Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Śmierć zwykle oznacza koniec.
Nie tym razem.
Dla Agaty przeszłość nie istnieje. Za to przyszłość nie ma przed nią tajemnic. Spogląda na karty i widzi w nich to, co może się wydarzyć. Każdą drogę, każdą ścieżkę. I wie, która z nich oznacza niebezpieczeństwo. Przynajmniej tak uważała do tego feralnego dnia, kiedy zwykły seans przerwała tragedia. Teraz, kiedy wróżka zamyka oczy, widzi tylko krew.
Coś, co wcześniej uważała za dar, stało się przekleństwem. Jej życie zamieniło się w desperacką ucieczkę przed nieuchronnym fatum. Osaczona przez śmierć, policję, dziennikarzy i tropiącego ją mordercę Agata próbuje odkryć w swojej przeszłości coś, co przesądziło o jej losie – i dlaczego musi zginąć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Bartosz Szczygielski, 2021
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021
Redaktor prowadzący: Adrian Tomczyk
Marketing i promocja: Anna Rychlicka-Karbowska
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Zdjęcie na okładce: © Aleshyn_Andrei / Shutterstock
Projekt okładki i stron tytułowych: © Pola i Daniel Rusiłowiczowie / Kav Studio
Fotografia autora: © Mikołaj Starzyński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Na okładce wykorzystano karty tarota z talii Oswalda Wirtha © Lashtal Press 2021.
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66981-33-1
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Dla M., dzięki której widzę więcej
Nie obawiaj się przyszłości.
Losu i tak nie da się oszukać. Zmienić tego, co nam sądzone. Przyszłość jest z góry ustalona, to przeszłość jest tym, co uderza z zaskoczenia. Tych, którzy są nieprzygotowani, zbyt pewni siebie i patrzą w inną stronę, niż potrzeba. Powtarzała to swoim klientom za każdym razem, kiedy ci – zatrwożeni – stawali w progu jej domu. Spoglądali na nią sarnimi oczyma, ściskając w dłoniach pieniądze. Wymęczone podczas długiej, stresującej podróży ku lepszemu jutru. Pieniądze śmierdzące potem, brudem oraz tym, co ona miała im do zaoferowania.
Nadzieją.
– Defloracja?
– Dywinacja – powtórzyła, odchylając się lekko na krześle, ignorując lubieżne spojrzenie mężczyzny. – To nie jest takie trudne słowo.
Mebel skrzypiał nawet przy najmniejszym ruchu, a ona przez lata nauczyła się z tym żyć. To łatwiejsze niż wymiana krzesła na nowe. I o wiele tańsze, choć na brak gotówki nie mogła narzekać. W domu ciągle pojawiały się nowe przedmioty, które musiała gdzieś upchnąć. Wiedziała, że wszystko ma swoje miejsce, o ile wie się, gdzie powinno trafić. Nawet stare, wysłużone i dopasowane idealnie do jej kościstego tyłka krzesło. Ręczna robota. Jakość, której dzisiaj już się nie spotyka. Kiedy w końcu się przeprowadzi, będzie musiała zdecydować, które z rzeczy są dla niej ważne, a które zostawi za sobą. Krzesła się nie pozbędzie, nawet jeżeli miałaby je targać za sobą na plecach.
– I co to znaczy?
Mężczyzna zaczął otwierać szkatułki stojące na regale. Jedna po drugiej, z zupełnym brakiem poszanowania cudzej własności.
Jej własności.
– To z łaciny – wyjaśniła niechętnie. – Divinatio, wróżbiarstwo.
Stał odwrócony do niej plecami, ale i tak widziała, że coś się w nim zmieniło, kiedy powiedziała o wróżbach. Mężczyźni z reguły byli bardziej uprzedzeni do tego tematu niż jej płeć. Czasem zastanawiała się, skąd w nich taka buta i niezrozumienie dla czegoś, czego nie potrafią wyjaśnić. Zazwyczaj przestawała nad tym myśleć, kiedy mężczyźni zupełnie ignorowali jej istnienie, stając w progu jej domu. I tak przychodzili w parze, rzadko kiedy sami. Stawali tuż u boku swoich zafascynowanych partnerek i deprecjonowali. Teraz było podobnie, ale siedząca naprzeciwko niej kobieta nie wyglądała na zafascynowaną. Na jej twarzy malowało się cośpomiędzy zupełnym zniechęceniem, zdenerwowaniem a fascynacją.
– I ludzie w to wierzą? – Mężczyzna odwrócił się i podniósł talię kart. – Przecież to można kupić na każdym bazarze. Sam mam w domu kilka talii, i co? Nic, dalej jestem biedny, a mogłem wygrać w totka.
– Kartomancja nie działa w ten sposób.
Wielokrotnie tłumaczyła to niedowiarkom, którzy jakoś trafiali w jej skromne progi. Zmagała się też z kpiącymi uśmiechami, drwinami, raz niewiele też brakowało, a zdenerwowany kochanek jednej z klientek wybiłby jej zęby. I to tylko dlatego, że przepowiedziała zbliżające się kłopoty. Miała rację. Kobietę wyłowiono z rzeki miesiąc później, a jej twarz była tak zmasakrowana, że przy autopsji musiał pomagać dentysta.
Od tamtego zdarzenia trzymała nóż pod stołem. Przyczepiony na grubą taśmę tak, by w każdej chwili mogła go oderwać, jeżeli zaszłaby potrzeba. Liczyła, że dziś tak nie będzie.
– Jakaś oszukana ta talia. – Mężczyzna wyciągnął karty z pudełka i lekko przetasował. – Za mało ich.
– To talia od dziewiątek i nie powinno się jej ruszać – odpowiedziała. – To źle wpływa na wróżbę.
– Tak? A niby dlaczego?
– Wynik może być przekłamany.
– Pierdolenie. – Parsknął śmiechem. – Przecież takie rzeczy w ogóle nie działają.
To przesłuchanie zaczynało ją męczyć. Podobne uczucia musiała mieć siedząca przed nią kobieta, bo spojrzała na bawiącego się kartami mężczyznę z zażenowaniem. Kiedy odwróciła głowę, kosmyk blond włosów wysunął się zza jej ucha i swobodnie opadł na policzek. Muskał przez chwilę jej skórę, zanim zdecydowała się go okiełznać.
– Daj je tutaj – powiedziała kobieta i postukała palcem w dębowy stół. – Może sprawdzimy. Powróżysz mi?
Ostatnie pytanie skierowała bezpośrednio do niej. Wróżka mogła się spodziewać, że prędzej czy później taka prośba się pojawi. Nie miała na to najmniejszej ochoty, a już na pewno nie w sytuacji, w której się teraz znajdowała. Na dobrą wróżbę składało się wiele czynników, a jednym z nich była ona sama. Powinna być spokojna, wyciszona i maksymalnie skupiona na zadaniu. Teraz miała ochotę wyjść z domu, uciec gdzieś daleko i nigdy nie oglądać się za siebie.
– To jak? Wróżymy? – powtórzyła pytanie kobieta. – Madame, przecież to pani codzienność. Jestem skłonna zapłacić.
Mężczyzna nawet nie próbował ukrywać tego, jak bardzo śmieszy go cała sytuacja. Zaczął przechadzać się po pracowni i dotykać coraz to nowszych przedmiotów. Świeczników, tac, a nawet jej ubrań, które leżały teraz rzucone na podłogę w rogu pokoju. Nie miała czasu się przebrać, kiedy goście pojawili się w jej domu. Nie miała też ochoty, by reagować na ironiczny ton siedzącej naprzeciwko kobiety. Musiała jednak bronić swojego honoru.
– Jeżeli nie traktuje pani tego poważnie, to wróżba nic nie da – powiedziała zgodnie z prawdą. – Nie musimy marnować czasu.
– Droga pani. – Tamta nachyliła się nad stołem i spojrzała jej prosto w oczy. – Podchodzę do tego śmiertelnie poważnie.
Wróżka trochę jej nie wierzyła.
Gdyby tylko mogła, wykopałaby oboje za drzwi i wróciła do swoich zajęć. Zamiast tego wpatrywała się w oczy kobiety, szukając w nich jakiegokolwiek punktu podparcia. Dostrzegła żałobę po niespełnionych ambicjach, ale niewiele więcej. Dopuściła do pracy inne zmysły. Poczuła zapach potu. Ledwo wyczuwalny, stłumiony przez tanie perfumy. Identyczne trzymała w swojej sypialni. Przypominały jej o związku, który zakończył się równie gwałtownie, jak się zaczął. Użyła ich tylko raz, by sprawić przyjemność partnerowi i pokazać mu, że jego wysiłek nie poszedł na marne. Trudno jej było uwierzyć w to, że jakakolwiek kobieta nosiłaby na sobie taki ostry, nieprzyjemny zapach z własnej woli. Jeżeli już, to robiła to w tym samym celu co ona, czyli by przypodobać się kochankowi.
Przyjrzała się jej dłoniom. Część skórek została nadgryziona, a paznokcie – ledwo przeciągnięte lakierem bezbarwnym. Szukała jakichkolwiek śladów obrączki czy pierścionka, ale nie dopatrzyła się najmniejszego odcisku na skórze. Za to zauważyła, jak jej rozmówczyni spogląda na mężczyznę, który traktował wróżkę jak wybryk natury.
– Poproszę karty – powiedziała, kładąc obie ręce na stole.
– O, będzie zabawnie.
Facet podszedł do nich i rzucił talię na blat, a kartoniki rozjechały się po powierzchni stołu. Spokojnie je zebrała i raz jeszcze spojrzała na siedzącą naprzeciwko kobietę. W jej wieku, a może nawet odrobinę młodszą. Mogła mieć niewiele ponad trzydzieści lat i z całą pewnością była zakochana. Przez ułamek sekundy, kiedy dłoń mężczyzny rzucała karty na stół, drgnęła jej ręka. Tak jakby próbowała choć na moment złapać kochanka, by poczuć jego ciepło.
Wróżka wyciągnęła kartę z talii i położyła na środku blatu.
– Dama kier? – spytała kobieta. – Co to oznacza?
– To sygnifikator. Karta, która ma panią opisywać.
Kobieta podniosła damę ze stołu i obejrzała ją z każdej strony.
– Nie wygląda jak ja.
– Ja widzę ją inaczej.
Przetasowała karty i położyła je na stole.
– Proszę przełożyć lewą ręką – poprosiła. – I odłożyć damę na miejsce.
Kobieta posłuchała. Gdzieś zniknęło niedowierzanie, a pojawiło się oczekiwanie. Zabrała karty i zaczęła rozkładać je na stole dwójkami. Powstało sześć par, ale dla wróżki najważniejszą była ta główna, z damą kier. To ona określała związek między partnerami. Dama kier i król trefl.
Odwrócony.
Sprawiający kłopoty, zarozumiały i z całą pewnością zbyt wymagający. Dla tego związku nie było przyszłości, a ona mogła to powiedzieć nawet bez rozkładania kart na stole. Facet zachowywał się od samego początku jak prostak. Skupiony tylko na sobie i niewyłapujący tego, co miała mu do zaoferowania partnerka. Jeżeli w sypialni zachowywał się podobnie, współczuła tamtej z całych sił.
– I jak? – Kobieta wpatrywała się na przemian w karty i we wróżkę. – Co pani widzi?
Wróżka westchnęła znacząco i podniosła ręce.
– Byłoby mi znacznie łatwiej, gdyby szanowna władza zdjęła mi kajdanki. – Potrząsnęła dłońmi. – Ja wszystko rozumiem, naprawdę, ale czy to konieczność?
Policjant skrzyżował ręce na piersi i chyba zamierzał splunąć na podłogę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
– Tak, to konieczność – powiedział, głośno przełykając ślinę. – Możesz sobie wróżyć, co tam tylko chcesz, ale ja wiem swoje. Wiem, że to ty go zabiłaś, i dowiem się, jak to zrobiłaś.
Mężczyzna zmienił jednak zdanie i posłał na podłogę paskudnego gluta z flegmy.
– Pieprzona czarownica – dodał i wyszedł z pokoju.
– On tak zawsze? – Wróżka położyła dłonie na stole, by dać im odpocząć od ciężaru stali.
– W domu jest zupełnie inny.
Kobieta siedząca po drugiej stronie wypuściła powietrze przez nos i spojrzała przez okno na mężczyznę, który z całych sił próbował zapalić papierosa, choć wiatr mu na to nie pozwalał.
– Nie wątpię – odpowiedziała wróżka. – Pewnie kajdanek i tak mi pani nie zdejmie, więc bierzmy się do pracy.
Uśmiechnęła się i była gotowa dać policjantce to, czego ta sobie życzyła. Śmieszyło ją to, że mimo skrępowanych rąk miała przewagę.
– Co chciałaby pani, żebym zobaczyła w kartach?
Śmierć.
Patrzyła, jak skóra kobiety zmienia kolor, a krew odpływa z jej twarzy, szukając ujścia gdziekolwiek, byleby dalej od mózgu. Widywała takie reakcje wielokrotnie. Za każdym razem zachowywała taki sam spokój. Opanowanie stanowiło jej najlepszą i jedyną formę wyjścia z sytuacji, którą sama niejako spowodowała.
– Śmierć…
W oczach kobiety dostrzegła wzbierające łzy. Jeszcze moment, a ta zupełnie się załamie i wybiegnie z gabinetu, a wtedy ona nie dostanie tego, co jej się należy. Dobrze, że zdecydowała się na mały rozkład. Trzy karty i proste pytanie, na które znała odpowiedź na długo przed tym, zanim usiadła przy stole. Teraz musiała przyśpieszyć. Zbyt dużo myślenia źle wpływało na osoby, które były na skraju wytrzymałości psychicznej. Jeżeli nic nie zrobi, kolejne pół godziny spędzi na uspokajaniu klientki, która już wchodząc do gabinetu, wyglądała na przerażoną.
– Przestrzeń wokół pani się zmienia – powiedziała łagodnie Agata, trzymając palce tuż nad kartami. – Będzie pani musiała podjąć trudną decyzję. Taką, do której długo pani dojrzewała. Do której dojrzewała pani przez całe swoje dorosłe życie.
Podniosła wzrok i spojrzała na klientkę. Ta uciskała kciukiem wnętrze prawej dłoni. Robiła to coraz mocniej i coraz szybciej zbliżała się do pierścionka zaręczynowego, który raził w oczy wielkością umieszczonego na nim kamienia. Za takie cudo Agata opłaciłaby rachunki na pół roku do przodu. Teraz nie musiała już nawet patrzeć na rozkład kart. Obraz miała tuż przed oczami i tak wyraźny, jak rzadko kiedy jej się zdarzało.
Nie pozostawiał wielkiego pola do interpretacji.
Zrobiło jej się żal kobiety, która – choć młodsza od niej o przynajmniej pięć lat – wyglądała na dużo starszą. Agata zbliżała się do czterdziestki wielkimi krokami. Zrobi jeszcze dwa i znajdzie się w miejscu, z którego nie będzie już powrotu. Po czterdziestce czekało na nią zniechęcenie, żylaki i dodatkowe kilogramy, których już nigdy się nie pozbędzie. To wywróżyła jej matka, kiedy Agata miała dwanaście lat. Im bardziej zbliżała się do tej magicznej liczby, tym większą miała nadzieję, że przepowiednia się nie sprawdzi. Ukradkiem zerknęła na swoje uda i z żalem zauważyła, że jeszcze rok temu było ich znacznie mniej.
Zamknęła oczy i cicho westchnęła.
– Świat. – Przesunęła dłoń nad ostatnią z kart.
– Co to oznacza?
– Wszystko zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu. – Agata się uśmiechnęła. – Pani zmierza ku szczęściu. Odnajdzie się w nowym miejscu i nowej sytuacji. Przed panią wiele ciepłych chwil, ciepłych dni. Świat stoi przed panią otworem.
Zauważyła, jak kobieta momentalnie się rozluźniła. Przestała pocierać dłonie i sama nawet lekko wykrzywiła usta, co miało chyba udawać uśmiech. Widocznie jej ulżyło, bo nagle karta Śmierci przestała mieć znaczenie. Dalej leżała na środku stołu, ale nie była już tak przerażająca w zestawieniu ze Światem oraz Kochankami.
– Dziękuję. – Klientka podniosła się z krzesła i gdyby nie stół, rzuciłaby się na Agatę, by ją uściskać. – Dziękuję, bardzo dziękuję.
– Ja tylko podzieliłam się tym, co zobaczyłam – odparła Agata.
Zebrała karty ze stołu i przesunęła nimi nad ogniem świecy. Po każdym wróżeniu należało je oczyścić, by przy kolejnym obraz nie został przekłamany. Agata wyrobiła sobie ten nawyk przed laty i działała automatycznie. Tylko kilka razy w życiu musiała skorzystać z odpukania w karty, gdy tuż przed sesją zabrakło jej świec. Teraz bardzo pilnowała tego, by w składziku zawsze znajdował się odpowiedni zapas.
– A… Czy mogę mieć jeszcze jedno pytanie?
– Nasza sesja się zakończyła – ucięła temat wróżka. – Mogę sprawdzić w kalendarzu, kiedy mam następny wolny termin. Może uda mi się coś znaleźć w przyszłym tygodniu.
– Szybkie pytanie. – Kobieta obeszła stół i sięgnęła do torebki, z której wyciągnęła zwitek banknotów. – Zapłacę dodatkowo.
Pieniądze wylądowały na stole. Więcej niż za standardową, godzinną sesję. Agata spodziewała się podobnego zachowania. Co jakiś czas trafiali się klienci, którzy próbowali wyssać z niej wszystkie informacje za jednym razem. Dowiedzieć się jak najwięcej jak najmniejszym kosztem. To żadnej ze stron nie przynosiło korzyści. Ona mogła dzięki temu trochę dorobić, mniej jednak, niż dostawała za normalną, godzinną sesję. Wprawdzie chętnie wzięłaby teraz dodatkowe kilka stów, bo dach zaczął w jednym miejscu przeciekać, ale miała też swoje zasady.
I tych łamać nie zamierzała.
– Przykro mi. – Ułożyła karty na stole. – Nie mogę.
– Ja tylko zerknę. – Kobieta wyciągnęła dłoń i złapała za leżącą na wierzchu kartę.
– Proszę przestać!
Agata zerwała się z krzesła, które z łoskotem upadło na podłogę. Nie pierwszy raz podczas sesji zdarzały się takie rzeczy i w myślach dziękowała sama sobie, że nie wyrzuciła mebla po śmierci matki. Jej służył przez całe lata i Agata miała nadzieję, że i jej posłuży równie długo. Obejrzała się za siebie i sprawdziła, czy oparcie jest całe. Odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że tak. Teraz mogła zająć się kolejną, nie mniej ważną sprawą.
Dbaniem o swoją reputację.
– Dotykanie kart sprawia, że wróżby stają się życzeniowe – wyjaśniła, kiedy dostrzegła strach w oczach klientki. – Możesz wtedy zobaczyć rzeczy, które chcesz ujrzeć, a nie te, które mogłabyś zobaczyć. A to wszystko zmienia. Życzenia nie staną się rzeczywistością, choćbyś tego bardzo pragnęła. Będziesz wtedy patrzyła nie w tę stronę, co trzeba. Los wie, co ma robić, a próba oszukania go może się źle skończyć. Rozumiesz?
– Nie do końca…
– Wystarczy, że ja rozumiem.
Zdecydowała się na chwilę zrezygnować z formy grzecznościowej. Przy niektórych rozmowach trzeba tupnąć nogą, by informacja dotarła tam, gdzie powinna. Klientka odsunęła się odrobinę od stołu, więc wyjaśnienie musiało przynieść efekt. Agata chwyciła za metalowe gasidło do świec i przykryła nim płomień. Nigdy nie zdmuchiwała ognia. To nie przynosiło niczego dobrego. Podobnie jak używanie zapałek. Zapach siarki wprowadzał złą energię w pomieszczeniu. Teraz wyczuwała jej aż nadto.
– Byłam po prostu ciekawa, co dzieje się teraz u mojego eks…
– Takimi rzeczami się nie zajmuję – wytłumaczyła spokojnie Agata. – A pani chciałaby, żeby ktoś grzebał w jej życiu bez pytania? Podglądał i węszył? Widział…
Specjalnie zawiesiła głos.
– Nie, chyba nie. – Kobieta pochyliła głowę. – Dziękuję, pani Agato. Pani rada…
– Ja nie udzielam rad – przerwała jej wróżka. – Ja tylko mówię, co widzę w kartach. Każdy sam decyduje o swoim losie i ścieżce, którą wybiera.
Musiała to zaznaczyć, i to tak wyraźnie, jak to tylko możliwe. Zdarzało się, że klienci traktowali ją jak psychologa. Kogoś, kto doradzi im, co mają zrobić, gdzie iść i jak się zachować. Agata tego nie robiła i nie zamierzała zaczynać. Nawet w sytuacji, kiedy przydałyby się jej dodatkowe fundusze. Przestrzegała zasad, które sama sobie narzuciła, i tych, które wpajała jej matka. Nie brała odpowiedzialności za swoją intuicję, którą wypracowywała latami, ani za to, co zobaczyła w kartach. Mówiła, co widzi, a klienci sami mogli zdecydować, co z tym zrobią.
– Ja dalej nie wiem…
– To przyjdzie do pani – odpowiedziała z uśmiechem Agata. – Z czasem wszystko stanie się jasne.
– Może pani mi to obiecać?
Znów wróciła do pocierania pierścionka zaręczynowego. Agata miała wrażenie, że metal drażni skórę kobiety do tego stopnia, że ta wolałaby odrąbać sobie palec niż kiedykolwiek mieć biżuterię dłużej na sobie.
– Widziałam dostatecznie dużo.
– Ale czy mam go zostawić?
Klientka podniosła dłoń i ostentacyjnie pomachała pierścionkiem.
– Pani Moniko…
– Marto.
– Przepraszam. – Agata mówiła poważnie. Zawsze pamiętała imiona klientów, ale ta dyskusja wytrąciła ją z równowagi. – Pani Marto, nie mogę i nie zamierzam podejmować za panią takiej decyzji. Nie taka jest moja rola.
Spojrzała ukradkiem na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła osiemnasta, a ona była zmęczona tak, jakby spędziła cały dzień w kopalni. Ostatnia sesja wyciągnęła z niej wszystkie możliwe soki, a klientka dalej nie odpuszczała. Kusiło ją, żeby odpowiedzieć cokolwiek. Złamać swoje zasady i mieć to już z głowy. Zamiast tego podeszła do okna i odsunęła zasłony, by wpuścić do środka resztki dnia. Kiedy zgasiła świecę, w pokoju zrobiło się wyjątkowo nieprzyjemnie, a denerwująca się klientka jeszcze ten nastrój pogłębiała.
Zasłony były w tym domu, odkąd Agata pamiętała. Ciężkie od pochłanianego przez lata kurzu, całkiem dobrze blokowały dostęp światła dziennego. W ciągu dnia wprowadzały mrok potrzebny podczas sesji. Nie Agacie, jej nie robiło to żadnej różnicy, ale klientom. Ci mieli swoje wymagania.
Wyobrażenia tego, jak powinna wyglądać rzeczywistość.
Wróżbita powinien siedzieć w długich, powłóczystych szatach, a w pokoju powinna znajdować się przynajmniej jedna szklana kula. Kiedyś rozważała kupienie takiej na aukcji w Internecie, ale zrezygnowała. Nie dlatego, że szkoda jej było wydać sto złotych, ale dlatego, że nie chciała robić ze swojego gabinetu muzeum kiepskiego smaku. Zresztą jedna szklana kula walała się gdzieś po domu. Popękana i nienadająca się do niczego, a już na pewno nie na eksponat.
W pokoju matki zalegało więcej przedmiotów, które już dawno powinna była wyrzucić. Różdżki wykonane z lipy, jesionu, gruszy, a nawet hikory. Te kusiły najbardziej, ale Agata nigdy nie miała śmiałości wziąć ich w dłoń. Poczuć na skórze tego, co czuła kiedyś jej matka. Wśród tych wszystkich magicznych przedmiotów widziała nawet replikę ludzkiej czaszki. I choć mogłaby ją położyć w swoim gabinecie, a na jej szczycie ustawić świecę, czułaby się z tym strasznie tandetnie. Zresztą te przedmioty nie należały do niej, nie dostała zgody, by ich używać, a teraz takiej zgody nie uzyska już nigdy.
– Mam okienko w przyszłym tygodniu – oznajmiła.
Podeszła do sekretarzyka stojącego obok okna. Mebel wykonano z orzecha i Agata miała wrażenie, że przetrwałby wybuch kolejnej wojny, a wiedziała, że jedną miał już za sobą. Otworzyła szufladę i wyciągnęła z niej notes. Zwykły, czarny moleskine z lekko przetartą już gumką, który służył jej do notowania kolejnych spotkań, a czasem snów i przemyśleń. Przekartkowała go i uświadomiła sobie, że ma w tym tygodniu jeszcze tylko jednego klienta. Ulżyło jej z tego powodu. Zbyt duża liczba seansów potrafiła zmęczyć ją do tego stopnia, że zasypiała na stojąco.
– Mogę panią zapisać na przyszły wtorek. – Złapała za długopis i powoli zaczęła wpisywać imię kobiety na kartce. – Zrobiłam dla pani miejsce.
– Nie – odparła Marta. – Nie trzeba, już wiem, co powinnam zrobić.
Klientka wyprostowała się, a w oczach Agaty urosła o kilkanaście centymetrów. Wyglądała tak, jakby unosiła się nad podłogą, jej wysokie szpilki nie miały tu nic do rzeczy. Nagle aura wokół niej stała się przejrzysta. Marta rozejrzała się po gabinecie tak, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
– Nie obawia się pani tutaj tak… sama?
– Chyba nie rozumiem – odparła szczerze Agata.
– No tak bez mężczyzny – doprecyzowała Marta. – Dom na uboczu, a jak coś się stanie? Ja trzeba będzie kran naprawić?
Agata zaśmiała się. Poszczęściło jej się w kwestii kranów, ponieważ do tej pory żaden z nich się nie zepsuł. Liczyła, że zostanie tak jak najdłużej. Czasem tylko ten w kuchni lekko przeciekał, kiedy ustawiała wylewkę po złej stronie. Powinna wymienić uszczelki, ale brakowało jej na to czasu. Nawet jeżeli coś miałoby się zepsuć w domu, to poradzi sobie sama lub znajdzie odpowiedź w Internecie. Wszystkiego można się nauczyć, oglądając YouTube, więc tego się nie obawiała. Trapiło ją tylko to, że w sieci zaczęło pojawiać się zbyt dużo filmów, w których ludzie zdradzają tajniki jej zawodu.
– Proszę się nie martwić. – Agata odłożyła notes na miejsce. – Od lat radzę sobie doskonale.
– Ja tam bym się bała. – Klientka podrapała się po głowie, by trochę ukryć zakłopotanie. – Nie lubię spać sama, a w takim domu…
Agata wolała już nie drążyć tematu i nie dopytywać, co Marta miała na myśli, mówiąc o „takim” domu. Ona swój dom kochała i czuła, że to miłość odwzajemniona. Działające krany były na to doskonałym dowodem. Nawet jeśli czasem przeciekały. W końcu nie może być idealne, bo nigdzie tak nie jest. Zawsze znajdzie się coś, co można naprawić. Jednak ona wszystko, czego potrzebowała, miała tutaj. Z dala od ludzi i cywilizacji, która niebezpiecznie szybko się do niej zbliżała.
Czuła na karku palący oddech postępu, przed którym coraz trudniej się bronić. Kolejne zabudowania powstawały coraz bliżej niej, i choć miała do nich dobry kilometr albo nawet dwa, obserwowała zmieniającą się aurę wokół domu. Zwierzęta też to wyczuwały. Agata już nie pamiętała, kiedy ostatni raz w jej ogrodzie pojawił się jakiś gość z lasu.
Nie podobało jej się to.
– Będę panią polecać, Madame Agat.
Mówiąc to, Marta ściągnęła pierścionek i położyła na stole obok gotówki. Na skórze został odparzony ślad. Brzemię, które z czasem zupełnie zblednie lub zostanie przykryte kolejnym.
– Proszę to potraktować jako bonus – zaśmiała się. – Mam kilka koleżanek na siłowni i też mówiły, że chciałyby spróbować, ale się bały. Mogę im dać pani numer?
– Tak, dziękuję.
Kobieta odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia. Agata z lekką zazdrością obserwowała, jak lekko porusza się teraz Marta. Ciężar, który przytłaczał ją do ziemi, kiedy wchodziła do gabinetu, zniknął razem z pierścionkiem. Wróżka patrzyła na zupełnie nową osobę, a wystarczyło powiedzieć jej to, co sama już wiedziała.
– Chwileczkę! – zawołała za nią. – Muszę dać pani jeszcze paragon.
– Nie potrzebuję.
– Mogę też wystawić fakturę VAT. Może to pani wrzucić w koszty.
Kobieta nic już nie odpowiedziała, ale Agata mogła przysiąc, że tamta się uśmiechnęła. Choć nie widziała jej twarzy, a jedynie tył głowy, energia w pomieszczeniu zrobiła się zupełnie inna. Czysta. Dokładnie taka, jak być powinna od początku.
Odczekała, aż usłyszy dźwięk odjeżdżającego samochodu, i dopiero wtedy podeszła do stołu, by obejrzeć pierścionek. Podniosła go ostrożnie do góry i przypatrzyła się kamieniowi.
– Cyrkonia…
Zabrała pieniądze ze stołu i wróciła do sekretarzyka. Trzymała w nim małą szkatułkę, do której wkładała dzienny zarobek. Miała trochę gotówki odłożonej na czarną godzinę, ale ją chowała w innym miejscu. Z dala od wścibskich oczu klientów, którzy lustrowali jej gabinet, próbując znaleźć na półce choć jedną książkę z czarną magią. Wolała, by nikt nie wiedział, gdzie trzymała gotówkę. Nie ufała bankom, a i sami klienci mieli problem z tym, by płacić wróżce przelewem lub kartą. Musiała pozostać analogowa, by sprostać ich wyobrażeniom, ale nie na tyle, by za zapłatę przyjmować dobre słowo.
Miała konto firmowe, bo bardziej od rzuconej na nią klątwy obawiała się kontroli skarbówki. Rzadko z niego korzystała, a kiedy już to robiła, to głównie po to, by robić wymagane prawnie przelewy i mieć co wpisać w dokumentach.
Otworzyła szkatułkę i włożyła do niej zarobione pieniądze. Przeliczyła wszystkie banknoty. Czekało ją trochę wydatków. Musiała zająć się przeciekającym dachem, a i wypadałoby w końcu doprowadzić do porządku ogrodzenie. Liczyła, że jej plan na przyszłość przebiegnie tak, jak sobie go wywróżyła.
Inaczej przyszłość malowała się w wyjątkowo ciemnych barwach.
Wokół niej robiło się ciemno.
Agata siedziała na ganku od prawie godziny i spoglądała w stronę zachodzącego słońca. Bawiła się pierścionkiem zaręczynowym, który dostała od klientki. Raz nawet próbowała wcisnąć go na palec, by poczuć, jak to jest, ale biżuteria utknęła tuż przed stawem międzypaliczkowym bliższym. Obawiała się przeciskać pierścionek dalej, by później nie skończyło się na wizycie w szpitalu.
Położyła prezent od Marty obok siebie. Doceniała gest, który dał kobiecie oczyszczenie, ale obawiała się, że jedynie tymczasowe. I tak Agata nie mogła go sprzedać. Miała szufladę pełną takich podarków. Pierścionków, naszyjników, sygnetów i jeżeli pamięć jej nie myliła, był tam także jeden złoty ząb. Klienci czasem wracali po swoje rzeczy. Przeczuwała, że Marta też wróci.
Sięgnęła po telefon.
Musiała jakoś przyciągnąć do siebie nowych klientów. Nie chciała zaczynać pracy na etacie. Kochała to, co robiła, ale za każdym razem, gdy wychodziła na zakupy, portfel robił się lżejszy. Ostatnio, kiedy sprawdzała ogłoszenia z okolicy, jej CV nadawałoby się jedynie do tego, by wyłożyć nim kosz na śmieci w supermarkecie. Wątpiła w to, by ktokolwiek przyjął ją nawet tam. Miała zerowe doświadczenie… gdziekolwiek. Znała się jedynie na tym, czego nauczyła ją matka. Tylko że w XXI wieku ludziom coraz trudniej było uwierzyć w to, czego nie widzą na własne oczy. Za to z łatwością wierzyli w to, co widzieli na ekranie smartfona. Bez żadnej weryfikacji źródła, każda informacja była dla nich prawdziwa i gotowi byli jej bronić jak własnego honoru. Chyba że nie była zgodna z ich światopoglądem. Wtedy uruchamiały się w nich najgorsze instynkty.
Dlatego Agata starała się ograniczać korzystanie z Internetu do minimum. Kiedyś chciała założyć numer premium, gdzie za trzy sześćdziesiąt dziewięć za minutę połączenia wróżyłaby zdesperowanym. Zrezygnowała z tego, kiedy przypomniała sobie, jak wiele podobnych numerów wykorzystywanych było do oszukiwania ludzi i jako sekstelefony. Nie potrafiła oszukiwać, a seks jej nie interesował. Nauczono ją za to, by świadczyła usługi na najwyższym poziomie, a rozmowa przez telefon się do tego nie zaliczała.
Miała inny plan.
Celowała w wyższe sfery. Klientów premium, którzy nie mieli co robić z wolnym czasem i pieniędzmi. Marta była jedną z dróg do celu, a polecenie, które Agacie obiecała, może doprowadzić w końcu do tego, że zaczną przychodzić do niej znacznie bogatsi. Powoli, ale systematycznie starała się do tego dążyć. Zostać w cieniu, ale wygodnym i z odpowiednią ilością gotówki.
To był jej cel.
Otworzyła Facebooka i sprawdziła, czy przypadkiem nie dostała żadnej wiadomości. Jej stronę firmową do tej pory polubiło sto jedenaście osób. Niewiele, ale ekskluzywności nie budowało się kciukami w górę. W skrzynce odbiorczej świeciło pustkami, więc przerzuciła się na Instagrama. Tam miała dwustu trzydziestu obserwatorów, a zawdzięczała to swoim nogom. Wrzuciła zdjęcie z rozłożonymi kartami tarota na podłodze, a w kadrze umieściła kawałek siebie. Przybyło jej wtedy czterdziestu obserwujących w ciągu pięciu godzin. Sami mężczyźni, a trzech z nich zapytało w prywatnej wiadomości, za ile sprzedałaby swoje rajstopy.
Zarobiła wtedy dwieście złotych.
Nie była z tego dumna, ale przynajmniej opłaciła rachunek za prąd.
Wstała i solidnie się przeciągnęła. Na zewnątrz zrobiło się już prawie ciemno, a ona nie lubiła ciemności. Zbyt dobrze wiedziała, co może się w niej kryć. Dom po matce znajdował się na samym końcu wsi, tuż na pograniczu lasu. Doceniała jego bliskość, jego dźwięki i zapach. Jednak kiedy nadchodziła noc, zamykała dom na cztery spusty i sprawdzała dokładnie każde okno. Nawet latem, kiedy zmieniał się w piekarnik, nie dawała mu odetchnąć chłodniejszym, nocnym powietrzem. W zamknięciu mogła przynajmniej zasnąć. Nie pomagało też to, że płot wokół posesji miał więcej dziur niż droga prowadząca przez wieś. Dach był ważniejszy niż ogrodzenie, ale z remontem czekała na pewniejsze czasy.
Miała już wejść do środka, kiedy zauważyła kogoś przechodzącego przed bramą. Było zbyt ciemno, by mogła dostrzec, kto się kręcił wokół jej posesji. W te rejony zapuszczali się tylko ci, którzy wiedzieli, że tu mieszka wróżka. W okolicy nie było nic więcej. Wprawdzie miała jeszcze jednego klienta w tym tygodniu, ale ten miał się pojawić dopiero jutro.
– Halo! – zawołała. – Jak do mnie, to zapraszam!
Postać zatrzymała się w pół kroku, a następnie cofnęła i zniknęła w ciemnościach.
Agata patrzyła jeszcze chwilę w tym kierunku, ale człowiek zupełnie się rozpłynął. Przez chwilę zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem jej się to nie przywidziało. Przypomniała sobie słowa klientki. Okłamała ją wtedy, mówiąc, że niczego się nie obawia, mieszkając sama. Nie chciała wychodzić na kogoś, kto odczuwa jakikolwiek strach. W oczach klientów miała być wyrocznią i opoką, a nie kimś, kto zamyka się w domu, gdy tylko robi się ciemno.
Weszła do środka i zapaliła światło, które miała umieszczone przy chodniku pod bramą. Obejrzała się, ale żarówka musiała się przepalić.
– Świetnie…
Włączyła latarkę w telefonie i ruszyła w stronę bramy. Jeżeli coś jej się przywidziało, to wolała to sprawdzić, zanim zapadnie zupełna ciemność, bo inaczej nie zaśnie w ogóle. Przy okazji zamknie bramę, która lubiła się czasem sama otwierać. Matka mówiła, że to duchy lasu, które po prostu przechodzą przez ich posiadłość. Agata wiedziała, że to źle wypoziomowane skrzydła i stare zamknięcie, ale nigdy nie wyprowadzała rodzicielki z błędu. Zakładała, że w jej słowach może być odrobina prawdy. Jej samej zdawało się kiedyś, że widziała wyszymorę – opiekuńczego ducha lasu, który sprawdzał, czy wszystko z nią w porządku. Miała nadzieję, że teraz też nad nią czuwa.
Kiedy stanęła pod lampą przy bramie, spostrzegła, że żarówka się nie przepaliła, ale praktycznie wybuchła. Pod nogami miała kawałki szkła. Dziś już tego nie wykręci. Wracanie do domu po taboret, by sięgnąć do gwintu, było już zbyt dużym wysiłkiem. Agata czuła się obserwowana i wątpiła w to, że patrzyła na nią przyjazna para oczu. Ruszyła szybkim tempem do domu, a kiedy tylko wbiegła na ganek, od razu dopadła do drzwi i zatrzasnęła je za sobą. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że zapomniała zamknąć bramę.
– Spokojnie – powiedziała sama do siebie. – Spokojnie.
Odetchnęła i ściągnęła buty. Boso czuła się pewniej. Bliżej natury. Życie w zgodzie z duchami sprawiało, że o wiele ostrożniej podchodziła do ludzi. Ci byli znacznie bardziej nieprzewidywalni, a czasem nawet spojrzenie w karty nie pomagało. Sprawdziła raz jeszcze, czy na pewno zamknęła drzwi, i zapaliła światło na ganku. Przeszła do gabinetu, upewniła się, że okno jest zamknięte, a następnie zaciągnęła zasłony. Dopiero wtedy podeszła do włącznika światła. Nie chciała być widoczna dla tego, co czaiło się w mroku. Ufała swoim przeczuciom na tyle, by ich nie ignorować. Na parterze miała jeszcze tylko kuchnię i łazienkę. Sprawdziła, czy wszystko jest pozamykane, i udała się na piętro.
Dom był niewielki, nawet jak na jedną osobę. Kiedy Agata była młodsza, wydawał jej się gigantyczny. Dwie sypialnie, a ona miała własną, którą zajmowała po dziś dzień. W drugiej spała matka, a teraz pomieszczenie służyło za schowek, do którego dokładała tylko nowych rzeczy. Nie pamiętała, gdzie mieszkały wcześniej. Niewiele pamiętała ze swojego dzieciństwa. Większość życia spędziła w tym domu, a swoją najdalszą podróż odbyła kilka lat temu, kiedy musiała pojechać do Warszawy, by zapisać matkę do lekarza. Miasto przeraziło ją swoim ogromem i trudno było jej uwierzyć, że leżało zaledwie pięćdziesiąt kilometrów od jej rodzinnego domu. Kiedy Agata wróciła z tej przerażającej wyprawy, matka już nie żyła.
Więcej domu nie opuszczała.
Zatrzymała się na szczycie schodów i spojrzała na drzwi sypialni, których nie otwierała od kilku miesięcy. Zdawało jej się, że poczuła lekkie łaskotanie w stopy, a to oznaczało przeciąg. Otworzyła drzwi swojej sypialni, ale tam wszystko wyglądało w porządku. Złapała za nóż do otwierania listów, który leżał przy łóżku, i szybko się odwróciła. Nie zamierzała schodzić teraz do kuchni po coś, czym faktycznie dałoby się obronić przed napastnikiem. Bała się, że ten dopadłby ją w chwili, kiedy byłaby na schodach. Zrobiła ostrożnie kilka kroków w stronę sypialni matki. W zamku nadal tkwił klucz. Dotknęła go i upewniła się, że pokój jest zamknięty, a następnie wyciągnęła i ścisnęła go w dłoni.
– Hej! – krzyknęła. – Mam nóż i zadzwoniłam już po policję!
Mówiąc to, uświadomiła sobie, że telefon zostawiła na parterze. Leżał albo przy drzwiach wejściowych, albo w jej gabinecie. Teraz nie była tego pewna, a nie zamierzała sprawdzać. Liczyła, że groźba zadziała i nie będzie musiała faktycznie wzywać policji. Zanim ta dotarłaby na miejsce, Agata byłaby martwa lub zgwałcona, co dla niej było równoznaczne.
Nasłuchiwała.
Czuła na palcach stóp chłodne, wieczorne powietrze, ale nie słyszała żadnego dźwięku dobiegającego z sypialni matki. Nie spodziewała się niczego innego. Pokój stał zamknięty od dawna. Już sama nie pamiętała, kiedy ostatnio go otwierała. Graciarnia pełna rupieci, z których nie zamierzała korzystać, ale nie planowała też ich wyrzucać. Stanowiły cząstkę niej samej i cząstkę jej matki. Dalej czuła jej obecność w domu. W szafkach nad zlewem, gdzie był obluzowany zawias, i w łazience, w której jedna z płytek przy wannie ruszała się na boki. Agata czuła ją pod stopami, gdy schodziła po schodach, a przedostatni stopień skrzypiał, i na zewnątrz, kiedy ciepły letni wiatr gładził ją po twarzy.
Teraz nie czuła nic.
– Hej! – wrzasnęła po raz kolejny. – Ostrzegałam!
Jeżeli w okolicy mieszkałby ktokolwiek, już dawno by ją usłyszał. Miała kilka możliwości, a żadna nie wydawała się szczególnie atrakcyjna. Z domu uciekać nie zamierzała, szczególnie w ciemność. To była dla niej ostateczność. Zejście na dół także nie wydawało się niczym przyjemnym, więc Agata postanowiła zmierzyć się z lękami.
Zbliżyła się ostrożnie do drzwi. Krok po kroku. Ledwo odrywała stopy od sosnowej podłogi, by robić jak najmniejszy hałas, choć i tak zrobiła go już zdecydowanie za dużo.
Wsunęła klucz w zamek i ostrożnie przekręciła.
Ciche kliknięcie oznajmiło, że może już wejść do środka. Mocniej ścisnęła rękojeść noża. Położyła dłoń na klamce, a chłodny metal nieprzyjemnie podrażnił skórę. Klamka nie stawiała oporu. Drzwi zaskrzypiały, gdy lekko je popchnęła. Od razu uderzył ją zapach kurzu wymieszany z czymś, czego nie potrafiła zdefiniować. Sypialnia matki była większa od jej pokoju. Pod ścianą stało łóżko, które tonęło pod stertą ubrań. Po lewej stronie miała okno, a jedno ze skrzydeł odbijało się miarowo od framugi. Agata wymacała na ścianie włącznik światła, ale kiedy go dotknęła, nic się nie wydarzyło.
Mruknęła cicho z niezadowolenia.
Dojście do okna tarasowały kartony, które sama zakleiła i już nawet nie pamiętała, co się w nich znajdowało. Pudła ustawiła jedno na drugim z myślą, że nie będzie musiała ich przestawiać, a teraz obawiała się przejść obok, by przypadkiem ich nie przewrócić. Odetchnęła i zrobiła niepewny krok w stronę okna.
Światło wpadające do środka z przedpokoju osiadało na meblach, ale ona widziała tylko rozmazane kształty. Wyobraźnia podpowiadała jej różne rzeczy. Agata nie zamierzała jej słuchać. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Kiedy ponownie spojrzała na pomieszczenie, to wyglądało już normalnie. Jak pokój, o którym przestało sięmyśleć.
Dotarła do okna i wychyliła się na zewnątrz, by dosięgnąć klamki, ale ta wyślizgnęła jej się spomiędzy palców. Kobieta spróbowała raz jeszcze, ale z podobnym skutkiem. Powierzchnia klamki była pokryta czymś lepkim. Agata zbliżyła dłoń do nosa, by sprawdzić, z czym ma do czynienia, ale zanim zdążyła cokolwiek zobaczyć, poczuła silne uderzenie w tył głowy. Nóż do listów wypadł z dłoni i wylądował na podłodze.
Zatoczyła się i oparła dłońmi o framugę okna. Ta też była pokryta czymś śliskim, ale teraz Agata już wiedziała, co to jest.
Krew.
Od klamki aż po parapet – wszędzie była krew. Czuła ją także na włosach i karku. Uderzenie było na tyle mocne, że musiało rozciąć jej skórę. Czekała na kolejny cios, ale ten nie nastąpił. Usłyszała tylko głuche tąpnięcie o podłogę. Przyłożyła dłoń do kości ciemieniowej i powoli się odwróciła. Spodziewała się włamywacza, a tymczasem pokój dalej stał pusty. Dopiero kiedy spojrzała pod swoje stopy, zobaczyła sprawcę.
Sowę.
Ptak leżał na podłodze i ledwo ruszał skrzydłami. Agata dostrzegła, że miał zaplątane coś wokół szyi, ale bała się dotykać zwierzęcia bez rękawic ochronnych. Zranione było znacznie niebezpieczniejsze niż normalnie. Słyszała o sowach dużo dobrego. O tym, że są synonimem mądrości i jak sprawują pieczę nad całym lasem. Słyszała też, że nie trawią kości, zębów ani sierści, więc wokół ich legowiska można znaleźć prawdziwie przerażające rzeczy.
– Zaraz ci pomogę. – Pochyliła się i od razu tego pożałowała.
Zrobiło jej się ciemno przed oczami, a próbując złapać równowagę, zahaczyła o stojący obok karton. Jeden z wielu, które miały pozostać zamknięte na zawsze. Pudełko upadło na podłogę i otworzyło się, choć Agata solidnie je wcześniej zakleiła. Ze środka wypadło kilka plastikowych kubków, stary szalik oraz fotografia. Agata nawet nie musiała się schylać, by sprawdzić, co się znajdowało na zdjęciu. Nie widziała tej twarzy od lat.
Ojciec.
Młody, uśmiechnięty chłopak. Zdjęcie było nieostre, ale dla Agaty to nie stanowiło problemu. Matka wyraźnie opisała ojca, kiedy Agata była młoda i jeszcze o niego pytała. Rzadko. Później przestała, a po jakimś czasie prawie zapomniała, że istniał. Czasem wracał w snach, ale nigdy nie próbowała go odnaleźć. Uważała, że skoro sam zdecydował, by zniknąć, musiała to uszanować. Teraz nie miała czasu zajmować się przeszłością. Powinna skupić się na teraźniejszości, która prawie rozbiła jej głowę. Spojrzała na sowę leżącą pod jej stopami.
Nie żyła.
Ciężko oddychała, stojąc nad płytkim grobem.
Zakopała ptaka w ogrodzie i musiała chwilę odpocząć. Agata zastanawiała się, czy nie powinna zgłosić nocnego zdarzenia do jakiegoś nadleśnictwa lub urzędu, ale nie miała pojęcia, gdzie to zrobić. Mówiąc szczerze, nie miała ochoty użerać się z urzędnikami, którzy z pewnością chcieliby zgotować jej piekło. Znała trochę przepisy i wiedziała, że w świetle prawa martwe zwierzę to odpad, a ten należy zutylizować. Potrafiła to zrozumieć. Przepisy powinny być jasne. Nie ma miejsca na sentymenty ani tym bardziej na opowiadanie się po którejś ze stron. Jednak nie przechodziło jej przez gardło to, by nazywać zwierzę odpadem. Nawet to martwe.
Sowa spoczywała już bezpiecznie metr pod ziemią, a dla spokoju Agata przysypała jej ciało jeszcze kamieniami. Musiała to zrobić, jeżeli nie chciała którejś nocy zobaczyć jakiegoś zwierza wygrzebującego sobie kolację wprost z jej ogródka. Zostało jej jeszcze uporządkowanie pokoju, do którego wleciała sowa, ale zupełnie nie miała na to ochoty. W nocy wytarła tylko krew, by ta nie zostawiła śladów na podłodze, i na tym poprzestała. Siedziała teraz na ganku i delektowała się poranną herbatą.
Wymacała palcami ślad po uderzeniu na głowie.
Miała wyjątkowo dużo szczęścia. Ptak nie wbił się szponami głęboko, więc nie musiała martwić się, jak dotrzeć do szpitala. Skończyło się na wodzie utlenionej i lekkim szczypaniu. Wątpiła w to, by wysłano do niej karetkę. Daleko było jej do sytuacji zagrażającej życiu, choć przez chwilę się tego obawiała. Powinna też się zaszczepić i jeżeli nie zapomni, zrobi to, jak tylko nadarzy się okazja. Wprawdzie nie wybierała się w najbliższych tygodniach do miasta, ale nauczyła się już, by nie planować życia ze zbyt dużym wyprzedzeniem.
Sprawdziła w telefonie godzinę. Dochodziła jedenasta, a to oznaczało, że niedługo powinien pojawić się jej dzisiejszy klient. Miała go wybadać dużo wcześniej, ale nocna przygoda wytrąciła ją z równowagi. Sięgnęła po swój notes, by przypomnieć sobie personalia klienta.
– Michał Brolik – przeczytała na głos.
Matka ostrzegała ją przed wcześniejszym sprawdzaniem swoich klientów. To miało wpływać na widzenie tego, co chciały przekazać karty. I choć Agata się z tym zgadzała, to i tak wolała być przygotowana. Ufała swojej intuicji, ale lubiła jej też pomagać. Miała wrażenie, że zaczyna swędzieć ją ciało. Znak, że powinna posłuchać swoich przeczuć i sprawdzić nowego klienta, ale tym razem odpuściła.
Chciała niespodzianki.
Kiedy wczoraj wróżyła Marcie, doskonale wiedziała o jej miłosnych wątpliwościach. Dokładnie przestudiowała jej konto na Instagramie, najbliższych znajomych i to, co kobieta sama publikowała. Agata miała szczęście. Marta uwielbiała dzielić się swoimi przemyśleniami, a korzystała przy tym z tak oklepanych cytatów, że nawet jej robiło się słabo. Część z nich mówiła o wolności, a część o tym, by akceptować swoje wybory. Agata nie musiała nawet stawiać tarota, by wiedzieć, z jakim problemem zmaga się klientka. Potem doszedł do tego tik z pocieraniem pierścionka i wszystko stało się jasne. Karty tylko potwierdziły jej przypuszczenia, że Marta szukała drogi ewakuacyjnej ze swojego związku. Nie ona pierwsza i nie ostatnia zwróciła się do siły wyższej, by usprawiedliwić swoją decyzję. Agata spotykała takie kobiety częściej, niż zmywała podłogę, a to robiła co drugi tydzień.
Wzięła łyk herbaty. Tym razem chciała skorzystać ze swojej intuicji i w pełni zaufać kartom. Zobaczyć, czy nie wyszła zupełnie z wprawy. To mogło spowodować kilka problemów. Mężczyźni podchodzili do wróżb w inny sposób niż kobiety. Potrzebowali konkretów. Informacji, które jednoznacznie wskazywały im kierunek i które trudno było podważyć. Ona tego nie mogła zagwarantować, a to prowadziło do kłopotów. Liczyła, że tym razem tak nie będzie.
Delektowała się przyjemnym porankiem, jakie zdarzały się wyjątkowo rzadko o tej porze roku. Chłonęła go każdą komórką, by jak najdłużej zapamiętać. Miała jeszcze chwilę przed wizytą klienta, więc wróciła do domu i przeszła od razu do gabinetu. Usiadła przy stole i spojrzała na swoje małe królestwo. Ostatnio odrobinę je zaniedbała, ale obiecała sobie, że to się zmieni. Poukłada książki na półkach i poustawia świece, by mieć do nich łatwiejszy dostęp. Kiedyś. Sięgnęła po karty, odpukała w nie i postawiła najprostszy z rozkładów. Wróżenie samemu sobie nie było zalecane, ale Agata nie robiła tego od tak dawna, że potrzebowała małej aktualizacji.
Spojrzała na pierwszą z kart i zacisnęła zęby.
Chciała odsłonić drugą, ale wtedy jedna z książek na regale przewróciła się, a w gabinecie rozległo się ciche tąpnięcie. Agata odłożyła karty na stół i podeszła do leżącej na regale pozycji.
– Grimorium verum – przeczytała napis na okładce.
Pamiętała tę książkę. Matka zabroniła jej czytać ją przed osiemnastymi urodzinami. Mityczna pozycja, która miała być wiernym tłumaczeniem z hebrajskiego i zawierać zaklęcia nieodpowiednie dla młodych dam. Agata i tak książkę przeczytała. Dawno temu, kiedy jeszcze była młodą damą. Nie ruszała jej od miesięcy.
Spojrzała raz jeszcze na karty, a potem odstawiła pozycję na miejsce. Książka stała tuż obok pudełka z paralizatorem. Prostego, taniego i na baterie 9 V. O nim też zapomniała. Kupiła go, by mieć jakiekolwiek narzędzie do obrony, jeżeli któremuś z klientów zupełnie odbije. Nawet nie sprawdziła, czy działa. Pogłaskała tylko kartonowe opakowanie.
– Dzięki, mamo – powiedziała w pustkę. – Poradzę sobie bez twojej pomocy.
Podeszła do stołu i zebrała karty. Spojrzała przez okno i zobaczyła, że pod bramą ktoś stoi. Oceniła swój strój i lekko wygładziła bluzkę. Wyszła na zewnątrz, zatrzymała się na ganku i wzięła głęboki oddech, by oczyścić myśli.
– Dzień dobry – powiedziała na tyle głośno, by dało się ją usłyszeć, a jednocześnie nie na tyle, by uznać to za krzyk. – Pan do mnie? Pan Michał?
Dostrzegła, że gość kiwa głową. Nie miała ochoty nadwyrężać głosu, więc ruszyła ścieżką w stronę bramy. Uwielbiała swój mały kawałek świata. Nie potrzebowała go dużo. Kilka krzewów z hortensjami wystarczyło Agacie do tego, by czuła się dobrze. Cieszyła się zapachem kwiatów niemal przez cały rok, a teraz, w końcówce września, stawał się wyjątkowo intensywny. Budził ją do życia, kiedy dni stawały się coraz krótsze.
Zatrzymała się przed bramą, gdzie mogła dokładniej przyjrzeć się klientowi.
Mężczyzna po pięćdziesiątce z zaskakująco dużą ilością włosów jak na ten wiek. Ubrany wyjątkowo schludnie, co mogło świadczyć o tym, że posiada sporo pieniędzy. Na nogach miał skórzane półbuty, a do tego garniturowe spodnie uprasowane w kant. Im wyżej patrzyła, tym lepiej się robiło. Skórzany, cienki pasek i koszula przylegająca do ciała. Ciała, które było przyjemnie zarysowane. Agata od dawna nie czuła niczego, co można byłoby nazwać pożądaniem. To była dla niej nowość, a kiedy przyjrzała się twarzy mężczyzny z bliska, niemal straciła dech. Twarda i wyraźnie zarysowana szczęka z kilkudniowym zarostem oraz nefrytowe oczy. Nie zielone, ale nefrytowe. Odcinały się wyraźnie od jasnej karnacji i ciemnych, niemal czarnych włosów. Trudno było jej dostrzec jakiekolwiek ślady siwizny.
– Dzień dobry – wykrztusiła, otwierając bramę. – Przyszedł pan na piechotę?
Na drodze nie dostrzegła żadnego samochodu. Od najbliższej stacji kolejki miejskiej dzieliło ją dobrych osiem kilometrów. Po przejściu takiej trasy każdy zdradzał jakieś oznaki zmęczenia. Tymczasem mężczyzna wyglądał i pachniał tak, jakby ktoś go na spotkanie odszykował i zostawił pod bramą jej domu. Jak prezent na urodziny, które miała mieć w przyszłym tygodniu.
– Lubię spacerować – odpowiedział. – Nie jestem za wcześnie?
– Nie, absolutnie.
Nawet tembr głosu mężczyzny sprawiał, że Agacie robiło się ciepło tam, gdzie nie powinno. Skarciła się w myślach. Była profesjonalistką, a to oznaczało podchodzenie do spraw na zimno. Bez emocji, fascynacji osobą po drugiej stronie stołu, a już na pewno bez myślenia o tym, jak ta osoba wygląda nago. Nad tym ostatnim Agata musiała teraz zapanować.
– Michał Brolik – przedstawił się. – Madame Agat?
– Zgadza się.
Wyciągnęła rękę przed siebie, ale mężczyzna zupełnie zignorował gest i przeszedł obok, tak jakby Agata była odźwiernym. Nawet nie spojrzał w jej stronę, choć ona miała trudności z tym, by oderwać od niego wzrok. Brutalne otrzeźwienie. Kiedy minął ją w ten sposób, uleciały wszelkie myśli, które nigdy nie powinny nawet zakiełkować w jej głowie. Mogła odetchnąć z ulgą, choć poczuła się jak zrugane dziecko.
– Tam?
Brolik wskazał palcem na jej dom. Obydwoje patrzyli w tym samym kierunku, ale Agata odniosła wrażenie, że spoglądają na zupełnie inne rzeczy. Ona widziała małe, przytulne gniazdko, gdzie znała każdy kąt i nie przeszkadzały jej widoczne gołym okiem niedoróbki. Dostrzegła we wzroku mężczyzny to, jak skupiał się na wadach. Na krzywych rynnach i odrapanych ścianach. Na oknach, które od lat domagały się uszczelnienia, oraz na drzwiach, które warto byłoby wymienić. Nagle poczuła się mała. Karcona przez człowieka, który nie powiedział nawet nic złego. Sam jego sposób bycia sprawiał, że miała ochotę rozpłynąć się w powietrzu.
– Zapraszam – powiedziała niechętnie.
Miała przed sobą bardzo trudną sesję. Nie potrafiła odczytać mężczyzny, co zdarzało jej się wyjątkowo rzadko. Żałowała, że jednak nie zdecydowała się na wybadanie go przed wizytą. Zazwyczaj wystarczyło kilkanaście sekund, by wiedziała… cokolwiek. Małe rzeczy w zachowaniu potrafiły zdradzać więcej niż słowa. To, jak człowiek trzymał dłonie, gdzie patrzył i jak często dotykał twarzy. Teraz zdawało jej się, że spogląda na manekina. Zero emocji.
Szła za nim i dopiero przed samym domem go wyprzedziła. Otworzyła drzwi, a Brolik od razu skierował swoje kroki do jej gabinetu. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, mężczyzna usiadł przy stole. Na jej krześle.
Nienawidziła takiego prostactwa.
– Przepraszam, ale prosiłabym o to, by usiadł pan po przeciwnej stronie.
– Dlaczego? – Podniósł głowę i spojrzał ku niej, ale nie na nią.
– Zajął pan moje miejsce – wyjaśniła. – Wróżąc, muszę być zwrócona w stronę północną.
Nic w gabinecie Agaty nie zostało ustawione przypadkowo. Okrągły stół zajmował centralne miejsce, a jej krzesło było zwrócone dokładnie na północ. W ten sposób miała lepszy kontakt ze swoją nadświadomością, a wróżby wychodziły lepiej. Nie zamierzała teraz tego zmieniać i siadać gdzie indziej. Klient widocznie to zrozumiał, ponieważ podniósł się z krzesła i niechętnie zajął to po przeciwnej stronie stołu. Kiedy poruszał się po jej gabinecie, poczuła znajomy zapach. Brolik rozsiewał wokół siebie woń piwonii, która Agacie kojarzyła się z dzieciństwem. Zdawało jej się, że kiedyś w ogrodzie ich domu roiło się od kwiatów. Ona trochę to zaniedbała, ale chciała dać naturze możliwość dojścia do głosu.
– To pana pierwsze wróżby?
– Aha.
Tak. Spodziewała się, że to będzie bardzo ciężka sesja. W ogóle nie czuła od mężczyzny żadnych wibracji, a on robił wszystko, by nie dać jej się odczytać. Zazwyczaj kiedy przychodził do niej ktoś zupełnie nieobeznany z tematem, pytał Agatę o każdy najmniejszy szczegół. Nawet o to, dlaczego używa tylko białych, bezzapachowych świec. Od razu też orientowała się, na czym ma się skupiać, choć zanim przystępowała do wróżenia, zawsze wiedziała coś o siedzącej naprzeciwko osobie. Do zdobycia informacji wykorzystywała Internet, a