Epidemia samotności. Jak budować trwałe więzi we współczesnym świecie - Agnieszka Łopatowska,Monika Szubrycht - ebook

Epidemia samotności. Jak budować trwałe więzi we współczesnym świecie ebook

Agnieszka Łopatowska, Monika Szubrycht

4,4

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Do gabinetu terapeuty przychodzą ludzie samotni, bezradni w byciu samemu ze sobą. Tacy, którzy doświadczają bólu egzystencjalnego i nie znajdują nikogo, z kim mogliby się tym bólem podzielić albo kto mógłby im w tym bólu ulżyć. Ale samotność nie jest tożsama z byciem samemu.
Prof. Bogdan de Barbaro

JAK TO JEST, ŻE W ŚWIECIE, W KTÓRYM MAMY TYLE KONTAKTÓW SPOŁECZNYCH, SAMOTNOŚĆ JEST NIE TYLKO GLOBALNYM PROBLEMEM, ALE I PRZYCZYNĄ WIELU CHORÓB, W TYM DEPRESJI?

Czy kultura „ja” generuje samotność? Czy skupianie się tylko na sobie, pomijanie wartości społeczności, może prowadzić do samotności? Kiedy samotność jest potrzebna i czym różni się od poczucia osamotnienia?

Dziennikarki Agnieszka Łopatowska i Monika Szubrycht rozmawiają ze specjalistami, którzy tłumaczą, jak radzić sobie z samotnością i tworzyć więzi we współczesnym świecie.

Zobacz, jak różne oblicza samotności opisują psychiatrzy Bogdan de Barbaro i Andrzej Silczuk, psycholożki Joanna Chmura, Katarzyna Kucewicz, Beata Chrzanowska-Pietraszuk, Dorota Minta, Edyta Zając, terapeutka Aneta Gajda-Boryczko, pedagog Marcin Łokciewicz, dziennikarka Dorota Próchniewicz, psycholożka i socjolożka Urszula Struzikowska-Marynicz oraz seksuolożka Aleksandra Żyłkowska-Wójcik

Dzięki nim znajdziesz swój sposób na budowanie trwałych więzi nie tylko z innymi, ale również ze sobą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 229

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (12 ocen)
7
4
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Odcieniestron1

Nie oderwiesz się od lektury

Czy w dzisiejszych czasach, które są tak nasycone dbaniem o swój rozwój, samorealizację czy znalezienie swojego JA, możliwe są jeszcze ze trwałe więzi społeczne? Na to pytanie doskonale odpowiada nam poradnik stworzony przez Agnieszka Łopatowska i Monika Szubrycht Chyba nie ma w tej książce fragmentu, z którym bym się nie zgadzała i przy którym nie kiwała bym głową w zrozumieniu. Co mi się najbardziej podobało? Prosty język. Dodawanie anegdot takich jak powiedzenie z filmu Avatar "Wiidzę cię". Dzięki podzieleniu problemu na różne rozdziały uważam, że każdy odnajdzie w nim coś dla siebie. No i narracją! Wisienka na torcie! Uwielbiam kiedy poradniki prowadzone są w formie rozmowy i czytelnik ma wrażenie jakby był jej częścią. Czytając wyobrażałam sobie, że siedzę na widowni lub w kawiarni i przysłuchuje się z uwagą tego co do przekazania na temat samotności mają eksperci. Takich ochów i achów mogłabym Wam tu jeszcze wiele przytoczyć ale chyba najlepiej będzie jak sami sięgnięcie po "Epid...
00
emilialech

Nie oderwiesz się od lektury

Daję 9/10 bo tylko rozdział o traumie mi się nie podobał. Poza tym bardzo wartościowa treść!
00
makalonka2000

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wartościowa pozycja. ciekawe wywiady.
00

Popularność




 

 

 

 

 

WSTĘP

 

 

 

 

 

 

„Do terapeuty przychodzą osoby, które są bezradne wobec samych siebie, i dlatego doskwiera im samotność jako stan emocjonalny. Stan, w którym trudno być »z« – czy to z sobą, czy to z kimś z zewnątrz” – mówi nam prof. Bogdan de Barbaro, lekarz psychiatra i terapeuta. Specjaliści różnych dziedzin, w tym psychologowie, socjologowie, pedagodzy i lekarze, już od kilkunastu lat alarmują o epidemii samotności, będącej jedną z przyczyn depresji, która z kolei wysunęła się na prowadzenie wśród najczęstszych i najpoważniejszych chorób cywilizacyjnych. Nasze poczucie osamotnienia pogłębiło się w okresie pandemii, ale kiedy wirus został opanowany, wcale nie zrobiło się lepiej. Odkąd przestaliśmy siedzieć na trzepakach pod blokiem, coraz trudniej nam budować więzi, przyjaźnie, bliskość i związki.

Samotność, czy tego chcemy, czy nie, jest częścią życia. Dla wielu z nas jest ona czymś przerażającym. Nic dziwnego – naszym przodkom bycie w grupie zapewniało szansę przetrwania – poza społecznością czekała śmierć. Mózg człowieka tysiące lat temu został zaprogramowany tak, by współdziałać z innymi ludzkimi mózgami. Dzisiaj nie należymy już do społeczeństwa zbieracko-łowieckiego, nasz świat zmienił się diametralnie. Jednak, jak przekonują naukowcy, więzi społeczne i bycie z innymi dają gwarancję dobrego, zdrowego życia. Jednocześnie szybki rozwój cywilizacji sprawia, że owe więzi coraz trudniej jest zbudować, a równie trudno utrzymać. Naukowcy uniwersytetu Harvarda po trwającym 85 lat badaniu doszli do wniosku, że jednymi z fundamentów szczęścia są poczucie bezpieczeństwa i stabilności, zapewniane nam przez relacje z osobami, na które zawsze możemy liczyć. Nie z samym sobą. Doktor Vivek Murthy, naczelny chirurg Stanów Zjednoczonych, podkreśla z kolei, że samotność ma też degradujący wpływ na zdrowie, porównywalny ze skutkami wypalania piętnastu papierosów dziennie.

Świat, który stał się globalną wioską, zapewnia anonimowość i indywidualizm, ale nie daje nam poczucia bezpieczeństwa. Często nie znamy swoich sąsiadów, miasta, do którego przenieśliśmy się w poszukiwaniu lepszej przyszłości, czy nawet w kraju, w którym przyszło nam żyć. Jesteśmy coraz bardziej obojętni na to, co się dzieje z drugim człowiekiem, tym, którego nie znamy. Więzi rodzinne się osłabiły, bywa, że zostały zerwane, zwłaszcza jeżeli okazywały się więzami. Upragniona wolność nagle zaczyna ciążyć, bo jej koszty często oznaczają samotność.

A co, jeżeli samotność jest dobra? Może tak bardzo się jej boimy, że nie potrafimy być sami ze sobą? Może nikt nie nauczył nas, że jest ona źródłem samopoznania, a często kreatywności?

Powiedzieć, że samotność ma wiele twarzy, to nic nie powiedzieć. Warto przyjrzeć się temu, kiedy jest dla nas niszcząca i zagrażająca zdrowiu, a nawet życiu, a kiedy może przynosić korzyści. Książka, którą oddajemy w Twoje ręce, ma pomóc odpowiedzieć na te pytania. I sprawić, żeby każdy z nas mógł poszukać drogi, która wyprowadzi go z poczucia osamotnienia. Ta książka pokazuje, jak różnorodna może być samotność: w tłumie, w macierzyństwie, w chorobie, w związku, w nałogu, samotność dzieci i młodzieży, osób nieheteronormatywnych, opiekunów osób niesamodzielnych, osobowości narcystycznych, po przeżytej traumie czy odziedziczona.

Chcemy, aby ta książka pomogła Ci przyjrzeć się samotności i wyciągnąć z niej wnioski. Nie poddawać się, ale czerpać siłę i zmienić punkt widzenia. A jeśli to nie pomoże, podpowiedzieć, gdzie znaleźć mądrą pomoc. Zaprosiłyśmy do współpracy znakomitych ekspertów i jesteśmy im wdzięczne, że zgodzili się z nami podzielić swoimi doświadczeniami. Naszymi rozmówcami są: psychiatra i terapeuta prof. dr hab. med. Bogdan de Barbaro; psycholożka, trenerka, coach Joanna Chmura; psycholożka, psychoterapeutka i doradczyni systemowa Beata Chrzanowska-Pietraszuk; terapeutka Gestalt, trenerka rozwoju osobistego oraz umiejętności interpersonalnych i doradczyni rodzinna Aneta Gajda-Boryczko; psycho­lożka i psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz; publicysta, nauczyciel-wychowawca, pedagog i arteterapeuta Marcin Łokciewicz; psycholożka, psycho­terapeutka, pedagożka Dorota Minta; dziennikarka, redaktorka, autorka tekstów, mama dorosłego Piotra z autyzmem Dorota Próchniewicz; psychiatra i autor podcastów dr hab. nauk medycznych Andrzej Silczuk; psycho­lożka i socjolożka Urszula Struzikowska-Marynicz; psycholożka, trenerka, autorka książek i podcastów Edyta Zając; psycholożka, psychoterapeutka, seksuolożka Aleksandra Żyłkowska-Wójcik.

Analizujemy z nimi momenty, w których mamy poczucie, że nikt nas nie rozumie, a przecież mamy wokół siebie tylu innych ludzi. Dzielą się z nami swoim doświadczeniami, znając wagę problemu, również pragnąc przyczynić się do tego, byśmy przypomnieli sobie, jak ważne jest, by znać swoich sąsiadów, i co nam daje spotkanie przy kawie.

 

 

 

 

SAMOTNOŚĆ W TŁUMIE

 

 

 

BOGDAN DE BARBARO

 

 

 

 

Hannah Arendt, niemiecka filozofka, uważa, że samotnym jest ten, kto nie ma miejsca w społeczeństwie. Jaka jest pana definicja samotności?

 

W ten sposób Arendt podkreśla, że jesteśmy częścią grupy i że od tej grupy zależymy. Mam podać swoją definicję samotności?

 

Tak, wynikającą z pana doświadczania. Rzadko kiedy spotyka się lekarza psychiatrę, psychoterapeutę i terapeutę rodzinnego w jednej osobie. Pan widzi człowieka wielo­wymiarowo. Przypuszczam, że spotkał pan w swoim gabinecie tysiące samotnych ludzi.

 

Rzeczywiście, do gabinetu terapeuty przychodzą ludzie samotni, bezradni w byciu samemu ze sobą. Tacy, którzy doświadczają bólu egzystencjalnego i nie znajdują nikogo, z kim mogliby się tym bólem podzielić albo kto mógłby im w tym bólu ulżyć. Ale samotność nie jest tożsama z byciem samemu. Można być samemu i nie musi to prowadzić do samotności. Może to oznaczać bycie w społeczeństwie, co stałoby w pewnej opozycji do definicji Arendt. Można być samemu, ale w intensywnej, owocnej czy twórczej rozmowie z samym sobą, i wtedy zewnętrznie, społecznie byłaby to samotność, ale nie byłby to stan cierpienia. Myślę o artystach, którzy tworzą. Samotność w kategoriach społecznych nie będzie tożsama z samotnością jako cierpieniem egzystencjalnym. Do terapeuty przychodzą osoby, które są bezradne wobec samych siebie i dlatego doskwiera im samotność jako stan emocjonalny. Stan, w którym trudno być „z” – czy to z sobą, czy to z kimś z zewnątrz.

 

Zatrzymajmy się przy artystach. Pablo Picasso twierdził, że samotność stanowi dla niego źródło uzdrowienia, sprawia, że życie jest warte życia. Jean-Paul Sartre uważał, że jest niezbędna, ponieważ zwiększa wrażliwość i wzmacnia emocje. Emil Cioran pisał wprost: „Prawdziwe szczęście jest niemożliwe bez samotności”. A może już nie umiemy być samotni? Mamy tak dużo możliwości, że biegamy za ułudą, która mówi, że trzeba czerpać z życia pełnymi garściami, bo będziemy żałować, jeśli czegoś nie zrobimy.

 

Tak może być. Przychodzi mi do głowy groźne ponowoczes­ne hasło: „Nic nie musisz, wszystko możesz”. To „wszystko możesz” będzie zachęcało do owej zachłanności, by nie rzec: żarłoczności wobec otaczającego świata. Stajemy się więźniami reklam, które nas kuszą – a już specjaliści od reklamy wiedzą, co nas może skusić. Jesteśmy fragmentami rzeczywistości, która nas uprzedmiotawia, zniechęca do autorefleksji. I nie mamy gotowości ani ochoty na spojrzenie na siebie z boku i zorientowanie się, co z nami robi świat. W tym świecie inni mogą się stać obcymi. Pani pytanie wskazuje też, że dzisiejszy świat może nie tyle zachęcać do samotności, ile wpychać nas w samotność. Niemal symbolicznym przykładem może być selfie: idąc ulicą w centrum turystycznym, możemy zaobserwować, jak co chwilę ktoś sobie robi zdjęcie. Od selfie niedaleko do selfish, a więc samolubstwa. Ta gra słów pokazuje też, że grozi nam – choć nie chcę, żeby to zbyt złowrogo zabrzmiało – stawanie się trochę towarem. Potem umieszczamy na Facebooku kolejne zdjęcie na tle kolejnego zabytku i możliwe, że osoba, która jest w pełni sfotografowana na swoich selfies, nie będzie odczuwała owej samotności. Obawiałbym się jednak, że skazuje się ona na pewną porażkę zauważoną przez Ciorana – nie będzie miała możliwości doświadczenia tego typu samotności, który może być twórczy, który może pogłębić rozumienie siebie samego, który może być zachętą do wrażliwości metafizycznej, jakkolwiek ją rozumieć. Wrażliwość metafizyczna jest tu nie kategorią teologiczną, tylko pewnego rodzaju otwarciem na pytania, na które nie ma łatwej odpowiedzi. Rozumiem, że pytanie o samotność jest pytaniem o różne znaczenia tego słowa.

Tak. Lekarze alarmują, że samotność zabija skuteczniej niż cukrzyca, prowadzi do depresji, która jest chorobą cywilizacyjną. Wydaje mi się, że człowiek, który lubi siebie, nie czuje się samotny.

 

Ale rodzi się pytanie, jak siebie lubić. Można lubić siebie spokojnie. Wtedy samoakceptacja pozwala na otwarcie się na resztę świata, może też na własne wątki twórcze, daje siłę do samorozwoju. A może być takie lubienie siebie, że ktoś – jak to się czasami z przekąsem mówi – „zakochał się w sobie z wzajemnością”. Taki stan będzie powodował zamknięcie na głęboką relację z innymi. Nie będzie otwarcia ku reszcie świata, tylko będzie gra ze światem typu: „pogłaszczcie mnie; ja sam się głaszczę, więc wy też to róbcie”. Rynek kapitalistyczny, nazwijmy to umownie, sprzyja takiej relacji.

Tu warto zaznaczyć, że samotność nie musi oznaczać braku intymności w relacji z drugą osobą. Bo intymność – niekoniecznie rozumiana erotycznie czy seksualnie – to swego rodzaju spotkanie, w czasie którego dwie osoby są otwarte na siebie nawzajem, życzliwie zaciekawione drugim człowiekiem głębiej niż drobiazgami dnia codziennego. W ten sposób każda z tych osób jest „przy sobie”, ale jest otwarta na drugiego. I wówczas to spotkanie będzie wzajemnym wzbogacaniem się. Czy to będzie samotność dwóch osób? Sądzę, że nie. Spotkanie dwóch intymności będzie spotkaniem, które samotności rozumianej jako cierpienie będzie zapobiegać.

 

Bo można być odrębnym, ale niekoniecznie samotnym.

 

Właśnie. Słowo „odrębność” wydaje mi się bardzo ważne. Z psychopatologicznego punktu widzenia odrębność, poczucie granicy między „ja” a resztą świata, jest częścią naszego zdrowia psychicznego. Można być świadomym własnych granic i być otwartym na drugiego. Owo otwarcie nie będzie zaprzeczać odrębności.

 

Jakie są źródła samotności niechcianej, dojmującej, prowadzącej do depresji?

 

Źródłem samotności może być własna historia, własna biografia, jeśli w pierwszych rozdziałach zawiera mało miłoś­ci. Jeśliby ktoś jako dziecko nie zaznał bezpiecznych więzi z rodzicami czy innymi bliskimi, nie czuł się kochany i nie kochał, wytworzyłby się w nim swego rodzaju pancerz, zbudowany przez lęk przed bliskością. Ludzi odbierałaby taka osoba jako zagrażających albo niegodnych zaufania. W takiej sytuacji trudno o uczuciowe otwarcie na innych, a więc trudno o budowanie więzi. To może być istotą nieufności, a może nawet czasami agresji, może lęku, który będzie prowokował do tego, żeby w relacjach uruchamiać kontrolę, a nie przyjaźń, bliskość czy miłość. Takiej osobie grozi samotność nawet wtedy, gdy jest wśród ludzi. Bo może być sprawnym zadaniowo pracownikiem korporacji, w której ludzi będzie pełno, będzie gwar, będzie energia, ale będzie samotna. Początkiem takiej samotności stanie się więc niedostatek bezpiecznej więzi w dzieciństwie. Taka osoba będzie miała skłonność do obwiniania się, trudne do spełnienia wymagania wobec samej siebie, poczucie, że jest nieważna, niewiarę, że może być kimś kochanym.

Druga okoliczność to aspekt kulturowy. Jeśli ktoś zatopi się w TikToku czy innych smartfonowych atrakcjach, będzie uczestniczył w intensywnych wymianach w mediach społecznościowych, to z jednej strony będzie mógł powiedzieć, że ma mnóstwo przyjaciół i mnóstwo się o świecie dowiaduje, ale z drugiej strony będzie trwał w czymś, co można by określić jako kryptosamotność. A więc ta osoba będzie pozornie wśród ludzi, a jednak będą ją otaczać ekrany. A między ekranami jest znacznie trudniej o głęboką relację. Wraz z pandemią wśród psychoterapeutów pojawiła się gotowość, poniekąd z konieczności, do prowadzenia terapii online. Za pomocą Skype’a czy innych programów rozmawiamy z klientem nie face to face, tylko przez ekran. Czasami to jest konieczne, na przykład gdy klient jest w podróży służbowej, a spotkań nie powinno się przerywać. Rozumiem, że jeśli ktoś wyjechał do Nowego Jorku, to nie będzie przyjeżdżał co tydzień na sesję. Ale wspominam o tej sytuacji, żeby zaznaczyć, że cyberświat przetrąca czy oddala możliwość pogłębionego kontaktu.

Do okoliczności sprzyjających samotności dodałbym jeszcze cierpienie płynące z takich wydarzeń jak śmierć blis­kiej osoby albo jakaś głęboka życiowa porażka, która może tę osobę zamykać psychicznie. Świat staje się wówczas zbyt mroczny, bolesny, najeżony żałobą, nieprzyjemnościami albo wręcz traumami. Pozostaje wewnętrzny świat smutku. Wtedy będzie to samotność depresyjna, bolesna, z której ludziom nieraz trudno samemu wyjść. Potrzebny jest ktoś bliski, kto zachęci do sięgnięcia po pomoc. Tą pomocą może być i rozmowa, i farmakoterapia.

Sięgając pamięcią po swoje doświadczenie z gabinetu terapeutycznego, wspomnę, że samotności bolesne mają często swój początek w bólu rozstania. Na przykład doros­łe dzieci wyjechały na saksy, mąż zmarł, a kobieta zostaje ze wspomnieniami, z pustym światem rodzinnym. Cierpi i tęskni, a syn czy córka z dalekiego świata tylko co pewien czas zadzwonią, przepraszają, że tak rzadko, bo dużo pracy. Taka samotność porusza obserwatora, kogoś, kto widzi osobę po siedemdziesiątce, która żyje między snem, zakupami i – jak dobrze pójdzie – Netflixem. To jest smutna samotność, a wspomnienia dobrej przeszłości, młodości czy życia rodzinnego daremnie starają się tę pustkę osłabić.

 

Wydaje się, że te wspomnienia nie osłabiają pustki, tylko ją podlewają.

 

Jeśli dochodzi do porównywania tego, co było kiedyś, z tym, co jest dziś. Można powiedzieć tak: sięgnij po te wspomnienia, które są dla ciebie dobre, i tak się w nie zanurz, by na chwilę zapomnieć, że te twoje dzisiaj już czterdziestoletnie dzieci są na drugim końcu świata. Przypomnij sobie, jaki piękny był wspólny spacer po parku, kiedy szły tuż obok. Kiedy uda się przywołać to wspomnienie, ono może być, chociażby na chwilę, tak ożywcze, że nie będzie odwołaniem się do bolesnej realności, tylko będzie jak oglądany pogodny romantyczny film. Choć zdaję sobie sprawę, że ta sugestia będzie słabo działać u osób, które w swoim życiorysie mają mało miłosnych doświadczeń. Wierzę też, że także wtedy, gdy jesteśmy w stanie smutnej samotności, możliwy jest wysiłek wyjścia w kierunku kogoś innego, kto jest w podobnie trudnej sytuacji: wówczas powstaje szansa na spotkania odsamotniające.

 

Przypomina mi to słynny literacki obraz Prousta, który pisał o przywoływaniu wspomnień, kiedy zanurzamy magda­lenkę w herbacie i wszystko, co dobre, wraca. Można też wyobrazić sobie kogoś, kto miał bardzo trudne życie i cieszy się, że już ma je za sobą. Że przetrwał. Jest dumny z samego faktu, że udało mu się dotrwać do starości. Chociaż to chyba niezbyt optymistyczna wizja: cieszyć się, że życie dobiega końca, bo nie było dobre.

 

Bardzo ważne jest spojrzenie wstecz, niezależnie od tego, czy człowiek jest, czy nie jest samotny. Lubię odwoływać się do frazy św. Pawła, który mówi: „W dobrych zawodach uczestniczyłem”. To nie znaczy, że miało się sukcesy naukowe czy finansowe, tylko znaczy, że było się po dobrej stronie mocy. To jest potrzebne. Jeżeli ktoś, kto zbliża się do kresu życia, może powiedzieć: „W dobrym biegu uczestniczyłem”, to może o sobie myśleć z godnością i z pogodnym zadowoleniem. Wtedy świadomość samotności może owocować pewnego rodzaju mądrością życiową. Być może idea „dobrych zawodów” jest potrzebna już wcześniej, by pod koniec dało się znaleźć pozytywną odpowiedź na pytanie o mijające życie.

 

Wydaje mi się, że duży wpływ na poczucie samotności ma wykorzenienie. Ludzie w poszukiwaniu pracy zostawiają swoje rodzinne wsie i miasteczka, trafiają do wielkich aglomeracji, gdzie są anonimowi. Kiedy traci się korzenie, traci się bliskość. To jest też sytuacja, o której pan mówił: matka zostaje sama w kraju, a dzieci są gdzieś daleko, za granicą.

 

I wówczas samotność może być obustronna. Opuszczony rodzic będzie samotny, ale też, gdy przyjrzeć się ludziom na emigracji, okaże się, że są oni otoczeni osobami z innej kultury, mówiącymi innym językiem, przestrzegającymi innych obyczajów. Emigranci walczą o swój los, chcą udowodnić krajowi, który opuścili, że sobie świetnie radzą, więc wdrożeni są dodatkowo w kołowrotek ambicji. Poza barierą językową, którą odczuwa każdy, kto nie jest native speaker, istnieje też native culture – z nią będą emigranci mieli trudniejszy kontakt. Nie chcę przesadzać, oczywiście doceniam wzbogacające możliwości akulturacji. Ale to odcięcie od własnych korzeni może być bolesne. Wiele lat temu gościłem w rodzinie polskich emigrantów w Stanach Zjednoczonych. Ściany tego skądinąd bogatego domu były pełne cepeliowych wycinanek, jakby jego mieszkańcy chcieli, żeby z tych ścian patrzyła na nich Polska. Tymczasem było to poniekąd… nie chcę powiedzieć, że karykaturalne, ale – niech to nie zabrzmi zbyt oceniająco – dziecinne. Gdy wracałem później do kraju, tęskniłem nie za cepelią, ale za Polską.

Korzenie są ważne, w znaczeniu zarówno szeroko pojmowanej kultury, jak i miejsca. Mieszkam w Krakowie i którąkolwiek ulicą bym szedł, mogę powiedzieć, że coś mnie z tym miastem łączy, jakieś wspomnienia, obrazy sprzed lat. To jest stan o-swojenia: mam swoje miejsce, które daje mi także poczucie łączności z przodkami. Dzisiaj psychoterapeuci coraz częściej zauważają, że to, co się dzieje z naszymi przodkami i praprzodkami, jest w nas głęboko obecne na poziomie nieświadomym. Czy to będzie trauma kogoś, kto przeżył obóz koncentracyjny, czy trauma biedy, której zaznawali prapradziadek czy praprababcia – to gdzieś w nas jest i nas współtworzy, może nam przekazywać jakiś ból, którego nie będziemy rozumieli. Tam też może być miejsce na samotność.

 

Osoby, które zostawiają swoje miejsca, przenoszą się do większych aglomeracji, żeby im było lepiej. Są wolne, mogą żyć, jak chcą, ale czy ta wolność nie okazuje się kagańcem?

 

Jest w tym jakiś paradoks, że odwrotnością wolności będzie więź. Więź można rozumieć na dwa sposoby: ktoś mnie więzi, czuję cierpienie, albo więź jako związek. Słowo „związek” też przywołuje na myśl „wiązanie”, więc można to odczytywać w kategoriach negatywnych. To jest ten paradoks, zderzenie dwóch wartości: między miłością a wolnoś­cią. Wolność może odcinać nas od miłości i wtedy będzie to wolność bolesna, prowadząca do samotności. Tu jest potrzebna ta druga nuta: więź miłości, czułości czy bliskości, współpracy z drugą osobą.

 

Czy przypadkiem na samotność nie skazuje nas kapitalizm? Kult indywidualizmu, sukces za wszelką cenę, praca po godzinach – to wszystko wrogowie wspólnotowości i empatii.

 

Zgadzam się. Podejmę ten wątek, jeśli nie będziemy rozumieć kapitalizmu jako czegoś, co stoi w opozycji do socja­lizmu czy, nie daj Boże, komunizmu. Te zjawiska, które pani wymieniła, to jest kapitalizm wilczy, czyli taki, który zawiera w sobie pewien element agresywności, bezwzględności. Pytanie, czy potrafimy z kapitalizmu korzystać tak, żeby nie dać się zjeść tym wilkom – zagrożeniu, o którym pani wspomniała. Do tego potrzebny jest rodzaj samoświadomości i uważności oraz monitorowanie tego, co się ze mną dzieje na widok pieniądza albo na widok reklamy, która mówi, że jeśli kupię dwa towary, to drugi będzie w niższej cenie. Nie będę rozwijał tego wątku, napomknę tylko, że czasami, gdy słyszę reklamy, myślę, że chcą z nas zrobić idiotów. A potem sobie uświadamiam, że to badacze rynku konsumentów doradzają, jak sprzedać towar, i sugerują, że chętniej coś kupimy za 15,98 zł niż za 16 zł, oraz że lepiej się sprzeda lek, gdy „w tej tabletce jest nie tylko magnez, ale i witamina B”. Różne bzdury potrafią mówić, a my się na to nabieramy. Nie wspominając już o przecenach. Więc bardzo istotna jest uważność: czy ktoś/coś nami nie manipuluje? Nastawienie na zysk może osłabiać nasze myślenie. Gdy narasta konsumeryzm, dobrze by było mieć w sobie czujnik uruchamiający się, kiedy świat mnie ogłupia, a pośrednio – osamotnia.

 

Jest w tym chyba jakiś paradoks, że im trudniejsze czasy, tym mniej jesteśmy samotni. Nawet w pandemii, mimo izolacji, czuć było wspólnotowość, ludzie do siebie dzwonili; w pierwszych tygodniach eskalacji wojny w Ukrainie – to samo, wielki wspólny wysiłek. Ale kiedy największy strach mija, znowu stado się rozprasza.

 

Pamiętam te dni, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie: w Krakowie na parkingu przy Hali Wisły gromadzono towary potrzebne Ukraińcom. To było coś tak pięknego. Pamiętam swoje wzruszenie i ludzi, którzy tam przychodzili i coś przynosili. Organizatorzy nie byli sobie w stanie poradzić z tym wszystkim: jedzeniem, ubraniami, sprzętem, czym­kolwiek, co wyrażało i tworzyło tę braterską i siostrzaną więź. To wspomnienie, które dzisiaj nieco zbladło, bo tragedia Ukrainców powszednieje. Można powiedzieć, że gdy myś­limy o tym, co nazwałbym narodową empatią, nie jest tak źle z naszą społecznością. Ale zgadzam się, że jednoczy nas zagrożenie zewnętrzne. Jeżeli jesteśmy rozproszeni, a z zewnątrz nadbiegają wrogie pomruki, będziemy się do siebie zbliżać, żeby było raźniej, cieplej, bezpieczniej. I to może być dobrą ilustracją kwestii samotności – jak jest groźnie, robimy wiele, żeby nie być samotnymi, potrzebujemy blis­kości i jesteśmy gotowi współpracować ze sobą. Nie przypadkiem sieć społeczna uważana jest za jeden z najważniejszych czynników zdrowia. I proszę zauważyć, słowo „sieć” też brzmi dwuznacznie: czy nas złapano w sieć, czy może żyjemy w sieci połączeń? W każdym razie chodzi o pewien rodzaj wspólnoty, współpracy, współ-bycia. To „współ-” jest tutaj rdzeniem naszej niesamotności.

 

„Współ-” oznacza stado. Może zatem samotność jest produktem ewolucji i dalej – cywilizacji? W społeczeństwie zbieracko-łowieckim nie przetrwalibyśmy sami. Teraz, z odpowiednimi pieniędzmi – owszem. Wszystko da się załatwić z domu, bez spoglądania drugiemu człowiekowi w oczy. Może samotność jest też wynikiem kultury promującej indy­widualizm?

 

Właśnie, tego słowa chciałbym tu użyć. Indywidualizm, pojedynczość, też ma swoją wartość. Bo pojedynczość może oznaczać dojrzałą granicę między „ja” a resztą świata, może oznaczać samoświadomość, budowanie siebie od środka, budowanie swojej siły. Czy to miałoby oznaczać samo­wystarczalność? I wtedy idea samowystarczalności zakładałaby, że nie martwię się samotnością. Ale wcześniej czy później obok tego „ja” potrzebne jest także „my”. Wierzę, że tak jak konieczna jest równowaga między miłością a wolnością, tak użyteczna, sensowna i dobra może być równowaga między „ja” a „my”. Ta relacja dotyczy zarówno zakochanej pary, jak i związku między „ja” a resztą świata. Bycie tylko w „my” zagraża naszej indywidualnej tożsamości. Bycie tylko w „ja” może nas sprowadzić do egotyzmu, z którego niedaleko jest do cierpienia. Najcenniejsze byłoby łączyć ze sobą te dwie nuty.

 

Czy samotność ma płeć? Częściej dziś dotyka kobiety czy mężczyzn?

 

Domyślałbym się, że wbrew polskiej gramatyce łatwiej o niesamotność kobietom, dlatego że kobiety mają i kulturowo, i hormonalnie gotowość do bycia „z”, do otwarcia emocjonalnego. Mają więcej hormonu odpowiedzialnego za empatię, więcej zgody kulturowej na otwartość emocjonalną i uczuciową. W tym sensie kobiecie łatwiej o to, co jest częścią niesamotności, a więc o komunikację uczuciową i zaciekawienie drugą osobą. A wraz ze schyłkiem patriarchatu w naszej kulturze mężczyzna znajduje się w dodatkowych tarapatach, bo wbrew temu, czego oczekują od niego przodkowie i praprzodkowie, ma zrezygnować z władztwa. Radzi sobie z tym na różne sposoby. Jedni godzą się na detronizację, inni będą się szamotać i te zmiany agresywnie oprotestowywać. Pamiętam, jak wiele lat temu w czasie terapii małżeńskiej pewien mężczyzna powiedział do swojej partnerki: „A wszystko było tak dobrze, aż sobie wymyśliłaś, że wrócisz do pracy”. Niektórym mężczyznom trudno zrezygnować z tego, co jest zapisane w historii męskiego rodu. I hormonalne, i kulturowe okoliczności sprawiają, że im nie tylko bardziej grozi samotność, ale też trudniej im będzie z tą samotnością sobie poradzić, czy to przy pomocy przyjaciół, czy za pomocą terapii. Bo facetom nie wypada się zgłaszać na terapię. Facet ma być silny i zaradny.

 

Mam nadzieję, że teraz już mężczyzna nie powie, że było dobrze, bo kobieta siedziała w domu i nie chodziła do pracy.

 

Zmienia się rzeczywistość i to jest bardzo szybka zmiana. Dzięki temu, że pracuję już dość długo w tym zawodzie, jestem świadkiem i uczestnikiem tego zakrętu kulturowego. Rozumiem kobiety, które domagają się, żeby zmiany następowały jeszcze szybciej, bo przemoc kulturowa ciągle trwa. A niektóre wzorce reagowania nadal obowiązują: gdy mężczyzna jest samotny, idzie na piwo albo na wódkę; trudno sobie wyobrazić, że kobieta zachowa się podobnie. Jednak postęp dotyczący wyrównywania szans naprawdę się dzieje. A w dodatku nie wykluczam, że te moje wyobrażenia są już nieaktualne, być może czasy ponowoczesne, w których żyjemy, już te genderowe różnice pozacierały.

 

Ona będzie piła tak, żeby nikt nie widział, po cichu, w samotności.

 

A więc wzorzec kulturowy ma jednak swoją moc. Ale na tak rozumianą samotność istnieją środki zaradcze. Ludzie się grupują: czy to będzie grupa płaskoziemców, udających, że wierzą w to, co mówią, czy kibiców zakochanych w swojej drużynie, czy kobiet, które dzielą się ze sobą uciążliwością patriarchatu. Jednym słowem – bycie w grupie jako pomysł na wytrzymanie samotności często okazuje się skuteczne.

 

Pytanie tylko, czy jeżeli będę w grupie płaskoziemców, to da mi ona ochronę przed samotnością.

 

Oglądałem kiedyś film dokumentalny o płasko­ziemcach. Oni de facto zdają sobie sprawę, że żyją w absurdzie, ale bardzo im się przydaje, że są w grupie. Reszta świata nas nie rozumie, reszta świata ogłupiała z tą kulistością Ziemi, natomiast my trzymamy się razem. W tym sensie moc grupy jest nie do przecenienia.

 

Powiedzieliśmy o rodzaju samotności, który jest dla nas dobry, o byciu samemu ze sobą, o możliwości twórczego działania. Pamiętam, że niejeden raz marzyłam, żeby zostawić dzieci na dobę i być gdzieś sama przez dwadzieścia cztery godziny. A kiedy samotność nam nie służy? Kiedy jest zagrażająca?

 

Samotność jako oddech jest potrzebna. Oddech, który potem pozwoli wrócić do bycia „z”. Jeżeli zdejmiemy ze słowa „samotność” negatywną konotację, zdekonstruujemy je i zobaczymy zalety bycia ze sobą i zalety bycia z innymi. Chodzi o to, o czym już mówiliśmy: o budowanie równowagi między „ja” i „my” albo, jak u Martina Bubera, dbanie o relację „ja–ty”. Wierzę, że namysł nad tym, kiedy, w jakich okolicznościach i dlaczego samotność mi doskwiera, a kiedy mi pomaga, jest rozwojowo użyteczny. Wtedy nie musimy się bać samotności, ale powinniśmy ją obserwować. Gdy zobaczymy, że nam kogoś lub czegoś brakuje, nie dajmy się zanurzyć w smutku samotności, tylko zróbmy coś dla siebie.

 

Co to znaczy: zróbmy coś dla siebie?

 

Sprawdźmy, co dodałoby nam energii. Jednemu pomoże pójś­cie z kimś gdzieś, drugiemu pójście w namysł metafizyczny, jeszcze innemu – sięgnięcie po poezję. Istnieje olbrzymie spektrum możliwości i każdy powinien mieć rozeznanie, co pozytywnie na niego wpływa. To jest potrzebne. Każdy mógłby mieć w sobie wewnętrznego przyjaciela, który o niego zadba. Warto więc sprawdzić, czy nasze wewnętrzne „ja” jest dla nas życzliwe i czy umie dodać nam otuchy. Wtedy samotność będzie nie tylko monitorowana, ale także osłabiana.

 

Zatem plastrem na samotność będzie nie tyle drugi człowiek, ile samoświadomość.

 

Tak. Wierzę, że dobrze jest znać samego siebie i być dla siebie aktywnie życzliwym. Co nie oznacza, że należy się zamykać na resztę świata.

 

Rozmowę przeprowadziła Monika Szubrycht

 

 

Prof. dr hab. nauk med. Bogdan de Barbaro – psychiatra, psycho­terapeuta, emerytowany profesor zwyczajny Uniwersytetu Jagiellońskiego. W latach 1993–2016 kierownik Zakładu Terapii Rodzin Katedry Psychiatrii UJ.  W latach 2016–2019 kierownik Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum. Obecnie współpracuje z Fundacją Rozwoju Terapii Rodzin „Na Szlaku” w Krakowie.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © by Agnieszka Łopatowska, 2024

Copyright © by Monika Szubrycht, 2024

 

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: © Andrzej Komendziński

 

Redakcja: CHAT BLANC Anna Poinc-Chrabąszcz

Korekta: CHAT BLANC Anna Poinc-Chrabąszcz

Skład i łamanie: CHAT BLANC Anna Poinc-Chrabąszcz

Redaktor prowadząca: Małgorzata Ochab

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-703-6

 

 

Grupa Wydawnictwo Filia Sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA NA FAKTACH