Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
26 osób interesuje się tą książką
Alicja Mort stoi przed życiową szansą. Wyjątkowe umiejętności wykrywania kłamstw otwierają jej drogę do świata wielkiego biznesu. W końcu może zerwać ze swoją policyjną przeszłością i stać się tym, kim zawsze chciała. Przeszłość ma jednak to do siebie, że uderza z zaskoczenia.
Tajemnicza kapsuła czasu, wykopana w dawnej szkole Alicji, ujawnia przerażającą prawdę. Ktoś od lat krzywdzi kobiety, a Mort jako dziecko mogła być świadkiem pierwszego morderstwa. Czy to możliwe, że przez całe swoje życie nosiła w sobie tajemnicę, która ją teraz pogrąży?
Kiedy znika kolejna kobieta, Alicja wie, że musi zareagować. Na szali leży bowiem coś więcej, niż tylko jej honor.
"Angażujący, nieprzewidywalny i – co najważniejsze – wymykający się schematom kryminał. Literatura rozrywkowa na wysokim poziomie. Polecam!".
Magdalena Majcher
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 322
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Bartosz Szczygielski, 2024
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024
Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska
Marketing i promocja: Greta Sznycer
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch
Fotografia na okładce: © Lightfield Studios | Adobe Stock
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-68045-86-4
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Dla M., która wypleniła z mojego życia chaos
Obecnie
Prawda leżała pośrodku pokoju.
Zupełnie nieruchomo i wpatrzona gdzieś przed siebie, a w jej rozszerzonych źrenicach odbijało się światło żarówki. Alicja wiedziała, że prawda potrafi przybierać różne formy. Czasem objawiała się pod postacią listu miłosnego napisanego z niemałym trudem. Niekiedy jako skurcz mięśnia na twarzy lub zwykły uśmiech.
Dziś wyglądała jak martwy facet.
Mort zajęło chwilę, zanim wzrok w pełni przyzwyczaił się do panujących w pomieszczeniu warunków. Przydymione światło oblepiało wszystko wokół pomarańczowym odcieniem i trudno było jej zogniskować wzrok na czymś dłużej niż na kilka sekund. Zresztą nie bardzo miała na czym się skupić. Kilkukrotnie zacisnęła powieki, ale nie pomagało to w pozbyciu się mroczków przed oczami. W ustach czuła metaliczny posmak. Przejechała językiem po zębach. Znała swoje ciało na tyle dobrze, by wiedzieć, że przez ostatnich kilkanaście godzin nie korzystała ze szczoteczki do zębów. Oznaczało to, że stęchły zapach, który coraz mocniej drażnił jej nos, nie pochodził od leżącego nieopodal ciała.
Potrzebowała prysznica. W tym momencie zadowoliłaby się nawet miską z wodą, by spłukać z siebie warstwę brudu, którą porosła. Alicja miała problem z tym, by podnieść się z podłogi i usiąść. Brakowało jej sił. Jeżeli dobrze pamiętała, w torebce powinna mieć jeszcze starego batona, którego kupiła kiedyś na stacji benzynowej. Pewnie już dawno przekroczył termin zdatności do spożycia, skoro wtedy wciśnięto jej go niemal na siłę, ale nie miało to znaczenia. Zjadłaby teraz nawet golonkę, co w jej przypadku oznaczało, że była naprawdę bardzo głodna.
Rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu swoich rzeczy. Nie uważała się za materialistkę, ale do niektórych była przywiązana, a ich strata oznaczałaby kłopoty. Torebki z dokumentami i telefonem nie było nigdzie w zasięgu. Alicja nie dostrzegała niczego, co należało do niej. Zaczynało do niej docierać, że znalazła się w poważnych kłopotach. Oprócz ciała leżącego kilka metrów od niej wewnątrz pokoju nie było praktycznie niczego innego. Jej serce zaczęło mocniej bić, kiedy zorientowała się, że nie ma tutaj okien. Nie mogła też dostrzec tego, co znajduje się na samym końcu pomieszczenia. Założyła, że muszą być tam drzwi prowadzące… dokądś. Czuła się jak w ciemni, a zwisająca samotnie z sufitu żarówka tylko to uczucie potęgowała.
Pomieszczenie pachniało jak wieczór nad jeziorem po upalnym dniu. Wilgoć osiadała na ścianach, skórze i włosach. Mort mimowolnie zaczęła szybciej oddychać i zajęło jej dobre pół minuty, zanim nad tym zapanowała. Nie pomagało to, że siedziała praktycznie naga. Przerażało ją to, że nie potrafi sobie przypomnieć ostatnich godzin. Nie wiedziała, czy ktoś ją rozebrał, czy może sama to zrobiła. Miała na sobie przepoconą koszulkę i bieliznę w takim stanie, że wstydziłaby się w niej pokazać nawet mężowi.
Przejechała palcami prawej dłoni po twarzy. Nie wyczuwała stłuczeń. Kości i nos wydawały się całe. Zęby znajdowały się na swoim miejscu i nikt nie rozwalił jej wargi. Makijaż miała najprawdopodobniej zupełnie rozmazany, a skórę tak przepoconą, że na opuszkach zostawały fragmenty zrolowanego podkładu. Strach dalej jej nie opuszczał. Spotkała w swoim życiu zgwałcone kobiety. Rozmawiała z nimi, ale nigdy nie potrafiła zrozumieć, co naprawdę czuły. Niektóre nawet nie pamiętały samego zdarzenia – i Alicja mogła być jedną z nich. Pomimo gorąca poczuła dreszcze. Chciała sprawdzić, czy znajdzie jakieś ślady pod bielizną, ale kiedy spróbowała podnieść wyżej lewą dłoń, ta nie chciała się ruszyć. Mort spojrzała na nią i już wiedziała, że to pewnie ostatnie godziny jej życia.
Wokół nadgarstka zatrzaśnięto kajdanki.
Nie te zwykłe, wykonane z taniej stali i pokryte futerkiem, które znajdowały się w co trzecim polskim domu, schowane w szufladzie lub na dnie szafy, by przypadkiem nie wpadły w ręce dzieci. Z takimi Alicja poradziłaby sobie w kilka minut. Te zaciśnięte na jej przegubie były prawdziwe. Nierdzewna i antyalergiczna stal. Na dodatek ktoś zadał sobie niemały trud, by oryginalne ogniwa zamienić na znacznie grubsze. Łańcuch ciągnął się od jej dłoni do ściany, gdzie przymocowano go do wbitej w beton kotwy.
– Co… – wykrzesała z siebie, a w gardle poczuła drapanie.
Kilka razy przełknęła ślinę, by nawilżyć nieużywane od wielu godzin mięśnie. Złapała drugą dłonią za łańcuch i pociągnęła go z całej siły. Kotwa wbita w cegły nawet nie drgnęła. Alicja potrzebowałaby samochodu z linką holowniczą, by wyciągnąć to ze ściany. Będzie musiała znaleźć inny sposób na to, żeby się uwolnić. W tej chwili nic nie przychodziło jej do głowy. Podniosła się z podłogi i wyprostowała. Bolał ją chyba każdy mięsień.
Omijała wzrokiem leżące nieopodal ciało mężczyzny. To problem, którym zajmie się później. Pod warunkiem, że będzie jej to dane i wcześniej nie wparuje do pomieszczenia jakiś wariat z siekierą lub piłą mechaniczną. Czuła się jak bohaterka taniego horroru klasy B, gdzie scenarzyści nie silą się nawet na krztę oryginalności. Widząc na ekranie telewizora sytuację podobną do tej, w której się znajdowała, Alicja złapałaby za pilota i przełączyła na cokolwiek innego. Wszystko byłoby lepsze niż to.
Spojrzała pod nogi i ostrożnie obróciła się wokół własnej osi. Pół metra od niej leżały spodnie. W pomarańczowym świetle żarówki wyglądały znajomo, ale nie potrafiła ocenić, czy należą do niej. Nie miała wyboru. Jeżeli ma umrzeć w brudnej bieliźnie, to przynajmniej zasłoni nogi. Nie zamierzała dawać satysfakcji potworowi, który ją tutaj zamknął. Schyliła się i sięgnęła po ubranie. Kiedy złapała za materiał, od razu się zorientowała, że nie może należeć do niej. W palcach trzymała kaszmir, i to prawdziwy. Ból nie pozwalał jej poczuć jakości, za którą ktoś zapłacił niemałe pieniądze.
Spodnie pasowały idealnie. To przerażało ją bardziej niż świadomość, że była zamknięta w pokoju bez okien, a kilka metrów od niej znajdował się trup. Ktoś doskonale znał jej rozmiar. Wiedział o Alicji to, czego jej partner nie mógł się nauczyć przez kilka lat związku. Nie chciała teraz myśleć o tym, jakie inne tajemnice przestały należeć tylko do niej. Podeszła do ściany, ciągnąc za sobą łańcuch, i raz jeszcze spróbowała wyrwać się z pułapki. Ponownie bezskutecznie.
Na skraj pomieszczenia światło prawie nie dochodziło. Niewiele brakowało, a Alicja stanęłaby na młotku, który leżał porzucony tuż przy ścianie. Korciło ją, by schylić się po narzędzie i spróbować rozwalić nim kotwę. Powstrzymanie się kosztowało ją wiele wysiłku. To wszystko zostało zbyt dobrze zaplanowane, by ktoś popełnił błąd. Nie taki, a ona nie zamierzała zostawiać na trzonku swoich odcisków palców. Nie zamierzała się też poddawać.
Owinęła łańcuch wokół lewego przedramienia, a drugą dłonią złapała za zimną stal. Zaparła się jedną nogą o ścianę i zaczęła ciągnąć. Ledwo potrafiła ustać na nogach, więc po kilku próbach nie miała już siły nawet trzymać łańcucha, który upadł głośno na drewnianą podłogę.
Hałas rozszedł się echem po pomieszczeniu, a w okolicach jego drugiego końca rozległo się ciche stęknięcie.
Alicja nie była tutaj sama.
Pięć dni wcześniej
Grupa mężczyzn zatrzymała się za szklaną ścianą.
Wyglądali i zachowywali się jak stado hien z Króla Lwa od Disneya. Robili wokół siebie tyle szumu, że kilka głów wychyliło się z oddalonych boksów. Faceci wyglądali na takich, którzy ledwo co pokończyli studia i dalej sądzą, że sama obecność na wykładzie daje zaliczenie. W przypadku pracy, zwłaszcza takiej w jednym z budynków z najdroższą powierzchnią biurową, byli w błędzie. Zapowiadało się na to, że niebawem boleśnie się o tym przekonają.
Jeden z chłopaków zaśmiał się donośnie, a potem odwrócił w ich stronę i zbladł. Pochylił głowę i powiedział coś do swoich kolegów, którzy zamilkli równie szybko jak on. Każdy z nich przyciskał do piersi laptopa, za którego można było wykarmić przez miesiąc pół sierocińca, a mimo to sprzęty wyglądały tak, jakby służyły im za podstawki pod piwo. Wszyscy wyszeptali pod nosem coś, co zapewne miało być formą przeprosin, i oddalili się, by jak najszybciej zniknąć z zasięgu wzroku osób siedzących w sali konferencyjnej. Samiec alfa, który przewodził temu pracowniczemu stadu, zdążył jeszcze odwrócić swój identyfikator, tak by przypadkiem nikt nie dojrzał jego nazwiska. Alicję rozbawiło to, że zdawał sobie sprawę, jak małym jest trybikiem w korporacyjnej machinie, ale nie przeszkadzało mu to zgrywać ważniaka przed kolegami z boksu obok.
Niektórych zachowań nie da się wyplenić.
– Na czym skończyliśmy?
Siedzący u szczytu stołu mężczyzna odłożył smartfona na blat i zaczął kręcić się na boki. Obrotowe krzesło skrzypiało przy każdym jego ruchu, ale nikomu w pomieszczeniu to nie przeszkadzało. Większość ze zgromadzonych udawała, że ma przed sobą ważne dokumenty, których musi się teraz nauczyć na pamięć. Mort obserwowała każdego z nich i u wszystkich na pierwszy plan wysuwała się jedna emocja.
Strach.
– Magda? – Facet skierował swoje słowa do kobiety stojącej przy wielkim telewizorze powieszonym na ścianie. – Zawiesiłaś się? Kontynuuj.
Mówił stanowczym głosem, w którym nawet laik wyczułby pogardę. Alicja od pierwszych sekund ich spotkania wiedziała, z kim ma do czynienia. Musiała jednak zachowywać się profesjonalnie. Nawet jeżeli w myślach zrywała z faceta garnitur, oblewała go całego miodem i wciskała w sam środek kopca mrówek ognistych. Solenopsis invicta potrafiły solidnie dopiec swoim ofiarom. Paskudny obrzęk po ugryzieniu to coś, co odpowiednio spacyfikowałoby mężczyznę. Mort wątpiła, żeby ten należał do wybrańców, którzy po ukąszeniu takiej mrówki wpadaliby w szok anafilaktyczny, dostawali nudności i w końcu umierali.
Dranie potrafią być wyjątkowo odporni.
– Halo, ziemia do Magdy – powtórzył. – Idźmy dalej.
– Marty – odparła cicho kobieta stojąca przed telewizorem.
Szef zignorował jej słowa i sięgnął po swój telefon. Zupełnie nie przeszkadzało mu to, że jest w towarzystwie swoich przyszłych kontrahentów. Osób, którym powinien zaimponować, a nie zniechęcać je do dalszej współpracy. Negocjacje biznesowe były już niemal na ostatniej prostej. Kontrakt wymagał jedynie podpisu obu stron. Od Alicji miało zależeć to, czy do tego dojdzie, ale on o tym nie wiedział. Płacono jej za godzinę i tylko dlatego zdecydowała się siedzieć tutaj tak długo. Spotkała się kiedyś ze stwierdzeniem, że do oceny drugiej osoby wystarczy kilka pierwszych sekund. Nie zgadzała się z tym.
Jej wystarczyła sekunda.
– Wie pan co? – powiedziała, dając tym samym Marcie chwilę na złapanie oddechu. – Napiłabym się jednak tej kawy. Mogę prosić?
Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego i Alicji dokładnie o to chodziło. Wytrącenie z równowagi prostą, nieskomplikowaną prośbą od kobiety wiele mówiło o naturze rozmówcy.
– Z mlekiem, jeżeli to nie problem – dodała.
– Oczywiście.
Widziała, jak zaciskają mu się wargi. Zdenerwował się. Pierwszy raz od momentu, kiedy Alicja pojawiła się w jego biurze z całą świtą.
Postanowiła się jeszcze odrobinę podroczyć.
– Sojowym.
– Słucham?
– Z mlekiem sojowym – wyjaśniła spokojnie. – Panie Adrianie, nie toleruję laktozy i wolałby pan nie widzieć tego, co się ze mną stanie, kiedy wypiję normalne mleko.
Mort chciała mocniej podkreślić to, że czekają ją problemy żołądkowe, więc przejechała dłonią po brzuchu. Pozwoliła sobie na lekkie kłamstwo. Produkty mleczne jej nie szkodziły, potrzebowała jedynie skupić uwagę Adriana na czymś innym niż jej biust. Mort wiedziała, że sama jest temu winna, ale są też pewne granice. Wcisnęła się dziś w białą bluzkę, którą chciała podkreślić swoje kształty. W sali konferencyjnej spędziła do tej pory około dwudziestu minut, a w tym czasie Adrian złapał się na jej pułapkę czterokrotnie. Kłamstwo i tak nie pomogło. Kiedy jednak wspomniała o swoich jelitach, górna warga mężczyzny lekko powędrowała w górę i to samo zrobiły skrzydełka nosa. Na nim Alicja zauważyła jeszcze zmarszczki spowodowane lekkim uniesieniem policzków oraz obniżeniem brwi.
Czuł do niej obrzydzenie.
– Da się zrobić.
Szybko się opanował i odwrócił głowę w stronę korytarza. Podniósł rękę i przywołał do siebie sekretarkę, która wychodząc zza swojego biurka, musiała obciągnąć wyjątkowo krótką spódnicę. W większości szkół za taką długość czekałaby ją wizyta w gabinecie dyrektorskim, co w przypadku tego miejsca pracy mogło z kolei prowadzić do rychłego awansu. Mort zauważyła, że w biurze nie pracuje nikt, kto miałby więcej niż trzydzieści lat. Po firmie zajmującej się finansami na poziomie międzynarodowym spodziewała się większej różnorodności wiekowej. Najstarszą osobą, którą do tej pory tu widziała, był Adrian, a on nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat. Przy uchu miał jeszcze ślad kremu i Alicja mogła się założyć o wszystkie swoje oszczędności, że ten zawierał retinol i służył do tego, by odmładzać faceta. Czuła się jak w przedszkolu.
– Tak, proszę pana?
Sekretarka nieśmiało wsadziła głowę przez półotwarte drzwi i pochyliła się do przodu. Mort zauważyła, że kobieta nie potrzebowała push-upa, a co więcej, w ogóle nie zdecydowała się na włożenie stanika. Swoje ruchy opanowała do perfekcji i niewprawne oko mogło postrzegać je jako lekko niezdarne. Alicja widziała w nich wystudiowane i dobrze przemyślane zagranie, które na dodatek działało tak, jak powinno. Adrian wpatrywał się w sekretarkę tak, że niewiele brakowało, a strużka śliny pociekłaby mu po brodzie.
– Zrób, proszę, kawę dla naszego gościa – powiedział lekko łamiącym się głosem. – Komuś jeszcze?
Pytanie rzucone od niechcenia pozostało bez odpowiedzi. Reszta osób, które siedziały w sali konferencyjnej, od samego początku spotkania miała przed sobą jakiś napój. W większości nawet nieruszony.
– Oczywiście – odparła kobieta, rzucając Alicji pogardliwe spojrzenie. – Zaraz przyniosę.
– Tylko z mlekiem sojowym – dodał. – Mamy takie?
– Tak, jak najbardziej.
Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła korytarzem w stronę pracowniczej kuchni. Przeszklenia pozwoliły Alicji dojrzeć czerwone podeszwy jej szpilek. Wątpiła, żeby na jej stopach znajdowały się oryginalne louboutiny. Stawiałaby na coś znacznie tańszego, ale z drugiej strony nadgarstek Adriana zdobił tag heuer carrera z piękną szafirową tarczą na pasku ze skóry aligatora, więc mógł kupić swojej kochance drogie buty. To, że łączył ich romans, było tak oczywiste, że Mort zastanawiała się, po co w ogóle udają. Musiało o tym plotkować całe biuro.
– Możemy kontynuować? – Adrian spojrzał na Alicję, a ona tylko kiwnęła głową. – Dobrze.
Wyłączyła się, kiedy Marta wróciła do swojej prezentacji. Mówiła o wynikach za poprzedni kwartał i estymacjach na kolejny. I robiła to z takim zaangażowaniem, że chyba nawet wierzyła we własne słowa. Wykresy pojawiające się na kilkudziesięciocalowym telewizorze wyglądały profesjonalnie. Podobnie jak wszystko inne, co ich otaczało. Nawet rośliny ustawione w korytarzu zostały dobrane tak, by przypominały odwiedzającym biuro, że wydano na nie sporo pieniędzy. Mort nie potrzebowała skupiać się na tym, co pojawiało się na ekranie. W przeciwieństwie do Adriana odrobiła pracę domową.
– Myślę, że możemy kończyć na dziś – powiedziała, odwracając się do kobiety siedzącej po prawej. – Widziałam wystarczająco dużo.
– O co chodzi? – obruszył się. – Pani Paulino?
– Proszę dać nam chwilę, dobrze?
Zleceniodawczyni Alicji odsunęła krzesło i podniosła się ze swojego miejsca. Zrobiła to z taką godnością, że królowa Elżbieta II mogłaby się od niej wiele nauczyć, gdyby jeszcze żyła.
– Zaraz wrócimy.
Mort także wstała i ruszyła za Pauliną, która nie zaszczyciła Adriana nawet przelotnym spojrzeniem. Doskonale wiedziała, że ten zaczyna się pocić, a cała pewność siebie, którą budował od początku spotkania, właśnie z niego ulatywała.
Wyszły na korytarz i zatrzymały się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała grupka dokazujących pracowników.
– Co sądzisz? – Paulina poprawiła żakiet. – Tylko szczerze.
– Za to mi płacisz – przypomniała Mort. – Co zresztą doceniam, bo robisz to głównie z litości.
– Ja…
– Spokojnie, nie jestem o to zła. – Alicja uśmiechnęła się lekko. – W niektórych sytuacjach unoszenie się honorem jest strasznie przereklamowane. Potrzebuję gotówki, a tobie pewnie też ktoś kiedyś pomógł, więc teraz się odwdzięczasz.
Widziała, że trafiła w sedno. Odkąd zajęła się pracą dla korporacji oraz prywatnych przedsiębiorców, jej status materialny trochę się polepszył. Nie na tyle, by mogła zbudować sensowną poduszkę finansową, ale dość, by oczami wyobraźni widziała już zbliżającą się niezależność. Zlecenie od Pauliny przyszło dość niespodziewanie po kilkutygodniowej posusze. Mort nawet zastanawiała się wtedy, czy nie powrócić do swojej poprzedniej kariery. Uwodzenie żonatych mężczyzn i testowanie ich wierności przynosiło czasem dobre pieniądze, ale nie mogła tego robić wiecznie. Z wielu powodów, o których nie powinna teraz myśleć.
Była w pracy i powinna zachować pełen profesjonalizm.
– Ile lat jesteś CEO? Cztery?
– Prawie pięć – doprecyzowała Paulina, a kąciki jej ust uniosły się lekko, pokazując, że jest dumna ze swoich osiągnięć. – Co to ma do rzeczy?
– Nie zabrałaś ze sobą swojego CFO – zauważyła Alicja. – Poznałam go, jak ostatnio byłam w twoim biurze. Miły facet. Dwójka dzieci, żona i pięknie zrobione wszczepy na głowie, ale wrzody zabiją go w ciągu dwóch lat. Za dużo pali i potrzebuje urlopu. Widziałaś zdjęcia, które ma w swoim biurze? Wygląda na nich na szczęśliwego. Malta, jeżeli dobrze teraz pamiętam, i to dawno temu. Powinnaś dać mu dwa tygodnie wolnego. Co najmniej dwa.
Paulina Przygrodzka spoglądała na Alicję z coraz większym zdziwieniem.
– Nie sądziłaś chyba, że robisz mi przysługę? – ciągnęła Mort. – Znam się na swojej robocie, a twój CFO na swojej. Kiedy zorientował się, że to wszystko wydmuszka?
Paulina unikała jej wzroku.
– Kilka dni temu – odpowiedziała po chwili. – A ty?
– Zanim usiedliśmy w konferencyjnym, ale przyznaję, pogrzebałam trochę w dokumentach, zanim się z nim spotkaliśmy.
Rozejrzała się po korytarzu.
– Wszystko tutaj śmierdzi tanim sukcesem – podsumowała. – Prezes opływa w luksusy, kiedy większość jego załogi siedzi na śmieciówkach. Ludzie uwielbiają się żalić w internecie i mieszać z błotem swoich pracodawców. Z wypłatami spóźnia się średnio dwa tygodnie. Znalazłam też ogłoszenie, że ta przestrzeń jest do wynajęcia od przyszłego miesiąca. Kończą mu się pieniądze i szuka kolejnego frajera, któremu obieca złote góry, a wszystko i tak przewali na swoje zachcianki.
– Wszystko się zgadza.
– Nie potrzebowałaś mojej pomocy, a już na pewno nie za stawkę, którą ci rzuciłam.
– Przyznaję, dość dużo sobie zażyczyłaś.
– Chodzisz w płaszczu Burberry, a ta niepozorna torebka, która wisi teraz na twoim krześle, to Hermès Kelly. Uznałam, że tysiąc w tę czy tamtą nie zrobi specjalnej różnicy.
– Jesteś warta każdej złotówki.
– Wiem – przyznała Alicja. – Dalej jednak nie rozumiem, po co to wszystko.
Przygrodzka nachyliła się i położyła rękę na jej ramieniu. Okazała jej tym samym zaufanie, na które rzadko się decydowała. Mort po raz pierwszy dostrzegła w jej postawie odrobinę luzu, a to oznaczało, że została dopuszczona do wewnętrznego kręgu. Nie zdobyła przyjaciółki, ale dobrą znajomą, i to wysoko postawioną. Czasem to nawet lepsze, a już na pewno bardziej lukratywne.
– Musiałam cię sprawdzić w terenie. Pod presją i na neutralnym gruncie. Szykujemy się do fuzji – wyszeptała. – Muszę mieć stuprocentową pewność, że nikt nie próbuje mnie oszukać. Nie wszystko jest ukryte w liczbach.
– Kiedy?
– W ciągu najbliższych tygodni. Zbieramy dokumenty, analizujemy dane. Nie wypłacę się prawnikowi, jak podliczy mnie za nadgodziny. Daj mi tydzień, no, może dwa, i zadzwonię do ciebie ze szczegółami. Zanim powiem coś więcej, będziesz musiała podpisać lojalkę.
– Pewnie na kwotę, której nie chciałabym spłacać.
– Wątpię, żebyś miała taką zdolność kredytową – powiedziała Paulina bez cienia złośliwości. – Ja bym nie miała.
Po kilku zdecydowanie zbyt chudych latach zapowiadały się żniwa. Alicja nawet nie próbowała ukrywać ekscytacji, ale ograniczyła ją do skromnego uśmiechu. Przy ludziach operujących wielkimi pieniędzmi należało zachowywać się z klasą. Ona to rozumiała. Adrian, który właśnie stukał palcem w swój drogi zegarek, nie do końca. Przeczuwał, że jest o krok od tego, by interes życia przeszedł mu koło nosa. Widocznie liczył, że pośpiech i presja mogą tu cokolwiek zmienić.
– Masz mój numer. Tylko darujmy już sobie kolejne testy – odparła Alicja i przyjrzała się bliżej biurku sekretarki. Zauważyła na nim kilka ciekawych przedmiotów. – Chciałabym jeszcze na chwilę wejść do środka.
– Chcesz sama przekazać temu dupkowi złą wiadomość?
– To zostawiam tobie. Ja pozwolę sobie na małą wisienkę na torcie.
Jeśli sądzić po minie, Paulina nie zrozumiała, co Alicja ma na myśli. Za dwie minuty się to zmieni. Słyszała już najbardziej irytujący dźwięk na świecie, czyli stukające obcasy na korytarzowej posadzce, a to znak, że sekretarka wracała z przygotowaną kawą. Wszystko zaczynało się układać.
Mort weszła do sali konferencyjnej jako pierwsza, co zdziwiło Adriana do tego stopnia, że nie odrywał od niej wzroku, dopóki nie usiadła z powrotem na swoim miejscu. Musiał uznać, że Alicja jest kimś ważniejszym, niż z początku mu się zdawało. Trudno było jej uwierzyć w to, że tak nieogarnięty człowiek stoi na czele jakiejkolwiek firmy i że ktoś wcześniej mu zaufał.
– Dziękujemy za prezentację – powiedziała Paulina, kładąc ręce na blacie stołu. – Niestety, ale nie będziemy w stanie podpisać z państwem umowy. Za miesiąc, najwyżej dwa, wszystkie wasze aktywa zostaną zajęte przez komornika. Nasz udział przedłużyłby agonię o kilka miesięcy, a my tylko stracilibyśmy pieniądze.
Adrian zamarł.
– Nie… nie rozumiem.
Górne powieki podniosły mu się do maksimum, a napięcie tych dolnych zauważyłby nawet ślepiec. Bał się, co Mort potrafiła zrozumieć. Firma Pauliny stanowiła ostatnią deskę ratunku, która właśnie odpływała na wzburzonych wodach oceanu.
– Możemy przesłać oficjalną wiadomość mailem, jeżeli to coś zmieni – dodała Przygrodzka. – Pani Mort może zechce dodać coś od siebie.
Kiedy kończyła swoją wypowiedź, do sali weszła sekretarka i postawiła na stole wyproszoną przez Alicję kawę. Zrobiła to tak niedelikatnie, że część rozlała się na niedomyty spodek, który na dodatek nie pasował do kompletu. Pianka na wierzchu wyglądała na ruszoną, ale tylko z jednej strony. Na ubitym mleku Mort wciąż mogła dostrzec dwa wgłębienia po lejącej się z ekspresu kawie. Odrobinę się wahała, czy powinna psuć klimat w pomieszczeniu. Szczególnie po tym, jak Paulina rozjechała walcem marzenia Adriana o jego wcześniejszej emeryturze. Nagromadzenie złych informacji mogło się źle skończyć.
Zachowanie sekretarki sprawiło jednak, że wyzbyła się wszelkich hamulców.
– Dziękuję – powiedziała, sięgając po filiżankę i zbliżając ją do ust, a następnie głośno wciągnęła powietrze nosem. – Dziwnie pachnie.
Sekretarka zrobiła mały krok w tył i lekko przechyliła głowę, unikając jej wzroku.
– Zrobiłam na mleku sojowym – wyszeptała. – Słowo.
– Nie wątpię. – Alicja odstawiła filiżankę na spodek. – Jest pani tutaj nowa, prawda?
Kobieta podniosła głowę i cicho westchnęła.
– Trzeci tydzień. Skąd pani wie?
– Przygotowanie jednej kawy zajmuje znacznie mniej czasu, więc zakładam, że miała pani problem z rozgryzieniem ekspresu lub czekała na kogoś, kto zrobi to za piękny uśmiech. Na pani biurku leżą jeszcze notatki poprzedniej właścicielki. Nawet hasło dostępu do komputera wisi na monitorze. Sugerowałabym je zmienić.
Wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu słuchali wywodu Alicji. Musiała zżerać ich ciekawość, do czego zmierza. Nawet Adrian spuścił z tonu i utkwił wzrok w sekretarce, ale tym razem skupił go powyżej jej szyi.
– Jest pani podenerwowana. Też bym była, gdybym z dnia na dzień musiała rzucić palenie. – Odsunęła krzesło i powoli podniosła się z fotela. – W koszu na śmieci leżały dwie prawie pełne paczki fajek, czyli to była nagła decyzja, z którą trudno się pogodzić.
– Nie życzę sobie…
– Ja nie życzyłam sobie tego, by w kawie znalazła się pani ślina, ale życie potrafi być nieprzewidywalne – przerwała jej Mort. – Zresztą co ja będę pani tłumaczyła. Dalej nie przetrawiła pani ostatniej niespodzianki. Bolą, prawda?
Mort wskazała palcem na piersi kobiety, które ta natychmiast próbowała zakryć, krzyżując na nich ręce. Przez jej twarz przetoczył się grymas bólu.
– W pierwszej chwili sądziłam, że ten brak stanika to prezent dla szefa. Zapowiedź późniejszych uciech. Ale to tylko częściowo prawda. Jesteście razem ile? Pewnie nie dłużej niż dwa tygodnie.
– Wypraszam sobie – warknęła sekretarka, spoglądając błagalnym wzrokiem na Adriana.
Mężczyzna nie zamierzał się wtrącać. Zupełnie się wycofał, co tylko upewniło Alicję w tym, że dobrze postępuje.
– Wszyscy w biurze wiedzą – podsumowała Mort. – Który to tydzień? Piąty, szósty?
Sekretarka przełknęła głośno ślinę, a jej policzki mocno się zaróżowiły. Odwróciła się i praktycznie wybiegła z sali konferencyjnej. Stukanie obcasów słychać było jeszcze długo po tym, jak zniknęła za zakrętem korytarza. Alicja spojrzała na Adriana, który nagle postarzał się o kilka lat. Uleciała z niego też cała pewność siebie. Widziała, że w jego głowie odbywają się właśnie poważne obliczenia. Poradziłaby mu, żeby skorzystał z kalkulatora w smartfonie, gdyby miał problem, ale nie chciała być złośliwa.
– Właśnie oszczędziłam panu osiemnastu lat niesłusznie naliczanych alimentów – powiedziała, zapinając żakiet. – Radzę dokładniej sprawdzać nowy narybek, a już na pewno nie wpychać w niego penisa. Temu dzieciakowi będzie lepiej bez ojca niż z takim niewypłacalnym dupkiem jak pan.
Skinęła głową Paulinie, która odpowiedziała jej tym samym. Czuła, że mogła odrobinę przesadzić. Wywlekanie na wierzch prywatnych brudów klientów i ich kontrahentów źle się kończyło, ale w kwestiach związanych z rodzicielstwem Alicja nie potrafiła pozostać obojętna.
Dobrze wiedziała, skąd u niej ta niechęć do postaci ojca. Pomimo czterdziestki na karku dalej nie umiała otwarcie porozmawiać z matką na temat tego, co wydarzyło się w jej dzieciństwie.
Do niektórych rzeczy nie da się dorosnąć.
– Państwo wybaczą – zwróciła się do pozostałych osób siedzących przy stole. – Muszę się z kimś pożegnać.
–––––
Nie zamierzała się z nikim witać.
Alicja chciała pozostać w cieniu. Nie zakłócać ceremonii, która dla zgromadzonych wokół świeżo wykopanego grobu stanowiła zamknięcie pewnego rozdziału. Mort sądziła, że ma to już za sobą i nie poczuje nic, kiedy zobaczy trumnę.
Myliła się.
Coś w środku niej pulsowało tępym bólem, którego nie potrafiła ani zdefiniować, ani zlokalizować. Nie powinna się tak czuć. Miała dużo czasu, żeby pogodzić się z nieuniknionym. Choroba jej byłego mentora postępowała wolniej, niż przewidywali lekarze, którzy za wszelką cenę chcieli przedłużyć mu życie. Wbrew temu, co mówił jej Edward, on też tego chciał. Wrócił nawet do szpitala, by odejść z godnością, a nie na swoim starym fotelu w mieszkaniu, zupełnie sam. Zapewne nie przewidywał, że ostatnim widokiem, którego doświadczy, okaże się źle zamontowana jarzeniówka pulsująca jasnym, rażącym oczy światłem. Alicja nie chciała wyobrażać sobie tego, co czuje odchodzący ze świata człowiek, którego ostatnim kompanem i pocieszycielem jest pojedyncze źródło światła wiszące pod sufitem.
Obiecała Edwardowi, że zgłosi to pracownikom szpitala.
Nie zdążyła.
Głowę zaprzątały jej ważniejsze sprawy do załatwienia i sądziła, że ma jeszcze czas. Powszechny błąd ludzi, wokół których czai się śmierć. Wyszła wtedy z budynku szpitala pchana wizją spóźnienia na spotkanie z klientem, który i tak nie pojawił się punktualnie. Kiedy Alicja stała w korku, usiłując zmienić pas, Edward Górski wydał swoje ostatnie tchnienie. Próbowała sobie przypomnieć, co powiedziała, opuszczając jego pokój, ale nie potrafiła. Dziś widziała go pierwszy raz od tamtego momentu – a raczej czuła jego obecność.
Nie chciała tutaj przychodzić. Do ostatniej chwili się wahała i kilkukrotnie zmieniała zdanie. Poczucie obowiązku zwyciężyło. Nie umiała myśleć o Edwardzie źle, choć miała ku temu wszelkie powody. Nie chciała go też oglądać zamkniętego w taniej trumnie z równie tanią szarfą przewieszoną przez sosnowe drewno i otoczonego kilkunastoma osobami. To potęgowało uczucie smutku.
Czasem zastanawiała się, kto przyjdzie na jej pogrzeb.
Zbyt długo się nad tym nie rozwodziła, by przypadkiem nie dojść do wniosków, które ją zdołują. Swoje dotychczasowe życie Mort spędziła głównie na zrażaniu do siebie ludzi. Była w tym świetna, choć wątpiła, by ktoś chciał o tym napisać na jej nagrobku. Spodziewała się raczej suchej informacji o dacie urodzenia i śmierci.
Huk gniecionego metalu wyrwał ją z otępienia.
Gdzieś za ogrodzeniem cmentarza doszło do stłuczki, której dźwięk poniósł się echem pomiędzy nagrobkami. Część żałobników spojrzała po sobie, a potem wszyscy zaczęli nasłuchiwać. Ich uszu dobiegł odgłos alarmu samochodowego, a ten sprawił, że ksiądz odprawiający ostatnią posługę podniósł wyżej głowę i spojrzał na stojącego obok chłopaka. Ten tylko wzruszył ramionami, by następnie wyciągnąć z kieszeni płaszcza pilota do samochodu. Podniósł go wysoko ponad głowami zgromadzonych nad grobem i coś nacisnął.
Zrobiło się cicho.
Alicja widziała, że ksiądz i jego pomocnik aż palą się do tego, by jak najszybciej zakończyć swoje obowiązki. Duchowny powiedział coś do stojących wokół niego osób, a następnie pośpiesznie się przeżegnał i ruszył szybkim krokiem w stronę cmentarnej bramy. Chłopak z wyciągniętym przed sobą pilotem ledwo był w stanie nadążyć. Mort wątpiła, by duchowny kiedykolwiek poruszał się tak szybko. Musiał ważyć dobre sto dwadzieścia kilo, a przy niskim wzroście wyglądał przez to jak źle napompowana piłka.
Uśmiechnęła się do siebie.
– Przyszłaś.
Głos kobiety zupełnie ją zaskoczył. Wyprostowała się, jakby ktoś zdzielił ją linijką po dłoni.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała, uspokajając się. – Musiałam.
Elwira Domska zrobiła sobie nową fryzurę. Alicja nie wiedziała, czy to z powodu pogrzebu, czy może po prostu potrzebowała jakiejś drastycznej zmiany w życiu. Sąsiadka Edwarda, która dotrzymywała mu towarzystwa i zapewne widziała w nim swoją ostatnią miłość, odmłodniała. Włosy w kolorze kawy z mlekiem dodawały jej uroku, co więcej, cała fryzura została dopasowana do jej lekko owalnej twarzy. Lekki makijaż ukrywał zmarszczki, a przynajmniej maskował je na tyle dobrze, że Domska mogła podawać się za kobietę tuż po pięćdziesiątce i nikt by nie mógł zarzucić jej kłamstwa. To doskonały wynik, gdy wziąć pod uwagę, że dobiegała już siedemdziesiątki.
Alicja chciałaby tak wyglądać w jej wieku.
– Dobrze się trzymał. – Elwira wypuściła powietrze z płuc, a wokół jej ust zgromadziły się drobinki skroplonego powietrza. – Nawet trochę żartował, że musi dociągnąć do dziesiątego, żeby listonosz mu emeryturę zdążył przynieść. Lekarze byli zdziwieni, że tyle jeszcze przeżył.
– Wiem, ja też.
– Wpadniesz na herbatę, dziecko? – zapytała kobieta, poprawiając szalik. – Nie organizowałam stypy, bo i komu to teraz w głowie. Słyszałaś, co tam w wiadomościach mówili? Jakiś wirus się panoszy na świecie. Ponoć mówią, że to od nietoperza czy czegoś takiego. Strach z domu wychodzić.
– Nie oglądam wiadomości – odparła Mort, zastanawiając się, jak może wycofać się z tej rozmowy, nie urażając jednocześnie uczuć kobiety. – Powinnam wracać do…
– W internecie czytałam – przerwała jej Domska. – Stronę taką znalazłam, gdzie prawdę piszą, bo wiesz, wszyscy chcą nas teraz oszukać.
– Nas?
– No, nas, społeczeństwo. Jeszcze trochę i zamkną nas w domach. Kontrole na ulicach wprowadzą.
– No, nie wiem. – Mort próbowała zachować powagę. – Takie rzeczy to raczej w filmach się dzieją.
– Wiem, co mówię. Ja się nie dam zamknąć.
Patrząc na twarz Elwiry, Alicja bez problemu odczytała, że ta faktycznie wierzy w każde wypowiedziane przez siebie słowo. I byłaby skłonna bronić go do ostatniej kropli krwi. Zresztą kiedy Mort ją poznała, zorientowała się, że z taką kobietą lepiej nie zadzierać. Przypominała woźną, która pracowała w jej podstawówce. Bali się jej wszyscy, łącznie z dyrektorem, choć nawet ten nazywał ją ciotką. Kobieta matkowała każdemu dzieciakowi, ale nie bała się też złapać za szmatę i przywalić w poślady każdemu, kto zachowywał się nieodpowiednio. Alicja pamiętała jej twarz do dziś, co było prawdopodobnie jej jedynym dobrze zachowanym wspomnieniem z dzieciństwa.
Elwira sprawdziłaby się w roli takiej ciotki doskonale.
– Pani wybaczy – zmieniła temat. – Muszę wracać.
– Dokąd będziesz wracać?
– Pracować.
– Edward miał rację – westchnęła Domska. – No nie da się ciebie przekonać. Uparta jak koza.
– Mówił o mnie?
– Nieustannie. – Elwira się uśmiechnęła. – Dziecko drogie, przecież byłaś dla niego jak córka. Ty i ta druga, jak jej tam. Anka?
– Aleksandra – poprawiła ją Mort. – Aleksandra Soczówka.
Samo wymawianie jej nazwiska sprawiało, że Alicja zaciskała pięści. Córka jednego z najlepszych patologów sądowych w Polsce, a jednocześnie najgorsza osoba, jaką spotkała na swojej drodze. Kobieta trzymała w szufladzie kwity na nią i groziła, że jeżeli Mort nie będzie trzymać gęby na kłódkę, zniszczy jej życie. W to Alicja nie wątpiła. Wiedziała, do czego młoda Soczówka jest zdolna. Nie sądziła, by jej ojciec miał świadomość tego, kim stała się dziewczynka, którą zabierał na wycieczki i robił wszystko, by wyszła na ludzi.
To ona, razem z Edwardem, postanowiła wprowadzić w życie Alicji chaos. Stworzyli coś, co Mort nazywała sojuszem przeciwko niesprawiedliwości. Brzmiało górnolotnie, ale poniekąd oddawało sens ich działań. Znajdowali ludzi, których sądy traktowały pobłażliwie lub których sprawy w ogóle nie trafiały na wokandę, i wymierzali pokutę sami. Alicja dostała propozycję, by przyłączyć się do nich i zająć miejsce Edwarda. Człowieka, który nauczył ją wielu rzeczy i zdradził najmocniej ze wszystkich. Odmówiła i póki siedziała cicho, nic jej nie groziło.
Teoretycznie.
– Przepraszam. – Alicja dotknęła ramienia Elwiry i lekko się uśmiechnęła. – Muszę iść, naprawdę.
Wątpiła, by Domska wyczuła, jak pełna fałszu była jej wypowiedź. Specjalnie nawiązała z kobietą kontakt fizyczny, by uwiarygodnić swoją historię. W wielu przypadkach to pomagało.
– Och, dziecko. – Elwira przejechała dłonią po jej twarzy. – Widzę, że cierpisz. Nie będę cię do niczego zmuszać. Idź, idź.
Mort skinęła jej głową i spojrzała w stronę grobu. Oprócz grabarzy nie dostrzegła tam już nikogo. Zostały jedynie kwiaty, które teraz przekładano na sąsiednie nagrobki, by zająć się tą częścią ceremonii, której nikt już nie chciał oglądać. Zasypywanie trumny i umieszczanie nad nią ciężkich cementowych płyt nie było widokiem, który chciało się pamiętać.
Ona nie chciała.
Odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę parkingu, gdzie zostawiła samochód. Liczyła, że w stłuczce, do której tam doszło, nie ucierpiał jej pojazd. Głowę Mort zaprzątało wystarczająco dużo zmartwień, by dodawać do nich przepychanie się z ubezpieczalnią.
Opuszczając cmentarz, zobaczyła, że nie ma tyle szczęścia, ile by sobie życzyła. Wprawdzie jej samochód nie został uszkodzony, ale był zastawiony dwoma innymi. Widocznie na terenie odbywał się jeszcze jeden pogrzeb. Na tylnym siedzeniu jednego z aut Alicja spostrzegła wieniec, jakiego zamówienia nikomu by nie życzyła.
Naszemu najdroższemu aniołkowi.
Takie napisy umieszcza się tylko na wstęgach dla dzieci. Mort mogła chwilę zaczekać. Stanęła przy samochodzie i oparła się o drzwi. Do tej pory nie paliła, ale teraz z wielką chęcią sięgnęłaby po papierosa. Czuła, że pasowałby do sytuacji. Usłyszała kroki i pomyślała życzenie, by te nie należały do Elwiry. Wyczerpała na dziś swój limit sztucznych uśmiechów i podtrzymywania konwersacji.
– Myślałem, że przeżyje nas wszystkich.
Męski, zmęczony głos brzmiał znajomo. Alicja wyprostowała się i spojrzała na człowieka, który przystanął obok. Bartosz Soczówka zapadł się w sobie. Ostatni raz widziała go kilka tygodni temu przez lornetkę, siedząc gdzieś w krzakach kilkadziesiąt metrów od jego domu. Obserwowała go z ukrycia. Musiała się upewnić, że nie jest częścią spisku, który zapoczątkował Edward. Nadal nie miała stuprocentowej pewności, ale wystarczającą, by czuć się przy nim względnie bezpiecznie. Z bliska wyglądał na zupełnie niegroźnego. Schudł, a jego skórze przydałoby się solidne nawilżenie, jeżeli nie chciał, by ta dalej opadała w stronę ziemi. Coś zjadało go od środka. Alicja nie potrafiła powiedzieć, czy chodzi o kwestie zdrowotne, czy może śmierć dawnego kompana tak go postarzyła. Była za to pewna jednego.
Rozpadał się.
– Jak my wszyscy – odpowiedziała jedną z wyuczonych odzywek. – Przyjechałeś sam?
Zaczęła szukać wzrokiem jego córki, ale na parkingu zostali tylko oni.
– Tak wyszło. Ola jest w pracy i nie mogła się wyrwać, a żonę coś rozłożyło. Kaszle od tygodnia i stwierdziła, że nie będzie nikogo zarażać. Szkoda, ładną pogodę mamy. Spacer dobrze by jej zrobił.
– Naukowcy mówią, że to najcieplejszy luty od trzydziestu lat. – Spojrzała w niebo, jakby mogła tam coś dojrzeć. – Globalne ocieplenie robi swoje.
– Co roku mówią to samo, ale myślę, że mają rację. Jedenaście stopni w lutym nie jest normalne – wyjaśnił. – To źle wróży przyszłym pokoleniom.
– O nie bym się nie martwiła. Będą żyć na Marsie. – Uśmiechnęła się. – Ewentualnie na Księżycu.
Soczówka parsknął, a potem rozejrzał się, czy przypadkiem nikt tego nie usłyszał. Nie wypadało się śmiać przy cmentarzu, a już na pewno nie chwilę po tym, jak uczestniczyło się w pogrzebie. Wyraźnie nikt mu nigdy nie powiedział, że istnieją różne sposoby radzenia sobie ze śmiercią. Jej też w podstawówce wbijano do głowy, że w kościele należy być pokornym, zatroskanym, a najlepszą metodą pokuty jest samobiczowanie się. Może nie fizyczne, ale psychiczne było jak najbardziej pożądane. Takie myślenie ukształtowało całe pokolenia, które przekazywały je później swoim dzieciom. To po części wyjaśniało, czemu w Polsce nikt się nie uśmiecha.
– Ja już raczej nie dożyję tego podboju kosmosu – odparł Soczówka i podążył za wzrokiem Alicji. – Chyba będzie padało.
– Na to wygląda.
Zapadła cisza. Przerywał ją tylko cichy lament dobiegający falami gdzieś z oddali. Alicja nie powinna przedłużać tego spotkania i czekać, aż na cmentarzu skończy się kolejny pogrzeb. Miała dość dramatów jak na jeden dzień. Jeżeli dobrze oceniła odległość i wykręci samochodem kilkanaście razy, powinno jej się udać wyjechać z zablokowanego miejsca.
– Pomogę ci – powiedział Soczówka, lekko poklepując maskę wysłużonego nissana. – Wyjedziesz stąd raz-dwa.
– Dziękuję.
Otworzyła drzwi samochodu i zajęła miejsce za kierownicą. Wnętrze zdążyło się już wychłodzić, więc od razu po przekręceniu kluczyka podkręciła ogrzewanie do maksimum. To jedna z nielicznych rzeczy, które w jej pojeździe działały bez zarzutu. Nie narzekała. Pozwalał jej się dostać z punktu A do B, a poza tym kosztował ją niecałe osiem tysięcy złotych, więc była świadoma pewnych potencjalnych ograniczeń. Dawał jej za to niezależność, której w ostatnich miesiącach wyjątkowo potrzebowała.
Soczówka stanął kilka kroków za samochodem i zaczął pokazywać jej rękoma, w którą stronę ma skręcać kierownicę. Doceniała jego starania, choć wszystko i tak widziała w lusterkach. Udało jej się wyjechać, i to bez uszczerbku na lakierze. Zatrzymała się przy mężczyźnie i opuściła szybę.
– Wiem, że nie brzmi to dobrze, zważywszy na okoliczności, ale miło było cię zobaczyć – powiedziała. – Dalej pracujesz jako patolog?
Zadała to pytanie tylko po to, by Soczówka poczuł z nią więź emocjonalną. W przeszłości kilkukrotnie gościła w jego miejscu pracy. Wiedziała, że mężczyzna uwielbia panujący tam chłód i sterylne warunki. Kojarzyły mu się ze spokojem, a przywołując takie uczucia, łączyła swoją postać właśnie z nimi. Jeżeli Bartosz nie wiedział o tym, co robi jego córka, Alicja potrzebowała w nim sojusznika. Tak na wszelki wypadek.
– Przeszedłem na emeryturę – oznajmił spokojnie. – Rozwiązuję krzyżówki, oglądam seriale i zacząłem hodować pomidory.
– Brzmi przyjemnie.
– W życiu się tak nie nudziłem, ale młodsi ode mnie też muszą pracować.
Wiedziała, że mówi o Oli. Zdawało jej się, że wyczuła w jego głosie nutę rozdrażnienia. On też musiał to wyłapać, ponieważ szybko spojrzał w inną stronę, a następnie zaczął przeszukiwać kieszenie płaszcza.
– Nie odjeżdżaj jeszcze – poprosił. – Mam coś dla ciebie, ale musiałem to zostawić w swoim samochodzie.
Nie czekał na to, aż Alicja odpowie, tylko szybkim krokiem ruszył przez parking. Mort nie miała pojęcia, co miał dla niej przygotowane. Ostatni raz rozmawiali ze sobą kilka lat temu. Odchodząc z policji, zerwała praktycznie wszystkie kontakty.
Kiedy wrócił i wyciągnął przed siebie dłoń, na chwilę wstrzymała oddech.
– To od niego – powiedział, wręczając jej kopertę. – Od Edwarda.
– Widzę, rozpoznałam pismo.
Górski, kiedy chciał, potrafił ładnie pisać, a w tym przypadku wyraźnie mu na tym zależało. Jej imię zostało niemal wykaligrafowane na środku lekko pożółkłego już papieru. Widocznie koperta przeleżała w dobrze nasłonecznionym miejscu kilka tygodni, a może nawet miesięcy.
– Co tam jest? – spytała Mort, odbierając podarek z rąk Soczówki. – List?
Zważyła kopertę w dłoni, ale była zbyt ciężka, by znajdowały się w niej tylko kartki.
– Wiesz, że nie złamałbym prawa – odpowiedział Bartosz. – Pamiętasz jeszcze, co grozi za naruszenie tajemnicy korespondencji?
– Grzywna, kara ograniczenia lub pozbawienia wolności do lat dwóch.
Alicja potrafiła wyrecytować z pamięci wiele przepisów. Czasem zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie w stanie zapomnieć informacje, które kiedyś wydawały jej się tak istotne, i zastąpić je czymś przydatniejszym w normalnym życiu. Przepisy kodeksu karnego wkuwała przez wiele nocy i jak widać, dalej tkwiły gdzieś w jej mózgu, ale ilekroć przychodziło do wypełniania PIT-ów, musiała dwukrotnie się upewniać, do kiedy ma na to czas.
– Odezwij się czasem – dodał Soczówka, zapinając płaszcz. – Wpadnij na herbatę czy cokolwiek. Porozmawiamy jak ludzie.
– Pewnie – skłamała, nie odrywając wzroku od koperty. – Tak zrobię.
– Mam nadzieję, bo jak dalej będziesz siedzieć w krzakach pod moim domem, to złapiesz w końcu wilka.
–––––
Drapieżnik czaił się na swoją ofiarę w mroku.
Głos Krystyny Czubówny działał na Alicję uspokajająco. Nawet wtedy, kiedy kobieta z reporterską dokładnością relacjonowała mord na niczego niepodejrzewającej gazeli – krąg życia, który w bajkach Disneya wyglądał odrobinę inaczej. Mort nie musiała patrzeć na ekran telewizora, by wiedzieć, co się na nim dzieje. Lecąca akurat powtórka jakiegoś programu przyrodniczego nie należała do treści, jakie normalnie oglądała. Potrzebowała po prostu szumu w tle. Dźwięków, które co jakiś czas odrywałyby ją od myśli krążących po głowie.
Od momentu, kiedy wróciła z pogrzebu i przebrała się w coś wygodniejszego, siedziała niemal w bezruchu przy kuchennym stole. Wpatrywała się w kopertę i zastanawiała, czy powinna ją otwierać, czy może od razu spuścić w niszczarce. Z jednej strony zżerała ją ciekawość, a z drugiej chciała jak najszybciej odciąć się od przeszłości.
Wiadomość zza grobu zwiastowała problemy.
Edward nie należał do wylewnych osób, więc Alicja zakładała, że wewnątrz nie znajdzie listu z przeprosinami. Prędzej instrukcje, co ma zrobić po jego śmierci i do jakiego urzędu się udać, by uporządkować sprawy doczesne. Nie zamierzała się w to angażować. Dostawała wysypki na myśl o tym, że ma pójść do urzędu, wziąć numerek, by później przy okienku okazało się, że wypełniła nie ten druk, co trzeba. Na takie wyprawy musiała się wcześniej przygotować psychicznie.
Podniosła się z krzesła i złapała za kopertę. Przeszła do salonu i ukradkiem spojrzała na ekran telewizora. Lew spożywał właśnie kolację i w niczym nie przypominał uśmiechniętego Simby, którego Alicja już zawsze będzie kojarzyła z wizerunkiem króla zwierząt. Żałowała, że nie wybrała innego programu. Otworzyła szafę i po raz kolejny uświadomiła sobie, że powinna zrobić generalne porządki w mieszkaniu. Znajdowało się w nim tyle niepotrzebnych gratów, które przez lata upychali z mężem w każdą wolną przestrzeń, że mogłaby teraz otworzyć muzeum badziewia. Przed oczami miała kartonowe opakowanie po odtwarzaczu VHS, który już dawno oddali na PSZOK. Nie miała pojęcia, co znajduje się wewnątrz, ale podejrzewała, że coś, co kiedyś miało dla nich jakieś znaczenie.
Schyliła się i z dolnej półki wyciągnęła małą niszczarkę do papieru. Kosztowała ją kilkadziesiąt złotych i nie miała nawet kosza na ścinki. Urządzenie kładło się na zwykłym śmietniku, co było całkiem wygodne, jeżeli nie chciało się spuszczać w nim miliona dokumentów. Ostatni raz korzystała z niego jakieś pół roku temu i miała nadzieję, że dalej działa. Zauważyła, że sprzęty elektroniczne w jej otoczeniu mają tendencję do psucia się zaraz po tym, jak skończy się ich gwarancja.
Ścisnęła mocniej niszczarkę i przeszła z nią do kuchni. Wyciągnęła spod zlewu kosz na śmieci, zrzuciła pokrywę na podłogę i położyła na wierzchu urządzenie. Odłączyła od prądu czajnik stojący na blacie, a w jego miejsce podłączyła niszczarkę. Ta oznajmiła cichym piskiem, że jest gotowa do pracy. Mort przyłożyła do ostrzy kopertę i zastygła w bezruchu.
W koszu leżały zakrwawione chusteczki.
– Coś ty sobie znowu zrobił…
Alicja już kilkukrotnie była świadkiem tego, jak jej mąż rozcinał sobie palce, krojąc kawałek chleba czy otwierając puszkę z pomidorami. Przez lata związku przyzwyczaiła się, że wystarczy włożyć mu w dłoń coś ostrego, by z pewnością wykorzystał to przeciwko sobie. Zazwyczaj straty były niewielkie. Teraz ilość krwi na chusteczkach pokazywała, że tym razem mogło być inaczej. Jacek nie leżał nigdzie w mieszkaniu nieprzytomny, więc założyła, że dalej żyje. Nie miała pojęcia, czym mógł sobie zrobić krzywdę, i nie do końca ją to interesowało. Jeśli nie zapomni, zapyta go o to, kiedy raczy wrócić do domu. Miała tylko nadzieję, że nie pobrudził pościeli, bo dopiero co naciągnęła nową na łóżko.