Dziennik toskański - Tessa Capponi-Borawska - ebook

Dziennik toskański ebook

Capponi-Borawska Tessa

0,0

Opis

[PK] 

 

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Autorka przyjeżdża co roku na wakacje do Toskanii z mężem Polakiem i czwórką dzieci. Miejscem spotkań całej rodziny jest Villa Calcinaia, letnia siedziba rodu Capponich, malowniczo położona wśród winnic i pól uprawnych. 
Jej oczami oglądamy ukochane zakątki regionu, uczestniczymy w życiu domu, towarzyskich spotkaniach i wyprawach połączonych z podziwianiem wspaniałych dzieł sztuki, zwiedzaniem zabytków, oglądaniem festynów. Mamy niepowtarzalną możliwość przeniknięcia do świata niedostępnego dla turystów, ludzi z zewnątrz. Nieodłączną częścią tego świata jest jedzenie. Zapach świeżej bazylii, rozmarynu, oliwek, wina z własnej winnicy uzupełnia zmysłowy obraz rozgrzanej słońcem ziemi. Opowieściom i opisom towarzyszą przepisy na sezonowe potrawy i rodzinne przysmaki, podawane w Villi Calcinai, ale też w niezliczonych, a nie zawsze popularnych wśród turystów knajpkach i restauracjach Toskanii. Wszystkie wymienione przez Autorkę składniki potraw są dostępne na polskim rynku - możemy więc z łatwością przenieść się w świat toskańskiej kuchni i zaprosić tam swoich bliskich. Książkę Tessy Capponi-Borawskiej publikujemy w pięknej szacie graficznej; pejzaże okolic związanych z wakacyjną wędrówką Autorki, zabytki, detale architektury, zdjęcia z festynów, targowisk, zdjęcia rodzinne przybliżają niezwykłą urodę świata, do którego zostaliśmy na chwilę wprowadzeni. 
[Opis] 

 

/Dziennik toskańskiTessa Capponi-Borawska, 2004 rok, ISBN 8389217635, wydanie I, Sens/ 

  

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna w Gdyni (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie 
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży 
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (6) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy 
Publiczna Biblioteka w Zatorze im. Pawła z Zatora 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 165

Rok wydania: 2004

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



^ "w~ ^

. C^U ^ -*y<Zx

J* .Si I % * i i <

t

ka£,:

Pasta col sugo

(Jyi&k

w

(jwtń

Melanzane

Pesche al yino

dkiM

ka£,:.....

il r

Tessa Capponi-Borawska przyjeżdża co roku na wakacje do Toskanii z mężem i czwórką dzieci. Miejscem spotkań całej rodziny jest Villa Calcinaia, letnia siedziba rodu Capponich, malowniczo położona wśród winnic i pól uprawnych. W dzienniku, prowadzonym w czasie wakacji, Tessa Capponi-Borawska opisuje ukochane zakątki, rytm życia rodzinnego domu i jego sekrety, wyprawy połączone z podziwianiem wspaniałych dzieł sztuki, zwiedzaniem zabytków, oglądaniem festynów. Przenikamy do świata niedostępnego dla nas, turystów. Jego nieodłączną częścią jest świat stołu; czujemy zapach świeżej bazylii, rozmarynu, oliwek i wina z własnej winnicy.

Tym soczystym opowieściom i pełnym zmysłowości opisom towarzyszą wspaniałe i proste przepisy na potrawy i przysmaki podawane na rodzinnym stole w Villi Calcinaia, ale też w niezliczonych, a nie zawsze popularnych wśród turystów knajpkach i restauracjach Toskanii. Wszystkie wymienione przez Autorkę składniki potraw są dostępne na polskim rynku - możemy więc z łatwością przenieść się w świat toskańskiej kuchni i zaprosić tam swoich bliskich.

„Dziennik toskański" jest książką niezwykłą z wielu względów. Jest zapisem tęsknoty za krajem, za domem, za pełnym urody krajobrazem.

Książkę publikujemy w pięknej szacie graficznej; pejzaże okolic związanych z wakacyjną wędrówką Autorki, zabytki, detale architektury, zdjęcia z festynów, targowisk, zdjęcia rodzinne przybliżają urodę świata, do którego zostaliśmy na chwilę wprowadzeni.

TES.SA CAPPONI-BORAWSKA

ZIENNIK TOSKAŃSKI

ROSNER &i WSPÓLNICY

WARS7.AWA 2004

<?Wóxt < / ; U*opo

=bvc m/o*"

Dzieciom

w miejscowości Greve in Chianti, niedaleko Florencji,

na głównym placu pod arkadami mieści się mała księgarnia, nazywana pieszczotliwie laformicola. Jest to toskańskie zdrobnienie od formica, czyli mrówka. Księgarnia powstała na miejscu dawnego sklepu warzywnego, w którym pracowali ojciec, matka i, jeżeli dobrze pamiętam, dwie identycznie wyglądające córki. Greve było wtedy małą, raczej nieznaną miejscowością ze sklepami przewaznie spożywczymi. Butików nie było, tylko jeden duzy, ciemny sklep, własność pana Masiniego, który sprzedawał kosztowne tkaniny i eleganckie ubrania. Przyjezdzali do niego klienci z Florencji, natomiast kiedy mieszkańcy Greve chcieli kupić jakieś ubrania, jechali do miasta. Ale powróćmy jeszcze do księgarni. Otóż oprócz całkiem pokaźnego zestawu książek w języku włoskim mają też sporo pozycji w językach obcych, przede wszystkim oczywiście angielskich. Obok najnowszej książki Johna le Carre czy powieści o Harrym Potterze króluje na półkach literatura, którą nazwałabym „twoc" — „Toskania w oczach cudzoziemców". Nic dziwnego, podczas ostatniego ćwierćwiecza moja ojczyzna stała się bardzo modna, szczególnie Chianti. Na stałe osiedli tu Anglicy, Niemcy, Holendrzy i ostatnio sporo Belgów.

Sezonowo pojawia się po trochu wiele innych narodowości, także Polaków. A my, ci z Chianti, wynajmujemy lub sprzedajemy im domy, czasem nawet z kawałkiem winnicy. Sprzedajemy im nasze wino i wymyśliliśmy też sporo całkiem atrakcyjnych miejscowych produktów spożywczych, o których nasi dziadkowie chyba nigdy nie słyszeli.

Literatury „twoc" jest duzo, począwszy od klasyki typu „Pokój z widokiem" E. M. Forstera do ostatniego bestsellera „Pod słońcem Toskanii" Frances Mayes. Zauważyłam nawet małą książeczkę, chyba przez Włocha napisaną, która nosi tytuł „Too Much Tuscan Sun"!

Po co więc napisałam kolejną, być może niepotrzebną książkę na znany temat? Nie mam innego wytłumaczenia: po prostu chciałam i juz.

Książka ta jest bardzo osobistą refleksją o ziemi, na której się urodziłam, ziemi moich przodków. Refleksją niepełną, bo udało mi się powiedzieć zaledwie niewielką cząstkę tego, co chciałam, reszty nie jestem bowiem w stanie opisać, bo nie znajduję na to odpowiednich słów. Na tę ziemię trzeba patrzeć, trzeba jej słuchać, wąchać ją albo wręcz smakować w całkowitym milczeniu. Nasze krajobrazy, naszą twardą mowę, nasze wino trzeba „dotykać" bez pośpiechu i nie liczyć na to, ze wszystko da się zrozumieć. Ta ziemia wchodzi we mnie jak fala letniego powietrza, pachnącego słońcem i kurzem, przenika mnie do takiego stopnia, ze czuję się jak kawałek jej wapiennej skały, spragnionej wody, wypalonej przez słońce, czuję się jak cyprys, jak gałązka drzewa oliwnego.

Pisząc, próbowałam wyrazić to wszystko. Nie wiem, czy mi się udało. Ale jeżeli to, co napisałam, zachęci do poszukiwania prawdziwej Toskanii, która się kryje pod płaszczem miłej krainy dla turystów, to będę szczęśliwa.

I am the land oj their fathers. In me the virtue stays.

I will bring back my children, A/ter certain days.

Under their feet in the grasses My clinging magie runs.

They shall return as strangers. They shall remain as sons.

Jestem ich ojców ziemią, Cnót złoża na mym dnie, Przywołam znów me dzieci, Gdy czas wyliczy dnie.

Pod ich stopami w trawach Mój urok zda się drgać. Powrócą jako obcy,

By się synami stać.

Over their heads in the branches Oj their new-bought, ancient trees, I weave an incantation And draw them to my knees.

Nad nimi w drzewach starych Świeżo nabyty śpiew -Czar utkam, by ich rzucił Do stóp mych w cieniu drzew.

Scent oj smoke in the evening,

Smell of rain in the night -The hours, the days and the seasons, Order their souls aright,

Wieczorem zapach dymu, A nocą deszczu woń, Dnie, chwile, pon roku Wygładzą duszy toń.

Till I make plain the meaning Aż wreszcie wytłumaczę

Of all my thousand years - Tysiąc lat dziejów mych

Till I fili their hearts with knowledge, Aż wiedzę do serc wleję,

While I fili their eyes with tears. A łzy do oczu ich*

*Przypisy znajdują się na str. 17t>

Rudyard Kipling „The Recall", „Zew"

Ziemia moich ojców jest surowa i twarda, jej obraz łagodzi zieleń winorośli i srebrzysta barwa drzew oliwnych. W czasach mego dzieciństwa lata były bardziej gorące, ziemia bardziej wysuszona przez słońce; było mniej zieleni, wszystko mniej na pokaz, mniej wyrównane, nie tak uładzone, po prostu mniej ad usum turisticum. Drogi były jeszcze w większości niebrukowane i przejazd samochodu albo wozu konnego unosił chmury kurzu, który natychmiast zatykał nos i gardło. Teraz zrobiliśmy z Chianti piękny ogród, w którym winorośl stała się drzewem życia, a wino podstawą finansową naszego bytu. Kiedyś żyło się ze wszystkiego po trochu: z ziarna, które dawało chleb; z lucerny, którą karmiliśmy bydło; z warzywniaków, które dawały zieleninę; z oliwy i oczywiście z wina. Wino zawsze stanowiło część posiłku, nie istniały wina da conversazione (do rozmowy, czyli pite poza posiłkami), nie było degustacji. Wieśniacy pili je juz rano: szklanka wina i kawałek chleba z salami, gdy skoro świt wychodzili w pole. Kiedy byłam dzieckiem, niezbyt chętnie jeździło się na wieś: latem na dworze było zbyt gorąco, a zimą w do-

mu zbyt chłodno. Nie istniały baseny, nie kwitło życie towarzyskie. Wieś była miejscem dobrym dla dzieci, gdzie mogły zaczerpnąć świeżego powietrza. Dzisiaj już właściwie cały rok trwa sezon w Chianti, a właściciele tutejszych willi wręcz prześcigają się w wydawaniu kolacji i koktajli, koncertów i przyjęć na świeżym powietrzu z okazji tego czy innego świętego patrona. W okresie letnim można przejechać setki kilometrów, nie spędzając nawet jednego wieczoru w domu. Kiedyś mówiło się: si andam in villa (pojechało się do willi), stąd czasownik villeggiare i słowo villeggiatura, określające wakacje tych, którzy willi nie mieli. W zimie mieszkało się w mieście, nie jeździło się do willi na weekend, ponieważ na wsi nie było ogrzewania. Garstka znajomych, co prawda, przeniosła się tuż za miasto: Fiesole, Arcetri,

Settignano czy Pian dei Giullari leżały prawie na wsi. Dopiero w ciągu ostatnich trzydziestu lat duzo ludzi kupiło i odnowiło wiele starych wiejskich domów i zamieszkało poza Florencją.

Granice między miastem a wsią się zatarły, tak jak między sezonem letnim i zimowym.

A jednak kiedy wracam tam co roku, mniej więcej w tym samym okresie, kiedy samochód skręca w długą cyprysową aleję, wydaje mi się, ze znowu jestem dzieckiem. Cyprysy są zawsze te same i ten sam wielki dom, tylko drobiazgi ulegają zmianie.

Każdego roku rodzi się coś nowego i coś starego znika, ale przez krótkie mgnienie oka mam poczucie bycia poza czasem; patrzę na te cyprysy i mam wrażenie, ze patrzyłam na nie stale, jakbym w ogóle stąd nie wyjeżdżała.

Wracam jak cudzoziemka. Z oczyma pełnymi jeszcze odmiennych obrazów i pejzazy. Przez cały rok żyję daleko od nagiej ziemi, a mój dzień jest pełen pośpiechu i hałasu. Pytają mnie: „Ale dlaczego zawsze jezdzisz na wakacje do Toskanii, czy nie ma innych miejsc na świecie, które chciałabyś zobaczyć?".

Włoskie słowo vucanza pochodzi od łacińskiego wicaiw które pierwotnie oznaczało bycie opróżnionym, bycie wolnym od czegoś. Ja powracam co roku do Calcinai, ponieważ jest to jedyne miejsce pod słońcem, gdzie yak dotąd") mogę opróżnić się z wszelkich trosk i wszelkich dręczących myśli, ponieważ czuję się tu wolna, znowu czuję się córką tej ziemi. Tu ładuję się energią na cały następny rok.

Tej zimy do domu weszli złodzieje. Zabrali prawie wszystkie meble i obrazy z jadalni, dwa piękne mebelki z salonu i inne drobiazgi. Jadalnia jest „wynaturzona". Znikły osiemnastowieczne krzesła z malowanymi herbami i siedemnastowieczny pomocnik, stolik do pierwszego śniadania i piękne martwe natury pędzla dziadka Piero, pozostał tylko wielki stół obiadowy i portret walijskiej praprababki. Chce mi się rzygać z wściekłości i frustracji, kiedy siadam na jednym z nowych krzeseł kupionych w pośpiechu, bo przecież trzeba na czymś usiąść przy stole. Matka na naszą cześć kazała przygotować zimny sos pomidorowy do świeżo zrobionych tagliatelli. Z talerza ulatnia się intensywny zapach świeżych, dojrzałych pomidorów i bazylii, prawdziwie królewskiego zioła, ale nawet to mnie nie cieszy

„Nie należy przywiązywać się do rzeczy", wzdycha mój ojciec. Matka powiesiła na ścianach dwa duze portrety prapradziadka Luigi Capponi i jego zony Eletty Giugni Canigiani. „Był szczerym idiotą", wzdycha znowu ojciec, patrząc na portret dziadka Luigi. I tak zaczynają się rodzinne wspomnienia, słyszane juz tysiąc razy, ale zawsze słuchane i z ciekawością, i z radością, przekazywane z ust do ust bez specjalnej troski o historyczną prawdę. Przed moimi oczyma rozwija się spektakl w teatrzyku zaludnianym dobrotliwymi duchami przywołanymi tu przy okazji: dziadek Luigi trzyma za rękę walijską prababkę o słodkim uśmiechu i błędnym wzroku, podczas gdy babka Eletta o czarnych oczach i bystrym spojrzeniu składa ukłon przed tym przodkiem, któremu się wydawało, że jest indykiem, i który spędzał całe dnie, jak na grzędzie, na drzewie w swoim parku. Spoza kulis wychyla się ten grecki urwis, który zarobił wielkie pieniądze, oszukując bliźniego swego, a juz słyszę gromkie głosy szwajcarskich rycerzy, którzy „przybywali zawsze spóźnieni na bitwę, ale w czas na rabunek taborów". Ten surrealistyczny teatrzyk rodzi się z naszej pamięci, podczas gdy cienie wieczoru się wydłużają, talerze są już puste, ale szklanki zawsze pełne.

Kiedy już późną nocą udaję się na spoczynek, zatrzymuję się jeszcze na moment na dziedzińcu; kamienie są jeszcze gorące od zaru dnia i czuję, ze prawie pulsują pod moimi stopami. Wypiliśmy duzo młodego wina, jeszcze pełnego chłodu piwnicy, leciutko musującego. Czuję się lekka, pusta, moje vacare właśnie się rozpoczyna.

ivolacja u Gayle i Tanassi Moulakisów w ich domu La Scampata niedaleko Figline Valdarno. La Scampata to stary klasztor i kościół, a Tanassi Moula-kis jest Grekiem, historykiem włoskiego Renesansu ożenionym z Amerykanką. Poznaliśmy się w latach osiemdziesiątych, kiedy wykładał na Uniwersytecie Europejskim w Fiesole. Tanassi i Gayle tak zakochali się w Toskanii, że kupili cały ten kompleks budynków i odrestaurowali go przy pomocy wielkiego przyjaciela mego ojca, architekta Giorgio Todorova. Giorgio z prawdziwym pietyzmem podchodzi do konserwacji zabytkowych budynków i nie dopuszcza żadnych „modernizacji", tak modnych w tych okolicach w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.

Lubię podawać czerwone wino w ładnych karafkach. Ta karafka to nasz prezent ślubny.

Spaghetti

con pomodoro fresco,

sedano e olio

Spaghetti ze świeżymi pomidorami,

selerem naciowym i oliwą na 6 osób

60 dag spaghetti,

1 seler naciowy,

1/2 kg świeżych, dojrzałych pomidorów,

1/2 szklanki oliwy z oliwek,

sól, świeżo zmielony pieprz

Łodygi selera umyć, pokroić w bardzo drobną kostkę. Pomidory sparzyć, obrać ze skórki, usunąć pestki i pokroić w drobną kostkę.

Włożyć do dużej miski, polać oliwą, dodać sól, pieprz i przykryte odstawić na parę godzin.

Spaghetti ugotować w dużej ilości osolonej wody, aż będą al dente. Odcedzić, wymieszać z sosem, jeśli trzeba, doprawić do smaku i podawać.

Na kolacji oprócz nas (matka, ojciec, ciotka Elena, Kuba i ja) jest Thekla Clark i jej córka Lisa. Thekla jest Amerykanką mieszkającą we Włoszech od lat pięćdziesiątych, autorką dwóch ciekawych książek: jednej o swojej przyjaźni z poetą W. H. Audenem, „Wystan and Chester — a Personal Memoir of W. H. Auden and Chester Kallman", oraz „Children in Exile: the Story of a Cross--Cultural Family". Ta druga jest wzruszającą opowieścią o dwóch rodzinach, jednej z Wietnamu, a drugiej z Kambodży, które ona „adoptowała" razem z mężem w połowie lat siedemdziesiątych. Pamiętam te małe dzieci, które mówiły do Thekli „mother", i wspaniałe spotkania w ich domu, gdzie siadaliśmy wszyscy razem przy stole i jedliśmy pyszne i egzotyczne dania z ich stron. Na jednym z ostatnich takich spotkań byłam w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem i tam właśnie moja matka i Thekla wymyśliły imię Cosima dla mojej córki, bo „of co-urse it will be a girl, every good family starts with a girl".

Thekla to wulkan energii i wszechogarniającego ciepła. Ma skrzypiący głos, śmieje się głośno i wiecznie się kłóci z moim ojcem, bo jest zagorzałą demokratką popierającą wszystko, co lewicowe. W tym duchu wychowała Lisę,

która, jak przystało na dziecko takiej matki, jest od niej jeszcze bardziej radykalną, od lat walczącą pacyfistką, zawsze głosującą na partię komunistyczną, a od niedawna także zapaloną antyglobalistką. Lisa regularnie przykuwa się do jakichś krat lub leży plackiem na pasie startowym jakiegoś lotniska wojskowego, aby zaprotestować przeciwko jakiejś kolejnej wojnie. Jest przy tym ogromnie przyzwoitą osobą i jej zapał szczerze mnie rozczula. Często używa sloganów i za nic nie potrafi spojrzeć na fakty chłodnym okiem analityka, ale w jej entuzjazmie jest coś bardzo przejmującego. Na dziedzińcu wśród mnóstwa rozmaitych roślin snuje się jeszcze złotawe światło, które z wolna staje się purpurowe, a w końcu przechodzi w ciemny granat.

Zrazu rozmowa jest ogólna. W myśl starych zasad sztuki konwersacji pomiędzy subtelnym dowcipem a błyskotliwą wymianą zdań dotyka się także tematów głębokich: kościół prawosławny we Włoszech (Tanassi, jak wspomniałam, jest Grekiem, a mój ojciec wielbicielem prawosławnej liturgii), problem emigrantów z Albanii, Matteo Ricci i misyjne dokonania jezuitów, sobór trydencki, antyglobalizm, rola Stanów Zjednoczonych w dzisiejszym świecie (niebezpieczny teren!) itd. Dyskusja toczy się tak jak gra w pmg-ponga: zgrabnie serwowane piłeczki są odbijane z równym wdziękiem, a te, które chybiają, są zostawiane na ziemi i nikt ich nie podnosi. Zanurzam się w tej grze słów i myślę sobie, jak bardzo jest to wszystko ucywilizowane: nikt ze mną nie chce nic załatwić, nie muszę z niepokojem zerkać na zegarek, żeby się nie spóźnić na następne spotkanie. Konwersacja jest przyjemnością samą w sobie i nie chodzi o to, żeby rozmawiać

0 dzieciach, ciuchach i plotkować (chociaż to też od czasu do czasu

miłe zajęcie). Benedetta Craveri d'Aboville tak pisze o konwersacji w swojej znakomitej książce „La civilta delia conversazione": „Zrodzona jako sposób spędza- -nia czasu pozbawiony określonego celu, jako gra toczona dla przyjemności

1 wzajemnej rozrywki, konwersacja podlegała surowym prawom, które gwarantowały harmonię na planie pełnego równouprawnienia rozmówców. Były to prawa wnoszące jasność, umiar, elegancję i szacunek dla miłości własnej drugiego człowieka. Umiejętność słuchania była tu wyżej ceniona niz umiejętność mówienia, a wykwintna uprzejmość hamowała porywczych i nie dopuszczała do słownych potyczek (...). Ten ideał konwersacji, który potrafi połączyć lekkość z brakiem powierzchowności, elegancję z przyjemnością, poszukiwanie prawdy z tolerancją i szacunkiem dla poglądów rozmówcy, nigdy nie przestał nas pociągać; a im bardziej rzeczywistość oddala nas od niego, tym bardziej odczuwamy jego brak". Słowo mówione jest rozkoszą dla umysłu, ale ja jak zwykle prozaicznie skupiam się na jedzeniu, które jest po prostu pyszne: toskańskie crostini (małe grzanki smarowane pasztetem z kurzych wątróbek), sałatka z ośmiornicy i małych pomidorków z zieloną pietruszką, cienko pokrojona bresaola (solona i suszona polędwica wołowa) z rukolą. Głównym daniem jest królik duszony z selerem naciowym, pieczone ziemniaki i zielona sałata. W zasadzie nie lubię potraw z królika, ta mnie w pełni zaskakuje; mięso rozpływa się w ustach, a seler naciowy daje głęboki, ale jednocześnie świeży smak ogrodu i słońca. Na deser sałatka ze świeżych brzoskwiń i moreli z gęstym, chłodnym, aksamitnym greckim jogurtem (podobno można go już kupować na wagę w supermarkecie w Figline — oto dowód na potęgę Unii Europejskiej!) wymieszanym z miodem.

Po kolacji z okna salonu spoglądam na zalesione wzgórza leżące naprzeciwko, całe skąpane w świetle księżyca, głosy z dziedzińca dochodzą jak szept: jest tak cicho, że słyszę, jak bije moje serce.

Dolce e chiara e la notte e senza vento,

e ąueta sovra i tetti e in mezzo agli orti posa la luna, e di lontan riwla serena ogni montagna. O donna mia,

gia tace ogni sentiero, e pei balconi rara traluce la notturna lampa:

tu dormi, che t'accolse agevol sonno nelle tue chete stanze; e non ti mordę cura nessuna; e gia non sai ne pensi ąuanta piaga m'apristi in mezzo al petto.

Tu dormi: io ąuesto ciel, che si benigno appare in vista, a salutar m'affaccio,

e Yantica natura onnipossente,

che mijece aWafjanno. A te la speme nego, mi disse, anche la speme; e d'altro non brillin gli occhi tuoi se non di pianto.

Questo di fu solenne: or da' trastulli prendi riposo; e forsę ti rimembra in sogno a ąuanti oggi piacesti, e ąuanti piacąuero a te: non io, non gia, ch'io speri,

al pensier ti ricorro. Intanto io chieggo ąuanto a viver mi resti, e ąui per terra mi getto, e grido, e fremo. O giorni orrendi in cosi verde etate! Ahi, per la via

odo non lunge il solitcirio canto Giacomo Leopardi „La sera del di di festa

deWartigian, che ricde a tarda notte,

dopo i sollazzi, al suo povero ostello;

ejieramente mi si stringe il core,

a pensar come tutto al mondo passa,

e quasi orma non lascia. Ecco ejuggito

il di festivo, ed al festivo il giorno

volgar succede, e se ne porta il tempo

ogni umano accidente. Or dov' e il suono

di que'popoli antichi? Or dov' e il grido

de' nostri avi famosi, e il grandę impero

di ąuella Roma, e l'armi, e il fragorio

che n'ando per la terra e 1'oceano?

Tutto e pace e silenzio, e tutto posa

il mondo, e piu di lor non si ragiona.

Nella mia prima eta, ąuando s'aspetta

bramosamente il difestivo, or poscia

ch'egli era spento, io doloroso, in veglia,

premea le piume; ed alla tarda notte

un canto che s'udia per li sentieri

lontanando morire a poco a poco,

gia similmente mi stringeva il core.

Słodka i jasna jest tioc bez powiewu,

cichy nad domostw dachy i nad gaje zwisł w niebie księżyc i w dali odsłania czysty gór zarys. Ukochana moja,

już wszystkie ścieżki sen ujął, przez ganki wiotki przesącza pobłask lampa nocy.

Ty śpisz, a sen cię utulił łagodny w cichych pokojach: tobie nie docina

Żadna zgryzota, nie myślisz i nie wiesz,

jaką pierś moją otworzyłaś raną.

Ty śpisz. - Ja niebo, co tak dobrotliwe oczom się jawi, pozdrawiam spojrzeniem i wszechpotężną, prawieczną przyrodę,

co mnie zrodziła do mąk. „Ja-ć nadziei - rzekła - odmawiam - tak, nadziei! Innym niech blaskiem oczy twe nie lśnią krom łzami". Dzień był świąteczny; teraz, po zabawie,

leżysz w spocznieniu i w śnie widzisz może tych, którym miłaś, i tych, którzy tobie byli dziś mili. Lecz nie dla mnie radość,

bym zbiegł w myśl twoją. Ja się o to pytam,

ile mi żyć tu jeszcze? 1 na ziemię rzucam się, krzyczę i drżę. O, dni straszne w tak wczesnej wieku porze! Ach, z ulicy słyszę, jak płynie samotna piosenka Z ust rzemieślnika, który późną nocą Z uciech dnia wraca w swe ubogie ściany.

I ściska mi się srogim bólem serce na myśl, jak wszystko przemija na świecie,

prawie nie znacząc śladów. Ot, uchodzi ten dzień świąteczny, po świątecznym zwykły dzień jutro wzejdzie i tak czas unosi

wszystko, co ludzkie. - Gdzie spłynęły głosy dawno pomarłych ludów? Gdzie wołania sławnych praojców? I kędy olbrzymia potęga Romy? Oręż i szum wielki,

co skroś przez ziemię gnał i oceany?

Cisza i spokój padły, głucho leży świat i już o nich dzisiaj wieść nie dźwięczy. W chłopięcych latach moich, gdym wyglądał chciwie dnia święta, skoro mi przeminął, niepocieszony, w bezsennej pościeli wiłem się długo, a nocną godziną śpiew, co zadzwonił śród ulicznej głuszy, a potem w dali gubił się cichnący,

już mi podobnym bólem ściskał serce*.

Giacomo Leopardi „Wieczór dnia świątecznego"

iwi<

Cały ranek spędzam z Orsolą w kuchni. W końcu nie ma nic bardziej relaksującego niż czyszczenie młodej fasolki. Z ogrodu przynoszą jej całe kosze, na stole tworzy góry zielonkawych robaków. Ta czynność wymaga cierpliwości; zdecydowanym i miarowym ruchem trzeba trach-trach, odrywać końcówki z obydwu stron fasolki. W miarę upływu czasu ruchy rąk stają się coraz szybsze i coraz bardziej automatyczne. Potem fasolkę myjemy i wrzucamy do gotującej się i osolonej wody. Wyjmujemy ją, kiedy jest jeszcze półtwarda, płuczemy pod zimną wodą, a potem doprawiamy jak sałatę, oliwą i cytryną. Można też skropić fasolkę sosem sojowym, a tuz przed podaniem posypać ją uprażo-nym na patelni ziarnem sezamowym. Zostanie podana z piersiami kurczaków usmażonymi na dużej ilości złocistego masła z grubymi liśćmi szałwii i kilkoma kroplami białego wSna oraz z młodymi ziemniakami z patelni z oliwą i duzą ilością rozmarynu. Czysta poezja. Przy okazji, rozmawiając z Orsolą, poznaję wszystkie ploteczki z Greve i okolic. Sama Orsola pochodzi z Neapolu, ale w Toskanii mieszka już od ponad dwudziestu lat i mówi dziwnym akcentem, na pół neapolitańskim, na pół florenckim, jest zawsze w dobrym humorze i gotuje (wspaniale!) z zadziwiającą prędkością.

Po południu jedziemy z dziećmi odwiedzić moją przyjaciółkę Olivę w jej willi Poggio Petroio.

Wszystko jest niby jak dawniej, ale po śmierci jej ojca, Achille, atmosfera zmieniła się kompletnie, zrobiło się pustawo, smutno, nastrój minorowy. Ostatni raz widziałam go parę miesięcy przed śmiercią: zzerał go rak i Achille zdawał sobie z tego sprawę. Blady, potwornie chudy, z nieodłącznym papierosem w ręku, siedział na kanapie, przyjmując hołdy gości jak umierający król. Dowcipny i złośliwy, sypiący ostatnimi plotkami „z tej naszej Florencyjkf, wierny sobie aż do ostatniej chwili. Spytałam: Jak się czujesz?", a on odpowiedział prawie znudzony: „Dosyć kiepsko, ale uważam, ze to bez sensu zawracać głowę naszym bliźnim narzekaniami, od których i tak nie poczuję się lepiej. Jesteśmy w teatrze, moja droga, i jak dobrze pójdzie, to są moje ostatnie wyjścia na scenę, odegrajmy je z resztą godności, jaka nam jeszcze pozostała".