo­je­wody smo­leń­skiego Jó­zefa So­snow­skiego. O jej uro­dzie prze­ko­nuje por­tret wy­ko­nany w 1792 roku przez Jó­zefa Ma­rię Gras­siego (spod jego pędzla wy­szedł rów­nież ry­cer­ski por­tret Ko­ściuszki wy­cie­ra­ją­cego po bi­twie chu­stą okrwa­wioną sza­blę). Urody zresztą nie bra­ko­wało rów­nież Ko­ściuszce, któ­rego wy­gląd w paru sło­wach skre­ślił Niem­ce­wicz: „Oczy miał duże, smętne, twarz bladą, po­stać dość przy­jemną. Naj­bar­dziej ude­rzył mnie w nim do sa­mego pasa gruby war­kocz wło­sów na­tu­ral­nych, czarną wstążką ob­wi­nio­nych”. Nie­da­leka przy­szłość miała So­snow­skiego wy­wyż­szyć jesz­cze bar­dziej i uczy­nić het­ma­nem po­lnym li­tew­skim, co na­wet w chy­lą­cej się ku upad­kowi Rze­czy­po­spo­li­tej sta­no­wiło wciąż jesz­cze ogromny awans w ka­rie­rze woj­sko­wej i po­li­tycz­nej, ozna­cza­jąc przej­ście do grona jej naj­waż­niej­szych do­stoj­ni­ków. To aku­rat nie­ko­niecz­nie jed­nak mu­siało być oko­licz­no­ścią sprzy­ja­jącą Ko­ściuszce. Nie wia­domo z całą pew­no­ścią, kiedy i w ja­kich oko­licz­no­ściach do­szło do jego spo­tka­nia z wo­je­wo­dzianką. Ist­nieje wia­ry­godna wer­sja, że mło­dzi po raz pierw­szy zo­ba­czyli się pod­czas służby An­drzeja Ta­de­usza w Kor­pu­sie Ka­de­tów, zaś od­no­wie­nie zna­jo­mo­ści na­stą­piło po jego przy­jeź­dzie z Fran­cji. Nie wy­daje się – gdyby przy­jąć taką wła­śnie hi­po­tezę – aby wspo­mniana zna­jo­mość z cza­sów Szkoły Ry­cer­skiej przy­nio­sła coś zde­cy­do­wa­nie po­waż­niej­szego niż ewen­tu­al­nie na­wią­za­nie nici sym­pa­tii i od­czu­wa­nie przy­jem­no­ści zwią­za­nej z prze­lot­nymi, utrzy­ma­nymi w mi­łej at­mos­fe­rze spo­tka­niami. Gdyby było ina­czej i po­ja­wiła się mi­łość, przy­pusz­czal­nie nikt i nic nie za­trzy­małby Ko­ściuszki tak długo nad Se­kwaną. Ale już ten drugi kon­takt za­owo­co­wał za­uro­cze­niem i wy­kieł­ko­wa­niem głę­bo­kiego uczu­cia. Ko­ściuszko zna­lazł sprytny spo­sób, aby zna­leźć się bli­sko uko­cha­nej i jed­no­cze­śnie nie wzbu­dzać ni­czy­ich po­dej­rzeń, przede wszyst­kim zaś jej ro­dzi­ców. Za ich zgodą zo­stał na­uczy­cie­lem wo­je­wo­dzianki, ucząc ją hi­sto­rii, geo­gra­fii i ry­sunku. Z na­uko­wego punktu wi­dze­nia to nie mu­siały być za­nadto udane ko­re­pe­ty­cje, na­to­miast mi­łość Lu­dwiki i Ta­de­usza szybko wzro­sła do tak wy­so­kiej tem­pe­ra­tury, że zdo­był się on na od­wagę i oświad­czył się o jej rękę. Kosz­to­wało go to jedno z naj­więk­szych upo­ko­rzeń w ży­ciu. So­snow­ski i jego żona swoją re­ak­cją nie po­zo­sta­wili naj­mniej­szych złu­dzeń w kwe­stii ewen­tu­al­nego wy­da­nia córki za Ko­ściuszkę. Wtedy wła­śnie miał usły­szeć bru­talną i nie po­zo­sta­wia­jącą ja­kich­kol­wiek na­dziei re­pry­mendę ubraną w za­cy­to­wane na wstę­pie słowa. Były ni­czym me­mento i być może za­wa­żyły na jego póź­niej­szym, nie­uda­nym ży­ciu uczu­cio­wym. Prawdę jed­nak mó­wiąc, myśl, że So­snow­scy od­da­dzą mu córkę za żonę, świad­czy o na­iw­nym prze­ko­na­niu Ko­ściuszki, że może prze­kro­czyć wrota pro­wa­dzące do ma­gnac­kiego świata. Jego śle­potę w tym wzglę­dzie może tłu­ma­czyć je­dy­nie mi­łość, która nim za­wład­nęła, ale też ode­brała mu po­czu­cie rze­czy­wi­sto­ści. Dla So­snow­skich był bo­wiem czło­wie­kiem z in­nej sfery, a jego szla­checki herb nie po­party od­po­wied­nio du­żym ma­jąt­kiem mógł wzbu­dzić je­dy­nie uśmiech po­li­to­wa­nia. Jego oświad­czyny po­trak­to­wali jako bez­czelną nie­sto­sow­ność, wręcz znie­wagę.

Dla córki szy­ko­wali ze wszech miar „od­po­wied­niej­szą” par­tię, a to ozna­czało męża z naj­wyż­szych sfer, ba­jecz­nie ma­jęt­nego i ma­ją­cego przed sobą wielką ka­rierę po­li­tyczną. Czyli, mó­wiąc wprost – zu­pełne prze­ci­wień­stwo sza­raka, który ośmie­lił się za­ko­chać w Lu­dwice. Wy­bór So­snow­skich padł na Jó­zefa Alek­san­dra Lu­bo­mir­skiego, przed­sta­wi­ciela jed­nego z naj­więk­szych ro­dów Rze­czy­po­spo­li­tej, syna wo­je­wody ki­jow­skiego Sta­ni­sława, po­sia­da­cza ogrom­nych dóbr przy­no­szą­cych rocz­nie astro­no­miczny do­chód trzech mi­lio­nów zło­tych. To nie był strzał na ślepo. So­snow­ski swego czasu wy­grał w karty od Sta­ni­sława Lu­bo­mir­skiego, za­pa­lo­nego ha­zar­dzi­sty, po­ło­żony na Po­dolu ma­ją­tek o na­zwie Sza­ro­grod­czy­zna, który – aby unik­nąć pro­ce­sów gro­żą­cych ze strony krew­nych nie­szczę­śli­wego gra­cza – miał stać się po­sa­giem dla Lu­dwiki. Do­li­cza­jąc do tego parę miast i kilka dzie­sią­tek wsi po­da­ro­wa­nych Alek­san­drowi Lu­bo­mir­skiemu przez ojca, młoda para miała z czym roz­po­cząć swoją wspólną drogę przez ży­cie. Nim to się jed­nak stało, prze­pę­dzony przez So­snow­skiego Ko­ściuszko pod­jął roz­pacz­liwe próby prze­ła­ma­nia jego oporu i od­zy­ska­nia uko­cha­nej. I w tym mo­men­cie już w pełni wkra­czamy na co­kol­wiek nie­pewny grunt mniej lub bar­dziej praw­do­po­dob­nych do­my­słów, od­po­wied­nio pod­sy­ca­nych przez pa­mięt­ni­ka­rzy i hi­sto­ry­ków pi­szą­cych o nie­szczę­śli­wym ro­man­sie przy­szłego Na­czel­nika. Może naj­wię­cej fak­tów można by­łoby za­czerp­nąć z dziełka Mi­chała De­spot-Ze­no­wi­cza (Lu­dwika So­snow­ska była cio­teczną sio­strą jego ojca i za­ra­zem imien­nika), za­ty­tu­ło­wa­nego Nie­szczę­śliwa mi­łość Ko­ściuszki. Nota przez Świadka na­ocz­nego na­pi­sana, ale jego ma­nu­skrypt zo­stał znisz­czony pod­czas ostat­niej wojny. Ko­rzon po­wo­ły­wał się na Ze­no­wi­cza, opi­su­jąc mi­ło­sne przej­ścia Na­czel­nika, ale ów tekst byłby z pew­no­ścią naj­bar­dziej wia­ry­god­nym źró­dłem. Chyba że au­tor ten nad­mier­nie po­pu­ścił w nim wo­dze fan­ta­zji, po­twier­dza­jąc znaną przy­pa­dłość pa­mięt­ni­ka­rzy... Ale pora wró­cić do bo­ha­tera i jego ser­co­wych dy­le­ma­tów. Oto przy­szło mu do głowy, że wo­je­woda smo­leń­ski zmieni zda­nie pod wpły­wem per­swa­zji naj­wyż­szych do­stoj­ni­ków w pań­stwie – księ­cia Czar­to­ry­skiego, który w mię­dzy­cza­sie po­wró­cił do Pol­ski, oraz sa­mego króla! Jed­nak były to mrzonki, co Sta­ni­sław Au­gust moż­li­wie de­li­kat­nie wy­łusz­czył za­ko­cha­nemu na za­bój męż­czyź­nie. Wów­czas ten ucze­pił się sza­lo­nej, pod­rzu­co­nej przez ko­le­gów ze Szkoły Ry­cer­skiej my­śli o po­rwa­niu wo­je­wo­dzianki! Parę słów owemu chy­bio­nemu przed­się­wzię­ciu po­świę­cił Niem­ce­wicz w swoim Pa­mięt­niku: „Wkrótce ro­ze­szła się wieść, że się był roz­ko­chał w córce So­snow­skiego, pi­sa­rza po­lnego li­tew­skiego, i z nią ucie­kał; do­gnano go atoli i ode­brano pannę. Szep­tano na­ów­czas, że król, nie umie­jący se­kretu do­cho­wać, chcący so­bie po­zy­skać So­snow­skiego, ostrzegł go o uwie­zie­niu, tak że ko­chan­ko­wie nie mieli czasu do­paść gra­nicy”. Wą­tek ten li­te­racko roz­wi­nął Wik­tor Go­mu­licki: „Na­pad­nięty znie­na­cka Ko­ściuszko do­być mu­siał sza­bli. Za­ja­dle bro­nił nie tyle ży­cia wła­snego, jak wol­no­ści uko­cha­nej ko­biety. Ale na­past­nicy prze­wyż­szali go liczbą. Po­wa­lony na zie­mię, po­rą­bany, z upływu krwi omdlał. Gdy do przy­tom­no­ści wró­cił – już Lu­dwiki przy nim nie było”. I dzi­siaj do­brze się czyta trą­cące myszką słowa, ale pa­mię­tać na­leży o kwe­stii za­sad­ni­czej. Czy w ogóle do owego za­ma­chu do­szło? Kło­pot w tym bo­wiem, i to nie­mały, że ich au­tor oparł się na za­sły­sza­nych plot­kach. Rów­nie do­brze mógł usły­szeć zu­peł­nie inną wer­sję, choćby taką, o któ­rej wspo­mina Szyn­dler, po­sił­ku­jąc się ar­ty­ku­łem Ka­je­tana Kra­szew­skiego za­ty­tu­ło­wa­nym So­sno­wica i wspo­mnie­nia o Ko­ściuszce. Po­wo­łał się on na roz­mowę z ostat­nim dzie­dzi­cem wsi, we­dług któ­rego w cza­sie, kiedy Ko­ściuszko sta­rał się o Lu­dwikę So­snow­ską, rze­czy­wi­ście do­szło do próby po­rwa­nia, ale były w nie za­mie­szane zu­peł­nie inne osoby. Sprawcą miał być krewki ka­pi­tan Mar­kow ze sta­cjo­nu­ją­cego w po­bliżu ro­syj­skiego gar­ni­zonu, który za­ko­chał się w jed­nej z pa­nien z frau­cy­meru wo­je­wo­dziny. Zu­peł­nie nie­wy­klu­czone, że zda­rze­nie to, je­śli rze­czy­wi­ście za­szło, zo­stało przez po­myłkę po­łą­czone z Ko­ściuszką, czy­niąc z niego ro­man­tycz­nego, nie­szczę­śli­wego po­ry­wa­cza. Tak wła­śnie czę­sto ro­dzą się le­gendy, a ich we­ry­fi­ka­cja po dzie­siąt­kach lub set­kach lat bywa już mocno utrud­niona bądź wręcz nie­moż­liwa.

Nie­za­leż­nie jed­nak od tego, jak było w rze­czy­wi­sto­ści i czy bądź sza­lony plan się nie po­wiódł, bądź też w isto­cie do po­rwa­nia wcale nie do­szło, ostat­nia roz­pacz­liwa roz­mowa od­byta przez Ko­ściuszkę z matką Lu­dwiki, Te­klą So­snow­ską z De­spot-Ze­no­wi­czów, przy­nio­sła mu je­dy­nie ko­lejne upo­ko­rze­nie. Do­piero wów­czas uznał się za po­ko­na­nego i zre­zy­gno­wał z dal­szych kon­ku­rów o rękę Lu­dwiki, która w przy­szło­ści miała zo­stać matką pię­ciorga dzieci (dwoje po­zo­sta­łych zmarło we wcze­snym dzie­ciń­stwie), wieść wy­godne i bo­gate ży­cie, ale też pie­lę­gno­wać w so­bie czułe wspo­mnie­nie i cią­gle tlące się uczu­cie do uko­cha­nego sprzed lat. Świad­czy o tym jej list z 1789 roku, w któ­rym nie usi­ło­wała na­wet ukryć swo­jego sen­ty­mentu i po­wra­cała do wy­da­rzeń z prze­szło­ści. Na­pi­sała w nim: „Rzuć okiem, drogi przy­ja­cielu, na datę tego li­stu, a uj­rzysz, że je­stem w miej­scu wspo­mnień. Nie mogę go też opu­ścić bez da­nia Ci wia­do­mo­ści o so­bie i nie wy­ra­ziw­szy ży­cze­nia, abym je otrzy­mała od Cie­bie [...]”. W tym kon­tek­ście zdu­mie­nie musi wzbu­dzać wy­ra­żona przez Fe­liksa Ko­necz­nego w bio­gra­fii Ko­ściuszki ocena jego związku z Lu­dwiką So­snow­ską: „Taka mi­łość, dar szcze­gól­nego szczę­ścia, ży­wo­towi Ta­de­usza Ko­ściuszki nie była dana. Na ba­na­lne, choćby bar­dzo de­ko­ra­cyjne ro­man­so­wa­nie – On był za wielki w swej po­są­go­wej pro­sto­cie. Na za­biegi mi­ło­sne nie miał czasu ni miej­sca w my­śli swo­jej zbyt na­prę­żo­nej w kie­runku spraw więk­szych, wyż­szych i... po­waż­niej­szych. Trudno, trzeba po­go­dzić się z rze­czy­wi­sto­ścią, że w ży­ciu Na­czel­nika nie ma wpły­wów nie­wie­ścich! Wszak można być wiel­kim bez tego do­datku”. Cóż, je­śli wspo­mniana po­wy­żej na­iw­ność może za­ska­ki­wać, to stek bzdur wy­pi­sa­nych w tym jed­nym zda­niu przez uzna­nego prze­cież hi­sto­ryka się­gnął wręcz chmur. Nie­mal na bez­de­chu uczy­nił on z Na­czel­nika bez­duszną ku­kłę wy­żętą z uczuć i na do­da­tek ode­brał mu prawo do nich, czy­niąc z czło­wieka z krwi i ko­ści – bez­duszny po­sąg. To tak, jakby Ta­de­usz Ko­ściuszko miał już od mo­mentu uro­dze­nia do wy­peł­nie­nia je­dy­nie wiel­kie dzieło, któ­rego prze­cież pod­ów­czas na­wet nie prze­czu­wał. W ten spo­sób ode­brał nie­spełna trzy­dzie­sto­let­niemu, zdro­wemu męż­czyź­nie prawo do mi­ło­ści, przy oka­zji de­gra­du­jąc jedno z naj­wspa­nial­szych i za­ra­zem naj­więk­szych źró­deł ludz­kich dzia­łań.

Przed­sta­wie­nie Je­rzego Ze­no­wi­cza, akwa­forta au­tor­stwa An­tona Tep­plara, 1839 rok.

Kilka zdań wcze­śniej pa­dło ro­dowe na­zwi­sko Te­kli So­snow­skiej. Je­den z jej krew­nych, Je­rzy De­spot-Ze­no­wicz, w 1815 roku ofi­cer na­le­żący do sztabu ar­mii fran­cu­skiej, bez swo­jej winy miał stać się an­ty­bo­ha­te­rem ostat­niej bi­twy Na­po­le­ona, wy­zna­cza­ją­cej kres jego ce­sar­stwa i epoki, któ­rej swoim imie­niem dał na­zwę. Z nie­wia­ry­godną za­ja­dło­ścią za­rzu­cano mu, że z wła­snej winy nie wy­ko­nał ce­sar­skich roz­ka­zów i przy­czy­nił się do klę­ski pod Wa­ter­loo. Sam Bo­na­parte de­za­wu­ował te nie­spra­wie­dliwe oskar­że­nia, ale fa­talna fama o pol­skim ofi­ce­rze co ja­kiś czas od­zywa się w hi­sto­rycz­nych opra­co­wa­niach. Tro­chę tak, jak le­genda o Jó­ze­fie So­snow­skim, który mógł zo­stać te­ściem Ta­de­usza Ko­ściuszki i od­da­jąc mu za żonę wła­sną córkę, od­mie­nić za­równo jego losy, jak i hi­sto­rię Pol­ski. Po­nie­kąd zresztą udało mu się tego do­ko­nać. Nie tylko przy­czy­nił się do zła­ma­nia serca uko­cha­nemu swo­jej córki, ale wy­stra­szył go pla­no­waną po­do­bno ze­mstą za do­mnie­mane przy­go­to­wa­nia do jej po­rwa­nia. Przy­gnę­biony i wy­stra­szony, choć chyba jed­nak w nie­wiel­kim stop­niu, skoro miał czas na upo­rząd­ko­wa­nie spraw ma­jąt­ko­wych i po­zo­sta­wie­nie szwa­growi peł­no­moc­nictw do po­działu oj­co­wi­zny oraz do­cho­dze­nia wie­rzy­tel­no­ści i spłaty dłu­gów, pod­jął Ko­ściuszko de­cy­zję o wy­jeź­dzie z Pol­ski. Nic go w niej nie trzy­mało, a każdy dzień spę­dzony w oj­czyź­nie przy­po­mi­nał o do­zna­nym za­wo­dzie i upo­ko­rze­niu. Z dala od kraju po­sta­no­wił po­szu­kać szczę­ścia i spo­żyt­ko­wać na­byte w Szkole Ry­cer­skiej umie­jęt­no­ści in­ży­nier­skie. W Pol­sce, po­mimo sta­rań, nie dane było mu tego do­ko­nać. Wy­po­sa­żony przez Czar­to­ry­skiego w okrą­głą sumę 500 du­ka­tów, ru­szył w świat. Nie do Gdań­ska by­naj­mniej, jak tego chce Ko­rzon, po­dą­żał, ale do Sak­so­nii, czego do­wo­dzi za­miesz­czony w Pi­smach Ta­de­usza Ko­ściuszki list z paź­dzier­nika 1775 roku, za­adre­so­wany do Je­rzego Au­gu­sta Wan­da­lina Mnisz­cha, mar­szałka na­dwor­nego ko­ron­nego i kasz­te­lana kra­kow­skiego: „Krok mój uczy­niony do dworu sa­skiego jest szcze­gól­nym ce­lem, aże­bym był kie­dyś uży­tecz­nym oj­czyź­nie na­szej i wy­pła­cił się jej z obo­wiązku oby­wa­tel­stwa; ale te­raz w Pol­sz­cze, cho­ciaż chciano mnie za­żyć, nie upa­try­wa­łem dla mnie żad­nego uszczę­śli­wie­nia [...] po­jadę pro­sto do Dre­zna [...]”. Jed­nak Sak­so­nia oka­zała się je­dy­nie krót­kim przy­stan­kiem w dro­dze do Fran­cji. Stam­tąd zaś ru­szył jesz­cze da­lej. Aż za ocean. Do Ame­ryki.

Za­nim to się jed­nak stało, w ży­cio­ry­sie Ko­ściuszki za­szły oko­licz­no­ści nie do końca wy­ja­śnione. Czas dzie­lący opusz­cze­nie przez niego kraju i po­ja­wie­nie się w No­wym Świe­cie wy­peł­niają do­my­sły i spe­ku­la­cje. Pod­sta­wowe py­ta­nie, po­zo­sta­jące cią­gle bez jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi, brzmi: dla­czego wła­śnie tam?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

ŹRÓ­DŁA ILU­STRA­CJI

PO­LONA: s.  46