Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Moja praca polega na niszczeniu: niszczeniu kłamstw, które cię otaczają (…), na pozostawieniu cię kompletnie nagim w twojej samotności. Moim zdaniem jedynie w samotności możesz poznać prawdę – ponieważ to ty jesteś prawdą.
OSHO
Książka, która trafia w sedno podstawowych ludzkich obaw. Dlaczego nie możemy po prostu być szczęśliwi i zadowoleni?
Wygląda na to, że posiadamy całą wiedzę potrzebną do rozwiązania naszych problemów. Jednak mimo to one nigdy nie zostają rozwiązane, a nawet się pogłębiają. Co jest przyczyną naszej porażki?
Według OSHO są to nasze religijne uwarunkowania, dlatego omawia wszelkie ich aspekty i pokazuje, jak je przekroczyć.
Oto trzecia książka z serii Prawdziwe życie zawierającej przemówienia OSHO z jego pobytu w Stanach Zjednoczonych.
OSHO – charyzmatyczny mistrz duchowy pochodzący z Indii. Znakomity mówca swobodnie posługujący się zarówno wschodnimi tradycjami mistycznymi, jak i zachodnią psychoterapią. Jego nauki dotyczą nie tylko indywidualnego poszukiwania sensu, lecz także najbardziej palących spraw społecznych i politycznych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 427
Seria książek Osho „PRAWDZIWE ŻYCIE” bazuje na odpowiedziach na pytania zadane Osho przez uczestników spotkań medytacyjnych, którzy przybyli z całego świata.
Osho tak się wyraził na temat zadawania pytań:
Jak zadawać pytania, które mają znaczenie? Nie pytania intelektualne, lecz egzystencjalne. Nie takie, które pozwolą pozyskać nową wiedzę, ale takie, które pomogą prawdziwie żyć. Trzeba zapamiętać kilka wskazówek.
Bez względu na to, o co pytasz, nigdy nie zadawaj stereotypowych pytań. Pytaj o to, co aktualnie dotyczy ciebie, co ma dla ciebie znaczenie, co ma szansę cię zmienić. Zadawaj pytania, od których zależy twoje życie.
Nie stawiaj książkowych, zapożyczonych pytań. Nie przypominaj sobie pytań zadawanych w przeszłości, bo zada je twoja pamięć, nie ty sam. Nie istnieje prawdziwa odpowiedź na zapożyczone pytanie. Nawet jeśli ją otrzymasz – ani ona nie dotrze do ciebie, ani ty nie dotrzesz do jej sedna. Zapożyczone pytania są bez znaczenia. Zadawaj pytania, które ty chcesz zadać naprawdę. Mówiąc „ty”, mam na myśli ciebie w tej konkretnej chwili, tu i teraz. Pytając o coś, co nurtuje cię w danej chwili, zadajesz pytanie egzystencjalne, które pochodzi nie z twojej pamięci, ale z twojej istoty.
Nie zadawaj pytań o to, co po usłyszeniu odpowiedzi nie spowoduje w tobie żadnej zmiany. Ktoś może na przykład zapytać o Boga: „Czy Bóg istnieje?”. Postaw to pytanie tylko wtedy, kiedy odpowiedź może cię zmienić. Jeśli dowiesz się, że Bóg istnieje, spowoduje to w tobie zmiany idące w jakimś kierunku, a jeśli okaże się, że nie istnieje – zmiany pójdą w inną stronę. Jeśli jednak udzielona ci odpowiedź nie spowoduje w tobie żadnych zmian, to pytanie nie miało żadnego znaczenia. Wynikało z ciekawości, nie z potrzeby poszukiwania.
Pamiętaj więc, żebyś pytał tylko o to, co jest dla ciebie ważne. Wtedy odpowiedź będzie miała dla ciebie wartość.
Moja praca polega na niszczeniu: niszczeniu kłamstw, które cię otaczają, nie wnoszeniu na ich miejsce czegoś innego, lecz na pozostawieniu cię kompletnie nagim w twojej samotności. Moim zdaniem jedynie w samotności możesz poznać prawdę – ponieważ to ty jesteś prawdą.
Osho
Działanie prawdy trafia w sam środek podstawowych ludzkich obaw. Dlaczego nie potrafimy po prostu być szczęśliwi i zadowoleni? Wygląda na to, że ludzkość posiada całą niezbędną wiedzę potrzebną do rozwiązania naszych problemów, a mimo to – tak naprawdę – problemy nigdy nie zostają rozwiązane, a często jeszcze wręcz się pogłębiają. Co jest przyczyną naszej porażki? Czy to jakaś część ludzkiej natury, czy może coś innego…?
Prawda pokazana przez Osho, stanowiąca podstawę naszych problemów, nie jest wygodna, ponieważ pokazuje nam coś, czego wcale nie chcemy widzieć – nasze religijne uwarunkowania! „Ja i religijne uwarunkowania? O nie! Ja jestem od nich całkowicie wolny”. Albo: „Jestem człowiekiem duchowym, a nie religijnym” czy „Jestem ateistą, zgadzam się ze stwierdzeniem, że religia jest źródłem wielu problemów, ale mnie one nie dotyczą”. Albo być może myślisz: „Żartujesz? Gdybyśmy nie zostali uwarunkowani przez religię, to mielibyśmy jeszcze więcej kłopotów!”.
Jeżeli potrafisz odsunąć na bok pojawiające się w tobie sprzeciwy, to będziesz umiał podejść z otwartym sercem do przygody, jaką proponuje ta książka. Każdy rozdział skrywa w sobie potencjał pozwalający otworzyć oczy na prawdę, która stoi w opozycji do wszystkiego, czego cię nauczono. Jeżeli wydaje ci się, że odrzuciłeś już wszystko, czego cię nauczono, to dzięki tej książce przekroczysz granice swojej strefy komfortu, które nazywasz „brakiem uwarunkowań”. Spojrzysz na wszystko w nietypowy sposób, usłyszysz słowa stanowiące esencję religijnego uwarunkowania, wypowiadane przez ekspertów, polityków czy wieszczów New Age. W słowach „Nadstaw drugi policzek” czy „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” dostrzeżesz znaczenia, jakich nigdy wcześniej nie widziałeś. Przy odrobinie szczęścia zauważysz też, na ile samodzielnie patrzysz na świat, a na ile mechanicznie odwzorowujesz zasłyszaną wiedzę.
Nie jest to książka służąca do przeczytania, innymi słowy – jest to doświadczenie odwarunkowania. Osho nazywa to „upraniem” umysłu. Być może zapytasz: „Po co mi odwarunkowanie?”. Ponieważ tylko dzięki pozbyciu się idei i przekonań, które narzucili nam inni – często z jak najlepszymi intencjami – jesteśmy w stanie spontanicznie cieszyć się życiem, odpowiadać na nie w sposób naturalny i zgodny ze sobą. Być autentycznymi, żyć w zgodzie z własną prawdą, a nie kierować się prawdami sprzedanymi nam przez innych na rynku wtórnym.
Te wykłady zostały wygłoszone przez Osho w mieście Rajneeshpuram, znanym wcześniej jako Wielkie Błotniste Rancho – Big Muddy – w Oregonie w Stanach Zjednoczonych. Większość mieszkańców stanowili sannjasini, a sam Osho przebywał tam jedynie gościnnie. Ruch sannjasinów nazwany został przez Osho „ruchem poszukiwaczy prawdy”. Często używa on też wobec nich zwrotów „moi ludzie” lub „moi sannjasini” i wyjaśnia to, mówiąc: „Oczywiście, żaden sannjasin nie może stać się mój, lecz ja mogę stać się częścią sannjasinów”. To właśnie podczas spotkań w Oregonie ukuto termin „radżniszanie”, który odwoływał się do sannjasinów.
Nieodzowną częścią „życia na ranchu” były niełatwe relacje z innymi mieszkańcami Oregonu. W swoich wykładach Osho nie zostawia suchej nitki na Oregończykach, którzy stali się tematem wielu jego żartów. Szczególnie dużą uwagę poświęca grupie zwanej 1000 Przyjaciół Oregonu, zwłaszcza po tym, jak jej członkowie mianowali się nadzorcami zagospodarowania tamtejszych terenów.
Rozdział 1
Osho,
dlaczego w dzisiejszych czasach ludzie są coraz bardziej nieszczęśliwi?
Przyczyna jest bardzo prosta, może nawet zbyt prosta. Znajduje się tuż przed samym nosem, jest oczywista i właśnie dlatego wielu jej nie dostrzega. Kiedy coś jest zbyt oczywiste, zaczynasz brać to za pewnik. Kiedy coś znajduje się zbyt blisko twoich oczu, nie widzisz tego. Aby coś dostrzec, potrzebny jest dystans.
Po pierwsze, zapamiętaj, że to wcale nie tylko dzisiaj ludzie są nieszczęśliwi. Zawsze tacy byli. Cierpienie stało się niemal naszą drugą naturą. Od tysięcy lat żyjemy w takim stanie. Bliskość problemu uniemożliwia nam dostrzeżenie go; patrząc z zewnątrz, wydaje się on jednak oczywisty.
Dostrzeżenie tego, co oczywiste, wymaga dziecięcego spojrzenia, ale nasze oczy wypełniły się tysiącem lat doświadczeń. Mamy stare oczy; nie widzą już one niczego świeżego. Zaakceptowały pewien stan rzeczy i przestały dostrzegać, że to on jest źródłem cierpienia.
Religijni prorocy, przywódcy polityczni, moraliści – darzyłeś ich szacunkiem, nie podejrzewając, że stanowią źródło twojego cierpienia. Jak mógłbyś ich podejrzewać? Oni przecież służą ludzkości, poświęcają się dla niej. Wielbisz ich; nie widzisz, że mają związek z twoim cierpieniem.
Przyczyny cierpienia chowają się za pięknymi słowami, świętymi pismami, za uduchowionymi kazaniami.
Kiedy byłem jeszcze studentem, nasze miasto odwiedził premier Indii. W Dżabalpurze brud zewsząd spływa przez sam jego środek. To ogromne miasto – dziesięć razy większe niż Portland – i przez sam środek przepływa rzeka brudu. Nad nią zbudowany jest most, a przejście nim daje nam obraz tego, jak może wyglądać piekło. Nigdy nie trafiłem do drugiego tak śmierdzącego miejsca.
W dzień wizyty Jawaharlala, premiera, most stanowił największe wyzwanie. Premier musiał nim przejechać – to była jedyna droga. Most został więc udekorowany kwiatami jaśminu. Było lato, a jaśmin rodzi intensywnie pachnące kwiaty. Po obu stronach mostu rozwieszono więc jaśminowe girlandy. Przechodząc mostem, nie domyśliłbyś się, że pod kwiatami ukryte jest najbrudniejsze miejsce na świecie.
Szedłem właśnie na uniwersytet. Zobaczyłem ludzi dekorujących most Naudra – tak się nazywa, a nazwa ta pochodzi od tego, że most Naudra ma dziewięć filarów, dziewięć otworów, przez które przepływa brud. Widząc, że ludzie wieszają tam kwiaty, przystanąłem. Zacząłem im pomagać i nikt nie zgłosił żadnego sprzeciwu; widocznie myśleli, że jestem jednym z nich. Pracowało tam wielu ludzi, a dekoracje musiały zostać rozwieszone bardzo szybko – do wizyty Jawaharlala pozostało niewiele czasu. Wmieszałem się więc w tłum pracowników i wolontariuszy.
W końcu nadjechał orszak Jawaharlala, on sam stał w odsłoniętym dżipie, a ja wyszedłem przed maskę i zatrzymałem samochód. W żadnym innym miejscu taka sytuacja nie mogłaby się wydarzyć, ponieważ wszędzie indziej pełno było policji, strażników, ochrony. Tymczasem na moście Naudra, po obu jego stronach, stali tylko wolontariusze; nie było tam obywateli, ponieważ żaden z nich nie chciał tam być. Ludzie nie wiedzieli, że zamaskowano smród kwiatami jaśminu. A trzeba przyznać, że pachniało tam jak w raju! Nikt nie zdawał sobie jednak z tego sprawy, ponieważ nikt nie chciał się tam zbliżyć.
Odezwałem się do Jawaharlala:
– Proszę cię, wysiądź z dżipa. Spójrz, co znajduje się pod kwiatami, bo to tam chowa się prawdziwe oblicze miasta. Oszukują cię: kwiaty nie pełnią tu funkcji dekoracyjnej, umieszczono je, aby cię oszukać.
– O czym ty mówisz? – odpowiedział.
– Wysiądź, zbliż się do kwiatów i zobacz, co znajduje się pod nimi.
To był bardzo wrażliwy i inteligentny mężczyzna.
Lokalni rządzący próbowali go powstrzymać.
– Nie słuchaj tych durniów – rzekłem mu. – To oni porozwieszali kwiaty. Czy w jakimkolwiek innym miejscu spotkałeś się z tysiącami kwiatów rozwieszonymi na twój przyjazd? Poza tym nie stoją tu żadni mieszkańcy miasta. To prosta arytmetyka. Po prostu wysiądź z samochodu.
Tak zrobił i razem ze mną spojrzał na to, co skrywały kwiaty. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Zwrócił się do ludzi, do lokalnych władz, do burmistrza, do przedsiębiorców i do przewodniczącego Kongresu:
– Gdyby nie upór tego młodego człowieka, nigdy nie dostrzegłbym prawdziwego oblicza tego miasta. Czy tak załatwiacie tu sprawy? – A do mnie powiedział: – Jeżeli będziesz kiedyś w New Delhi, koniecznie mnie odwiedź.
– Przyjadę specjalnie z wizytą – odpowiedziałem mu. – Musisz tylko wyjaśnić otaczającym cię idiotom, że mają mnie przepuścić.
Zwrócił się więc do swojego sekretarza:
– Upewnij się, że nikt nie stanie temu człowiekowi na drodze.
I w ten właśnie sposób jego sekretarz został jednym z moich uczniów. Zawsze, gdy potrzebowałem spotkania, on je aranżował – drzwi od domu Jawaharlala stały przede mną otworem.
Pamiętam to zdarzenie, ponieważ tak właśnie dzieje się z całą ludzkością. Dostrzegasz cierpienie, ale nie widzisz przyczyny. Przyczyna schowana jest pod kwiatami. Dostrzegasz kwiaty, a ponieważ myślisz, że kwiaty nie mogą być źródłem cierpienia, odwracasz się od nich.
Trzeba pamiętać też o tym, że ludzkość nie jest wcale bardziej nieszczęśliwa w tej konkretnej chwili; zawsze taka była.
Owszem, dzieje się teraz coś nowego – to drobna różnica, ale bardzo istotna – bo nigdy do tej pory nie było na świecie aż tylu ludzi, którzy wytworzyli w sobie świadomość. Cierpienie zawsze było obecne, lecz świadomość cierpienia jest czymś nowym. To początek przemiany. Uświadomienie sobie problemu daje możliwość wprowadzenia zmiany.
Ludzie żyli pogrążeni w cierpieniu, traktowali je jak część życia, jak swoje przeznaczenie. Nikt go nie kwestionował. Nikt nie zadawał pytań. Nawet jeżeli ktoś zapytałby o przyczynę, to religijni prorocy, mesjasze i kapłani mieli już przygotowane odpowiedzi. Chrześcijaństwo mówi: „To przez grzech pierworodny Adama i Ewy. To dlatego cierpisz”.
Dostrzegasz pewien związek?
Zdaniem chrześcijan świat powstał cztery tysiące i cztery lata przed narodzinami Jezusa – ta data nie ma nic wspólnego z prawdą; to kompletna bzdura. Świat ma miliony lat – i kiedy mówię o świecie, nie chodzi mi jedynie o naszą Ziemię; nie mówię o Słońcu, Układzie Słonecznym, bo świat jest dużo starszy niż one. Nie mówię też o gwiazdach, a nie są one wcale tak małe, na jakie wyglądają… Są większe niż twoje Słońce – one też są słońcami i mają własne układy. Są dużo starsze niż nasz Układ Słoneczny.
Kiedy chcesz mówić o egzystencji, lata nie są wystarczającą jednostką, ponieważ są zbyt krótkie. Milion lat nic nie znaczy; gdy wyobrazisz sobie bezkres Układu Słonecznego, zrozumiesz, że potrzebna jest nowa jednostka, ponieważ do tej pory nie widzieliśmy niczego równie potężnego. I tę nową jednostkę stworzyła fizyka – jest nią rok świetlny.
Trzeba dokładnie zrozumieć, czym jest rok świetlny, ponieważ nasza galaktyka ma miliony takich lat. Światło przemieszcza się z ogromną prędkością, największą, jaką znamy. Wszystko poruszające się z taką prędkością zamienia się w światło. Prędkość ta jest tak ogromna, że zamienia wszystko w światło; nie istnieje większa prędkość. Nie stworzymy nigdy rakiety, która mogłaby poruszać się szybciej, ponieważ ona również, w momencie osiągnięcia prędkości światła, zamieniłaby się w światło.
Prędkość światła to siedemset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy kilometrów na sekundę. W minutę światło przebywa dystans sześćdziesięciokrotnie dłuższy; w ciągu godziny dystans znowu wydłuża się sześćdziesiąt razy; w ciągu dnia światło przemieszcza się dwadzieścia cztery razy dalej; w ciągu miesiąca kolejne trzydzieści razy; w roku znowu dwanaście razy dalej – tym właśnie jest rok świetlny.
Jeżeli chrześcijanie mają rację, to Adam dopuścił się grzechu pierworodnego co najmniej pięć tysięcy lat temu. Ktoś popełnia grzech pięć tysięcy lat temu… Ile to pokoleń? I ty nadal masz cierpieć przez jego grzech? To całkowicie niesprawiedliwe. Jeżeli Adam popełnił grzech, to Bóg zesłał cierpienie na niego. Dlaczego ty też miałbyś cierpieć? Nie masz z tym nic wspólnego. Jeżeli ktokolwiek powinien cierpieć, to jest to Bóg; po co w ogóle tworzył te dwa drzewa? Skoro człowiek nie mógł jeść ich owoców, sprawa wydaje się prosta: Bóg nie powinien był tworzyć tych drzew. Jeżeli ktokolwiek popełnił grzech pierworodny, to był to sam Bóg. A skoro już stworzył te drzewa, to po co mówił Adamowi, że nie może jeść ich owoców? Adam sam z siebie raczej nigdy by tych drzew nie odnalazł. Spośród miliona drzew odnalezienie akurat tych byłoby zupełnym przypadkiem. Bóg jednak wskazał mu te drzewa i powiedział: „Są to dwa drzewa, z których nie wolno ci jeść owoców”.
To jest właśnie żydowski Bóg. Zygmunt Freud – choć również jest żydem i zrodził się w grzechu pierworodnym – rozumie dużo więcej niż żydowski Bóg. Zakazywanie komuś czegoś to prowokacja, to wyzwanie, to rozbudzenie w nim fascynacji. To wcale nie wąż skusił Adama i Ewę. To zakaz Boga rozbudził w nich ciekawość.
Poza tym te drzewa wcale nie są trujące. Jedno z nich jest drzewem wiedzy. I nie ma żadnej logiki w tym, aby drzewo wiedzy było niedostępne dla człowieka. Drugie znów to drzewo wiecznego życia. To najlepsze drzewa w całym Edenie! Bóg powinien był raczej powiedzieć: „Nie przegap tych drzew! Możesz pominąć wszystko inne, ale nie te dwa”. Tymczasem on powiedział do Adama i Ewy: „Nie róbcie tego”. Ten zakaz to prawdziwa przyczyna ich nieposłuszeństwa; wąż to jedynie wymówka.
Nawet jeżeli popełnili grzech, z pomocą Boga czy węża, to pewne jest, że ty nie masz z tym nic wspólnego – w żadnym wypadku. Nie było cię tam, nie mogłeś więc ich do tego zachowania zachęcać. Chrześcijanie oszukują cały świat, żydzi oszukują cały świat, mówiąc, że źródłem cierpienia człowieka jest grzech pierworodny. Człowiek ma odwrócić, ma cofnąć to, co zrobili Adam i Ewa. Wykazali się nieposłuszeństwem, więc ty musisz być posłuszny wobec Boga. Oni byli nieposłuszni i wyrzucono ich z raju, więc ty musisz słuchać, bez wątpliwości i sprzeciwu, a wtedy ponownie wejdziesz do świata błogości, do nieba.
Zgodnie z tym, co wyznają religie abrahamowe – judaizm, chrześcijaństwo, islam – grzech pierworodny jest przyczyną istnienia cierpienia; wszystkie te religie wierzą w ten sam grzech i w to, że cierpimy, ponieważ jesteśmy potomkami ludzi, którzy go popełnili. Nawet ludzkie prawo nie karze syna kryminalisty z powodu bycia synem… Ojciec mógł kogoś zabić, dopuścić się poważnej zbrodni, ale nie można za to karać syna. Syn nie ma z tym nic wspólnego. Adam i Ewa nie popełnili nawet poważnej zbrodni – wykazali się po prostu ciekawością. Moim zdaniem każdy człowiek z odrobiną rozumu postąpiłby tak jak oni. To, że do tego dojdzie, było pewne, ponieważ człowiek ma głęboko zakorzenioną potrzebę zdobywania wiedzy. To samoistna potrzeba, a nie żaden grzech. Potrzeba, aby wiedzieć, stanowi trzon natury człowieka, a Bóg mu tego zakazał. Powiedział: „Masz pozostać ignorantem”.
Dokładnie na tej samej zasadzie człowiek pożąda wiecznego życia. Nikt nie pragnie umrzeć. Nawet samobójca nie jest przeciwnikiem życia. Być może ma nadzieję, że kolejne życie będzie lepsze. Jest zmęczony cierpieniem i bólem, więc myśli sobie: „W tym życiu nie mam już szansy, więc dlaczego nie zaryzykować? To życie niczego nie daje i niczego już nie może zaoferować – zaryzykuj. Może się odrodzisz i zaczniesz inne życie…”. To „może” pokazuje pragnienie samobójcy. On może zabijać się z jakiegoś powodu, ale nie występuje przeciwko życiu.
Są to dwa najbardziej podstawowe i najgłębiej zakorzenione w człowieku pragnienia, a mimo to zakazuje mu się postępować w zgodzie z własną naturą, potępia się ją, jakby była zbrodnią, jakby jej korzenie wywodziły się z grzechu. Jeżeli człowiek wypełnia swoją naturę, to odczuwa winę; jeżeli jej nie wypełnia, pozostaje nieszczęśliwy. Tacy właśnie ludzie stworzyli podwaliny twojego cierpienia.
Pozwól, że podsumuję: jeśli postępujesz w zgodzie z naturą, będziesz miał poczucie winy. Stanie się to twoją udręką, lękiem, cierpieniem. Jaka czeka cię kara? Jesteś nieposłuszny wobec Boga, ponieważ wszystkie święte pisma i przykazania są sprzeczne z naturą. Wypełniając swoją naturę, odczuwasz cierpienie. Ale nie wypełniając jej, również cierpisz, ponieważ czujesz się wtedy pusty, niespełniony, niezadowolony; odczuwasz daremność i brak sensu.
Na świecie są dwa rodzaje nieszczęśliwych osób: jedni podążają za religijnymi prorokami, drudzy nie. Ludzi należących do trzeciej kategorii bardzo trudno znaleźć: są to ludzie tacy jak ja, którzy w ogóle się takimi rzeczami nie zajmują. Ja ani za nikim nie podążam, ani się nikomu nie sprzeciwiam. Nie nienawidzę ich, ale o miłości również nie może być tu mowy. Moim zdaniem są absurdalni i pozbawieni sensu, zupełnie bez znaczenia dla naszej egzystencji.
Wybierz którąś ze stron, a będziesz miał problemy. Nie wybieraj więc, nie opowiadaj się za ani przeciw; powiedz im: „Idźcie do diabła! I zabierzcie ze sobą wszystkie wasze święte pisma”. Tylko wtedy uwolnisz się od cierpienia.
Wschód stosuje inne wytłumaczenie – wyjaśnienia mogą się różnić, ale ich cel jest dokładnie taki sam. Trzy wielkie religie Wschodu – hinduizm, dźinizm i buddyzm – mówią, że cierpienie to wynik złych uczynków z poprzednich wcieleń. Przeżyłeś już miliony wcieleń, pod różnymi postaciami, w różnych ciałach, jako zwierzęta, ptaki… Pod tym względem hinduiści mają dość szeroką perspektywę. W końcu istnieje osiemset czterdzieści milionów gatunków. Ich perspektywa jest więc rozległa, nie tak wąska jak u chrześcijan, którzy wspominają o sześciu tysiącach lat.
Mają szeroką perspektywę – osiemset czterdzieści milionów gatunków i ty doświadczyłeś ich wszystkich, zanim stałeś się człowiekiem. Przez cały ten czas – w hinduizmie, dźinizmie i buddyzmie – będziesz potrzebował posługiwać się latami świetlnymi; dopuściłeś się wielu uczynków, dobrych i złych, a wszystkie one są zapisane. Jeżeli cierpisz, oznacza to, że popełniłeś dużo złych uczynków. Musisz cierpieć, aby się ich wyzbyć. Musisz zapłacić za swoje czyny. Kto inny miałby to zrobić? Zamordowałeś kogoś w poprzednim wcieleniu? Kto miałby za to zapłacić?
Takie wytłumaczenie wydaje się bardziej matematyczne, bardziej logiczne niż to, że sześć tysięcy lat po popełnieniu grzechu przez Adama trzeba nadal cierpieć. Tyle pokoleń przeminęło, a grzech wciąż obowiązuje. Tyle pokoleń cierpiało i poniosło karę, a teraz spotka ona także ciebie. Czy można ukarać tyle osób za grzech jednego człowieka? I ten cykl będzie nadal trwał. Jego wschodnia wersja przynajmniej wydaje się bardziej logiczna: cierpisz za złe uczynki, których dopuściłeś się w poprzednim życiu. Przy czym mówię tylko, że wygląda to jak coś bliższego prawdy, ale takie nie jest.
Co mam na myśli, mówiąc, że to nie jest prawda? Chodzi mi o to, że kiedy coś robisz, wynik twojego działania jest nieodłączną jego częścią; nie nastąpi dopiero w przyszłym życiu. Jeżeli teraz wypijesz truciznę, to czy umrzesz dopiero w następnym życiu? Sprzeczałem się z hinduskimi aczarjami, dźińskimi mnichami, buddyjskimi bhikku: „Powiedzcie, jeżeli ktoś uderzy się młotkiem w dłoń, to czy będzie cierpiał dopiero w przyszłym życiu czy od razu?”. Akcja przynosi natychmiastową reakcję. Po co miałaby być odwleczona w czasie do przyszłego życia?
Wschód również oszukuje ludzi. Robi to po prostu trochę bardziej logicznie niż chrześcijanie, żydzi czy muzułmanie. Żaden zdeklarowany hinduista nie da się nawrócić na islam, judaizm czy chrześcijaństwo – jest to niemożliwe, ponieważ dla niego idee głoszone przez te religie brzmią nader dziecinnie. On poznał już logiczniejsze wyjaśnienie. Jednak te logiczne wyjaśnienia mają jedynie powierzchowny sens; tak naprawdę niczego w sobie nie kryją.
Sprzeczałem się z różnymi ludźmi. Żaden z nich nie był w stanie odpowiedzieć na moje pytanie. Jeżeli włożysz dłoń w ogień, to czy zostaniesz poparzony dopiero w przyszłym życiu? Akcja dzieje się tutaj, więc reakcja również musi nastąpić tutaj. Są one ze sobą powiązane i nie da się ich rozdzielić. Kiedy kochasz, jesteś szczęśliwy. To nie jest tak, że teraz kochasz, ale cierpisz z tego powodu, ponieważ radość odczujesz dopiero w przyszłym życiu – dzięki dobrej karmie z poprzedniego wcielenia.
Starasz się rozłączyć dwie sprawy, których w żaden sposób rozłączyć się nie da. Nienawidząc kogoś, sprawiasz, że to ciebie zaczyna trawić ogień. Złoszcząc się, sprawiasz, że złość sprowadza na ciebie cierpienie. Moim zdaniem w każdej chwili, nieważne, co robisz, uzyskujesz natychmiastowy skutek swojego działania.
Jesteś oszukiwany, ponieważ ci, którzy cię oszukują, nie chcą działać w sprzeczności z własnym interesem. Nie mogą powiedzieć, że twoje ubóstwo to wynik wyzysku ze strony bogaczy – bo to bogacze ich zatrudniają. Na przykład pewien dźiński mnich, Acharja Tulsi… A dźińscy mnisi nie podróżują podczas pory deszczowej. W Indiach jest inaczej niż w Stanach Zjednoczonych – tam pory roku są wyraźnie od siebie różne. Pora deszczowa trwa cztery miesiące, lato trwa cztery miesiące, zima trwa cztery miesiące. Ostatnio, przez atomowe eksperymenty, pory roku zostały zaburzone; gdyby nie to, początek i koniec pory deszczowej byłyby łatwe do przewidzenia. I dźiński mnich nie podróżuje przez cztery miesiące pory deszczowej. Przemieszcza się on przez osiem miesięcy, a przez pozostałe cztery nie podróżuje, ponieważ wtedy ziemia robi się mokra, trawa wysoka i pojawia się w niej dużo insektów, mrówek. Mnich nie może spacerować po trawie, ponieważ jest ona pełna życia. Nie może chodzić po glebie, ponieważ jej wilgoć mogła przyciągnąć jakieś insekty. Mnich musi poruszać się po suchej ziemi, bo tylko wtedy ma absolutną pewność, że niczego nie zabije. Pora deszczowa bezdyskusyjnie nie nadaje się do podróży. Nie wolno mu zresztą mieć ze sobą parasola, ponieważ mógłby on zostać uznany za dobytek. Pora deszczowa byłaby więc jeszcze trudniejsza do podróży. Mnich ma nie więcej niż trzy elementy garderoby – zamokłyby, a przecież nie miałby nawet w co się przebrać.
Wracając… Acharja Tulsi, ten dźiński mnich, pozostaje w jednym miejscu. Razem z nim przebywa siedmiuset innych mnichów, którzy przez osiem miesięcy przemieszczają się po kraju, a przez kolejne cztery osiadają razem z mistrzem w jednym miejscu. To rodzi skomplikowany problem: jedynie prawdziwie bogatych ludzi stać na to, aby zaprosić Acharję Tulsiego do swojego miasta na czas pory deszczowej, ponieważ razem z nim przybywa zawsze siedmiuset innych mnichów. A to dopiero początek, bo razem z siedmiuset mnichami i Acharją Tulsim, który jest dla tej sekty niemal jak papież, przyjadą tysiące wyznawców. Podczas pory deszczowej w Indiach wszystko jest pozamykane, nie ma nic do roboty. W sklepach robi się pusto; ludzie zaczynają grać ze sobą w karty i w szachy. Wszystkie festiwale odbywają się podczas pory deszczowej, ponieważ wtedy każdy ma czas. Ludzie odwiedzają wówczas swoich krewnych, bo w tym czasie nic nie zagraża ich firmom.
Ludzie odwiedzają wtedy religijnych przywódców. Panuje zasada, że każdy odwiedzający automatycznie staje się gościem danego miasta. Zaproszenie Acharji Tulsiego to wydatek rzędu milionów rupii i stać na to jedynie najbogatszych. A jeżeli kogoś na to stać, to musi być biznesmenem. Biznesmen nie jest nieudacznikiem. Nie jest hazardzistą. On wszystko przelicza, i to z odsetkami. Jeśli ma zainwestować – to bardzo dobre słowo – milion rupii w Acharję Tulsiego, to wyciśnie z tego, ile tylko się da, z odsetkami, i nie odejdzie, dopóki inwestycja mu się nie zwróci. Obie strony układu to rozumieją – o tym się nie mówi, ale wszyscy to wiedzą. Acharja Tulsi musi chronić interesy bogaczy, ponieważ bogacze chronią jego interesy. To prosty układ.
Ta zasada obowiązuje również w przypadku innych religii w Indiach. To wszystko dużo kosztuje. Na przykład istnieje inna sekta dźińska, której mnisi żyją w nagości i nie mogą zatrzymywać się w domach, mieszkać z rodzinami, ponieważ to mogłoby wywołać przywiązanie. Mogłyby wystąpić jakieś problemy, mnisi mogliby się rozproszyć. Wolno im zatrzymywać się jedynie w świątyniach. Dźińskie świątynie to najdroższe i najlepsze świątynie w całych Indiach. W obecnych czasach trudno byłoby zbudować coś podobnego. Część z was mogła widzieć dźińskie świątynie na górze Abu, ponieważ miałem w nich swoje obozy medytacyjne – to prawdziwe dzieła sztuki. Wydano na nie bardzo dużo pieniędzy; całe są pokryte marmurami, a budowa jednej takiej świątyni może zająć nawet setki lat. Budowę może rozpocząć pradziadek, aby na otwarciu świątyni było obecne czwarte czy nawet piąte pokolenie. Praca nad świątynią wymaga wkładu wielu specjalistów: artystów, rzemieślników.
Zaproszenie nagiego mnicha – w dźinizmie nadzy mnisi zajmują najwyższą pozycję. Acharja Tulsi nie jest nagim mnichem. Uważa się go za mnicha niższego stopnia. Również pochodzi z dźińskiej tradycji, ale jeśli zapytasz dowolnego wyznawcę nagich mnichów, powie ci: „Acharja Tulsi nie różni się od nas zanadto. Nosi być może trzy sztuki odzieży, a my nosimy sześć, ale to jedyna różnica. Różnica leży w jego mnichach i naszych mnichach”. Nagi mnich dźiński z pewnością udręcza się najmocniej ze wszystkich mnichów na świecie. Nikt nie może mu w tym dorównać – to największy z masochistów.
A zatem zaproszenie nagiego dźińskiego mnicha oznacza, że musisz mieć świątynię, która dorówna jego prestiżowi; inaczej będzie czuł się obrażony. Każde duże miasto traci mnóstwo pieniędzy na wznoszenie świątyń, ponieważ nadzy mnisi mogą zatrzymać się tylko w świątyniach. Dźinów nie ma wielu, ale mają bardzo dużo świątyń rozrzuconych po całym kraju; znajdziesz je nawet w miejscach, gdzie nie ma ani jednej dźińskiej rodziny, ponieważ mnisi podróżują i muszą mieć gdzie się zatrzymać.
Zdziwisz się – zresztą to bardzo zabawnie wygląda – ale dźiński mnich nie może prosić o jałmużnę nikogo innego niż dźina. A tych jest niewielu; w całych Indiach trzysta tysięcy – są jak łyżeczka soli wsypana do oceanu. Istnieją tysiące miast i wiosek, w których nie ma ani jednego dźina. Dźiński mnich musi więc podróżować przez osiem miesięcy, przejeżdżając przez wioski, w których nie ma ani jednego dźina.
Co robi w takiej sytuacji? Dwadzieścia rodzin – w dwudziestu czy pięćdziesięciu autobusach – podąża za takim mnichem. Dlaczego aż tyle? Gdyby potrzeba było jednej dźińskiej rodziny, to wystarczyłby jeden autobus lub samochód. Ale nie, dźiński mnich musi prosić o jałmużnę, a nie wolno mu żebrać tylko od jednej rodziny. To byłoby wbrew jego świętym pismom. W momencie tworzenia pism to prawo miało sens, ponieważ mnichów było zbyt wielu i przez to stawali się brzemieniem dla społeczności. Mnich, który dostaje od rodziny dobre jedzenie, zaczyna do niej wracać codziennie, aż w końcu staje się ciężarem. Inny mnich, dowiedziawszy się o tym, również zacząłby przychodzić do tej samej rodziny.
Stworzono więc regułę, wedle której mnichowi nie wolno przyjmować jałmużny kilkakrotnie od jednej osoby – nawet jeżeli chodziłoby o zaledwie jeden posiłek. Nawet o posiłek musi prosić różne rodziny: trochę jedzenia u jednych, trochę u drugich. Nie wolno mu prosić tych samych ludzi dzień po dniu. Nie wolno mu prosić w miejscu, gdzie poprosił już inny mnich. To rodzi pewien problem; każdy mnich musi prosić o jałmużnę u wielu różnych rodzin.
Tak więc pięćdziesiąt, sześćdziesiąt rodzin podróżuje razem z mnichem, wożąc ze sobą różne rodzaje jedzenia. Potrzebują całego zaplecza, wiozą ze sobą namioty i różne inne rzeczy. Zostało już tylko dwudziestu dwóch nagich dźińskich mnichów. Bycie jednym z nich jest niezwykle uciążliwe, więc kiedy jakiś mnich umiera, nikt nie pojawia się na jego miejsce. To bardzo trudne. A więc kilkadziesiąt autobusów, istny orszak… Namioty, całe miasto stawiane w ciągu jednej nocy, by oczekiwać na przybycie mnicha. Gdy dźińskie świątynie buduje się w miejscach, gdzie nie ma dźinów, trzeba w nich zatrudniać braminów.
Bramini i dźini są wrogami – dźinizm wystąpił przeciwko braminizmowi – ale bramini to jedyni ludzie, którzy potrafią profesjonalnie oddawać cześć, płaci się więc im, aby to robili. Niczego nie czczą naprawdę; jak mogliby oddawać cześć swoim wrogom? Mahawira, którego posąg znajduje się w dźińskich świątyniach, nieustannie krytykował braminów. Bramin oddaje cześć w zamian za zapłatę. Wewnątrz prawdopodobnie przeklina, ale na zewnątrz wychwala, sypie kwiaty i robi wszystko, co każą mu dźini.
O poranku całe miasteczko jest gotowe. W końcu przybywa mnich, doskonale wiedząc o autokarach i tym, że miasteczko zostało wzniesione przez noc. Poprzedniego dnia, gdy tam był, na miejscu nie było ani jednego namiotu. I zna przecież tych wszystkich ludzi – podążają za nim od czterech miesięcy. To muszą być bogaci ludzie, skoro mogą sobie pozwolić na opuszczenie na tak długo pracy, skoro stać ich na wożenie ze sobą całej rodziny… Pory roku bywają problematyczne. W niektórych miejscach spada pięć metrów deszczu, w innych i trzynaście – a ci ludzie podążają za mnichem nawet w góry, ponieważ dźini tworzą swoje święte miejsca właśnie w górach.
Hinduiści tworzą swoje święte miejsca obok rzek. Rzeki zostały przez nich zmonopolizowane, więc dźini zdecydowali, że wybiorą najwyższe szczyty gór i pokażą tamtym głupcom, że rzeki pełne są brudu. W Indiach bowiem do rzeki wrzuca się martwe ciała, popalone, nieżywe zwierzęta… I to mają być święte miejsca? Dźini stworzyli więc swoje święte miejsca wysoko w górach.
Za mnichem podążają autobusy, na wzgórzach powstają miasta namiotów. Dzieje się to w nocy, kiedy mnich śpi, nigdy na jego oczach. Pytałem tych nagich mnichów: „Czy nie zdajecie sobie sprawy z tego, że ci ludzie przez cztery miesiące za wami jeżdżą – te same twarze, te same namioty, te same autobusy? Oni oszukują samych siebie, ale kogo wy chcecie oszukać? Co ma na celu ten cały cyrk?”. Na osobności odpowiadali mi: „Masz rację, ale co możemy zrobić? Ty zawsze uderzasz człowieka tam, gdzie najmocniej boli. Masz talent do tego, aby uderzać w najczulszy punkt. Dobrze wiemy, jak jest, w końcu to trwa cztery miesiące… Wszystko widzimy, ale nie możemy publicznie niczego powiedzieć. Jak byśmy wtedy przetrwali?”.
Mnich jest zależny od innych. A ci inni to biznesmeni, którzy inwestują swoje pieniądze. Chcą, aby mówił on biedakom: „Cierpicie przez złą karmę z przeszłości, a ci bogacze korzystają z dobrej karmy. Jeżeli chcecie także się radować, przestrzegajcie zasad ze świętych pism, podążajcie za regułami stworzonymi przez mistrzów. Dzięki temu w kolejnym wcieleniu staniecie się bogaci”.
Kapłani nawiązują do kolejnego życia – ponieważ z tym obecnym nie mogą nic zrobić. Jedno, co jest dobre w kolejnym życiu, to to, że nikt nie wie, co się w nim wydarzy – czy cokolwiek się wydarzy, czy zupełnie nic; czy ktokolwiek je przetrwa, czy nie. Ta strategia miała dostarczyć racjonalnego wyjaśnienia. Bez jej istnienia świat wypełnialiby ludzie podążający za świętymi pismami, a mimo to cierpiący, żyjący w nędzy i chorobie. Pytaliby oni: „Robimy, co każecie, dlaczego więc cierpimy?”. Odsuńmy tych ludzi na bok, spójrzmy na samych mnichów dźińskich… Jeden z nich umiera na raka – za co cierpi? W całym swoim życiu nie zrobił nic, co można by uznać za złe. Wyjaśnienia trzeba więc szukać w jego przeszłych wcieleniach.
Człowiek cierpi, ponieważ religie nie pomagają wcale zniwelować przyczyn cierpienia. Wręcz przeciwnie, dają mu tyle pocieszenia, aby nigdy nie miał potrzeby nic zmieniać.
Bunt, rewolucja są traktowane tak samo jak nieposłuszeństwo, brak porządku, sianie zamętu – w nadchodzącym życiu będziesz przez nie bardzo cierpiał. Już teraz cierpisz, ale to jedynie przygotowanie do tego, co cię czeka w przyszłości. Kapłani stworzyli więc umowny odstęp pomiędzy tym życiem oraz kolejnym. To wspaniała strategia, ponieważ brakuje jakichkolwiek dowodów na istnienie twojego poprzedniego życia – na to, że popełniłeś jakiekolwiek złe lub dobre uczynki – oraz na to, że istnieje jakiekolwiek kolejne.
Kapłani ubrali wszystko w piękne wytłumaczenie oraz zasłonili brzydką rzeczywistość cudownymi kwiatami. Wąchając je, zapominasz, że za nimi kryje się jedynie śmierdząca rzeka. Odrzuć te kwiaty, a natychmiast zrozumiesz, dlaczego ludzkość cierpi.
Nowym zjawiskiem jest, jak już wspominałem, to, że jeden procent ludzkości może choć w małym stopniu rozwinąć uważność, przebudzić się. I ten jeden procent, świadomy cierpienia, w jakim żyje ludzkość, widzący, że życie to piekło, zadaje pytanie: „O jakim piekle w ogóle mówicie? Nic gorszego niż to, co dzieje się na Ziemi, nie może nas spotkać”. Jeden procent ludzkości zadaje takie pytania. Docierają one również do ludzi mniej obudzonych. Dzięki temu oni również zaczynają odczuwać delikatne rozbudzenie świadomości: „Tak, cierpienie istnieje i jest olbrzymie”.
Politycy cię oszukują. Mówią: „Demokracja zapewni brak cierpienia. Niezależność zapewni brak cierpienia. Socjalizm zapewni brak cierpienia. Komunizm sprawi, że cierpienie zniknie”. Jednak demokracja istnieje, a cierpienie nadal trwa i stale się zwiększa. Państwa ogłosiły niepodległość – nie wszystkie są zniewolone – ale nawet tam cierpienie wcale nie jest mniejsze. Może nawet jest większe, ponieważ teraz nie mogą one już nikogo obwiniać za swoją nędzę – w końcu są niepodległe. Zniewolony kraj przynajmniej może się czymś pocieszać. Tak to wygląda z mojego doświadczenia.
Zanim Indie stały się niepodległe, takie nastroje panowały w całym kraju. W moim domu ciągle spiskowano. Moi dwaj wujkowie ciągle trafiali do więzienia i co tydzień musieli stawiać się na komisariacie w celu potwierdzenia, że nie spiskują przeciwko rządowi i że nie zmienili miejsca zamieszkania. Nie wolno im było opuścić miasta – za to ludzie przychodzili do nich i byli pełni nadziei.
Byłem wtedy mały, ale ciągle zadawałem sobie pytanie: „Oni mówią, że uzyskanie niepodległości zlikwiduje cierpienie. Jak to możliwe? Nie widzę w tym żadnego związku”. Ale ci ludzie mieli nadzieję. Obiecana ziemia znajdowała się dla nich na wyciągnięcie ręki; wystarczył drobny wysiłek, aby jej dosięgnąć. Cierpienie było obecne, ale to nie ty byłeś za nie odpowiedzialny, lecz Brytyjczycy. Możliwość zrzucenia winy na Brytyjczyków dawała ogromne pocieszenie.
Miałem w zwyczaju kwestionować opinie tych wszystkich rewolucjonistów, którzy w tajemnicy odwiedzali mój dom lub czasami mieszkali z nami przez wiele miesięcy. Jeden z nich, znany w całym kraju, Bhavani Prasad Tiwari, był przywódcą partii socjalistycznej. Zawsze kiedy musiał zejść do podziemia, przyjeżdżał do mojej wioski i ukrywał się w moim domu. Nie wychodził przez cały dzień – w wiosce nikt go nie znał. A ja wciąż nie dawałem mu spokoju. Ciągle powtarzał mi: „Zadajesz tak niewygodne pytania, że czasami wydaje mi się, iż znalezienie się w brytyjskim więzieniu byłoby przyjemniejsze niż mieszkanie w twoim domu. Tam przynajmniej dobrze by mnie traktowali”.
Był znanym przywódcą, więc faktycznie dobrze by go tam traktowali – więźniowie polityczni to specjalny rodzaj więźniów: mają wszelkie udogodnienia, dobre jedzenie, dostęp do bogato zaopatrzonej biblioteki. Miałby tam również dużo swobody, ponieważ tacy jak on nie są zmuszani do żadnej pracy. Mają czas na pisanie autobiografii i innych książek – wszystkie książki napisane przez wybitnych indyjskich przywódców powstały w więzieniach. Mogą spacerować. Umieszcza się ich w pięknych miejscach – to nawet nie są więzienia – które tworzy się specjalnie dla nich.
W Punie, naprzeciwko naszego domu, po drugiej stronie rzeki, znajdowała się posiadłość – Aga Khan. Prawdziwy pałac. Byli tam przetrzymywani Gandhi i jego żona. Jego żona tam nawet zmarła i to w tym pałacu znajduje się jej grób. Być może widziałeś ten budynek w Punie – przejeżdżasz przez most i na szczycie wzgórza stoi wspaniała posiadłość.
– Dam ci, co tylko chcesz – powiedziałem kiedyś właścicielowi, ponieważ mieszkał on w Mumbaju i czasami mnie odwiedzał – ale zanim przeprowadzę się do Puny, oddaj mi, proszę, ten dom. Chciałbym mieć tę posiadłość.
Znajduje się ona w najwyższym punkcie Puny, z którego widać całe miasto, i jest to naprawdę przepiękny pałac.
– To skomplikowane – odpowiedział – ponieważ dom należy do mojej matki. Ona jest właścicielką, ale go nie sprzeda, bo przetrzymywano tam Gandhiego, a ona była jego zwolenniczką. Teraz chce zamienić to miejsce w muzeum pamięci poświęcone Gandhiemu. Nic do niej nie dociera. A już tobie to nie sprzeda domu za nic w świecie. W mojej rodzinie nie wolno nawet wymawiać twojego imienia. Kiedy do ciebie idę, muszę mówić, że będę gdzie indziej. Twojego imienia nie wolno nawet wspominać.
Zwolennicy Gandhiego o mnie nie mówią, ponieważ wielokrotnie wypowiadałem się przeciwko Gandhiemu.
Takie piękne pałace zamieniano w więzienia. Otaczają je połacie zieleni i wspaniałe widoki. Bhavani Prasad Tiwari zwykł do mnie mówić: „Lepiej dla mnie, żebym przestał schodzić do podziemia, ponieważ zadajesz bardzo niewygodne pytania”. Odpowiadałem: „Jeżeli nie potrafisz znaleźć na nie odpowiedzi, to co stanie się, twoim zdaniem, gdy państwo zdobędzie niepodległość? Pojawią się wtedy trudne pytania, na które będziesz musiał znaleźć odpowiedzi. Nie potrafisz nawet o nich rozmawiać, a co dopiero rozwiązywać problemy”. I zapytałem go: „W jaki sposób odejście Brytyjczyków – a nie było ich w Indiach wielu – rozwiąże problem ubóstwa tego kraju? Chcesz, bym uwierzył w to, że przed przybyciem Brytyjczyków Indie nigdy nie były biedne?”.
Były, może nawet bardziej biedne niż teraz, ponieważ Brytyjczycy przywieźli ze sobą przemysł i technologię, które usprawniły ten kraj. Zorganizowali edukację: szkoły, uczelnie, uniwersytety. Wcześniej nie miałeś możliwości zdobyć tu wykształcenia – tylko bramini byli wyedukowani i przekazywali sobie nauki z ojca na syna. Cała reszta ludzi nie miała wykształcenia; jest to najłatwiejszy sposób na zniewolenie społeczeństwa. Edukacja bywa bowiem groźna.
Dopytywałem się: „W jaki sposób zlikwidujesz ubóstwo? W jaki sposób pozbędziesz się lęków i cierpienia, którego źródłem wcale nie są Brytyjczycy? Jakiś mąż cierpi z powodu swojej żony – co z tym zrobisz? Brytyjczycy odejdą, w porządku; ale żona i mąż zostaną – co się zmieni?”. On odpowiedział: „Wiem, że to trudne sprawy, ale skupmy się najpierw na odzyskaniu niepodległości”. Rzekłem mu: „Ja wiem, że po odzyskaniu niepodległości problemy zostaną, a może nawet się pogłębią”.
I pogłębiły się. Przez trzysta lat nigdy nie dopuszczono się zamachu na żadnego brytyjskiego gubernatora. Obecnie można zabić nawet premiera. Niepodległość rozbudziła waszą inteligencję! Przez trzysta lat sikhowie pendżabscy nigdy nie mówili o odłączeniu się. Teraz chcą wydzielić własne państwo. Właśnie to dała ludziom niepodległość.
Problem stanowi mniejszość zamieszkująca Pendżab. Wszystkich ich zabiją. Ci ludzie będą musieli stać się sikhami albo zostaną wymordowani. To jest zawsze bardziej skomplikowane niż tylko nadanie niepodległości konkretnemu stanowi. Problemem jest mniejszość narodowa. Dokąd ich wywieźć? Wszyscy zostaną zabici.
Tak się stało w Pakistanie. Kiedy utworzono Pakistan, wszyscy hinduiści, którzy chcieli tam pozostać, zostali wymordowani. Pakistan nic na tym nie zyskał. Nie tak się buduje bogactwo. Pakistan jest teraz biedniejszy niż Indie. Ubóstwo jest większe, ponieważ wzrosła liczba ludzi. Brytyjczycy nie mają nic wspólnego ze zwiększeniem przyrostu naturalnego. To ty produkujesz dzieci.
Przywódcy polityczni rozbudzają w ludziach nadzieje – wielka obietnica jest zawsze gdzieś tam, daleko. Walka o bezklasowe społeczeństwo w Rosji przyniosła im cierpienia na ponad sześćdziesiąt lat: „Już niedługo będziemy mieć społeczeństwo niepodzielone na klasy!”. Kiedy skończy się oczekiwanie? To strategia stara jak świat. Jezus zwykł mówić do swoich wyznawców: „Już niedługo wejdziecie ze mną do Królestwa Bożego. Już niedługo przekonacie się, że ci, którzy za mną podążają, zostaną ocaleni, a cała reszta zostanie zesłana do wiecznego piekła”. Nic takiego jeszcze się nie wydarzyło, a my nawet nie wiemy, czy Jezus faktycznie ma cokolwiek wspólnego z Bogiem.
Obiecał nawet swój powrót. Wydaje mi się, że stracił odwagę – jedno ukrzyżowanie wystarczy! Teraz znowu zostałby ukrzyżowany, tym razem za sprawą Watykanu, ponieważ musiałby wrócić jako chrześcijanin. Papież wydawałby werdykt: „Tego człowieka należy ukrzyżować – to oszust, antychryst. To nie jest nasz Pan, ponieważ nasz Pan powróci w chwale, przybędzie na chmurze. Przecież właśnie tak objawiłby się Pan. A ten mężczyzna zrodził się z kobiety, która nawet nie była dziewicą”. Oni szukają chmury, na której zstąpi Pan, a Pan dawno już uciekł!
Obietnice… Politycy stale rozbudzają nadzieje, ale nic z tego się nigdy nie materializuje. Trzeba zrozumieć jedną rzecz: żadna nadzieja nie pomoże, nie pomogą fałszywe interpretacje. Musisz odrzucić cały ten bełkot i zobaczyć rzeczywistość taką, jaka jest. Prawda jest taka, że świat jest przeludniony; liczba ludzi musi zmaleć o połowę. Około. A patrząc na to, co się dzieje, zdaje się, że liczba ludzi raczej się podwoi. Cierpienie także się podwoi.
Chciałbym, aby ludzi było o połowę mniej – ale do tego potrzebna byłaby inteligencja i zrozumienie. Musisz pojąć, że dzieci nie są darem od Boga. Nie istnieje żaden Bóg, który je zsyła na świat.
Jeden mężczyzna ma w sobie dość nasienia, aby w ciągu swojego życia odtworzyć całą populację Ziemi – jeden człowiek! Podczas każdego orgazmu przepada milion plemników, które mogłyby zamienić się w ludzi. Tego nie robi Bóg, inaczej świadczyłoby to o jego ogromnej głupocie. Jaki sens miałoby dawanie mężczyźnie miliona plemników, skoro kobieta może mieć zapłodnione średnio jedno jajeczko na rok? Oto skąd się bierze źródło problemu: mężczyźni zaczęli mieć wiele żon. Kobiecie nie wolno mieć wielu mężów – mężczyzna może zapłodnić wiele kobiet, ale po co kobiecie wielu mężów? Jeden mężczyzna zapładnia jedną kobietę, a co z resztą? Jadą do Oregonu?
To nie ma nic wspólnego z Bogiem, to prosta biologia. Ludzie muszą zrozumieć, jak działa biologia, i muszą dostać wszelkie możliwe narzędzia, które pomogą im zredukować populację o połowę.
Daruj sobie chodzenie do synagogi, świątyni czy kościoła – dosyć cię już tam naoszukiwali. Przestań prosić ich o rady – tych rabinów, mnichów, kapłanów – bo od tysięcy lat jedyne, co ci dają, to marne pocieszenie.
Musisz odwrócić się od polityków i osób religijnych i skierować swoją uwagę na naukowców. Jeżeli ludzkość chce pozbyć się cierpienia, to musi skupić się na nauce.
Moje wyznanie nazywam nauką duszy. To nie jest religia – to nauka. I tak samo jak nauka funkcjonuje w świecie obiektywnym, tak moja nauka duszy działa w świecie subiektywnym.
Pamiętaj, że zewnętrzna nauka może pomóc ci ograniczyć cierpienie o jakieś dziewięćdziesiąt procent. Kiedy już to zrobisz, kiedy usuniesz fizyczny i biologiczny ból – nauka bardzo łatwo może się z nimi rozprawić – wtedy w oczywisty sposób zrozumiesz pozostałe dziesięć procent. W tej chwili te dziewięćdziesiąt procent cię przytłacza.
Kiedy się tak stanie, zobaczysz, że cierpienie, jakie do tej pory znałeś, to nic takiego; te ostatnie dziesięć procent to dopiero prawdziwa udręka. Można je zlikwidować jedynie dzięki spojrzeniu w głąb siebie – nazwij to medytacją, świadomością lub uważnością.
Te dziesięć procent cierpienia niesie ze sobą ogromny ciężar. Dziewięćdziesiąt procent to przy tym nic, to zwykły głód – potrzebujesz jedzenia, potrzebujesz schronienia, potrzebujesz zatrudnienia i w tym wszystkim może ci pomóc nauka.
Odrzuć kapłanów. Oni w przyszłości się do niczego nie przydadzą. Kapłan już dostatecznie namieszał. Skup się na nauce, a zobaczysz, jak otwiera się w tobie nowy wymiar, wymiar, o którego istnieniu nie miałeś pojęcia.
On zawsze istniał – ale człowiek głodny nie myśli o znaczeniu życia. Człowiek głodny nie myśli o pięknie kwiatu; po prostu jest głodny. Nie porozmawiasz z nim o muzyce, poezji czy malarstwie. To byłoby upokorzenie go; to byłaby obelga, jawna obelga. Kiedy jednak powierzchowne problemy znikną, to po raz pierwszy w życiu zacznie on poszukiwać odpowiedzi na pytania egzystencjalne, w zrozumieniu których może pomóc jedynie nauka subiektywna.
Religia nie ma przyszłości. Obiektywna nauka ma przyszłość w rozwiązywaniu obiektywnych problemów, a subiektywna nauka w rozwiązywaniu twoich wewnętrznych rozterek. Jedna zaopiekuje się twoją fizycznością i stroną biologiczną, druga zajmie się psychologią i twoim rdzeniem – twoją duszą.
Rozdział 2
Osho,
co sądzisz o filozofii braku przemocy, a w szczególności o chrześcijańskiej koncepcji nadstawiania drugiego policzka?
Nie jestem filozofem. Filozof o wszystkim rozmyśla. Do wszystkiego podchodzi poprzez umysł. Moje podejście nie ma nic wspólnego z umysłem. Jest przeciwstawne filozofii. To nie rozmyślanie o przedmiotach czy ideach, lecz wnikliwe postrzeganie, możliwe jedynie wówczas, gdy umysł odłożysz na bok, gdy patrzysz poprzez ciszę, nie logikę. Postrzeganie to nie to samo co rozmyślanie.
Wschodzi słońce – gdy o tym pomyślisz, przegapisz całe zjawisko, ponieważ myśląc, oddalasz się od niego. Dzięki myśleniu możesz się przenieść na odległość wielu kilometrów, a nie ma niczego szybszego od myśli.
Kiedy postrzegasz wschód, to jedno jest pewne – nie rozmyślasz o nim. Tylko nie myśląc, możesz go zobaczyć. Myślenie jest jak welon zasłaniający wzrok. Dodaje rzeczywistości własny kolor i idee. Uniemożliwia rzeczywistości przedostanie się do ciebie, narzuca swoje spojrzenie – deformuje rzeczywistość.
Dlatego właśnie żaden filozof nigdy nie poznał prawdy. Wszyscy o niej rozmyślali. Rozmyślanie o prawdzie nie jest natomiast możliwe. Albo ją znasz, albo nie. Jeśli ją znasz, to nie musisz o niej myśleć. Jeśli jej nie znasz, to jak możesz o niej rozmyślać? Filozof myślący o prawdzie jest jak ślepiec myślący o świetle. Jeżeli masz sprawne oczy, to nie zastanawiasz się, jakie jest światło, po prostu je widzisz.
Widzenie to zupełnie inny proces – jest on produktem ubocznym medytacji.
Nie chciałbym, aby moja droga życia nazywana była filozofią, ponieważ ona nie ma z filozofią nic wspólnego. Możesz nazywać ją filozją, philosia. Słowo philo oznacza ‘miłość’; sophy to ‘mądrość’, ‘wiedza’ – a zatem filozofia to ‘umiłowanie wiedzy’. W słowie philosia philo nadal oznacza ‘miłość’, a sia to ‘dostrzeganie’, ‘widzenie’, nie jest to więc umiłowanie wiedzy, lecz umiłowanie istnienia – nie mądrości, lecz doświadczania.
Trzeba o tym pamiętać. Dla Mahatmy Gandhiego brak przemocy był filozofią; dla mnie to nie jest filozofia, lecz filozja właśnie. To dlatego stale ścierałem się z filozofami i myślicielami Gandhiego.
Gandhi napisał swoją autobiografię zatytułowaną Moje poszukiwania prawdy. To kompletny absurd, bo nie da się poszukiwać prawdy. Kiedy jesteś wyciszony, prawda po prostu jest obecna; kiedy nie jesteś wyciszony, prawdy nie ma. Gdy zapadasz się w ciszę, prawda nie objawia się przed tobą jak jakiś przedmiot, lecz nagle odkrywasz, że to ty jesteś prawdą. Nie ma tu na co patrzeć. Patrzący staje się tym, co widziane, obserwator staje się obserwowanym – podział znika. Nie ma tu mowy o rozmyślaniach. Nie ma tu wątpliwości ani wiary – nie ma żadnej idei.
Gandhi próbował eksperymentować z prawdą. To sugeruje, że wiedział, czym ona jest; jak inaczej mógłby z nią eksperymentować? Człowiek, który wie, czym jest prawda, nie musi z nią eksperymentować. Żyje nią – nie ma innej możliwości. Dla Gandhiego wszystko jest filozofią; dla mnie wszystko jest filozją. Gandhi to myśliciel; ja nie jestem myślicielem. Moje myślenie nie jest umysłowe, lecz egzystencjalne. Określenie „brak przemocy” mi się nie podoba, nie jest w moim stylu, ponieważ jest zaprzeczeniem. Przemoc jest słowem wyjściowym, a brak przemocy staje się jej zaprzeczeniem. Nikt jakoś nie zwrócił uwagi, że to określenie umacnia przemoc i zmienia ją w coś pozytywnego; „brak przemocy” staje się jedynie zaprzeczeniem.
Ja uważam, że jest to szacunek do życia; nie używam sformułowania „brak przemocy”. „Szacunek dla życia” to pozytywne określenie; wtedy brak przemocy po prostu wydarza się naturalnie. Jeżeli odczuwasz szacunek do życia, to jak mogłaby wypełniać cię przemoc? Możesz co prawda wyzbyć się przemocy, a mimo to nie szanować życia.
Poznałem dobrze tych tak zwanych pozbawionych przemocy ludzi. W Kalkucie dźini mają pewne niezwykle ważne miejsce. We wszystkich dużych miastach – Mumbaju czy Kalkucie właśnie – dźini to bogacze. Będąc z Kalkucie, doświadczyłem tam czegoś nad wyraz dziwnego; gdy zobaczyłem to po raz pierwszy, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Mieszkałem w domu niezwykłego mężczyzny, Sohanlala Dugara. Był niezwykły pod wieloma względami. Kochałem tego człowieka – był bardzo barwną postacią, zmarł siedem lat temu. Kiedy się poznaliśmy miał siedemdziesiąt lat, dożył do dziewięćdziesiątki; tak, był stary.
Poznał mnie w Dżajpurze, który był jego miastem rodzinnym, a zaprosił mnie do Kalkuty, ponieważ tam prowadził swój biznes. Kontrolował rynek srebra; nie tylko w Indiach, ale w całej Azji. Nazywano go Srebrnym Królem. Słyszałem o nim wcześniej, ale nie miałem pojęcia, jakim jest człowiekiem. Kiedy odwiedził mnie pierwszy raz w Dżajpurze, dotknął mojej stopy – staruszek ubrany po radżastańsku, z żółtym turbanem, wyglądający bardzo starożytnie – wyjął z kieszeni płaszcza plik banknotów i chciał mi je wręczyć.
– Teraz ich nie potrzebuję – powiedziałem. – Podaj mi swój adres, a kiedy będę w potrzebie, upomnę się o nie i jeśli wtedy nadal będziesz posiadał te bogactwa i miał nastrój, aby je rozdać, to mi je dasz. W tej chwili ich nie potrzebuję, a po co niepotrzebnie dokładać sobie problemów? Wyruszam w trzydziestosześciogodzinną podróż, a te banknoty byłyby dla mnie kolejnym zmartwieniem. Nie mógłbym spać ze strachu, że ktoś mi je zabierze. Proszę, zatrzymaj je.
On się rozpłakał, z oczu poleciały mu łzy. Zdziwiony zapytałem:
– Czemu płaczesz? Przecież nie powiedziałem niczego, co mogłoby cię urazić.
– Nic nie jest w stanie urazić mnie bardziej. Jestem biedakiem, ponieważ jedyne, co posiadam, to pieniądze. Chcę zrobić coś dla ciebie, bo darzę cię ogromną sympatią, ale jestem biedakiem: oprócz pieniędzy nie mam nic. Odrzucając moje pieniądze, odrzucasz mnie, ponieważ ja nie mam nic innego. Proszę, weź te banknoty. Jeżeli chcesz, to je spal, nawet teraz. Jeżeli chcesz, wyrzucić je, wyrzuć je teraz. To twoja sprawa. Pamiętaj tylko, żeby nigdy więcej nie odrzucać moich pieniędzy, ponieważ wtedy odrzucasz mnie. Nie mogę zaoferować ci nic innego.
Jego łzy były szczere i autentyczne, a to, co powiedział, miało sens, powiedziałem więc:
– Dobrze, daj mi swoje pieniądze, łącznie z tymi, które trzymasz w kieszeniach.
– Owszem, mam więcej pieniędzy. Jesteś człowiekiem, którego poszukiwałem. – Wyjął wszystkie banknoty, pokazał mi puste kieszenie i powiedział: – Teraz nie mam już nic, ale właśnie takiego człowieka szukałem.
To wtedy zaprosił mnie do Kalkuty. Niedaleko jego miejsca zamieszkania znajdowała się dźińska kolonia. Dźini zwykle mieszkają razem, ponieważ nie chcą zadawać się z „ludźmi gorszego gatunku”. Wydaje im się, że są najlepsi, najbardziej czyści, najbardziej religijni. Kiedy tam byliśmy, powiedział do mnie:
– Pokażę ci coś, co na pewno cię zdziwi.
Zaprowadził mnie do jednego ze swoich pokoi, otworzył okno i rzekł:
– Spójrz na zewnątrz.
I spojrzałem… Nie mogłem się jednak zorientować, co tam się dzieje. Za oknem stało co najmniej sto łóżek, bez materacy, a na nich leżeli ludzie próbujący spać.
– O co tu chodzi? – spytałem. – Dlaczego nie ma materacy ani poduszek? To musi być niewygodne. Widać, że wiercą się i przewracają z boku na bok.
– Nie rozumiesz tego, co widzisz. To dużo głębsze zagadnienie: ci ludzie zostali wynajęci przez dźinów.
– Wynajęci? Do czego?
– Do spania na tych łóżkach.
– Ale jaki to ma sens?
Wytłumaczył mi. W gorących miejscach, takich jak Indie, jest bardzo dużo insektów. Jest też jeden robak, nazywasz go pluskwą, który żyje w łóżkach. I dźinom nie wolno tych pluskiew zabić, ponieważ wyznają filozofię braku przemocy. Nie wolno im ich zabić, ale jeżeli nikt nie śpi w łóżkach, robaki same umierają – dlatego zatrudniani są tamci ludzie. Dostajesz pięć rupii za noc: śpisz za to na łóżku pełnym robaków wysysających z ciebie krew.
Ludzie wyznający filozofię braku przemocy niekoniecznie szanują życie. Co to za biznes? Ratują robaki, a co z ludźmi? Dźini o tym nie myślą. Płacą, więc nie widzą problemu. Przecież ci ludzie zgodzili się spać na tych łóżkach i jeszcze dostają za to pieniądze.
Pomyśl tylko, jak można stawiać ludzi w takiej sytuacji. Bo trzeba być w bardzo trudnej sytuacji, z jakiegoż innego bowiem powodu człowiek godziłby się za pięć rupii rujnować sobie życie? Być może jego matka umiera, może żona znajduje się w szpitalu, może ojciec uległ wypadkowi i tych pięć rupii potrzebnych jest na lekarstwa, na jedzenie czy na coś innego. Każdego dnia ustawia się kolejka chętnych i wcale nie wszyscy się dostają. Jest tylko sto łóżek, więc każdy, kogo wezmą, czuje się szczęściarzem. Ci, którzy im płacą, zbierają zasługi. Stan ich kont w przyszłym życiu się powiększa – ocalają tyle pluskiew! To bardzo dziwny rodzaj miłości do pluskiew…! Ci ludzie w ogóle nie myślą o człowieku męczącym się całą noc na łóżku. Przecież mu płacą, więc gdzie tu miejsce na poczucie winy?
Chcę, abyś zapamiętał: człowiek niestosujący przemocy niekoniecznie szanuje życie. Natomiast ten, kto szanuje życie, nigdy nie będzie stosował przemocy – to naturalne następstwo. Brak przemocy u takiej osoby będzie mieć zupełnie inny smak. To będzie coś zupełnie innego niż u Mahatmy Gandhiego.
Przykład: Gandhi naucza swoich uczniów braku przemocy i sam stara się żyć zgodnie z tymi zasadami. Nie jest oszustem; oddaje się tej idei całkowicie, choć to, w co wierzy, jest niesłuszne. Ma szczere intencje, w to nie można wątpić, ale jego inteligencja jest wątpliwa. Człowiek z silnym przekonaniem, ale niską inteligencją jest groźniejszy niż ktokolwiek inny, ponieważ intencje bywają ślepe. Gandhiemu wydawało się, że uczy braku przemocy, gdy tymczasem uczył ludzi przemocy wobec samych siebie.
Mój sposób życia nigdy do czegoś takiego nie doprowadzi. Szacunek do życia to także szacunek do siebie samego. Jeżeli szanuję życie na zewnątrz, to jak mógłbym nie szanować własnego życia?
Głęboka cisza nie rozróżnia, co jest moje, a co twoje. Życie to po prostu życie – jeden przepływ. Jesteśmy ze sobą złączeni niewidzialnymi nićmi. Jeżeli zrobię krzywdę tobie, to skrzywdzę także siebie. Jeżeli skrzywdzę siebie, to krzywdzę również ciebie.
Chcę, aby ten podział stał się jasny. To delikatne różnice. Człowiek, który nie chce stosować przemocy, będzie bardzo uważał na innych – zbyt mocno! Nie odczuwa on szacunku do życia, więc staje się ono dla niego jedynie ideologią. Uważa, że to jest dobre, że to właściwa ścieżka, a przez to będzie pełen przemocy wobec samego siebie. Przemoc, którą skierowałby na innych, zwróci się ku niemu.
Doświadczyłem tego u innych, na przykład u myśliwych, którzy są pełni przemocy – są zabójcami. Niedaleko mojego uniwersytetu, jakieś trzysta kilometrów, znajdował się rezerwat – jeden z najpiękniejszych parków narodowych w Indiach, Kanha Keshali. Rozległy na setki kilometrów, z każdym chyba gatunkiem dzikich zwierząt – znajdziesz tam wszystko. Polowanie było tam zabronione, jedynie specjalni goście wicekróla, gubernatora, premiera, prezydenta, sekretarza generalnego mogli tam polować. Specjalnym gościom wolno było polować, ale dla innych polowanie było całkowicie zakazane.
Zawsze gdy miałem czas, jeździłem do Kanha Keshali. Tamtejszy dom wypoczynkowy znajduje się w bardzo pięknym miejscu, nad rozległym jeziorem, otoczony zielenią. Całymi dniami można tam nie spotkać żadnego człowieka, ale nocą widać tysiące wędrujących jeleni. Oczy jelenia w mroku wyglądają niemal jak płomienie. Tysiące jeleni wędrują nocami, a jeżeli jest pełnia, widać tysiące małych światełek poruszających się jedno za drugim. Jelenie przychodzą nad jezioro napić się wody. Przychodzi tam również wiele innych zwierząt; trzeba jedynie siedzieć w domku, aby zobaczyć lwy czy tygrysy.
Raz na jakiś czas natykałem się na grupkę myśliwych – to wyjątkowi ludzie. Zaskoczyła mnie pewna rzecz, mianowicie myśliwi pełni są przemocy, a jednocześnie pełni miłości i bardzo przyjaźni. Wielokrotnie miałem do czynienia z ludźmi nastawionymi pokojowo, lecz pozbawionymi miłości i w żadnym razie nieprzyjaznymi. Kontrast był tak ogromny, że postanowiłem się przyjrzeć temu zjawisku. O co w tym chodziło? Zaprzyjaźniłem się z wybitnymi myśliwymi z Indii, z królami i książętami – w Indiach było bardzo wielu maharadżów i książąt, i wszyscy oni polowali. Wystarczy wejść do pałacu maharadży, żeby dowiedzieć się, ile lwów zabił – wszystkie wystawione są na widok publiczny. Cały dom wypełniają martwe, zakonserwowane, wypchane zwierzęta, napawające właściciela domu dumą.
Zacząłem się zaprzyjaźniać z tymi ludźmi i odkryłem, że wszyscy oni są niezwykle mili, kochający, bardzo prości i naprawdę niewinni. Człowiek zabijający setki lwów przypomina dziecko. Brak mu arogancji i egoizmu, jakim cechują się dźińscy czy gandyjscy zwolennicy braku przemocy. Myśliwy to prosty człowiek. Zdaje on sobie sprawę z tego, że nie jest święty. Ci, którzy nie stosują przemocy, od razu myślą, że są święci, że są lepsi, że znajdują się wyżej niż inni. Ich egoizm jest bardziej brutalny niż jakiegokolwiek myśliwego zabijającego zwierzęta.
Zwolennicy braku przemocy nie stosują jej fizycznie, ale psychologicznie są bardzo brutalni. Na każdy możliwy sposób próbują pokazać swoją wyższość. I jeszcze jedna rzecz: przemoc, której taki człowiek stara się unikać, tak po prostu nie znika; nic tak po prostu nie znika. Umysł takiego człowieka jest wypełniony przemocą. Jeżeli nie pozwolisz mu przelać jej na innych, to zwróci się przeciwko samemu sobie.
Ludzie wyzbywający się przemocy znęcają się nad sobą na wiele sposobów. I są bardzo pomysłowi w tej kwestii. Przemoc nie znika; zmienia tylko swoje oblicze. Gandhi był bardzo brutalny wobec samego siebie – wystarczył byle pretekst, żeby rozpoczął głodówkę. A głodzenie się to przemoc. Jeżeli odmawiasz jedzenia innej osobie, to jest to znęcanie się. Dlaczego więc zagłodzenie siebie miałoby nie być formą przemocy? Skąd te podwójne standardy?
To, czy głodzę ciebie czy siebie, nie ma znaczenia; trzeba zastosować te same zasady, te same standardy: jestem pełen przemocy, okazuję ją twojemu ciału albo swojemu własnemu ciału. Bycie brutalnym wobec kogoś niesie ryzyko odwetu – ten ktoś może próbować mnie powstrzymać; bycie brutalnym wobec siebie jest niezwykle proste. Co twoje ciało może ci zrobić? Nie zemści się, nie powstrzyma cię. Nie może się bronić. Osoba stosująca przemoc wobec innych przynajmniej mierzy się z kimś, kto potencjalnie może się próbować bronić lub próbować się odegrać. Osoba stosująca przemoc wobec samego siebie jest bardzo przebiegła – znalazła sobie najbardziej bezbronną i bezradną ofiarę. Z własnym ciałem możesz przecież zrobić wszystko.
Istnieją zakony mnichów biczujących się codziennie rano, dopóki z ich ciał nie zacznie sączyć się krew. Uważa się ich za świętych! W Aleksandrii był pewien chrześcijański święty, który spędził życie na kilkunastometrowym filarze – było na nim jedynie tyle miejsca, żeby móc usiąść. Mężczyzna spędził tam trzydzieści lat. Spał tam; ludzie przynosili mu jedzenie, które musiał wciągać na górę za pomocą lin. Nawet wypróżniał się na filarze… A mimo to cały czas uważano, że prowadzi on po prostu niezwykle surowy tryb życia. Ludzie przyjeżdżali z daleka, aby oddać hołd temu szaleńcowi. Nic innego sobą nie reprezentował, a mimo to nawet królowie oddawali mu cześć. Co on takiego robił? Przecież jedynie znęcał się nad samym sobą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki