Sztuka życia i umierania - Osho - ebook + książka

Sztuka życia i umierania ebook

Osho

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dlaczego obawiamy się śmierci? Jak powinniśmy mówić innym, że umierają? Czy reinkarnacja jest prawdą?

Z poczucia głębi, jasności, współczucia, a nawet z humorem, Osho odpowiada na najtrudniejsze pytania, jakie nurtują nas wszystkich, proponując zarazem praktyczne wskazówki dotyczące wsparcia i medytacji. Osho ukazuje, że nasz strach przed śmiercią oparty jest na pewnym nieporozumieniu, a umieranie to możliwość wewnętrznego wzrostu. Kiedy nasze życie jest świadome i kompletne, śmierć nie jest katastrofą, lecz jego radosnym zwieńczeniem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 327

Oceny
4,5 (23 oceny)
15
5
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mgrmilenka

Dobrze spędzony czas

Bogactwo pięknych cytatów. Warto przeczytać.
00

Popularność




Wstęp

Życie ciągnie się długi czas – siedemdziesiąt, sto lat. Śmierć jest intensywna, bo nie jest rozciągnięta – następuje w jednej chwili. Życie musi przejść sto lub siedemdziesiąt lat, nie może być tak intensywne. Śmierć przychodzi w jednej chwili; przychodzi w całości, nie we fragmentach. Będzie intensywniejsza od wszystkiego, co znasz. Ale jeśli się boisz, jeśli przed nadejściem śmierci uciekłeś, jeśli z lęku straciłeś świadomość, umknęła ci doskonała okazja, złota brama. Jeśli przez całe życie miałeś postawę akceptującą, kiedy przyjdzie śmierć, zaakceptujesz ją, cierpliwie i pasywnie wejdziesz w nią, nie próbując uciekać. Jeśli potrafisz wejść w śmierć pasywnie, cicho i bez wysiłku – śmierć znika.

W upaniszadach jest stara opowieść, która zawsze mi się bardzo podobała. Wielki król o imieniu Jajati dożył stu lat. To już było dosyć; żył wspaniale. Zaznał wszystkiego, co życie może dać. Był jednym z największych władców swego czasu. To piękna opowieść…

Przyszła Śmierć i powiedziała do niego:

– Przygotuj się. Nadeszła twoja chwila i przyszłam cię zabrać.

Jajati był wielkim wojownikiem, wygrał wiele wojen, ale na widok Śmierci zaczął drżeć i rzekł:

– Ale to za wcześnie.

Śmierć odpowiedziała:

– Za wcześnie?! Żyłeś sto lat. Nawet twoje dzieci się postarzały. Najstarszy syn ma osiemdziesiąt lat. Czego jeszcze chcesz?

Jajati miał stu synów, albowiem miał sto żon.

Zapytał Śmierć:

– Czy możesz wyświadczyć mi przysługę? Wiem, że musisz kogoś zabrać. Jeśli zdołam przekonać któregoś syna, czy możesz zostawić mnie jeszcze na sto lat i zabrać jednego z nich?

Śmierć odparła:

– Jeśli ktoś inny jest gotowy pójść, to w porządku. Ale nie sądzę… Skoro nie jesteś gotowy – a jesteś ojcem i żyłeś dłużej, zaznałeś wszystkiego – dlaczego twój syn ma być gotowy?

Jajati wezwał swoich stu synów. Starsi synowie milczeli. Panowała wielka cisza, nikt nic nie powiedział. Tylko najmłodszy, ledwie szesnastoletni syn wstał i rzekł:

– Jestem gotowy.

Nawet Śmierci było żal chłopca, powiedziała więc:

– Może nie zdajesz sobie sprawy, co robisz? Czy nie widzisz, że twoich dziewięćdziesięciu dziewięciu braci zachowuje całkowite milczenie? Jeden ma osiemdziesiąt, inni mają siedemdziesiąt pięć, siedemdziesiąt osiem, siedemdziesiąt, sześćdziesiąt lat. Oni żyją długo, ale wciąż chcą żyć. A ty nie żyłeś wcale. Zastanów się.

Chłopiec odpowiedział:

– Nie. Nie mam żadnych wątpliwości. Niech ci nie będzie żal ani przykro, idę zupełnie świadomie. Jeśli mój ojciec nie jest zadowolony ze stu lat, to jaki sens ma pozostawanie tutaj? Jak miałbym być zadowolony? Widzę moich dziewięćdziesięciu dziewięciu braci; żaden z nich nie jest zadowolony. Po co więc tracić czas? Przynajmniej mogę zrobić ojcu tę przysługę. Niech na starość cieszy się przez następne sto lat. Ale ja jestem skończony. Kiedy widzę, że nikt nie jest zadowolony, jedno jest dla mnie całkiem jasne – jeślibym nawet żył sto lat, też nie byłbym zadowolony. Nie ma znaczenia, czy pójdę teraz, czy za dziewięćdziesiąt lat. Zabierz mnie.

Śmierć zabrała chłopca. Kiedy po stu latach wróciła, Jajati znajdował się w takim samym położeniu. Powiedział:

– Te sto lat tak szybko przeminęło. Umarli wszyscy moi starzy synowie, ale mam nowych. Mogę ci dać któregoś z nich. Zlituj się nade mną.

I tak to trwało. Historia powtarzała się przez – powiedzmy – tysiąc lat. Śmierć przychodziła dziesięć razy. I dziewięć razy zabierała któregoś syna, a Jajati żył następne sto lat. Za dziesiątym razem Jajati powiedział:

– Mimo że wciąż jestem tak samo niezadowolony, jak byłem wtedy, gdy przyszłaś po raz pierwszy, teraz – chociaż niechętnie, z oporem – pójdę, ponieważ nie mogę wciąż prosić o przysługę. To już za wiele. Jedna rzecz stała się dla mnie oczywista: jeśli tysiąc lat nie mogło mi dać zadowolenia, to nawet dziesięć tysięcy go nie da.

Na tym właśnie polega przywiązanie. Możesz żyć długo, ale kiedy najdzie cię myśl o śmierci, zaczniesz drżeć. Jeśli zaś nie jesteś do niczego przywiązany, będziesz przychylnie nastawiony do śmierci, choćby przyszła nagle. Będziesz gotowy pójść. W obliczu takiego człowieka śmierć jest pokonana. Śmierć pokonać mogą tylko ci, którzy są gotowi umrzeć w każdej chwili, bez niechęci. Oni stają się nieśmiertelni, stają się buddami.

Ta wolność jest celem wszystkich religijnych poszukiwań. Wolność od przywiązania jest wolnością od śmierci. Wolność od przywiązania jest wolnością od koła narodzin i śmierci. Wolność od przywiązania pozwala ci wejść w uniwersalne światło i połączyć się z nim. To największe błogosławieństwo, ostateczna ekstaza, poza którą nie istnieje nic. Wróciłeś do domu.

CZĘŚĆ PIERWSZA

USUWANIE OSTATNIEGO TABU

Nie można zaprzeczyć śmierci przez powtarzanie, że śmierć nie istnieje.

Będziesz musiał poznać śmierć, spotkać się z nią, przeżyć ją.

Będziesz musiał się z nią zaznajomić.

1. W poszukiwaniu nieśmiertelnego

Prawdziwym przedmiotem poszukiwań religijnych jest nie Bóg, lecz śmierć. Bez śmierci nie byłoby religii. To śmierć zmusza człowieka do poszukiwania tamtego świata, nieśmiertelności.

Śmierć otacza nas jak ocean małą wyspę. Wyspa może zostać w każdej chwili zatopiona. Następna chwila może nie nadejść, jutra może nie być. Zwierzęta nie są religijne z tego prostego powodu, że nie są świadome śmierci. Nie mogą sobie wyobrazić, że same umrą, chociaż widzą, jak umierają inne zwierzęta. Od widoku czyjejś śmierci do stwierdzenia „ja też umrę” jest długa droga. Zwierzęta nie są na tyle przytomne, świadome, by dojść do takiego wniosku.

Większość ludzi to jednocześnie podludzie. Człowiek jest naprawdę dojrzały wtedy, kiedy doszedł do następującej konkluzji: „Jeśli wszyscy inni umierają, nie mogę być wyjątkiem”. Kiedy ta konkluzja zapadnie ci głęboko w serce, życie nie będzie już takie samo. Nie możesz pozostać przywiązany do życia tak jak dawniej. Jeśli życie ma być odebrane, po co być tak zaborczym? Jeśli w pewnej chwili zniknie, dlaczego trzymać się go i cierpieć? Jeśli nie będzie trwało wiecznie, po co się tak dręczyć, niepokoić, martwić? Jeśli ma przeminąć, przeminie – nie ma znaczenia kiedy. Czas nie jest wtedy taki ważny: dziś, jutro, pojutrze – życie wyśliźnie się z twoich rąk.

Staniesz się świadomy tego, że umrzesz, że twoja śmierć jest rzeczą całkowicie pewną… tak naprawdę jedyną pewną rzeczą w życiu jest śmierć. Nic innego nie jest tak całkowicie pewne. Ale jakoś unikamy tej kwestii, kwestii śmierci. Wciąż zajmujemy się innymi sprawami. Czasem mówimy o wielkich rzeczach – o Bogu, niebie, piekle – byle tylko uniknąć prawdziwego problemu. Prawdziwym problemem nie jest Bóg, nie może nim być, bo jak dobrze znasz Boga? Co o nim wiesz? Jak możesz badać coś, czego w ogóle nie znasz? Będzie to jałowe badanie. Co najwyżej będzie to ciekawość – szczeniacka, dziecinna, głupia.

Głupi ludzie pytają o Boga, inteligentni pytają o śmierć. Ludzie, którzy wciąż pytają o Boga, nigdy go nie znajdują, a ktoś, kto pyta o śmierć, znajdzie Boga na pewno, ponieważ to śmierć cię przekształca, zmienia twoje widzenie. Twoja świadomość jest wyostrzona, ponieważ podniosłeś prawdziwy, autentyczny problem, najważniejszy w życiu. Podjąłeś tak wielkie wyzwanie, że nie możesz pozostawać przez długi czas we śnie; będziesz musiał być obudzony, będziesz musiał być wystarczająco czujny, by zmierzyć się z rzeczywistością śmierci.

Oto jak zaczęło się dociekanie Gautamy Buddy:

W dniu, w którym urodził się Budda… Budda był jedynym synem wielkiego króla, urodził się, gdy król był już bardzo stary; dlatego w królestwie zapanowała wielka radość. Naród długo czekał. Ludzie bardzo kochali swego króla; służył im, był dobry i współczujący, bardzo oddany i szczodry. Uczynił królestwo jednym z najbogatszych, najpiękniejszych w tamtym czasie.

Ludzie modlili się o syna dla króla, bo nie było dziedzica. I wtem, gdy król był już w podeszłym wieku, urodził się Budda. Jego narodziny były zaskoczeniem. Wielkie święto, wielka radość! Wszyscy astrolodzy królestwa zebrali się, żeby przepowiedzieć przyszłość Buddy. Na imię miał Siddhartha – nadano mu to imię, ponieważ oznacza spełnienie. Król był człowiekiem spełnionym, jego pragnienie było spełnione, jego najgłębsza tęsknota była spełniona – przez całe życie pragnął syna; stąd imię Siddhartha. Oznacza ono po prostu spełnienie najgłębszego pragnienia.

Dzięki synowi życie króla nabrało znaczenia. Astrolodzy, wielcy astrolodzy, przepowiadali – wszyscy byli zgodni, z wyjątkiem jednego młodego astrologa o imieniu Kodanna. Król zapytał:

– Co wydarzy się w życiu mojego syna?

I wszyscy astrolodzy podnieśli dwa palce, z wyjątkiem Kodanny, który podniósł tylko jeden palec.

Król rzekł:

– Nie mówcie symbolami, proszę. Jestem prostym człowiekiem, nic nie wiem o astrologii. Powiedzcie mi, co oznaczają dwa palce.

Wszyscy odpowiedzieli:

– Albo będzie czakrawartinem – władcą świata – albo wyrzeknie się świata i zostanie buddą, oświeconym. Są dwie możliwości, dlatego podnosimy dwa palce.

Król martwił się tą drugą możliwością: że syn wyrzeknie się świata. A więc, myślał król, wrócił problem: jeśli Siddhartha wyrzeknie się świata, kto odziedziczy moje królestwo? I wtedy zapytał Kodanny:

– Dlaczego podniosłeś jeden palec?

Kodanna rzekł:

– Jestem całkowicie pewny, że wyrzeknie się świata – stanie się buddą, oświeconym, przebudzonym.

Król nie był zadowolony z tych słów. Bardzo trudno zaakceptować prawdę. Zignorował Kodannę, w ogóle mu nie zapłacił – na tym świecie prawda nie jest nagradzana. Wprost przeciwnie, za prawdę jest się karanym na niezliczone sposoby. I rzeczywiście, prestiż Kodanny upadł. Ponieważ król mu nie zapłacił, rozeszły się plotki, że Kodanna jest głupcem. Wszyscy astrolodzy byli zgodni, a on jeden się z nimi nie zgadzał.

Król zapytał pozostałych astrologów:

– Co radzicie? Co powinienem zrobić, żeby mój syn nie wyrzekł się świata? Nie chciałbym, żeby był żebrakiem, nie chciałbym go widzieć jako sannjasina. Chciałbym, żeby został czakrawartinem – władcą wszystkich sześciu kontynentów.

Tego pragną wszyscy rodzice. Któż by chciał, żeby jego syn czy córka wyrzekli się świata i poszli w góry badać swoje wnętrze, szukać prawdziwego siebie?

Nasze pragnienia są skierowane na świat zewnętrzny. Król był zwykłym człowiekiem, jak każdy inny – miał takie same pragnienia i takie same ambicje.

Astrolodzy powiedzieli mu:

– Można to zaaranżować: daj mu maksimum przyjemności, zapewnij maksymalny komfort i luksus. Nie pozwól, by dowiedział się o chorobach, starości, a szczególnie o śmierci. Nie pozwól, by dowiedział się o śmierci, a nigdy nie wyrzeknie się świata.

W pewnym sensie mieli rację, ponieważ śmierć to fundamentalny problem. Kiedy ten problem wniknie do twojego serca, życie będzie się musiało zmienić. Nie możesz już żyć w dawny, głupi sposób. Jeśli to życie ma się skończyć śmiercią, nie może być prawdziwym życiem, musi być złudzeniem. Prawda musi być wieczna, jeśli jest prawdziwa; tylko kłamstwa są chwilowe. Jeśli życie jest chwilowe, musi być złudzeniem, kłamstwem, błędnym wyobrażeniem, nieporozumieniem; musi być zakorzenione w ignorancji. Musimy przeżywać je w taki sposób, że dobiega końca.

Możemy żyć w inny sposób, tak byśmy mogli się stać częścią wiecznego strumienia egzystencji. Tylko śmierć może przynieść tę radykalną zmianę.

Astrolodzy powiedzieli:

– Pilnuj, żeby nic nie wiedział o śmierci.

A więc król wszystko zaaranżował. Wybudował dla Siddharthy w różnych miejscach trzy pałace na różne pory roku, żeby syn nigdy nie zaznał związanych z nimi niewygód. Na upały Siddhartha miał pałac w górach, gdzie zawsze panował chłód. Kiedy było zbyt zimno, miał inny pałac, na brzegu rzeki, gdzie zawsze było ciepło. Król zrobił wszystko, żeby syn nigdy nie zaznał dyskomfortu.

Do pałaców, w których mieszkał, nie mieli wstępu starzy mężczyźni ani stare kobiety – tylko młodzi ludzie. Król zgromadził wokół Siddharthy wszystkie piękne kobiety z królestwa, żeby wciąż był kuszony, oczarowany, żeby wciąż był pogrążony w marzeniach i pragnieniach. Stworzono dla niego słodką krainę marzeń. Ogrodnikom kazano nocą usuwać suche liście i zwiędłe, usychające kwiaty, ponieważ – kto wie? – widząc martwy liść, Siddhartha mógłby zacząć pytać, co się z tym liściem stało; mógłby spytać: „Co się stało z tą różą?”. I mógłby zacząć rozmyślać, zastanawiać się nad śmiercią.

Przez dwadzieścia dziewięć lat trzymano go w całkowitej nieświadomości śmierci. Ale jak długo można jej unikać? Śmierć jest tak ważnym zjawiskiem – jak długo można kogoś zwodzić? Wcześniej czy później musiał wejść w świat. Teraz król był jeszcze starszy i syn musiał poznać świat – bardzo powoli pozwalano na to. Lecz kiedy tylko Siddhartha przechodził przez jakąś ulicę w stolicy, usuwano starych mężczyzn i stare kobiety, usuwano też żebraków. Kiedy szedł, nie pozwalano przechodzić tamtędy żadnemu sannjasinowi, żadnemu mnichowi; widząc bowiem sannjasina, Siddhartha mógłby zapytać: „Co to za człowiek? Dlaczego ubrany jest w pomarańczowe szaty? Co się z nim stało? Dlaczego wygląda inaczej, obojętny, nieobecny? Ma inne oczy, inaczej pachnie, jego obecność ma w sobie inną jakość. Co się stało z tym człowiekiem?”. A wtedy pojawi się kwestia wyrzeczenia, przede wszystkim zaś problem śmierci… Ale pewnego dnia to musiało się stać. Nie można tego uniknąć.

My robimy tak samo. Jeśli ktoś umiera i przechodzi orszak pogrzebowy, matka wciąga dziecko do domu i zamyka drzwi.

Ta historia jest bardzo znacząca, symboliczna, typowa. Rodzice nie chcą, żeby dzieci dowiedziały się o śmierci, bo natychmiast zaczną zadawać trudne pytania. Dlatego zakładamy cmentarze poza miastem, żeby nikt nie musiał tamtędy przechodzić. Śmierć jest sprawą kluczową; cmentarz powinien się znajdować w samym środku miasta, by wszyscy musieli wielokrotnie mijać go w ciągu dnia. Idąc do biura, wracając do domu, idąc do szkoły, na uczelnię, wracając do domu, idąc do fabryki… żeby stale przypominać sobie o śmierci. Ale my zakładamy cmentarze daleko i upiększamy je kwiatami i drzewami. Próbujemy ukryć śmierć – szczególnie na Zachodzie śmierć jest tabu. Tak jak kiedyś seks był tabu, teraz jest nim śmierć.

Śmierć jest ostatnim tabu.

Potrzebny jest ktoś taki jak Zygmunt Freud – Zygmunt Freud, który może przywrócić światu śmierć, który może zapoznać ludzi ze zjawiskiem śmierci.

Kiedy na Zachodzie ktoś umiera, jego ciało jest dekorowane, kąpane, perfumowane, malowane. Teraz są fachowcy, którzy wykonują tę całą robotę. Jeśli zobaczycie zmarłego mężczyznę czy zmarłą kobietę, będziecie zaskoczeni – wydają się o wiele żywsi niż za życia! Ich pomalowane policzki są zaróżowione, twarz wygląda na rozpromienioną; jakby mocno spali w ciszy i spokoju.

Oszukujemy siebie! Nie oszukujemy ich, bo ich już tu nie ma. Nie ma nikogo, tylko martwe ciało, zwłoki. Ale oszukujemy siebie, malując ich twarze, dekorując ciała, nakładając na nie piękne ubrania, wioząc je w drogich pojazdach, idąc w długich procesjach, z wielkim poszanowaniem dla osoby, która zmarła. Kiedy żyła, nigdy nie była doceniana; ale teraz nikt jej nie krytykuje, wszyscy ją chwalą.

Próbujemy się oszukiwać; jak tylko się da, upiększamy śmierć, żeby nie powstało pytanie. Żyjemy w złudzeniu, że to zawsze ktoś inny umiera – oczywiście nie zobaczycie własnej śmierci, zawsze będziecie widzieć, jak umierają inni. Logiczny wniosek – to inni umierają, więc po co się martwić? Wydaje się wam, że jesteście wyjątkowi, że Bóg ustanowił dla was inne zasady.

Pamiętajcie, nikt nie jest wyjątkiem. Budda mówi: Aes Dhammo Sanantano – jedno prawo rządzi wszystkim, jedno wieczne prawo. To, co zdarza się mrówce, zdarzy się także słoniowi, a cokolwiek zdarza się żebrakowi, zdarzy się też władcy. Biedny czy bogaty, ciemny czy mądry, grzesznik czy święty, prawo nie wyróżnia – prawo jest bardzo sprawiedliwe.

Śmierć jest komunistyczna – zrównuje ludzi. Nie zwraca uwagi na to, kim jesteś. Nigdy nie zagląda do publikacji w rodzaju Kto jest kim. Nie zawraca sobie głowy tym, czy jesteś biedakiem, czy Aleksandrem Wielkim.

Pewnego dnia Siddhartha musiał się stać świadomy. I stał się świadomy. Szedł na święto młodości, miał je zainaugurować. Oczywiście to książę musiał zainaugurować doroczne święto młodości. Był piękny wieczór; młodzież z królestwa zebrała się, żeby tańczyć, śpiewać i bawić się całą noc. Pierwszy dzień roku, całonocne świętowanie. A Siddhartha szedł, żeby je otworzyć.

Po drodze zobaczył to, czego zgodnie z wolą ojca miał nie widzieć. Najpierw ujrzał chorego człowieka – dla Siddharthy było to pierwsze zetknięcie z chorobą. Zapytał:

– Co się stało?

To bardzo piękna opowieść: mówi o tym, że woźnica miał skłamać, lecz bezcielesna dusza opanowała go i zmusiła do powiedzenia prawdy. Wbrew sobie musiał odrzec:

– Ten człowiek jest chory.

A Budda natychmiast zadał inteligentne pytanie:

– Czy to znaczy, że ja też mogę zachorować?

Woźnica znów miał skłamać, ale dusza Boga, oświecona dusza, bezcielesna, zmusiła go, żeby powiedział „tak”. Dziwił się, że chciał powiedzieć „nie”, ale z jego ust wyszło:

– Tak, ty też zachorujesz.

Później natknęli się na starego człowieka – to samo pytanie. Następnie ujrzeli zwłoki wiezione na miejsce kremacji – i to samo pytanie… a kiedy Budda ujrzał martwe ciało i zapytał: – Czy ja też pewnego dnia umrę? – woźnica odpowiedział: – Tak, panie. Nikt nie jest wyjątkiem. Przykro mi to mówić, ale nikt nie jest wyjątkiem. Nawet ty umrzesz.

Budda odparł:

– W takim razie zawróć powóz. Nie ma sensu jechać na święto młodości. Ja już zachorowałem, już się postarzałem, już jestem na skraju śmierci. Jeśli pewnego dnia umrę, jaki sens ma cały ten absurd: żyć, czekając na śmierć?! Zanim nadejdzie, chciałbym poznać coś, co nigdy nie umiera. Teraz całe życie poświęcę na poszukiwanie czegoś nieśmiertelnego. Jeśli istnieje coś nieśmiertelnego, jedyną ważną rzeczą w życiu jest poszukiwanie tego.

A kiedy to mówił, ujrzeli czwartą postać – sannjasina, mnicha odzianego w pomarańczowe szaty, który idąc, pogrążony był w medytacji. Budda rzekł:

– Co się stało z tym człowiekiem?

Woźnica odpowiedział:

– Panie, to jest to, co zamierzasz zrobić. Ten człowiek widział śmierć i wyruszył na poszukiwanie nieśmiertelnego.

Jeszcze tej nocy Budda wyrzekł się świata; opuścił dom w poszukiwaniu nieśmiertelnego, w poszukiwaniu prawdy.

Śmierć jest najważniejszą sprawą w życiu. Ci, którzy przyjmują wyzwanie śmierci, są hojnie nagradzani.

2. Sprzeciw: problem przekonania

Jeśli wierzycie, będziecie też nie wierzyć. Nie ma wiary bez niewiary. Ustalmy to raz na zawsze: nie ma wiary bez niewiary. Każda wiara jest przykrywką dla niewiary.

Wiara jest tylko obwodem środka zwanego wątpliwością; ponieważ wątpicie, stwarzacie wiarę. Wątpienie boli jak rana. Ponieważ wątpienie jest raną – boli; sprawia, że czujecie wewnętrzną pustkę, wewnętrzną niewiedzę. Chcecie ją zakryć. Ale czy sądzicie, że zakrywanie rany kwiatem róży pomoże? Czy sądzicie, że kwiat róży pomoże zniknąć ranie? Wręcz przeciwnie! Wcześniej czy później kwiat róży zacznie cuchnąć raną. Rana nie zniknie z powodu kwiatu róży; w rzeczywistości kwiat róży zniknie z powodu rany.

Możecie oszukać kogoś, kto patrzy z zewnątrz – sąsiedzi będą myśleć, że to nie rana, tylko róża – ale jak można oszukać siebie? To niemożliwe. Nie można oszukać siebie; gdzieś w głębi będziecie wiedzieć, musicie wiedzieć, że rana istnieje i ukrywacie ją za różą. Wiecie, że róża jest przypadkowa: nie wyrosła w was, zerwaliście ją na zewnątrz. I że rana rosła w was, nie wzięliście jej z zewnątrz.

Dziecko przynosi w sobie wątpienie – wewnętrzne wątpienie, to naturalne. To z powodu wątpienia docieka, z powodu wątpienia zadaje pytania. Przejdźcie się z dzieckiem na poranny spacer do lasu, a zada tyle pytań, że będziecie znużeni, będziecie chcieli powiedzieć, żeby się zamknęło. Ale ono wciąż pyta.

Skąd biorą się te wszystkie pytania? Dla dziecka są czymś naturalnym. Wątpienie to wewnętrzny potencjał; tylko w ten sposób dziecko będzie mogło dociekać, badać, poszukiwać. Nie ma w tym niczego złego. Kapłani okłamywali was, że w wątpieniu jest coś złego. Nie ma w nim nic złego. Jest naturalne, trzeba je zaakceptować i szanować. Kiedy szanujecie wasze wątpienie, nie ma już rany; kiedy je odrzucacie, staje się raną.

Niech to będzie zupełnie jasne: samo wątpienie nie jest raną. Jest wielką pomocą, ponieważ zrobi z was poszukiwacza przygód, badacza. Zabierze was na najodleglejszą gwiazdę w poszukiwaniu prawdy, uczyni z was pielgrzyma. Wątpienie nie jest niczym niezdrowym. Jest piękne, niewinne, naturalne. Ale przez wieki kapłani je potępiali. Z powodu ich potępienia wątpienie, które mogło się stać rozkwitem zaufania, stało się cuchnącą raną. Potęp coś, a stanie się raną; odrzuć coś, a stanie się raną.

Ja uczę, że przede wszystkim nie należy próbować wierzyć. Dlaczego? Jeśli jest wątpienie, to ono jest! Nie trzeba go ukrywać. Przeciwnie, pozwól na nie, pomóż mu, niech stanie się wielkim pytaniem. Niech stanie się niezliczonymi pytaniami – w końcu zobaczysz, że liczą się nie pytania, ale znak zapytania! Wątpienie nie jest poszukiwaniem wiary; wątpienie to szukanie po omacku tajemnicy, podejmowanie wszelkich wysiłków, by zrozumieć niezrozumiałe, pojąć niepojęte – to wysiłek szukania po omacku.

A jeśli wciąż poszukujesz, jeśli nie napychając się zapożyczonymi wierzeniami, wciąż badasz, zdarzą się dwie rzeczy. Pierwsza: nigdy nie będziesz nie dowierzał. Pamiętaj, wątpienie i niedowierzanie nie są synonimami. Niedowierzanie pojawia się tylko wtedy, kiedy już wierzyłeś, kiedy oszukiwałeś siebie i innych. Niedowierzanie pojawia się tylko wtedy, kiedy weszła wiara; to cień wiary.

Wszyscy wierzący są niedowiarkami – mogą być hinduistami, chrześcijanami, dżinistami. Znam ich wszystkich! Wszyscy wierzący są niedowiarkami, ponieważ niedowierzanie bierze się z wiary, jest jej cieniem. Czy można wierzyć bez niedowierzania? To niemożliwe; to nie leży w naturze wiary. Jeśli chcecie nie dowierzać, najpierw musicie wierzyć. Czy można wierzyć tak, by niedowierzanie nie wkradło się tylnymi drzwiami? Albo czy można nie dowierzać, nie mając najpierw jakiejś wiary? Uwierzcie w Boga, a natychmiast wkradnie się niedowierzanie. Uwierzcie w życie po śmierci, a pojawi się niedowierzanie. Niedowierzanie jest wtórne, wiara jest pierwotna.

Lecz miliony ludzi na świecie chcą tylko wiary – nie chcą niewiary. Nic na to nie poradzę, nikt nie może poradzić. Jeśli interesuje was tylko wiara, będziecie musieli też cierpieć niedowierzanie. Będziecie podzieleni, rozszczepieni, schizofreniczni. Nie możecie mieć poczucia organicznej jedności; sami się tego pozbawiliście.

Co radzę? Po pierwsze, porzućcie wiarę. Niech wierzenia odejdą, to tylko śmieci! Ufajcie wątpieniu, to moja sugestia; nie próbujcie go ukrywać. Ufajcie wątpieniu. To pierwsza rzecz, jaką musicie wnieść w swoje istnienie – ufajcie swojemu wątpieniu i zobaczcie jego piękno, jak pięknie pojawiło się zaufanie.

Nie mówię: wierzcie. Mówię: ufajcie. Wątpienie jest naturalnym darem; musi pochodzić od Boga – skądinąd mogłoby przyjść? Przynosicie ze sobą swoje wątpienie – ufajcie mu, ufajcie waszej dociekliwości i nie spieszcie się z napychaniem jej zapożyczonymi z zewnątrz wierzeniami. Zapożyczonymi od rodziców, księży, polityków, społeczeństwa, z Kościoła. Wasze wątpienie jest czymś pięknym, bo jest wasze; jest czymś pięknym, bo jest autentyczne. Z tego autentycznego wątpienia pewnego dnia wyrośnie kwiat autentycznego zaufania. Będzie to rozwój wewnętrzny, a nie coś narzuconego z zewnątrz.

Na tym polega różnica między wiarą a zaufaniem: zaufanie rozwija się w waszym wnętrzu, w waszej subiektywności. Tak jak zaufanie, tak i wątpienie jest wewnętrzne. A tylko wewnętrzne może przekształcić wewnętrzne. Wiara pochodzi z zewnątrz; nie może pomóc, ponieważ nie może dotrzeć do najgłębszego jądra waszej istoty, a właśnie tam jest wątpienie.

Od czego zacząć? Ufajcie wątpieniu. To mój sposób na wprowadzenie zaufania. Nie wierzcie w Boga, nie wierzcie w duszę, nie wierzcie w życie pozagrobowe. Zaufajcie waszemu wątpieniu, a natychmiast rozpocznie się przemiana. Zaufanie jest tak potężną siłą, że nawet jeśli ufacie wątpieniu, wnieśliście światło. A wątpienie jest jak ciemność. To małe zaufanie zacznie zmieniać wasz wewnętrzny świat, wewnętrzny krajobraz.

I kwestionujcie! Dlaczego się bać? Dlaczego być tchórzliwym? Kwestionujcie – kwestionujcie wszystkich buddów, kwestionujcie mnie, ponieważ jeśli jest tam prawda, nie boi się waszego kwestionowania. Jeśli buddowie są prawdziwi, to są prawdziwi, nie musicie w nich wierzyć. Wątpcie w nich… a któregoś dnia zobaczycie, że pojawiło się zaufanie.

Kiedy wątpicie i doprowadzacie wątpienie do samego końca, do samego logicznego końca, wcześniej czy później natkniecie się na prawdę. Wątpienie jest szukaniem po omacku w ciemności. Ale drzwi istnieją. Jeśli Budda mógł dotrzeć do drzwi, jeśli Jezus mógł dotrzeć, jeśli ja mogę, dlaczego ty nie możesz? Wszyscy mogą dotrzeć do drzwi – ale boicie się szukać po omacku. Siedzicie więc w ciemnym kącie i wierzycie w kogoś, kto znalazł drzwi. Nie widzieliście tego kogoś, słyszeliście o nim od innych, którzy słyszeli od innych i tak dalej, i temu podobne.

Jak wierzycie w Jezusa? Dlaczego? Nie widzieliście go! Nawet gdybyście go widzieli, zaprzepaścilibyście szansę. W dniu, w którym ukrzyżowano Jezusa, zebrały się tysiące, żeby go zobaczyć. Czy wiecie, co robili? Pluli mu w twarz! Moglibyście być w tym tłumie, ludzie z tłumu wcale nie byli inni od nas. Człowiek się nie zmienił.

Mamy lepsze drogi i lepsze pojazdy do przemieszczania się z jednego miejsca w drugie, wielką technikę – człowiek wylądował na Księżycu – ale człowiek się nie zmienił. Dlatego mówię, że wielu z was musiało być w tłumie, który pluł na Jezusa. Nie zmieniliście się. Jak możecie wierzyć w Jezusa? Pluliście mu w twarz, kiedy żył, a teraz w niego wierzycie, po dwóch tysiącach lat? To tylko rozpaczliwy wysiłek, aby ukryć wątpienie. Dlaczego wierzycie w Jezusa?

Jeśli porzuci się jeden element historii Jezusa, zniknie całe chrześcijaństwo. Jedna rzecz, tylko jedna rzecz, fenomen zmartwychwstania – to, że po ukrzyżowaniu i trzech dniach od śmierci Jezus powrócił – jeśli porzuci się tę część, zniknie całe chrześcijaństwo. Wierzycie w Jezusa, ponieważ boicie się śmierci, a on wydaje się jedynym człowiekiem, który powrócił, który pokonał śmierć.

Chrześcijaństwo stało się największą religią na świecie. Buddyzm nie mógł się stać tak popularny z tego prostego powodu, że lęk przed śmiercią pomaga ludziom wierzyć w Chrystusa bardziej niż w Buddę. W istocie wiara w Buddę wymaga odwagi, ponieważ Budda mówi: „Uczę was totalnej śmierci”. Nie zadowala go mała śmierć. Mówi: „Ta mała śmierć nie wystarczy, wrócicie. Uczę was totalnej śmierci, śmierci ostatecznej. Uczę unicestwienia, żebyście nigdy już nie wrócili, żebyście zniknęli, rozpuścili się w istnieniu, nie istnieli już więcej; nawet ślad nie pozostanie”.

W Indiach buddyzm znikł całkowicie. Taki wielki, tak zwany religijny kraj, a buddyzm zanikł całkowicie. Dlaczego? Ludzie wierzą w religie, które uczą, że będziecie żyć po śmierci, że dusza jest nieśmiertelna. Budda mówił, że jedyną rzeczą, którą warto zrozumieć, jest to, że was nie ma. Buddyzm nie mógł przetrwać w Indiach, ponieważ nie dawał przykrywki dla waszego lęku.

Budda nie mówił ludziom: „Wierzcie we mnie”. Jego nauki zanikły w Indiach, bo ludzie chcą wierzyć. Ludzie nie chcą prawdy, chcą wiary.

Wiara jest tania. Prawda jest niebezpieczna, męcząca, trudna; trzeba za nią zapłacić. Trzeba do niej dążyć, szukać jej, bez gwarancji, że się ją znajdzie. Nie ma gwarancji, że gdzieś jest jakaś prawda. Może wcale nie istnieć.

Ludzie chcą wiary, a Budda powiedział – jego ostatnim przesłaniem dla świata było: Appo deepo bhava – „Bądźcie światłem dla siebie”. Jego uczniowie płakali, otaczało go dziesięć tysięcy sannjasinów… oczywiście, byli smutni, łzy płynęły; odchodził ich mistrz. A Budda powiedział im:

– Nie płaczcie. Dlaczego płaczecie?

Jeden z uczniów, Ananda, odparł:

– Ponieważ nas opuszczasz, ponieważ byłeś naszą jedyną nadzieją, ponieważ długo mieliśmy nadzieję, że poprzez ciebie uzyskamy prawdę.

W odpowiedzi Budda rzekł:

– Nie martwcie się. Nie mogę wam dać prawdy. Nie może jej wam dać nikt inny, nie można jej przekazać. Ale możecie ją sami odkryć. Bądźcie światłem dla siebie.

Moja postawa jest taka sama. Nie musicie we mnie wierzyć. Nie chcę tu wyznawców, chcę poszukiwaczy, a poszukiwacz to ktoś całkiem inny. Wierzący nie jest poszukiwaczem. Wierzący nie chce szukać, dlatego wierzy. Wierzący chce uniknąć poszukiwania, dlatego wierzy. Wierzący chce być uratowany, zbawiony, potrzebuje zbawiciela. Zawsze szuka mesjasza – kogoś, kto może jeść za niego, przeżuwać za niego, trawić za niego. Ale jeśli ja jem, wasz głód nie będzie zaspokojony. Nikt poza wami samymi nie może was zbawić.

Potrzebuję tu poszukiwaczy, dociekających, a nie wierzących. Wierzący to najbardziej przeciętni, najmniej inteligentni ludzie pod słońcem. Zapomnijcie więc o wierze, sami stwarzacie sobie problem. Zaczynacie wierzyć we mnie, wtedy powstaje niewiara – musi powstać, ponieważ nie jestem tu po to, by odpowiadać waszym oczekiwaniom.

Żyję na swój własny sposób, nie biorę was pod uwagę. Nie biorę pod uwagę nikogo – bo jeśli zaczniesz mieć na względzie innych, nie będziesz mógł żyć autentycznie swoim życiem. Bierz pod uwagę innych, a staniesz się pozerem.

Georgij Gurdżijew mówił swoim uczniom jedną z najbardziej podstawowych rzeczy: „Nie zważajcie na innych, bo nigdy się nie rozwiniecie”. A przecież na całym świecie wszyscy mają na uwadze innych: co pomyśli matka? co pomyśli ojciec? co pomyśli społeczeństwo? moja żona, mój mąż… Nawet rodzice boją się dzieci! Myślą: co powiedzą dzieci? Wszyscy biorą siebie nawzajem pod uwagę – a do uwzględnienia są miliony ludzi. Jeśli będziesz uwzględniać każdego, nigdy nie będziesz indywidualnością, będziesz miszmaszem. Idąc na tyle kompromisów, już dawno popełniłbyś samobójstwo.

Mówi się, że ludzie umierają w wieku trzydziestu lat, a grzebani są w wieku siedemdziesięciu. Śmierć następuje bardzo wcześnie – myślę, że trzydzieści lat to też za dużo, śmierć następuje wcześniej. Gdzieś około dwudziestu jeden lat, kiedy prawo i państwo uznają cię za obywatela, to moment, kiedy umierasz. Właśnie dlatego uznają cię za obywatela: teraz nie jesteś już niebezpieczny, nie jesteś już dziki, nie jesteś już nieokrzesany. Teraz wszystko zostało w tobie uporządkowane, naprawione; teraz zostałeś dostosowany do społeczeństwa. Właśnie to się dzieje, kiedy naród daje ci prawo głosowania: naród może teraz ufać, że twoja inteligencja została zniszczona – możesz głosować. Nie trzeba się ciebie obawiać; jesteś obywatelem, jesteś cywilizowanym człowiekiem. Nie jesteś już wtedy człowiekiem, jesteś obywatelem.

Z moich obserwacji wynika, że ludzie umierają w wieku około dwudziestu jeden lat. Później jest już tylko egzystencja pośmiertna. Na grobie powinniśmy zacząć pisać trzy daty: urodzenia, śmierci i śmierci pośmiertnej.

Osobę, która wie, jak wybrnąć z tarapatów, określa się jako bystrą, a taką, która wie, jak nigdy w nie nie popaść – jako mądrą. Bądźcie mądrzy. Dlaczego nie odciąć samego korzenia? Nie wierzcie. Wówczas nie ma problemu niewiary, nigdy nie powstaje rozdwojenie i nie musicie znajdować sposobu rozwiązania. Proszę, nie pakujcie się w to.

Prawda jest indywidualna; tłum nie dba o prawdę. Obchodzi go pocieszenie, dobre samopoczucie. Tłum nie składa się z badaczy, poszukiwaczy, ludzi, którzy zgłębiają nieznane, nieustraszonych – ryzykujących życie, by znaleźć sens i znaczenie zarówno swojego istnienia, jak i całej egzystencji. Tłum chce słyszeć słodkie słówka, uspokajające i miłe. Odpręża się w tych pocieszających kłamstwach.

Tak się zdarzyło, że ostatni raz w rodzinnym mieście byłem w 1970 roku. Jeden z moich dawnych nauczycieli, z którym zawsze miałem serdeczne relacje, był na łożu śmierci, więc najpierw poszedłem do niego.

Jego syn powitał mnie na progu i powiedział:

– Nie przeszkadzaj mu, proszę. Jest bliski śmierci. Kocha cię, pamiętał o tobie, ale wiemy, że sama twoja obecność może odebrać mu pociechę. Nie rób mu tego w chwili śmierci.

Odrzekłem:

– Gdyby to nie była chwila śmierci, posłuchałbym twojej rady. Ale muszę go zobaczyć. Jeśli porzuci swe kłamstwa i pocieszenia tuż przed śmiercią, jego śmierć będzie miała większą wartość niż całe życie. – Odepchnąłem na bok syna. Wszedłem do domu.

Stary człowiek otworzył oczy, uśmiechnął się i powiedział:

– Pamiętałem o tobie, a jednocześnie się ciebie obawiałem. Słyszałem, że przybyłeś do miasta, i pomyślałem, że może zanim umrę, będę mógł cię jeszcze raz zobaczyć. Ale jednocześnie bardzo się bałem, ponieważ spotkanie z tobą może być niebezpieczne!

Powiedziałem:

– Na pewno będzie niebezpieczne. Przyszedłem we właściwym czasie. Nim umrzesz, chcę ci odebrać wszystkie pocieszenia. Jeśli zdołasz umrzeć niewinny, twoja śmierć będzie miała ogromną wartość. Porzuć swoją wiedzę, ponieważ w całości jest zapożyczona. Porzuć swojego Boga, ponieważ jest tylko wierzeniem i niczym więcej. Porzuć ideę nieba i piekła, ponieważ są tylko twoją chciwością i lękiem. Całe życie uczepiałeś się tych rzeczy. Przynajmniej przed śmiercią nabierz odwagi – nie masz nic do stracenia!

Umierający człowiek nie może niczego stracić: śmierć zniszczy wszystko. Lepiej, żebyś porzucił pocieszenia sam i umarł niewinnie, pełen ciekawości i dociekliwości, ponieważ śmierć jest ostatecznym doświadczeniem w życiu. To apogeum.

Stary człowiek powiedział:

– Bałem się, a teraz prosisz mnie o to samo. Czciłem Boga przez całe życie i wiem, że to tylko hipoteza – nigdy nie doświadczyłem Boga. Modliłem się do nieba i wiem, że nikt nigdy nie odpowiedział na żadną modlitwę; nie ma nikogo, kto by miał na nią odpowiedzieć. Ale było to pocieszenie w cierpieniach i niepokojach życia. Cóż innego może zrobić bezradny człowiek?

Powiedziałem:

– Teraz nie jesteś już bezradny, teraz nie ma już niepokoju, cierpienia, nie ma problemów: one należą do życia. Teraz życie wyśliznęło się z twoich rąk; może na tym brzegu pozostaniesz jeszcze tylko parę minut. Nabierz odwagi! Nie stawaj przed śmiercią jak tchórz.

Zamknął oczy i odrzekł:

– Zrobię, co będę mógł.

Zebrała się cała rodzina; wszyscy byli na mnie źli. Byli bardzo ortodoksyjnymi braminami wysokiej kasty i nie mogli uwierzyć, że stary człowiek zgodził się ze mną. Śmierć była takim wstrząsem, że roztrzaskała wszystkie kłamstwa.

Za życia możesz wierzyć w kłamstwa, ale w obliczu śmierci doskonale wiesz, że na oceanie papierowe łódki na nic się nie zdadzą. Lepiej wiedzieć, że nie masz łodzi, a musisz płynąć. Trzymanie się papierowej łódki jest niebezpieczne; może przeszkadzać w płynięciu. Zamiast dotrzeć do drugiego brzegu, papierowa łódź może cię utopić.

Byli źli, ale nie mogli nic powiedzieć. Stary człowiek, nie otwierając oczu, uśmiechnął się i powiedział:

– Szkoda, że nigdy cię nie słuchałem. Czuję się tak lekko, zrzuciłem ciężar. Nie boję się. Nie czuję lęku, jestem wręcz ciekawy śmierci i tajemnicy, jaką kryje.

Umarł z uśmiechem na twarzy.

3. Różne oblicza śmierci

W historii ludzkiego umysłu można wyróżnić trzy sposoby wyrażania śmierci.

Pierwszy odnosi się do zwykłego człowieka, który żyje w przywiązaniu do swego ciała i nigdy nie poznał niczego większego od przyjemności jedzenia czy seksu. Całe jego życie polegało na jedzeniu i seksie; cieszył się jedzeniem, cieszył się seksem – jego życie było bardzo prymitywne, prostackie. Żył w przedsionku pałacu i nigdy do niego nie wszedł, bo myślał, że w życiu nie ma niczego więcej. W chwili śmierci będzie próbował trzymać się kurczowo tego życia. Będzie opierał się śmierci i z nią walczył. Śmierć przyjdzie jako wróg. Dlatego we wszystkich społeczeństwach na całym świecie śmierć przedstawiana jest jako ciemna i diaboliczna. W Indiach mówią, że posłaniec śmierci jest ohydny – ciemny, czarny – i przybywa na olbrzymim, wstrętnym bawole.

To zwykła postawa. Ci ludzie zmarnowali szansę; nie zdołali poznać wszystkich wymiarów życia. Nie potrafili dotknąć głębi życia ani wzlecieć na wyżyny życia. Nie korzystali z obfitości, stracili błogosławieństwo.

Mamy też drugi sposób wyrażania śmierci. Poeci i filozofowie mówili czasem, że śmierć nie jest niczym złym; jest po prostu ukojeniem – wielkim odpoczynkiem, jak sen. To lepsza postawa niż pierwsza. Ci ludzie mają przynajmniej coś oprócz ciała; poznali trochę umysł. Mieli nie tylko jedzenie i seks; ich życie nie polegało wyłącznie na jedzeniu i reprodukowaniu. Ich dusza jest nieco wyrafinowana; są trochę bardziej eleganccy i kulturalni. Mówią, że śmierć jest jak wielki odpoczynek; ktoś jest zmęczony, wchodzi w śmierć i odpoczywa. Śmierć jest dla nich ukojeniem. Ale oni też są dalecy od prawdy.

Ci, którzy poznali najgłębsze jądro życia, mówią, że śmierć jest boska. To nie tylko wypoczynek, ale też wybawienie, nowe życie i nowy początek: otwierają się nowe drzwi.

Gdy umierał mistyk sufi Bayazid, ludzi, którzy się wokół niego zebrali – jego uczniów – ogarnęło nagłe zdumienie, ponieważ w ostatnim momencie twarz Bayazida stała się bardzo promienna. Miała piękną aurę. Bayazid był pięknym człowiekiem, uczniowie zawsze odczuwali wokół niego szczególną aurę, lecz czegoś podobnego dotąd nie widzieli. Taka promienna twarz!

Zapytali:

– Bayazid, powiedz, co się z tobą stało. Co się z tobą dzieje? Zanim nas opuścisz, przekaż nam swoje ostatnie przesłanie.

On otworzył oczy i powiedział:

– Bóg mnie wita. Idę w jego objęcia. Żegnajcie!

Zamknął oczy i jego oddech ustał. Ale w chwili gdy zatrzymał się jego oddech, rozbłysło światło. Pokój napełnił się światłem; a potem światło znikło.

Gdy ktoś rozpoznał w sobie transcendentne, śmierć jest po prostu innym wymiarem boskości. Wtedy śmierć jest tańcem.

Iluzja śmierci jest zjawiskiem społecznym. Trzeba to zrozumieć trochę dokładniej.

Widzicie umierającego człowieka, a potem myślicie, że jest martwy. Ponieważ nie jesteście martwi, nie macie prawa tak myśleć. To bardzo głupie – wnioskować, że ten człowiek jest martwy. Powinniście powiedzieć: „Nie mogę ustalić, czy to ta sama osoba, taka, jaką znałem przedtem”. Powiedzenie czegoś więcej jest niebezpieczne i przekracza granice przyzwoitości.

Można powiedzieć tylko tyle: „Aż do wczoraj ten człowiek mówił, teraz już nie mówi. Przedtem chodził, teraz już nie chodzi. To, co do wczoraj uważałem za jego życie, już nie istnieje. Nie ma już życia, którym żył do wczoraj. Jeśli jest jakieś inne życie, niech będzie; jeśli nie ma – będzie to, co będzie”. Ale kiedy mówimy: „Ten człowiek jest martwy”, posuwamy się za daleko. Powinniśmy powiedzieć: „Ten człowiek nie jest już żywy”. Jeśli wiedzieliśmy, że ktoś miał życie, teraz wiemy, że już tego życia nie ma.

W porządku jest stwierdzić negatywnie, że tego, co znaliśmy jako jego życie – jego walki, miłości, jedzenia i picia – już nie ma. Ale stwierdzenie, że ten człowiek jest martwy, jest bardzo stanowcze. Nie mówimy, że to, co w tym człowieku było, już nie istnieje; mówimy, że stało się coś więcej: ten człowiek jest martwy. Mówimy o śmierci. Wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy powiedzieli, że rzeczy, które działy się wokół niego przedtem, już się nie dzieją. Ale mówimy nie tylko to; mówimy, że ten człowiek jest martwy.

My, którzy nie jesteśmy martwi, którzy nic nie wiemy o śmierci, tłoczymy się wokół kogoś i orzekamy, że jest martwy! Tłum rozstrzyga o śmierci człowieka, nawet go nie pytając, nawet nie pozwalając mu za to ręczyć! To jak jednostronny wyrok sądu: druga strona jest nieobecna. Biedak nie ma nawet szansy powiedzieć, czy jest naprawdę martwy, czy nie. Rozumiecie, co mam na myśli?

Śmierć jest społeczną iluzją. To nie jest iluzja tego człowieka. W istocie pozornie czujemy, że jest martwy, ale to społeczne ustalenie, niewłaściwy wniosek. Zjawisko śmierci ustalane jest przez nieuprawnionych do tego ludzi. Nikt z tłumu nie jest prawdziwym świadkiem, ponieważ nikt naprawdę nie widział, jak ta osoba umiera. Nikt nie widział, jak ktoś umiera! Nikt nigdy nie był świadkiem aktu umierania. Wiemy tylko, że do pewnego momentu ktoś był żywy, a potem już nie był żywy. To wszystko; poza tym jest ściana. Jak dotąd nikt nie widział zjawiska śmierci.

Ktoś, kto przez cały czas uważał, że życie to tylko jedzenie, picie, spanie, poruszanie się, kłócenie, kochanie, zjednywanie sobie przyjaciół i robienie wrogów – nagle nawet on w chwili śmierci odkrywa, że życie wymyka mu się z rąk. To, co uznawał za życie, nie było życiem. To tylko działania widoczne w świetle życia. Tak jak przedmioty widoczne są w świetle, tak samo ten człowiek widział pewne rzeczy, kiedy było w nim światło. Jadł, zaprzyjaźniał się, tworzył sobie wrogów, budował domy, zarabiał pieniądze i wznosił się w społecznej hierarchii – wszystkie te rzeczy widoczne były w świetle życia. Teraz, w chwili śmierci, widzi, że wszystko mu się wymyka.

Dlatego myśli, że odchodzi, że życie stracone jest na zawsze. Widział przedtem, jak umierają inni; w jego głowie tkwi również społeczna iluzja, że człowiek umiera. Czuje więc, że sam umiera. Jego wniosek też jest częścią społecznej iluzji. Człowiek zaczyna czuć, że umiera, tak jak umierali przed nim inni.

Widzi siebie w otoczeniu bliskich, rodziny i krewnych, którzy gorzko płaczą. Teraz jego iluzja zaczyna się potwierdzać. Wszystko to wywiera na niego hipnotyczny wpływ. Wszyscy ci ludzie – sytuacja jest wprost idealna – lekarz przy jego boku, tlen gotowy do użycia, zmieniona atmosfera w domu, płaczący ludzie… Teraz ten człowiek wydaje się pewny swej śmierci. Społeczna iluzja, że umiera, opanowuje jego umysł. Przyjaciele i krewni wokół zaczynają rzucać na niego hipnotyczne zaklęcie, że zaraz umrze. Ktoś bada jego puls. Wszyscy przekonują go, że umiera – to wszystko, co kiedyś robiono z innym umierającym człowiekiem, teraz robią z nim.

To społeczna hipnoza. Ten człowiek jest teraz całkowicie przekonany, że wkrótce umrze, że umiera, odchodzi. Hipnoza śmierci pozbawi go świadomości, przestraszy, przerazi; sprawi, że się skurczy, myśląc: zaraz umrę, zaraz umrę, co mam robić? Opanowany lękiem zamknie oczy i w stanie przerażenia straci przytomność.

W istocie utrata przytomności to sposób obrony przed rzeczami, których się boimy. Na przykład gdy boli was żołądek, jeśli ból staje się nieznośny, tracicie przytomność. Po prostu stosujecie taką sztuczkę, aby wyłączyć umysł, zapomnieć o bólu. Kiedy ból jest zbyt wielki, utrata przytomności jest mentalną sztuczką – nie chcecie już dłużej cierpieć. Gdy ból nie mija, jedyną możliwością jest wyłączenie umysłu. Wyłączacie się i jesteście nieświadomi bólu.

Utrata przytomności jest więc naszym wyjątkowym sposobem radzenia sobie z nieznośnym bólem. Pamiętajcie jednak, że nie ma czegoś takiego jak nieznośny ból: czujecie ból, dopóki jest do zniesienia. Kiedy staje się nieznośny, tracicie świadomość; dlatego nigdy nie czujecie nieznośnego bólu. Nie wierzcie komuś, kto mówi, że cierpi ból nie do zniesienia, ponieważ osoba, która do was mówi, jest wciąż świadoma. Gdyby ból był nie do zniesienia, byłaby nieprzytomna. Zadziałałby naturalny trik i straciłaby świadomość. Gdy ktoś przekracza granicę wytrzymałości, natychmiast traci przytomność.

Nawet lżejsze choroby budzą w nas strach i tracimy przytomność – a co dopiero przerażająca myśl o śmierci. Zabija nas sama idea śmierci! Tracimy świadomość i w tym nieświadomym stanie następuje śmierć. Dlatego kiedy mówię, że śmierć jest iluzją, nie chodzi mi o to, że jest iluzją, która przytrafia się ciału albo duszy. Nazywam to społeczną iluzją – taką, którą rozwijamy w dzieciach. Każdemu dziecku wpajamy ideę: „Umrzesz, w ten sposób następuje śmierć”. Nim dziecko stanie się dorosłe, zna już wszystkie symptomy śmierci, a kiedy te symptomy wystąpią u niego, po prostu zamyka oczy i traci przytomność. Staje się zahipnotyzowane.

Przeciwieństwem jest technika aktywnej medytacji – technika świadomego wchodzenia w śmierć. Ta technika w Tybecie zwana jest bardo. Tak jak ludzie hipnotyzują człowieka w chwili jego śmierci, tak zaangażowani w bardo dają umierającemu antyhipnotyczne sugestie. W bardo ludzie zbierają się wokół umierającego i mówią mu: „Nie umierasz, ponieważ nikt nigdy nie umarł”. Dają mu antyhipnotyczne sugestie. Nie będą szlochać ani zawodzić. Ludzie zbiorą się wokół niego, przyjdzie miejscowy kapłan czy mnich i powie: „Nie umierasz, nikt bowiem nigdy nie umarł. Odejdziesz spokojny i całkowicie świadomy. Nie umrzesz, ponieważ nikt nigdy nie umiera”.

Ów człowiek zamyka oczy, a ktoś opisuje mu cały proces: teraz energia życiowa opuściła jego nogi, teraz ręce, teraz nie może mówić i tak dalej, a jednak – mówi się mu – wciąż jest, pozostanie. Te sugestie dawane są wszystkim wokół niego. Są to po prostu sugestie antyhipnotyczne. Mają ochronić go przed poddaniem się społecznej iluzji, że jest na granicy śmierci. Ludzie używają bardo jako antidotum.

W dniu, w którym świat będzie miał zdrowsze podejście do śmierci, bardo nie będzie potrzebne. Lecz jesteśmy ciężko chorzy; żyjemy w wielkiej iluzji i z powodu tej iluzji antidotum staje się niezbędne. Gdy ktoś umiera, wszyscy bliscy powinni próbować zniszczyć jego iluzję, że umiera. Gdyby potrafili utrzymać go w świadomości, gdyby potrafili przypominać mu w każdym punkcie…

Kiedy świadomość wycofuje się z ciała, nie opuszcza go nagle; całe ciało nie umiera w tym samym czasie. Świadomość kurczy się wewnątrz i stopniowo opuszcza każdą część ciała. Wycofuje się etapami, a wszystkie etapy tej regresji mogą być wyliczane umierającemu jako sposób na utrzymanie go w świadomości.

Mistrz zen przed śmiercią zebrał wokół siebie mnichów i powiedział:

– Chcę was o coś zapytać. Przyszedł mój czas, ale czuję, że nie ma sensu umierać tak, jak umierają wszyscy. Wielu już umarło w ten sposób. To nie jest zabawne. Pytam was: czy widzieliście, jak ktoś umiera, idąc?

Mnisi odpowiedzieli:

– Nie widzieliśmy nikogo takiego, ale słyszeliśmy o pewnym mistyku, który umarł, idąc.

Mistrz powiedział:

– Dobrze, zapomnijcie o tym! Pozwólcie, że zapytam: czy widzieliście jakiegoś mistyka, który umarł, stojąc na głowie?

Odpowiedzieli:

– Nigdy nie wyobrażaliśmy sobie czegoś takiego, a tym bardziej nie widzieliśmy nikogo, kto tak umarł.

– A więc w porządku – powiedział mistrz – będzie w ten sposób. – Stanął na głowie i umarł.

Tłum wokół mistrza bardzo się przestraszył. Sam widok zwłok jest wystarczająco straszny, ale jeszcze bardziej przerażająca była perspektywa położenia trupa stojącego na głowie. Mistrz był niebezpiecznym człowiekiem. Pozycja, jaką przyjął… Choć był martwy, nikt nie śmiał położyć go na marach. Wówczas ktoś zaproponował, żeby wezwać jego starszą siostrę, mniszkę żyjącą w pobliskim klasztorze. Wiedziano, że potrafiła okiełznać brata, gdy psocił jak chłopiec.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki