Bliskość. Zaufaj sobie i innym - Osho - ebook

Bliskość. Zaufaj sobie i innym ebook

Osho

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W czasach, gdy wszystko jest powierzchowne i tymczasowe, coraz częściej towarzyszy nam podskórne przekonanie, że zatraciliśmy poczucie bliskości.

Bliskość nie musi być fizyczna, chociaż seks jest jedną z jej form. O wiele istotniejsza jest gotowość do odsłonięcia najgłębszych uczuć i potrzeb. Kiedy obawiamy się otworzyć, gdy boimy się zaufać, intymność staje się ryzykiem. Odwaga bliskości musi być zakorzeniona w wewnętrznym przekonaniu, że nawet jeśli partner nie zechce się otworzyć lub nadużyje naszego zaufania, nie poniesiemy żadnej trwałej krzywdy.

OSHO w wyważonej i pełnej wyczucia książce krok po kroku oswaja czytelnika z ryzykiem bliskości. Pokazuje, w jaki sposób zmierzyć się z lękiem przed intymnością i jak go przekroczyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 210

Oceny
4,3 (36 ocen)
22
7
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PRZEDMOWA

Każdy boi się bli­sko­ści – to, czy jesteś tego świa­domy, czy nie, to oczy­wi­ście inna sprawa. Bli­skość to odsło­nię­cie się przed kimś nie­zna­jo­mym – a prze­cież wszy­scy jeste­śmy dla sie­bie obcy; nikt nikogo nie zna. Jeste­śmy obcy nawet dla samych sie­bie, ponie­waż nie wiemy, kim naprawdę jeste­śmy.

Wej­ście w kon­takt intymny zbliża cię do nie­zna­jo­mego. Zmu­sza cię do odrzu­ce­nia linii obrony, gdyż jedy­nie wtedy moż­liwa jest bli­skość. Wycho­wa­li­śmy się w cho­rym spo­łe­czeń­stwie, peł­nym repre­sji, zaka­zów i tabu, dla­tego wszy­scy ukry­wamy tysiące rze­czy, nie tylko przed innymi, ale także przed samymi sobą.

Wej­ście w kon­takt intymny zbliża cię do nie­zna­jo­mego. Zmu­sza cię do odrzu­ce­nia linii obrony, gdyż jedy­nie wtedy moż­liwa jest bli­skość. Strach wynika z tego, że nie wiesz, co ten obcy czło­wiek ci zrobi, gdy prze­sta­niesz się bro­nić, gdy odrzu­cisz swoje maski. Wycho­wa­li­śmy się w cho­rym spo­łe­czeń­stwie, peł­nym repre­sji, zaka­zów i tabu, dla­tego wszy­scy ukry­wamy tysiące rze­czy, nie tylko przed innymi, ale także przed samymi sobą. Strach pod­szep­tuje, że wobec obcej osoby – i nie ma zna­cze­nia, czy żyje­cie ze sobą trzy­dzie­ści, czy czter­dzie­ści lat, bo obcość ni­gdy nie znika – bez­piecz­niej jest zacho­wać ostroż­ność, dystans, ponie­waż ta osoba mogłaby wyko­rzy­stać twoje sła­bo­ści i wraż­li­wość.

Wszyscy boją się bliskości

Pro­blem jest skom­pli­ko­wany, ponie­waż wszy­scy pra­gną bli­sko­ści. Wszy­scy jej łakną, bez niej jest się we wszech­świe­cie osa­mot­nio­nym – bez przy­ja­ciół, bez kochanka, bez osoby, któ­rej można zaufać, bez kogoś, komu można poka­zać wszyst­kie swoje rany. A rany nie wygoją się, dopóki nie zostaną otwarte. Im bar­dziej je ukry­wasz, tym bar­dziej groźne się stają. Mogą zamie­nić się w raka.

Z jed­nej strony bli­skość jest pod­sta­wową potrzebą, każdy jej pra­gnie. Chcesz, aby druga osoba była ci bli­ska, żeby prze­stała się bro­nić, stała się wraż­liwa, poka­zała swoje rany, odrzu­ciła maski i fał­szywą oso­bo­wość, żeby poka­zała ci się taką, jaką jest. A z dru­giej strony, boisz się zaży­ło­ści – chcesz być bli­sko dru­giej osoby, ale bez koniecz­no­ści odrzu­ce­nia swo­jego sys­temu obron­nego. Taki kon­flikt panuje mię­dzy przy­ja­ciółmi i kochan­kami: nikt nie chce się roz­broić, nikt nie chce się obna­żyć, nikt nie chce się otwo­rzyć, a jed­no­cze­śnie wszy­scy chcą bli­skości.

Dopóki nie pozbę­dziesz się narzu­co­nych na cie­bie repre­sji i zaka­zów – które są „darami” od reli­gii, kul­tury, spo­łe­czeń­stwa, od two­ich rodzi­ców, od nauczy­cieli – ni­gdy nie wytwo­rzysz bli­sko­ści z drugą osobą. To ty musisz prze­jąć ini­cja­tywę.

Jeśli nie ma w tobie poczu­cia osa­cze­nia czy ogra­ni­czeń, to nie ma rów­nież ran. Jeśli pro­wa­dzi­łeś pro­ste, natu­ralne życie, nie będziesz bał się bli­sko­ści, będziesz za to prze­peł­niony rado­ścią z tego, że dwa zbli­ża­jące się do sie­bie pło­mie­nie, pra­wie ide­al­nie łączą się w jeden. Takie spo­tka­nie nie­sie nie­zwy­kłe zado­wo­le­nie, satys­fak­cję i speł­nie­nie. Ale zanim będziesz w sta­nie osią­gnąć bli­skość, musisz cał­ko­wi­cie oczy­ścić swój dom.

Tylko osoba medy­tu­jąca może odwa­żyć się na bli­skość. Ona nie ma niczego do ukry­cia. Odrzu­ciła wszystko, co mogłaby chcieć ukryć przed drugą osobą. Jej serce jest ciche i pełne miło­ści.

Musisz cał­ko­wi­cie zaak­cep­to­wać sie­bie. Dopóki tego nie zro­bisz, nikt inny cię nie zaak­cep­tuje. Ale zawsze wszy­scy cię potę­piali i nauczy­łeś się tylko jed­nej rze­czy: samo­po­tę­pie­nia. Sta­rasz się to ukryć; nie jest to coś pięk­nego, co chciał­byś poka­zać innym. Wiesz, że prze­peł­niają cię rze­czy brzyd­kie, że ukry­wają się w tobie rze­czy złe, że chowa się w tobie zwie­rzę­cość. Dopóki nie zmie­nisz swo­jego podej­ścia i nie zaak­cep­tujesz sie­bie jako jed­nego ze zwie­rząt w egzy­sten­cji…

Prawda jest taka, że egzy­sten­cja nie zna prze­wagi i niż­szo­ści. Egzy­sten­cja akcep­tuje wszystko takim, jakie jest; niczego nie potę­pia.

Słowo zwie­rzę (ang. ani­mal) nie jest złe. Ozna­cza po pro­stu bycie żywym; pocho­dzi od słowa anima (łac.: wiatr, dusza, istota żywa). Ten, kto jest żywy, jest zwie­rzę­ciem. Ale ludzi nauczono: „Nie jeste­ście zwie­rzę­tami; zwie­rzęta są od was dużo gor­sze. Wy jeste­ście ludźmi”. Wykre­owano sztuczne poczu­cie wyż­szo­ści. Prawda jest taka, że egzy­sten­cja nie zna prze­wagi i niż­szo­ści. Dla niej wszystko jest równe: drzewa, ptaki, zwie­rzęta, ludzie. Egzy­sten­cja akcep­tuje wszystko takim, jakie jest; niczego nie potę­pia.

Żyjemy w kłam­stwie i hipo­kry­zji – dla­tego bli­skość wywo­łuje w nas strach. Nie jesteś taki, jaki wyda­jesz się być. Twój wygląd jest sztuczny. Możesz wyglą­dać jak święty, ale w głębi duszy na­dal jesteś słabą ludzką istotą, ze wszyst­kimi ludz­kimi pra­gnie­niami i tęsk­no­tami.

Jeżeli bez­wa­run­kowo zaak­cep­tu­jesz swoją sek­su­al­ność, jeżeli zaak­cep­tu­jesz to, że czło­wiek jest kru­chy tak samo jak każda inna żyjąca istota, że życie jest cienką nicią, którą łatwo prze­rwać… Kiedy to zaak­cep­tu­jesz i odrzu­cisz fał­szywe ego – bycia Alek­san­drem Wiel­kim, po trzy­kroć wspa­nia­łym Moha­me­dem Ali – zro­zu­miesz, że czło­wiek jest piękny dzięki swo­jej zwy­czaj­no­ści i każdy ma jakieś sła­bo­ści; są one czę­ścią ludz­kiej natury, ponie­waż nie zro­biono nas ze stali. Nasze ciała są deli­katne. Ich tem­pe­ra­tura waha się mię­dzy 98 a 110 stopni (w skali Fah­ren­he­ita, co odpo­wiada tem­pe­ra­tu­rze mię­dzy 36 a 42 stopni w skali Cel­sju­sza), róż­nica to zale­d­wie 12 stopni. Jeśli spad­nie poni­żej normy, będziesz mar­twy; prze­kro­czysz górną gra­nicę i rów­nież będziesz mar­twy. Doty­czy to rów­nież tysiąca innych rze­czy w tobie. Jedna z naj­więk­szych potrzeb czło­wieka to czuć się potrzeb­nym, kocha­nym, akcep­to­wa­nym. Ale nikt nie chce się do tego przy­znać.

Żyjemy w kłam­stwie i hipo­kry­zji – dla­tego bli­skość wywo­łuje w nas strach. Nie jesteś taki, jaki wyda­jesz się być. Twój wygląd jest sztuczny. Możesz wyglą­dać jak święty, ale w głębi duszy na­dal jesteś słabą ludzką istotą, ze wszyst­kimi ludz­kimi pra­gnie­niami i tęsk­no­tami.

Pierw­szy krok to cał­ko­wite zaak­cep­to­wa­nie sie­bie – wbrew narzu­co­nym opi­niom, które dopro­wa­dziły ludz­kość na skraj obłędu. Gdy zaak­cep­tu­jesz sie­bie takim, jaki naprawdę jesteś, strach przed bli­sko­ścią znik­nie. Nie będziesz mógł stra­cić czy­je­goś sza­cunku ani wła­snej wspa­nia­ło­ści, ani ego. Nie będziesz mógł stra­cić poboż­no­ści czy świę­to­ści – sam bowiem już to wszystko odrzu­ci­łeś. Sta­niesz się cał­ko­wi­cie nie­winny, jak małe dziecko. Będziesz mógł otwo­rzyć się na innych, nie będą wypeł­niać cię per­wer­sje, gdyż ich przy­czynę sta­nowi wypar­cie. Będziesz mógł mówić to, co czu­jesz auten­tycz­nie i szcze­rze. I jeśli będziesz gotów na bli­skość, pomo­żesz dru­giej oso­bie odwa­żyć się na nią. Twoja otwar­tość pomoże two­jemu part­ne­rowi otwo­rzyć się w sto­sunku do cie­bie. Twoja nie­za­kła­mana pro­sto­li­nij­ność pozwoli dru­giej oso­bie doświad­czyć pro­stoty, nie­win­no­ści, zaufa­nia, miło­ści, otwar­to­ści.

Jesteś znie­wo­lony przez fał­szywe opi­nie, a to wytwa­rza strach, że jeśli bar­dzo się do kogoś zbli­żysz, ta osoba dowie się o tym. Jeste­śmy kru­chymi isto­tami – naj­de­li­kat­niej­szymi pośród całej egzy­sten­cji. Ludz­kie dziecko jest naj­bar­dziej nie­za­rad­nym dziec­kiem spo­śród wszyst­kich zwie­rząt. Potom­stwo zwie­rząt może prze­trwać bez matki, bez ojca, bez rodziny, ale ludz­kie dziecko umar­łoby od razu. Kru­chość nie jest czymś, co należy potę­piać – to naj­wyż­szy wyraz świa­do­mo­ści. Kwiat róży będzie kru­chy; nie jest kamie­niem. I nie ma powodu, aby czuć się źle, że przy­po­mi­nasz kwiat róży, a nie kamień.

I jeśli będziesz gotów na bli­skość, pomo­żesz dru­giej oso­bie odwa­żyć się na nią. Twoja nie­za­kła­mana pro­sto­li­nij­ność pozwoli dru­giej oso­bie doświad­czyć pro­stoty, nie­win­no­ści, zaufa­nia, miło­ści, otwar­to­ści.

Dwie osoby prze­stają być dla sie­bie obce tylko wtedy, gdy wytwo­rzą mię­dzy sobą bli­skość. Odkry­cie, że nie tylko cie­bie prze­peł­niają sła­bo­ści, ale drugą osobę rów­nież – być może nawet każdy czło­wiek ma wiele sła­bo­ści – to wspa­niałe odkry­cie. Im wyż­szy jest poziom, na któ­rym cze­goś doświad­czamy, tym nasze doświad­cze­nie staje się deli­kat­niej­sze. Korze­nie są bar­dzo silne, ale kwiat – wręcz prze­ciw­nie. Na tym polega jego piękno. Ran­kiem roz­chyla swoje płatki, aby powi­tać słońce, cały dzień tań­czy na wie­trze, w desz­czu, w słońcu, a wie­czo­rem jego płatki odpa­dają; kwiat znika.

Wszystko, co piękne i cenne, trwa tylko chwilę. Ty chcesz, żeby trwało wiecz­nie. Kochasz kogoś i skła­dasz mu obiet­nicę: „Będę cię kochał do końca życia”. Dosko­nale wiesz, że nie możesz być pewien nawet tego, co wyda­rzy się jutro – obiet­nica jest fał­szywa. Mógł­byś powie­dzieć: „W tej chwili jestem w tobie zako­chany i oddam ci całego sie­bie. Nie wiem nic o kolej­nej chwili. Jak mógł­bym coś obie­cy­wać? Wybacz mi”.

Ale kochan­ko­wie obie­cują sobie dużo rze­czy, któ­rych następ­nie nie mogą speł­nić. W kon­se­kwen­cji poja­wia się fru­stra­cja; nara­sta dystans; docho­dzi do walki, kon­flik­tów, prze­py­cha­nek i życie, które miało być piękne, zamie­nia się w tęsk­notę i nie­szczę­ście.

Gdy uświa­do­misz sobie, że oba­wiasz się bli­sko­ści, może oka­zać się to dla cie­bie wiel­kim odkry­ciem. Jeśli tylko wej­rzysz w głąb sie­bie, odrzu­cisz wszystko, co cię krę­puje, i zaak­cep­tu­jesz swoją naturę taką, jaka ona jest, a nie taką, jaka być powinna – może doko­nać się w tobie praw­dziwa rewo­lu­cja. Nie nauczam żad­nych „powin­no­ści”. „Powi­nie­neś” spra­wia, że ludzki umysł zaczyna cho­ro­wać. Ludzie muszą nauczyć się piękna tego, co jest, nie­zwy­kłego splen­doru natury. Drzewa nie znają Dzie­się­ciu Przy­ka­zań, ptaki nie znają Pisma Świę­tego. Jedy­nie czło­wiek obar­czył się takimi pro­ble­mami. Potę­pia­jąc swoją naturę, roz­pa­dasz się, sta­jesz się schi­zo­fre­ni­kiem.

Doty­czy to nie tylko zwy­czaj­nych ludzi, ale także ludzi pokroju Zyg­munta Freuda, który przy­czy­nił się do lep­szego zro­zu­mie­nia umy­słu. Opra­co­waną przez niego metodą była psy­cho­ana­liza, uświa­do­mie­nie sobie tego, co w tobie nie­świa­dome. A oto cały sekret: kiedy to, co nie­świa­dome, spro­wa­dzone zosta­nie do świa­do­mo­ści, wypa­ruje. Sta­niesz się czy­sty i lekki. Im wię­cej tego, co nie­świa­dome uwal­niasz, tym więk­sza staje się twoja świa­do­mość. Gdy obszar nieświa­do­mo­ści się zmniej­sza, powięk­sza się świa­do­mość.

Oto wspa­niała prawda. Na Wscho­dzie znają ją od tysięcy lat, Zacho­dowi przed­sta­wił ją Zyg­munt Freud – nie wie­dząc nic o Wscho­dzie i jego psy­cho­lo­gii. Była to metoda wymy­ślona przez niego. Zdziwi cię jed­nak fakt, że sam Freud ni­gdy nie zgo­dził się, aby pod­dano go psy­cho­ana­li­zie. Twórca psy­cho­ana­lizy ni­gdy nie został pod­dany psy­cho­ana­li­zie. Jego współ­pra­cow­nicy nie­ustan­nie nale­gali: „Poda­łeś nam metodę i wszy­scy prze­szli­śmy psy­cho­ana­lizę. Dla­czego sam upar­cie odma­wiasz pod­da­niu się jej?”.

Odpo­wie­dział: „Zapo­mnij­cie o tym”. Bał się odsło­nić. Stał się geniu­szem i poka­za­nie praw­dzi­wego sie­bie ponow­nie spro­wa­dzi­łoby go do pozy­cji zwy­kłego czło­wieka. Miał te same lęki co inni, te same pra­gnie­nia, te same ogra­ni­cze­nia. Ni­gdy nie mówił o swo­ich snach, słu­chał tylko o snach innych. Jego współ­pra­cow­nicy byli ogrom­nie zasko­czeni: „Zna­jo­mość two­ich snów bar­dzo dużo by wnio­sła”. Ale on ni­gdy nie zgo­dził się poło­żyć na kozetce i opo­wia­dać o swo­ich snach, ponie­waż były one zwy­czajne, jak sny każ­dego innego czło­wieka – tego wła­śnie doty­czyła jego naj­więk­sza obawa.

Gau­tama Budda nie oba­wiałby się zagłę­bić w medy­ta­cji – spe­cjalny rodzaj medy­ta­cji był tym, co poda­ro­wał światu. Nie bałby się psy­cho­ana­lizy, ponie­waż u osoby, która medy­tuje, stop­niowo zani­kają sny. W cza­sie dnia jej umysł pozo­staje cichy, a nie, jak to zwy­kle bywa, prze­peł­niony natło­kiem myśli. W nocy śpi głę­boko, ponie­waż sny to nic wię­cej jak nie­prze­żyte myśli, nie­prze­żyte pra­gnie­nia, nie­prze­żyte tęsk­noty z całego dnia. Pró­bują speł­nić się przy­naj­mniej we śnie.

Trudno będzie ci zna­leźć męż­czy­znę, który śni o wła­snej żonie, czy kobietę, która śni o swoim mężu. Ale bar­dzo powszechne jest to, że śnią oni o żonach czy mężach sąsia­dów. Żona jest dostępna; mąż nie ma nie­do­zwo­lo­nych pra­gnień, które doty­czy­łyby jego żony. Ale żona sąsiada zawsze jest pięk­niej­sza, trawa po dru­giej stro­nie ogro­dze­nia zawsze wydaje się być bar­dziej zie­lona. Nie­osią­galne powo­duje pra­gnie­nie osiąg nię­cia go, zdo­by­cia. W dzień jest to nie­moż­liwe, ale przy­naj­mniej w nocy jesteś wolny. Wol­ność śnie­nia nie została jesz­cze ode­brana przez rząd.

Ale to nie potrwa długo – nie­długo i ona zosta­nie ci ode­brana, ponie­waż dostępne są już metody pozwa­la­jące stwier­dzić, kiedy śnisz, a kiedy nie. Jest szansa, że któ­re­goś dnia odkryty zosta­nie spo­sób na pro­jek­cję snów na ekra­nie. Trzeba będzie tylko wsz­cze­pić do two­jej głowy jakieś elek­trody. Będziesz mocno spał, rado­śnie śnił, we śnie kochał się z żoną sąsiada, a cała sala będzie to oglą­dać. A wszyst­kim się wyda­wało, że ten czło­wiek jest święty!

Momenty, kiedy poja­wiają się sny, można już teraz z łatwo­ścią roz­po­znać: gdy ktoś śpi, pod jego powie­kami poru­szają się gałki oczne; jeśli się nie poru­szają, to ta osoba nie śni.

Można wyświe­tlać twoje sny na ekra­nie. Można rów­nież narzu­cić ci okre­ślone sny. Żadna kon­sty­tu­cja w naszych cza­sach nie gwa­ran­tuje tego, że: „Ludzie mają wol­ność śnie­nia; to ich prawo nadane przy naro­dzi­nach”.

Gau­tama Budda nie śnił. Medy­ta­cja to spo­sób na wyj­ście poza rozum. Żył w cał­ko­wi­tej ciszy przez dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę – bez zmarsz­czek na jezio­rze świa­do­mo­ści, bez myśli, bez marzeń.

Ale Zyg­munta Freuda prze­peł­niał strach, ponie­waż znał swoje sny.

Sły­sza­łem pewną histo­rię. Trzech wspa­nia­łych rosyj­skich pisa­rzy – Cze­chow, Gorki i Toł­stoj – sie­dzieli na ławce w parku i plot­ko­wali; byli bli­skimi przy­ja­ciółmi. Wszy­scy byli geniu­szami, wszy­scy napi­sali tak wspa­niałe powie­ści, że nawet dzi­siaj, gdyby wybie­rano dzie­sięć naj­lep­szych powie­ści wszech cza­sów, co naj­mniej pięć byłoby napi­sa­nych przez pisa­rzy rosyj­skich sprzed okresu rewo­lu­cji.

Cze­chow opo­wia­dał o kobie­tach swo­jego życia, Gorki przy­łą­czył się i rów­nież dodał parę szcze­gó­łów. Ale Toł­stoj nie mówił nic. Był on bar­dzo orto­dok­syj­nym, reli­gij­nym chrze­ści­ja­ni­nem. Zasko­czy was zapewne, gdy dowie­cie się, że Mahatma Gan­dhi zaak­cep­to­wał jako swo­ich mistrzów trzy osoby, a jedną z nich był wła­śnie Toł­stoj.

Toł­stoj prak­ty­ko­wał pełną samo­kon­trolę. Był jed­nym z naj­bo­gat­szych ludzi w Rosji – nale­żał do ary­sto­kra­cji – ale żył jak żebrak, ponie­waż prze­czy­tał w Biblii: „Bło­go­sła­wieni biedni, bo do nich należy Kró­le­stwo Nie­bie­skie”, a on nie chciał z niego zre­zy­gno­wać. To nie pro­stota i wyzby­cie się pra­gnień – ale ogromna żądza. Wielka chci­wość. Dąże­nie do zdo­by­cia wła­dzy. Poświę­cił swoje życie docze­sne i jego rado­ści, ponie­waż jest to coś mało zna­czą­cego. Dzięki temu poświę­ce­niu całą wiecz­ność cie­szyć się będzie rajem i Kró­le­stwem Bożym. To dobry inte­res – tro­chę jak lote­ria, z tym że wygrana jest pewna.

Toł­stoj pro­wa­dził życie w ści­słym celi­ba­cie, prze­strze­gał diety wege­ta­riań­skiej. Był nie­mal świę­tym! Oczy­wi­ście jego sny i myśli musiały być paskudne. Kiedy Cze­chow i Gorki zapy­tali go: „Toł­stoj, dla­czego mil­czysz? Powiedz coś!”, odpo­wie­dział: „Nie mogę powie­dzieć niczego o kobie­cie. Powiem dopiero wtedy, gdy jedną nogą będę w gro­bie. Powiem i wsko­czę do grobu”.

Łatwo możesz zro­zu­mieć, dla­czego tak bar­dzo bał się cokol­wiek powie­dzieć; goto­wało się to w nim. Nie można być bli­sko z czło­wie­kiem takim jak Toł­stoj…

Bli­skość ozna­cza po pro­stu otwarte drzwi serca; możesz wejść do środka i roz­go­ścić się. Ale jest to moż­liwe tylko wtedy, gdy twoje serce nie śmier­dzi stłu­mioną sek­su­al­no­ścią, gdy nie wrą w nim per­wer­sje, gdy jest natu­ralne. Natu­ralne jak drzewo, nie­winne jak dziecko – wtedy nie ma stra­chu przed bli­sko­ścią.

Oto co pró­buję zro­bić: pomóc ci uwol­nić twoją pod­świa­do­mość, uwol­nić twój umysł, pomóc ci stać się kimś zwy­czaj­nym. Nie ma nic pięk­niej­szego niż bycie pro­stym i zwy­czaj­nym. Wte dy możesz mieć wielu bli­skich przy­ja­ciół, naprawdę wiele bli­skich rela­cji z innymi ludźmi, ponie­waż nie boisz się niczego. Sta­jesz się otwartą księgą, którą każdy może prze­czy­tać. Nie masz nic do ukry­cia.

Każ­dego roku klub łowiecki uda­wał się na wzgó­rza Mon­tany. Człon­ko­wie cią­gnęli słomki, aby zade­cy­do­wać, kto będzie zaj­mo­wał się goto­wa­niem, i usta­lali, że osoba nie­za­do­wo­lona z jedze­nia auto­ma­tycz­nie zastąpi pecho­wego kucha­rza.

Po kilku dniach, zda­jąc sobie sprawę, że nikt nie zary­zy­kuje wyra­że­nia opi­nii na głos, San­der­son, któ­remu znu­dziło się goto­wa­nie, zde­cy­do­wał się na despe­racki plan. Zna­lazł kupę łosia i dodał dwie gar­ści do wie­czor­nego posiłku. Po kilku kęsach u myśli­wych zgro­ma­dzo­nych wokół ogni­ska poja­wiły się na twa­rzach gry­masy, ale nikt nic nie powie­dział. W końcu jed­nak jeden z myśli­wych prze­rwał ciszę. „Hej! – wykrzyk­nął – to sma­kuje jak gówno łosia, ale jest cał­kiem nie­złe!”.

Masz tak wiele twa­rzy. Wewnątrz myślisz jedno; na zewnątrz wyra­żasz coś innego. Nie jesteś orga­niczną jed­no­ścią.

Mów tylko to, co myślisz. To krót­kie życie i nie powi­nie­neś go tra­cić na roz­my­śla­nia o kon­se­kwen­cjach.

Zre­lak­suj się i zli­kwi­duj roz­łam, który wytwo­rzyło w tobie spo­łe­czeń­stwo. Mów tylko to, co myślisz. Zacho­wuj się w zgo­dzie ze swoją spon­ta­nicz­no­ścią, nie przej­muj się kon­se­kwen­cjami. To krót­kie życie i nie powi­nie­neś go tra­cić na roz­my­śla­nia o kon­se­kwen­cjach.

Czło­wiek powi­nien żyć peł­nią, inten­syw­nie, rado­śnie. Być jak otwarta księga – dostępny do prze­czy­ta­nia dla każ­dego. Oczy­wi­ście nie zapi­szesz się w księ­gach histo­rycz­nych, ale jaki mia­łoby to sens?

Na Ziemi żyły już miliony ludzi, a nie znamy nawet ich imion. Zaak­cep­tuj to – jesteś tu tylko na kilka dni, a potem odej­dziesz. Tych kilku dni nie wolno zmar­no­wać na hipo­kry­zję i strach.

Raczej żyj, a nie myśl o tym, żeby zostać zapa­mię­ta­nym. I tak będziesz mar­twy.

Na Ziemi żyły już miliony ludzi, a nie znamy nawet ich imion. Zaak­cep­tuj to – jesteś tu tylko na kilka dni, a potem odej­dziesz. Tych kilku dni nie wolno zmar­no­wać na hipo­kry­zję i strach. Te dni trzeba prze­ży­wać z rado­ścią.

Nikt nie zna przy­szło­ści. Niebo, pie­kło, Bóg to naj­praw­do­po­dob­niej hipo­tezy, coś, czego nie da się udo­wod­nić. Jedyną rze­czą, która zależy od cie­bie, jest twoje życie – spraw, by było jak naj­bo­gat­sze.

Dzięki bli­sko­ści, miło­ści, otwie­ra­niu sie­bie dla innych ludzi, sta­jesz się bogat­szy. A jeśli potra­fisz żyć w głę­bo­kiej miło­ści, głę­bo­kiej przy­jaźni, głę­bo­kiej bli­sko­ści w sto­sunku do wielu ludzi, to żyłeś dobrze. Gdzie­kol­wiek się znaj­dziesz, będziesz tam szczę­śliwy, ponie­waż nauczy­łeś się pew­nej sztuki.

Jeśli jesteś pro­sty, kocha­jący, otwarty, dostępny, wytwa­rzasz wokół sie­bie raj. Gdy jesteś zamknięty, wiecz­nie się bro­nisz, cią­gle boisz się, że ktoś pozna twoje myśli, twoje marze­nia, twoje per­wer­sje – to jak­byś żył w pie­kle. Pie­kło jest w tobie – niebo rów­nież. Nie są one miej­scami geo­gra­ficz­nymi, lecz prze­strze­nią duchową.

Oczyść się. A medy­ta­cja to nic wię­cej, jak pozby­wa­nie się wszyst­kich śmieci, które nagro­ma­dziły się w twoim umy­śle. Gdy umysł jest cicho, a serce śpiewa, sta­jesz się gotowy, aby bez cie­nia lęku, lecz z wielką rado­ścią, zbli­żyć się do kogoś. Bez bli­sko­ści jesteś sam wśród obcych. Z bli­sko­ścią oto­czony jesteś przy­ja­ciółmi, ludźmi, któ­rzy cię kochają. Bli­skość to wspa­niałe doświad­cze­nie. Czło­wiek nie powi­nien go prze­ga­piać.

PODSTAWY: ABC BLISKOŚCI

Ludzie potrze­bują medy­ta­cji, modli­twy, poszu­kują nowych sty­lów bycia. Ale jesz­cze głęb­sze i waż­niej­sze jest poszu­ki­wa­nie spo­sobu na to, by ponow­nie zako­rze­nić się w egzy­sten­cji. Możesz to nazwać medy­ta­cją, modli­twą; nazwij to, jak chcesz, ale pod­stawą jest to, że poszu­ku­jesz spo­sobu na ponowne zapusz­cze­nie korzeni w egzy­sten­cję. Sta­li­śmy się drze­wami pozba­wio­nymi korzeni – winę za to pono­simy my sami, nikt inny tylko my i nasza głu­pia chęć pod­boju natury.

Sta­no­wimy część natury – w jaki spo­sób część mogłaby poko­nać całość? Zaprzy­jaź­nij się z nią, poko­chaj, zaufaj jej, a powoli, w atmos­fe­rze przy­jaźni, miło­ści i zaufa­nia pojawi się bli­skość; zbli­ży­cie się do sie­bie i natura zacznie odkry­wać swoje sekrety. Jej naj­wyż­szym sekre­tem jest boskość. Natura ujaw­nia go jedy­nie tym, któ­rzy są jej praw­dzi­wymi przy­ja­ciółmi.

Zacznij tu, gdzie jesteś

Życie jest poszu­ki­wa­niem – nie­usta­ją­cym, despe­rac­kim, bez­na­dziej­nym poszu­ki­wa­niem nie wia­domo czego. Ist­nieje w nas głę­boka potrzeba poszu­ki­wa­nia, ale nikt nie wie, czego tak naprawdę szuka. W naszych umy­słach ist­nieje też pewne nasta­wie­nie, z powodu któ­rego nie jeste­śmy zado­wo­leni z tego, co dosta­jemy. Ludzie ska­zani są na fru­stra­cję, ponie­waż cokol­wiek zdo­będą, natych­miast traci to dla nich war­tość. A wtedy znowu zaczy­nają poszu­ki­wać.

Poszu­ki­wa­nie trwa nie­za­leż­nie od tego, czy coś znaj­du­jesz, czy nie. Wydaje się to być bez sensu – kon­ty­nu­ujesz poszu­ki­wa­nia bez względu na to, czy coś znaj­du­jesz, czy nie. Poszu­ki­wa­nia bywają ubo­gie, bogate, chore, zdrowe, pełne ener­gii, bez­silne, głu­pie i mądre – ale nikt dokład­nie nie wie, czego szuka.

Trzeba zro­zu­mieć tę dąż­ność do poszu­ki­wa­nia – czym ona jest i dla­czego ist­nieje. Wydaje się, że w czło­wieku, że w ludz­kim umy­śle jest jakaś czarna dziura. Wrzu­casz w nią różne rze­czy, a one… zni­kają. Nic jej nie wypeł­nia, nic nie może pomóc w wypeł­nie­niu jej. To bar­dzo gorącz­kowe poszu­ki­wa­nie. Szu­kasz zarówno w tym, jak i w innym świe­cie. Cza­sami poszu­ku­jesz tego w pie­nią­dzach, we wła­dzy, w pre­stiżu, cza­sem w Bogu, w bło­go­sła­wień­stwie, miło­ści, medy­ta­cji, modli­twie – poszu­ki­wa­nie trwa. Wydaje się, że czło­wiek jest chory na poszu­ki­wa­nie.

Poszu­ki­wa­nie unie­moż­li­wia ci bycie tu i teraz, zawsze dokądś cię pro­wa­dzi. Poszu­ki­wa­nie to pro­jek­cja, poszu­ki­wa­nie to pożą­da­nie, poczu­cie, że potrzeba ci cze­goś innego – poczu­cie, że to coś ist­nieje, ale – gdzieś indziej, nie tam, gdzie jesteś ty. Oczy­wi­ście ist­nieje, ale nie w tym momen­cie – nie teraz i gdzieś indziej. Ist­nieje wtedy, tam, ale ni­gdy tu i teraz. To cię męczy, prze­śla­duje, każe dokądś gnać, wciąga cię w coraz więk­sze sza­leń­stwo, dopro­wa­dza do szału. I ni­gdy nie zostaje speł­nione.

Sły­sza­łem o wspa­nia­łej mistyczce sufi; nazy­wała się Rabia al-Ada­wiya.

Pew­nego wie­czoru, o zacho­dzie słońca, usia­dła, szu­ka­jąc cze­goś na dro­dze. Była starą kobietą, miała słaby wzrok i z tru­dem mogła cokol­wiek zoba­czyć. Sąsie­dzi przy­szli więc, aby jej pomóc. Zapy­tali:

– Czego szu­kasz?

Rabia odpo­wie­działa:

– To pyta­nie nie ma sensu. Po pro­stu szu­kam – może­cie mi pomóc, jeśli chce­cie.

Roze­śmiali się i powie­dzieli:

– Rabia, zwa­rio­wa­łaś? Mówisz, że nasze pyta­nie nie ma sensu, ale jeśli nie wiemy, czego szu­kasz, jak mogli­by­śmy ci pomóc?

– W porządku, powiem, żeby was zado­wo­lić – szu­kam swo­jej igły. Zgu­bi­łam ją.

Zaczęli jej poma­gać, ale nagle zdali sobie sprawę, że igła jest bar­dzo mała, a droga bar­dzo duża. Zapy­tali więc Rabię:

– Powiedz nam, gdzie ją zgu­bi­łaś, określ dokład­nie, pre­cy­zyj­nie miej­sce, bo bez tego będzie bar­dzo trudno ją zna­leźć. Droga jest bar­dzo sze­roka, możemy tak szu­kać w nie­skoń­czo­ność. Gdzie zgu­bi­łaś igłę?

Rabia odpo­wie­działa:

– Znów zada­je­cie bez­sen­sowne pyta­nie. W jaki spo­sób jest ono zwią­zane z moim poszu­ki­wa­niem?

Zatrzy­mali się i powie­dzieli:

– Z pew­no­ścią zwa­rio­wa­łaś!

– Dobrze, odpo­wiem, żeby was zado­wo­lić – zgu­bi­łam ją w domu.

– To dla­czego szu­kasz jej tutaj? – zapy­tali.

– Ponie­waż tutaj jest jesz­cze świa­tło, a w domu już go nie ma.

To nie­zwy­kła przy­po­wieść. Czy kie­dy­kol­wiek zada­łeś sobie pyta­nie, czego tak naprawdę szu­kasz? Czy celem two­jej medy­ta­cji było kie­dyś dowie­dze­nie się, za czym w ogóle się roz­glą­dasz? Nie. Nawet jeśli w mgli­stych wspo­mnie­niach, w marze­niach mia­łeś prze­czu­cie, że wiesz, czego szu­kasz, to nie było ono ni­gdy pre­cy­zyjne, nie było dokładne. Jesz­cze tego nie zde­fi­nio­wa­łeś.

Jeśli spró­bu­jesz to okre­ślić, to im dokład­niej uda ci się to zro­bić, tym mniej­szą będziesz miał potrzebę, aby tego szu­kać. Poszu­ki­wa­nie może trwać tylko we mgle, w sta­nie uśpie­nia; nic nie jest jasne, po pro­stu szu­kasz popy­chany wewnętrzną potrzebą. Wiesz jedno: musisz poszu­ki­wać. To wewnętrzna potrzeba. Ale nie wiesz, czego szu­kasz. A jeśli nie wiesz, to jak możesz to zna­leźć?

Czy kie­dy­kol­wiek zada­łeś sobie pyta­nie, czego tak naprawdę szu­kasz? Czy celem two­jej medy­ta­cji było kie­dyś dowie­dze­nie się, za czym w ogóle się roz­glą­dasz?

Twoje poszu­ki­wa­nia są zamglone – myślisz, że klucz sta­no­wią pie­nią­dze, wła­dza, pre­stiż, sza­cu­nek. Ale kiedy spo­ty­kasz ludzi cie­szą­cych się sza­cun­kiem, ludzi, któ­rzy mają wła­dzę, to oka­zuje się, że oni także cze­goś szu­kają. Spo­ty­kasz nie­zwy­kle boga­tych ludzi i oni też poszu­kują; szu­kają do końca swo­ich dni. Więc bogac­two nie pomaga, nie pomaga wła­dza. Poszu­ki­wa­nie trwa nie­za­leż­nie od tego, co posia­dasz.

Poszu­ki­wa­nie musi więc doty­czyć cze­goś innego. Te nazwy, te ety­kietki: pie­nią­dze, wła­dza, pre­stiż – są tylko po to, żeby zado­wo­lić twój umysł, aby pomóc ci uwie­rzyć, że cze­goś szu­kasz. To „coś” pozo­staje jed­nak nie­zde­fi­nio­wane i mgli­ste.

Pod­stawą dla praw­dzi­wego poszu­ki­wa­cza – takiego, który jest uważny i świa­domy – jest zde­fi­nio­wa­nie, sfor­mu­ło­wa­nie jasnej idei tego, czym poszu­ki­wany obiekt jest, wyrwa­nie go ze sfery marzeń, prze­rzu­ce­nie go do głę­bo­kiej świa­do­mo­ści, tak aby móc się mu przyj­rzeć, zmie­rzyć się z nim. Wtedy natych­miast zacznie się prze­miana. Jeśli zaczniesz pre­cy­zo­wać przed­miot poszu­ki­wań, stra­cisz nim zain­te­re­so­wa­nie. Im dokład­niej go okre­ślisz, tym mniej będzie obecny. Gdy dowiesz się, co to jest, nagle znik­nie. Ist­nieje tylko wtedy, gdy jesteś nieświa­domy.

Pozwól, że powtó­rzę: poszu­ki­wa­nie trwa tylko wtedy, gdy pozo­sta­jesz w sta­nie uśpie­nia, gdy nie jesteś świa­domy; ist­nieje tylko w two­jej nie­świa­do­mo­ści. Poszu­ki­wa­nie jest wytwo­rem two­jej nie­świa­do­mo­ści.

Tak, Rabia ma rację. Wewnątrz nie ma świa­tła – a jeśli wewnątrz nie ma świa­tła i świa­do­mo­ści, to oczy­wi­ście zaczy­nasz szu­kać na zewnątrz, bo myślisz, że tam łatwiej znaj­dziesz.

Nasze zmy­sły skie­ro­wane są na zewnątrz. Oczy otwie­rają się na zewnątrz, ręce poru­szają się i roz­kła­dają na zewnątrz, nogi poru­szają się na zewnątrz, uszy słu­chają zewnętrz­nych dźwię­ków, gło­sów. To, co jest ci dostępne, otwiera się na zewnątrz; wszyst­kie pięć zmy­słów tak działa. Poszu­ki­wa­nia zaczy­nasz tam, gdzie dociera twój wzrok, gdzie możesz coś poczuć, dotknąć. Świa­tło zmy­słów pada na zewnątrz, a poszu­ki­wacz jest prze­cież wewnątrz.

Trzeba zro­zu­mieć tę dwo­istość. Poszu­ki­wacz jest wewnątrz, ale ponie­waż świa­tło jest na zewnątrz, to tam zaczyna on szu­kać cze­goś, co przy­nio­słoby mu speł­nie­nie. Tak się nie sta­nie. Ni­gdy tak się nie stało. Nie może się tak stać, ponie­waż dopóki nie znaj­dziesz poszu­ki­wa­cza, poszu­ki­wa­nie nie ma sensu. Dopóki nie dowiesz się, kim jesteś, całe poszu­ki­wa­nie jest daremne; nie znasz poszu­ki­wa­cza. Jak mógł­byś poru­szać się w odpo­wied­nim wymia­rze, w odpo­wied­nim kie­runku, nie wie­dząc, kim on jest? To nie­moż­liwe. To, co jest naj­waż­niej­sze, trzeba wziąć pod uwagę w pierw­szej kolej­no­ści.

Po pierw­sze, uświa­dom sobie, czego poszu­ku­jesz. Nie błądź w ciem­no­ści. Skup swoją uwagę na obiek­cie. Czego tak naprawdę szu­kasz? Cza­sami bowiem pra­gniesz cze­goś, ale szu­kasz cze­goś zupeł­nie innego, więc nawet jeśli to znaj­dziesz, nie poczu­jesz speł­nie­nia. Czy widzia­łeś ludzi, któ­rym się powio­dło? Czy w jakiej­kol­wiek innej dzie­dzi­nie ponosi się więk­sze porażki? Sły­sza­łeś powie­dze­nie, że nie ma więk­szego suk­cesu niż sam suk­ces. To nie­prawda. Powiem ci, że nic nie jest tak złe jak suk­ces. Powta­rzam: nie ma nic gor­szego niż suk­ces.

Mówi się o Alek­san­drze Wiel­kim, że gdy pod­bił świat, zamknął drzwi od swo­jego pokoju i zaczął pła­kać. Nie wiem, czy tak się stało, czy nie, ale jeśli był on choć tro­chę inte­li­gentny, to musi to być prawdą. Jego gene­ra­ło­wie byli bar­dzo zanie­po­ko­jeni:

Co się stało? Ni­gdy nie widzieli, żeby Alek­san­der Wielki pła­kał. Nie był tego typu czło­wie­kiem; był wspa­nia­łym wojow­ni­kiem. Widzieli go w ogrom­nych kło­po­tach, w sytu­acjach zagro­że­nia, gdy śmierć dep­tała mu po pię­tach, i ni­gdy nie widzieli nawet naj­mniej­szej łzy w jego oczach. Nie widzieli, aby wcze­śniej mie­wał chwile despe­ra­cji i poczu­cia bez­na­dziei. Co się z nim stało… i to wła­śnie teraz, gdy odniósł suk­ces, gdy pod­bił świat?

Zapu­kali do drzwi, weszli i zapy­tali: „Co się stało? Dla­czego pła­czesz jak dziecko?”.

Odpo­wie­dział: „Teraz, gdy odnio­słem suk­ces, wiem, że ponio­słem klę­skę. Wiem, że stoję teraz w tym samym miej­scu, w któ­rym byłem, zanim zaczął się cały ten non­sens zwią­zany z pod­bi­ja­niem świata. Zda­łem sobie z tego sprawę, ponie­waż nie ma już innego świata do pod­bi­cia; ina­czej mógł­bym kon­ty­nu­ować podróż, mógł­bym pod­bi­jać kolejny świat. Teraz nie ma dru­giego świata do zdo­by­cia, teraz nie ma nic do zro­bie­nia – i nagle zosta­łem sam ze sobą”.

Czło­wiek, który odniósł suk­ces, zawsze na końcu zostaje sam ze sobą i cierpi pie­kielne tor­tury, ponie­waż stra­cił całe swoje życie. Szu­kał i szu­kał, ryzy­ko­wał wszystko, co miał. Teraz odniósł suk­ces, a jego serce jest puste, dusza pozba­wiona war­to­ści, brak mu aro­matu, brak poczu­cia bło­go­ści.

Naj­waż­niej­sze jest to, by dokład­nie okre­ślić, czego się szuka. Nale­gam – ponie­waż im bar­dziej sku­pisz wzrok na obiek­cie poszu­ki­wań, tym bar­dziej ten obiekt będzie zani­kał. Gdy twoje oczy będą cał­ko­wi­cie sku­pione, nie będzie już czego szu­kać; nagle zwrócą się one w twoim kie­runku, do wewnątrz. Gdy nie ma ani jed­nego obiektu poszu­ki­wań, gdy wszyst­kie znik­nęły, poja­wia się pustka. W tej pustce zawarta jest prze­miana, zwrot ku sobie samemu. Nagle zaczy­nasz patrzeć w sie­bie. Teraz nie ma czego szu­kać i poja­wia się nowe pra­gnie­nie, aby poznać poszu­ki­wa­cza.

Czło­wiek, który odniósł suk­ces, zawsze na końcu zostaje sam ze sobą i cierpi pie­kielne tor­tury, ponie­waż stra­cił całe swoje życie. Szu­kał i szu­kał, ryzy­ko­wał wszystko, co miał. Teraz odniósł suk­ces, a jego serce jest puste, dusza pozba­wiona war­to­ści.

Jeśli masz czego szu­kać, jesteś czło­wie­kiem mate­rial­nym. Jeśli nie masz czego szu­kać i naj­waż­niej­sze stało się dla cie­bie pyta­nie: „Kim jest poszu­ki­wacz?”, to jesteś osobą reli­gijną. W ten spo­sób defi­niuję mate­rial­ność i reli­gij­ność. Jeśli na­dal cze­goś szu­kasz – może w następ­nym życiu, może na innym brzegu, może w nie­bie, w raju, nie ma zna­cze­nia – jesteś czło­wie­kiem o nasta­wie­niu mate­rial­nym. Prze­miana nastę­puje wtedy, gdy ustają poszu­ki­wa­nia i nagle zda­jesz sobie sprawę, że musisz dowie­dzieć się tylko jed­nego: „Kim jest poszu­ki­wacz we mnie? Czym jest ta ener­gia, która pra­gnie poszu­ki­wać? Kim jestem?”. Nastę­puje prze­war­to­ścio­wa­nie. Zaczy­nasz poru­szać się do wewnątrz. Wtedy Rabia już nie szuka na ulicy igły, którą zgu­biła w mrocz­nym wnę­trzu wła­snej duszy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki