Świadomość. Klucz do życia w równowadze - Osho - ebook

Świadomość. Klucz do życia w równowadze ebook

Osho

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Świadomość, mówi OSHO, jest kluczem do zrozumienia siebie i cieszenia się wolnością w każdym momencie naszego życia.

Lao Tzu i Budda twierdzili, że większość z nas przechodzi przez życie niczym lunatyk pogrążony w transie. Zawsze częściowo nieobecni, wiecznie nieuważni wobec otoczenia. Często nie jesteśmy nawet świadomi motywacji własnych działań.

Z drugiej strony, znamy przecież momenty przebudzenia się świadomości. Najczęściej w sytuacjach ekstremalnych, gdy na przykład grozi nam wypadek drogowy, czas jakby nagle się zatrzymuje i każda sekunda, każdy dźwięk, każda myśl staje się wyrazista. Także poruszające chwile, jak narodziny lub śmierć kogoś bliskiego, dają nam wgląd w stan zwiększonej świadomości.

Książka ta pokazuje, w jaki sposób żyć bardziej uważnie i świadomie; jak nie odcinać się od miłości, troski i wglądu w samego siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 237

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




PRZEDMOWA

Jedną z naj­waż­niej­szych rze­czy, jaką trzeba zro­zu­mieć o czło­wieku, jest to, że czło­wiek jest uśpiony. Jest uśpiony nawet wtedy, kiedy wydaje mu się, że nie śpi. Stan czu­wa­nia jest bar­dzo kru­chy; jest tak krót­ko­trwały, że pra­wie w ogóle nie ma zna­cze­nia. Prze­bu­dze­nie to piękne, lecz zupeł­nie puste słowo.

Nie mam zamiaru radzić ci, żebyś porzu­cił swoje wady, stał się dobrym czło­wie­kiem, popra­wił swój cha­rak­ter – jestem od tego bar­dzo daleki. Twój cha­rak­ter nie inte­re­suje mnie ani tro­chę. Inte­re­suje mnie twoja świa­do­mość.

Śpisz w nocy, śpisz w dzień – od uro­dze­nia aż do śmierci zmie­nia się forma two­jego snu, ale ni­gdy tak naprawdę się nie budzisz. Nie oszu­kuj się. To, że otwie­rasz oczy, nie ozna­cza, że jesteś prze­bu­dzony. Dopóki nie otwo­rzą się wewnętrzne oczy – dopóki nie wypełni cię świa­tło, dopóki nie poznasz sie­bie i nie zoba­czysz kim jesteś – nie myśl, że jesteś prze­bu­dzony. To ilu­zja, w któ­rej żyją ludzie. Gdy zaak­cep­tu­jesz to, że nie śpisz, znik­nie pro­blem trudu, jaki musisz wło­żyć w prze­bu­dze­nie.

Pierw­szą rze­czą, jaką trzeba wziąć sobie do serca, jest to, że śpisz, jesteś cał­ko­wi­cie pogrą­żony we śnie. Śnisz, każ­dego dnia. Cza­sami robisz to z otwar­tymi, a cza­sami z zamknię­tymi oczami, ale śnisz – jesteś snem. Nie jesteś rze­czy­wi­sto­ścią.

Oczy­wi­ście to, co robisz we śnie, nie ma zna­cze­nia. Każda myśl jest bez­ce­lowa, każda pro­jek­cja pozo­staje czę­ścią snu i ni­gdy nie pozwala ci dostrzec prawdy. Dla­tego każdy budda kładł zawsze nacisk na jedną rzecz: Prze­bu­dze­nie! Nie­ustan­nie, przez wieki, ich nauki można było zawrzeć w jed­nym wezwa­niu: Prze­budź się. Obmy­ślali metody i stra­te­gie; two­rzyli kon­tek­sty, obszary, pola ener­ge­tyczne, które byłyby w sta­nie wywo­łać w tobie wstrząs, jaki by cię obu­dził.

Tak, nie obu­dzisz się, dopóki nie doznasz wstrząsu, dopóki nie zosta­niesz poru­szony aż do samych fun­da­men­tów. Sen trwał tak długo, że dotarł do jądra cie­bie; jesteś nim prze­siąk­nięty. Każda komórka two­jego ciała, każde włókno two­jego umy­słu jest prze­peł­nione snem. To nie jest jakiś dro­biazg. Dla­tego potrzeba aż tyle wysiłku, aby zacho­wać czuj­ność, być uważ­nym, stać się świad­kiem.

Pierw­szą rze­czą, jaką trzeba wziąć sobie do serca, jest to, że śpisz, jesteś cał­ko­wi­cie pogrą­żony we śnie. Śnisz, każ­dego dnia. Cza­sami robisz to z otwar­tymi, a cza­sami z zamknię­tymi oczami, ale śnisz – jesteś snem. Nie jesteś rze­czy­wi­sto­ścią.

Jeśli jest jakieś stwier­dze­nie, z któ­rym zga­dzają się wszy­scy bud­do­wie tego świata, to jest nim wła­śnie to, że czło­wiek jest uśpiony i powi­nien zostać prze­bu­dzony. Prze­bu­dze­nie jest ich celem. Prze­bu­dze­nie to smak wszyst­kich ich nauk. Zara­tu­stra, Lao-cy, Jezus, Budda, Bahaud­din, Kabir, Nanak – wszy­scy prze­bu­dzeni nauczali jed­nej rze­czy. Robili to w róż­nych języ­kach, uży­wali róż­nych meta­for, ale ich pie­śni brzmią tak samo. Tak jak morze, które zawsze sma­kuje solą bez względu na to, czy pró­bu­jesz go od pół­nocy, czy od wschodu, czy od zachodu; ono zawsze ma smak soli. Sma­kiem bycia buddą jest prze­bu­dzenie.

Ale jeśli wydaje ci się, że jesteś prze­bu­dzony, nie będziesz już sobie chciał zawra­cać tym głowy. Po co miał­byś to robić, jeżeli uwa­żasz, że to osią­gną­łeś?

A w tym sta­nie uśpie­nia stwo­rzy­li­ście sobie prze­różne reli­gie, bogów, modli­twy, rytu­ały; wasi bogo­wie są tak samo czę­ścią waszych snów jak wszystko inne. Poli­tyka to część snu, reli­gia to część snu, poezja, malar­stwo, sztuka – wszystko to two­rzysz zgod­nie ze sta­nem swo­jego uśpio­nego umy­słu.

Wasi bogo­wie nie mogą róż­nić się od was. Kto ich two­rzy? Kto nadaje im kształt, kolor i formę? Wy ich two­rzycie, wy ich rzeź­bi­cie; mają wasze oczy i nosy; mają umy­sły takie jak wy! Bóg ze Sta­rego Testa­mentu mówi: „Jestem zazdro­snym Bogiem!”. Kto stwo­rzył tego zazdro­snego Boga? Bóg nie może być zazdro­sny, a jeśli taki jest, to co złego mogłoby być w zazdro­ści? Jeśli nawet Bóg jest taki, to mogłoby się wyda­wać, że bycie zazdro­snym nie jest niczym złym. Zazdrość jest boska!

Bóg ze Sta­rego Testa­mentu mówi: „Jestem bar­dzo gniew­nym Bogiem! Jeśli nie będzie­cie podą­żać za moimi przy­ka­za­niami, znisz­czę was. Zosta­nie­cie rzu­ceni w ogień pie­kielny, na wiecz­ność. A ponie­waż jestem bar­dzo zazdro­sny, nie waż­cie się czcić kogo­kol­wiek innego. Nie będę tego tole­ro­wał”. Kto stwo­rzył takiego Boga? To nasza zazdrość, nasz gniew spra­wiły, że jego obraz jest taki. To twoja pro­jek­cja, twój cień. To echo cie­bie i nikogo innego. Tak samo wygląda sprawa innych bogów w innych reli­giach.

Cisza to prze­strzeń, w któ­rej czło­wiek się budzi, a hała­śliwy umysł to miej­sce, w któ­rym czło­wiek pozo­staje pogrą­żony we śnie. Jeśli twój umysł na­dal zaj­muje się papla­niną, to zna­czy, że śpisz.

To wła­śnie dla­tego Budda ni­gdy nie mówił o Bogu. Powie­dział: „Jaki sens ma mówie­nie o Bogu ludziom, któ­rzy śpią? Będą słu­chać przez sen. Będą śnić o tym, co im się powie, i stwo­rzą swoje wła­sne bóstwa – cał­ko­wi­cie fał­szywe, cał­ko­wi­cie bez­silne i pozba­wione zna­cze­nia. Lepiej nie mieć takich bóstw”.

Wła­śnie dla­tego Budda nie jest zain­te­re­so­wany roz­mową o bóstwach. Jego inte­re­suje jedy­nie prze­bu­dze­nie.

Czło­wiek jest bar­dzo pre­cy­zyjną, a szczur bar­dzo pro­stą maszyną. Łatwiej jest badać szczury; wła­śnie dla­tego psy­cho­lo­go­wie cią­gle to robią. Badają szczury i wycią­gają wnio­ski na temat czło­wieka – a ich kon­klu­zje są pra­wie słuszne.

Jest taka opo­wieść o oświe­co­nym mistrzu bud­dyj­skim, który pew­nego popo­łu­dnia usiadł nad brze­giem rzeki i cie­szył się odgło­sem pły­ną­cej wody, odgło­sem drzew poru­sza­nych wia­trem… Pod­szedł do niego jakiś czło­wiek i zapy­tał:

– Czy potra­fisz jed­nym sło­wem opi­sać mi sedno swo­jej reli­gii?

Mistrz mil­czał, zacho­wy­wał cał­ko­wite mil­cze­nie, tak jakby nie usły­szał pyta­nia. Pyta­jący powie­dział:

– Jesteś głu­chy, czy co?

Mistrz odrzekł:

– Sły­sza­łem twoje pyta­nie i już na nie odpo­wie­dzia­łem! Odpo­wie­dzią jest cisza. Mil­cza­łem – ta pauza, ta prze­rwa była moja odpo­wie­dzią.

– Nie rozu­miem takich zagad­ko­wych odpo­wie­dzi. Mógł­byś wyra­zić się jaśniej?

Więc mistrz napi­sał małymi lite­rami, pal­cem na pia­sku: „medy­ta­cja”. Męż­czy­zna powie­dział:

– Teraz mogę to prze­czy­tać. Jest lepiej niż za pierw­szym razem. Przy­naj­mniej mam słowo, nad któ­rym mogę się zasta­no­wić. Ale czy mógł­byś wyra­zić się jesz­cze jaśniej?

Mistrz znowu napi­sał: „MEDY­TA­CJA”. Lecz tym razem zro­bił to dużymi lite­rami. Męż­czy­zna poczuł się zawsty­dzony, zakło­po­tany, ura­żony i zde­ner­wo­wany. Powie­dział:

– Znów napi­sa­łeś medy­ta­cja? Czy nie możesz mówić do mnie jaśniej?

Więc mistrz napi­sał dużymi, dru­ko­wa­nymi lite­rami: „MEDY­TA­CJA”.

Męż­czy­zna powie­dział:

– Wyda­jesz się obłą­kany!

Mistrz odpo­wie­dział:

– Już i tak za bar­dzo się zni­ży­łem. Moja pierw­sza odpo­wiedź była poprawna, druga była już gor­sza, trze­cia jesz­cze gor­sza, a czwarta zupeł­nie zła, ponie­waż kiedy piszesz MEDY­TA­CJA dużymi lite­rami, zamie­niasz ją w bożka. Dla­tego słowo Bóg pisze się wielką literą. Gdy chcesz cze­muś przy­dać szcze­gólną war­tość, piszesz to wielką literą.

Mistrz powie­dział:

– Popeł­ni­łem grzech. – I zma­zał napi­sane przez sie­bie słowa. – Pro­szę, abyś zapa­mię­tał moją pierw­szą odpo­wiedź. Tylko wtedy mówi­łem prawdę.

Cisza to prze­strzeń, w któ­rej czło­wiek się budzi, a hała­śliwy umysł to miej­sce, w któ­rym czło­wiek pozo­staje pogrą­żony we śnie. Jeśli twój umysł na­dal zaj­muje się papla­niną, to zna­czy, że śpisz. Gdy sie­dzisz w ciszy, twój umysł znika, a ty jesteś w sta­nie usły­szeć świer­got pta­ków, poczuć ciszę… ten gwizd pta­ków, ćwier­ka­nie nie­za­kłó­cone przez papla­jący umysł; kom­pletna cisza… wtedy poja­wia się w tobie świa­do­mość. Nie przy­cho­dzi ona z zewnątrz, nara­sta w tobie, roz­wija się w tobie. Pamię­taj: bez niej jesteś pogrą­żony we śnie.

Dla­czego Adam i Ewa zostali wypę­dzeni z raju? Zostali wygnani, ponie­waż zje­dli owoc wie­dzy. Ponie­waż stali się umy­słami i stra­cili swoją świa­do­mość.

ZROZUMIENIE

Nigdy nie uży­wam słowa „wyrze­cze­nie”.

Mówię: Ciesz się życiem, miło­ścią, medy­ta­cją, pięk­nem świata, eks­tazą egzy­sten­cji – ciesz się wszyst­kim! Prze­mie­niaj w święte to, co ziem­skie. Prze­mie­niaj ten brzeg w tam­ten, prze­mie­niaj zie­mię w raj.

A wtedy, pośred­nio, pojawi się pewien rodzaj wyrze­cze­nia. Tak się po pro­stu dzieje, ty nie masz z tym nic wspól­nego. To nie jest coś, co robisz, lecz coś, co się wyda­rza. Zaczy­nasz wyrze­kać się swo­jej głu­poty; zaczy­nasz odrzu­cać wszel­kie śmieci. Zaczy­nasz rezy­gno­wać z nic nie­zna­czą­cych związ­ków. Zaczy­nasz wyrze­kać się pracy, która nie dawała ci speł­nie­nia. Zaczy­nasz wyrze­kać się miejsc, które nie dawały moż­li­wo­ści roz­woju. Ale ja nie nazy­wam tego wyrze­cze­niem, nazy­wam to zro­zu­mie­niem, świa­do­mo­ścią.

Jeśli dźwi­gasz w rękach kamie­nie, myśląc, że to dia­menty, nie będę ci mówił, abyś się ich pozbył. Powiem tylko „Bądź uważny i spójrz jesz­cze raz!”. Jeśli sam zoba­czysz, że to nie dia­menty, to czy będziesz musiał się ich wyrzec? Same wypadną ci z dłoni. A jeśli na­dal będziesz chciał je dźwi­gać, to będziesz musiał wło­żyć w to duży wysi­łek, będziesz potrze­bo­wał bar­dzo sil­nej woli, aby na­dal je nosić. Nie możesz ich długo trzy­mać; gdy zoba­czysz, że są bez­u­ży­teczne, pozba­wione sensu, sam je odrzu­cisz.

Kiedy twoje dło­nie będą puste, będziesz mógł poszu­kać praw­dzi­wego skarbu. A praw­dzi­wych skar­bów nie szuka się w przy­szło­ści. Praw­dziwe skarby są tu i teraz.

Ludzie i szczury

Prze­bu­dze­nie, to droga do życia.Głu­piec śpi, tak jakby już dawno nie żył,ale mistrz jest prze­bu­dzony i żyje wiecz­nie.Obser­wuje. Poj­muje.Jakże jest szczę­śliwy! Gdyż widzi, że prze­bu­dze­nie jest życiem.Jakże jest szczę­śliwy, podą­ża­jąc ścieżką prze­bu­dze­nia.Z nie­zwy­kłą cier­pli­wo­ścią medy­tuje, szuka wol­no­ści i szczę­ścia.

z Dham­ma­pady Gau­tamy Buddy

Żyjemy, nie zwra­ca­jąc uwagi na to, co dzieje się wokół nas. Tak, sta­li­śmy się sku­teczni w tym, co robimy. Jeste­śmy tak efek­tywni, że nie potrze­bu­jemy już być świa­domi tego, co robimy. Wszystko stało się mecha­niczne i auto­ma­tyczne. Dzia­łamy jak roboty. Nie jeste­śmy jesz­cze ludźmi; jeste­śmy maszy­nami.

Geo­rge Gur­dżi­jew powta­rzał, że spo­sób, w jaki czło­wiek egzy­stuje, czyni z niego maszynę. Obra­ził tym wielu ludzi, bo prze­cież nikt nie lubi być nazy­wany maszyną. Maszyny lubią, kiedy nazywa się je bogami; wtedy są zado­wo­lone i dumne. Gur­dżi­jew zwykł nazy­wać ludzi maszy­nami i miał rację. Jeśli zaczniesz obser­wo­wać sie­bie, zauwa­żysz, jak mecha­nicz­nie się zacho­wu­jesz.

Rosyj­ski psy­cho­log Paw­łow i ame­ry­kań­ski psy­cho­log Skin­ner mają w dzie­więć­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu i dzie­wię­ciu dzie­sią­tych pro­cent rację co do czło­wieka: wie­rzą oni, że czło­wiek jest niczym innym jak tylko piękną maszyną. Nie ma w nim duszy. Uwa­żam, że mają nie­mal stupro­centową rację; mylą się jedy­nie odro­binę. Ta odro­bina to bud­do­wie, ludzie prze­bu­dzeni. Ale można to im obu wyba­czyć, ponie­waż Paw­łow ni­gdy nie spo­tkał żad­nego buddy – spo­ty­kał tylko miliony ludzi takich jak ty. Skin­ner badał ludzi i szczury i nie zna­lazł mię­dzy nimi róż­nicy. Szczury to pro­ste istoty, to wszystko; czło­wiek jest nieco bar­dziej skom­pli­ko­wany. Czło­wiek jest bar­dzo pre­cy­zyjną, a szczur bar­dzo pro­stą maszyną. Łatwiej jest badać szczury; wła­śnie dla­tego psy­cho­logowie cią­gle to robią. Badają szczury i wycią­gają wnio­ski na temat czło­wieka – a ich kon­klu­zje są pra­wie słuszne. Zwróć­cie uwagę, że mówię „pra­wie”, bowiem ta jedna dzie­siąta pro­cent obej­muje naj­istot­niej­sze zja­wi­ska, jakie się poja­wiły. Budda, Jezus, Maho­met – tych kilku prze­bu­dzo­nych ludzi to praw­dziwi ludzie. Ale gdzie B.F. Skin­ner miałby zna­leźć buddę? Z pew­no­ścią nie w Ame­ryce…

Sły­sza­łem:

Pewien czło­wiek zapy­tał rabina:

– Dla­czego Jezus nie zde­cy­do­wał, że uro­dzi się w dwu­dzie­stym wieku w Ame­ryce?

Rabin wzru­szył ramio­nami i odpo­wie­dział:

– W Ame­ryce? To byłoby nie­moż­liwe. Po pierw­sze, gdzie znaj­dziesz tu dzie­wicę? Po dru­gie, gdzie znaj­dziesz trzech mędr­ców?

Gdzie B.F. Skin­ner miałby zna­leźć buddę? A nawet gdyby go zna­lazł, to jego ten­den­cyjne nasta­wie­nie, uprze­dze­nia nie pozwo­li­łyby mu go dostrzec. Obser­wo­wałby swoje szczury. Nie rozu­miałby niczego, czego szczury nie potra­fią zro­bić. A szczury nie medy­tują, nie stają się oświe­cone. Dla niego czło­wiek to tylko wyż­sza forma szczura. Na­dal uwa­żam, że w odnie­sie­niu do więk­szo­ści ludzi ma on rację; jego wnio­ski nie są fał­szywe i bud­do­wie zgo­dzi­liby się z nim w kwe­stii tak zwa­nej nor­mal­nej ludz­ko­ści. Nor­malna ludz­kość jest pogrą­żona we śnie. Nawet zwie­rzęta nie śpią tak mocno.

Czy widzia­łeś jele­nia w lesie – jaki jest sku­piony, jak uważ­nie cho­dzi? Czy widzia­łeś ptaka sie­dzą­cego na drze­wie – jak mądrze obser­wuje wszystko, co się dzieje dokoła? Idziesz w jego stronę – dopusz­cza cię tylko na pewną odle­głość. Gdy prze­kro­czysz nie­wi­dzialną gra­nicę choć na jeden krok, odleci. Ma on pewien rodzaj świa­do­mo­ści swo­jego tery­to­rium. Jeśli ktoś na nie wkro­czy, staje się zagro­że­niem.

Jeśli rozej­rzysz się wokół, będziesz zdzi­wiony: czło­wiek wydaje się naj­bar­dziej uśpio­nym zwie­rzę­ciem na ziemi.

Kobieta kupiła papugę na aukcji mebli z eks­klu­zyw­nego bur­delu i na dwa tygo­dnie zakryła jej klatkę, licząc na to, że papuga zapo­mni nie­przy­zwo­ite słow­nic­two. Gdy klatka została odsło­nięta, papuga rozej­rzała się i sko­men­to­wała:

– Nowy dom. Nowa wła­ści­cielka.

Gdy do pokoju weszły córki kobiety, papuga dodała:

– Nowe dziew­czyny!

Gdy w nocy do domu przy­szedł mąż kobiety, papuga powie­działa:

– Ci sami sta­rzy klienci!

Czło­wiek jest istotą upa­dłą. Takie wła­śnie jest zna­cze­nie chrze­ści­jań­skiej przy­po­wie­ści o upadku Adama, o jego wygna­niu. Dla­czego Adam i Ewa zostali wypę­dzeni z raju? Zostali wygnani, ponie­waż zje­dli owoc wie­dzy. Ponie­waż stali się umy­słami i stra­cili swoją świa­do­mość. Sta­jąc się umy­słem, tra­cisz świa­do­mość – rozum to uśpie­nie, rozum to hałas, rozum to mecha­nicz­ność. Jeśli sta­niesz się umy­słem, stra­cisz świa­do­mość.

Dla­tego cała praca, jaką trzeba wyko­nać, to pozo­sta­wie­nie umy­słu i ponowne sta­nie się świa­do­mo­ścią. Musisz pozbyć się wszyst­kiego, co zebra­łeś w sobie jako wie­dzę. To ona cię usy­pia; dla­tego im więk­szą wie­dzę ma czło­wiek, tym bar­dziej jest pogrą­żony we śnie.

Ja rów­nież to zaob­ser­wo­wa­łem. Nie­ska­żeni cywi­li­za­cją miesz­kańcy wio­ski są dużo bar­dziej uważni niż pro­fe­so­ro­wie uni­wer­sy­te­tów czy mędrcy w świą­ty­niach. Mędrcy hin­du­scy są jak papugi, pra­cow­nicy aka­de­miccy na uni­wer­sy­te­tach są wypchani łaj­nem świę­tych krów, prze­peł­nieni nic nie­zna­czą­cym szu­mem; umy­sły bez jakiej­kol­wiek świa­do­mo­ści.

Ludzie, któ­rzy pra­cują oto­czeni naturą – far­me­rzy, ogrod­nicy, drwale, sto­la­rze, mala­rze – są dużo bar­dziej świa­domi niż ci, któ­rzy funk­cjo­nują na uni­wer­sy­te­tach jako dzie­kani, wice­kanc­le­rze, kanc­le­rze. Kiedy pra­cu­jesz z naturą, dostrze­gasz, jak uważna jest natura. Drzewa są uważne; ich czuj­ność jest zupeł­nie inna, ale są one bar­dzo uważne.

Są nawet naukowe dowody na ich uważ­ność. Jeśli drwal przy­cho­dzi z sie­kierą w ręku i chce ściąć drzewa, to wszyst­kie, które go widzą, zaczy­nają drżeć. Są na to naukowe dowody; to nie jest żadna poetycka meta­fora, mówię o nauce. Teraz ist­nieją przy­rządy pozwa­la­jące spraw­dzić, kiedy drzewo jest zado­wo­lone lub nie, kiedy się boi lub nie, kiedy jest smutne lub rado­sne. Gdy przy­cho­dzi drwal, wszyst­kie drzewa, które go widzą, zaczy­nają drżeć. Zdają sobie sprawę, że zbliża się śmierć. A drwal jesz­cze żad­nego nie ściął, po pro­stu się zbliża…

I jesz­cze coś dziw­nego, dużo bar­dziej dziw­nego – jeśli drwal jedy­nie prze­cho­dzi, bez zamiaru ścię­cia drzewa, wtedy żadne drzewo nie odczuwa stra­chu. A to ten sam drwal i ta sama sie­kiera. Wydaje się, że to inten­cja ścię­cia wpływa na drzewa. Ozna­cza to, że jego zamiar został zro­zu­miany, odko­do­wany przez drzewa.

I jesz­cze jedna rzecz została naukowo zaob­ser­wo­wana: jeśli pój­dziesz do lasu i zabi­jesz zwie­rzę, to nie tylko świat zwie­rząt będzie tym poru­szony, ale także drzewa. Jeśli zabi­jesz jele­nia, wszyst­kie jele­nie znaj­du­jące się w pobliżu poczują drga­nia wywo­łane przez mor­dercę, staną się smutne, roz­dy­go­tane. Nagle zaczną się bać, bez żad­nego kon­kret­nego powodu. Mogły nie widzieć śmierci jele­nia, ale w jakiś deli­katny spo­sób wywarła ona wpływ – odczuły to intu­icyj­nie. Nie tylko jele­nie to odczu­wają – odczu­wają także drzewa, papugi, tygrysy, orły, trawa i liście. Poja­wił się mor­derca, doszło do znisz­cze­nia, zaist­niała śmierć – wszystko wokół zostało tym poru­szone. Wydaje się, że czło­wiek jest naj­bar­dziej ze wszyst­kich istot pogrą­żony we śnie…

Nad sutrami Buddy trzeba głę­boko medy­to­wać, trzeba je wchło­nąć, podą­żać za nimi. On mówi:

Prze­bu­dze­nie to droga do życia.

Żyjesz tylko w takim stop­niu, w jakim jesteś świa­domy. Świa­do­mość odróż­nia śmierć od życia. Nie dla­tego jesteś żywy, że oddy­chasz, nie dla­tego jesteś żywy, że bije twoje serce. Fizycz­nie możesz być pod­trzy­my­wany przy życiu, będąc w szpi­talu, bez żad­nej świa­do­mo­ści. Twoje serce będzie bić, a ty będziesz oddy­chać. Można cię pod­łą­czyć do mecha­ni­zmów i pozo­sta­niesz żywy przez wiele lat – żywy w sen­sie oddy­cha­nia, bicia serca, krą­że­nia krwi. W szpi­ta­lach kra­jów roz­wi­nię­tych wege­tuje wielu ludzi, ponie­waż naj­now­sza tech­no­lo­gia umoż­li­wia prze­su­nię­cie ter­minu śmierci – można być pod­trzy­my­wanym przy życiu przez całe lata. Jeśli to nazy­wasz życiem, to możesz się utrzy­my­wać przy życiu. Ale to nie jest życie. Wege­to­wać to nie to samo, co żyć.

Bud­do­wie mają inną defi­ni­cję. Ich defi­ni­cja zawiera w sobie świa­do­mość. Nie mówią, że żyjesz, ponie­waż możesz oddy­chać, że żyjesz, ponie­waż twoja krew krąży. Ich zda­niem żyjesz, kiedy jesteś świa­domy. Więc poza prze­bu­dzo­nymi jed­nost­kami nikt tak naprawdę nie żyje. Jesteś tru­pem – cho­dzą­cym, roz­ma­wia­ją­cym, wyko­nu­ją­cym pewne rze­czy – jesteś robo­tem.

Budda mówi, że prze­bu­dze­nie jest drogą do życia. Stań się bar­dziej świa­domy, a poczu­jesz w sobie wię­cej życia. A życie jest Bogiem – nie ma innego Boga. Dla­tego Budda mówi o życiu jako o świa­do­mo­ści. Życie jest celem, a świa­do­mość metodą, spo­so­bem, aby ten cel osią­gnąć.

Głu­piec śpi…

A wszy­scy śpią, więc wszy­scy są głup­cami. Nie czuj się ura­żony. Fakty muszą być poda­wane takimi, jakie są. Funk­cjo­nu­jesz jak we śnie; dla­tego cią­gle się poty­kasz, dla­tego robisz rze­czy, któ­rych wcale nie chcesz robić. Robisz rze­czy, któ­rych zde­cy­do­wa­łeś ni­gdy nie robić. Robisz rze­czy, o któ­rych wiesz, że nie są słuszne, i nie robisz tego, co wiesz, że jest dobre.

Jak to moż­liwe? Dla­czego nie możesz iść pro­sto? Dla­czego błą­dzisz po bez­dro­żach? Dla­czego scho­dzisz na manowce?

Młody, bar­dzo nie­śmiały, męż­czy­zna, który od kilku lat pra­co­wał w pew­nej fir­mie, posta­no­wił odwa­żyć się i wystą­pić o pod­wyżkę do dyrek­tora. Kole­dzy poparli go, dora­dza­jąc, żeby poszedł i powie­dział: „Sze­fie, lata mi mijają, a wciąż zara­biam tyle samo. Pro­szę o pod­wyżkę”.

Męż­czy­zna, bar­dzo stre­mo­wany, udał się do szefa i powie­dział:

– Sze­fie, jaja mi latają…

Oto co się dzieje. Poob­ser­wuj swoje życie – wszystko, co robisz, jest pogma­twane, nie­pewne. Brak ci przej­rzy­sto­ści, brak spo­strze­gaw­czo­ści. Nie jesteś uważny. Nie widzisz i nie sły­szysz – masz uszy, aby słu­chać, ale nie ma w tobie nikogo, kto rozu­miałby to, co do cie­bie dociera. Masz oczy, aby patrzeć, ale nikogo w tobie nie ma. Tak więc twoje uszy sły­szą, a oczy widzą, ale niczego nie rozu­miesz. Na każ­dym kroku poty­kasz się, na każ­dym kroku robisz coś nie tak. I wciąż wydaje ci się, że jesteś świa­domy.

Odrzuć to wyobra­że­nie. Będzie to duży skok, duży krok, ponie­waż gdy odrzu­cisz prze­ko­na­nie: „Jestem świa­domy”, zaczniesz szu­kać dróg i spo­so­bów, aby się takim stać. Toteż niech wresz­cie dotrze do cie­bie to, że śpisz, jesteś cał­ko­wi­cie pogrą­żony we śnie.

Współ­cze­sna psy­cho­lo­gia odkryła parę rze­czy, które mają ogromne zna­cze­nie; mimo iż zostały one odkryte tylko drogą umy­słu, sta­no­wią dobry począ­tek. Jeśli odkryto je rozu­mem, to prę­dzej czy póź­niej zacznie się ich rów­nież doświad­czać w egzy­sten­cji.

Freud jest wspa­nia­łym pio­nie­rem; daleko mu do bycia buddą, ale i tak ode­grał wielką rolę, ponie­waż jako pierw­szy dopro­wa­dził do zaak­cep­to­wa­nia przez więk­szą część ludz­ko­ści tezy, że w czło­wieku ukryta jest rów­nież nie­świa­doma część. Świa­domy umysł sta­nowi jedy­nie jedną dzie­siątą; część nie­świa­doma jest od niego dzie­więć razy więk­sza.

Uczeń Freuda, Jung, poszedł jesz­cze dalej, nieco głę­biej i odkrył zbio­rową nie­świa­do­mość. Zbio­rowa nie­świa­do­mość znaj­duje się za nie­świa­do­mo­ścią jed­nost­kową. Teraz potrzeba kogoś, kto odkryłby jesz­cze jedną rzecz, rzecz, która rów­nież ist­nieje i mam nadzieję, że prę­dzej czy póź­niej bada­nia psy­cho­lo­giczne przy­czy­nią się do jej odkry­cia – jest nią kosmiczna nie­świa­do­mość. Nauczali o niej bud­do­wie.

Możemy więc mówić o umy­śle świa­do­mym – bar­dzo kru­chej i nie­wiel­kiej czę­ści nas. Za świa­do­mo­ścią znaj­duje się umysł pod­świa­domy – tajem­ni­czy, możesz usły­szeć jego szepty, ale nie możesz go poznać. On zawsze tam jest, tuż za świa­do­mo­ścią, pociąga za jej sznu­reczki. Trze­cim umy­słem jest nie­świa­do­mość, która ujaw­nia się tylko we śnie lub kiedy bie­rzesz nar­ko­tyki. Dalej – zbio­rowa nie­świa­do­mość. Doświad­czasz jej tylko wtedy, gdy zagłę­bisz się w swój nie­świa­domy umysł; wtedy odkry­wasz zbio­rową nie­świa­do­mość. A jeśli pój­dziesz jesz­cze dalej, jesz­cze głę­biej, dotrzesz do kosmicz­nej nie­świa­do­mo­ści. Jest nią natura. Zbio­rowa nie­świa­do­mość to wszystko, co ludz­kość prze­żyła aż do dzi­siej­szego dnia; jest czę­ścią cie­bie. Nie­świa­do­mość to coś indy­wi­du­al­nego, co stłu­miło w tobie spo­łe­czeń­stwo, czego nie pozwo­lono ci wyra­zić. Dla­tego przy­cho­dzi tyl­nymi drzwiami w nocy, we śnie.

A świa­domy umysł… będę nazy­wał go tak zwa­nym świa­domym umy­słem, ponie­waż taka jest prawda. Jest tak nie­wielki, jest zale­d­wie prze­bły­skiem, ale mimo to jest ważny. W nim znaj­duje się nasionko. Zawsze jest ono małe, jed­nak ma w sobie ogromny poten­cjał. Dzięki niemu otwiera się nowy wymiar. Tak jak Freud otwo­rzył wymiar poni­żej świa­do­mo­ści, tak Sri Auro­bindo otwo­rzył wymiar powy­żej świa­do­mo­ści. Obaj są jed­nymi z naj­waż­niej­szych ludzi naszych cza­sów. Obaj to inte­lek­tu­ali­ści, żaden nie jest prze­bu­dzony, ale obaj oddali ludz­ko­ści ogromną przy­sługę. Rozu­mowo uświa­do­mili nam, że nie jeste­śmy tak mali, jak to się wydaje z zewnątrz, że pod powierzch­nią ukryta jest zarówno ogromna głę­bia, jak i nie­bo­tyczne góry.

Freud zapusz­czał się w głę­biny, a Sri Auro­bindo sta­rał się zdo­by­wać szczyty. Ponad naszym tak zwa­nym świa­do­mym umy­słem znaj­duje się praw­dziwy świa­domy umysł; można go odkryć jedy­nie dzięki medy­ta­cji. Gdy do zwy­kłej świa­do­mo­ści doda się medy­ta­cję, gdy zwy­kłą świa­do­mość połą­czy się z medy­ta­cją, to sta­nie się ona praw­dzi­wie świa­do­mym umy­słem.

A ty żyjesz w jakimś małym kącie swo­jego ja – w maleń­kim świa­do­mym umy­śle. To tak jakby ktoś miał pałac, cał­ko­wi­cie o nim zapo­mniał i żył na weran­dzie, myśląc, że to wszystko, co posiada.

Ponad praw­dzi­wie świa­do­mym umy­słem znaj­duje się umysł nad­świa­domy. Medy­tu­jąc, widzisz jego prze­bły­ski. Medy­ta­cja to błą­dze­nie w ciem­no­ści. Ow­szem otwiera się kilka okien, ale i tak cią­gle upa­dasz. Nad­świa­do­mość to sama­dhi – osią­gną­łeś kry­sta­liczną per­cep­cję, osią­gną­łeś zin­te­gro­waną świa­do­mość. Teraz nie możesz spaść poni­żej; ona jest już twoja. Pozo­sta­nie z tobą nawet we śnie.

Poza nad­świa­do­mo­ścią znaj­duje się zbio­rowa nad­świa­do­mość; w reli­giach znana jest pod nazwą „Boga”. A poza zbio­rową nad­świa­do­mo­ścią mamy kosmiczną nad­świa­do­mość, która wycho­dzi nawet ponad bogów. Budda nazywa ją nir­waną, Maha­vira mówi na nią kaiva­lya, mistycy hin­du­scy nazy­wają ją mok­sha; ty możesz nazy­wać ją prawdą.

Ist­nieje więc dzie­więć sta­nów two­jej istoty. A ty żyjesz w jakimś małym kącie swo­jego ja – w maleń­kim świa­do­mym umy­śle. To tak jakby ktoś miał pałac, cał­ko­wi­cie o nim zapo­mniał i żył na weran­dzie, myśląc, że to wszystko, co posiada.

Freud i Sri Auro­bindo to inte­lek­tu­alni giganci, pio­nie­rzy, filo­zo­fo­wie, ale obaj jedy­nie zga­dują. Zamiast uczyć stu­den­tów o filo­zo­fach takich jak Ber­trand Rus­sell, Alfred North Whi­te­head, Mar­tin Heideg­ger, Jean-Paul Sar­tre powinni raczej uczyć ich o Sri Auro­bindo, ponie­waż jest on naj­wy­bit­niej­szym filo­zo­fem swo­jej epoki. Ale jest on cał­ko­wi­cie lek­ce­wa­żony i igno­ro­wany przez świat aka­de­micki. A powo­dem jest to, że samo czy­ta­nie Sri Auro­bindo sprawi, że zro­zu­miesz, iż jesteś nie­świa­domy. On nie jest jesz­cze buddą, ale i tak wprawi cię w zakło­po­ta­nie. Jeśli ma rację, to co wła­ści­wie robisz? Dla­czego nie pozna­jesz wyżyn swo­jego ja?

Freuda zaak­cep­to­wano z wiel­kim opo­rem, ale zaak­cep­to­wano. Sri Auro­bindo jesz­cze nie zaak­cep­to­wano. Nie ma nawet kry­ty­ków jego filo­zo­fii; jest on po pro­stu igno­ro­wany. A powód jest oczy­wi­sty. Freud mówi o czymś znaj­du­ją­cym się poni­żej two­jego stanu świa­do­mo­ści – to nie budzi zakło­po­ta­nia; czu­jesz się dobrze, wie­dząc, że jesteś świa­domy, a poni­żej znaj­duje się pod­świa­do­mość, nie­świa­do­mość i nie­świa­do­mość zbio­rowa. Ale to wszystko znaj­duje się poni­żej cie­bie; ty jesteś na szczy­cie, możesz czuć się dobrze. Jeśli zaś prze­ana­li­zu­jesz to, co mówi Sri Auro­bindo, poczu­jesz zakło­po­ta­nie, będziesz ura­żony. On naucza o tym, co znaj­duje się wyżej – a ludz­kie ego nie chce akcep­to­wać tego, że jest coś wyż­szego niż ono. Czło­wiek chce wie­rzyć, że jest na szczy­cie, że jest kul­mi­na­cją, że jest jak Gou­ri­shan­kar (Mount Eve­rest) – że nie ma już niczego nad nim…

I to przy­jemne uczu­cie – wypie­ra­jąc się wła­snego kró­le­stwa, odrzu­ca­jąc wła­sne wyżyny, czu­jesz się dobrze. Spójrz, jakie to głu­pie.

Budda ma rację. Mówi: Głu­piec śpi, tak jakby już dawno nie żył, ale mistrz jest prze­bu­dzony i żyje wiecz­nie.

Świa­do­mość jest wieczna, nie zna śmierci. Tylko nie­świa­domi umie­rają. Więc jeśli pozo­sta­niesz nie­świa­domy, pogrą­żony we śnie, znów będziesz musiał umrzeć. Jeśli chcesz unik­nąć cier­pie­nia zwią­za­nego z rodze­niem się i umie­ra­niem, jeśli chcesz pozbyć się kręgu naro­dzin i śmierci, będziesz musiał stać się cał­ko­wi­cie świa­domy. Będziesz musiał wspiąć się wyżej w świa­do­mość.

I tych rze­czy nie da się pojąć za pomocą inte­lektu; musisz ich doświad­czyć, muszą stać się egzy­sten­cjalne. Nie mówię, że macie dać się na to namó­wić od strony filo­zo­ficz­nej, ponie­waż takie prze­ko­na­nie niczego nie da, nie będzie owocne. Praw­dziwe zbiory poja­wią się dopiero wtedy, kiedy wło­żysz ogromny wysi­łek w obu­dze­nie się.

Ale inte­lek­tu­alne mapy mogą wytwo­rzyć w tobie pożą­da­nie, pra­gnie­nie; mogą uświa­do­mić ci poten­cjał, moż­li­wo­ści; mogą uzmy­sło­wić ci, że nie jesteś tylko tym, czym wyda­jesz się być – jesteś czymś wię­cej.

Głu­piec śpi, tak jakby już dawno nie żył, ale mistrz jest prze­bu­dzony i żyje wiecz­nie.

Obser­wuje. Ma przej­rzy­sty umysł.

Pro­ste i piękne zda­nia. Prawda jest zawsze pro­sta i piękna. Dostrzeż pro­stotę tych zdań… i to, ile w sobie zawie­rają. Światy wewnątrz świa­tów, nie­skoń­czone światy.

Obser­wuje. Ma przej­rzy­sty umysł.

Jedyna rzecz, jakiej trzeba się nauczyć, to uwaga. Obser­wuj! Obser­wuj każdą rzecz, którą robisz. Obser­wuj każdą myśl, jaka prze­pły­nie ci przez głowę. Obser­wuj każde pra­gnie­nie, które przej­muje nad tobą kon­trolę. Obser­wuj nawet naj­mniej­sze gesty – cho­dze­nie, roz­mowę, jedze­nie, kąpiel. Obser­wuj wszystko. Niech każda czyn­ność stwa­rza ci szansę do obser­wa­cji.

Nie jedz mecha­nicz­nie, nie opy­chaj się – bądź uważny. Prze­żu­waj dokład­nie i z uwagą… a zdzi­wisz się, jak wiele do tej pory tra­ci­łeś, ponie­waż każdy kęs da ci ogromną satys­fak­cję. Jeśli będziesz jadł z uwagą, jedze­nie sta­nie się smacz­niej­sze. Nawet bar­dzo zwy­czajne potrawy sma­kują lepiej, kiedy jesteś uważny; a jeśli nie jesz z uwagą, to możesz pró­bo­wać najsmacz­niej­szego jedze­nia i nie będzie ono miało smaku, ponie­waż nie ma nikogo, kto obser­wuje. Po pro­stu się napy­chasz. Jedz powoli, z uwagą; każdy kęs musi być dokład­nie prze­żuty, posma­ko­wany.

Wąchaj, doty­kaj, czuj bryzę i pro­mie­nie słońca. Patrz na księ­życ i stań się wyci­szo­nym zbior­ni­kiem świa­do­mo­ści, a księ­życ odbije się w tobie jako coś nie­zwy­kle pięk­nego.

Poru­szaj się przez życie, nie­ustan­nie obser­wu­jąc. Cią­gle będziesz o tym zapo­mi­nał. Nie martw się; to natu­ralne. Przez miliony wcie­leń ni­gdy nie spró­bo­wa­łeś żyć uważ­nie, więc to oczy­wi­ste i natu­ralne, że cią­gle będziesz zapo­mi­nał. Ale z chwilą gdy sobie przy­po­mnisz ponow­nie, zacznij obser­wo­wać.

Nie potę­piaj się, ponie­waż to zwy­kła strata czasu. Ni­gdy nie żałuj tego, co było w prze­szło­ści! Żyj w chwili obec­nej.

Pamię­taj o jed­nej rze­czy: kiedy zapo­mnisz, że mia­łeś obser­wo­wać, niech nie będzie ci przy­kro, nie żałuj; ina­czej znów zaczniesz tra­cić czas. Nie bądź przy­gnę­biony: „Znów zapo­mnia­łem”. Nie miej poczu­cia: „Jestem grzesz­ni­kiem”. Nie potę­piaj się, ponie­waż to zwy­kła strata czasu. Ni­gdy nie żałuj tego, co było w prze­szło­ści! Żyj w chwili obec­nej. Jeśli zapo­mnia­łeś, to co z tego? To natu­ralne – to twój nawyk, a nawy­ków bar­dzo ciężko się pozbyć. A to nie są nawyki z jed­nego życia; to przy­zwy­cza­je­nie z milio­nów wcie­leń. Więc jeśli potra­fisz być uważny nawet przez kilka chwil, bądź wdzięczny. Nawet tych kilka chwil to wię­cej, niż można ocze­ki­wać.

Obser­wuje. Ma przej­rzy­sty umysł.

A kiedy obser­wu­jesz, poja­wia się przej­rzy­stość. Dla­czego wyra­sta ona z uwagi? Ponie­waż im sta­jesz się uważ­niej­szy, tym bar­dziej maleje w tobie pośpiech. Sta­jesz się pełen wdzięku. Gdy obser­wu­jesz, twój traj­ko­czący umysł roz­ma­wia mniej, ponie­waż ener­gia, która była wyko­rzy­sty­wana do traj­ko­ta­nia, zmie­niła się i stała uwagą – ale to ta sama ener­gia! Teraz coraz wię­cej ener­gii będzie prze­mie­niać się w uwagę, a umysł straci poży­wie­nie. Myśli staną się mniej­sze, zaczną tra­cić na wadze. Powoli, powoli zaczną umie­rać. A kiedy umie­rają myśli, poja­wia się przej­rzy­stość. Twój umysł zmie­nia się w lustro.

Jakże jest szczę­śliwy! A gdy czło­wiek jest przej­rzy­sty, czuje się błogo. Zamie­sza­nie to główna przy­czyna cier­pie­nia; przej­rzy­stość to pod­stawa poczu­cia bło­go­ści. Jakże jest szczę­śliwy! Gdyż widzi, że prze­bu­dze­nie jest życiem.

I teraz wie, że nie ma śmierci, ponie­waż prze­bu­dze­nia nie da się znisz­czyć. Gdy nadej­dzie śmierć, ją rów­nież będziesz mógł obser­wo­wać. Umrzesz, patrząc – obser­wa­cja ni­gdy nie umrze. Twoje ciało znik­nie, z pro­chu powsta­łeś, w proch się obró­cisz, ale twoja uwaga pozo­sta­nie; sta­nie się czę­ścią kosmicz­nej cało­ści. Sta­nie się kosmiczną świa­do­mo­ścią.

W takiej chwili pro­rocy z Upa­ni­shad mówią: „Aham brah­ma­smi – Jestem kosmiczną świa­do­mo­ścią”. To w takiej prze­strzeni Al-Hil­laj Man­soor powie­dział: „Ana’l haq! – Jestem prawdą!”. Oto szczyty, które dane ci zostały z chwilą naro­dzin. Jeśli ich nie osią­gasz, to tylko ty jesteś za to odpo­wie­dzialny, nikt inny.

Jakże jest szczę­śliwy! Gdyż widzi, że prze­bu­dze­nie jest życiem. Jakże jest szczę­śliwy, podą­ża­jąc ścieżką prze­bu­dze­nia.

Z nie­zwy­kłą cier­pli­wo­ścią medy­tuje, szuka wol­no­ści i szczę­ścia.

Uważ­nie posłu­chaj tych słów. Z nie­zwy­kłą cier­pli­wo­ścią… Jeśli nie wło­żysz w swoje prze­bu­dze­nie bar­dzo dużego wysiłku, nie obu­dzisz się. Czę­ściowe sta­ra­nia są daremne. Nie możesz być pół na pół, nie możesz być letni. To ci nie pomoże. Let­nia woda nie może wypa­ro­wać, a nie­wielki wysi­łek, aby stać się świa­do­mym, zakoń­czy się klę­ską.

Ponie­waż im sta­jesz się uważ­niej­szy, tym bar­dziej maleje w tobie pośpiech. Sta­jesz się pełen wdzięku. Gdy obser­wu­jesz, twój traj­ko­czący umysł roz­ma­wia mniej, ponie­waż ener­gia, która była wyko­rzy­sty­wana do traj­ko­ta­nia, zmie­niła się i stała uwagą – ale to ta sama ener­gia!

Trans­for­ma­cja zacho­dzi tylko wtedy, gdy wło­żysz w nią całą swoją ener­gię. Paru­jesz tylko wtedy, kiedy gotu­jesz się w tem­pe­ra­tu­rze stu stopni, tylko wtedy poja­wia się alche­mia. Zaczy­nasz się wzno­sić. Czy nie zaob­ser­wo­wa­łeś tego? – woda pły­nie w dół, ale para idzie do góry. Tu dzieje się dokład­nie to samo: nie­świa­do­mość idzie w dół, świa­do­mość w górę.

I jesz­cze jedna rzecz: „w górę” to syno­nim „do środka”, a „w dół” to syno­nim „na zewnątrz”. Świa­do­mość jest skie­ro­wana do wewnątrz, nie­świa­do­mość na zewnątrz. Nie­świa­do­mość spra­wia, że inte­re­sują cię inni ludzie, inne rze­czy. Nie­świa­do­mość trzyma cię w ciem­no­ści; twoje oczy sku­piają się na innych. To spra­wia, że powstaje pewien rodzaj zewnętrz­no­ści, powstają eks­tra­wer­tycy. Świa­do­mość wytwa­rza poczu­cie wewnętrz­no­ści. Two­rzy intro­wer­ty­ków; zabiera cię do wnę­trza, coraz głę­biej i głę­biej.

Głę­biej i głę­biej ozna­cza rów­nież wyżej i wyżej; to rośnie jed­no­cze­śnie, tak jak drzewa. Widzisz, jak rosną w górę, nie widzisz ich korzeni idą­cych w głąb. Ale by drzewo uro­sło w górę, naj­pierw korze­nie muszą pójść w dół. Jeśli drzewo chce dosię­gnąć nieba, musi zapu­ścić korze­nie bar­dzo głę­boko, najgłę­biej jak to tylko moż­liwe. Drzewo rośnie jed­no­cze­śnie w dwóch kie­run­kach. W ten sam spo­sób świa­do­mość rośnie w górę, zapusz­cza­jąc korze­nie w głąb cie­bie.

Nie możesz być pół na pół, nie możesz być letni. To ci nie pomoże. Let­nia woda nie może wypa­ro­wać, a nie­wielki wysi­łek, aby stać się świa­do­mym, zakoń­czy się klę­ską. Trans­for­ma­cja zacho­dzi tylko wtedy, gdy wło­żysz w nią całą swoją ener­gię.

Korzenie cierpienia

Złe samo­po­czu­cie to wynik braku świa­do­mo­ści. Jeste­śmy nie­szczę­śliwi, ponie­waż jeste­śmy nie­świa­domi tego, co robimy, tego, o czym myślimy, tego, co czu­jemy – w każ­dej chwili zaprze­czamy samym sobie. Dzia­ła­nie zmie­rza w jed­nym kie­runku, myśli w innym, a uczu­cia jesz­cze dokądś indziej. Roz­pa­damy się, sta­jemy się coraz bar­dziej roz­bici. Oto czym jest cier­pie­nie – tra­cimy inte­gral­ność, tra­cimy jed­ność. Sta­jemy się pozba­wieni cen­trum, jeste­śmy tylko obrze­żami. I oczy­wi­ście życie, któ­remu brak har­mo­nii, będzie pełne cier­pie­nia, tra­giczne, będzie jarz­mem, będzie prze­peł­nione nie­szczę­ściem. Czło­wiek może, co naj­wy­żej, uczy­nić cier­pie­nie mniej bole­snym. Ma on dostęp do tysiąca róż­nych środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych.

Nie cho­dzi tylko o nar­ko­tyki i alko­hol – tak zwane reli­gie rów­nież dzia­łają podob­nie do opium. Nar­ko­ty­zują ludzi. I oczy­wi­ście wszyst­kie reli­gie są prze­ciwne nar­ko­ty­kom, ponie­waż han­dlują tym samym towa­rem; reli­gie wal­czą z kon­ku­ren­cją. Jeśli ludzie będą brali opium, mogą nie być reli­gijni; mogą nie potrze­bo­wać reli­gij­no­ści. Zna­leźli już swoje opium, więc dla­czego mie­liby się przej­mo­wać reli­gią? Opium jest tań­sze i wymaga mniej zaan­ga­żo­wa­nia. Jeśli ludzie bra­liby mari­hu­anę, LSD i bar­dziej wyra­fi­no­wane nar­ko­tyki, to w spo­sób natu­ralny prze­sta­liby być reli­gijni, ponie­waż reli­gia jest bar­dzo pry­mi­tyw­nym nar­ko­tykiem. Dla­tego wszyst­kie reli­gie są prze­ciw nar­ko­ty­kom.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki