Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
120 osób interesuje się tą książką
Gdy zostaną ci odebrane godność, pewność siebie i kobiecość, jedyne, co możesz zrobić, to uczyć się żyć od nowa.
Savannah Miller doświadczyła koszmaru, którego skutki próbuje uleczyć każdego dnia. Napięta relacja z ojcem – trenerem, który przy każdej możliwej okazji namawia ją na powrót do wcześniejszego trybu życia – nie sprzyja poprawie jej stanu.
Gdy w najmniej spodziewanym momencie samochód Savannah odmawia posłuszeństwa, dziewczyna poznaje Huntera. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuje, że jest gotowa wyjść ze swojej skorupy i zaryzykować. Hunter Evans wydaje się wymarzonym materiałem na partnera: troskliwym, czułym, pozwalającym na to, by ich znajomość rozwijała się w odpowiednim tempie. Jednak w życiu nic nie bywa idealne, a każdy jest obciążony bagażem doświadczeń, które go kształtują. Otwarcie pokiereszowanego serca na tego mężczyznę może być najlepszym, co kiedykolwiek spotkało Savannah, ale ryzyko otrzymania kolejnej bolesnej lekcji wydaje się równie prawdopodobne, co szansa na szczęśliwe zakończenie.
Czy ta relacja pozwoli jej na odnalezienie siebie?
Czy warto się odsłonić i ponownie zaufać?
I najważniejsze: Czy można kochać tak mocno, by wybaczyć błędy?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Natalia K. Palonek
Copyright © for this edition by Wydawnictwo KDW
Redakcja:
Agata Bogusławska
Korekta:
Joanna Błakita
Korekta po składzie:
Alicja Szalska-Radomska | Studio Ale buk!
Skład i korekta techniczna:
Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!
Ilustracja na okładce:
Karolina Margiel
Projekt okładki, oprawa graficzna:
Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik
ISBN: 978-83-975092-3-8
Wydanie I
Kontakt: [email protected]
IG: https://instagram.com/wydawnictwo_kdw/
FB: www.facebook.com/WydawnictwoKDW
www.wydawnictwokdw.com
Powieść porusza trudne tematy, takie jak życie z nerwicą lękową, gwałt i aborcja oraz inne doświadczenia traumatyczne, które mogą wywołać w czytelniku silne emocje.
Zanim sięgniesz po tę lekturę, przemyśl to rozważnie i zadbaj przede wszystkim o swój dobrostan psychiczny.
Moje luźno spięte włosy bujały się w rytm muzyki, gdy tańczyłam przed lustrem, czekając, aż maseczka na twarzy wyschnie. Był co prawda piątek i powinnam się szykować na imprezę, ale wybrałam wieczór przed telewizorem. Zwłaszcza w taką noc jak ta, gdy to ja rządziłam w domu, bo wszyscy inni wyszli. Mogłam się wtedy poczuć w stu procentach sobą i odpocząć od rutyny tygodnia. Takie chwile były dla mnie bezcenne.
Wybiegłam z łazienki i wskoczyłam na łóżko, po czym opadłam na kolana i udawałam, że szarpię niewidzialne struny w takt gitarowej solówki w piosence zespołu punkrockowego. Gdy dźwięk budzika oznajmił, że czas się pozbyć maseczki, zeskoczyłam z materaca. Wciąż poruszałam się, jakbym była na koncercie, chociaż po spontanicznych ruchach moich rąk nie dałoby się odgadnąć, do jakiej właściwie muzyki tańczę. Zresztą kogo by to obchodziło. Liczyło się tylko to, że ja, Savannah Miller, zaraz włączę ulubiony film i usiądę na kanapie z gigantyczną miską popcornu, który – jeśli będę miała ochotę – poleję karmelem. Nikt mnie przed tym nie powstrzyma, nikt nie policzy dodatkowych kalorii, ponieważ i tak spalę je w wodzie na najbliższym treningu. Nikt, a zwłaszcza trener mieszkający ze mną pod jednym dachem.
Zmyłam maseczkę, a gdy ponownie spojrzałam na siebie w lustrze, szczęście na chwilę gdzieś uciekło. Co prawda luźny podkoszulek maskował moje dobrze umięśnione ciało, ale czasem, kiedy patrzyłam na swoje uda, teraz odsłonięte, nie czułam się kobieco. Pociągnęłam w dół materiał dopasowanych bokserek.
Nie będę się zadręczać, tak długo czekałam na wolną chatę.
W trakcie zbiegania po schodach minęłam ścianę obwieszoną dyplomami i medalami, które zdobyłam. Ścianę chwały – jak zazwyczaj określał to mój trener, gdy patrzył na nią dumnie przy niedzielnym rodzinnym śniadaniu. Dla mnie te pamiątki stanowiły nagrodę za cierpliwość, nieugiętość, ambicję, samozaparcie oraz poświęcenie, których nikt z mojego otoczenia nie rozumiał. A to swego rodzaju wybór: mogłam imprezować jak rówieśnicy albo w tym czasie iść na kolejny trening w wodzie. Dlatego ten wolny piątkowy wieczór celebrowałam, jakbym się właśnie szykowała na imprezę życia.
W kuchni wstawiłam popcorn do mikrofali. Spojrzałam na gazowany napój stojący za rolką ręcznika papierowego i nalałam sobie największą szklankę.
Sezon pływacki już prawie za mną. Zostały tylko jedne zawody, jeden wyścig. Jeśli mi się poszczęści i ponownie zajmę miejsce na podium, ojciec znów zacznie traktować mnie jak córkę, a nie „wodną” maszynę.
Stefanowi Millerowi rozdzielenie funkcji trenera i ojca przychodziło z ogromnym trudem, zwłaszcza w trakcie sezonu. Nie potrafił wtedy odpuścić, był bezwzględny, ale to przekładało się na moje świetne wyniki i myśli o profesjonalnej karierze pływaczki w przyszłości.
Gdy mikrofala zapiszczała, przesypałam popcorn do miski i z całym arsenałem pyszności skierowałam się do swojego pokoju. Zaległam wygodnie na ogromnych poduchach, naczynie z prażoną kukurydzą postawiłam między nogami, a napój obok siebie. Nim włączyłam film, odpisałam chłopakowi na wiadomość, po czym wyciszyłam telefon. To mój wieczór, nie chciałam, by cokolwiek mnie rozpraszało.
Seans się rozpoczął i w końcu nadszedł czas relaksu. Szkoda tylko, że zmęczenie pokrzyżowało te plany. Powieki mi opadły, i to w trakcie najciekawszej sceny.
W moim śnie właśnie spadałam. Otworzyłam oczy i poderwałam się do siadu. Trąciłam przy tym szklankę z napojem, który momentalnie wsiąkł w narzutę. Zignorowałam to, wsparłam się na łokciach oraz próbowałam uspokoić galopujące serce. W tym momencie wydawało mi się, że coś usłyszałam, jakiś nieokreślony dźwięk.
Przesunęłam się na brzeg łóżka i jeszcze bardziej nadstawiłam uszu, bo odgłos mnie zaniepokoił. Raczej mało prawdopodobne, że rodzice wrócili wcześniej z corocznego balu dobroczyńców – zawsze wychodzili ostatni z tego rodzaju wydarzeń.
Odruchowo spojrzałam na ekran telefonu, który pokazywał kilka minut po dwudziestej trzeciej. Telewizor najwidoczniej wyłączył się sam, gdy film dobiegł końca jakąś godzinę wcześniej.
Zastanawiałam się, czy zamknęłam dom, nie byłam tego pewna.
Znów coś zaskrzypiało.
Przełknęłam ślinę, chociaż przyszło mi to z trudem. Ogarnęło mnie złe przeczucie. Na palcach podeszłam do drzwi pokoju. Zamierzałam je zamknąć i po cichu zawiadomić policję o możliwym włamaniu. Dotarłam do nich, ale w momencie kiedy już prawie zetknęły się z futryną, ktoś zablokował je stopą. Od razu zaczęłam pchać mocniej (tak działał instynkt), jednak postać po drugiej stronie okazała się silniejsza. Bez trudu odepchnęła drzwi i wdarła się do środka.
Zostałam momentalnie obezwładniona. Czułam, jak nadgarstki palą z bólu, gdy nieznajomy mocno za nie szarpnął. Stałam twarzą w twarz z włamywaczem, a każdy mięsień w ciele miałam napięty do granic możliwości. Paraliżował mnie strach, jednak dopiero gdy zakryto mi usta, zaczęłam się obawiać najgorszego.
Noc pozwoliła włamywaczowi pozostać w cieniu, dodatkowo jego twarz zasłaniała czarna kominiarka. Widziałam tylko oczy, których źrenice wyglądały na niepokojąco duże, zwłaszcza gdy padał na nie blask księżyca. Sposób, w jaki włamywacz mi się przyglądał, miał w sobie coś zatrważającego, to nie było spojrzenie osoby przyjaźnie nastawionej. Obserwowałam, jak sunie wzrokiem po moim ciele, a w myślach błagałam, bym się myliła co do jego następnych ruchów.
Pchnął mnie w kierunku łóżka i zmusił, żebym usiadła na brzegu. Sam rozsiadł się okrakiem na moich kolanach; jedną dłonią ciągle zasłaniał mi usta, a drugą ściskał mój nadgarstek.
Na tyle, na ile to możliwe, rozejrzałam się za czymś do samoobrony. Niestety miską z popcornem nie dałabym rady go znokautować.
Napastnik zbliżył twarz do mojego ucha i niskim, zachrypniętym głosem przemówił:
– Nie sprawiaj problemów, a może wtedy wyjdziesz z tego cało.
Jeśli wcześniej czułam paraliżujący strach, to teraz zamarłam.
Włamywacz na krótką chwilę uwolnił mój nadgarstek i wyciągnął scyzoryk, z którego wysunęło się długie, lśniące ostrze. Przez ciało przeszedł mi dreszcz. Instynkt podpowiadał walkę, lecz umysł kazał zachować spokój. Mężczyzna odłożył przedmiot na szafkę nocną, po czym przysunął palec do swoich zasłoniętych materiałem warg. Szybkim ruchem ponownie złapał moje ręce i przeniósł mi je nad głowę, tym gestem sprawił, że musiałam się położyć. Do bluzy miał przyklejony kawałek taśmy, który teraz oderwał i umieścił mi na ustach, a nadgarstki spiął plastikową opaską zaciskową. Zupełnie jakby zaplanował cały przebieg wydarzeń.
– Nie drżyj tak, to mnie dodatkowo podnieca – szepnął, patrzył przy tym na moje piersi.
Chociaż nie widziałam jego twarzy, mogłabym przysiąc, że się uśmiechał. Sięgnął po ostry przedmiot i chwyciwszy podkoszulek, przeciął go od dołu. Miałam łzy w oczach, nagle moje ciało zostało bezprawnie odsłonięte przed jakimś zwyrolem. Szarpnęłam się i zamachnęłam spiętymi rękami, by uderzyć napastnika, lecz on natychmiast zablokował ten ruch. Tym razem bez delikatności przycisnął je do materaca, a drugą dłonią przysunął mi ostrze do gardła. Poczułam zimny dotyk metalu, który kaleczył skórę ostrą końcówką za każdym razem, gdy brałam głębszy wdech.
– Spróbuj tego jeszcze raz, a skończysz w trumnie. Pozwól się zerżnąć.
„Pozwól się zerżnąć”. W ten sposób chyba sam siebie usprawiedliwiał, jakby faktycznie liczył, że wyrażę zgodę.
Czułam, że zaczyna brakować mi tchu. Automatycznie zacisnęłam uda. Łzy spływały już strumieniami po policzkach, a moje ciało zrywało się przy każdym dotyku oślizgłych palców. W duchu błagałam, by trwało to krótko, aby gwałciciel zrobił, co ma zrobić, i wyszedł. Chciałam, żeby ten koszmar dobiegł końca, a wydawało się, że będzie trwać wieki.
Bez mojej zgody, z użyciem siły, mężczyzna rozsunął mi nogi. Widziałam, jak szybko łapie za klamrę paska i spuszcza spodnie, a następnie poczułam, jak bez ostrzeżenia się we mnie wbija. W tej chwili nie byłam już osobą, stałam się przedmiotem. Bólu, którego doświadczałam, nie potrafiłam ubrać w słowa – i nie chodziło tylko o ból fizyczny, bo ten został skutecznie zagłuszony przez umysł. Mimo że akt nie zajął długo, rana tworząca się właśnie na duszy i ciele będzie się goić prawdopodobnie przez lata.
Oprawca już kończył, jego okropne dyszenie sugerowało, że znajduje się teraz w fantastycznym miejscu.
– Nie mogę tego znaleźć… – Kolejny zamaskowany mężczyzna wszedł do pomieszczenia. W pierwszej chwili wydał się przerażony lub zdezorientowany widokiem, który zastał.
Gwałciciel właśnie finiszował. Poczułam rozlewające się między udami ciepło, a wraz z nim obrzydzenie. Sekundę później praktycznie osunął się na moje nogi.
Ten stojący w drzwiach wreszcie się ruszył.
– Co, do cholery?! Tego nie było w planie! – Chwycił kolegę za bluzę i uniósł, po czym przyszpilił do ściany.
Wyglądało, jakby na chwilę zapomniał, że właśnie dokonuje włamania, a ja poczułam nadzieję, iż kogoś zaniepokoi donośnym okrzykiem.
– Uspokój się, to nic takiego. Spadamy. – Pierwszy z mężczyzn odepchnął towarzysza jak gdyby nigdy nic. Wciągnął spodnie, zabrał scyzoryk i ruszył do wyjścia. – Miło było poznać. – W drzwiach posłał mi całusa. I zniknął. Tak po prostu…
Drugi mężczyzna również na mnie spojrzał. Nie wiedzieć czemu, postanowił zasłonić moje ciało rozdartą koszulką.
– Przepraszam, dom miał być pusty.
Mówił miękko, chyba zdawał sobie sprawę, że to, co się wydarzyło, nie było właściwe. Wyciągnął z kieszeni nóż i przeciął plastik spinający moje nadgarstki. Ponownie mi się przyjrzał. Z jego oczu biło niezrozumiane dla mnie współczucie, jak gdyby wiedział, że bardzo długo nie zapomnę tej nocy. Mocno zacisnęłam powieki, w obawie przed kolejnym oprawcą. Drżałam, wstrząsana traumą tego wydarzenia.
Włamywacz zdecydował się szybko wyjść z pokoju. Słyszałam, jak zbiega po schodach. Otworzyłam oczy. Marzyłam, żeby to wszystko było złym snem, z którego za chwilę się wybudzę. Nic jednak na to nie wskazywało. Całkowicie zdruzgotana, mogłam jedynie przeraźliwie szlochać. Gdy wreszcie odkleiłam taśmę od ust, doczołgałam się do telefonu i trzęsącymi dłońmi wybrałam numer swojego chłopaka.
Cały czas czułam nieustępliwy ból w podbrzuszu.
Ostatnie kilka metrów, dasz radę.
To zawsze walka z samą sobą. Pojawia się zwątpienie, czy wystarczająco zmotywuję ciało, by posłuchało umysłu i dotarło do mety. Wciąż biegłam po betonowej dróżce. Odniosłam wrażenie, że nogi poruszały się same, chociaż ja pragnęłam się zatrzymać i odpocząć. Finisz był niedaleko.
Gdy dotarłam do punktu, w którym ustaliłam sobie umowną metę, kliknęłam stoper, by zatrzymać czas. Oparłam się dłońmi o kolana i zgięta wpół miarowo wdychałam oraz wydychałam powietrze, normując w ten sposób oddech. Zerknęłam na zegarek i poczułam niesmak. Wciąż brakowało mi kilku sekund do pobicia rekordu ustanowionego kilka lat temu.
Przeciągnęłam się i przez chwilę patrzyłam w niebo – tego dnia zasnuły je chmury. Wyciągnęłam z ucha bezprzewodową słuchawkę, w której wciąż brzmiała muzyka.
Trzask łamiącego się patyka sprawił, że przywitałam znajome uczucie strachu. Dłoń automatycznie zsunęłam na biodro, do saszetki, gdzie od jakiegoś czasu oprócz kluczy do samochodu nosiłam również gaz pieprzowy.
Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, że to tylko kruk chodzący po ziemi. Rozejrzałam się. Był sobotni poranek, więc może dlatego park wciąż świecił pustkami. W weekend nikt nie wstawał dobrowolnie przed dziesiątą.
Od kiedy porzuciłam pływanie, jogging stał się moim sportem numer jeden. Co prawda ta dyscyplina też w pewien sposób mnie ograniczała, lecz nie przez sam proces. Od momentu gwałtu unikałam sytuacji, które mogłyby zostać odebrane jako prowokacja. Bieganie wczesnymi porankami lub późnymi wieczorami zaliczało się w mojej głowie do właśnie takich, dlatego robiłam to o innych porach.
Rok po incydencie, gdy dzięki terapii stawiałam pierwsze kroki, postanowiłam się zapisać na kurs samoobrony, jednak strach i tak rządził moim życiem. Teoretycznie czułam się przygotowana na chwilę, gdyby ktoś mnie zaczepił i chciał wykorzystać, ale w dużej mierze wszystko zależało od okoliczności, a ostrożności nigdy nie za wiele. Gaz w saszetce był czymś w rodzaju amuletu – mając go przy sobie, czułam się nieco lepiej.
Dotarłam do zaparkowanego samochodu, wsiadłam za kierownicę i wcisnęłam przycisk włączający silnik. Niestety auto nie zareagowało.
– Co jest? – wymamrotałam, ponownie naciskając guzik. – Jeśli to druga awaria akumulatora w tym roku, ja zbankrutuję, a ciebie wystawię na sprzedaż! – zagroziłam pojazdowi, jak gdyby ten miał się przestraszyć i uruchomić.
On pozostawał jednak obojętny na moją złość. Uderzyłam plecami w fotel i wyciągnęłam telefon przyczepiony do ramienia, aby poszukać mechaników w okolicy. Co prawda mogłabym zadzwonić do ojca, mieszkał dwadzieścia mil od tego parku, ale nie chciałam przez całą drogę powrotną słuchać narzekania, jak to zmarnowałam taki talent i wolałam bieganie zamiast pływania. Wybrałam pierwszy lepszy numer, który się wyświetlił, przekazałam potrzebne dane i czekałam na wybawienie. Laweta będzie trochę kosztować, lecz w tej chwili wolałam zapłacić, niż być narażona na utyskiwania ojca namawiającego mnie na powrót do wody.
Po dwudziestu minutach zaczęłam już nieco marznąć, ale wtedy pojazd z logo warsztatu samochodowego na drzwiach w końcu się pojawił. Zza kierownicy wyskoczył młody mężczyzna we flanelowej koszuli. Nie wyglądał na kogoś, kto całe dnie siedzi w brudnym garażu, dłubiąc przy samochodach. Nie żebym oczekiwała, że przyjedzie tutaj osmolony albo ubabrany na twarzy. Chyba po prostu niezbyt czysty mechanik wydałby mi się nieco bardziej przekonujący w kwestii posiadanych umiejętności.
Wysiadłam z auta i oparłam się o nie. Uświadomiłam sobie, że nie wyglądam teraz na zbytnio zadbaną. Miałam wysoko spięte włosy, na głowie opaskę chroniącą uszy przed zimnem, a na twarzy ani grama makijażu. Chłopak zmierzający w moim kierunku był za to całkiem przystojny, ciemne potargane włosy dodawały mu uroku. Zanim podszedł, zdążył mnie już dobrze zlustrować brązowymi oczami. Gdy się zbliżył, w moje nozdrza uderzyła woń przyjemnych perfum.
– Fajny wóz, tylko szkoda, że taki awaryjny – zaczął, patrząc na elektryczny pojazd za mną. – W warsztacie stoją mi już takie dwa – zażartował. – Przepraszam, gdzie moje maniery. Hunter Evans. – Wyciągnął dłoń.
– Savannah – przywitałam się, a on na chwilę zamarł, jakby czekał, aż podam nazwisko, czego postanowiłam nie robić. Muszę przestać traktować każdego jak potencjalne zagrożenie, przypomniałam sobie lekcję z terapii. – Savannah Miller – dodałam. Brawo, znów wprowadziłaś kogoś w zakłopotanie.
– Mogę sprawdzić? – Wskazał palcem drzwi samochodu.
– Droga wolna.
Patrzyłam, jak chłopak wsiada do auta, i nie wiedzieć czemu, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Pierwszy raz od jakiegoś czasu. Zamiast uważnie notować, czy młody mechanik zaraz nie naciągnie mnie na kasę, obserwowałam jego profil i zgrabny nos, którego w duchu mu nawet pozazdrościłam. Było to dziwne uczucie, takie obce, wyparte przez smutne wydarzenie. W moim życiu tak bardzo brakowało rozrywki, że właśnie poczułam fascynację obcym mężczyzną. Wydało mi się to trochę żałosne i śmieszne jednocześnie.
– Nie ruszy, muszę zabrać go do warsztatu, tam przeprowadzę pełną diagnostykę – stwierdził, patrząc na deskę rozdzielczą i pukając w nią palcem. – Podrzucić cię gdzieś po drodze?
W głowie rozbłysła ostrzegawcza lampka sugerująca potencjalne zagrożenie. Ale przecież miałam przy sobie gaz, a podróż z nieznajomym na pewno okaże się przyjemniejsza niż ta z ojcem. Poza tym, do jasnej ciasnej, to tylko usługa, za którą przecież płacę.
– Jak długo potrwa naprawa?
– To zależy, czy padł akumulator, czy chodzi o coś bardziej inwazyjnego. Dowiem się w warsztacie. Wsiadaj do mojego auta, zaraz wciągnę twojego złomka na lawetę.
Żartowniś. Pociągnęłam za klamkę drzwi z przyklejonym logo firmy i nazwiskiem, które wymienił. Zastanawiałam się, czy to firma jego ojca. Mógł być maksymalnie ciut starszy ode mnie. Trochę za wcześnie na dobrze prosperujący biznes, wywnioskowałam po wieku mechanika i czystych ubraniach.
Mężczyzna podszedł do lawety i ustawił ją tak, by hakiem łatwo podciągnąć mój wóz i wepchnąć go na szyny.
Przez cały proces bacznie obserwowałam Evansa i musiałam przyznać, że całkiem zwinnie mu to poszło. Gdy samochód stał już na lawecie, wyjechaliśmy na główną drogę.
– Gdzie cię odstawić?
Podrzucić, odstawić, może jeszcze zaparkować? Jak przedmiot. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo brzmiało to tak, jakby Hunter rozmawiał z samochodem, a nie kobietą.
– Cały czas prosto, będę cię kierować.
Ukradkiem zerkałam na chłopaka. Mimo że siedzieliśmy od siebie w pewnej odległości, nie mogłam się powstrzymać, by tego nie robić. Tak dawno nie byłam sam na sam z mężczyzną, że trochę głupiałam w tej sytuacji.
Gdy skierował na mnie wzrok, spuściłam głowę niczym nastolatka.
– Możesz zapytać, nie gryzę – zagaił, a w jego głosie usłyszałam rozbawienie. – Rozważę randkę, nie ma problemu.
– Pewny siebie – prychnęłam i tym razem nie umknęłam spojrzeniem. – Wybacz bezpośredniość, ale nie wyglądasz jak typowy mechanik.
– Bo nim nie jestem.
– Świetna odpowiedź – zakpiłam.
– Miałem na myśli to, że jestem właścicielem firmy. Sezon wymiany opon przed nami, a pracownicy chcieli mieć wolną sobotę. Nie spodziewałem się dziś nowych zleceń, ale zadzwoniła pewna pani z nutką desperacji w głosie. – Puścił do mnie oczko.
– Na skrzyżowaniu w prawo.
– Teraz moja kolej na pytanie. Zawodowa biegaczka? Wybacz bezpośredniość, ale masz raczej sportową figurę.
– Czyli nogi umięśnione jak u konia. – Parsknęłam śmiechem. – Była pływaczka, bieganie to teraz raczej dodatek do codzienności. Kiedy założyłeś firmę?
– Trzy lata temu. Dlaczego była pływaczka? – Ponownie na mnie spojrzał.
Mogłam się pokusić o stwierdzenie, że w jego brązowych oczach ujrzałam ciekawość. Emanował ciepłem. Czymś, co sprawiało, że byłam gotowa nagiąć swoje żelazne zasady, przełamać lody i zaufać temu mężczyźnie. Podobno oczy odzwierciedlają duszę, co nie?
– Zatrzymaj się – rozkazałam. – Na to pytanie odpowiem innym razem, to mój przystanek.
– Zaintrygowałaś mnie, Savannah Miller. Jak samochód będzie gotowy, dam znać na numer, z którego dzwoniłaś.
– Mam nadzieję, że to szybko nastąpi. – Posłałam mu uśmiech i wysiadłam.
Poczekałam, aż odjedzie. Do celu miałam jeszcze dwie ulice, ale nie chciałam, by Hunter poznał adres mojego rodzinnego domu. Kolejna zasada bezpieczeństwa, którą sobie wymyśliłam i stosowałam bardzo długo. Może dlatego od czterech lat z nikim się nie spotykałam.
Nie planowałam tej wizyty, ale skoro wóz mógł zostać naprawiony nawet tego samego dnia, uznałam, że lepiej będzie poczekać u rodziców. Poniekąd liczyłam, że uniknę spotkania z mniej lubianym z nich. Skrzyżowałam dwa palce, aby miał teraz trening, był na zakupach lub robił cokolwiek poza domem.
Pociągnęłam za klamkę drzwi wejściowych. Niezbyt mnie zdziwiło, że okazały się otwarte. Bezpieczna dzielnica, przyjaźni sąsiedzi, zadbana okolica.
Jednak pięć lat temu ktoś wtargnął do naszej posiadłości i odebrał mi pewność siebie, kobiecość, cząstkę duszy oraz sprawił, że już na zawsze stałam się lękliwa i przerażona. Teraz wiecznie oglądam się przez ramię.
Nim weszłam, spojrzałam w kamerę, którą rodzice zainstalowali po tym przykrym incydencie, i tylko z dezaprobatą pokręciłam głową.
Od progu uderzył mnie smakowity zapach – pewnie mama robiła cynamonowe ślimaczki.
Lynette Miller była typową gospodynią kochającą swój dom oraz sąsiadów. Należała chyba do wszelakich możliwych ugrupowań osiedlowych oraz klubów książki. Po prostu uwielbiała towarzystwo, a towarzystwo uwielbiało ją. Zawsze podziwiałam matkę za to, jak potrafiła się adaptować do nowego otoczenia i sytuacji życiowych. Po części nawet jej tego zazdrościłam.
Stanęłam w progu kuchni i przez chwilę podziwiałam zajętą rodzicielkę, aż zostałam przez nią zauważona. Drgnęła zaskoczona.
– Ależ mnie wystraszyłaś. – Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej.
Wzruszyłam tylko ramionami. Miałam ochotę powiedzieć, że drzwi były otwarte, ale przecież nie zacznę pouczać dorosłych ludzi na temat bezpieczeństwa. Tak to już jest: zachodzi coś złego, człowiek na chwilę staje się przewrażliwiony, jednak strach szybko mija, a złe rzeczy idą wtedy w niepamięć. Nie winiłam za to rodziców, tak zwyczajnie działał ludzki mózg. Lecz nie mój. Mój postanowił osiągnąć maksymalne wyczulenie na wszelkie gesty i zawsze pozostawać w trybie wypatrywania potencjalnego zagrożenia.
– Nie spodziewałam się ciebie. – Mama odruchowo wytarła dłonie w fartuch. – Napijesz się czegoś?
Nim zdążyłam odpowiedzieć, włączyła ekspres.
– Samochód kolejny raz zaprotestował. – Zdjęłam odzież wierzchnią i powiesiłam na oparciu krzesła, na którym następnie usiadłam. Na wprost pachnących wypieków. Mniam. – Mogę? Czy to dla gości?
– Strasznie wadliwy ten model. – Matka przesunęła po blacie kubek z czarną kawą. – I jasne, częstuj się.
– Człowiek, którego wezwałam, powiedział, że da znać, czy to poważniejsza usterka, czy znów akumulator.
– Oby nie akumulator.
Mama patrzyła na mnie, jakby lustrowała każdą delikatną zmianę na mojej twarzy. Znałam to spojrzenie.
– Co? – spytałam, marszcząc brwi.
– Nieświadomie się uśmiechnęłaś.
Spuściłam wzrok na parujący kubek. Faktycznie, pozwoliłam sobie na uniesienie kącików ust, i to na wspomnienie przystojnego mężczyzny. Nagle zaczęło mnie zastanawiać, czy on też zainteresował się mną tak jak ja nim, czy po prostu tak długo nie dopuszczałam do siebie nikogo, że nagle mogłam coś mylnie zinterpretować. Nie umiałam tego wyjaśnić, lecz pierwszy raz czułam od kogoś dobrą energię. Chociaż nie znałam Huntera, odniosłam wrażenie, iż mogłabym zdradzić mu kilka ze swoich sekretów.
– Nie zrozum mnie źle, po prostu rzadko widzę u ciebie uśmiech.
– Tata w pracy? – szybko zmieniłam temat.
Ktoś mógłby pomyśleć, że pięć lat to szmat czasu, aby wyprowadzić psychikę na dobre tory i uleczyć rany, ale prawda była taka, że nie ma określonej zasady. Możesz „się naprawić” w rok, możesz w pięć lat, a możesz nie zdołać tego zrobić wcale. W mojej głowie trwała ciągła batalia, chociaż i tak od czasu terapii wiele rzeczy uległo poprawie. Teraz korzystałam z pomocy terapeutki rzadziej.
Wzrokiem powędrowałam na „ściankę chwały”, gdzie prócz dyplomów wisiały również medale. Od jakiegoś czasu, gdy na nie patrzyłam, towarzyszyło mi przykre wspomnienie, jak kilkanaście miesięcy po incydencie ojciec namawiał mnie, bym wróciła do sportu. Kompletnie nie rozumiał, dlaczego porzuciłam coś, co podobno kochałam, i to z dnia na dzień. Żadne argumenty, dlaczego nie chcę już pływać, do niego nie trafiały. W akcie furii zerwałam kilka medali i zaczęłam nimi rzucać, rozbiłam też ramki z dyplomami za miejsca na podium, a przy okazji zdarłam część tapety. Nie umiałam wytłumaczyć, co mną wtedy kierowało, i nie byłam z tego dumna. Po prostu znalazłam sposób, może trochę niekonwencjonalny, na pozbycie się nadmiaru emocji. W tamtym momencie sama siebie nie poznawałam, ale ten akt wandalizmu, epizodu nerwowego lub załamania sprawił, że ojciec na jakiś czas przestał mnie zmuszać do wejścia do wody. Temat jednak powrócił, tata najwidoczniej wyparł smutne wspomnienie i postanowił na nowo mnie maglować, abym w końcu się zgodziła.
– Przygotowuje drużynę do kolejnych zawodów, bo te już w przyszły weekend.
Odniosłam wrażenie, że mama miała na końcu języka: „Powinnaś przyjść, zobaczyć, może zmienisz zdanie”, lecz w przeciwieństwie do ojca wiedziała, gdzie leży granica, której nie powinna przekraczać.
– Jak sobie radzą?
– Ma bardzo mocnych indywidualistów, pracują nad tym, by w sztafecie poszło im jak najlepiej.
Zapadła cisza, obie patrzyłyśmy na dno swoich kubków. Matka zdawała sobie sprawę, że zadałam wcześniejsze pytanie z grzeczności, nie byłam tak naprawdę ciekawa. Postanowiła jednak pociągnąć temat.
– Sav… – W jej oczach dostrzegłam współczucie połączone z litością. – Jest wolny etat w szkole, asystent trenera. Może byś to rozważyła? Tym bardziej że praca w kawiarni miała być tymczasowa.
No tak, wciąż nie mogą się pogodzić z tym, że zmarnowałam talent i możliwość pójścia na dobry uniwersytet.
– Ze znajomościami ojca i twoimi wynikami na pewno przychylnie na ciebie spojrzą, może nawet zarobki dostaniesz ciut lepsze.
– Obiecuję, że to rozważę – skłamałam.
Nie miałam najmniejszej ochoty o tym myśleć, znałam już odpowiedź i brzmiała ona: kategoryczne nie. Od wyprowadzki żyłam w określony sposób. Przetestowałam go. Ten system, który sobie wypracowałam, był bezpieczny. Każda zmiana wiązała się z przebudowaniem go, a po co to komu?
Skosztowałam w końcu cynamonowego rogalika, by dać sobie czas na przemyślenie następnej riposty, bo pewnie zostanę o to zapytana kolejny raz. Mama rozchyliła usta, jakby miała coś powiedzieć, ale właśnie wtedy dzwoniący telefon uratował moje cztery litery.
– Tak? – odebrałam, choć na ekranie dostrzegłam nieznany numer.
– Smacznego. – Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam śmiech. – Z tej strony Hunter Evans, dzwonię w sprawie samochodu, który dziś odholowałem. Mam nadzieję, że wybrałem dobry numer.
– Tak, tak. – Wolną dłonią strzepnęłam z buzi okruszki.
Głos mężczyzny był przyjemny i melodyjny. Zupełnie mnie rozproszył, przez chwilę zamarzyłam nawet o tym, by rozbrzmiewał w moim uchu jak najczęściej.
– Samochód jest gotowy, można go już odebrać.
– Jasne, będę do pół godziny. Czy to znów akumulator?
– Rozładowana bateria, więc tak.
Zdębiałam. Poczułam się jak ostatnia idiotka, że przez moje zaniedbanie auto nie odpaliło.
– Spokojnie, to nie twoja wina, po prostu ktoś użył zamiennika zamiast oryginału. Pociągnęło, ile pociągnęło, a teraz szwankuje.
– W takim razie postanowione: muszę znaleźć kupca na ten samochód.
Złapałam się na tym, że przecież rozmawiam z obcym człowiekiem, którego pewnie guzik to obchodzi. Chyba moja izolacja społeczna zaczynała zbierać pokłosie i traciłam umiejętność komunikacji nawet przez telefon.
– Będę czekać w warsztacie. Adres ten co na stronie. Zgaduję, że mój numer znalazłaś właśnie tam.
– Tak, tak. W takim razie do zobaczenia.
Zakończyłam połączenie i i poczułam przypływ różnych uczuć: od zawstydzenia, przez ciekawość, aż po ekscytację.
– Mamo, masz może podkład i tusz? Mogę pożyczyć? – wypaliłam. – A, jeszcze jedno, podrzucisz mnie do mechanika?
– W łazience. Dobrze… – Nim mama skończyła mówić, wyszłam z kuchni.
Widziałam, że rodzicielka znów mi się przygląda, lecz nie chciałam znać jej myśli. Już i tak wystarczająco dużo współczucia na mnie wylewała.
Zanim dotarłyśmy na miejsce, przejrzałam się w małym lusterku w osłonce przeciwsłonecznej co najmniej trzy razy. Włosy ponownie uczesałam w koński ogon, oprócz fluidu i tuszu użyłam też różu do policzków, a usta pociągnęłam pomadką. Nie miałam zbyt dużo czasu, a nie chciałam też przesadzić. Gdyby Hunter zobaczył mnie teraz w pełnym makijażu, faktycznie mógłby pomyśleć, że to specjalnie dla niego.
Tego poranka poczułam przypływ zupełnie innej energii. Dotychczas byłam jak chmura gradowa, która zazwyczaj czerniała przed każdą możliwą randką – robiłam wszystko, by odtrącić zaloty mężczyzn. Zdawałam sobie sprawę, że przyczyna mojej reakcji jest zakorzeniona w psychice, mimo tego świadomie zamykałam się na nowe doświadczenia z płcią przeciwną, zamiast próbować to przezwyciężyć. A tu nagle przybywa gość we flaneli, a ja dosłownie głupieję. Kąciki moich ust poszły ku górze, gdy GPS pokazał, że docieramy do miejsca docelowego.
– Proszę, przemyśl ofertę tej pracy…
Wiem, wiem, nie możecie dłużej z ojcem patrzeć, jak marnuję sobie życie, dokończyłam w myślach.
– Powiedziałam, że to zrobię.
Posłałam mamie pogodny uśmiech, gdy tylko wcisnęła hamulec.
Może to kupiła.
Jak przy każdym naszym pożegnaniu w jej oczach dostrzegłam troskę o mnie, bo przecież wciąż nie do końca radziłam sobie z demonami przeszłości.
– Pyszne ci te rogale wyszły. – Nachyliłam się, aby cmoknąć ją w policzek, po czym wysiadłam.
Na odchodne jeszcze pomachałam, by dać znać, że wszystko w porządku. Nie chciałam, żeby znów poświęciła całe popołudnie na zamartwianie się moim stanem psychicznym. Zanim ruszyłam do drzwi warsztatu, dotknęłam włosów, tak na wszelki wypadek, by mieć pewność, że pozostają gładko zaczesane. Urzekła mnie ta nieznajoma ekscytacja.
– Savannah.
Odwróciłam się w stronę głosu. Przed wejściem stał mężczyzna, którego spotkałam rano. Właśnie wycierał dłonie w starą, niezbyt czystą szmatę.
Sposób, w jaki mnie przywołał, sprawił, że na karku pojawiła się gęsia skórka. A może chodziło o ton? Ten był po prostu urzekający. Niczym zaklęcie.
– Zapraszam do środka. – Skinieniem głowy dał znak, bym poszła za nim.
Idąc w kierunku Evansa, przyglądałam się miejscu jego pracy. Mały budynek wyglądał na stosunkowo nowy, nie jak typowe warsztaty, gdzie nie można było rozpoznać koloru podłogi, ponieważ od dwudziestu lat nikt jej nie zamiatał. Przez głowę przeleciało mi wspomnienie rozmowy, gdy Hunter przyznał, że zaczął działać trzy lata temu. Zauważyłam też, że przed budynkiem faktycznie stoją takie same modele samochodów jak mój, tylko w różnych odcieniach.
Nad bramą wejściową przybito szyld z nazwiskiem właściciela, zapewne wieczorami podświetlany. Sama kolorystyka budynku wręcz krzyczała, że to nie kolejny szablonowy warsztat. Dominowało połączenie czarnego z czerwonym, a w środku, na podłodze i ścianach, w różnych miejscach wmontowano LED-y. Pomieszczenie sugerowało, że należy do tych nowoczesnych i zadbanych, a zarządza nim młody człowiek.
W wyznaczonym miejscu czekała na mnie moja własność.
– Świetne to światło. Widać pod nim każdą rysę na mojej furze – zażartowałam, spostrzegłszy zadrapanie na nadkolu, którego istnienia nie byłam świadoma.
– To światło jest właśnie po to. Dbamy tu o szczegóły, zwłaszcza chłopaki z polerki.
Hunter spojrzał na mnie, a ja, oczywiście nieco speszona, odwróciłam wzrok.
– Tak jak mówiłem wcześniej – zbliżył się – poprzedni właściciel zamontował podróbkę. Jeśli faktycznie myślisz o sprzedaży, to oddałbym samochód do jakiegoś podrzędnego miastowego dealera. A jeśli zamierzasz nim jeszcze pojeździć, trzeba to wymienić, inaczej będzie działał tak na trzy czwarte.
– Trzy czwarte? – Ściągnęłam brwi.
– No wiesz, jak bateria w starym telefonie. Naładowana maksymalnie do siedemdziesięciu procent i trzymająca jeden dzień.
Oparłam ręce o biodra i przez chwilę patrzyłam na swój pojazd. Zastanawiałam się nad jego losem. Odruchowo zerknęłam na nowo odkrytą rysę.
– Jeśli się tym zadręczasz, mogę cię wyręczyć w ramach drobnej przysługi. – Mówiąc to, nieoczekiwanie chwycił mnie od tyłu w talii.
Szybko pożałował swojej decyzji, gdy w kilka sekund wykręciłam mu rękę. Odniosłam wrażenie, że chłopak wyglądał na całkiem zbitego z tropu i nieco zaskoczonego obrotem spraw, jednak analizowanie możliwej drogi ucieczki było w tej chwili priorytetem.
– Savannah? – wypowiedział ostrożnie, a to spowodowało, że wróciłam do rzeczywistości.
Znajdowaliśmy się bardzo blisko siebie, teraz to zrozumiałam. Odstęp między naszymi ciałami był na tyle mały, że Evans nie mógłby przejść bez dotykania mnie. Dopiero gdy zobaczyłam przerażenie w jego oczach, zdałam sobie sprawę, że mechanik faktycznie chciał zrobić manewr omijania. Nie miał niecnych zamiarów. Odpuściłam więc mocny uścisk.
Hunter zlustrował mnie wzrokiem, ale nie w pogardliwy sposób, raczej z uznaniem. Czułam, jak policzki zaczynają mi płonąć. Czy ja zawsze muszę odwalić jakąś szopkę?
– Przepraszam. – Przyłożyłam dłoń do ust, robiąc równocześnie krok w tył. Przysunęłam się do swojego samochodu i opuściłam ręce. – Totalnie mi głupio. – Słowo „totalnie” nie oddawało poziomu mojego zażenowania.
Hunter chwycił za swój nadgarstek. Miałam świadomość, że ten aż pulsował mu z bólu.
– Tego się nie spodziewałem. Lepiej z tobą nie zadzierać. Niepozorna dziewczyna, kto by pomyślał.
Ku mojemu zaskoczeniu na jego twarzy zauważyłam zadziorny uśmiech.
– Jeszcze raz przepraszam, taki nawyk.
– Trenujesz samoobronę? – zagaił, gdy w końcu znalazł to, czego poszukiwał.
– Zdarzyło mi się to.
Znów posłał mi to badawcze spojrzenie, jakbym była kosmitką – choć po moim zachowaniu mógł przecież uznać, że nią jestem. Ciekawe, czy się zastanawiał, co skłoniło mnie do nauki samoobrony.
– Uwaga, będę cię teraz mijał – zażartował, gdy musiał wrócić na poprzednie miejsce.
Przemykając między mną a półkami, wciąż patrzył mi w oczy. Z jednej strony bardzo się przez niego peszyłam, a z drugiej miałam ochotę bezczelnie odwzajemnić spojrzenie.
Przyklęknął przy nadkolu, po czym jeszcze raz zerknął przez ramię.
– Mogę ci zaufać, że nie wyciągniesz zaraz chusteczki z chloroformem?
Ten żart wcale mnie nie rozbawił, wręcz przeciwnie, jednak Hunter nie miał okazji tego dostrzec, gdyż rozdzwonił się jego telefon. Chłopak wyjął go, spojrzał na ekran, a następnie wyszedł przed warsztat. Po krótkiej chwili wrócił.
– Zupełnie straciłem rachubę czasu, muszę wyjechać. – Spojrzał na zegarek na wyświetlaczu smartfona. – Właściwie już. – Z kieszeni spodni wyciągnął jeszcze złożoną kartkę. – Proszę, to faktura na przelew. Podjedź w poniedziałek, to wygładzę tę rysę. Jak mówiłem: w ramach przysługi. – Posłał w moim kierunku uśmiech.
Przyszło mi do głowy, czy wszystkie dziewczyny tak bajeruje, czy mogłam się poczuć wyjątkowa. A może po prostu już wyszłam z wprawy, jeśli chodzi o flirt, i teraz zwykłą uprzejmość myliłam z próbą podrywu?
– Jasne, dziękuję.
Wyciągnęłam dłoń, by odebrać od niego świstek. Właściwie jeszcze nie chciałam się żegnać, ale przecież sama nie zaproponuję mężczyźnie spotkania. Wyszłabym na skrajną desperatkę, chociaż żyliśmy w dwudziestym pierwszym wieku i kobiety również wykonywały pierwszy krok. Czułam jednak, że to nie pasuje do mojej osobowości, która wolała żyć z dala od spontanicznych decyzji.
– Savannah? – zaczepił mnie Hunter, gdy zamyślona wsiadałam do samochodu. – Miło było cię poznać, niepozorna dziewczyno.
– Ciebie również.
Gdy próbowałam przywołać kolejny uśmiech, jego telefon znów zadzwonił. Odebrał go w mojej obecności.
– Mówiłem ci, cukiereczku, że już jadę.
To by było na tyle, jeśli chodzi o umawianie się z tym gościem.
Odpaliłam silnik, podziękowałam gestem ręki, bo Evans wciąż rozmawiał, i wyjechałam z warsztatu.
Byłam zła na własną naiwność. Naprawdę myślałam, że młody, atrakcyjny i prowadzący swój biznes gość jest singlem? A w dodatku zainteresował się dziewczyną taką jak ja? Chyba tylko w snach.