Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cykl „Prawdziwe życie” to manifest bezcennego daru indywidualności – zarówno wolności, jak i odpowiedzialności związanej z życiem w zgodzie z własnym światłem, wolnym od pojęć i ideologii narzuconych przez innych – niezależnie od tego, czy są to rodzice, nauczyciele, księża lub politycy.
Wyzwanie polega na tym, aby nie brać niczego za pewnik, nie pozostawiać niezbadanego żadnego tematu tabu. Odważnie wkroczyć w nieznane, nie mając pojęcia, co się stanie: z kreatywnością i wrażliwością, ale bez przyjętej ideologii.
Osho porusza odwiecznie nurtujące ludzkość kwestie – istotę wiary w Boga, sens współczucia, co się dzieje, gdy umieramy. Dzieli się historiami z własnego życia, wnosi nowe spostrzeżenia do starych przypowieści oraz tworzy nową, bardziej autentyczną narrację o tym, co my, ludzie, robimy na tej planecie i dlaczego tu jesteśmy.
Osho mówi: „Musisz przejść transformację i tylko ty możesz to zrobić. Z wyjątkiem ciebie nikt inny nie może tam dotrzeć. To właśnie piękno ludzkiej duszy: jest ona absolutnie niedostępna dla nikogo. Nikt nie może dotknąć twojego wnętrza”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 365
Seria książek Osho „PRAWDZIWE ŻYCIE” bazuje na odpowiedziach na pytania zadane Osho przez uczestników spotkań medytacyjnych, którzy przybyli z całego świata.
Osho tak się wyraził na temat zadawania pytań:
Jak zadawać pytania, które mają znaczenie? Nie pytania intelektualne, lecz egzystencjalne. Nie takie, które pozwolą pozyskać nową wiedzę, ale takie, które pomogą prawdziwie żyć. Trzeba zapamiętać kilka wskazówek.
Bez względu na to, o co pytasz, nigdy nie zadawaj stereotypowych pytań. Pytaj o to, co aktualnie dotyczy ciebie, co ma dla ciebie znaczenie, co ma szansę cię zmienić. Zadawaj pytania, od których zależy twoje życie.
Nie stawiaj książkowych, zapożyczonych pytań. Nie przypominaj sobie pytań zadawanych w przeszłości, bo zada je twoja pamięć, nie ty sam. Nie istnieje prawdziwa odpowiedź na zapożyczone pytanie. Nawet jeśli ją otrzymasz – ani ona nie dotrze do ciebie, ani ty nie dotrzesz do jej sedna. Zapożyczone pytania są bez znaczenia. Zadawaj pytania, które ty chcesz zadać naprawdę. Mówiąc „ty”, mam na myśli ciebie w tej konkretnej chwili, tu i teraz. Pytając o coś, co nurtuje cię w danej chwili, zadajesz pytanie egzystencjalne, które pochodzi nie z twojej pamięci, ale z twojej istoty.
Nie zadawaj pytań o to, co po usłyszeniu odpowiedzi nie spowoduje w tobie żadnej zmiany. Ktoś może na przykład zapytać o Boga: „Czy Bóg istnieje?”. Postaw to pytanie tylko wtedy, kiedy odpowiedź może cię zmienić. Jeśli dowiesz się, że Bóg istnieje, spowoduje to w tobie zmiany idące w jakimś kierunku, a jeśli okaże się, że nie istnieje – zmiany pójdą w inną stronę. Jeśli jednak udzielona ci odpowiedź nie spowoduje w tobie żadnych zmian, to pytanie nie miało żadnego znaczenia. Wynikało z ciekawości, nie z potrzeby poszukiwania.
Pamiętaj więc, żebyś pytał tylko o to, co jest dla ciebie ważne. Wtedy odpowiedź będzie miała dla ciebie wartość.
Kiedy jesteś prawdziwy, autentyczny, przeżywasz swoje życie samodzielnie, tak jak tego pragniesz, nie posługując się wskazówkami otrzymanymi od rodziców, kapłanów, polityków… Jeżeli każdego dnia wchodzisz w nieznane, nie wiedząc, czego się spodziewać, z ogromną kreatywnością, wrażliwością, uważnością, ale bez żadnej ugruntowanej ideologii… Kiedy doświadczasz nowych obszarów, wspinasz się na nowe szczyty – to na pewno nie jesteś już częścią tłumu.
Tłum nienawidzi indywidualistów z prostej przyczyny – są oni tak odmienni… Nienawidzi ich dlatego, że są buntownikami. Nienawidzi ich dlatego, że niełatwo ich zniewolić; a mówiąc szczerze, ich wcale nie można zniewolić. Nienawidzi ich za ich inteligencję, za radość, którą odczuwają, za kreatywność. Pragnie ich zniszczyć.
Dlatego ludzie obawiają się życia; ma ono w sobie wiele niebezpieczeństw. Ścieżka życia pełna jest zagrożeń. Nigdy nie wiadomo, co zdarzy się za chwilę, wszystko jest możliwe. Nie możesz żyć według tego, czego się spodziewasz. Życie nie ma obowiązku wypełniać twoich pragnień. Możesz żyć z otwartym sercem, ale nie możesz żyć, wciąż czegoś oczekując. Im więcej się spodziewasz, tym większa będzie twoja frustracja.
Zdarzy się, że zabłądzisz. Po śmierci nie będziesz błądzić; w życiu będzie ci się to zdarzać. Bo żyjąc, popełniasz błędy. Jeśli chcesz żyć naprawdę, to musisz popełniać błędy, nie unikniesz pomyłek. Pamiętaj, żebyś nigdy się tego nie bał, bo inaczej będzie cię paraliżował strach. Popełniaj błędy, myl się. I tylko pamiętaj jedno: nie popełniaj dwa razy tego samego błędu. Jeden raz wystarczy. Wymyślaj nowe błędy, ryzykuj nowe pomyłki. Nie wpadaj ciągle w tę samą dziurę; znajdź sobie nowe. Popełniając błędy, schodząc na manowce, rozwijasz się. Jest to jedyna droga rozwoju.
Życie jest niebezpieczne; śmierć jest bardzo przytulna, bardzo komfortowa. Z jakim niebezpieczeństwem możesz się zmierzyć, leżąc w grobie? Nie masz żadnych problemów, nic cię nie denerwuje. Nie możesz zbankrutować, nie może cię porzucić żona, nie możesz już nawet umrzeć. Śmierć przynosi pełne bezpieczeństwo. Życie nie jest bezpieczne, i wszystko się może zdarzyć. Życie pełne jest wypadków.
Osho, Beyond Psychology
Rozdział 1
Osho,
Alan Watts opisał kiedyś wszechświat w następujący sposób: „To tak, jakby Bóg grał w grę”. Ale jeżeli nie ma Boga, to kto gra i co to w ogóle jest za gra?
Alan Watts był miłym facetem, ale to stwierdzenie zostało zaczerpnięte z hinduskiej mitologii. Korzystał z niej przez całe swoje życie, choć na Zachodzie uważano, że są to jego oryginalne opinie.
Odebrał on wykształcenie jako chrześcijański ksiądz, a co za tym idzie, zdobył pewną wiedzę na temat religii – po to tylko, żeby udowadniać, iż chrześcijaństwo jest najlepszą, najwyższą i najprawdziwszą spośród nich. Jednakże zapoznawszy się z hinduizmem, nie był już w stanie twierdzić, że religia chrześcijańska jest najlepsza na świecie. Dlatego uważam, że był miłym facetem. Był po prostu uczciwy.
Odrzucił kapłaństwo i żył na pograniczu ubóstwa. Pozostawał pod ogromnym wrażeniem religii Wschodu i wyobrażał sobie hinduską ideę Boga prowadzącego grę. W hinduizmie nazywają to leela. Wszystkie pozostałe religie wierzą, że Bóg stwarza świat i że jest to poważny, odpowiedzialny proces. Jedynie hinduizm nie traktuje tego z taką powagą, twierdząc, że jest to zabawa w chowanego. Bóg jest tym, który się chowa, Bóg jest tym, który szuka. To Bóg kryje się w mężczyźnie, to Bóg kryje się w kobiecie. Według hinduizmu egzystencja składa się z tego, co nazywamy Bogiem; nie zachodzi tu proces tworzenia, który kojarzy się z chrześcijaństwem, judaizmem czy islamem; i te religie mają problem z wyjaśnieniem go.
Przede wszystkim powstaje pytanie: dlaczego Bóg powinien tworzyć? Czy ma taką potrzebę? Tworzymy coś, ponieważ jest nam to potrzebne. Budujesz dom, ponieważ potrzebujesz schronienia. Tworzysz, ponieważ masz jakieś pragnienie, które chcesz spełnić. Czy Bóg ma pragnienia? Jeśli tak, to jaka jest różnica pomiędzy człowiekiem a Bogiem? Czy Bóg czegoś potrzebuje? Jeżeli nawet Bóg realizuje jakieś swoje potrzeby, to tym bardziej nikt z was nie będzie w stanie się od nich uwolnić. Potrzeby będą podążać za wami jak cienie, dokądkolwiek się udacie. Nigdy się od nich nie uwolnicie! Dopóki nie pozbędziecie się potrzeb, pragnień, pożądania, jesteście niewolnikami i nimi pozostaniecie. Bóg, który ma potrzebę tworzenia, także jest niewolnikiem.
Bardzo ważne są tego skutki. Czy tworzenie było dla Boga obowiązkowe czy opcjonalne? Bo jeśli było obowiązkowe, to Bóg nie jest wszechmocny. Ktoś ponad nim wydał mu polecenie, aby zaczął tworzyć. Nie miał wyboru, musiał to zrobić. Jeśli zaś twierdzić, że było opcjonalne, to zastanówmy się, dlaczego zdecydował się stworzyć świat, jeśli mógł go nie tworzyć? Musi być jakiś powód, dla którego dokonał takiego, a nie innego wyboru.
Jaki powód mógł mieć Bóg, żeby wybrać stworzenie? Bo taki powód staje się ważniejszy niż sam Bóg. Jeśli nawet Bóg musi zachowywać się racjonalnie, to po co sobie nim zawracać głowę? Powinieneś pomyśleć o byciu racjonalnym, o podążaniu za racją, której nawet Bóg nie może odrzucić.
Dlaczego Bóg zdecydował się stworzyć świat w konkretnej chwili, w określonym czasie? Co robił wcześniej? Przez całą wieczność był bezrobotny. Co robił przez cały ten czas? Spał? Był nieprzytomny? A może pijany? I nagle pewnego dnia zaczął tworzyć. Nie ma żadnego powodu podawanego przez teologię chrześcijańską, religię muzułmańską czy judaizm, dla którego Bóg doznał nagłej potrzeby tworzenia. Dodajmy też, że potrzeba tworzenia ma podłoże biologiczne, seksualne. Tak, tak, energia seksualna w tobie jest energią kreatywną.
Kobiety nie są wielkimi artystkami, poetkami, nie tworzą wiekopomnych dzieł malarskich ani rzeźbiarskich. Ich potrzeba tworzenia spełniona jest dzięki przynoszeniu na świat dzieci. Jeśli urodzisz dziecko, żywe, promienne – co może się z tym równać? Jeśli namalujesz obraz, jakkolwiek piękny, nadal pozostaje on rzeczą martwą. Możesz stworzyć muzykę, możesz napisać piosenkę. Nie da się jednak ich przyrównać do dzieła, jakim jest dziecko.
Wystarczy, że popatrzysz w oczy dziecka, i wszystkie malowidła świata tracą znaczenie. Dziecko się uśmiechnie i nagle wszystkie znane ci piosenki stają się nudne. Dziecko zaczyna chodzić, a ty patrzysz na radość wypływającą z jego wysiłku i zapominasz o nauce, o sztuce. Nic nie może równać się z faktem, że dziecko zrobiło pierwszy krok. A czy przypominasz sobie tę ogromną radość, kiedy wypowiedziało swoje pierwsze słowo?
Matka obserwuje dziecko od pierwszych chwil, wyczuwa jego pierwsze ruchy. Matka doświadczona, która urodziła już jedno dziecko lub dwoje, jest nawet w stanie określić, czy nosi w łonie chłopca czy dziewczynkę. Dziewczynki zachowują się spokojnie, chłopcy zaś bardzo wcześnie zaczynają kopać – spieszą się na ten świat. I ta tendencja trwa przez całe życie.
Kobieta ma w sobie poczucie stabilizacji, ugruntowania, wyśrodkowania, którego nie posiada mężczyzna. On się ciągle spieszy i nawet na urlopie nie może wysiedzieć spokojnie. Zaczyna reperować zegar, który chodził prawidłowo. Rozbiera go na części. Zegar nie był zepsuty, zepsuty jest mężczyzna! Nie jest w stanie usiedzieć na miejscu. Otwiera maskę swojego samochodu, zaczyna coś majstrować i robi straszny bałagan. A po takim urlopie będzie bardziej zmęczony niż w ciągu tygodnia pracy. Tak bardzo męczy go siedzenie w jednym miejscu.
Usłyszałem…
Kobieta zatrudniła pielęgniarkę, która miała opiekować się kilkorgiem jej dzieci. Powiedziała do niej: „Dzisiaj wrócę do domu późno. Dzieci na pewno będą sprawiały sporo kłopotów, ale nic na to nie poradzę. Muszę pójść na pogrzeb. Umarł bliski krewny. Proszę uzbroić się w cierpliwość i spróbować je wszystkie ułożyć do snu”.
Kiedy kobieta wróciła późnym wieczorem, zapytała, czy wszystkie dzieci już śpią. Pielęgniarka odpowiedziała jej, że wszystkie już śpią. I dodała, że były grzeczne i tylko jedno sprawiało tak dużo kłopotów, że musiała je zbić.
Kobieta zapytała, które z dzieci było tak niegrzeczne, a kiedy pielęgniarka wskazała, stało się jasne, że chodzi o męża, ojca dzieci. Pielęgniarka tłumaczyła się: „Proszę mi wierzyć, że naprawdę był niegrzeczny. Cały czas robił, co chciał. Udało mi się jakoś upilnować pozostałe dzieci, ale z tym dużym nie dawałam sobie rady. Najpierw pomyślałam, że nie rozumie naszego języka. Dałam mu kilka klapsów i na siłę położyłam do łóżka. On jednak ciągle siadał i próbował uciekać”.
Tak, mężczyzna jest niezmordowany.
Matka bardzo wcześnie wyczuwa, czy nosi w łonie chłopca czy dziewczynkę. Jest szczęśliwa, że urodzi dziecko, że będzie pomagała mu dorastać, i dlatego nie potrzebuje innych przejawów kreatywności. Jej pragnienie bycia kreatywną spełnia się w macierzyństwie.
Tymczasem mężczyzna ma problem: nie może urodzić dziecka, nie może nosić dziecka w swoim łonie. Musi znaleźć jakiś substytut, żeby nie czuć się gorzej niż kobieta. W głębi duszy odczuwa bowiem, że jest gorszy. I z powodu tego poczucia niższości próbuje tworzyć – obrazy, posągi, dramaty, pisze wiersze, powieści, poznaje cały naukowy świat kreatywności.
Stanowi to jego wysiłek, poprzez który mówi kobiecie, że jest twórcą. Kobieta zaś jest jedynie instrumentem w rękach biologii. Dziecko nie jest jej wytworem. Każda kobieta może zostać matką, ale nie każdy mężczyzna może stać się kimś takim jak Picasso, Niżyński, Nietzsche czy Dostojewski. To oni byli naprawdę kreatywni.
W taki właśnie sposób mężczyzna kompensuje i przykrywa swój kompleks niższości. Robił to przez tysiące lat i stopniowo przekonał sam siebie, a także kobietę, że jest kimś lepszym od niej. Nie pozwala kobiecie na swobodę w tworzeniu, ponieważ dobrze wie, że dorównałaby mu bez trudu. Każda kobieta może tworzyć jak Picasso, Dostojewski, Bernard Shaw czy Russell; nie ma żadnego problemu. Jedyne, co będzie musiała zrobić, to zrezygnować z bycia matką, bo to właśnie jest najtrudniejsze – bycie matką i Bertrandem Russellem jednocześnie. Tkwi w tym konflikt interesów. Bardzo trudno byłoby kobiecie być matką i Picassem jednocześnie – malarstwo wymagało jego pełnej uwagi; obrazy pochłaniały cały jego czas. Kobieta, niestety, nie może pozwolić sobie na taką monopolizację swego czasu.
Kiedy rodzi się pierwsze dziecko, między kobietą a jej mężem pojawia się szczelina. Kobieta zaczyna być monopolizowana przez dziecko; ojciec schodzi na dalszy plan. Od chwili narodzin potomka nie będzie już nigdy na pierwszym miejscu, nie będzie priorytetem. Oczywiście natura wspiera dziecko, ponieważ ono ma przed sobą przyszłość, a ojciec wcześniej czy później umrze.
Natura zawsze sprzyja temu, co nowe, temu, co pozostaje w fazie rozwoju. Natura preferuje wschód słońca, nie zachód – i to jest logiczne. Co twórczego jest w zachodzie słońca?
Dlaczego Bóg musi tworzyć? Być może Bóg nie jest mężczyzną, ale kobietą, a cały wszechświat jest jego łonem. Wtedy jednak Boga sprowadzono by do poziomu biologii, właściwego także ludziom i zwierzętom.
Być może więc Bóg jest mężczyzną, ale ma kompleks niższości wobec jakiejś kobiety, o której nic nie wie. Z kim usiłuje konkurować? Musi być kobieta w jego życiu, wobec której czuje się niekompetentny, gorszy. A stwarzając cały ten świat, udowadnia jej, że jest wspaniałym twórcą. Niestety, w takiej sytuacji przestaje być Bogiem i schodzi do rangi człowieka, albo i zwierzęcia. Teorii stworzenia nie da się obronić.
Jaki to zresztą rodzaj twórczości? Jeśli jest poważny, a proces tworzenia wymaga jednak powagi, to życie, w którym jest tyle nędzy, bólu i które kończy się śmiercią i ciemnością, nie ma żadnego sensu. Jeśli Bóg chciał tworzyć, to niepotrzebnie stworzył tak nędzną egzystencję, pełną udręki i cierpienia – egzystencję, która jest przekleństwem, nie zaś błogosławieństwem.
Bracia Karamazow Dostojewskiego to chyba najwspanialsza powieść, jaka została napisana w historii. Jeden z trzech braci wypowiada się mniej więcej w taki sposób: „Jeśli kiedykolwiek spotkam Boga, to jedyne, czego od niego będę chciał, to żeby zabrał z powrotem swój bilet i wskazał mi wyjście. Wszędzie dokoła widzę same wejścia, ale gdzie jest wyjście? Kim on jest, żeby bez mojej zgody tworzyć mnie? Jakim prawem? Nikt mnie nie zapytał, czy chcę zostać stworzony. Nie dano mi wyboru”.
To pachnie totalitaryzmem i dyktaturą. Bóg wydaje się jakimś wielkim Adolfem Hitlerem albo Józefem Stalinem. Nikt cię nie pytał o zdanie, a teraz na dodatek musisz cierpieć. Bez uzgodnienia otrzymałeś instynkty, z powodu których będziesz cierpiał tu i w następnym życiu. I jeszcze teolodzy, księża nakazują ci zniszczyć te swoje instynkty, które przecież otrzymałeś od Boga. To on ponosi odpowiedzialność. Jeśli ktoś ma za to pójść do piekła, to tylko on – nikt inny nie jest za to odpowiedzialny.
Morderca ma w sobie instynkt mordowania. Gwałciciel rodzi się z instynktem gwałcenia. Kto jest za to wszystko odpowiedzialny? Wszystkie religie mówią ci, że ty. Bóg jest stwórcą, a ty jesteś odpowiedzialny? Nikt nawet nie zapytał cię, jakie wybierasz sobie instynkty. Gdybyś wybrał instynkt gwałciciela, mordercy, to oczywiście byłbyś odpowiedzialny i musiałbyś ponosić konsekwencje. Ty jednak rodzisz się z wbudowanym programem, za który odpowiedzialny jest wyłącznie programista.
Alan Watts rozumiał doskonale, że nie znajdzie odpowiedzi na to pytanie, które na Wschodzie zadawano sobie przez całe tysiąclecia. Hinduizm tę odpowiedź znalazł, chociaż być może tylko pozornie. Na pewno jest ona lepsza niż idea mówiąca o stworzeniu, ale także niesatysfakcjonująca. Alan Watts nie zdawał sobie z tego sprawy, ponieważ nie poznał Wschodu wystarczająco dogłębnie, toteż interpretacja życia jako zabawy, jako leela, wydała mu się dużo lepsza. Życie nie ma w sobie nic poważnego; jest jedynie grą, igraszką, przedstawieniem.
W przedstawieniu możesz grać rolę złodzieja, co nie znaczy, że masz stać się złodziejem – to jedynie twoja rola. W przedstawieniu możesz grać wcielenie Boga, Ramy, Kriszny, co nie oznacza, że masz stać się wcieleniem Boga. Ale na scenie, przed publicznością, twoja gra jest ogólnie akceptowana i podawanie jej w wątpliwość byłoby głupotą – wszyscy wiedzą, że każdy z nas gra jakąś rolę.
Hinduizm twierdzi, że cała egzystencja jest jedynie przedstawieniem, a Bóg gra swoją rolę. Słowo leela, oznaczające zabawę, wyklucza powagę i wszelkie jej zastosowania. Rodzi jednak nowe pytanie. Dlaczego Bóg nie może siedzieć spokojnie? Ludzie, którzy nauczają, że Bóg prowadzi grę, nauczają też, że powinieneś siedzieć spokojnie i medytować. Dlaczego Bóg nie miałby siedzieć spokojnie, medytować i porzucić całego tego nonsensu?
Alan Watts nie miał odwagi zadać takiego pytania. Zapewne nigdy nie zdawał sobie nawet z niego sprawy, ale dla mnie jest to ważne pytanie: po co cały ten nonsens? Wszyscy mędrcy hinduscy uczą cię, żebyś siedział spokojnie, w ciszy, bez żadnych myśli, a dopiero wtedy poznasz smak religii. Wygląda na to, że Bóg nigdy nie spróbował religii, skoro nieustannie się bawi.
W procesie stwarzania po upływie sześciu dni wszystko zostało zakończone. Siódmego dnia, w niedzielę, Bóg odpoczywał i nie wiemy, co działo się z nim później. Jednak hinduski Bóg nieustannie się bawi. A przecież jest czas zabawy i czas nauki, a także – o czym wiedzą wszystkie dzieci – czas na sen.
Jednak ten obłąkany hinduski Bóg nie ma czasu na sen, nie ma czasu na naukę, nie ma czasu na nic innego jak tylko zabawa, zabawa i zabawa. Wydaje się mieć na tym punkcie obsesję. To musi być naprawdę wieczna, nieskończona zabawa! Dlaczego on się ciągle bawi? Czy nie jest zmęczony? I czy nie nudzi go ciągle ta sama gra?
Miałem w swojej wiosce przyjaciela, którego ojciec codziennie chodził oglądać filmy. Przez sześć albo siedem dni pokazywano zwykle ten sam film, ale dla niego nie miało to znaczenia. Oglądał go codziennie. Zapytałem go, czy to nie jest dziwne, że przez kilka dni ogląda ciągle to samo. Odpowiedział mi: „A któż zajmowałby się oglądaniem filmu? Ja śpię! Co jakiś czas się budzę i dzięki temu w ciągu tygodnia jestem w stanie zobaczyć cały film. Czasami obejrzę początek, czasami koniec, czasami środek. A jeśli któregoś dnia mam dobry nastrój, łączę sobie te wszystkie części i rozumiem, o czym był film”.
Zapytałem go, dlaczego nie miałby obejrzeć całego filmu w ciągu jednego dnia. I wtedy wyjaśnił mi, że gdyby tak zrobił, to nie wiedziałby, co robić z pozostałymi sześcioma dniami. W tej małej wiosce jedyną rozrywką było kino. Dokąd miałby pójść? Wtedy dopiero zrozumiałem, na czym polega jego problem.
Ale na czym polega problem Boga? Dlaczego gra ciągle w tę samą grę? Czy nadal go to bawi? Zachowuje się jak jakiś idiota. Jeśli tak ma wyglądać rozrywka, to po pewnym czasie znudzi się nią nawet idiota. Pozostając ciągle z tymi samymi ludźmi, mając ciągle takie same relacje, te same dzieci, w końcu zaczniesz odczuwać nudę. Ciągle te same rozmowy, prowadzone w tym samym gronie, to samo koło, to samo towarzystwo.
Nie martwi mnie koło, ale człowiek, który nieustannie się w nim kręci. Jaki ma w tym cel? Oczywiście nie możesz zapytać hinduisty o jego cel, ponieważ wie on doskonale, że jest to tylko zabawa. Ja jednak nadal twierdzę, że choć dobrze jest się bawić, jak można robić to przez całą wieczność? Wygląda na to, że jesteśmy w rękach szalonego Boga.
Jednocześnie ci sami hinduscy mędrcy uważają, że będziesz ponosił konsekwencję swoich czynów. To bardzo dziwne – Bóg się bawi, a my będziemy musieli cierpieć z powodu naszych czynów, które są w rękach Boga. Jeśli chce on, żebym grał rolę złodzieja, to mogę ją grać, ale dlaczego miałbym ponosić tego skutki? Ci sami mędrcy twierdzą przecież, że to wszystko jest jedynie Boską zabawą. Wspaniale! Zgadzam się, ale co stanie się z ludźmi? Powinni zostać zwolnieni z ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji. Przecież to Boskie igrzyska. Kiedy grasz w karty, zdarza ci się wygrać lub przegrać. Czy król, dama albo joker ponoszą z tego tytułu jakąś odpowiedzialność? Nie ma dla nich znaczenia, kto wygra, a kto przegra; są jedynie kartami w grze. My także jesteśmy królami, damami lub jokerami – najczęściej jokerami. Dlaczego więc mielibyśmy z tego powodu cierpieć?
Obie te rzeczy nie występują w hinduizmie obok siebie. Na tym polegał mój główny spór z hinduskimi mędrcami, shankaracharya, pundytami – jeśli egzystencja ma być zabawą, to nie powinniśmy być za to wrzucani do piekła. Jeśli tę grę prowadzi ktoś inny, dlaczego my mamy za nią cierpieć? Odpowiedzialność za tę zabawę powinien ponosić Bóg. Te dwie koncepcje są wobec siebie całkowicie przeciwstawne. W żaden sposób nie da się ich ze sobą połączyć. Próbowałem, ale nigdy mi się to nie udało.
Jeśli grę prowadzi Bóg, to on powinien ponosić wszelkie konsekwencje; jesteśmy jedynie marionetkami w jego rękach. W takim przypadku prawo karmy można wyrzucić na śmietnik. Jeśli Bóg jest taki rozrywkowy, to na czym miałoby polegać sławienie go? Nie możesz być w tym poważny – jeśli Bóg się bawi, ty także musisz się bawić.
Ramakriszna miał rację…
Rani Rasmani była kobietą z niskiej kasty w Kalkucie, ale także była królową. Na brzegu rzeki Ganges wybudowała jedną z najpiękniejszych świątyń. Była bardzo bogata, ale wywodziła się z kasty nietykalnych i dlatego żaden bramin nie chciał modlić się w jej świątyni. Świątynia stała się nietykalna, Bóg w niej zamieszkujący stał się nietykalny, a ci bramini nadal twierdzą, że to wszystko jest zabawa!? Nawet Bóg stał się nietykalny, ponieważ jego posąg do świątyni został zakupiony za pieniądze nietykalnych.
Rani Rasmani nigdy nie weszła do tej świątyni, wiedząc, że gdyby to zrobiła, nigdy nie znalazłaby wśród braminów żadnego kapłana, który chciałby tam wejść. Nigdy nie dotknęła niczego w świątyni. Podchodziła jedynie do jej progu i tam się modliła. A przecież była to jej świątynia; świątynia, którą wzniosła za miliony rupii. Mimo wszystko żaden bramin nie chciał do niej wejść.
Ramakriszna był biednym, niewykształconym braminem. Jego imię pierwotnie brzmiało Gadadhar. Został nazwany Ramakriszną, ponieważ jego uczniowie odczuwali, że łączy on w sobie dwa bóstwa: Ramę i Krisznę. Kształcenie zakończył na drugiej klasie, w związku z czym nie wiedział, jakie miałby znaleźć sobie zajęcie. Jego ojciec zmarł, a on musiał zaopiekować się matką i resztą rodziny. Był w tak trudnej sytuacji, że zgodził się zostać kapłanem w świątyni Dakszineszwar.
Wszyscy bramini ostrzegali go, że jeśli zostanie kapłanem u Rani Rasmani, będą go bojkotować, wyrzucą go z kasty braminów.
Odpowiedział im na to: „Nie obchodzi mnie to i nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Będę modlił się do Boga i nie jest to moja sprawa, kto kupił posąg i kto wybudował świątynię”.
Został kapłanem, ale wkrótce zaczęły napływać skargi na niego. Rani Rasmani nie wiedziała, co w takiej sytuacji ma zrobić. Gdyby go zwolniła, gdzie znalazłaby innego bramina? Po latach oczekiwania pojawił się w końcu odważny młody człowiek, a teraz były z nim same problemy. Pojawiały się coraz to nowe skargi… i to bardzo dziwne, dotyczyły jednak praw, których łamania absolutnie nie można było zaakceptować: kiedy Ramakriszna przynosił dary Bogu, najpierw sam ich próbował, a dopiero potem kładł je u stóp Boskiego posągu. Najpierw próbował słodyczy, a potem ofiarowywał je Bogu!? Było to coś absolutnie niespotykanego.
Choć nie byłoby to dziwne na Zachodzie. Wciąż widzę ludzi, którzy zanim rzucą kwiaty na maskę samochodu, w zachodnim stylu, najpierw je wąchają. Na Wschodzie byłoby to niemożliwe; to, co robią, pozbawione jest miłości i szacunku, co do tego nie ma żadnych wątpliwości – wąchają róże, całują je, a następnie kładą je na masce samochodu.
To właśnie robił Ramakriszna w Indiach. Jednakże w Indiach, kiedy powąchasz kwiat, nie możesz go już ofiarować Bogu. Pocałować kwiat i złożyć go w ofierze Bogu!? Nie do pomyślenia! A on robił coś jeszcze gorszego: próbował składanego w ofierze jedzenia. Zjadał połowę ciastka, a połowę składał przed Bogiem!
Rasmani wezwała do siebie Ramakrisznę i zapytała go: „Czy nie rozumiesz najprostszej rzeczy – że najpierw musisz złożyć jedzenie Bogu? Nadgryzasz to, co chcesz złożyć w ofierze, i dopiero wtedy składasz to Bogu? Nie zaproponowalibyśmy czegoś takiego nawet swojemu gościowi, a co dopiero Bogu!”.
Ramakriszna jej odpowiedział: „Zwykle robiła tak moja matka. Nie dawała mi niczego, zanim sama nie spróbowała. Wyjaśniała mi, że jeśli nie będzie to smaczne, to nie każe mi tego jeść. Skoro robiła to moja matka, wydawało mi się, że to bardzo dobrze spróbować coś, zanim się to ofiaruje Bogu. Czasem nie powinno to być ofiarą – jest zbyt słodkie, za mało słodkie albo ma dziwny smak. Czy chcesz, żebym dawał Bogu niesprawdzone pokarmy? Nie mogę tego zrobić. Mogę zrezygnować z pracy w tym miejscu, ale nie mogę zaakceptować składania Bogu w ofierze pokarmów, których nie spróbowałem. Co stałoby się, gdyby któryś z nich był zatruty? Jedzenie pochodzi z rynku, więc nigdy nie wiadomo. Muszę być absolutnie pewny, że Bóg dostaje wszystko, co najlepsze”.
Rasmani była kobietą, która posiadała dar wielkiego zrozumienia. Odpowiedziała więc Ramakrisznie, że jako kobieta doskonale rozumie jego matkę oraz opiekę, jaką go otaczała. I zgodziła się, żeby kontynuował składanie ofiar w ten sam sposób. W końcu była to jej świątynia, a żaden inny bramin nie zamierzał w niej być kapłanem. Ponadto podwoiła jego wynagrodzenie.
Wkrótce okazało się, że pojawił się kolejny problem. Od czasu do czasu Ramakriszna wcale nie otwierał drzwi do świątyni – przez cały dzień były one zamknięte i nikt nie mógł wejść, żeby się pomodlić. W inne zaś dni modlitwy trwały przez cały dzień – ludzie przychodzili i wychodzili, a on od rana do wieczora tańczył i śpiewał.
Rasmani znów udała się do Ramakriszny i rzekła: „Mamy nowy problem. Co ty wyprawiasz? Modlitwy muszą się odbywać codziennie, ale też nie potrzeba, byś odprawiał je od świtu do nocy. Czy usiłujesz jednego dnia odprawić wiele modlitw hurtowo, tak żeby następnego dnia trzymać drzwi do świątyni zamknięte?”.
Ramakriszna wytłumaczył: „Nie o to chodzi. Czasami zezłoszczę się na Boga. Mówię mu wtedy, że przyjdę sprawdzić jego nastrój następnego dnia. Kiedy następnego dnia przychodzę sprawdzić i widzę, że nic się nie zmieniło, trzymam go w zamknięciu. Zwykle po trzech lub czterech dniach zaczyna zachowywać się przyzwoicie i wtedy otwieram dla niego świątynię”.
Rasmani nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Czyżby Ramakriszna karał Boga?
Kapłan odpowiedział jej: „Oczywiście, muszę ukarać Boga, jeśli nie zachowuje się właściwie. Zdarza się, na przykład, że modlę się godzinami, a on nie daje mi żadnej odpowiedzi. Nie będę tego tolerował. Jeśli po wielogodzinnej modlitwie Bóg pozostaje głuchy, muszę dać mu nauczkę: żadnej modlitwy przez trzy czy cztery dni, żadnego jedzenia, drzwi do świątyni zamknięte. Po jakimś czasie wraca mu zdrowy rozsądek. Kiedy piątego dnia otwieram drzwi, on natychmiast zaczyna się uśmiechać, wita mnie i w ciągu kilku minut udziela mi wszystkich odpowiedzi”.
Rasmani odparła: „Niełatwo jest z tobą wytrzymać, ale jesteś właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, bo skoro Bóg prowadzi grę z całym światem, ty masz prawo grać z nim. Wracaj do świątyni. Znów podwajam ci wynagrodzenie”.
Powoli, powoli sława Ramakriszny rozprzestrzeniała się coraz bardziej. Mówiono, że jest dziwnym kapłanem, że nikt nie jest w stanie go powstrzymać, ponieważ świątynia należy do Rasmani. Bramini nie mieli nawet możliwości wejść tam i sprawdzić, co się dzieje. Skręcali się z ciekawości! Wynagrodzenie Ramakriszny było coraz wyższe – czterokrotnie wyższe niż na początku. Zaczynał od dwudziestu rupii na miesiąc, a teraz otrzymywał już osiemdziesiąt.
W tamtych czasach jedna rupia miała wartość siedemset razy wyższą niż dzisiaj. Osiemdziesiąt rupii mogło wystarczyć na cały rok: na ubrania, dobre jedzenie, wygodny dom. Osiemdziesiąt rupii mogło wystarczyć na cały rok, a on otrzymywał tyle za jeden miesiąc! Bramini stawali się coraz bardziej zazdrośni, bo nawet w najlepszych świątyniach otrzymywali zwykle dwie rupie miesięcznie, maksymalnie pięć. Na dodatek Ramakriszna robił wiele dziwnych rzeczy.
W końcu wysłali do Rasmani swojego przedstawiciela, który nie był braminem. Zażądał on, żeby wyrzuciła Ramakrisznę ze świątyni, ponieważ jest on niepoważny.
Rasmani odpowiedziała mu na to: „Cała filozofia hinduska mówi, że egzystencja jest zabawą. Czemu powinien być poważny? Ja także jestem niepoważna. Z tego właśnie powodu im więcej słyszę skarg na Ramakrisznę, tym bardziej podnoszę jego wynagrodzenie. Ta metoda powstrzymała napływ skarg, ponieważ wszyscy wiedzą, że dzięki kolejnej skardze jego wynagrodzenie znów się zwiększy. Chciałam powstrzymać wasze narzekania i udało mi się. Nikt już nie składa żadnych skarg. Od czasu do czasu pytam ludzi, czy mają jakieś zastrzeżenia wobec Ramakriszny, ale wszyscy twierdzą, że jest on właściwym człowiekiem na tym miejscu. Jednocześnie wiemy przecież, że trudno znaleźć gorszego kapłana niż on. Nie zna sanskrytu, mówi po bengalsku. A od kiedy Bóg zna język bengalski? On jednak nalega, żeby Bóg odpowiadał mu po bengalsku, bo nie zna żadnego innego języka”.
Teraz wydaje się to bardzo zabawne. Hindusi z jednej strony twierdzą, że wszystko jest Boską zabawą, ale z drugiej strony starają się być bardzo poważni. Mogą ci zarzucić wiele nieprawidłowości, jednocześnie twierdząc, że Bóg lubi się bawić. Nie pozwalają na to, by człowiek mógł się zabawić. Z kim w takim razie bawi się Bóg? Jeśli się bawi, powinien móc się bawić z kimś. Czyżby grał w piłkę nożną sam ze sobą? Zapewne wbiłby miliony goli, co jednak nie stanowiłoby żadnego problemu, bo nikt przecież inny nie biegałby po murawie. To wszystko brzmi po prostu głupio. Dlatego uważam, że nie ma żadnego Boga.
Ucinam ten problem u samej podstawy, żeby nie powstawały pytania dotyczące stworzenia czy zabawy.
Alan Watts zapożyczył pomysł leela z hinduizmu. Dla chrześcijan było to szokujące, ale na mnie nie robi żadnego wrażenia; jest to po prostu kolejny rodzaj teologii. Dla niego było to nowe i niezwykle odkrywcze, moim zdaniem nie ma w tym jednak niczego odkrywczego. Znam te wszystkie teologie. Być może dają one odmienne odpowiedzi, ale podstawowe pytania są zawsze takie same. Jeśli możesz zapytać, dlaczego Bóg stworzył świat, możesz także zapytać, dlaczego musi się bawić? Czy nie mógłby odpocząć? Nalać sobie gorącej wody do wanny, wejść do niej i się odprężyć? Tak wielu ludzi cierpi z powodu jego zabaw. Czy komory gazowe Adolfa Hitlera są częścią rozrywek Boga? Zapewne tak, ponieważ – jak twierdzą hinduiści – bez woli Boga nawet liść nie zadrży. Jak Adolf Hitler mógłby umieścić miliony Żydów w komorach gazowych bez wsparcia Boga? Być może lubi się tak bawić. Ale wtedy jego gry stają się bardziej poważne niż proces tworzenia.
W ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat zginęły miliony Sowietów. Nikt nie jest w stanie dowiedzieć się, jaki był ich los, ponieważ Stalin nigdy nie tracił czasu na ludzi, którzy sprzeciwiali się komunizmowi. Wystarczyło jedno podejrzenie i człowiek znikał. Przychodzono po niego w środku nocy i nikt już więcej o nim nie słyszał.
Stalin nie był zwolennikiem zamykania ludzi w więzieniach, bo wcześniej czy później trzeba było ich uwolnić. No a jak wiele osób można zamknąć w więzieniach? Ile więzień trzeba by zbudować? Z ekonomicznego punktu widzenia byłoby to niekorzystne, ponieważ więźniów trzeba karmić, zapewnić im ubrania, leczyć w przypadku choroby. Skąd na to brać pieniądze? A kiedy ich wypuścisz, stają się jeszcze większymi wrogami. Lepiej byłoby ich wcale nie zamykać. Być może kiedy zamykano więźnia, wcale nie był on przeciwny komunizmowi, ale potem, już po wyjściu na wolność, na pewno stawał się wrogiem tego systemu. Stalin wolał stosować proste rozwiązania – obcinanie głów, natychmiastowe mordowanie i zakopywanie ciał w nieoznaczonych mogiłach. Było to rozwiązanie szybkie, ekonomiczne i niestwarzające zagrożeń w przyszłości.
Czy to na tym mają polegać Boskie zabawy? Hindusi umierali z głodu, niedostatku, z powodu powodzi, trzęsień ziemi – i wszystkie te kataklizmy wciąż zdarzają się w Indiach. Myślę, że żaden kraj w tej dziedzinie nie może z nimi konkurować; co roku coś się wydarza. Kraj cały się trzęsie. Czy na tym ma polegać Boska zabawa? Na trzęsieniach ziemi?
W Bhopalu wybuchł gaz. Czy to była zabawa Boga? Życie, w strasznych męczarniach, straciły trzy tysiące ludzi. Widziałem film dokumentalny o tym wydarzeniu. To był jeden wielki horror. Ci ludzie byli jak ryby rzucone w gorący piasek. Nie mieli możliwości ucieczki. Gaz niszczył ich ciała od środka. Umierali najgorszą śmiercią, jaką tylko można sobie wyobrazić. Sto tysięcy ludzi nadal umiera z tego powodu w szpitalach.
Czy to jest Boska zabawa? Nie. Bo jeśli to byłaby zabawa, to czym miałaby być zbrodnia? Czym byłby grzech? Odrzucam ideę istnienia Boga, bo został on po prostu wymyślony przez idiotów, którzy myślą, że to on rozwiąże ich problemy. Tymczasem to Bóg stał się jedynym problemem, którego nie można rozwiązać. Bez względu na to, co chcesz zrobić, on pozostaje niepotrzebnie znakiem zapytania.
Chcę po prostu uciąć całą sprawę, wyrwać z korzeniami – nie ma Boga. Nie ma stworzenia. Nie ma zabawy. Egzystencja wystarcza sama sobie i nie potrzebuje żadnego zewnętrznego agenta. Ma własną energię, własną inteligencję, swoje życie. Egzystencja nie potrzebuje hipotetycznego Boga. A i Bóg w niczym nie pomaga. Zapamiętaj podstawową zasadę zdrowego rozsądku: nie twórz hipotez, które nie pomagają w rozwiązaniu żadnego problemu. A przecież z powodu tej hipotezy pojawiają się tysiące problemów. Hipotezę tworzymy po to, żeby rozwiązywać problemy, a nie po to, żeby je tworzyć.
Bóg jest jedną z najbardziej bezużytecznych hipotez postawionych przez człowieka. Z jego powodu i w jego imieniu organizowano wyprawy krzyżowe, zabijano tak wielu ludzi, gwałcono tak wiele kobiet. Zapomnij o istnieniu Boga, wyrzuć go na śmietnik.
Egzystencja wystarcza sama sobie. Tego właśnie nauczam. Nie można przerzucać odpowiedzialności na nikogo innego, na żadnego Boga; cała odpowiedzialność spoczywa na nas. Pragnę, żeby tak właśnie było.
Dlaczego wyrzucam Boga na śmietnik? Bo chcę, żeby ludzie zrozumieli, że sami są odpowiedzialni. Człowiek posiada najwyżej rozwiniętą świadomość w całej egzystencji i dlatego powinien przyjąć na siebie najwyższą odpowiedzialność. Gwiazdy, drzewa, zwierzęta są o wiele niżej niż ty, więc nie możesz zrzucać odpowiedzialności na nie.
Bycie świadomym oznacza osiągnięcie takiej dojrzałości, która pozwala ci przejąć odpowiedzialność za siebie i całą otaczającą cię rzeczywistość.
W takiej sytuacji za wybuch w fabryce gazu w Bhopalu odpowiedzialność ponosimy my sami. Spowodowali go jacyś głupcy, którzy nie zachowali ostrożności. I nie chcę, żeby ci ludzie byli ukarani piekłem. Bo nie ma żadnego piekła! Powinni zostać ukarani tu i teraz, aby taki wypadek nigdy więcej się nie powtórzył. Na świecie zbudowano tysiące podobnych fabryk. Jeśli taka katastrofa zdarzyła się w jednej z nich, może także zdarzyć się gdzie indziej. To był jedynie trujący gaz. Teraz mamy elektrownie jądrowe. Przez nieuwagę jednego człowieka może ucierpieć cały świat…
Stworzyliście bardzo niebezpieczne rzeczy, ale nie poszło za tym stworzenie na tyle wysokiego poziomu świadomości, żeby ludzie zachowali pełną ostrożność. Jeśli tworzysz broń nuklearną… I nie, nie jestem temu przeciwny, ponieważ broń nuklearna może okazać się niezwykle kreatywna. Wszystko, co ma siłę niszczenia, ma także siłę tworzenia – zależy, jak tego użyjesz. Miecz w twojej dłoni może kogoś zabić, ale może także kogoś uratować. Miecz jest neutralny – od ciebie zależy, jak go użyjesz.
Nie jestem przeciwny broni jądrowej ani żadnemu innemu uzbrojeniu. Wiemy, że stanowi to niebezpieczeństwo w rękach człowieka, ale nie możemy się z tego wycofać. Nie jesteśmy w stanie rozbroić wszystkich ładunków nuklearnych. Jest to niemożliwe, ponieważ nie jesteśmy w stanie się cofnąć – możemy tylko iść do przodu. Co w takim razie powinniśmy zrobić? Politycy, inteligencja, organizacje humanitarne uważają, że powinno się zakazać produkcji kolejnego uzbrojenia. Jednak nikt nie jest w stanie tego powstrzymać, a proponowane przez nich rozwiązanie nie ma racji bytu. Nie zgadzam się z nim.
Ja twierdzę, że należy rozwijać ludzką świadomość do takiego samego poziomu, do jakiego rozwinęliśmy wyścig zbrojeń. Wtedy problem rozwiąże się sam. Nie wkładaj miecza w dłoń dziecka – pozwól dziecku bawić się drewnianym mieczem. Niech dojrzeje, niech stanie się bardziej uważne. Ale jestem przeciwny odebraniu mu miecza. Byłoby to sprzeczne z naturą rzeczy.
Czy w całej historii ludzkości zaistniał jakikolwiek precedens polegający na tym, że ludzkość zrobiła krok w tył? Byłoby to wbrew wszelkim zasadom życia. Nie wal więc głową w ścianę. Zrób coś innego: rozwijaj ludzką świadomość, ludzką uważność.
Pewien książę został wysłany do mistrza zen, aby nauczyć się fechtunku. To dość niezwykłe, ale w Japonii zakorzeniło się w tradycji, że mistrz o ogromnej świadomości, który naucza medytacji, naucza także fechtunku. Jest to, moim zdaniem, bardzo ważne, wręcz konieczne.
Książę podszedł do mistrza i powiedział: „Przysłał mnie ojciec. Jest stary i nie pożyje już długo – może rok, może dwa. Wysłał mnie do ciebie z pilną prośbą, żebyś mnie przygotował, zanim on umrze. Chce, żebym wrócił do niego do domu, dopiero kiedy potwierdzisz, że jestem gotowy. Jeśli bowiem nie będę gotowy, mój ojciec nie będzie mógł odejść w spokoju. Jestem przygotowany w wielu różnych dziedzinach. Nauczyłem się łucznictwa, fechtunku i innych technik walki, które mogą się przydać w czasie wojny. Osiągnąłem w nich mistrzostwo. Po ukończeniu studiów wróciłem do ojca, by powiedzieć, że zdobyłem wszystkie potrzebne świadectwa, certyfikaty i medale; że jestem gotowy. On jednak twierdzi, że nie. Uważa, że brak mi czegoś, co stanowi podstawę wszystkiego. Powiedział mi: »Wszystko, co przyniosłeś, ma swoją wartość i być może pewnego dnia się przyda. Najpierw jednak pójdź do tego mistrza i naucz się jeszcze medytacji. Dopóki medytacja nie wspiera wojownika w tobie, jesteś jedynie zwykłym niebezpiecznym żołnierzem. Nie mogę oddać królestwa w twoje ręce. Musiałbym poszukać kogoś innego. Udaj się więc jak najszybciej i szybko się ucz«. Toteż jeśli chodzi o mnie, mistrzu, jestem w pełni gotowy. Zrobię wszystko, co każesz. Proszę, żebyś nauczył mnie jak najszybciej”.
Mistrz odpowiedział: „Zacznijmy od tego, że nie będę cię uczył pod presją czasu. Nie potrafię przewidzieć, ile to nam zabierze – rok, dwa lata, dziesięć czy może pięćdziesiąt. Tego się nie da określić. To zależy od tego, jak szybko będziesz się uczył. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, bo sam też już jestem stary i nie mam zbyt wiele czasu. Nie planowałem już przyjmować żadnego ucznia, ale skoro przysyła cię król, mój stary przyjaciel, z którym mieliśmy tego samego nauczyciela medytacji, nie mogę odmówić. Twoja nauka zaczyna się od tej chwili”.
Książę zapytał mistrza, co miałby robić, a ten odpowiedział mu: „Nie musisz robić nic konkretnego poza zwykłymi czynnościami, jak sprzątanie, gotowanie, wyciąganie wody ze studni, rąbanie drewna. Pamiętaj tylko o jednym – musisz zachować uważność, bo będę cię atakował znienacka. Rób, co chcesz, ale zachowaj uważność”.
Zdziwiło to księcia, ale pomyślał sobie, że jego ojciec na pewno wiedział, co czyni, przysyłając go tutaj. Początkowo mistrz uderzał go co chwila. Stąpał bezszelestnie i nagle wyskakiwał, zadając bolesny cios.
Po upływie piętnastu dni książę był cały poobijany. Nie mógł spać ani na jednym, ani na drugim boku; bolało go całe ciało. Jednak z dnia na dzień stawał się coraz bardziej zadowolony z siebie, bo coraz częściej udawało mu się zawczasu usłyszeć kroki mistrza. Jego uważność wyostrzała się coraz bardziej.
Wcześniej nie był taki świadomy, toteż nie zauważał, że mistrz się zbliża; odgłos jego kroków był tak cichy, że książę nie był w stanie go usłyszeć. Teraz jednak, pod wpływem ciosów mistrza, jego świadomość rozwijała się coraz bardziej. Musiał zachowywać nieustanną uważność; cokolwiek robił, wiedział, że mistrz gdzieś się czai. Kiedy rąbał drewno, jego uwagę zaprzątała tylko jedna myśl: z której strony mistrz się pojawi i jak się bronić przed uderzeniem jego kija?
Staruszek próbował uderzyć księcia, ale ten coraz częściej chwytał jego bambusowy kij, aż w końcu, po upływie trzech miesięcy, nie udało mu się zadać już ani jednego ciosu w ciągu całego dnia. Książę bardzo się z tego ucieszył. To był dla niego naprawdę wspaniały dzień. Na dodatek ciało przestało go boleć – po otrzymaniu tylu uderzeń kijem wydawało się twarde jak stal. Zdał sobie sprawę, że posiadł moc, której nigdy wcześniej w sobie nie miał.
Teraz, gdy jego ręka trzymała miecz, czuł, że ona także jest ze stali. Cieszył się, że jego ciało stało się takie mocne pod wpływem razów mistrza. Cieszył się także z tego, że stał się tak bardzo uważny; potrafił wyczuć obecność mistrza z dużej odległości, kiedy ten przebywał w innym pomieszczeniu. Krzyczał wtedy ze swojego pokoju: „Nawet nie próbuj – zachowuję uważność!”.
Mistrz przychodził zawsze ze swojego pokoju. Któregoś dnia książę wyczuwał jego kroki za każdym razem i przez dwadzieścia cztery godziny mistrz nie był w stanie wejść niezauważony. Następnego dnia wezwał księcia do siebie. Obaj byli bardzo zadowoleni. Mistrz powiedział: „Od teraz zaczynamy drugi etap nauki. Do tej pory biłem cię bambusem. Od jutra będę używał prawdziwego miecza”.
Książę pomyślał: „Prawdziwy miecz! Kij bambusowy to jedno – jakoś mi się udało zachować uważność – ale teraz staje się to niebezpieczne. Wystarczy, że zagapię się jeden raz, i będzie po mnie. A ten stary człowiek zadawał mi tak mocne razy kijem, że całe moje ciało jest teraz twarde jak stal. Co się stanie, gdy uderzy mnie mieczem?”.
Mistrz wyciągnął swój miecz i powiedział: „Oto mój miecz. Przyjrzyj mu się i nie spuszczaj go z oka. Od tej chwili będzie na ciebie czyhał przez cały czas”.
Świadomość księcia urosła niczym kolumna światła. Czuł ją cały czas, wiedząc, że w każdej chwili może stracić życie. To nie były żarty.
Starzec usiłował przez trzy miesiące uderzyć księcia z zaskoczenia, ale nie udało mu się ani razu. Uważność jego ucznia rozwijała się z dnia na dzień coraz bardziej. Był w stanie obronić się w każdej chwili. Wykonywał różne prace, a mistrz usiłował zakraść się z tyłu, próbując go uderzyć. Siadał do medytacji z zamkniętymi oczami, a kiedy mistrz robił zamach mieczem, zawsze uchylał się od ciosu, ratując swoje życie.
Mistrz wezwał księcia i powiedział mu, że jest z niego zadowolony i drugi etap nauki uważa za zakończony. Książę odrzekł: „Jestem ogromnie wdzięczny i szczęśliwy. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że będę w stanie rozwinąć w sobie taką uważność. Nawet najdelikatniejszy podmuch bryzy nie może pozostać przeze mnie niezauważony. Nie zrodzi się we mnie żadna myśl, której bym nie zauważył. Cieszę się, że wciąż istnieje coś, czego mógłbym się jeszcze nauczyć. Początkowo byłem pełen wątpliwości, oporu, niechęci; przyszedłem tu, bo ojciec mi kazał. Teraz chcę tutaj być i to nie za sprawą ojca, królestwa ani czegokolwiek innego. Myślę jedynie o tym, jak podnieść swoją świadomość na możliwie najwyższy poziom, albowiem sprawia mi to radość, jakiej nigdy wcześniej nie zaznałem, o jakiej nawet nie marzyłem. Rozpoczynajmy więc trzeci etap”.
Mistrz objaśnił więc, że od teraz będzie próbował go uderzyć mieczem podczas snu. Młodzieniec bez lęku odparł: „To doskonale. Jestem gotowy. Kiedyś bałem się bambusowego kija. Teraz nie boję się nawet twojego miecza, choćby miał mnie uderzać we śnie. Od pewnego czasu obserwuję siebie podczas snu. Kiedy przewracam się z boku na bok, mam świadomość, że to robię. Kiedy nadchodzi sen, obserwuję, jak powoli mnie ogarnia. Wiem, kiedy zasypiam, bo czuję w sobie płomień, który zawsze czuwa”.
Mistrz przez trzy miesiące usiłował zaskoczyć księcia nocą, ale za każdym razem, gdy wchodził do jego pokoju, książę się budził. Ani razu nie udało mu się zadać mu ciosu mieczem. W końcu podarował mu ten miecz, mówiąc: „Twój ojciec będzie wiedział, dlaczego ci go dałem. Otrzymałem go od swojego mistrza. Teraz ty możesz go przejąć, bo osiągnąłeś wysoki poziom świadomości. Potrzeba posiadania miecza stała się sprawą drugorzędną”.
To właśnie trzeba robić, ponieważ odpowiedzialność leży po stronie człowieka. Hipoteza o istnieniu Boga jest bardzo niebezpieczna – zdejmuje z ciebie jakąkolwiek odpowiedzialność. Bóg jest odpowiedzialny za wszystko, a ty za nic. On wszystko stworzył, on wszystko zniszczy. Przysyła swojego syna, by cię uratował. A ty jesteś tylko marionetką – można cię stworzyć, można cię zniszczyć. I na dodatek jeszcze stworzył cię z błota! Jakie to upokarzające!
Może stało się to tutaj, na Wielkim Błotnistym Ranchu, Big Muddy? Bo gdzie indziej można znaleźć tyle błota? Nie na darmo ma taką nazwę. Zapewne tutaj Bóg stworzył człowieka. Człowieka z błota. Nie mógł okazać nieco więcej szacunku? Mógłby cię stworzyć z czegoś cenniejszego – ze złota albo z platyny. Jeśli mógł z błota tworzyć, mógł także ze złota! Ale ten stary żydowski sknera stworzył cię z czegoś o konsystencji humusu. To zapewne stąd wzięła się łacińska nazwa ludzkości, humanitas. Imię Adam po hebrajsku oznacza błoto, glebę. Jesteś po prostu zabawką w rękach Boga. Bez względu na to, czy stworzył cię na poważnie czy na żarty, jedno jest pewne – to on rządzi w tym spektaklu. I gdzie tu jest miejsce na twoją odpowiedzialność? Jeśli Bóg istnieje, ty nie ponosisz żadnej odpowiedzialności.
Jeśli ludzkość stała się nieodpowiedzialna, jest to wina Boga, a nie żadna zasługa. To wszystko przez niego i przez to, że każda religia twierdzi, że Bóg stworzył świat, że jest współczujący i dobry. Cóż to za bzdury? Wcale go nie ma. Jaka dobroć? Jakie współczucie? Jest on wytworem cwanego kleru, jest hipotezą konieczną do tego, by wykorzystywać ludzkość.
Odrzuć ideę Boga, a nagle poczujesz wolność, przestrzeń, rozwój i wielką odpowiedzialność. Nikt nad tobą nie stoi. Jesteś najwspanialszym dziełem stworzenia, egzystencji, życia. Nikt tobą nie rządzi. Dzięki temu pojawia się w tobie ogromna odpowiedzialność. Moim zdaniem to właśnie czyni ludzi religijnymi.
Zaczynasz odczuwać odpowiedzialność za wszystkie zwierzęta. Jak mógłbyś je dręczyć? Jak mógłbyś jeść mięso? To niemożliwe. Jesteś na najwyższym poziomie świadomości i robisz to tym biednym zwierzętom? Nie możesz sobie na to pozwolić. Twoja odpowiedzialność obudziła twoje człowieczeństwo. Po raz pierwszy możesz podnieść głowę i stanąć prosto. Wolność i odpowiedzialność idą w parze. Moment, w którym radość z wolności i radość z odpowiedzialności spotykają się, jest tak wspaniały, że nazywam go ekstazą. Czujesz w sobie taką błogość, że możesz błogosławić całą egzystencję.
Już sama twoja istota jest błogosławieństwem, nieustannym błogosławieństwem wszystkich, którzy są blisko i daleko – ludzi i zwierząt. Nie zachowasz się arogancko nawet w stosunku do skały. Będziesz pełen szacunku bez względu na to, z kim masz do czynienia. Twój szacunek będzie w tobie i nie będzie skierowany do nikogo konkretnego. Będziesz wdzięczny, bo zrodziło się w tobie tak wiele wolności, odpowiedzialności, radości, tyle ekstazy – jak mógłbyś nie czuć za to wdzięczności?
Ludzie pytają mnie, gdzie będzie miejsce modlitw, poświęcenia w mojej religii, bo myślą, że modlitwy i oddanie nie są możliwe, jeśli nie istnieje Bóg. Ja twierdzę, że one są niemożliwe wtedy, kiedy Bóg istnieje. Cała idea istnienia Boga jest tak obrzydliwa, że taka idiotyczna hipoteza nie pozwala mi czuć oddania. Nie mogę się modlić do Boga, bo nie widzę żadnego powodu, żeby to robić.
Według mnie oddanie jest wyrafinowaną formą miłości. I nie ma znaczenia, do kogo czujesz tę miłość: do Jahwe, Boga, Jezusa, Buddy. Nie chodzi o adresata, ale o tę wartość, którą rozwijasz w sercu. Czujesz ogromny podziw dla wszystkiego, co cię otacza. Czujesz wielką miłość do wszystkiego i nie zastanawiasz się, czy ktoś jest tego wart, czy nie – miłość to nie biznes. Nie chodzi o to, czy ktoś na nią zasługuje, ale o to, czy twoje serce przepełnione jest miłością, czy nie. Jeśli przepełnia je miłość, dosięgnie ona tych, którzy są jej warci, i tych, którzy na nią nie zasługują. Nie będzie nikogo wybierać ani odrzucać.
Chmura napełniła się i musi spaść deszcz. Czy będzie padał tylko na ludzi prawych, a omijał niegodziwych? Będzie padał tylko na dobrych chrześcijan, dobrych hinduistów, dobrych żydów, a ominie ateistów? Pada deszcz, bo przepełniła się chmura. Oddanie jest jak deszcz miłości.
Miłość jest zazwyczaj skierowana do kogoś. To prosta, niewyrafinowana forma miłości. Potrzebuje ona obiektu i występuje w bardzo niewielkiej ilości. Stąd bierze się zazdrość kochanków. Nie zdają sobie oni sprawy z tego, jaki jest jej powód. Być może czują, że zazdrość nie jest niczym dobrym, i oczywiście mają rację, tyle że nie wiedzą dlaczego. Myślą, że to sama zazdrość jest niedobra, ale to akurat nieprawda. Po prostu niedobrze jest mieć w sobie tak mało energii miłości – to wtedy rodzi się zazdrość.
Kobieta może się obawiać, że jej ukochany ma inną kobietę – posiada on w sobie tak mało miłości, że kobieta nie może pozwolić sobie na to, by się nią z kimś dzielić. Jeśli mężczyzna będzie spotykał się z jeszcze jedną kobietą, to tej miłości zabraknie. Już teraz jej nie wystarcza. A czując niedosyt, kobieta nie ma zamiaru dzielić się z kimś jeszcze.
Mężczyzna tak się tego boi, że nawet jeśli jego żona jedynie rozmawia i śmieje się z sąsiadem, zaczyna się denerwować; wie, że żona niezbyt często się śmieje. Jeśli te nieliczne chwile radości spędza z sąsiadem, to co zostanie dla męża? Miło spędza czas z sąsiadami – uśmiecha się, śmieje, opowiada ploteczki – a kiedy mąż wraca do domu, ona leży z bólem głowy. Jakimś dziwnym trafem, gdy w okolicy pojawia się mąż, żona natychmiast skarży się na ból głowy. Jeszcze chwilę temu śmiała się z sąsiadem, ale na samą myśl o powrocie męża rozbolała ją głowa – bo zaraz pojawi się ten stary dziad.
Sedno problemu leży w tym, że oboje mają w sobie bardzo niewiele miłości i oboje zdają sobie z tego sprawę. Wiadomo, że jeśli jakąś część swej miłości żona przeleje na kogoś innego, ty nie dostaniesz prawie nic. Niby dzielicie wspólny dach nad głową, ale ty stałeś się właściwie bezdomny; ktoś zajął twoje miejsce.
Oddanie to nic innego jak tylko nadmiar miłości. Nawet jeśli nie przelewasz jej na drugiego człowieka, obdarzasz nią przedmioty, stoły, krzesła, ściany. Masz jej w nadmiarze i nie zastanawiasz się, komu ją przekazać. W mojej religii podstawową zasadą, którą należy zrozumieć, jest to, że jeśli świadomość wzrasta, razem z nią wzrasta miłość. Nie istnieją one oddzielnie i rozwijają się wspólnie.
Jeśli rozwijasz swoją miłość, wzrasta twoja świadomość; jeśli rośnie twoja świadomość, twoja miłość także wzrasta.
Łatwiej jest rozwijać świadomość, ponieważ jest na to kilka metod potwierdzonych naukowo. Jeśli chodzi o miłość, sprawa jest trudniejsza, ponieważ miłość jest niewymierna, łatwo może wymknąć się z rąk. Świadomość możesz bez trudu utrzymać w swoich rękach. Ale nie martw się – jeśli rozwijasz świadomość, twoja miłość zawsze dotrzyma jej kroku. Doświadczałem tego wielokrotnie.
Nigdy nie mówię o rzeczach, których nie znałbym z własnego doświadczenia. Nigdy nie dostrzegłem w sobie nawet cienia różnicy pomiędzy świadomością a miłością. Wystarczy, że pozwolisz swojej świadomości wznieść się wyżej, miłość zaraz osiągnie ten sam poziom. Obie zawsze są na tym samym poziomie.
Kiedy świadomość osiągnie swój szczyt, miłość zaczyna się z ciebie wylewać; taka wypływająca miłość jest niczym innym jak oddaniem. Jeżeli miłość i świadomość rozwijają się w tobie, czy zamierzasz siedzieć spokojnie i nic nie robić? Być może od czasu do czasu zdarzy się człowiek, który nic z tym nie zrobi, jednak większość ludzi najprawdopodobniej podejmie jakieś działanie – coś z tym zrobi. I to „coś” będzie wynikiem rozwiniętej świadomości i miłości. Nazywam to uwielbieniem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki