Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
67 osób interesuje się tą książką
Miłosz Rastawicki z powodu oskarżeń o popełnienie zbrodni zmuszony jest do ucieczki zagranicę. Nie wiedzie jednak życia banity, ale wykonuje ważne zadania dla Rzeczpospolitej. Aleksandra Łubieńska zaś znajduje się w sytuacji bez wyjścia i wychodzi za mąż za dużo starszego mężczyznę. Wciąż jednak nie może zapomnieć o ukochanym i marzy, by pewnego dnia się z nim związać.
Tymczasem rozpoczął się Sejm podczas którego zapadają kluczowe dla kraju decyzje a w 1791 zostaje uchwalona Konstytucja. Nie wszystkim rodom magnackim się to podoba i postanawiają zawiązać konfederację przeciwko nowym porządkom w kraju. Jednak nie tylko wewnątrz Rzeczpospolitej czai się wróg, ale przede wszystkim poza jej granicami. W tym kluczowym momencie Miłosz Rastawicki postanawia opuścić ogarniętą rewolucją Francją i wrócić do ojczyzny. Nie spodziewa się jednak, że niebawem będzie musiał wyruszyć z powrotem do Paryża...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1.
Paryż, 1789
Moment, który wybrał Stanisław August, by wysłać z misją Miłosza Rastawickiego i zainteresować Francję sprawami Polski, był najgorszym z możliwych. Ludwik XVI oraz jego dworzanie i ministrowie mieli zupełnie inne problemy na głowie, a Rzeczpospolita była najmniejszym z nich. Klęski żywiołowe, które nawiedziły kraj, rosnąca bieda i dysproporcje w poziomie życia mieszkańców sprawiły, że życzliwość wobec króla i jego małżonki malała z każdym dniem.
Poddani wyrażali swoją niechęć w licznych i niekiedy obrzydliwych pamfletach, krążących po Paryżu oraz podczas spontanicznych wystąpień co bardziej światłych ludzi. Nie było chyba kawiarni w mieście, w której Miłosz nie natknąłby się na jakiegoś trybuna, który w ostrych słowach potępiał rządy króla i nawoływał do rebelii.
Trzeba przyznać, że najbardziej obrywało się Marii Antoninie, niegdyś ulubienicy Francuzów, i nie tylko za to, iż szastała pieniędzmi w czasie, gdy inni niemal głodowali. Zarzucano jej małostkowość, wyniosłość, rozwiązłość i tak zwaną przypadłość niemiecką, czyli skłonność do własnej płci. Miłosz nie wiedział, dlaczego akurat miłość cielesną pomiędzy kobietami określano tym mianem, tak samo jak nie znał pochodzenia nazwy „przypadłość włoska”. A ta oznaczało stosunki seksualne pomiędzy mężczyznami. Jednak bez względu na określenia plotki na ten temat, jak wiele innych dotyczących Marii Antoniny, były wyssane z palca. Cornélia twierdziła, że owe określenia czynności wstydliwych i godnych potępienia nie mogły w żadnym razie być francuskie i jeśli się pojawiły, pochodziły z państw ościennych i podstępnie przeniknęły do społeczeństwa francuskiego.
Ludwika XVI bardziej oszczędzano, jednak uważano go nie tylko za rogacza, ale także za człowieka słabego i nieudolnego, co dla każdego króla byłoby potwarzą. Liczne artykuły prasowe na temat władcy rozprzestrzeniały się po mieście i nikt z dworu nie wszczynał z tego powodu alarmu. Po prostu para królewska już chyba nawykła do niechęci, którą darzyli ją poddani, i nie reagowała na oszczerstwa rzucane pod jej adresem.
Cornélia uważała, że Rastawicki niepotrzebnie zabiega o spotkanie z którymś z ministrów lub bliskich dworzan Ludwika XVI, ponieważ prorokowała, iż niebawem ktoś inny będzie bardziej się liczył we Francji.
– Stawiasz na niewłaściwego konia. Przeczuwam, że ludzie długo nie wytrzymają i dojdzie do jakichś poważnych rozruchów – powiedziała mu podczas kolacji.
Ciemnozielona atłasowa suknia doskonale kontrastowała z jej jasną cerą, obficie obsypaną pudrem. Fryzura, zgodnie z modą, miała z pół metra wysokości i tym razem przyozdobiona została liśćmi w kolorach jesieni, mimo że wiosna zagościła w Paryżu na dobre.
– Muszę coś robić – westchnął Miłosz. – Siedzę w Paryżu zupełnie bezczynie, korzystając z hojności króla, a on oczekuje ode mnie konkretnych działań. Nie mogę czekać, aż dojdzie do jakichś zamieszek, Ludwik abdykuje, a władzę nad krajem obejmie ktoś inny.
Odwróciła wzrok, jakby się czuła winna całej sytuacji. Obiecała Miłoszowi, że ułatwi mu stosunki z jednym z ministrów i dwoma dyplomatami, a tymczasem tego nie uczyniła.
– Cornélio? – zapytał cicho, gdy jego kochanka milczała przez dłuższy czas. – Co się dzieje? Jeśli masz jakieś kłopoty...
Przerwała mu w pół zdania:
– Nie mam. – Uśmiechnęła się smutno.
– Zatem o co chodzi?
Zdołał poznać Cornélię na tyle dobrze, że potrafił odgadnąć jej nastrój. Nawet jeśli zapewniała go, że jej życie to pasmo radości i szczęścia, widywał w jej oczach smutek, a może raczej zawód. Nie wiedział tylko, czy to on się do tego przyczynił, czy jakieś niesprzyjające okoliczności.
– Dobrze – powiedziała stanowczo. – Zorganizuję ci to spotkanie i postaram się, aby odbyło się ono w Wersalu, chociaż sam wiesz, jak trudno się tam dostać, jeśli nie ma się właściwego pochodzenia.
– Mówisz tak, jak bym cię do czegoś zmuszał. Jeśli z jakichś powodów nie możesz lub nie chcesz się w to angażować, spróbuję porozmawiać z hrabią Kossakowskim. Przebywa w Paryżu od dawna i ma szerokie kontakty. Nie chciałem angażować w całą sprawę swoich rodaków, bo moja misja jest tajna, a nigdy nie wiadomo, kto stoi po stronie carycy, a kto jej nienawidzi.
Rastawicki naprawdę chciał działać, a Cornélia jedynie go zwodziła. Nie rozumiał dlaczego. Jeśli wyznałaby mu, że pewne progi są dla niej zbyt wysokie, nie miałby żalu.
– Miłosz, powiedz mi, kim dla ciebie jestem – wypaliła, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Nie chciał używać słowa „kochanka”, ponieważ uznawał je za obraźliwe, jednak prawda była taka, że Cornélia właśnie nią była. Lubił ją, bawiło go jej towarzystwo, a gorące noce, które niekiedy razem spędzali, sprawiały, że przestawał myśleć o Aleksandrze Laudańskiej, jednak o głębszym uczuciu do ponętnej Francuzki nie mogło być mowy. Nie tylko z uwagi na kobietę, która zawróciła mu w głowie, ale nie wyobrażał sobie, by miał być jednym z wielu. A Cornélia miała adoratorów na pęczki. Niekiedy zastanawiał się nawet, czy obcowanie z taką kobietą nie jest zbyt ryzykowne z uwagi na szerzące się choroby weneryczne, ale jak dotychczas nic złego mu się nie przytrafiło.
– Jesteś moją serdeczną przyjaciółką – powiedział ciepło. – Jedyną, którą mam w Paryżu.
– Przyjaciółką? – prychnęła. – Zawsze to lepiej brzmi niż metresa.
– Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? – Miłosz się zirytował. – Wiedziesz wspaniałe życie, dzięki swoim licznym i dobrze ustosunkowanym amantom, i zapewne każdy z nich wyznaje ci miłość. Mam być kolejnym?
Spuściła wzrok. O pewnych sprawach nie rozmawiało się ani podczas wytwornej kolacji, ani w zaciszu alkowy, a słowa Miłosza zabrzmiały wręcz bezczelnie.
– Jesteś bardzo... zuchwały – wydukała.
– Wydawało mi się, że jesteśmy ze sobą na tyle blisko, iż możemy rozmawiać zupełnie szczerze.
– Tak, miałam licznych kochanków. Zarówno arystokratów, jak i pochodzących z burżuazji. Łączyły ich dwie rzeczy: mieli pieniądze i żaden z nich nigdy by się ze mną nie ożenił. Urodziłam się na wsi. Moi rodzice ciężko pracowali, ale co z tego, jeśli większość zarobionych pieniędzy oddawali wielkiemu panu. Nawet nie wiesz, ile jest we Francji podatków. Niedługo każą płacić tym biedakom nawet za powietrze, którym oddychają. Taille od gruntów i zabudowań, capitation na cele wojenne i, oczywiście, ten w postaci pracy na rzecz właścicieli ziemskich. Jedynym kapitałem, który otrzymałam od rodziców, była uroda. Gdy zaczęłam dojrzewać, nie zastanawiałam nad tym, czy jestem ładna, czy wręcz przeciwnie, ale spodobałam się hrabiemu, który żył wystawnie dzięki pracy takich ludzi jak moi rodzice, a potem również ja. Miałam niespełna czternaście lat, gdy wziął mnie do łoża. Nawet nie wiedziałam, co ze mną robi, ale gdy od niego wychodziłam, wręczył mi pięćdziesiąt liwrów. Wówczas zwykły ksiądz otrzymywał pensję stu dwudziestu liwrów miesięcznie. Dla mnie to była ogromna kwota. Pomyślałam wtedy, że jeśli mogę zdobyć taką fortunę za rozkładanie nóg, nie mam sensu, bym harowała w polu i umarła przed czterdziestymi urodzinami jako sterana bezzębna kobieta. Jacques był obleśnym dziadem, ale bardzo mi pomógł. Wynajął mieszkanko w Paryżu, żeby we wsi nie wytykano mnie palcami, a potem nawet posłał na pensję, bym nauczyła się manier. Wkrótce przestał być moim kochankiem, a stał się kimś w rodzaju stręczyciela. Chwalił się mną na salonach i zapoznał z wieloma wpływowymi ludźmi. Właściwie to on wybrał dla mnie życiową drogę. Odkładam pieniądze na czas, kiedy przestanę kusić swoją urodą i będę musiała żyć skromniej. Obiecałam sobie jednak, że nie zdechnę w biedzie i poniżeniu, jak moi rodzice.
Cornélia wyrzucała z siebie słowa, jak by Rastawicki był czemuś winny. Nigdy się nie skarżyła na swój los, a nawet uważała, że miała więcej szczęścia niż inne kobiety, ponieważ los obdarzył ją nietuzinkową urodą i wdziękiem, który przyciągał mężczyzn. I to nie byle jakich.
– To przykre, że twoje życie się tak poukładało – wymamrotał. Naprawdę nie wiedział, co powinien powiedzieć po takim wyznaniu kochanki.
– Zapewne się zastanawiasz, dlaczego ci o tym mówię, jeśli zawsze jestem w dobrym nastroju i wciąż się uśmiecham. Nauczyłam się tego i nawet gdy jest mi bardzo źle, potrafię roztaczać wokół siebie taką aurę, jakbym urodziła się w jednej z tych uprzywilejowanych arystokratycznych rodzin. – Cornélia nieco się uspokoiła, a jej głos zrobił się łagodniejszy.
Dotknął jej dłoni.
– Powiedz, co cię trapi, moja droga. Ze mną możesz porozmawiać o wszystkim. Właściwie jedyne, co mogę, to cię wysłuchać. – Miłosz starał się być czuły i miły, ponieważ osoba, którą bardzo polubił, wyraźnie była przygnębiona.
Jedli kolację w jednym z tych miejsc, do których wpuszczają tylko zamożnych mieszkańców. I obowiązywały tu pewne reguły, jak choćby ugrzecznione konwersacje.
– Odwieź mnie do domu.
– Zrobiłem coś złego? – Miłosz nie bardzo rozumiał zachowanie Cornélii.
– Nie, ale nie wypada, bym wybuchła szlochem w takim miejscu – wycedziła.
Nie zapytał już o nic, dopóki nie znaleźli się w eleganckim, chociaż dość małym mieszkaniu Cornélii. Kobieta usiadła na szezlongu, dzwoneczkiem przywołała służkę i nakazała jej, by ta przyniosła dzbanek wina.
– Teraz mi powiesz? – zapytał cicho, gdy Cornélia wychyliła trzeci kieliszek napitku.
– Kurtyzana musi pamiętać o dwóch ważnych kwestiach... Musi zadbać, by nie zachorować na jakąś paskudną chorobę i nigdy się nie zakochiwać.
– Dlaczego? – Uśmiechnął się. – Gdybyś się zakochała i wyszła dobrze za mąż, mogłabyś skończyć z dolą metresy. Nie musiałabyś także się martwić o przyszłość, gdy nie będziesz już tak młoda i powabna, a kto wie, może nawet zakosztowałabyś roli matki.
– Arystokraci nie żenią się z kobietami z nizin. A burżuazja... No cóż, oni aspirują do wyższego stanu, chcą mieć wpływ na rządzenie krajem, więc wolą kobiety, w których od wieków płynie właściwa krew, nawet jeśli ich rodziny są zadłużone po uszy. A poza tym, Miłosz, nie jestem dzieckiem. Nikt nie zechce mieć żony, która w swojej alkowie miała więcej mężczyzn niż oni włosów na głowie. A jednak popełniłam błąd. Straszny... Fatalny i niewybaczalny...
Przełknął ślinę, ponieważ od razu wyobraził sobie medyka, który kręci ze współczuciem głową i informuje go, że oto właśnie nabawił się syfilisu.
– Powinienem się martwić? – zapytał ze ściśniętym gardłem.
– Nie, nie należę do kobiet, które rzucają się z miłości pod pędzący powóz. – Wydęła usta, a do Miłosza dopiero dotarło, że Cornélia się zakochała, w dodatku w nim. To była straszna wiadomość, ponieważ Rastawicki nie czuł tego samego i obawiał się, że nigdy nie poczuje.
– Cornélio, jeśli ci to w czymś pomoże, zniknę z twojego życia natychmiast – jęknął. Nic mądrzejszego w tym momencie nie przyszło mu do głowy.
– Jacy wy jesteście głupi! – syknęła – Miłosz, wiem, że mnie nie kochasz i nie pokochasz. Zdaję sobie sprawę, że gdzieś daleko istnieje kobieta, za którą skoczyłbyś w ogień. Problem w tym, że odkąd zostaliśmy kochankami, nie potrafię chodzić do łóżka z kimś innym. Odprawiłam swoich kochanków, żyję z oszczędności i czekam, aż mi przejdzie zauroczenie tobą. Ty jednak wciąż mnie nagabujesz o kontakty z ludźmi, którzy mogliby coś wskórać u króla. Mogę to zrobić, ale nie wyświadczą mi przysługi, zanim nie wpuszczę ich z powrotem do alkowy. Czy teraz wyraziłam się wystarczająco jasno, byś zrozumiał moje rozterki?
– Mogłaś od razu mi powiedzieć – żachnął się. – Nie zamierzam i nigdy nie zamierzałem zostać twoim sutenerem.
– Nie w tym rzecz... Po prostu jesteś bardzo niecierpliwy i w dodatku dokonałeś złej oceny sytuacji. Nawet jeśli będziesz konwersował z ważnymi ludźmi na salonach czy w ogrodach Wersalu, niczego nie osiągniesz, bo król i jego świta bardziej się martwią o swoje przywileje aniżeli o targaną wewnętrznymi konfliktami Rzeczpospolitą – odparła, wciąż nadąsana.
Zabolało go, że niemal nazwała go głupcem. Nigdy się nie zastanawiał nad tym, że zanim Cornélia ułatwi mu dojście do wpływowych osób, najpierw będzie musiała robić rzeczy, na które nie miała najmniejszej ochoty. Poza tym zdruzgotała go informacja, że kobieta się w nim zakochała. Wiedział, że teraz, po takim wyznaniu, już nie będzie jak kiedyś. Nie chciał ranić Cornélii, a jednak będzie mu ciężko z niej zrezygnować, chociażby dlatego, że dzięki niej nie czuł się w Paryżu tak bardzo samotny.
– Chyba już pójdę – powiedział strapiony. – I już niczego mi nie ułatwiaj. Nie chcę, żebyś się dla mnie poświęcała albo miała wyrzuty sumienia. Szkoda tylko, że nie powiedziałaś mi o pewnych sprawach wcześniej. Gdybym wiedział, poprosiłbym o pomoc polskich arystokratów, którzy upodobali sobie to miasto. Może udałoby mi się jakoś wywieść ich w pole, by się nie domyślili, po co tu przyjechałem.
– Tak, Miłoszu, idź już – odparła cicho.
Wracał do siebie w podłym nastroju. Żal mu było Cornélii, a jednocześnie nie był w stanie jej pomóc. Tak jak w pewnych kwestiach nie potrafił pomóc sobie. Aleksandra miała teraz męża, jak wielka pani żyła w podwileńskim majątku i stała się dla niego nieosiągalna. Nie miał już złudzeń, że z tej miłości wykluje się coś więcej, a tego wieczoru stracił także przyjaciółkę, powiernicę i słodką kochankę. Jeśli zakończenie tej znajomości w czymkolwiek pomoże Cornélii, był gotów jej unikać jak diabeł święconej wody. Z własnego doświadczenia wiedział jednak, że na niewiele się to zda.
Kilka dni później otrzymał bilecik. Cornélia poinformowała go, że w następną sobotę udadzą się do Wersalu i spotkają jednego z ważniejszych dyplomatów, z którego zdaniem Ludwik XVI bardzo się liczył. Patrzył na staranne pismo i zastanawiał się, czy powinien się ucieszyć z otrzymanych wieści, czy pogrążyć się w wyrzutach sumienia, że zakochana kobieta musiała oddać swoje wdzięki komuś, kto być może jest dla niej odpychający.
2.
Okolice Wilna, 1789
Przy łożu Kazimierza Laudańskiego zebrała się nie tylko cała familia, ale także jego bliscy znajomi. Przy wezgłowiu stały dwie gromnice, a zażywna kobieta w średnim wieku, którą Aleksandra widziała po raz pierwszy w życiu, zawodziła żałobne pieśni. W sypialni było duszno, a licznie porozstawiane świece zabierały resztki powietrza.
Aleksandra, ubrana w suknię z czarnej krepy, stała najbliżej łoża, podobnie jak dwaj synowie Laudańskiego, Michał i Feliks. Od czasu do czasu młoda wdowa wysuwała z rękawa białą jak śnieg chusteczkę i przytykała ją to do oczu, to do nosa, aby przybyli goście nie posądzili jej o brak wrażliwości. Niestety, nie potrafiła ronić łez ani też nie wpadła w histerię po śmierci małżonka, aczkolwiek nie była pewna swojego losu. Kazimierz, co prawda, aż do ostatniego dnia swojego żywota zapewniał ją, że prawie cały majątek zapisał właśnie jej, ale jak na razie notariusz tego nie potwierdził. Gdyby zapis dla niej był oczywisty, dwaj utracjusze, którymi byli Feliks i Michał, z pewnością nie siedzieliby tyle miesięcy w majątku, psując jej krew docinkami i knuciem intryg. Począwszy od umizgów, a na wyzwiskach kończąc.
Patrzyła na zapadnięte policzki nieboszczyka i zaczęła się zastanawiać, ile będzie ją kosztował pogrzeb. Tego typu uroczystości, zwane pompa funebris, w Rzeczpospolitej odbywały się z rozmachem i diabelnie drogą oprawą. Co prawda, Kazimierz nie należał do magnaterii, ale był na tyle zamożnym i znanym w okolicy szlachcicem, że jego ostatnie pożegnanie nie mogło wyglądać jak u biedoty. Pragnęła jak najprędzej pogrzebać małżonka, ale należało się przygotować do ceremoniału, by nie dać pożywki do kolejnych plotek. A zatem musiała zamówić bogato rzeźbiony katafalk do kościoła, zakupić aksamit do ozdobienia świątyni, a także kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy świec, które swoim blaskiem podkreślą teatralność nabożeństw żałobnych. Poza tym należało zorganizować noclegi dla gości i orszaku, przygotować stypy, a nade wszystko opłacić księży i kanoników. Zastanawiała się, czy wystosować zaproszenie do biskupa, i od razu zaczęła rachować, jak wiele zainkasuje duchowny o takiej pozycji. Podobno arcybiskup lwowski wziął piętnaście tysięcy polskich złotych za udział w pogrzebie Franciszka Salezego Potockiego. Tego samego, który nakazał utopić ciężarną synową w przeręblu.
Na samą myśl, jaką kwotę pochłoną uroczystości pogrzebowe, zakręciło jej się w głowie. Zachwiała się i oparła o ramię Michała.
– Słabo mi – szepnęła.
– Wyjść z tobą na podwórze? – zapytał ciepło.
– Poszukam Matyldy, ty zostań przy ojcu – odparła.
Była przekonana, że Michał wolałby teraz wdychać rześkie wiosenne powietrze, a nie dusić się w wypełnionej ludźmi sypialni, ale nie chciała dawać zgromadzonym żałobnikom powodów do snucia jakichś chorych domysłów. I tak po okolicy krążyły krzywdzące plotki, jakoby romansowała z braćmi Laudańskimi. To z jednym, to z drugim, a kto wie, czy nie z oboma naraz.
Przeszła do sieni i zawołała służącą.
– Matyldo, wyjdź ze mną przed dom! Jakoś mi się niedobrze zrobiło.
– Siekierę tam można powiesić i powoli zaczyna cuchnąć jak w koszarach – prychnęła.
– Nie wiem, nigdy nie byłam w żołnierskich kwaterach. – Uśmiechnęła się i dodała: – Wyszłabym sama, ale zaczną plotkować, że wcale mi się słabo nie zrobiło, tylko nie chcę się modlić za duszę małżonka.
– A jak jest naprawdę?
Matylda się zaśmiała, a po chwili spoważniała, ujęła Aleksandrę pod rękę i powoli wyprowadziła do ogrodu, gdzie przycupnęły na jednej z żeliwnych ławek, które Aleksandra nakazała postawić. Lubiła spędzać czas na łonie natury, ale nauczona doświadczeniem, nie oddalała się samotnie do lasu, a jedynie spacerowała lub przesiadywała na terenie majątku.
– Przeraża mnie koszt pogrzebu. Niejednego taka impreza wpędziła w długi. Jeszcze się okaże, że po opłaceniu duchownych i tych wszystkich zbytków pozostanie mi tylko dom, bo gotowizna przepadnie – wyrzuciła z siebie rozzłoszczona. – Nie rozumiem tych wszystkich ceremoniałów, które swoją wystawnością niekiedy przebijają nawet śluby. Przecież takiemu umarlakowi wszystko jedno, czy leży na gołych deskach, czy na złoconym katafalku, z którego potem nie ma żadnego pożytku. Niby wszyscy jesteśmy równi wobec śmierci, tylko bogaci są nieco równiejsi.
– Niech panienka Aleksandra nie bluźni. A wystawny pogrzeb trzeba zorganizować, żeby ludziom zamknąć usta. Chociaż nie wiem, czy to coś pomoże – westchnęła Matylda.
– Teraz im się w końcu gęby zamkną. Zwłaszcza że zamierzam powierzyć majątek ekonomowi, a sama przenieść się do Warszawy.
– Albo jeszcze bardziej się im otworzą. Już słyszałam co nieco, mimo że ciało hrabiego jeszcze dobrze nie ostygło.
– Co słyszałaś? – Aleksandra aż się podniosła z ławki.
– Żeś, panienko, pomogła małżonkowi przenieść się na tamten świat.
– Przecież to bzdura! Kazio chorował od kilku tygodni. Od kiedy z wysoką gorączką powrócił z polowania. Nie miał żadnych problemów gastrycznych, a z oddychaniem. Było u niego sześciu lekarzy i każdy z nich orzekł, że wdało się zapalenie płuc i są marne szanse, by z tego wyszedł. Przywoziłam medyków z Wilna, a nawet jeden przybył z Krakowa, inkasując przy tym tyle, ile ci przez cały rok płacę. – Aleksandra była coraz bardziej poirytowana.
– Znaczy się, że panienka mi za mało płaci. – Zachichotała.
– Płacę ci lepiej, niż inni by to zrobili. Wiem, że znowu żarty się ciebie trzymają, ale sama powiedz, co ja tym wszystkim ludziom zrobiłam... Oni mnie nienawidzą, chociaż starałam się być przykładną żoną. W porównaniu z niektórymi łajdaczkami powinnam od razu po śmierci zostać okrzyknięta świętą.
Młoda wdówka naprawdę nie mogła zrozumieć, skąd brał się ten brak sympatii do niej. Owszem, z Warszawy dotarły plotki na jej temat, a bracia Laudańscy zapewne bardzo chętnie je rozpowszechniali, ale robiła wszystko, by okoliczni mieszkańcy przestali w nie wierzyć. Na początku trwoniła pieniądze Kazimierza na stroje, powozy i nowe meble do dworku, ale potem przestała to czynić, by nie dawać pretekstu do dywagacji na jej temat. Okazało się, że wszystko na nic.
Usiadła z powrotem na ławce, ponieważ odnosiła wrażenie, że po słowach Matyldy już całkowicie opadła z sił.
– Panienka się nie trapi. Nawet gdyby panienka na głowie stanęła i tak będą gadać. Młoda, piękna, a teraz majętna... Więc o kimże mają plotkować? – Matylda starała się uspokoić Aleksandrę. Mimo że ta już od wielu miesięcy była mężatką, wierna służka i tak nazywała ją panienką.
Z oddali ujrzały, że z domu wychodzi Michał Laudański. Rozejrzał się i ruszył w ich stronę.
– A ten czego tu lezie, zamiast odprawiać modły za duszę ojca? – burknęła Matylda.
– Nie wiem – jęknęła. – Chyba chce, żeby jeszcze więcej o mnie mówiono.
Mężczyzna podszedł do nich i poprosił Matyldę, by zostawiła ich samych. Wdowie nie spodobał się ten pomysł, ale nie chciała wszczynać awantur dzień po śmierci małżonka.
– Jak się czujesz? – zapytał z troską Michał. – W pokoju zrobiłaś się blada jak kreda.
– Już lepiej. Tam nie ma czym oddychać – powiedziała cicho.
– To prawda. – Uśmiechnął się delikatnie. Po chwili jednak spoważniał i powiedział cicho: – Wiem, że nie kochałaś mojego ojca.
Rozzłościła się na dobre.
– Szanowałam go, byłam mu wierna i starałam się być dobrą żoną. Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? – syknęła.
– Żebyś za mnie wyszła – odparł.
– Mój mąż, a twój ojciec zmarł zaledwie wczoraj. Muszę mu wyprawić należny jego pozycji pogrzeb i zastanowić się, co dalej, a ty masz czelność w takiej chwili prosić mnie o rękę? – burknęła, po czym podniosła się z ławki i ruszyła w stronę domu.
Dogonił ją i zapytał niemal rozpaczliwie:
– Nie chcesz mnie, bo jestem biedny, a ty bogata?
– Nie wiem, czy jestem bogata, a ty jesteś biedny. To było... po prostu... niestosowne – zaczęła się jąkać.
Nie potrafiła rozgryźć Michała. I to od dnia, kiedy go poznała. Z Feliksem sytuacja była prostsza. Na każdym kroku okazywał jej wrogość i nawet nie krył się z tym, że zamierza nakłonić ojca do zmiany testamentu na korzyść swoich synów. Michał zaś niekiedy bywał złośliwy, czasami zachowywał się jak wspaniały i oddany przyjaciel, a zdarzało się nawet, że jawnie ją adorował, jak by zadurzył się w niej bez pamięci. Nigdy jednak się nie odważyła, by zadać mu wprost pytania o jego uczucia do niej. Teraz, gdy się jej oświadczył, także nie wiedziała, czy zrobił to z uwagi na majątek, który podobno miała odziedziczyć po Kazimierzu, czy kochał się w niej potajemnie i w końcu nadarzyła się okazja, by mógł się do tego przyznać.
– Wiem, że to niewłaściwe w tych okolicznościach, ale nie chciałbym, abyś kiedykolwiek pomyślała, iż uczyniłem to z niewłaściwych pobudek. Ani ja, ani też Feliks, a nawet ty, nie wiemy, jaka była ostatnia wola ojca... – zaczął.
– Zatem powiedz: jakie są twoje pobudki? – zapytała z ironią w głosie.
– Szaleję za tobą. Uwielbiam w tobie wszystko. Twoje oczy, drobne dłonie i dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechasz. Kocham twój głos, śmiech, który w pewnych kręgach uchodzi za plebejski, i to, jak się złościsz, gdy docierają do ciebie kolejne plotki rozsiewane przez tutejsze matrony – wyrzucił z siebie.
Musiało go to dusić i uwierać, a jednak dopóki żył Kazimierz, nigdy nie odważył się na podobne wyznanie. Mimo że nie spodobało się jej określenie śmiechu jako plebejski, starała się być uprzejma.
– Michał... Ale ja nie wiem, co do ciebie czuję. Nawet nie wiem, czyś jest dla mnie przyjacielem czy wrogiem. Nie raz i nie dwa zachowywałeś się wobec mnie obcesowo albo lekceważąco – odparła, zdumiona wyznaniem.
Najgorsze było to, że nie wiedziała, czy powinna ufać jego słowom. Na wszelki wypadek postanowiła odprawić go w sposób delikatny. Niepotrzebny był jej kolejny wróg. Przeciwnie, w tej nierównej walce z okolicznym towarzystwem potrzebowała sprzymierzeńca. A teraz, po śmierci Kazimierza, gdy zaczęto już szeptać, że pomogła małżonkowi zejść z tego świata, bardziej niż kiedykolwiek musiała mieć czyjeś wsparcie.
– Byłem zły... Co ja mówię, bywałem wręcz wściekły i chorobliwie zazdrosny. O każdą noc, którą spędzałaś w jednym łożu z moim ojcem – powiedział przepraszająco.
– Przez cztery tygodnie twój ojciec był ciężko chory. Uwierz, ostatnie, o czym myślał, to figle z żoną – prychnęła, chociaż doskonale wiedziała, że Michałowi wcale nie chodziło o czas choroby Kazimierza.
– Więc jak będzie? Otrzymam czarną polewkę czy się zastanowisz? – zapytał niemal błagalnie.
– Obiecuję, że to przemyślę. Ale nie teraz. Muszę zorganizować pogrzeb, spotkać się z notariuszem i adwokatem Kazimierza, porozmawiać z proboszczem, znaleźć kamieniarza i zamówić mnóstwo różnych rzeczy – westchnęła. – Mam nadzieję, że mi pomożesz.
– Oczywiście, Aleksandro. Możesz na mnie liczyć – odparł szarmancko. – Lepiej, żebyśmy powrócili do nieboszczyka osobno.
Skinęła jedynie głową i machnęła dłonią, dając mu tym samym do zrozumienia, żeby już sobie poszedł. Nie zamierzała wychodzić za Michała, ponieważ nie kochała go ani trochę. Co prawda nie była pewna, czy jest już bogatą wdową, ale wierzyła, że mąż nie pozostawił jej z niczym i nie będzie musiała desperacko poszukiwać kolejnego zamożnego fatyganta. Z głodu na pewno nie umrze, bo wedle prawa należała się jej renta po mężu, ale mogła to być zarówno bardzo zacna kwota, jak i marna. Nie chciała palić za sobą mostów, mimo że miała bardzo konkretny plan. A powstał on w jej głowie w chwili, gdy przybyły z kolejnymi medykamentami lekarz potwierdził zgon Kazimierza Laudańskiego. Postanowiła, że zaraz po pogrzebie wyjedzie do Warszawy i spróbuje odzyskać ukochanego. Była gotowa udać się za nim nawet na koniec świata i kolejny raz go błagać, by choć trochę ją pokochał. O swoim pomyśle opuszczenia dworku pod Wilnem poinformowała jedynie Matyldę, ale słowem nie wspomniała, że robi to z miłości do Miłosza Rastawickiego. Doskonale wiedziała, co usłyszy od swojej służki, bo ta zawsze była szczera, niekiedy nawet ryzykując utratę posady.
W niektórych rodach magnackich uroczystości pogrzebowe odbywały się kilka tygodni po śmierci, a czasami kilka miesięcy czy nawet lat. Oczywiście wiązało się to z przygotowaniami do hucznej i pełnej przepychu ceremonii, ona jednak nie zamierzała tak długo czekać. Pragnęła jak najszybciej zapakować swoje kufry do powozu i wyruszyć do stolicy. Odkąd wyszła za Kazimierza, znowu cieszyła się względami ciotki Augustyny i wierzyła, że ta ułatwi jej wynajem niewielkiego i niedrogiego mieszkania, a zanim takie znajdzie, pozwoli się jej zatrzymać w swoim podwarszawskim pałacyku.
Miała w nosie reakcję rodziców, ani trochę nie przejmowała się obecnością w Warszawie rodzeństwa Barszczewskich i zależało jej właściwie tylko na tym, by się dowiedzieć, gdzie obecnie przebywał Miłosz. Ani razu nie przyszło jej do głowy, że ukochany mógł już dawno o niej zapomnieć, ożenić się z właściwą jego pozycji panną, a może nawet dorobił się już potomstwa. Była gotowa zgodzić się na każdy układ, nawet na to, by zostać potajemną kochanką Rastawickiego. Tak, dla Miłosza była gotowa na wszystko.