Gdzie zgłosić dzikie zwierzę - Katarzyna Michalczak - ebook + książka

Gdzie zgłosić dzikie zwierzę ebook

Michalczak Katarzyna

3,8

Opis

W jednym błysku łączą się wszystkie kropki. „Mam ADHD!”. I co dalej? Uchwycić zwierzątko swojego umysłu i przyjrzeć mu się ze wszystkich stron. W jakie miejsca trafiają emocje? Co dają relacje? Czego nigdy nie dadzą? Jakimi drogami biega zainteresowanie i jak je złapać?  

Co jest w ADHD trudne i jak można przed tym uciec? I, najważniejsze, najbardziej ostateczne, a przez to zatrważające: czy da się? Zrobiłam sobie tą książką przemianę bohaterki na żywca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 180

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (24 oceny)
8
5
9
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarysiaMa

Całkiem niezła

Trochę niebezpieczna w kontekście panującej mody na samodiagnozowanie się. Dobrze napisana, dobrze się czyta. Mnie momoentami irytowała opzycją: ja z ADHD z niezwykłym mózgiem, kontra normalsi, którzy nie mają rządnych problemów i wszystko robią "odruchowo".
00
Weganka_i_Tajga

Z braku laku…

Po "Synu jesteś kotem" liczyłam na dużo więcej. "Gdzie zgłosić dzikie zwierzę" jest najgorszą książką mającą normalizować, czy dać poznać innym świat osób z ADHD. Początek bardzo dziwny, jakby autorka nigdy niczego nie napisała, literacko słabo i przyswoić to ciężko. Potem trochę więcej przykładów z życia. Nie wiem czy nie byłoby lepiej gdyby ten tekst pozostał w szufladzie jako metoda autoterapii i poradzenia sobie samej z sobą Pani Kasi. Tak czekałam na tę książkę, niestety niczego ona nie wniosła w moje życie ani nie zostanie w mojej głowie na dłużej.
00
ewawaj75

Nie oderwiesz się od lektury

fantastyczna książka. wciąga jak thriller :)
00

Popularność




Copyright © by Katarzyna Michalczak, 2024

Wydanie I

Warszawa 2024

Spis treści

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

1. Olśnienie

2. Świat to ja

3. Zesrać się za koleżankami

4. Czary-mary, fokus-fokus

5. Kolory palce lizać

Przypisy

Kolofon

Zapraszam do mojego umysłu

1Olśnienie

Awzan

Brzydka jest ta nazwa. ADHD – brzmi jak marka proszku do wywabiania plam. Takiego w twardych tabletkach. Albo tak, jakby to w ogóle już od razu była tabletka: masz coś z mózgiem, więc bierzesz okrągłą pastylkę z dużymi literami wygrawerowanymi w kształt koła.

Nie jestem w stanie z tej nazwy tworzyć swoich stałych próbek, takich jak:

Wstęp → pętsw, t-wsęp-t, pę-ws, ęp-sw

Nazwa → awzan, z-nawa-z, na-wa, wa-an, aw-na

Książka → akżąisk, ą-ksiżka, ksiżka-ą, ksi-żka, żka-ksi, żka-isk

Zajmuję się tego rodzaju działalnością umysłową o doniosłym znaczeniu, odkąd poznałam wyrazy i litery. Od dzieciństwa do dziś – kiedy na coś czekam, dokądś zmierzam, nad czymś rozmyślam – łapię się na tym, że przed oczami pojawia mi się jakiś wyraz i hop, trzeba go obrobić ze wszystkich stron.

Litery w mojej głowie mają też swoje określone kolory, ale to chyba oczywiste.

Bardzo długo, jakoś do dwudziestego piątego roku życia, sądziłam, że wszyscy ludzie tak mają – że tym właśnie jest kondycja człowieka; skoro umiemy czytać, to tym samym godzinami potrafimy zajmować się obrabianiem liter w wyrazach wte i wewte. A one przy tym lśnią.

Albo mówienie od tyłu. W dzieciństwie raczyłam nim moją młodszą siostrę, która nie wiedziała, jaki to język. A ja proszę bardzo: ycz szeżom ein ćaszur chiom kewabaz? Ńatserzp tsaimchytan! Nawet teraz, kiedy to piszę, przychodzi mi to z łatwością, choć nie trenowałam od dawna. Kiedyś w radiu, dawnej Trójce, natrafiłam na rozmowę z osobami ze stowarzyszenia ludzi mówiących od tyłu. Napisałam do nich mejla, chciałam dołączyć, ale nigdy się nie odezwali.

Odkąd byłam mała, mówiłam od tyłu, opracowywałam wyrazy, obracając je w różne strony, odzierałam je z poszczególnych liter, ale też tworzyłam skrótowce z rozmaitych sformułowań. „Emilka ze Srebrnego Nowiu” – EZSN; zawsze można ułożyć od tyłu: NSZE. Czytaj z „sz”. „Idź posprzątać ten absolutny syf” – IPTAS. „Moja ukochana mamusia” – MUM. „Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa” – NCDWWCZNE. To akurat było wyzwanie! I tak dalej. Powtarzałam je sobie potem po kilka razy, żeby zapamiętać, choć nie wiedziałam, po co zapamiętywać bym je miała.

Te skróty brzmiały tak interesująco. Zagadkowo. Dźwięcznie. A w przypadku ADHD? Nic ciekawego.

Ten skrótowiec brzmieniowo nie budzi u mnie żadnych emocji, estetycznie wręcz budzi we mnie odrazę, toteż mógłby brzmieć dowolnie inaczej: BDCD, ABKB, GZDZ. O, ten ostatni całkiem, całkiem.

Nie podoba mi się ta nazwa ADHD. Ale co zrobić? Taka ona właśnie jest.

I określa to, co mnie dotyczy od początku. To, z czego zdałam sobie sprawę dopiero niedawno.

Uciekanie

Pisałam wtedy książkę o uciekaniu, jego różnych odsłonach: chciałam zająć się uciekaniem fizycznym, ale też mentalnym, uciekaniem jako zachcianką i uciekaniem z konieczności, którym jest zarówno uchodźstwo, jak i śmierć. Miałam do tej książki wiele zapału, wizję jej struktury i pewne notatki, ale wciąż nie przychodził mi do głowy pomysł na tytuł, wciąż jakoś nie byłam w stanie tej książki uchwycić w całości, zobaczyć jej kształtu.

Już od jakiegoś czasu wiedziałam coś tam o ADHD, w końcu paru znajomych miało to zdiagnozowane. I widziałam u siebie pewne cechy, owszem, ale mówiłam sobie: dobra, dajmy temu spokój, nie będę się poddawać modzie na diagnozowanie. Tyle jest wokół problemów u innych, którzy potrzebują mojego wsparcia, pomocy; nie będę przerzucać uwagi na samą siebie. Przecież w przeszłości już tyle razy skupiałam ją na sobie i źle się to kończyło, już dość.

Niepotrzebnie uciekałam od tego tematu, ale widzę to dopiero teraz. Kolejny raz w życiu niewłaściwie rozłożyłam akcenty. Trudności z priorytetyzowaniem, czyż nie? Tak dużo dopuszczanych do siebie informacji, że miałam trudność z rozpoznaniem właściwych, adekwatnych w danej sytuacji ruchów. Ufać sobie to podstawa. Ale nie jest łatwo ufać sobie, gdy przez większość czasu to, czego potrzebujemy, kompletnie rozmija się z tym, czego inni od nas oczekują. Zaciskam zęby i jadę, bo nikt nie pyta, ile mnie to kosztuje.

A przecież miałam sygnały już wcześniej. Dwie znajome pisarki ze spektrum, zupełnie niezależnie od siebie, zapytały mnie, czy ja czasem też nie jestem neuroatypowa. Znajomy z ADHD zwrócił uwagę na to, że podobnie jak on w trakcie spotkań towarzyskich często wstaję, coś przesuwam, podnoszę, przynoszę, wykonuję skłony. Gdybym wcześniej się tym zajęła, podrążyła temat, gdybym przyznała sama przed sobą: tak, tak, to wprawdzie racja, że nie tylko ja mam problemy społeczne, ale JA TEŻ je mam – może wcześniej znalazłabym rozwiązanie wielu zagadek?

Po napisaniu Synu, jesteś kotem dostawałam wiadomości na komunikatorach od osób, które przeczytały książkę i chciały się ze mną podzielić rozmaitymi refleksjami. Któregoś dnia napisała do mnie Joanna Erbel, z którą ostatnio kontaktowałam się jakąś dekadę wcześniej. Napisała, że jest po diagnozie spektrum oraz ADHD – i że po przeczytaniu mojej książki myśli, że mogę mieć ADHD.

Poczułam wdzięczność, że tak mocno się nade mną pochyliła – ale pomyślałam: nie no, pewnie, mam niektóre cechy, może nawet sporo, ale żeby aż tak, żeby MIEĆ ADHD? Bez przesady.

Wkrótce potem w ramach pracy redakcyjnej w „Kosmosie dla dziewczynek” przeczytałam wywiad z trzynastolatką z ADHD i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ten wywiad przeprowadzono ze mną. Ciągły głód nowych znajomości, robienie mnóstwa rzeczy naraz, podskakiwanie w zupełnie nieoczekiwanych momentach w towarzystwie innych, zadawanie pytań, które odbierane są jako gafy – to wszystko było moim doświadczeniem jeden do jednego, odkąd pamiętam.

Równocześnie czytałam teksty psychologiczne o ADHD z punktu widzenia rodzicielskiego, bo mój najmłodszy synek coraz częściej zachowywał się w bardzo specyficzny sposób.

Ja: No słuchaj, ale tobie też, jak miałeś pięć lat, zdarzało się rzucać w kałużę i wyć, bo sklep z zabawką na wystawie, którą zobaczyłeś i chciałeś mieć natychmiast, był zamknięty? I jak się bawiłeś, to i słuchałeś bajki na kasecie, i śpiewałeś, i konstruowałeś dom ludzikom, wszystko naraz? I ty też robiłeś całymi dniami jakby beatboxing ustami? I dla ciebie również siedzenie w ławce w szkole było potworną, zdumiewającą katorgą?

Tomek (mój partner życiowy): Nie. Zupełnie nie. Siedziałem i budowałem z klocków.

Ja: Nie?! Dziwne. Bo ja tak miałam. Myślałam, że tak po prostu mają dzieci.

Olśnienie.

Nagle znać odpowiedź na WSZYSTKIE pytania w temacie o roboczym tytule: co ze mną jest nie tak.

To było, jakbym wiedząc, że gdzieś tam istnieje coś takiego jak Wielki Wóz, odkryła, że te kilka gwiazd, które widzę codziennie rozrzucone po niebie – to właśnie on.

Zarzuciłam książkę o uciekaniu. Notatki do niej okazały się wprawką do zupełnie innej. ADHD ma w sobie – dla mnie – bardzo wiele z ciągłego uciekania: przed rutyną, przed nudą, przed zastojem, przed konsekwencjami. Zmiana, zmiana, zmiana: czyż dążenie do ciągłej zmiany nie jest rodzajem uciekania?

*

Wszędzie widzę arlekiny. I muszę się nakłaniać do tego, żeby nie zwracać na nie uwagi. Ale wtedy za bardzo zanurzam się w bycie nie-mną. Więc muszę czym prędzej wracać do arlekinów.

*

Zaraz, zaraz, co jest potrzebne w toalecie? Aha, papier. Gdzie jest papier?

*

Zawsze miałam poczucie nieadekwatności. Odkąd pamiętam.

Nie robiłam rzeczy, których ode mnie chciano, a gdy je robiłam, to okazywało się, że robię je za bardzo.

Nie potrafiłam sprzątać po sobie, nie wiedziałam W OGÓLE, jak to się robi, nie potrafiłam sobie tego wyobrazić; jak to mam ODŁOŻYĆ ZABAWKI NA MIEJSCE. Co to znaczy? Gdzie jest ich MIEJSCE? Czy to pytanie filozoficzne?

Odkąd pamiętam, miałam trudność z wstrzeleniem się w to, co interesuje moje bliskie otoczenie. Sprawy, które mnie nie dotyczą bezpośrednio albo które żywo mnie nie interesują – tyle lat zaciskania zębów, żeby podążać za takimi wątkami! Interesowały mnie OSOBY, a nie SPRAWY. Stąd tysiące gaf, gdy podczas toczącej się rozmowy o ocenach z kolokwium czy typie wina, które najlepiej wchodzi i jest stosunkowo tanie, nagle wypalałam: a czy w dzieciństwie czułaś, że mama cię kochała? Jaki jest dla ciebie sens życia? Nie mówię, że się nie starałam. Próbowałam się dostosować, wyłapać, o czym można rozmawiać, żeby nie robiło się DZIWNIE, jak zagajać – ale to mi nie szło. Niby miałam ten aparat poznawczo-rozprawiający, który mógł mnie poprowadzić, ale ostatecznie ani ja nie czułam się dobrze, udając, że jestem w swoim żywiole, ani dobrze nie czuły się osoby, które rozmawiając ze mną, wyczuwały podstęp. Efekt uncanny valley.

Poczucie, że nie budzę zaufania. Że mi się tutaj, na tym świecie, nie do końca wierzy.

Większość życia przeznaczyłam na udowadnianie, że jestem odpowiedzialna, kompetentna i wiarygodna, ale nadal – zwłaszcza w sytuacjach innych niż jeden na jeden, zwłaszcza w takich, w których trzeba przybrać jakąś pozę, wejść w rolę, coś zagrać – czuję, jak ta nieufność gęstnieje, kiedy spod mojej ludzkiej powłoki zaczyna się dla nich wyłaniać DZIWNOŚĆ. I chcą zwiewać, chcą się wycofać: odwrót, niebezpieczeństwo! Stale odnoszę wrażenie, że wydaję się innym jakimś bliżej nieokreślonym zagrożeniem.

Tak mało brakowało, żebym została stracona dla świata, a świat dla mnie. I nie chciałabym zostać źle zrozumiana: to nie jest oświadczenie narcystyczne. Nie sugeruję, że to właśnie bez mojej osoby nie mógłby obejść się świat – bo mógłby, i to bez problemu. Ale jednak – jak zresztą przecież każda osoba – mam w sobie wartościowe cechy, które mogą coś wnieść w rzeczywistość. Mogę sporo światu dać. I zawsze chciałam. A było blisko, żeby to, co mogę i chcę dać, pozostało na zawsze pod lawiną nieporadzeń sobie.

Opowiedzieć o doświadczeniu

Piszę tę książkę.

Po co?

Przecież tym, co chciałabym pisać, są zmyślone historie; marzę o nich.

Jednak któregoś dnia odzywa się do mnie ogólnopolski magazyn, mówią: „ratuj. Sporo ciebie ostatnio w mediach w kontekście neuroatypowości, ale opowiedz nam o sobie, o swoim doświadczeniu, bo nikt nie chce tego zrobić z imienia i nazwiska”.

Nikt. Nikt, do kogo się zwracają, nie chce im jawnie opowiedzieć o swojej czy dziecka neuroatypowości.

Więc jeśli ta moja historia jest potrzebna – to dlaczego miałabym milczeć?

I myślę sobie: raz się żyje. Może znowu moja historia komuś się do czegoś przyda.

Odkąd pamiętam, mam potrzebę dzielenia się swoim doświadczeniem i zawsze było mi mało, bo kręciłam się wokół jakiejś emocji, przeżywałam jakieś doświadczenie miliony razy i dla otoczenia to było za dużo, za intensywnie – otoczenie wymiękało w momencie, który dla mnie był dopiero rozgrzewką.

Uświadamiam sobie rozmaite rodzaje ryzyka, które podejmuję, pisząc tę książkę. Ale dochodzę do wniosku, że inaczej się nie da. Że to się już wydarzyło. Znalazłam się w takim miejscu i w takim czasie, że mogę OPOWIEDZIEĆ O TYMDOŚWIADCZENIU. To wystarczy. Bo kto chce, to przeczyta. A kto nie chce – nie musi. I finał.

A to jest moja historia. Nie ma nic ważniejszego i nic mniej ważnego – zależy, z której strony patrzysz.

Kiedyś umrę i to doświadczenie odsłaniania się zniknie razem ze mną. Nikogo nie będzie obchodzić, że być może bardzo się odsłoniłam. A jeśli ta książka sprawi, że jakaś osoba na świecie poczuje się mniej samotna, bardziej zrozumiana – tak, jak się to stało za sprawą Synu, jesteś kotem – to odczucie zostanie. I poniesie się dalej.

Ja i moje odsłanianie się będziemy już w proszku. Ale może podzielenie się doświadczeniem doprowadzi do poczucia WSPÓŁDZIELENIA DOŚWIADCZENIA. I ta myśl, ta nadzieja sprawiają, że czuję, że warto.

No właśnie, jest jeszcze Synu, jesteś kotem. Kiedy ją pisałam, kiedy pisałam o mojej relacji z neuroatypowym synem, nie miałam pojęcia, że sama też mam zaburzenie, które świadczy o absolutnej neuroatypowości mózgu. Czy ta książka, którą teraz czytacie, jest do tamtej apendyksem? Uzupełnieniem? Erratą?

Po co pani diagnoza?

Zdobywam od znajomych test DIVA-5, nakierowany na diagnozowanie ADHD.

Nie mogę się doczekać, kiedy go zrobię. Próbuję go drukować w środku nocy, Tomek mówi: „Poczekaj do rana, chodźmy spać”.

Następnego dnia przyjeżdżają do nas znajomi z dziećmi, chcę z nimi rozmawiać wyłącznie o swoich objawach ADHD. Widzę zmęczenie na ich twarzach, na chwilę się powstrzymuję, ale po wspólnym obiedzie znowu zaczynam wyrzucać z siebie dowody, objawy, obserwacje, refleksje. Zauważam u nich również niektóre cechy ADHD. Dokładnie to omawiam. Widzę je szczególnie u Tomka. Rozmawiamy, Tomek i koleżanka dochodzą do wniosku, że faktycznie mają cechy ADHD, chętnie zrobią test. Drukuję trzy egzemplarze testu DIVA-5 i zachęcam całą grupę do zrobienia go symultanicznie. Siadamy, zaznaczamy krateczki, ja co chwila wykrzykuję: „Oczywiście!”, „Pewnie!”, „Mam to!”. Podskakuję, przesiadam się, szyję nogą, skubię długopis. Tomek wymięka pierwszy, stwierdza, że może i teraz, w dorosłości, widzi u siebie parę cech, ale w dzieciństwie zupełnie ich nie miał. Po chwili zostaję sama z testem, reszta zajmuje się dziećmi, które już bardzo potrzebowały uwagi.

Kiedy kończę uzupełniać test, wiem już, że mam WSZYSTKIE objawy.

Nie zaznaczam ptaszkiem tylko kwadracików przy pytaniach o to, czy moje objawy obecnie uniemożliwiają mi funkcjonowanie.

Nie, nie uniemożliwiają.

Ale zobaczylibyście mnie dziesięć lat temu…!

*

To z powodu gwiazd i świerszczy w sierpniu nasza kultura jest oparta na zmysłach wzroku i słuchu.

*

Dzwonię do psychiatrów w okolicy, chcę się zdiagnozować. Przez telefon słyszę co chwila: „ADHD? Nie!”. Zupełnie jakbym krzyczała do nich z głośnika: szatan!

„ADHD? Nie! Nie znam się na tym”.

Psycholożka w poradni, do której dzwonię, mówi mi, że dowolny psychiatra może postawić diagnozę; piszę więc do znajomej Z., ale ona mówi, że za blisko się znamy, żeby mnie diagnozowała, a nie daj Boże żeby miała wypisywać mi leki, i robi mi się strasznie głupio, że o tym nie pomyślałam.

Znowu weszłam w ten tunel, że koniecznie muszę osiągnąć cel, znowu nie pomyślałam; znowu tylko impuls rządzi.

*

Widzę to wszystko jako okno ze szprosikami.

*

Tyle się skupiamy na spadających gwiazdach, tropimy je, cieszymy się, gdy uda się je złapać wzrokiem – a dlaczego nikt nie mówi o gwiazdach, które po raz pierwszy na naszych oczach się zapalają?

*

Psycholożka w poradni koniecznie chce wiedzieć: „Ale po co pani diagnoza?”. Na szybko gadam, mylę się i nazywam ADHD zaburzeniem osobowości, jak zwykle moje trzepanie jęzorem, ona jest bardzo oburzona, tłumaczę tej psycholożce, że diagnoza potrzebna mi tak po prostu, DLA SAMEJSIEBIE – ale już się stało, już przestała traktować mnie poważnie. Ułamek sekundy, błysk – i po sprawie. Tak dobrze to znam. Gdybym chciała z nią wchodzić w jakieś dalsze interakcje, to teraz mozolnie, krok po kroku musiałabym udowadniać, że jednak nie jestem spisana na straty.

Na szczęście mogę po prostu się rozłączyć. Dziękuję, do widzenia! Nie wnikamy.

Ale co, jeśli się okaże, że jednak tego nie mam? Wreszcie uda mi się zapisać na wizytę, pójdę tam i usłyszę: halo, co pani sobie wymyśliła?

I jak to jest? Czy ja nie mam prawa mówić o tym, że jestem w pełni przekonana, że mam ADHD, dopóki nie dostanę diagnozy?

Kiedy opowiadam o swoim odkryciu – a opowiadam wszystkim, od własnej mamy po randomową panią w sklepie, jeśli zawczasu sama siebie nie powstrzymam – spotykam się z nieufnością, dystansem.

Potrzebuję tej diagnozy, by móc powiedzieć: jest tak, jak mówię, patrzcie, mam na to papier.

*

A gdyby wypuścić na rynek taką zabawkę: miecz śmietny? Miałby podświetlane plastikowe ostrze i po włączeniu oświetlałby drogę w kolorach tęczy, rzucając cienie gwiazdek i innych kształtów, każdemu, kto zdecydowałby się użyć go przy wyrzucaniu śmieci.

*

To, że nasza kultura otworzyła się na sposób myślenia uznawany za kobiecy – a skupienie na własnym doświadczeniu i wielogłos wewnętrzny, wcześniej odrzucone, zepchnięte, zyskały wartość – stało się ratunkiem dla pozycji mojego intelektu w świecie. Dało mi szansę, żeby być odbieraną jako jakkolwiek wiarygodną intelektualnie.

Jestem bystra. Ale moja błyskotliwość jest jak płomień świecy, bardzo chwiejna. Wystarczy podmuch, żebym straciła wątek.

Przyjaciółka opowiedziała mi niedawno, jak w początkach lat dwutysięcznych korespondowała przez internet z osobą, której nigdy nie widziała na oczy. Rozmowy były bardzo inspirujące i głębokie. Przyjaciółka, żeby dodać sobie powagi, swoje błyskotliwe, erudycyjne przemyślenia pisała w rodzaju męskim. Tamta osoba również.

Gdy po roku się spotkały, okazało się, że obie są dziewczynami; że w życiu na co dzień identyfikują się z rodzajem żeńskim. Ja tak nigdy nie robiłam, wiedziałam, że nie mam nawet szans. Wiedziałam, że tak dalece nie umiem naśladować sposobu rozumowania uważanego za „męski”, a więc „uprawomocniony”, że nawet nie próbowałam, mając świadomość, że szybko zostałabym zdemaskowana.

Upodmiotowienie obiektu, umiejscowienie podmiotu, podejście intersubiektywne, odchodzenie od uniwersalizowania doświadczeń i przekonań, teoria ugruntowana, docenienie komunikatu „ja” jako podstawy w porozumiewaniu się, uznanie narracji rodzaju żeńskiego, narracji uważanej za kobiecą, za równie uprawnioną – ocaliły mi życie.

Gdyby nie one, przepadłabym.

Umysł osoby zsocjalizowanej do bycia kobietą, która ma ADHD, jest jakby do kwadratu kobiecy. Oczywiście w takim ujęciu „kobiecości”, jakie funkcjonuje w naszej kulturze. Wszystkie wady sposobu myślenia i postępowania przypisywane kobietom przy ADHD jeszcze się potęgują. Skakanie z wątku na wątek, trudności z prowadzeniem wywodu, nietypowy sposób podejmowania decyzji, bardzo mocne przeżywanie emocji, impulsywność… Mogę jeszcze długo wymieniać.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Projekt okładki Agnieszka Gogola

Projekt typograficzny i skład Robert Oleś

Konsultacja merytoryczna Agata Nowacka

Redakcja Justyna Żebrowska

Korekta d2d.pl

ISBN 978-83-67121-58-3

Wydanie I

Warszawa 2024

Wydawnictwo Cyranka

al. Promienistych 6, 02-648 Warszawa

wydawnictwocyranka.pl

sprzedaż: [email protected]

redakcja: [email protected]