Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku - Sławomir Leśniewski - ebook + książka

Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku ebook

Sławomir Leśniewski

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Brawurowa opowieść o czasach, kiedy to nas bali się na Kremlu.

Po śmierci cara Iwana Groźnego wschodnie imperium spowił chaos i nastąpił czas wielkiej smuty. Raz po raz na rubieżach kontynentu odnajdywali się samozwańczy potomkowie cara, a państwo moskiewskie stało się widownią krwawych zamachów, skrytobójczych mordów, potwornego głodu, chłopskich buntów i najazdów obcych armii. Ze wszystkich klęsk najgorsi zaś byli Polacy…

Będąca u szczytu potęgi Rzeczpospolita w słabości sąsiada zwietrzyła historyczną szansę. Wykorzystując „cudownie ocalonych” synów Groźnego jako polityczny pretekst, wojska polsko-litewskie wkroczyły na teren moskiewskiego imperium, zatrzymując się dopiero w Moskwie. Od heroicznego oblężenia Smoleńska i sławetnej bitwy pod Kłuszynem, przez koronację Polki na carycę Rusi i tryumfalny wjazd na Kreml w 1610 roku, po straszliwy koniec polskiej załogi dwa lata później – w swojej dziesiątej książce opublikowanej przez Wydawnictwo Literackie Sławomir Leśniewski opowiada o tym, jak za panowania Zygmunta III Wazy na terytorium naszych sąsiadów rozegrał się scenariusz rodem z Gry o tron. Z Polakami i Litwinami w roli głównej.

Zbrojna interwencja Polaków spowodowała, że zamiast zbliżenia – przez krótką chwilę rozpatrywano nawet projekt unii polsko-moskiewskiej – Polska i Rosja wkroczyły na drogę trwających kilka stuleci wojen. Upokarzające oddanie Kremla wyjątkowo mocno utkwiło w pamięci Rosjan, a rocznicę wypędzenia z niego Polaków w 1612 roku upamiętnia obchodzony 4 listopada Dzień Jedności Narodowej, jedno z rosyjskich świąt państwowych.

Skoro Rosja pamięta o tamtych wydarzeniach, my też powinniśmy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 410

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: MI­CHAŁ KO­WAL
Re­dak­cja: JO­ANNA ZA­BO­ROW­SKA
Ko­rekta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, Pra­cow­nia 12 A, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: KIRA PIE­TREK
Wy­bór ilu­stra­cji i pro­jekt map: MI­RON KO­KO­SIŃ­SKI
Zdję­cie na okładce: Uni­ver­sal Ima­ges Group North Ame­rica LLC / De­Ago­stini / Alamy Stock Photo
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07984-3
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Z CZYM NA MO­SKWĘ

„«In­stynkt zwy­cięzcy» wy­stę­puje w świa­do­mo­ści ów­cze­snego woj­ska pol­skiego w wielu bi­twach końca XVI i po­cząt­kach XVII wieku. Szcze­gól­nie zaś prze­ja­wia się w [...] woj­nach mo­skiew­skich”.

Ma­rek Pięta w mo­no­gra­fii Od I Dy­mi­triady do ro­zejmu w Dy­wi­li­nie. Z dzie­jów wo­jen pol­sko-mo­skiew­skich w pierw­szej po­ło­wie XVII wieku

Z dzi­siej­szej per­spek­tywy być może trudno w to uwie­rzyć, ale przed czte­rema stu­le­ciami Rzecz­po­spo­lita Obojga Na­ro­dów tylko nie­znacz­nie ustę­po­wała Ro­sji pod wzglę­dem liczby lud­no­ści. Ma­jąc około dzie­się­ciu mi­lio­nów miesz­kań­ców, była w czo­łówce naj­lud­niej­szych kra­jów Eu­ropy. Ro­sja wy­prze­dzała ją nie­znacz­nie, o mniej wię­cej dwa i pół mi­liona, prym wio­dły zaś Tur­cja i Fran­cja, za­lud­nione od­po­wied­nio na po­zio­mie dwu­dzie­stu pię­ciu i osiem­na­stu mi­lio­nów. Pol­ska i Li­twa wy­róż­niały się na tle wszyst­kich in­nych państw Sta­rego Kon­ty­nentu struk­turą lud­no­ści: aż około 10 pro­cent sta­no­wiła szlachta, 70 pro­cent chłopi, a w przy­bli­że­niu 20 pro­cent miesz­cza­nie. Szcze­gólną uwagę zwraca od­se­tek her­bo­wych, któ­rych liczba w ogrom­nej więk­szo­ści kra­jów Eu­ropy nie prze­kra­czała 2 pro­cent. Fakt ten miał oczy­wi­ście prze­ło­że­nie na struk­turę ar­mii i tak­tykę walki – to na szlach­cie spo­czy­wał obo­wią­zek obrony kraju i prze­le­wa­nia krwi dla za­pew­nie­nia mu bez­pie­czeń­stwa.

Na po­czątku XVII wieku ar­mia Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Na­ro­dów skła­dała się z kilku ro­dza­jów wojsk. Cią­gle ist­niało jesz­cze po­spo­lite ru­sze­nie szla­chec­kie, ale zwo­ły­wano je, je­dy­nie kiedy ry­so­wało się po­ważne za­gro­że­nie dla kraju. Ideę pro­wa­dze­nia wo­jen przy jego udziale za­rzu­cono w po­ło­wie XV wieku, pod­czas wojny trzy­na­sto­let­niej z za­ko­nem krzy­żac­kim, gdy ar­mie zło­żone z po­spo­li­tego ru­sze­nia do­znały kom­pro­mi­tu­ją­cych klęsk w star­ciach z wy­sta­wio­nymi przez Krzy­ża­ków od­dzia­łami za­cięż­nych. Na co dzień cię­żar obrony gra­nic spo­czy­wał czę­ściowo na utrzy­my­wa­nej przez pań­stwo ar­mii za­wo­do­wej (od­działy za­ciężne, kwar­ciane, Ko­zacy re­je­strowi, pie­chota wy­bra­niecka), czę­ściowo zaś na woj­skach nie­pań­stwo­wych (od­działy pry­watne, or­dy­nac­kie, miast kró­lew­skich, wo­lon­tar­skie). Siły te dzie­liły się na woj­sko au­to­ra­mentu pol­skiego i cu­dzo­ziem­skiego. Nie ozna­cza to by­naj­mniej, że w pierw­szej for­ma­cji słu­żyli wy­łącz­nie Po­lacy, w dru­giej zaś tylko przy­by­sze spoza Rze­czy­po­spo­li­tej, choć po­cząt­kowo ów po­dział rze­czy­wi­ście w du­żym stop­niu una­ocz­niał ich skład oso­bowy. O przy­na­leż­no­ści do jed­nej lub dru­giej for­ma­cji de­cy­do­wał głów­nie wzór or­ga­ni­za­cyjny, we­dle któ­rego two­rzono po­szcze­gólne jed­nostki.

Od­działy na­ro­dowe miały or­ga­ni­za­cję opartą na tak zwa­nym sys­te­mie to­wa­rzy­skim. Two­rzono je na pod­sta­wie „li­stów prze­po­wied­nich”, które król roz­sy­łał do rot­mi­strzów (we­dle ustawy z 1527 roku mu­sieli się oni wy­ka­zać szla­chec­twem). Okre­ślał w nich ro­dzaj roty (cho­rą­gwi) i jej li­czeb­ność. Rotę two­rzyli to­wa­rzy­sze szla­checcy i wy­sta­wione przez nich poczty zło­żone zwy­kle z dwóch–trzech pocz­to­wych; li­czyła ona prze­waż­nie około stu lu­dzi. Ka­wa­le­ria miała wy­bit­nie szla­checki cha­rak­ter, w pie­cho­cie słu­żyli zwy­kle miesz­cza­nie i chłopi, a je­dy­nie do­wód­cze sta­no­wi­ska pia­sto­wali w niej her­bowi. Pod­jęto próby two­rze­nia pie­szych rot zło­żo­nych z drob­nej szlachty, ale nie przy­nio­sło to trwa­łych re­zul­ta­tów. Przy­czyną było głę­boko wro­śnięte w świa­do­mość szlachty po­czu­cie wyż­szo­ści – w jej mnie­ma­niu służba w pie­cho­cie po­winna po­zo­stać wy­łączną do­meną „cha­mów” i „ły­ków”. Ka­wa­le­rię na­ro­dową two­rzyli cięż­ko­zbrojna hu­sa­ria, pe­ty­horcy, śred­nio­zbrojna jazda ko­zacka, wszyst­kie wy­po­sa­żone w ochronne pan­ce­rze i szy­szaki lub mi­siurki. W ra­mach jazdy ko­zac­kiej wy­stę­po­wały rów­nież lek­kie znaki (cho­rą­gwie), jazda wo­ło­ska i ta­tar­ska (cho­dzi w tym wy­padku głów­nie o typ jazdy, a nie jej skład oso­bowy; w cho­rą­gwiach tych po­ja­wiali się żoł­nie­rze wielu na­ro­do­wo­ści), po­zba­wione uzbro­je­nia ochron­nego, po­słu­gu­jące się w walce sza­blami, pi­sto­le­tami i łu­kami, sły­nące z wiel­kiej mo­bil­no­ści i szyb­ko­ści w dzia­ła­niach. Główne za­da­nie lek­kiej jazdy po­le­gało na zdo­by­wa­niu żyw­no­ści i służ­bie zwia­dow­czej, ale rów­nież na udziale w po­ści­gach za roz­bi­tym, ucie­ka­ją­cym wro­giem.

Pe­ty­horcy sta­no­wili jakby lekką od­mianę hu­sa­rii – coś po­mię­dzy hu­sa­rią a jazdą ko­zacką – i byli za­cią­gani do służby przede wszyst­kim na te­re­nie Li­twy; z cza­sem stali się naj­licz­niej­szym ro­dza­jem ka­wa­le­rii w Wiel­kim Księ­stwie. Na polu walki ści­śle współ­dzia­łali z hu­sa­rzami pod­czas fron­tal­nych, prze­ła­mu­ją­cych ata­ków bądź oskrzy­dla­nia zdez­or­ga­ni­zo­wa­nego wcze­śniej prze­ciw­nika. W trak­cie dy­mi­triad po­ja­wił się jesz­cze je­den ro­dzaj jazdy, tak zwani li­sow­czycy, któ­rych pierw­szy pułk ze­brał rot­mistrz Alek­san­der Li­sow­ski, udzie­la­jąc mu na­zwy, tak gło­śnej w na­stęp­nych la­tach. Była to lekka jazda, na wzór ta­tar­skiej i wo­ło­skiej, wal­cząca wy­łącz­nie ko­mu­ni­kiem, bez obar­cza­nia swo­ich bły­ska­wicz­nych po­cho­dów ba­la­stem ta­bo­rów i ar­mat, i ży­jąca głów­nie z gra­bieży wro­giego te­ry­to­rium (ale prze­cież by­wało, że gra­bili i ro­da­ków). Li­sow­czycy w tym sa­mym stop­niu mieli za­sły­nąć z nie­zwy­kłej sku­tecz­no­ści, co z bez­względ­no­ści i okru­cień­stwa – nie tylko pod­czas walk na te­re­nie pań­stwa mo­skiew­skiego, lecz także w cza­sie wojny trzy­dzie­sto­let­niej, która w la­tach 1618–1648 prze­to­czyła się przez wielką część Eu­ropy.

Ob­raz Ju­liu­sza Kos­saka Li­sow­czyk, około 1865 roku.

Pie­chota w ar­mii Rze­czy­po­spo­li­tej miała cha­rak­ter strzel­czy i w prze­ci­wień­stwie do po­dob­nych for­ma­cji w woj­skach in­nych kra­jów w jej sze­re­gach nie było pi­ki­nie­rów. Działo się tak rów­nież w jed­nost­kach cu­dzo­ziem­skich, w któ­rych już Ba­tory mocno ogra­ni­czył liczbę żoł­nie­rzy uzbro­jo­nych w piki, a za Zyg­munta III po­ja­wiali się oni je­dy­nie spo­ra­dycz­nie. Inne też było prze­zna­cze­nie pie­choty. Nie prze­ła­my­wała nie­przy­ja­ciel­skich szy­ków, uży­wano jej głów­nie do po­mocy jeź­dzie, do obrony ta­bo­rów i twierdz oraz ich zdo­by­wa­nia. Wy­ko­ny­wała za­da­nia zde­cy­do­wa­nie dru­go­rzędne i po­moc­ni­cze wo­bec ka­wa­le­rii. Udzie­lała jej wspar­cia ognio­wego i zwy­kle pod­czas bi­twy w polu po­zo­sta­wała bierna poza li­nią wal­czą­cej jazdy. W oma­wia­nym okre­sie je­dy­nie w bi­twie pod Bu­ko­wem w 1600 roku, pod­czas wy­prawy wo­ło­skiej Jana Za­moy­skiego, pie­cho­cie przy­pa­dła de­cy­du­jąca rola w od­nie­sie­niu zwy­cię­stwa nad ho­spo­da­rem Mi­cha­łem Wa­lecz­nym.

W woj­skach pie­szych kra­jo­wych słu­żyła tak zwana pie­chota wy­bra­niecka, stwo­rzona przez Ste­fana Ba­to­rego pod­czas wo­jen mo­skiew­skich w la­tach 1579–1581 oraz for­mo­wana na spo­sób wę­gier­ski. Pod­sta­wowe uzbro­je­nie wy­brań­ców sta­no­wiły ar­ke­buzy i rusz­nice, ustę­pu­jące do­no­śno­ścią, siłą ognia i ja­ko­ścią po­wszech­nie uży­wa­nym na Za­cho­dzie musz­kie­tom; uzu­peł­niały je sza­ble i ber­dy­sze. Od­działy cu­dzo­ziem­skie ogra­ni­czały się do broni pal­nej i ra­pie­rów. Za­gra­niczni na­jem­nicy po­słu­gi­wali się zwy­kle lep­szej ja­ko­ści musz­kie­tami pro­duk­cji ho­len­der­skiej lub nie­miec­kiej i głów­nie to ich róż­niło od pol­skich pie­chu­rów. Ci dru­dzy nie ustę­po­wali wa­lo­rami bo­jo­wymi do­brze wy­szko­lo­nym cu­dzo­ziem­com – za­wo­dow­com ży­ją­cym z wojny, ale za­pew­niali zde­cy­do­wa­nie mniej­szą siłę ognia. Sta­no­wiło to główny po­wód, dla któ­rego za­cią­gano od­działy pie­sze za gra­nicą, mimo że były droż­sze od ro­dzi­mych, ale nie je­dyny. Pod­czas gdy roty pol­skie i wę­gier­skie li­czyły zwy­kle od stu do dwu­stu lu­dzi, rza­dziej do trzy­stu i czte­ry­stu, cu­dzo­ziem­skie tylko spo­ra­dycz­nie miały około czte­ry­stu żoł­nie­rzy, czę­sto zaś – szcze­gól­nie od 1609 roku – ich li­czeb­ność do­cho­dziła do dwóch, a na­wet trzech ty­sięcy sta­wek, co ozna­czało zbli­żoną do nich liczbę zbroj­nych. Róż­nice w licz­bie sta­wek i żoł­nie­rzy wy­ni­kały z sys­temu opła­ca­nia ka­dry do­wód­czej, na którą przy­pa­dało łącz­nie około 10 pro­cent sta­wek i o tyle zmniej­szała się ogólna liczba pod­ko­mend­nych. Jak pi­sze Jan Wim­mer w Hi­sto­rii pie­choty pol­skiej do roku 1864: „Inną za­letą, którą pie­chota typu za­chod­niego gó­ro­wała nad pol­ską, była jej or­ga­ni­za­cja”. Roty cu­dzo­ziem­skie, w prze­ci­wień­stwie do kra­jo­wych, miały wła­sne sztaby ze służ­bami kwa­ter­mi­strzow­skimi i ad­mi­ni­stra­cyj­nymi. Dzięki temu upo­dab­niały się po­nie­kąd do nie­wiel­kich ar­mii, zdol­nych do prze­pro­wa­dza­nia sa­mo­dziel­nych ope­ra­cji. Pie­chota typu pol­skiego i wę­gier­skiego bez wąt­pie­nia gó­ro­wała nad od­dzia­łami cu­dzo­ziem­skimi spraw­no­ścią pod­czas walki wręcz. Wraz z roz­wo­jem i udo­sko­na­la­niem broni pal­nej do ta­kich starć do­cho­dziło jed­nak co­raz rza­dziej, a o ich wy­niku prze­są­dzała zwy­kle po­tęga ognia.

Tak­tykę, skład i spo­sób walki pol­skich wojsk de­ter­mi­no­wały w naj­więk­szym stop­niu dwa czyn­niki: wa­runki geo­gra­ficzne, w ja­kich przy­szło im pro­wa­dzić dzia­ła­nia, oraz prze­ciw­nicy, z któ­rymi w ciągu wie­ków mu­siały się ście­rać. Wiel­kość te­ry­to­rium sta­no­wią­cego arenę zma­gań mi­li­tar­nych spo­wo­do­wała, że naj­waż­niej­szą for­ma­cją była jazda. Rzecz­po­spo­lita z mi­lio­nem ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych na­le­żała do naj­więk­szych pod wzglę­dem po­wierzchni państw w Eu­ro­pie, ustę­pu­jąc je­dy­nie Ro­sji i Tur­cji. Jak pod­su­mo­wali Je­rzy Ci­chow­ski i An­drzej Szul­czyń­ski, współ­au­to­rzy opra­co­wa­nia Hu­sa­ria: „Rzecz­po­spo­lita, ze względu na roz­le­głość swego te­ry­to­rium, pro­wa­dziła wojny wy­łącz­nie ka­wa­le­rią. Dzia­ła­jąca na ol­brzy­mich prze­strze­niach ka­wa­le­ria pol­ska i li­tew­ska nie mo­gła li­czyć na po­waż­niej­sze wspar­cie sła­bej pie­choty i nie­licz­nej ar­ty­le­rii, a wal­czyła z nie­przy­ja­cie­lem bar­dzo róż­no­rod­nym: lekką i ru­chliwą jazdą jak Ta­ta­rzy i Wo­łosi, ciężką jazdą raj­tar­ską oraz wy­bo­rową pie­chotą szwedzką, nie­miecką, tu­recką”. Wy­pada do­dać, że w taki spo­sób pro­wa­dzono dzia­ła­nia bo­jowe we­wnątrz kraju i w polu, a także – to słowo jest nie­zbędne – nie­mal wy­łącz­nie z uży­ciem jazdy. Poza gra­ni­cami kraju ten sche­mat już nie obo­wią­zy­wał; cho­ciażby we wspo­mnia­nych wy­pra­wach Ba­to­rego ar­mia była w du­żym stop­niu na­sy­cona pie­chotą.

Ale to wła­śnie z jazdy sły­nęła Rzecz­po­spo­lita Obojga Na­ro­dów, a naj­więk­szą sławą i sza­cun­kiem wro­gów cie­szyła się hu­sa­ria, bu­dząca też naj­więk­szy strach. Wśród ele­men­tów jej uzbro­je­nia zwra­cały uwagę drą­żone, mie­rzące na­wet sześć me­trów dłu­go­ści ko­pie i ma­jące bar­dzo długą, cienką głow­nię kon­ce­rze (broń kolna przy­po­mi­na­jąca miecz). Ko­pie, zwane drzew­kami, wzbu­dzały prze­ra­że­nie szcze­gól­nie u pie­choty. Ist­nieją prze­kazy, że od ude­rze­nia ko­pią gi­nęło cza­sami po kilku pie­chu­rów; jak wspo­mi­nał rot­mistrz Jan Ru­do­mino, wal­czący w 1621 roku pod Cho­ci­miem prze­ciwko Tur­kom: „Trzech, y czte­rech, po­gań­stwa, na ko­pią brano”. Ra­do­sław Si­kora w mo­no­gra­fii Hu­sa­ria przy­to­czył opi­nię szwedz­kiego ofi­cera w służ­bie pol­skiej Jana Jo­achima Kam­pen­hau­zena, który miał stwier­dzić, że „ko­pia, czy słota, czy po­godne niebo, im­petu nie za­mo­czy, nie uchybi mety, i nie ied­nym się kon­ten­tuie ob­ło­wem, ied­nym szty­chem, i dzie­się­ciu prze­bije, ty­siąc strzelby o po­dal tro­chę wy­da­nego ognia tyle nie po­łoży, i oraz tru­pów, ile sto Hu­sa­rzów”. Dawna pol­sz­czy­zna przy­to­czo­nego prze­kazu może nie jest ła­twa w od­bio­rze, ale jego sedno z pew­no­ścią jest wy­star­cza­jąco czy­telne; może tylko tych dzie­się­ciu prze­bi­tych jed­nym szty­chem to prze­sada ze strony au­tora, który ra­czej nie miał szans wi­dzieć po­dob­nych wy­czy­nów na wła­sne oczy (żył w la­tach 1680–1742). By­wało, że hu­sa­rze szli do szarży wie­lo­krot­nie i uży­wali kilku ko­pii (w prak­tyce ule­gały one strza­ska­niu po każ­dym ze­tknię­ciu z wro­giem), a gdy za­pas się wy­czer­pał, w ra­zie utraty im­petu i po ob­sko­cze­niu ich przez prze­ciw­nika się­gali po kon­ce­rze i za ich po­mocą czy­nili praw­dziwe spu­sto­sze­nie w bi­tew­nej ciż­bie. Jak pi­sze Ra­do­sław Si­kora w opra­co­wa­niu Woj­sko­wość pol­ska w do­bie wojny pol­sko-szwedz­kiej 1626–1629: „Przed wojną pol­sko-ro­syj­ską (1609–1618) jazda ude­rze­niowa, któ­rej za­da­niem było prze­ła­my­wa­nie szar­żami na wprost szy­ków wroga, sta­no­wiła po­nad ¾ składu pol­skiej ka­wa­le­rii. Za­da­nie to po­wie­rzano hu­sa­rii”. W wielu bi­twach for­ma­cja ta do­wio­dła swo­jej nad­zwy­czaj­nej sku­tecz­no­ści, ogromną gwał­tow­no­ścią szarż ni­we­lu­jąc prze­wagę li­czebną prze­ciw­nika, który ją miał nie­mal we wszyst­kich wiel­kich ba­ta­liach XVI i XVII wieku.

Nie­stety już pod­czas in­ter­wen­cji w Ro­sji roz­po­czął się po­wolny, nie­mniej stale po­stę­pu­jący pro­ces kur­cze­nia się li­czeb­no­ści hu­sa­rii – jazdy do­sko­na­łej, lecz jed­no­cze­śnie bar­dzo dro­giej w utrzy­ma­niu. Jej rolę w co­raz więk­szym stop­niu za­częła przej­mo­wać za­cią­gana poza Pol­ską cięż­ko­zbrojna raj­ta­ria, która wal­cząc u boku hu­sa­rii, świę­ciła wiel­kie triumfy cho­ciażby w bi­twach pod Kir­chol­mem w 1605, Cho­ci­miem w 1621 i Gnie­wem w 1626 roku. Raj­ta­ria, w XVI wieku wy­stę­pu­jąca pod na­zwą ar­ke­bu­ze­rii, na­le­żała do au­to­ra­mentu cu­dzo­ziem­skiego. Spo­sób jej walki za­sad­ni­czo róż­nił się od tak­tyki wła­ści­wej hu­sa­rii. O ile ta druga opie­rała swoje wa­lory na miaż­dżą­cych ude­rze­niach z wy­ko­rzy­sta­niem na­wały pę­dzą­cych koni i bia­łej broni, o tyle raj­ta­rzy hoł­do­wali głów­nie walce ognio­wej na od­le­głość z uży­ciem pi­sto­le­tów, musz­kie­tów i ban­do­le­tów, a ra­piery i sza­ble były sto­so­wane pod­czas szarż dys­kon­tu­ją­cych skutki zma­so­wa­nego ostrzału nie­przy­ja­ciel­skiego szyku.

Może naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną ce­chą pol­skich żoł­nie­rzy po­czątku XVI wieku był to­wa­rzy­szący im „in­stynkt zwy­cięzcy”, o któ­rym w za­koń­cze­niu swo­jej mo­no­gra­fii wspo­mniał Ma­rek Pięta. Nie prze­ra­żała ich liczba wro­gów, szli w bój pewni swo­jego wy­szko­le­nia, prze­wagi tak­tycz­nej, ufni w umie­jęt­no­ści do­wód­ców. Jesz­cze długo ta­kie po­czu­cie miało im to­wa­rzy­szyć i czy­nić nie­mal nie­zwy­cię­żo­nymi – nim wo­bec póź­niej­szych nie­po­wo­dzeń przy­bla­kło wspo­mnie­nie wiel­kich trium­fów wpra­wia­ją­cych w po­dziw Eu­ropę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

SPIS ŹRÓ­DEŁ ILU­STRA­CJI I MAP

SPIS ŹRÓ­DEŁ ILU­STRA­CJI

Cy­frowe Mu­zeum Na­ro­dowe w War­sza­wie: s. 188