Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy mogliśmy wygrać to starcie? Dlaczego Polska nie zwyciężyła z Rosją w konflikcie 1830–1831?
Nie wszystkie polskie powstania były straceńczym aktem desperacji bez szans na powodzenie. Powstanie listopadowe okazało się najlepiej przygotowanym starciem z zaborcą. Polacy mieli w ręku wiele atutów – świetnie wyszkoloną armię, doświadczonych w boju dowódców i rozbudzony romantyczną poezją, gotowy do poświęceń naród.
Dlaczego się nie udało?
Sławomir Leśniewski z powodzeniem mierzył się już z wielkimi polskimi mitami. Pisał o legendzie napoleońskiej, postaciach Jana III Sobieskiego i Bohdana Chmielnickiego, dynastii Piastów i Krzyżakach. Wartka narracja i wyśmienity styl pisarza niczym w powieści historycznej wciągają czytelnika w wir opisywanych wydarzeń. Jednocześnie autor nie waha się podważać utarte opinie i zadawać niewygodne pytania.
Jaki był faktyczny polski potencjał militarny w 1830 roku? Czy chwalebna karta zasłużonych generałów ery napoleońskiej równoważyła fatalny stan ich ducha? Czy patetyczne sceny „pięknego umierania” w strofach Mickiewicza i Słowackiego mają cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Jak wyglądały walki dwóch dobrze przygotowanych, profesjonalnych armii? Jak ulatniała się nadzieja na zwycięstwo? A może powstania lepiej było uniknąć?
Ostatnie pokolenie pamiętające wolną Rzeczpospolitą Obojga Narodów straciło dziejową okazję. Co zawiodło? Chybione decyzje, brak wyobraźni i wiary kolejnych dyktatorów powstania? A może paradoksalnie zabrakło tego, co często uznajemy za naszą narodową wadę – odrobiny brawury ze strony sparaliżowanych odpowiedzialnością dowódców?
Pytanie o powstanie listopadowe należy do katalogu wciąż żywych polskich dylematów. Nowa książka Sławomira Leśniewskiego o wielkiej utraconej szansie to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika polskiej historii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 429
NOC POMYŁEK I KRWI
„Polacy! Godzina zemsty wybiła! Dzisiaj zwyciężym albo polegniem. Nadstawmy piersi nasze wrogom, aby były dla nich Termopilami!”
Słowa przypisywane Piotrowi Wysockiemu, przytoczone przez Seweryna Goszczyńskiego, autora Nocy Belwederskiej.
Wieczór i noc z 28 na 29 listopada 1830 roku oraz pierwszy dzień powstania obfitowały w zdarzenia nieprzewidziane, w najwyższym stopniu dramatyczne, ale też chwilami wręcz tragikomiczne. Spiskowcy okazali się organizacyjnymi nieudacznikami, którym nie zabrakło jedynie odwagi i determinacji.
Już na wstępie zawiódł sygnał do jednoczesnego wystąpienia, co spowodowało niepokój i zamieszanie; browaru Weissa na Czerniakowie nie udało się podpalić o oznaczonej godzinie, ba, jego w ogóle nie dało się podpalić! Stało się tak z powodu zupełnie prozaicznego – zabrakło odpowiednich materiałów. Wysocki był przekonany, że podchorąży Wiktor Tylski, który miał wykonać owo zadanie, poradzi sobie z tym, wykorzystując zamiast prochu dość duży zapas słomy. Ale nawet gdyby ów zapas był o wiele większy, nie zdałoby się to na nic. Zbutwiały i mocno zawilgocony drewniany browar oparł się ogniowi, tak że wybuchł jedynie niewielki, słabo widoczny, a przede wszystkim krótkotrwały pożar, i to kilkadziesiąt minut przed umówioną wcześniej godziną. Wzbudził on co prawda zainteresowanie miejskich służb ogniowych – ówczesna Warszawa niemal w połowie składała się z drewnianej zabudowy i jej ludności ciągle towarzyszyła wielka obawa przed czerwonym kurem – ale nie zauważyli go dwaj najważniejsi spiskowcy: Urbański i Zaliwski. Słyszeli i widzieli, że w mieście coś się dzieje, ale nie dostrzegając sygnału, byli zupełnie zdezorientowani i wystraszeni. Mieli prawo pomyśleć, że doszło do dekonspiracji i już za chwilę rozpocznie się akcja pacyfikacyjna ze strony Konstantego. Urbański, sparaliżowany strachem, nie zdobył się na żadne działanie. Również Zaliwskiego sytuacja przerosła i nie potrafił jej opanować. Przybiegali do niego gońcy, krzyczano o zdradzie, rozgorączkowani podporucznicy prosili go o podjęcie stanowczych decyzji o rozpoczęciu powstania bądź jego odwołaniu, on zaś nie był w stanie zdobyć się na nic. Wacław Tokarz w Sprzysiężeniu Wysockiego i nocy listopadowej poddał jego zachowanie bezwzględnej krytyce: „Od Zaliwskiego zależało teraz wszystko. Tutaj nie było już wyboru. Cokolwiek stało się na południu, jakikolwiek los spotkał tam Wysockiego, na północy trzeba było zaczynać. Przecież o odwrocie z całej imprezy nie było już mowy. Tu, na północy, było rozstrzygnięcie, zwycięstwo. [...] Ale Zaliwski był duszą małą. Nie miał ani myśli płodnej, ani serca rzutkiego. Zawahał się, postanowił czekać i zmarnował okazję zaskoczenia. Przegrał w tej chwili i całe swoje wodzostwo, i możność narzucenia narodowi woli powstańczego związku. Do niego, nie do Wysockiego, nie do Urbańskiego, historia musi zwrócić to ciężkie oskarżenie”. W ekstremalnie trudnym momencie Zaliwski zawiódł. Kilkadziesiąt miesięcy później miał podejmować rachityczne, zupełnie nieudane próby powstańcze, dzięki czemu zapamiętała go historia, ale moment, w którym mógł zapisać się na jej kartach w zupełnie inny sposób, zaprzepaścił.
Słabość jego oraz Urbańskiego w decydującej chwili siłą rzeczy wysunęła na plan pierwszy toczących się lawinowo wydarzeń Wysockiego. Jak trochę pompatycznie napisał jego biograf, Tadeusz Łepkowski: „Na kilkadziesiąt minut losy Polski spoczęły w rękach podporucznika Piotra Wysockiego”. Sprostał temu wyzwaniu na tyle, na ile mógł to zrobić człowiek jego pokroju – osobiście odważny, ale jednocześnie niezbyt pewny siebie, „o przeciętnych zdolnościach i przeciętnej inteligencji”, dość ostrożnie podejmujący decyzje, a jednocześnie zdeterminowany do działania. Wysocki nie załamał rąk nawet wtedy, gdy nieopodal Szkoły spotkał zdezorientowaną, w gruncie rzeczy mocno spanikowaną grupkę cywilów mających zaatakować Belweder. Miało być ich około pięćdziesięciu, zebrało się zaledwie kilkunastu pod komendą Nabielaka i Goszczyńskiego. Z ich udziałem rozbrojono paru rosyjskich szyldwachów, po czym zaopatrzony w karabiny rosyjskich junkrów niewielki oddziałek ruszył ku siedzibie wielkiego księcia. Wysocki wbiegł zaś na piętro do sali wykładowej i wygłosił płomienną mowę do zebranych tam podchorążych. Jej wersje, w zależności od źródeł, nieznacznie różnią się od siebie. Nawiązanie do miejsca chwały i śmierci Leonidasa oraz jego trzystu Spartan, jak u Goszczyńskiego, pojawia się niemal we wszystkich przekazach, ale być może bardziej zbliżona do prawdy jest wersja podana przez Juliusza Stanisława Harbuta w opracowaniu Noc listopadowa w świetle i cieniach procesu przed Najwyższym Sądem Kryminalnym. Wedle niej Wysocki wyrzucił z siebie słowa: „Panowie! Godzina zemsty wybiła, dziś albo zginąć, albo wrogów naszych zbić musiemy. Udajcie się na salę zbrojną po broń w największej cichości; ładunki znajdują się na sali jadalnej, kompanie wyborcze i inne działają z nami i czekają na nas. Dziś nie tylko u nas, ale i w innych krajach jest rewolucja”. Rozmijał się z prawdą; faktycznie byli osamotnieni i musieli liczyć tylko na siebie, ale w takich momentach prawda, której się nie chce usłyszeć, nie wzbudza raczej entuzjazmu.
Teraz wydarzenia nabrały tempa. Stu trzydziestu pięciu podchorążych (dwudziestu trzech przebywało na urlopach lub przepustkach), uzbrojonych i gotowych do walki, zgromadziło się przed budynkiem Szkoły. Jedynie trzydziestu pięciu bądź odmówiło wzięcia udziału w rewolcie, bądź później odłączyło się od oddziału Wysockiego, i to do nich, mimo że niektórzy zasilili potem powstańcze szeregi, miało przylgnąć hańbiące miano „duchów moskiewskich”. Wbrew głosom części podkomendnych Wysocki nie zdecydował się zmusić do udziału w rewolcie junkrów, wśród których przeważali Polacy. Pierwsze strzały oddano do rosyjskich kirasjerów, którzy mieli zluzować warty. Zaraz potem podchorążowie zaatakowali koszary rosyjskich ułanów. O zaskoczeniu nie mogło być już mowy, ale w szeregach tych ostatnich, mimo że posiadali zdecydowaną przewagę liczebną, doszło do wielkiego zamieszania. Pragnąc wykorzystać sytuację, Wysocki kontynuował walkę, ale nie mogąc przełamać oporu, zdecydował się wycofać ludzi i zaczekać na nadejście posiłków. W obawie przed okrążeniem nakazał odwrót ku pomnikowi Sobieskiego. Wierzył, że nie tylko Warszawa zerwie się do boju, ale uczynią to także regularne oddziały złożone z Polaków.