Smak miłości. Jak kochać świadomie i bez lęku - OSHO - ebook

Smak miłości. Jak kochać świadomie i bez lęku ebook

Osho

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czym jest miłość? W tej oryginalnej i inspirującej książce Osho - jeden z najbardziej rewolucyjnych, współczesnych myślicieli - kwestionuje nasze nawykowe myślenie o miłości. Otwiera możliwość doświadczania miłości, która jest stanem naturalnym, niosącym spełnienie oraz wolnym od chęci posiadania i zazdrości. Osho w charakterystyczny dla siebie sposób posługuje się dowcipem, humorem i wglądem, by przydać nam odwagi do odrzucenia zaburzonych wzorców relacyjnych, które przejęliśmy od innych ludzi. Zachęca też do ponownego odkrycia sensu miłości do siebie samego.

"Kiedy staniesz się gotowy do zbadania przestrzeni miłości, przekonasz się że jesteś napełniony ogromną ilością nieprawdziwych przekonań na temat miłości. W rezultacie nie jesteś w stanie oddzielić prawdy od fałszu".

Osho odpowiada wielu osobom, które pytają go o miłość. Ukazuje przy tym nowe drogi kochania, na których doznasz przemiany i będziesz kontaktował się z ludźmi w nowy sposób. Oznacza to:

* Miłość bez lgnięcia

* Oswobodzenie się od lęku przed samotnością

* Bycie w pełni obecnym w swoich relacjach

* Utrzymywanie miłości w stanie świeżości i ożywienia

* Bycie partnerem życiowym, który stwarza możliwość wzrostu i rozwoju

* Poddanie ego, dzięki czemu możesz poddać się miłości

Książka inspiruje do spojrzenia na miłość w nowy sposób i do doświadczenia prawdziwej radości dzielenia się nią.

Miłość musi być w twoim życiu czymś realnym, a nie rodzajem poematu lub marzenia.

Musi się urzeczywistnić. Nigdy nie jest za późno, by po raz pierwszy doświadczyć miłości. Naucz się kochać. Niewiele osób potrafi to robić. Wszyscy ludzie wiedzą, że miłość jest potrzebna, wiedzą że bez miłości życie pozbawione jest znaczenia, nie wiedzą jednak, w jaki sposób kochać.

Cokolwiek robią w imię miłości, nie jest to prawdziwą miłością. Mieszają oni miłość z wieloma innymi stanami, jak zazdrość, złość, nienawiść, chęć posiadania, dominacja, egocentryzm.

Wszystkie te trujące uczucia niszczą nektar miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 255

Oceny
4,5 (20 ocen)
12
5
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mgrmilenka

Dobrze spędzony czas

Dobrze spędzony czas, mnóstwo pouczających cytatów i anegdot. Jedyne z czym się kompletnie nie zgadzam to ogólne podejście do natury i pragnień obu płci.
00
Morysiewicz

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawie opisany sens miłości i tego czym ona jest. Polecam każdemu kto jest w miłości , chce w niej byc lub właśnie się rozstał. Bardzo dobrze się czyta
00
Julia_Leoo

Dobrze spędzony czas

Czytając tą książkę odczuwałam coraz silniej miłość i blogów stan do mojego partnera. Polecam 😊
00
nieka77

Nie oderwiesz się od lektury

Piekne przekazanie jak piękna może być miłość.
00

Popularność




WPRO­WA­DZE­NIE: Co to jest miłość?

WPRO­WA­DZE­NIE

CO TO JEST MIŁOŚĆ?

Nie­do­brze, że musimy sta­wiać tego rodzaju pyta­nia. Dopóki natu­ralny porzą­dek rze­czy nie uległ zabu­rze­niu, dopóty każdy czło­wiek wie­dział, co to jest miłość. Teraz nie­wiele osób umie to wyja­śnić. Miłość stała się jed­nym z naj­rzad­szych doświad­czeń. Wiele się o niej mówi. Opo­wia­dają o niej filmy, wier­sze i powie­ści. Śpiewa się o niej pio­senki, pre­zen­tuje ją w pro­gra­mach tele­wi­zyj­nych, w radiu i w cza­so­pi­smach. Roz­bu­do­wany prze­mysł pomaga ludziom w zro­zu­mie­niu, czym jest miłość. Mimo to pozo­staje ona zja­wi­skiem nie­zro­zu­mia­łym, nie­roz­po­zna­nym.

Pytać: „Co to jest miłość?”, to tak, jakby pytać: „Co to jest jedze­nie?”. Czy nie był­byś takim pyta­niem zasko­czony? Mógłby je zadać tylko ktoś, kto nie jadł od chwili naro­dzin, ktoś, kto ni­gdy nie zakosz­to­wał poży­wie­nia.

Miłość jest pokar­mem duszy. Twoja dusza ni­gdy jej nie zaznała, dla­tego nie znasz jej smaku, gło­du­jesz. Tak więc pyta­nie jest uza­sad­nione, choć brzmi dziw­nie. Odży­wiasz ciało, dla­tego żyje. Dusza nie dostaje pokarmu, dla­tego jest mar­twa.

Rodzimy się z pełną zdol­no­ścią do tego, by kochać i być kocha­nym. Każde dziecko rodzi się napeł­nione miło­ścią i dosko­nale wie, czym ona jest. Powstaje jed­nak pro­blem, bowiem jego rodzice nie wie­dzą, czym jest miłość. Żadne dziecko nie dostaje takich rodzi­ców, na jakich zasłu­guje. Tacy rodzice po pro­stu nie ist­nieją. Za jakiś czas dziecko samo sta­nie się rodzi­cem i wtedy także straci zdol­ność kocha­nia.

Każde dziecko rodzi się z ogrom­nym zaso­bem miło­ści. Przy­cho­dzi na świat jako miłość. Jest zbu­do­wane z tkanki miło­ści. Rodzice nie potra­fią jed­nak dać mu miło­ści, ponie­waż nie byli kochani przez swo­ich rodzi­ców. Ich rodzice tylko uda­wali. Mogli dużo mówić o miło­ści, powta­rzać: „Kochamy cię”. Ale ich czyny świad­czyły o czymś prze­ciw­nym. Trak­to­wali dziecko w spo­sób pozba­wiony sza­cunku. Żaden rodzic nie sza­nuje dziecka, nie zasta­na­wia­jąc się nawet nad tym. Wszak dziecko to nie osoba. Dziecko jest przez doro­słych postrze­gane jako pro­blem. Jeżeli zacho­wuje się spo­koj­nie, nie krzy­czy, nie płata figli, nie wcho­dzi rodzi­com w drogę, to dobrze, dosko­nale. Według powszech­nej opi­nii powinno się zacho­wy­wać wła­śnie w ten spo­sób. W takim podej­ściu bra­kuje i sza­cunku, i miło­ści.

Rodzice nie wie­dzą, czym jest miłość. Żona nie kocha męża, mąż nie kocha żony. Nie ma mię­dzy nimi miło­ści. Zastą­piły ją walka o wła­dzę, chęć posia­da­nia, zazdrość. Wszel­kiego typu tru­ci­zny, które ją nisz­czą, na przy­kład chci­wość i zazdrość.

Miłość jest deli­kat­nym kwia­tem. Ten kwiat musi być chro­niony, wzmac­niany, pod­le­wany. Tylko wtedy będzie rósł. Miłość dziecka jest bar­dzo deli­katna, ponie­waż deli­katne jest samo dziecko, deli­katne jest jego ciało. Czy myślisz, że dziecko pozo­sta­wione samo sobie prze­żyje? Pomyśl tylko, jak bez­radna jest ta mała ludzka istota. Bez opieki umiera. To samo dzieje się z miło­ścią. Miłość pozo­sta­wiona sama sobie i pozba­wiona tro­ski umiera.

Rodzice nie potra­fią kochać. Nie wie­dzą, czym jest miłość. Ni­gdy nie doświad­czyli pełni tego uczu­cia. Pamię­taj, że nie obar­czam ich odpo­wie­dzial­no­ścią. Są ofia­rami, podob­nie jak ty. Rodzice rodzi­ców znaj­do­wali się w takiej samej sytu­acji. I tak dalej… Możemy dotrzeć w tym wyli­cza­niu do Adama i Ewy oraz Boga Ojca! Wydaje mi się, że Bóg Ojciec nie odno­sił się z sza­cun­kiem do Adama i Ewy. Od początku wyda­wał im roz­kazy: „Rób­cie to”, „Nie rób­cie tego”, „Nie jedz­cie owo­ców z tego drzewa”. Kiedy Adam spró­bo­wał zaka­za­nego owocu, nara­ził się na gniew Boga i został wraz z Ewą wygnany z raju.

Groźba wygna­nia z raju powta­rza się w pro­ce­sie wycho­wa­nia dziecka. Każdy rodzic grozi dziecku, że zosta­nie wyrzu­cone: „Jeżeli nie będziesz mnie słu­chać, jeżeli nie będziesz się wła­ści­wie zacho­wy­wać, wyrzucę cię z domu!”. Dziecko boi się tego. Wyrzu­cony? W dziką prze­strzeń życia? Zaczyna się uczyć zawie­ra­nia kom­pro­mi­sów. Zba­cza ze swo­jej ścieżki. Zaczyna mani­pu­lo­wać. Nie ma ochoty się uśmie­chać, lecz gdy matka jest w pobliżu, uśmie­cha się do niej, by dostać tro­chę mleka. Jest to wyra­cho­wa­nie – począ­tek poli­tyki.

Nie­sza­no­wane dziecko zaczyna nie­na­wi­dzić rodzi­ców. Jest sfru­stro­wane tym, że rodzice nie kochają go takim, jakie jest. Rodzice ocze­kują od dziecka, że będzie się zacho­wy­wało w okre­ślony spo­sób – tym zasłu­guje sobie na ich miłość. To miłość warun­kowa. Aby „stać się warte” miło­ści, dziecko uczy się fał­szu. Traci kon­takt z rze­czy­wi­stymi wewnętrz­nymi war­to­ściami i sza­cu­nek do sie­bie. Stop­niowo roz­wija się w nim poczu­cie winy.

Wie­lo­krot­nie w gło­wie dziecka poja­wia się myśl: „Czy to moi praw­dziwi rodzice? Być może nie. Praw­dziwi rodzice kocha­liby mnie. Czy ci ludzie mogli mnie adop­to­wać?”.

Tysiące razy dziecko dostrzega w oczach rodzi­ców gniew. Widzi straszny gniew na twa­rzach ojca i matki. Ten gniew mógł zostać wywo­łany przez bła­hostkę. Jest nie­pro­por­cjo­nalny do przy­czyny.

Z powodu dro­bia­zgu dziecko doświad­cza wście­kło­ści rodzi­ców. Trudno mu w to uwie­rzyć. Gniew i wście­kłość są nie­uspra­wie­dli­wione. Dziecko musi jed­nak pod­po­rząd­ko­wać się rodzi­com, musi się ukło­nić, zaak­cep­to­wać ich reak­cję. Tak stop­niowo jest nisz­czona zdol­ność dziecka do kocha­nia.

Miłość może się roz­wi­jać jedy­nie w śro­do­wi­sku nasy­co­nym miło­ścią, wibru­ją­cym miło­ścią. Należy pamię­tać o tej pod­sta­wo­wej zasa­dzie. Jeśli rodzice kochają nie tylko dziecko, ale też sie­bie nawza­jem i nasy­cają atmos­ferę domu aro­ma­tem miło­ści, dziecko od nie­mow­lęc­twa staje się istotą zako­rze­nioną w miło­ści. Ni­gdy nie będzie sta­wiać pytań w rodzaju: „Czym jest miłość?”.

Miłość sta­nie się rze­czy­wi­stą pod­stawą ist­nie­nia dziecka.

Nie­stety, rodzinna rze­czy­wi­stość wygląda zwy­kle ina­czej. Dziecko uczy się od rodzi­ców destruk­cyj­nych zacho­wań: kłótni, kon­flik­tów. Jeżeli jesteś kobietą, zwróć uwagę, czy nie zacho­wu­jesz się tak, jak zacho­wy­wała się twoja matka. Obser­wuj sie­bie zwłasz­cza wtedy, kiedy prze­by­wasz z chło­pa­kiem lub z mężem. Czy nie powie­lasz zna­nych ci wzor­ców? A jeśli jesteś męż­czy­zną, czy nie zacho­wu­jesz się jak twój ojciec? Czy nie robisz tych samych bez­sen­sow­nych kro­ków, które on robił? Kie­dyś dzi­wi­łeś się: „Jak ojciec mógł robić coś takiego?”. Teraz postę­pu­jesz podob­nie. Ludzie mają skłon­ność do powta­rza­nia i naśla­do­wa­nia zacho­wań. Mówimy, że mał­pują. Powta­rzasz zacho­wa­nia swo­jego ojca i swo­jej matki. Musisz się od tego uwol­nić. Tylko wtedy doświad­czysz, czym jest miłość.

Nie umiem zde­fi­nio­wać, czym jest miłość, ponie­waż nie można jej zamknąć w defi­ni­cji, podob­nie jak naro­dzin, śmierci, Boga, medy­ta­cji. Nie mogę powie­dzieć: „To wła­śnie jest miłość”, nie mogę wam poka­zać miło­ści. Miłość nie jest zja­wi­skiem dostęp­nym zewnętrz­nej obser­wa­cji. Nie można jej pod­dać ana­li­tycz­nemu bada­niu. Miłość może być jedy­nie doświad­czana. Mogę wam wska­zać drogę, która pro­wa­dzi do doświad­cza­nia miło­ści.

Pierw­szy krok polega na uwol­nie­niu się od wpływu rodzi­ców. Uwol­nie­nie takie nie ozna­cza braku sza­cunku dla rodzi­ców ani fizycz­nego odda­le­nia się od nich. Mam na myśli to, że powi­nie­neś uwol­nić się od gło­sów rodzi­ców, roz­brzmie­wa­ją­cych w twoim wnę­trzu, od zapi­sa­nych w umy­śle pro­gra­mów i nagrań. Usuń je… Sta­niesz się wolny. I poczu­jesz współ­czu­cie dla rodzi­ców.

Każda osoba żywi urazę do swo­jego ojca lub do swo­jej matki. Jakże byłoby moż­liwe, żebyś jej nie czuł, skoro rodzi­cie wyrzą­dzili ci tak wielką krzywdę? Nie zro­bili tego jed­nak świa­do­mie. Ich inten­cje były jak naj­lep­sze. Pra­gnęli zro­bić wszystko dla twego dobra. A co tak naprawdę zro­bili?

Nie wystar­czy jedy­nie cze­goś chcieć. Pod­trzy­my­wa­nie dobrych inten­cji nie ozna­cza, że poja­wią się dobre rezul­taty. Rodzice z pew­no­ścią mieli dobre inten­cje. Cóż z tego? Sami nie zaznali rado­ści. Są robo­tami. Świa­do­mie lub nie­świa­do­mie, celowo lub nie­ce­lowo – stwa­rzają atmos­ferę, w któ­rej za pewien czas ich dzieci rów­nież zamie­nią się w roboty.

Jeśli pra­gniesz się roz­wi­jać i stać ludzką istotą, a nie robo­tem, uwol­nij się od swo­ich rodzi­ców. Musisz nauczyć się uważ­no­ści. Jest to ciężka i żmudna praca, któ­rej nie spo­sób wyko­nać natych­miast. Musisz być bar­dzo ostrożny. Zauwa­żaj, kiedy poja­wia się w tobie postać matki i inspi­ruje cię do dzia­ła­nia. W takim momen­cie zatrzy­maj się i wyco­faj. Zamiast sta­rego sche­matu użyj cał­ko­wi­cie nowego, któ­rego twoja matka ni­gdy nie mogłaby sobie wyobra­zić.

Roz­pa­trzmy to na przy­kła­dzie. Twój part­ner z dużym zain­te­re­so­wa­niem patrzy na inną kobietę. Obser­wuj, co robisz. Czy postę­pu­jesz tak, jak postę­po­wała twoja matka, kiedy ojciec z zain­te­re­so­wa­niem patrzył na inną kobietę? Jeżeli tak wła­śnie się zacho­wu­jesz, ni­gdy nie poznasz, czym jest miłość. Powta­rzasz stary sche­mat. Ten sam dra­mat odgry­wają inni akto­rzy. Nie bądź naśla­dowcą. Uwol­nij się od tego. Się­gnij po nowe zacho­wa­nia, któ­rych nie uży­wali twoi rodzice. Ta świe­żość dotrze do two­jej istoty, a wtedy popły­nie miłość.

Tak więc pierw­szym kro­kiem jest uwol­nie­nie się od rodzi­ców.

Drugi krok to roz­po­zna­nie nie­praw­dzi­wo­ści prze­ko­na­nia, że możemy kochać tylko wtedy, kiedy mamy war­to­ścio­wego part­nera. To non­sens! Ludzie myślą, że będą kochać tylko wtedy, gdy znajdą dosko­nalą kobietę lub dosko­na­łego męż­czy­znę. Ni­gdy takich osób nie znaj­dziesz, ponie­waż dosko­nała kobieta i dosko­nały męż­czy­zna nie ist­nieją. A jeżeli nawet takie osoby by ist­niały, nie byłyby zain­te­re­so­wane twoją miło­ścią.

Sły­sza­łem histo­rię o męż­czyź­nie, który przez całe życie był sta­rym kawa­le­rem, ponie­waż cią­gle szu­kał kobiety dosko­na­łej. Kiedy miał sie­dem­dzie­siąt lat, ktoś zadał mu pyta­nie:

– Cią­gle podró­żo­wa­łeś – z Nowego Jorku do Kat­mandu, z Kat­mandu do Rzymu, z Rzymu do Lon­dynu. Cią­gle szu­ka­łeś. Czy zna­la­złeś kobietę dosko­nałą? Czy choć jedną?

Stary czło­wiek posmut­niał i odpo­wie­dział:

– Tak, pew­nego razu udało mi się. Dawno, dawno temu spo­tka­łem kobietę dosko­nałą.

Pyta­jący inda­go­wał dalej:

– I co się wtedy stało? Dla­czego się z nią nie oże­ni­łeś?

– Cóż mogłem zro­bić, ona szu­kała dosko­na­łego męż­czy­zny – smutno odpo­wie­dział sta­rzec.

Pamię­taj o tym, że potrzeba miło­ści, którą prze­ja­wiają dwie istoty dosko­nałe, jest zupeł­nie odmienna od two­jej potrzeby. Ma cał­kiem inną jakość.

Nie rozu­miesz miło­ści, która jest moż­liwa dla cie­bie, a więc nie zrozu­miesz miło­ści, któ­rej doświad­cza Budda, ani miło­ści, która pły­nie do cie­bie od Lao-cy.

Naj­pierw trzeba zro­zu­mieć, że miłość jest zja­wi­skiem natu­ral­nym. Pierw­szy krok to roz­po­zna­nie poziomu natu­ral­nego, z któ­rego można przejść do poziomu trans­cen­den­tal­nego. Druga istotna kwe­stia doty­czy tego, aby ni­gdy nie szu­kać dosko­na­łego męż­czy­zny ani dosko­na­łej kobiety. Kiedy szuka się dosko­na­łej osoby i nie można jej zna­leźć, jest się nie­szczę­śli­wym.

Aby pozo­sta­wać ela­stycz­nym i wzra­stać w miło­ści, nie potrzeba dosko­na­ło­ści. Miłość tak naprawdę nie odnosi się do dru­giej osoby. Kocha­jąca osoba po pro­stu kocha, podob­nie jak oddy­cha, je, pije, śpi…

Nie mówimy prze­cież: „Jeżeli w tym miej­scu nie będzie czy­stego, nie­ska­żo­nego powie­trza, nie będę oddy­chać”. Oddy­chasz nawet w Los Ange­les i w Bom­baju. Oddy­chasz w każ­dym miej­scu, nawet tam, gdzie powie­trze jest ska­żone. Nie możesz prze­stać oddy­chać tylko z tego powodu, że powie­trze jest nie takie, jakiego byś sobie życzył!

Kiedy jesteś głodny, zja­dasz cokol­wiek, kiedy umie­rasz z pra­gnie­nia, pijesz cokol­wiek. Nie będziesz nale­gał, żeby dostać coca-colę. Wszystko ujdzie, każdy napój, nawet brudna woda. Znane są wypadki, że ludzi pili wła­sny mocz. Nie­któ­rzy zabi­jali na pustyni swoje wiel­błądy, ponie­waż te zwie­rzęta mają zgro­ma­dzone we wnę­trzu zapasy wody. To groźne, gdyż osoba, która zabiła wiel­błąda, musi dalej wędro­wać pie­szo. Jed­nak chęć zaspo­ko­je­nia pra­gnie­nia była sil­niej­sza niż roz­są­dek. Cóż po roz­sądku, jeśli wiel­błąd niósłby na grzbie­cie zwłoki wła­ści­ciela?

Żywa i kocha­jąca osoba po pro­stu kocha. Miłość jest funk­cją natury.

Dla­czego nie należy pra­gnąć dosko­na­ło­ści? Jeżeli przyj­miesz postawę poszu­ki­wa­cza dosko­na­ło­ści, nie odczu­jesz wewnętrz­nego prze­pływu miło­ści, będziesz od niego odcięty. Ludzie, któ­rzy żądają dosko­na­ło­ści, są pozba­wieni miło­ści, są neu­ro­tyczni. Jeżeli nawet udaje im się zna­leźć kochanka, miłość ulega znisz­cze­niu z powodu takich żądań.

Kiedy kobieta zaczyna kochać męż­czy­znę, natych­miast poja­wiają się wyma­ga­nia. Kobieta zaczyna ocze­ki­wać, by męż­czy­zna był dosko­nały. Nagle męż­czy­zna musi się stać ide­ałem, uwol­nić od wszel­kich ogra­ni­czeń. Nie ma już prawa być czło­wie­kiem. Ma do wyboru: stać się nadczło­wie­kiem albo oszu­ki­wać. Podob­nie się dzieje, kiedy męż­czy­zna zaczyna kochać kobietę. Ona także nagle musi się stać ide­ałem, nadczło­wie­kiem.

Natu­ral­nie sta­nie się nad­czło­wie­kiem jest bar­dzo trudne, więc ludzie zaczy­nają oszu­ki­wać. Sto­sują gry, udają miłość. Dla­tego jesz­cze raz powtó­rzę tę istotną zasadę: Ni­gdy nie wyma­gaj dosko­na­ło­ści. Nie masz prawa żądać cze­go­kol­wiek od kogo­kol­wiek. Jeżeli ktoś cię kocha, bądź wdzięczny, ale niczego nie wyma­gaj, ponie­waż druga osoba nie musi cię kochać. Jeżeli ktoś kocha, to praw­dziwy cud. Warto zachwy­cać się tą cudow­no­ścią.

Mimo to ludzie wcale się nie zachwy­cają. Z powodu dro­bia­zgów nisz­czą szanse na miłość. Nie inte­re­suje ich miłość ani pły­nąca z niej radość. Pocią­gają ich raczej ego­cen­tryczne dzia­ła­nia.

Sku­piaj się wyłącz­nie na swej rado­ści. Wszystko inne jest nie­istotne.

Miłość jest natu­ralną funk­cją, jest jak oddy­cha­nie. Jeśli kochasz jakąś osobę, nie wysu­waj wobec niej żądań. W prze­ciw­nym razie zamkniesz drzwi wio­dące do auten­tycz­nego kon­taktu ze swoim part­ne­rem. Niczego nie ocze­kuj. Jeżeli coś pojawi się na two­jej dro­dze, wyraź wdzięcz­ność. Jeżeli nic się nie pojawi, ozna­cza to, że nie ma takiej potrzeby. Nie ocze­kuj niczego spe­cjal­nego.

Obser­wuj ludzi. Zauważ, czy sza­nują sie­bie wza­jem­nie.

Żona przy­go­to­wuje dla cie­bie jedze­nie, ty zaś ni­gdy jej nie dzię­ku­jesz. Nie twier­dzę, że zawsze powi­nie­neś wer­ba­li­zo­wać swoją wdzięcz­ność, to uczu­cie powinno być jed­nak obecne w oczach. Ale ty się tym nie przej­mu­jesz. Uwa­żasz, że to ci się należy. Kto ci to powie­dział?

Mąż idzie do pracy i zara­bia dla was pie­nią­dze, a ty ni­gdy mu za to nie dzię­ku­jesz. Nie czu­jesz żad­nej wdzięcz­no­ści. „Męż­czyźni muszą wyko­ny­wać pracę zarob­kową” – myślisz.

Czy w takim kli­ma­cie miłość może wzra­stać? Miłość potrze­buje oka­za­nia wdzięcz­no­ści. Miłość potrze­buje wol­no­ści od wyma­gań i ocze­ki­wań. Powin­ni­śmy o tym pamię­tać.

Następna ważna zasada doty­czy tego, żeby zamiast myśleć o otrzy­my­wa­niu miło­ści, sku­pić się na jej dawa­niu. Kiedy dajesz, otrzy­mu­jesz. Nie ma innej drogi. Ludzie bar­dziej sku­piają się na tym, w jaki spo­sób coś dla sie­bie wyrwać, coś dostać. Każdy jest zain­te­re­so­wany tym, by otrzy­mać, nikt nie czer­pie rado­ści z dawa­nia. Ludzie dają bar­dzo nie­chęt­nie. Jeżeli dają, to tylko po to, by otrzy­my­wać. To podej­ście biz­ne­sowe. Robie­nie inte­re­sów. Tacy ludzie zawsze chcą być pewni, że otrzy­mali wię­cej, niż dali. Jeżeli tak się stało, wie­dzą, że zro­bili dobry inte­res.

Miłość nie jest inte­re­sem. Dla­tego zaprze­stańmy tego rodzaju dzia­łań. W prze­ciw­nym razie zmar­nu­jemy życie, utra­cimy miłość wraz z całym jej pięk­nem. To, co piękne, nie ma piętna inte­re­sow­no­ści.

Inte­re­sow­ność jest naj­więk­szym złem ist­nie­ją­cym na świe­cie. Postawy tej nie zna świat natury. Drzewa po pro­stu rosną i kwitną. Nie jest to biz­nes. Podob­nie gwiazdy po pro­stu świecą. Nie ma w tym żad­nego inte­resu. Nie musisz za to świa­tło pła­cić, nikt nie żąda od cie­bie cze­goś w zamian. Ptaki nad­la­tują i sia­dają w pobliżu drzwi two­jego domu, śpie­wają. Nie pro­szą, abyś wysta­wił im cer­ty­fi­kat czy oka­zał uzna­nie. Kiedy ptak odśpiewa pieśń, odla­tuje szczę­śliwy.

W ten wła­śnie spo­sób roz­wija się miłość. Dawaj i nie kon­cen­truj się na tym, jak wiele możesz wyszar­pać. Ow­szem, zapłata nadej­dzie, nadej­dzie zwie­lo­krot­niona, ale sta­nie się to w spo­sób natu­ralny. Zapłata pojawi się spon­ta­nicz­nie, nie ma potrzeby jej się doma­gać. Jeżeli będziesz żądał, zapłata ni­gdy się nie pojawi. Tak więc zacznij dawać.

Na początku może to być trudne, ponie­waż całe życie uczono cię tego, by przede wszyst­kim brać. Na początku będziesz musiał wal­czyć ze swoją zbroją. Twoje mię­śnie stały się twarde, a serce zlo­do­wa­ciałe. Jesteś wysty­gły. Na pewno napo­tkasz wiele trud­no­ści, ale każdy krok będzie cię pro­wa­dził do przodu, aż wresz­cie rzeka zacznie pły­nąć.

Naj­pierw uwol­nij się od rodzi­ców. Czy­niąc to, uwol­nisz się także od spo­łe­czeń­stwa, edu­ka­cji, cywi­li­za­cji, ponie­waż twoi rodzice repre­zen­tują wszyst­kie wymie­nione poję­cia. Uwal­nia­jąc się, sta­niesz się indy­wi­du­al­no­ścią. Po raz pierw­szy nie będziesz czę­ścią tłumu, zyskasz indy­wi­du­al­ność. Tym wła­śnie jest wewnętrzny wzrost. Taka wła­śnie ma być doro­sła osoba.

Doro­sła osoba nie potrze­buje rodzi­ców. Doro­sła osoba nie potrze­buje obok sie­bie nikogo, na kim mogłaby się wspie­rać ani do kogo mogłaby lgnąć. Doro­sła osoba jest szczę­śliwa, będąc sama. Ta samot­ność jest pie­śnią i świę­tem. Doro­sła osoba potrafi być szczę­śliwa sama ze sobą. Jej samot­ność nie jest osa­mot­nie­niem. Jest medy­ta­cją.

Pew­nego dnia musia­łeś opu­ścić łono matki. Jeżeli pozo­stał­byś w nim dłu­żej niż dzie­więć mie­sięcy, umarł­byś. Umar­łaby także twoja matka. Podob­nie pew­nego dnia musia­łeś opu­ścić śro­do­wi­sko swo­jej rodziny, które było innym rodza­jem łona, i posze­dłeś do szkoły. Następ­nie zakoń­czy­łeś edu­ka­cję i wsze­dłeś w szer­sze rela­cje spo­łeczne. Jed­nak w głębi sie­bie na­dal jesteś dziec­kiem. Pozo­sta­jesz w łonie! Łono ma wiele pozio­mów, trzeba się sta­rać opu­ścić je wszyst­kie.

Na Wscho­dzie nazy­wamy to ponow­nymi naro­dzi­nami. Kiedy doświad­czasz ponow­nych naro­dzin, cał­ko­wi­cie uwal­niasz się od wpływu rodzi­ców. Piękno tego pro­cesu polega na tym, że tylko osoba, która uwol­niła się od rodzi­ców może odczu­wać wdzięcz­ność wobec nich, może im rów­nież wyba­czyć. Taka osoba odczuwa w sto­sunku do rodzi­ców współ­czu­cie i miłość. Odczuwa je, ponie­waż uświa­da­mia sobie, że rodzice cier­pieli w podobny spo­sób. Taka osoba nie jest ani tro­chę zła. Może mieć łzy w oczach, ale w ogóle nie jest zagnie­wana. Zrobi wszystko, by pomóc rodzi­com w posu­wa­niu się ku pełni samot­no­ści, ku wyży­nom samot­no­ści.

Tak więc po pierw­sze stań się indy­wi­du­al­no­ścią, to naj­waż­niej­sze. Po dru­gie nie ocze­kuj dosko­na­ło­ści, nie wyma­gaj jej. Kochaj zwy­kłych ludzi. W zwy­kłych ludziach nie ma niczego złego. Zwy­kłe osoby są nad­zwy­czajne! Każda ludzka istota jest wyjąt­kowa. Sza­nuj tę wyjąt­ko­wość.

Po trze­cie dawaj i rób to bez­wa­run­kowo. Tylko wtedy poznasz, czym jest miłość. Nie potra­fię zde­fi­nio­wać miło­ści. Mogę tylko wska­zać drogę, na któ­rej będziesz wzra­stać. Mogę poka­zać, w jaki spo­sób zasa­dzić krzak róży, jak go pod­le­wać, nawo­zić, chro­nić. A wtedy pew­nego dnia poja­wią się kwiaty, zakwitną i napeł­nią dom zapa­chem. W taki spo­sób przy­cho­dzi miłość.

CZĘŚĆ I: Podróż od „ja” do „my”

CZĘŚĆ I

Podróż od „ja” do „my”

Zro­zu­mie­nie natury i siły miło­ści

Miło­ści nie można się nauczyć. Nie można jej kul­ty­wo­wać. Miłość kul­ty­wo­wana nie jest praw­dziwą miło­ścią. Jest nie żywą, lecz pla­sti­kową różą. Kiedy cze­goś się uczysz, to coś przy­cho­dzi z zewnątrz. Praw­dziwa miłość rodzi się i roz­wija w twoim wnę­trzu.

Miłość jest nie ucze­niem się, lecz wzra­sta­niem. Potrze­bu­jesz nie tyle ucze­nia się spo­so­bów kocha­nia, ile oducza­nia się zacho­wań nie­zgod­nych z miło­ścią. Muszą zostać usu­nięte prze­szkody, muszą zostać usu­nięte bariery, a wtedy miłość pojawi się natu­ral­nie, spon­ta­nicz­nie. Kiedy odrzu­cisz blo­ku­jące drogę głazy, zacznie się swo­bodny prze­pływ. Ujawni się ukryte źró­dło miło­ści. Jest ono twoją praw­dziwą istotą.

Poza zależ­no­ścią i domi­na­cją – wydo­sta­nie się z otoczki ego

Zaska­kuje mnie liczba osób, które przy­cho­dzą do mnie i mówią, że boją się miło­ści. Skąd się bie­rze ten lęk? Poja­wia się z tego powodu, że gdy naprawdę kogoś kochasz, twoje ego zaczyna top­nieć. Nie możesz kochać, gdy ego domi­nuje. Ego prze­szka­dza praw­dzi­wej miło­ści. Kiedy pró­bu­jesz zli­kwi­do­wać prze­szkodę mię­dzy sobą a innymi, ego mówi: „Uwa­żaj! To może pro­wa­dzić do śmierci”.

Śmierć ego nie ozna­cza two­jej śmierci. Śmierć ego to dla cie­bie szansa na życie. Ego to mar­twa skóra, ota­cza­jąca żywą istotę. Trzeba je odrzu­cić. Ego poja­wia się natu­ral­nie – jak kurz na ubra­niu i na ciele podróż­nika. W pew­nym momen­cie podróż­nik musi wziąć kąpiel, oczy­ścić się z kurzu.

Żyjąc, zbie­ramy na sobie kurz prze­szło­ści, doświad­czeń i wie­dzy. Wła­śnie ten kurz two­rzy ego. Gro­ma­dzi się, two­rzy wokół cie­bie sko­rupę. Musisz ją stłuc i odrzu­cić. Należy kąpać się codzien­nie, a jesz­cze lepiej – co chwila, by ta sko­rupa nie prze­kształ­ciła się w wię­zie­nie.

Pomocne w tym pro­ce­sie będzie zro­zu­mie­nie, skąd pocho­dzi ego.

Dziecko rodzi się w sta­nie cał­ko­wi­tej bez­rad­no­ści. Nie może prze­żyć bez opieki doro­słych. Więk­szość małych zwie­rząt, pta­ków, drzew może żyć bez pomocy rodzi­ców, rodziny, spo­łe­czeń­stwa. Jeżeli w pew­nych wypad­kach potrzebna jest pomoc, to nie­wielka: kilka dni, naj­wy­żej kilka mie­sięcy. Nato­miast dziecko jest tak bez­radne, że pozo­staje uza­leż­nione od pomocy oto­cze­nia przez kilka lat. W tym wła­śnie tkwią korze­nie ego.

Dla­czego poczu­cie bez­rad­no­ści stwa­rza ego? Dziecko jest zależne od innych. W jego umy­śle rodzi się błędna inter­pre­ta­cja tej sytu­acji, prze­ko­na­nie, że jest ono pęp­kiem świata. Dziecko myśli: „Nikt nie jest waż­niej­szy ode mnie. Kiedy tylko zapła­czę, matka natych­miast przy­biega. Kiedy czuję głód, zaraz dostaję do ssa­nia pierś. Kiedy mam mokre pie­luszki, wystar­czy, że zapła­czę, a ktoś przy­cho­dzi i je zmie­nia”. Dziecko czuje się jak udzielny władca. W rze­czy­wi­sto­ści jest cał­ko­wi­cie bez­radne i zależne, a matka, ojciec, rodzina oraz opie­ku­no­wie poma­gają mu prze­żyć. Te osoby trosz­czą się o dziecko, a ono z tego powodu uznaje sie­bie za cen­trum swo­jego ogra­ni­czo­nego świata. W ten spo­sób powstaje ego.

Rze­czy­wi­stość jest zupeł­nie inna, ale dziecko nie może zdać sobie z tego sprawy. Nie umie pojąć zło­żo­nej natury rze­czy­wi­sto­ści. Nie potrafi zro­zu­mieć, że jest bez­radne. Myśli, że może dyk­to­wać warunki! Cza­sem przez całe życie pozo­staje na pozy­cji dyk­ta­tora. Może stać się Napo­le­onem, Alek­san­drem Wiel­kim, Adol­fem Hitle­rem, pre­zy­den­tem, pre­mie­rem. Wszystko są to infan­tylne role. Ci ludzie pró­bują dostać te same rze­czy, które były ich udzia­łem w dzie­ciń­stwie. Pra­gną być cen­trum wszel­kiej egzy­sten­cji, cen­trum świata. Wraz z nimi świat powi­nien żyć i umie­rać.

Dziecko uważa tę inter­pre­ta­cję za pra­wi­dłową, gdyż odnaj­duje w spoj­rze­niu matki sygnały, że jest sen­sem jej życia. Kiedy ojciec wraca do domu, dziecko czuje także, że jest sen­sem życia ojca. Taki stan trwa przez pierw­sze trzy, cztery lata. A prze­cież począt­kowe lata życia czło­wieka są naj­waż­niej­sze!

Psy­cho­lo­go­wie twier­dzą, że po ukoń­cze­niu czwar­tego roku życia dziecko jest pra­wie kom­pletną istotą. W psy­chice dziecka zostały zapi­sane zasad­ni­cze wzorce, które doro­sły czło­wiek będzie powta­rzał w róż­nych sytu­acjach. Zanim dziecko skoń­czy sie­dem lat, jego postawa jest już utrwa­lona, a ego ukształ­to­wane. Dziecko wyru­sza w kie­runku świata zewnętrz­nego i wtedy nagle zewsząd poja­wiają się pro­blemy, miliony pro­ble­mów! Kiedy wykra­cza poza krąg rodziny, poja­wiają się coraz więk­sze pro­blemy. Nikt nie chce trosz­czyć się o dziecko w taki spo­sób, w jaki robiła to matka. Nikt nie sku­pia się na nim w taki spo­sób, w jaki robił to ojciec. Ludzie są obo­jętni, a to rani ego.

Tak więc pod­sta­wowy wzo­rzec został utrwa­lony. Nie­za­leż­nie od tego, czy dziecko doświad­cza z tego powodu bólu, czy też nie, nie potrafi już zmie­nić tego wzorca. Stał się on nie­zmien­nym ele­men­tem istoty dziecka. Pod­czas zabawy z rówie­śni­kami dziecko będzie się sta­rało ich zdo­mi­no­wać. Kiedy pój­dzie do szkoły, będzie chciało być naj­waż­niej­sze w kla­sie. Będzie prze­ko­nane, że należy mu się naj­wyż­sza pozy­cja, i ze zdzi­wie­niem stwier­dzi, że inne dzieci myślą podob­nie. W ten spo­sób powstaje kon­flikt, roz­po­czyna się walka, star­cie ego­cen­trycz­nych postaw. Ta walka trwa całe życie. Ota­czają cię miliony ego. Każde pró­buje kon­tro­lo­wać, mani­pu­lo­wać, domi­no­wać, uży­wa­jąc róż­nych środ­ków: bogac­twa, wła­dzy, poli­tyki, wie­dzy, siły, kłam­stwa, pre­ten­sji, hipo­kry­zji. Każde chce poka­zać, że jest pęp­kiem świata.

Opi­sana sytu­acja sta­nowi źró­dło wszel­kich pro­ble­mów w rela­cjach mię­dzy ludźmi. Z powodu kon­cen­tra­cji na ego zawsze pozo­sta­jesz z kimś w kon­flik­cie. Wszy­scy ludzie są pod tym wzglę­dem podobni do cie­bie. Pły­nie­cie w jed­nej łodzi. Zosta­li­ście wycho­wani w podobny spo­sób.

Ist­nieją na Zacho­dzie psy­cho­lo­go­wie, któ­rzy twier­dzą, że dopóty nie nastąpi pokój na świe­cie, dopóki dzieci nie prze­staną być wycho­wy­wane przez rodzi­ców. Nie popie­ram ich zda­nia. Spo­strze­że­nia tych psy­cho­lo­gów zawie­rają pewne ele­menty prawdy, jed­nak w isto­cie są bar­dzo nie­bez­pieczne. Jeżeli dzieci wycho­wy­wa­łyby się w żłob­kach i przed­szko­lach bez rodzi­ców, pozba­wione miło­ści, w atmos­fe­rze cał­ko­wi­tej obo­jęt­no­ści, mogłyby nie mieć pro­ble­mów z ego, lecz zapewne mia­łyby inne, jesz­cze bar­dziej nie­bez­pieczne pro­blemy.

Dziecko wycho­wy­wane w atmos­fe­rze cał­ko­wi­tej obo­jęt­no­ści nie ma cen­trum. Nie wie, kim naprawdę jest. Jest wewnętrz­nie pomie­szane, pozba­wione toż­sa­mo­ści. Prze­stra­szone, nie­pewne, nie potrafi zro­bić nawet jed­nego kroku.

Dziecko pozba­wione miło­ści rodzi­ciel­skiej nie sta­nie się w przy­szło­ści buddą. Będzie pomie­szane i pora­nione, zawsze pełne obaw.

Potrze­bu­jesz miło­ści, by się uwol­nić od lęku. Wtedy odczu­jesz też, że inni cię akcep­tują, że nie jesteś kimś bez­war­to­ścio­wym, kogo można wyrzu­cić na śmiet­nik. Dziecko wycho­wy­wane bez miło­ści nie ma ego. W jego życiu nie będzie wiele walki i starć. Ale nie będzie ono umiało sta­nąć po swo­jej stro­nie. Cią­gle będzie ucie­kać od ludzi, kryć się w gro­tach wła­snej istoty. Nie osią­gnie stanu buddy, nie będzie pro­mie­nio­wać siłą witalną, nie będzie skon­cen­tro­wane, swo­bodne, ugrun­to­wane. Będzie oddzie­lone od swo­jego cen­trum.

Dla­tego nie popie­ram tych psy­cho­lo­gów. Ich kon­cep­cja spo­wo­duje wycho­wa­nie robo­tów, nie ludzi. Roboty oczy­wi­ście nie mają pro­ble­mów. Nie czują lęku, nie cho­rują na wrzody ani na nowo­twory. Jed­nak nie osią­gają naj­wyż­szego poziomu świa­do­mo­ści, a nawet cofają się w roz­woju. Jeśli sta­niesz się robo­tem, lęk w ogóle nie będzie się poja­wiał, ponie­waż nie będzie nikogo, kto mógłby odczu­wać lęk. Nie warto jed­nak osią­gać podob­nego stanu. Lepiej być podob­nym do boga niż do robota. Mam na myśli to, że można osią­gnąć abso­lutną świa­do­mość i nie żywić obaw, nie mieć lęków ani pro­ble­mów, cie­szyć się życiem jak ptaki, cele­bro­wać życie jak ptaki, śpie­wać jak ptaki. Można osią­gnąć ten stan, nie cofa­jąc się, lecz w pełni roz­wi­ja­jąc świa­do­mość.

Na początku życia dziecko buduje ego. Jest to pro­ces natu­ralny, który należy zaak­cep­to­wać. Nie ma jed­nak potrzeby, by póź­niej dźwi­gać to roz­dmu­chane ego. Ego jest potrzebne na początku życia, by dziecko czuło, że jest akcep­to­wane, kochane, przyj­mo­wane, że jest mile widzia­nym gościem. Ojciec, matka i rodzina two­rzą wokół dziecka atmos­ferę cie­pła, co pomaga mu rosnąć, nabie­rać sił, zako­rze­niać się. To nie­zbędny pro­ces. Ego daje dziecku ochronę. Jest ono niczym łupina, która chroni nasie­nie. Jed­nak łupina nie może stać się naj­waż­niej­sza, gdyż wów­czas nasie­nie musia­łoby obumrzeć. Jeżeli ego utrzy­muje się zbyt długo, staje się wię­zie­niem. Kiedy nad­cho­dzi wła­ściwy moment, łupina powinna pęk­nąć i opaść. Wtedy z nasie­nia naro­dzi się nowe życie.

Dziecko potrze­buje ego, ponie­waż jest bez­radne, słabe, podatne na zra­nie­nia. W jego oto­cze­niu ist­nieje nie­zli­czona ilość czyn­ni­ków, które mogą mu zagra­żać. Dziecko potrze­buje ochrony, domu, trwa­łej pod­stawy. Nie zwraca uwagi na ota­cza­jący je świat, naj­waż­niej­szy jest dla niego dom. Stam­tąd czer­pie poczu­cie swo­jego zna­cze­nia.

Za poczu­ciem zna­cze­nia podąża ego. Dziecko staje się ego­istyczne i stąd wyni­kają wszyst­kie pro­blemy, z któ­rymi styka się jako doro­sły. Ego nie pozwala ci naprawdę się zako­chać. Wymaga, by każda osoba pod­po­rząd­ko­wy­wała się tobie. Nie zezwoli, byś ty pod­po­rząd­ko­wał się komu­kol­wiek. A miłość poja­wia się, kiedy potra­fisz pod­po­rząd­ko­wać się dru­giej oso­bie. Kiedy zmu­szasz drugą osobę do ule­gło­ści, budzi to nie­na­wiść i nisz­czy uczu­cie. Nie na tym polega miłość. Bez miło­ści twoje życie będzie pozba­wione cie­pła, poezji. Twoje życie będzie logiczne, racjo­nalne, mate­ma­tyczne, wypeł­nione prozą. Ale czy można żyć bez poezji?

Proza jest w porządku, racjo­nal­ność jest w porządku. Są potrzebne, uży­teczne. Jed­nak w życiu kie­ro­wa­nym tylko przez rozum i logikę nie ma miej­sca na praw­dziwe świę­to­wa­nie. Kiedy życie nie jest świę­tem, staje się nudne. Potrze­bu­jemy poezji. Żeby odczuć poezję, musisz się pod­dać. Musisz odrzu­cić ego. Jeżeli możesz to zro­bić, jeżeli potra­fisz odsu­nąć ego nawet na krótką chwilę, twoje życie prze­szyją prze­bły­ski piękna i świę­to­ści.

Bez poezji nie możesz auten­tycz­nie żyć, możesz tylko egzy­sto­wać. Miłość jest poezją. Jeżeli nie możesz doświad­czyć miło­ści, jak chcesz doświad­czyć modli­twy, medy­ta­cji, wyż­szej świa­do­mo­ści? Jeżeli nie osią­gniesz świa­do­mo­ści medy­ta­cyj­nej, pozo­sta­niesz cia­łem. Ni­gdy nie będziesz świa­domy swo­jej wewnętrz­nej duszy. Szczy­towe doświad­cze­nia można osią­gnąć jedy­nie w modli­tew­nym odda­niu, w głę­bo­kiej medy­ta­cji i w ciszy. Ta modli­tewna cisza, ta medy­ta­cyjna świa­do­mość sta­nowi naj­wyż­szy poziom doświad­cze­nia. Jed­nak to miłość otwiera drzwi.

Carl Gustaw Jung zba­dał tysiące pacjen­tów cier­pią­cych na różne zabu­rze­nia psy­chiczne. Stwier­dził, że nie spo­tkał cier­pią­cej psy­chicz­nie osoby, która prze­kro­czyła czter­dzie­sty rok życia i któ­rej zasad­ni­cze pro­blemy nie mia­łyby ducho­wego cha­rak­teru. Ist­nieje okre­ślony rytm, który spra­wia, że po prze­kro­cze­niu czter­dziestki w życiu czło­wieka poja­wia się nowy wymiar. Kiedy jed­nak nie wiesz, jak podejść do tego nowego ducho­wego wyzwa­nia, nie wiesz, co robić, możesz zacho­ro­wać. Roz­wój jed­nostki to cią­gły pro­ces. Jeżeli pomi­niesz jeden etap, powstaje luka.

Jeżeli nie nauczysz się uwal­niać od ego, nie będziesz umieć kochać, swo­bod­nie prze­by­wać z drugą osobą. Ego cią­gle wal­czy, nawet gdy ty sie­dzisz w mil­cze­niu. Szuka spo­so­bów na to, by domi­no­wać nad oto­cze­niem, by stać się władcą świata. To two­rzy pro­blemy w przy­jaźni, sek­sie, miło­ści, rela­cjach spo­łecz­nych. Wszę­dzie wcho­dzisz w kon­flikty. Także w kon­flikty z rodzi­cami, któ­rzy dali ci to ego. Rzadko się zda­rza, by syn wyba­czył ojcu, a córka matce.

Geo­r­gij Gur­dżi­jew na ścia­nie pokoju, w któ­rym spo­ty­kał się z gośćmi, miał wypi­saną sen­ten­cję: „Jeśli nie czu­jesz się dobrze ze swoim ojcem i ze swoją matką, odejdź stąd. Nie mogę ci pomóc”. Dla­czego? Dla­tego, że pro­blem ego poja­wił się w rodzi­nie i tam musi zostać roz­wią­zany. Z tego wła­śnie powodu wszyst­kie sta­ro­żytne tra­dy­cje powia­dają: „Kochaj swo­ich rodzi­ców. Sza­nuj ich tak bar­dzo, jak to moż­liwe”.

Ego wyra­sta i roz­wija się na rodzin­nej gle­bie, dla­tego tam też powinno zostać oswo­bo­dzone. W prze­ciw­nym razie wszę­dzie będzie cię prze­śla­do­wać.

Rów­nież psy­cho­ana­li­tycy stwier­dzili, że istota ich pracy tera­peu­tycz­nej polega na skie­ro­wa­niu uwagi pacjenta ponow­nie na pro­blemy, które ist­niały mię­dzy nim a jego rodzi­cami, i na pod­ję­ciu próby roz­wią­za­nia tych pro­ble­mów. Jeżeli potra­fisz roz­wią­zać kon­flikt ze swo­imi rodzi­cami, znik­nie wiele innych kon­fliktów, ponie­waż wyra­stają one z tego zasad­ni­czego kon­fliktu.

Na przy­kład męż­czy­zna, który nie jest w dobrej rela­cji ze swoim ojcem, nie może być też w dobrej rela­cji z sze­fem w pracy, ponie­waż szef jest figurą ojcow­ską. Mały kon­flikt z rodzi­cami trwa i odzwier­cie­dla się we wszyst­kich two­ich rela­cjach. Jeżeli nie uło­ży­łeś sobie sto­sun­ków z matką, nie możesz mieć dobrego kon­taktu z żoną. Nie możesz być w dobrych kon­tak­tach z kobie­tami w ogóle, ponie­waż twoja matka jest pierw­szą kobietą i sta­nowi dla cie­bie model kobiety. Tam, gdzie poja­wia się kobieta, tam jest też twoja matka i sub­telna rela­cja trwa.

Ego rodzi się w rela­cji z ojcem i z matką. W tym wła­śnie miej­scu trzeba pod­jąć pracę nad nim. Jeśli tak nie zro­bisz, będziesz obci­nał gałę­zie i liście drzewa, pod­czas gdy jego korze­nie pozo­staną nie­na­ru­szone. Kiedy zała­twisz swoje sprawy z ojcem i z matką, sta­niesz się doj­rzały, wolny od ego. Zro­zu­miesz, że jako dziecko byłeś bez­radny, cał­ko­wi­cie zależny od innych, że nie sta­no­wi­łeś cen­trum świata. Bez tej zależ­no­ści nie mógł­byś prze­żyć. Zro­zu­mie­nie pro­wa­dzi do tego, że ego stop­niowo słab­nie. Skoro prze­sta­łeś być w kon­flik­cie z życiem, roz­luź­niasz się, relak­su­jesz, sta­jesz się natu­ralny. Wtedy możesz pły­nąć. Widzisz, że świata nie zalud­niają wro­go­wie, lecz jedna ludzka rodzina. Świat nie zwraca się prze­ciw tobie. Możesz pły­nąć razem z nim. Czło­wiek staje się wolny od ego, gdy spo­strzega, że sta­nowi ono rodzaj dzie­cię­cego snu, że jest zako­rze­nione w nie­wie­dzy.

Przy­cho­dzą do mnie ludzie i pytają: „W jaki spo­sób można się zako­chać? Czy ist­nieje na to jakiś spo­sób?”. Pytają o metodę, okre­śloną tech­nikę. W isto­cie nie rozu­mieją, o co pytają. Miłość ozna­cza, że nie ist­nieją metody ani tech­niki. Z tego powodu mówimy: „Zako­chać się, wpaść w miłość” (w ory­gi­nale fal­ling in love – przyp. tłum.). Prze­sta­jesz być kon­tro­lu­ją­cym. Z tego względu osoby prze­in­te­lek­tu­ali­zo­wane mówią, że miłość jest ślepa. W rze­czy­wi­sto­ści to dzięki miło­ści patrzymy i widzimy naprawdę. Jeśli się zako­chasz, taki osob­nik pomy­śli, że zwa­rio­wa­łeś. Umysł jest dosko­na­łym narzę­dziem mani­pu­la­cji. Każda sytu­acja, która łączy się z utratą kon­troli, to zagro­że­nie dla umy­słu.

Ist­nieje świat ludz­kiego serca i ludz­kiej świa­do­mo­ści, w któ­rym nie działa żadna tech­no­lo­gia. Wszel­kiego rodzaju tech­no­lo­gie są sku­teczne w sto­sunku do mate­rii. W prze­strzeni świa­do­mo­ści nie możemy uży­wać żad­nych tech­no­lo­gii, nie możemy pod­da­wać świa­do­mo­ści kon­troli. Każdy wysi­łek, który ma na celu pod­da­nie świa­do­mo­ści kon­troli lub wywo­ła­nie okre­ślo­nego stanu, wynika z ego­izmu.

Natu­ralne etapy życia i miło­ści

Ludzie pytają mnie, w jaki spo­sób należy two­rzyć atmos­ferę prze­nik­niętą miło­ścią, która pomaga dziecku wzra­stać i nie zakłóca jego natu­ral­nego poten­cjału.

Każdy spo­sób poma­ga­nia dziecku jest błędny. Dziecko potrze­buje two­jej miło­ści, a nie two­jej pomocy. Dziecko potrze­buje poży­wie­nia, wspar­cia. Natu­ralny poten­cjał dziecka jest nie­znany, tak więc nie ist­nieje wła­ściwy spo­sób, by pomóc dziecku w roz­wi­ja­niu tego poten­cjału. Nie możesz pomóc, jeśli cel nie jest znany. Jedyne, co możesz zro­bić, to nie prze­szka­dzać. W rze­czy­wi­sto­ści sprawy wyglą­dają w ten spo­sób, że mówiąc o udzie­la­niu pomocy, ludzie prze­szka­dzają sobie wza­jem­nie, a ponie­waż sama nazwa jest szla­chetna, nikt nie pro­te­stuje. Dziecko, oczy­wi­ście, jest zależne od cie­bie, nie potrafi prze­ciw tej pomocy zapro­te­sto­wać.

Wszy­scy ludzie są pod tym wzglę­dem podobni, doświad­czali pomocy rodzi­ców tak jak ty. Nie roz­wi­nęli swo­jego natu­ral­nego poten­cjału, tobie także się to nie udało.

Cały świat znaj­duje się na błęd­nej dro­dze, mimo że dzie­ciom udzie­lają pomocy rodzice, rodzina, krewni, sąsie­dzi, nauczy­ciele, kapłani. W rezul­ta­cie każda osoba jest tak obcią­żona pomocą, że pod jej cię­ża­rem nie jest w sta­nie zre­ali­zo­wać swo­jego natu­ral­nego poten­cjału, żad­nego poten­cjału! Czło­wiek nie jest w sta­nie wyko­nać swo­bod­nie ruchu, dźwiga na ple­cach kolo­salny cię­żar.

Wszy­scy ota­cza­jący cię ludzie poma­gali ci. Ich pomoc dopro­wa­dziła do tego, że sta­łeś się podobny do nich. Teraz ty chcesz poma­gać swoim dzie­ciom. Jedyne, co możesz zro­bić, to kochać swoje dzieci, nasy­cać wasze rela­cje miło­ścią. Bądź cie­pła, akcep­tu­jąca. Dziecko przy­nosi na świat nie­znany poten­cjał i trudno jest okre­ślić, kim może się stać. Nie da się zasu­ge­ro­wać: „W ten spo­sób możesz pomóc dziecku”. Każde dziecko jest nie­po­wta­rzalne, więc nie mogą ist­nieć uni­wer­salne środki wycho­waw­cze.

Wła­ściwy spo­sób postę­po­wa­nia polega na tym, by w ogóle nie poma­gać. Jeżeli dys­po­nu­jesz rze­czy­wi­stą odwagą, to, pro­szę, nie poma­gaj dziecku. Kochaj je, odży­wiaj je. Pozwól mu robić to, co chce robić. Pozwól mu iść tam, dokąd chce iść. Twój umysł cią­gle będzie cię pro­wo­ko­wał, abyś wcho­dziła dziecku w drogę. Będzie znaj­do­wał uza­sad­nia­jące to argu­menty. Umysł ma zna­ko­mitą umie­jęt­ność racjo­na­li­za­cji: „Jeżeli nie będę inter­we­nio­wać, pojawi się nie­bez­pie­czeń­stwo, dziecko wpad­nie do studni”. Chcę jed­nak powie­dzieć, że lepiej pozwo­lić, by dziecko wpa­dło do studni, niż poma­gać mu w samo­de­struk­cji.

Bar­dzo rzadko się zda­rza, by dziecko wpa­dło do studni, a nawet jeśli tak się sta­nie, nie ozna­cza to, że zgi­nie. Naj­praw­do­po­dob­niej zosta­nie z niej wycią­gnięte. Jeżeli rze­czy­wi­ście sytu­acja budzi twój nie­po­kój, stud­nię można zakryć, oto­czyć pło­tem.

Przed­mio­tem two­jej tro­ski powinno być usu­nię­cie wszel­kich nie­bez­pie­czeństw. Nie prze­szka­dzaj jed­nak dziecku, pozwól mu iść wła­sną drogą.

Należy zro­zu­mieć ważne pra­wi­dło­wo­ści doty­czące roz­woju czło­wieka. Życie dzieli się na sied­mio­let­nie cykle. Dla­czego? Nikt nie wie. Podob­nie jak nikt nie wie, dla­czego Zie­mia doko­nuje peł­nego obrotu wokół wła­snej osi w ciągu dwu­dzie­stu czte­rech godzin, nie dwu­dzie­stu trzech ani dwu­dzie­stu pię­ciu godzin. Nie można tego wyja­śnić. To po pro­stu fakt. Dla­tego nie pytaj­cie mnie, dla­czego życie ludz­kie dzieli się na sied­mio­let­nie cykle. Tego nie wiem. Wystar­czy, że zro­zu­mie­cie tę pra­wi­dło­wość, a wtedy zro­zu­mie­cie zasadę roz­woju czło­wieka.

Pierw­sze sie­dem lat życia istoty ludz­kiej to naj­waż­niej­szy okres, ponie­waż two­rzy się wów­czas pod­stawa dal­szego roz­woju. Z tego wła­śnie powodu wszyst­kie reli­gie sta­rają się usi­dlić dziecko tak szybko, jak to tylko moż­liwe. W ciągu tych pierw­szych sied­miu lat jesteś warun­ko­wany, napeł­niany wszel­kiego rodzaju prze­ko­na­niami, które będą wywie­rały wpływ na twoje dal­sze życie. Te prze­ko­na­nia będą cię sepa­ro­wać od two­jego rze­czy­wi­stego poten­cjału, będą cię nisz­czyć, zakłó­cać jasność two­jego postrze­ga­nia. Będą dzia­łały niczym ciemne prze­słony na oczach i znie­kształ­cały praw­dziwy obraz świata.

Egzy­sten­cja jest cał­ko­wi­cie prze­zro­czy­sta, łatwa do prze­nik­nię­cia, nato­miast na two­ich oczach nagro­ma­dziło się wiele warstw kurzu. Cały ten pył osiadł w ciągu pierw­szych sied­miu lat życia, kiedy byłeś nie­winną, ufną istotą. Wie­rzy­łeś wów­czas we wszystko, co ci powie­dziano, wszystko uzna­wa­łeś za prawdę. To, co w tym okre­sie prze­nik­nęło do pod­staw two­jej świa­do­mo­ści, w póź­niej­szych okre­sach stało się nie­moż­liwe do odkry­cia. Pier­wotne prze­ko­na­nia stały się nie­mal skład­ni­kami two­jej krwi i tkanki kost­nej. W póź­niej­szym okre­sie życia mogłeś kwe­stio­no­wać wiele prze­ko­nań, ale ni­gdy nie poda­wa­łeś w wąt­pli­wość tych naj­głęb­szych.

Pier­wot­nym wyra­zem miło­ści do dziecka jest pozo­sta­wie­nie go przez pierw­sze sie­dem lat życia w sta­nie cał­ko­wi­tej nie­win­no­ści, w sta­nie wol­nym od uwa­run­ko­wań: nie­mal dzi­kim, pogań­skim. Dziecko nie powinno być wpro­wa­dzane w zasady żad­nej reli­gii. Osoba, która pró­buje skło­nić dziecko do wyzna­wa­nia okre­ślo­nej reli­gii, zatruwa duszę nowej istoty. Zanim dziecko zacznie sta­wiać jakie­kol­wiek pyta­nia, już udziela się mu odpo­wie­dzi za pośred­nic­twem goto­wych filo­zo­fii, dogma­tów, ide­olo­gii. To bar­dzo dziwna sytu­acja. Dziecko nie zaczęło jesz­cze sta­wiać pytań na temat Boga, a ty już zaczy­nasz je uczyć o Bogu. Dla­czego jesteś tak nie­cier­pliwa? Zacze­kaj!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki