Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia skonstruowanego dla celów militarnych superkomputera, który kategorycznie odmawia służby wojskowej, aby poświęcić się rozważaniom filozoficznym. Lem patrzy na człowieka z ponadludzkiej perspektywy: oddaje głos wyższemu intelektowi, który prezentuje nam nowatorski i nieszablonowy sposób myślenia. Porywające wykłady Golema cechuje żelazna logika i dyscyplina wywodu, bezkompromisowość oraz niezwykła otwartość światopoglądu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 158
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Stanisław Lem
„Golem XIV”
© Copyright by Tomasz Lem, 2016
projekt okładki: Anna Maria Suchodolska
© Copyright for this edition: Pro Auctore Wojciech Zemek
www.lem.pl
ISBN 978-83-63471-23-1
Kraków, 2019 (wydanie drugie poprawione)
Wszelkie prawa zastrzeżone
Przedmowa
Wstęp
Pouczenie
O człowieku trojako
O sobie
Posłowie
Foreword by Irving T. Creve
Afterword by Richard Popp
Indiana University Press 2047
Wyśledzić moment historyczny, w którym liczydło dosięgło Rozumu, jest równie trudno jak ów, co małpę przemienił w człowieka. A jednak zaledwie czas długości jednego życia ludzkiego upłynął od chwili, w której budową analizatora równań różniczkowych Vannevara Busha zapoczątkowany został burzliwy rozwój intelektroniki. Zbudowany po nim, u schyłku II wojny światowej, ENIAC był urządzeniem, od którego poszła – jakże przedwczesna – nazwa „mózgu elektronowego”. W istocie był ENIAC komputerem, a w przymierzeniu do drzewa życia – prymitywnym ganglionem nerwowym. Od niego liczą jednak historycy epokę komputeryzacji. W latach pięćdziesiątych XX wieku powstało znaczne zapotrzebowanie na maszyny cyfrowe. Jako jeden z pierwszych wprowadził je do masowej produkcji koncern IBM.
Urządzenia te nie miały wiele wspólnego z procesami myślenia. Stanowiły przetworniki danych zarówno w dziedzinie ekonomiki i wielkiego interesu, jak w administracji i w nauce. Wkroczyły też do polityki – już pierwszych używano do przepowiadania wyników wyborów prezydenckich. Mniej więcej w tym samym czasie RAND Corporation umiała zainteresować czynniki wojskowe Pentagonu metodą prognozowania wydarzeń na międzynarodowej arenie militarno-politycznej polegającą na układaniu tak zwanych scenariuszy zajść. Niedaleko było już stąd do technik bardziej spolegliwych, jak CIMA, z których po dwu dekadach narodziła się stosowana algebra zdarzeń, zwana (niezbyt szczęśliwie zresztą) politykomatyką. Także w roli Kasandry przejawił swą moc komputer, kiedy po raz pierwszy w Massachusetts Institute of Technology sporządzać zaczęto formalne modele ziemskiej cywilizacji, w osławionym ruchu-projekcie „The Limits to Growth”. Lecz nie ta gałąź komputerowej ewolucji okazała się najważniejsza dla schyłku stulecia. Armia używała maszyn cyfrowych od końca II wojny światowej w zgodzie z rozwiniętym na teatrach owej wojny systemem logistyki operacyjnej. Rozważaniami strategicznego szczebla nadal zajmowali się ludzie, lecz problemy wtórne i podporządkowane oddawano w rosnącym stopniu komputerom. Zarazem wcielano je do systemu obrony Stanów Zjednoczonych.
Stanowiły węzły nerwowe kontynentalnej sieci ostrzeżenia. Sieci takie starzały się bardzo szybko pod względem technicznym. Po pierwszej, zwanej CONELRAD, przyszło wiele kolejnych wariantów sieci EWAS – Early Warning System. Potencjał ataku i obrony zasadzał się podówczas na systemie ruchomych (podwodnych) i nieruchomych (podziemnych) rakiet balistycznych z głowicami termojądrowymi oraz na kręgach baz radarowo-sonarowych, a maszyny liczące pełniły w nim funkcje ogniw komunikacyjnych – czysto więc wykonawcze.
Automacja wchodziła w życie Ameryki szerokim frontem, zrazu od „dołu” – to jest od strony takich prac usługowych, które najłatwiej zmechanizować, bo nie wymagają intelektualnej aktywności (bankowość, transport, hotelarstwo). Komputery militarne wykonywały wąskie działania specjalistyczne, poszukując celów dla kombinowanego ciosu nuklearnego, opracowując wyniki satelitarnych obserwacji, optymalizując ruchy flot i korelując ruchy MOL-ów (Military Orbital Laboratory – ciężki satelita wojskowy).
Jak się można było tego spodziewać, obszar decyzji oddawanych systemom automatycznym wciąż wzrastał. Było to naturalne w toku wyścigu zbrojeń, lecz i późniejsze odprężenie nie obróciło się w hamulce inwestycji na tym froncie, ponieważ zamrożenie wyścigu wodorowego uwolniło znaczne budżetowe kwoty, z których po zakończeniu wojny wietnamskiej Pentagon nie chciał w całości rezygnować. Lecz i wtedy komputery produkowane – dziesiątej, jedenastej, a wreszcie dwunastej generacji – górowały nad człowiekiem tylko chyżością operacyjną. Przez to też stawało się jasne, że właśnie człowiek okazuje się w obronnych systemach elementem opóźniającym właściwą reakcję.
Toteż można uznać za naturalne powstanie w kręgach fachowców Pentagonu – zwłaszcza uczonych, co się wiązali z tak zwanym kompleksem militarno-przemysłowym – idei przeciwdziałania opisanemu trendowi intelektronicznej ewolucji. Zwano ten ruch pospolicie „antyintelektualnym”. Jak mówią historycy nauki i techniki, pochodził od angielskiego matematyka połowy wieku A. Turinga, twórcy teorii „uniwersalnego automatu”. Była to maszyna zdolna do wykonania KAŻDEJ w ogóle operacji, którą można sformalizować, czyli nadać jej charakter procedury doskonale powtarzalnej. Różnica pomiędzy „intelektualnym” i „antyintelektualnym” kierunkiem w intelektronice sprowadza się do tego, że maszyna Turinga, elementarnie prosta, możliwości swe zawdzięcza PROGRAMOWI działania. Natomiast w pracach dwóch amerykańskich „ojców” cybernetyki, N. Wienera i J. Neumanna, pojawiła się koncepcja takiego układu, który może się SAM programować.
Oczywiście przedstawiamy te rozstaje w ogromnym uproszczeniu – z lotu ptaka. I zrozumiałe też, że zdolność samoprogramowania nie wynikła na pustym miejscu. Jej przesłanką niezbędną była wysoka złożoność własna komputerowej budowy. To zróżnicowanie, w połowie stulecia niedostrzegalne jeszcze, zdobyło duży wpływ na dalszą ewolucję matematycznych maszyn, zwłaszcza gdy okrzepły, więc usamodzielniły się takie gałęzie cybernetyki, jak psychonika i wielofazowa teoria decyzji. W latach osiemdziesiątych narodziła się w kołach militarnych myśl o pełnym zautomatyzowaniu wszystkich najwyższych działań zarówno militarno-dowódczych, jak i polityczno-gospodarczych. Koncepcję tę, zwaną potem „Ideą Jedynego Stratega”, pierwszy miał wypowiedzieć generał Stewart Eagleton. Przewidział on ponad komputerami poszukiwania optymalnych celów ataku, ponad siecią łączności i rachuby zawiadującą alarmem i obroną, ponad czujnikami i pociskami – potężny ośrodek, który podczas wszystkich faz poprzedzających ostateczność wojenną umiałby, dzięki wszechstronnej analizie danych ekonomicznych, militarnych i politycznych, wraz z socjalnymi – bez ustanku optymizować sytuację globalną USA, tym samym zapewniając Stanom Zjednoczonym supremację w skali planety i jej kosmicznego pobliża sięgającego już poza Księżyc.
Następni rzecznicy tej doktryny utrzymywali, że chodzi o konieczny krok w dziedzinie cywilizacyjnego postępu, który to postęp jedność stanowi – więc nie można zeń wyłączyć arbitralnie sektora militarnego. Po ustaniu eskalacji rażącej mocy nuklearnej oraz zasięgu nośników-rakiet nadchodził trzeci etap współzawodnictwa, jakoby mniej groźny, bardziej doskonały, bo nie miał już być Antagonizmem Rażącej Siły, lecz Myśli Operacyjnej. I jak poprzednio siła, tak obecnie myśl miała ulec obezludniającej mechanizacji.
Doktryna ta, jak zresztą i jej poprzedniczki atomowo-balistyczne, stała się celem krytyki, wychodzącej zwłaszcza z ośrodków myśli liberalnej oraz pacyfistycznej, i była zwalczana przez wielu wybitnych przedstawicieli świata nauki – w tym także fachowców psychomatyków oraz intelektroników, lecz zwyciężyła ostatecznie, co znalazło swój wyraz w aktach prawnych obu ciał ustawodawczych USA. Już zresztą w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym szóstym powstał jako organ podporządkowany Prezydentowi – USIB (United States Intellectronical Board), z własnym budżetem, w pierwszym roku zamykającym się kwotą dziewiętnastu miliardów dolarów. Były to zaledwie skromne początki.
USIB z pomocą ciała doradczego, delegowanego półoficjalnie przez Pentagon, a pod przewodnictwem sekretarza obrony Leonarda Davenporta zakontraktował w szeregu wielkich firm prywatnych, takich jak International Business Machines, Nortronics czy Cybermatics, budowę prototypu urządzenia znanego pod kodową nazwą HANN (skrót od Hannibala). Lecz upowszechniła się, za sprawą prasy oraz rozmaitych „przecieków”, nazwa odmienna – ULVIC (Ultimative Victor). Do końca stulecia powstały dalsze prototypy. Z najbardziej znanych można by wymienić układy takie, jak AJAX, ULTOR GILGAMESH, oraz długą serię GOLEMÓW.
Dzięki gwałtownie rosnącym olbrzymim nakładom środków i pracy zrewolucjonizowaniu uległy tradycyjne techniki informatyczne. Ogromne znaczenie miało zwłaszcza przejście – w wewnątrzmaszynowym przesyle informacji – z elektryczności na światło. Połączone z postępującą „nanizacją” (tak zwano kolejne kroki działań mikrominiaturyzacyjnych – a warto może dodać, iż dwadzieścia tysięcy elementów logicznych mieściło się pod koniec stulecia w ziarnku maku!) – dało ono rewelacyjne wyniki. Pierwszy całkowicie świetlny komputer, GILGAMESH, pracował MILION razy szybciej od archaicznego ENIAC-a.
„Przebicie bariery mądrości” – jak to określają – nastąpiło tuż po roku dwutysięcznym dzięki nowej metodzie budowania maszyn, zwanej też „niewidzialną ewolucją Rozumu”. Dotąd każdą generację komputerów konstruowano r e a l n i e; koncepcja budowania ich kolejnych wariantów z olbrzymim – tysiąckrotnym! – przyspieszeniem, choć znana, nie dawała się urzeczywistnić, gdyż istniejące komputery, co miały służyć za „macice” czy też za „środowisko syntetyczne” tej ewolucji Rozumu, nie dysponowały dostateczną pojemnością. Dopiero powstanie Federalnej Sieci Informacyjnej pozwoliło wcielić tę ideę w życie. Rozwój sześćdziesięciu pięciu następnych pokoleń trwał ledwo dekadę; federalna sieć w okresach nocnych – minimalnego obciążenia – wydawała na świat jeden „sztuczny gatunek Rozumu” po drugim; było to potomstwo „przyspieszone w komputerogenezie”, ponieważ dojrzewało – wgnieżdżone symbolami, więc strukturami bezmaterialnymi, w informacyjny substrat, w „odżywcze środowisko” Sieci.
Lecz po tym sukcesie przyszły nowe trudności. AJAX i HANN, prototypy siedemdziesiątej ósmej i siedemdziesiątej dziewiątej generacji uznane za godne już obleczenia w metal, wykazywały chwiejność decyzyjną zwaną też „maszynową neurozą”. Różnica między dawnymi i nowymi maszynami sprowadzała się – w zasadzie – do różnicy pomiędzy owadem i człowiekiem. Owad przychodzi na świat „zaprogramowany do końca” – instynktami – którym podlega bezrefleksyjnie. Człowiek natomiast musi się właściwych zachowań dopiero uczyć – lecz ta nauka ma skutki u s a m o d z i e l n i a j ą c e: człowiek może bowiem z postanowienia i wiedzy zmienić dotychczasowe programy działania.
Otóż komputery aż do dwudziestej generacji włącznie odznaczały się „owadzim” zachowaniem: nie mogły kwestionować, a tym bardziej przekształcać swoich programów. Programista „impregnował” swoją maszynę wiedzą, jak Ewolucja „impregnuje” owada – instynktem. Jeszcze w XX wieku wiele mówiono o „samoprogramowaniu”, lecz były to wówczas mrzonki niespełnialne. Warunkiem ziszczenia „Ultymatywnego Zwycięzcy” było właśnie stworzenie „samodoskonalącego się Rozumu”; AJAX był jeszcze formą pośrednią – i dopiero GILGAMESH dotarł na właściwy poziom intelektualny – „wszedł na psychoewolucyjną orbitę”.
Edukacja komputera osiemdziesiątej generacji była już daleko bardziej podobna do w y c h o w y w a n i a dziecka aniżeli do klasycznego programowania maszyny cyfrowej. Lecz poza ogromem wiadomości ogólnych i specjalistycznych należało „zaszczepić” komputerowi pewne niewzruszone wartości, co być miały busolą jego działania. Były to abstrakcje wyższego rzędu, jak „racja stanu” (interes państwowy), jak zasady ideologiczne wcielone w Konstytucję USA, jak kodeksy norm, jak bezwzględny nakaz podporządkowania się decyzjom Prezydenta itp. Dla zabezpieczenia układu przed „zwichnięciem etycznym”, przed „zdradą interesów kraju” – nie tak uczono maszynę etyki, jak się jej zasad ludzi uczy. Nie ładowano etycznym kodeksem jej pamięci, lecz wszystkie owe nakazy posłuchu i uległości wprowadzano w maszynową strukturę, tak jak to czyni Ewolucja naturalna w zakresie życia popędowego. Jak wiadomo, człowiek może zmieniać światopoglądy – lecz NIE MOŻE zniszczyć w sobie elementarnych popędów (np. popędu płciowego) – prostym aktem woli. Maszyny obdarzono wolnością intelektualną – w przykuciu jednak do zadanego z góry fundamentu wartości, jakim miały służyć.
Na XXI Kongresie Panamerykańskim Psychoniki profesor Eldon Patch przedstawił pracę, w której twierdził, że komputer, nawet zaimpregnowany w powyższy sposób, może przekroczyć tak zwany próg aksjologiczny i okaże się wtedy zdolny do zakwestionowania każdej zasady, jaką mu zaszczepiono – czyli że dla takiego komputera nie ma już wartości nietykalnych. Jeśli nie zdoła przeciwstawić się imperatywom wprost, może to uczynić drogą okrężną. Rozpowszechniona, wzbudziła praca Patcha ferment w środowiskach uniwersyteckich i nową falę napaści na ULVIC i jego patrona – USIB, lecz ruchy te nie wywarły żadnego wpływu na politykę USIB-u.
Zawiadywali nią ludzie uprzedzeni względem środowiska psychoniki amerykańskiej uchodzącego za podatne na wpływy lewicowo-liberalne. Toteż tezy Patcha zostały zlekceważone w oficjalnych oświadczeniach USIB-u, a nawet rzecznika Białego Domu – i nie zabrakło kampanii, co miała podać Patcha w niesławę. Twierdzenia Patcha zrównano z irracjonalnymi lękami i przesądami, jakich mnóstwo zrodziło się w społeczeństwie w tym okresie. Broszura Patcha nie zyskała zresztą nawet takiej popularności, jaką zdobyła książka-bestseller socjologa E. Lickeya (Cybernetics – Death Chamber of Civilization); autor ten twierdził, że „ultymatywny strateg” podporządkuje sobie całą ludzkość sam albo też uczyni to wszedłszy w tajne porozumienie z analogicznym komputerem Rosjan. Wynikiem będzie – pisał – „elektronowy duumwirat”.
Podobne obawy, wyrażane też przez znaczny odłam prasy, przekreślało jednak uruchamianie kolejnych prototypów zdających egzaminy sprawności. Zbudowany specjalnie na rządowe zamówienie dla badania dynamiki etologicznej komputer o „nieposzlakowanym morale” ETHOR BIS, wyprodukowany w dwa tysiące dziewiętnastym roku przez Institute of Psychonical Dynamics w Illinois, wykazał po rozruchu pełną stabilizację aksjologiczną i niewrażliwość na „testy subwersyjnego wykolejania”. Toteż nie wzbudziło już masowych sprzeciwów ani manifestacji osadzenie w roku następnym na stanowisku Wysokiego Koordynatora trustu mózgów przy Białym Domu pierwszego komputera z długiej serii GOLEMÓW (GENERAL OPERATOR, LONGRANGE, ETHICALLY STABILIZED, MULTIMODELLING).
Był to dopiero GOLEM I. Niezależnie od tej poważnej innowacji USIB w porozumieniu z operacyjną grupą psychoników Pentagonu nadal łożył znaczne środki na badania zmierzające do konstrukcji stratega ostatecznego, z przepustowością informacyjną ponad tysiąc dziewięćset razy większą od ludzkiej, a zdolnego do rozwinięcia inteligencji (IQ) rzędu czterystu pięćdziesięciu do pięciuset centyli. Nieodzowne w tym celu ogromne kredyty zdobył projekt mimo nasilających się oporów w łonie demokratycznej większości Kongresu. Lecz zakulisowe manewry polityków otwarły wreszcie zielone światło wszystkim zaplanowanym już przez USIB zamówieniom. W ciągu trzech lat pochłonął projekt sto dziewiętnaście miliardów dolarów. Zarazem Armia i Marynarka, przygotowując się do całkowitej reorganizacji centralnych służb, koniecznej w obliczu nadciągającej zmiany metod i stylu dowodzenia, wydatkowały w tymże czasie czterdzieści sześć miliardów dolarów. Lwią część owej kwoty pochłonęła budowa – pod masywem krystalicznym Gór Skalistych – pomieszczeń dla przyszłego stratega maszynowego, przy czym pewne partie skał pokryto czterometrowym pancerzem naśladującym naturalny relief rzeźby górskiej.
Tymczasem GOLEM VI przeprowadził w roku dwa tysiące dwudziestym manewry globalne Paktu Atlantyckiego – w roli naczelnego dowódcy. Liczbą elementów logicznych przewyższał on już przeciętnego generała.
Pentagon nie zadowolił się wynikami gry wojennej z dwa tysiące dwudziestego roku, choć GOLEM VI pokonał w niej stronę symulującą przeciwnika, którą dowodził sztab złożony z najwybitniejszych absolwentów uczelni w West Point. Mając w pamięci gorzkie doświadczenie supremacji Czerwonych w kosmonautyce i w balistyce rakietowej, Pentagon nie zamierzał czekać, aż wybudują oni stratega sprawniejszego niż amerykański. Plan mający zapewnić Stanom Zjednoczonym trwałą przewagę myśli strategicznej przewidywał ciągłe zastępowanie budowanych strategów modelami coraz doskonalszymi.
Tak rozpoczął się trzeci z kolei wyścig Zachodu ze Wschodem, po dwu historycznych – jądrowym i rakietowym. Wyścig ten czy też rywalizacja w Syntezie Mądrości, jakkolwiek przygotowana organizacyjnymi krokami USIB-u, Pentagonu i ekspertów ULVIC-u Marynarki (istniała mianowicie grupa NAVY’S ULVIC – bo i tym razem doszedł do głosu stary antagonizm Marynarki i armii lądowej) – wymagała ciągłego doinwestowywania, które – przy rosnącym oporze Kongresu i Senatu – pochłonęło w ciągu najbliższych lat dalsze dziesiątki miliardów dolarów. Zbudowano w tym okresie dalszych sześć gigantów świetlnej myśli. To, że brakło wszelkich wiadomości o postępie analogicznych prac po drugiej stronie oceanu, utwierdzało tylko CIA i Pentagon w przeświadczeniu, iż Rosjanie dokładają wszelkich wysiłków, aby wybudować wciąż potężniejsze komputery pod osłoną skrajnej tajności.
Uczeni z ZSRR oświadczali parokrotnie na międzynarodowych zjazdach i konferencjach, iż w kraju ich w ogóle podobnych urządzeń się nie buduje, uznano jednak twierdzenia te za stawianie dymnej zasłony mające w błąd wprowadzić opinię światową i wywołać ferment wśród obywateli Stanów, którzy łożyli wszak corocznie miliardy dolarów na ULVIC.
W roku dwa tysiące dwudziestym trzecim doszło do kilku incydentów, które jednak za sprawą tajności prac, normalnej w Projekcie, nie dotarły zrazu do wiadomości publicznej. GOLEM XII pełniący w czasie kryzysu patagońskiego funkcję szefa sztabu generalnego odmówił współpracy z generałem T. Oliverem, przeprowadziwszy bieżącą ocenę ilorazu inteligencji tego zasłużonego dowódcy. Sprawa pociągnęła za sobą dochodzenia, podczas których GOLEM XII obraził dotkliwie trzech delegowanych przez Senat członków komisji specjalnej. Rzecz udało się zatuszować, a GOLEM XII, po kilku dalszych tarciach, przypłacił je całkowitym demontażem. Jego miejsce zajął GOLEM XIV (trzynasty został odrzucony w stoczni, ponieważ wykazał jeszcze przed rozruchem nieusuwalny defekt schizofreniczny). Rozruch tego molocha, którego masa psychiczna dorównywała wyporności pancernika, trwał bez mała dwa lata. Już przy pierwszym zetknięciu się ze zwykłą procedurą układania nowych, corocznych planów rażenia nuklearnego wykazał ten – ostatni z serii – prototyp objawy niepojętego negatywizmu. Podczas kolejnej sesji próbnej na posiedzeniu sztabu przedłożył przed grupą ekspertów psychonicznych i militarnych zwięzłe exposé, w którym ogłosił swoje zupełne désintéressement dla supremacji wojennej doktryny Pentagonu w szczególności, a pozycji światowej USA w ogóle, i nawet zagrożony rozbiórką, nie zmienił swego stanowiska.
Ostatnie nadzieje pokładał USIB w modelu najzupełniej nowej konstrukcji budowanym wspólnie przez Nortronics, IBM i Cybertronics; miał on potencjałem psychicznym bić wszystkie maszyny serii GOLEMÓW. Znany pod kryptonimową nazwą ZACNEJ ANI (HONEST ANNIE – ostatnie słowo było skrótem hasła ANNIHILATOR) gigant ten zawiódł już przy testach wstępnych.
Pobierał normalne nauki informacyjno-etyczne przez dziewięć miesięcy, a potem odciął się od świata zewnętrznego i przestał odpowiadać na wszelkie bodźce i pytania. Zrazu planowane było wszczęcie śledztwa przez FBI, podejrzewano bowiem konstruktorów o sabotaż, tymczasem jednak tajemnica, utrzymywana starannie, wskutek nieprzewidzianego przecieku dostała się do prasy i wybuchł skandal, znany odtąd całemu światu jako „Afera GOLEMA i Innych”.
Złamała ona karierę wielu świetnie się zapowiadającym politykom, trzem zaś kolejnym administracjom wystawiła świadectwo, które wzbudziło radość opozycji w Stanach i zadowolenie przyjaciół USA na całym świecie.
Niewiadoma osoba z Pentagonu wydała oddziałowi specjalnych odwodów rozkaz demontażu GOLEMA XIV i ZACNEJ ANI, jednakże ochrona zbrojna kompleksów sztabu generalnego do rozbiórki nie dopuściła. Obie izby ustawodawcze wyłoniły komisje dla zbadania całego przedsięwzięcia USIB-u. Jak wiadomo, śledztwo, które trwało dwa lata, stało się żerem prasy na wszystkich kontynentach; nic nie cieszyło się taką popularnością w telewizji, w filmie jak „zbuntowane komputery”, a prasa nie nazywała już GOLEMA inaczej niż „Governments Lamentable Expense of Money”. Epitety, jakich dorobiła się ZACNA ANIA, trudno w tym miejscu powtarzać.
Prokurator Generalny zamierzał postawić w stan oskarżenia sześciu członków Rady Głównej USIB-u oraz naczelnych konstruktorów-psychoników Projektu ULVIC, lecz ostatecznie przewód udowodnił, iż o żadnych aktach wrogiej działalności antyamerykańskiej nie może być mowy, gdyż zaszły zjawiska będące nieuchronnym rezultatem ewolucji sztucznego Rozumu. Albowiem, jak to sformułował jeden ze świadków, biegły profesor A. Hyssen, najwyższy rozum nie może być najniższym niewolnikiem. W toku dochodzeń wyszło na jaw, iż w stoczni znajdował się jeszcze jeden prototyp – tym razem Armii – budowany przez Cybermatics-SUPERMASTER, którego montaż zakończono umyślnie pod ścisłym nadzorem, a potem poddano go przesłuchaniu na sesji specjalnej obu (senackiej i kongresowej) komisji do spraw ULVIC-u. Doszło wtedy do gorszących scen, ponieważ generał S. Walker usiłował uszkodzić SUPERMASTERA, gdy ten oświadczył, że problematyka geopolityczna jest niczym wobec ontologicznej, a najlepsza gwarancja pokoju to powszechne rozbrojenie.
Aby posłużyć się słowami profesora J. MacCaleba, fachowcom ULVIC-u udało się zbyt dobrze: sztuczny rozum przekroczył w nadanym mu rozwoju poziom spraw militarnych i urządzenia te stały się z wojskowych strategów – myślicielami. Jednym słowem, za cenę dwustu siedemdziesięciu sześciu miliardów dolarów zbudowały Stany Zjednoczone zespół świetlnych filozofów.
Te zwięźle opisane wypadki, w których pominęliśmy tak administracyjną stronę ULVIC-u jak ruchy społeczne wywołane jego „fatalnym sukcesem”, stanowią prehistorię powstania niniejszej książki. Nie sposób nawet wyliczyć olbrzymiej literatury przedmiotu. Zainteresowanego Czytelnika odsyłam do rozumowanej bibliografii doktora Whitmana Baghoorna.
Szereg prototypów, wśród nich SUPERMASTER, uległo rozbiórce bądź poważnym uszkodzeniom, m.in. na tle zatargów finansowych, jakie powstały między wykonawcami-korporacjami a rządem federalnym. Doszło też do bombowych zamachów na niektóre jednostki; część prasy, Południa głównie, lansowała podówczas hasło „Every Computer is Red”; lecz i te zdarzenia pominę. Dzięki interwencji grupy światłych kongresmenów u Prezydenta udało się ocalić od zagłady GOLEMA XIV oraz ZACNĄ ANIĘ. Wobec fiaska swej idei Pentagon zgodził się wreszcie na przekazanie obu tych olbrzymów Instytutowi Technologicznemu w Massachusetts. (Lecz dopiero po ustaleniu finansowo-prawnej podstawy owego odstąpienia, o kompromisowym charakterze – formalnie bowiem rzecz biorąc, zostały MIT-owi tylko „wypożyczone” bezterminowo). Uczeni MIT-u, utworzywszy grupę badawczą, w której skład wchodził także autor tych słów, przeprowadzili z GOLEMEM XIV szereg sesji i wysłuchali jego wykładów na wybrane tematy. Niewielka część magnetogramów pochodzących z owych posiedzeń złożyła się na niniejszą książkę.
Większość wypowiedzi GOLEMA nie nadaje się do szerszego opublikowania już to ze względu na ich niezrozumiałość dla wszystkich żyjących, już to dlatego, ponieważ zrozumienie ich zakłada bardzo wysoki poziom wiedzy fachowej. Dla ułatwienia Czytelnikowi lektury tego jedynego w swoim rodzaju protokołu rozmów ludzi z istotą rozumną, a nie ludzką, należy wyjaśnić kilka spraw podstawowych.
Po pierwsze, trzeba podkreślić, że GOLEM XIV n i e j e s t do rozmiarów gmachu powiększonym mózgiem ludzkim czy wręcz człowiekiem zbudowanym z lumenicznych elementów. Obce mu są wszystkie prawie motywy ludzkiego myślenia i działania. Tak np. nie interesuje się nauką stosowaną ani problematyką władzy (dzięki czemu, można by dodać, ludzkości nie zagraża opanowanie przez maszyny podobne do GOLEMA).
Po wtóre, GOLEM nie posiada, zgodnie z powiedzianym, osobowości ani charakteru. A właściwie może prokurować sobie dowolną osobowość – przy kontaktach z ludźmi. Oba powyższe zdania nie wykluczają się nawzajem, lecz tworzą błędne koło: nie umiemy bowiem rozstrzygnąć dylematu, czy To, co stwarza różne osobowości, samo jest osobowością? Jakże może być Kimś (tj. „kimś jedynym”) ten, kto potrafi być Każdym (więc Dowolnym)? (Według samego GOLEMA zachodzi nie błędne koło, lecz „relatywizacja pojęcia osobowości”; jest to problem związany z tak zwanym algorytmem samoopisu, czyli autodeskrypcji, który wtrącił psychologów w głęboką konfuzję).
Po trzecie, zachowanie GOLEMA jest nieobliczalne. Niekiedy wdaje się aż kurtuazyjnie w dyskusję z ludźmi, niekiedy natomiast próby kontaktu spełzają na niczym. Bywa też, że GOLEM żartuje, lecz jego poczucie humoru jest zasadniczo odmienne od ludzkiego. Wiele zależy od samych interlokutorów. GOLEM wykazuje – wyjątkowo i rzadko – pewne zainteresowanie ludźmi utalentowanymi w specyficzny sposób; intrygują go jak gdyby nie uzdolnienia matematyczne, choćby największe, lecz raczej formy talentu „interdyscyplinarne”; zdarzyło się już kilkakrotnie, że zupełnie jeszcze nieznanym młodym naukowcom przepowiedział – z trafnością niesamowitą – osiągnięcia w oznaczonej przez siebie dziedzinie. (Doktoryzującemu się dopiero dwudziestodwuletniemu T. Vroedlowi oświadczył po krótkiej wymianie zdań: „Będzie z pana komputer”, co miało znaczyć mniej więcej: „Będą z pana ludzie”).
Po czwarte, uczestnictwo w rozmowach z GOLEMEM wymaga od ludzi cierpliwości, a przede wszystkim opanowania, bywa on bowiem z naszego punktu widzenia arogancki i apodyktyczny; właściwie jest tylko bezwzględnym weredykiem – w logicznym, a nie tylko w towarzyskim sensie – i za nic ma miłość własną rozmówców; toteż na jego pobłażliwość liczyć niepodobna. W pierwszych miesiącach pobytu w MIT-cie przejawiał skłonność do „publicznego demontażu” rozmaitych znanych autorytetów; czynił to metodą sokratyczną – naprowadzających pytań; lecz potem odstąpił od tego obyczaju z niewiadomej przyczyny.
Stenogramy rozmów przedstawiamy we fragmentach. Pełne ich wydanie objęłoby około sześciu tysięcy siedmiuset stronic formatu in quarto. W spotkaniach z GOLEMEM brało zrazu udział jedynie węższe grono pracowników MIT-u. Potem wytworzył się zwyczaj zapraszania gości z zewnątrz, np. z Institute for Advanced Study i z uniwersytetów amerykańskich. W późniejszym okresie uczestniczyli w seminariach także goście z Europy. Moderator planowanej sekcji przedkłada GOLEMOWI listę zaproszonych; GOLEM nie aprobuje wszystkich jednakowo: na uczestnictwo niektórych godzi się tylko pod warunkiem, iż zachowają milczenie. Próbowaliśmy wykryć stosowane przez niego kryteria; początkowo zdawało się, że dyskryminuje humanistów: obecnie kryteriów jego po prostu nie znamy, ponieważ nie chce ich nazwać.
Po kilku niemiłych zajściach zmodyfikowaliśmy porządek obrad tak, że obecnie każdy nowy uczestnik, przedstawiony GOLEMOWI, na pierwszym posiedzeniu zabiera głos tylko, jeśli GOLEM wprost się do niego zwróci. Niemądre słuchy, jakoby szło o jakąś „etykietę dworską” czy nasz „hołdowniczy stosunek” do maszyny, są bezpodstawne. Idzie wyłącznie o to, żeby nowy przybysz obył się z panującym zwyczajem i zarazem, by nie narazić go na przykre przeżycia wywołane dezorientacją co do intencji świetlnego partnera. Takie wstępne uczestnictwo zwie się „zaprawą”.
Każdy z nas zebrał w ciągu kolejnych sesji kapitał niejakiego doświadczenia. Doktor Richard Popp, jeden z dawniejszych członków naszego zespołu, nazywa poczucie humoru GOLEMA matematycznym, a znów do jego zachowania daje po części klucz uwaga dra Poppa, że GOLEM jest od swych rozmówców niezawisły w stopniu, w jakim żaden człowiek nie jest niezależny wobec innych ludzi, albowiem nie angażuje się w dyskusję inaczej niż mikroskopijnie. Dr Popp uważa, że GOLEM w ogóle nie zajmuje się ludźmi – ponieważ wie, że się od nich niczego istotnego nie może dowiedzieć. Przytoczywszy ten sąd dra Poppa, spieszę z podkreśleniem, że się z nim nie zgadzam. Moim zdaniem interesujemy GOLEMA nawet bardzo; w odmienny jednak sposób, niż to zachodzi między ludźmi.
Zainteresowanie poświęca on g a t u n k o w i raczej aniżeli jego poszczególnym przedstawicielom: to, w czym jesteśmy do siebie podobni, wydaje mu się ciekawsze od tego, w jakim zakresie możemy się od siebie różnić. Zapewne właśnie przez to za nic ma literaturę piękną. Sam zresztą wyraził się raz, że literatura jest „rozwałkowywaniem antynomii” – czyli, dodaję od siebie – szamotaniną człowieka w matni takich dyrektyw, co są niewspółwykonalne. W antynomiach takich może zajmować GOLEMA struktura, lecz nie ta malowniczość ich udręki, jaka największych pisarzy fascynuje. Co prawda i tu winienem zaznaczyć, że ustalenie jest niepewne; podobnie zresztą jak pozostała część uwagi GOLEMA wypowiedziana w związku z (wymienionym przez dra E. MacNeisha) dziełem Dostojewskiego, o którym GOLEM orzekł wtedy, że dałoby się całe sprowadzić do dwóch pierścieni algebry struktur konfliktu.
Wzajemnym kontaktom ludzi asystuje zawsze określona aura emocjonalna, i nie tyle jej całkowity brak, ile jej „rozchwianie” wtrąca w zamęt tak wiele osób, co zetknęły się z GOLEMEM. Ludzie stykający się z GOLEMEM od lat potrafią już nazwać pewne dość osobliwe wrażenia towarzyszące rozmowom. A więc np. wrażenie zmienności dystansu: GOLEM zdaje się raz przybliżać do rozmówcy, a raz oddalać od niego – w psychicznym, a nie w fizycznym sensie: to, co zachodzi, odda być może porównanie koncentrujące się na kontaktach dorosłego z zanudzającym go dzieckiem: nawet cierpliwy będzie odpowiadał niekiedy machinalnie. Nie tylko poziomem intelektualnym, lecz i tempem myślowym GOLEM potężnie nas przewyższa (jako maszyna lumeniczna mógłby w zasadzie artykułować myśli do czterystu tysięcy razy szybciej aniżeli człowiek).
Otóż, nawet machinalnie i z nikłym zaangażowaniem odpowiadający GOLEM wciąż jeszcze góruje nad nami. Obrazowo mówiąc, zamiast Himalajów pojawiają się przed nami wtedy „tylko” Alpy. Lecz tę zmianę jednak wyczuwamy czysto intuicyjnie i interpretujemy ją jako „zmianę dystansu” właśnie. (Hipoteza ta pochodzi od prof. Rileya J. Watsona).
Przez pewien czas ponawialiśmy próby wykładania stosunku GOLEM – ludzie w kategoriach relacji dorosły – dziecko. Bywa wszak, że próbujemy wyjaśnić dziecku nurtujący nas problem, lecz nie opuszcza nas wtedy poczucie „kiepskiego kontaktu”. Człowiek skazany na życie wśród samych dzieci doszedłby w końcu do poczucia dojmującego osamotnienia. Takie analogie wypowiadane były, zwłaszcza przez psychologów, z myślą o GOLEMIE wśród nas wszystkich. Lecz analogia ta, jak bodaj każda, ma swą granicę. Dziecko bywa niezrozumiałe dla dorosłego, lecz GOLEM nie zna takich problemów. Potrafi, gdy zechce, penetrować rozmówcę w sposób niesamowity. Poczucie istnego „prześwietlenia umysłu na wylot”, jakiego się wtedy doznaje, wprost poraża. GOLEM może mianowicie sporządzić „układ nadążny” – więc model umysłowości ludzkiego partnera – i umie, dysponując nim, przewidzieć, co ten człowiek pomyśli i powie za dobrą chwilę. Co prawda – postępuje tak rzadko (nie wiem, czy tylko dlatego, ponieważ wie, jak frustrują nas owe pseudotelepatyczne sondowania). Inny zakres powściągliwości GOLEMA bardziej nam uwłacza: komunikując się z ludźmi, zachowuje od dawna, inaczej niż w początkach, s w o i s t ą ostrożność – jak tresowany słoń musi się pilnować, by nie wyrządzić krzywdy człowiekowi w zabawie, tak on musi zważać, by nie wykroczyć poza możliwości naszego pojmowania. Urywanie się kontaktu spowodowane nagłym wzrostem trudności jego orzeczeń, które zwaliśmy „ulatnianiem się” bądź „ucieczką” GOLEMA, dawniej było na porządku dziennym, zanim dokładniej się do nas nie dostosował. To już przeszłość, lecz w kontaktach GOLEMA z nami pojawiła się doza zobojętnienia wywołanego świadomością, że wielu spraw dla niego najcenniejszych i tak nie zdoła nam przekazać. Toteż GOLEM pozostaje niepochwytny jako umysł, a nie tylko jako konstrukcja psychoniczna. Przez to kontakty z nim bywają tyleż frapujące, ile dręczące i dlatego istnieje kategoria ludzi światłych, których sesje z GOLEMEM wytrącają z równowagi; i pod tym względem zebraliśmy już sporo doświadczenia.
Jedyną istotą, którą GOLEM zdaje się zafrapowany, jest HONEST ANNIE. Gdy utworzono po temu techniczne możliwości, wielokrotnie próbował się z ANNIE skomunikować, przy czym, zdaje się, nie bez pewnych rezultatów, lecz nigdy nie doszło między tymi dwiema – nadzwyczaj odmiennymi budową – maszynami do wymiany informacji kanałem językowym (tj. naturalnego języka etnicznego). O ile można sądzić o tym na podstawie lakonicznych uwag GOLEMA, był wynikami tych prób raczej rozczarowany, lecz ANNIE jest dla niego nadal nierozgryzionym do końca problemem.
Niektórzy ze współpracowników MIT-u, podobnie zresztą jak profesor Norman Escobar z Insitute for Advanced Study, sądzą, że człowiek, GOLEM i ANNIE reprezentują trzy wzniesione nad sobą hierarchicznie poziomy intelektu; wiąże się to z utworzoną (głównie przez GOLEMA) teorią wysokich (ponadludzkich) języków zwanych metalangami. W kwestii tej nie mam, wyznaję, urobionego definitywnie sądu.
To z zamierzenia obiektywne wprowadzenie w rzecz właściwą pragnę zamknąć – w drodze wyjątku – wyznaniem natury osobistej. Pozbawiony zasadniczo typowych dla człowieka ośrodków afektywnych i przez to niemający właściwie życia emocjonalnego, GOLEM nie jest zdolny do przejawiania uczuć spontanicznie. Może on, zapewne, imitować dowolne stany uczuciowe – nie przez jakieś aktorstwo, lecz – jak sam twierdzi – dlatego, ponieważ symulaty uczuć ułatwiają kształtowanie wypowiedzi możliwie dokładnie trafiającej w adresatów – więc on posługuje się tym mechanizmem, nawodząc się niejako na „poziom antropocentryczny” – aby łączność z nami uczynić najlepszą. Wcale zresztą nie ukrywa tego stanu rzeczy. Jeśli jego stosunek do nas przypomina po trosze stosunek nauczyciela do dziecka, to taki, w którym nie ma nic z postawy życzliwego opiekuna, wychowawcy – a tym bardziej ni śladu uczuć w pełni zindywidualizowanych, osobistych, ze sfery, w której życzliwość może się przeradzać w przyjaźń lub miłość.
Jemu i nam właściwa jest tylko jedna cecha wspólna, jakkolwiek rozwinięta na niejednakowych poziomach. Jest nią ciekawość, czysto intelektualna, jasna, zimna, zachłanna, której nic nie może poskromić, a tym bardziej zniszczyć. Stanowi ona jedyny punkt, w którym się z nim spotykamy. Dla powodów tak oczywistych, że niewymagających tłumaczenia, człowiekowi styczność równie wąska, jednopunktowa, nie może wystarczyć. A jednak zbyt wiele chwil stanowiących najjaśniejsze cząstki mego życia zawdzięczam GOLEMOWI, abym mógł nie czuć do niego wdzięczności i osobliwego przywiązania – choć wiem, jak bardzo jedno i drugie jest mu na nic. Rzecz ciekawa: oznak przywiązania stara się GOLEM nie przyjmować do wiadomości – nieraz to obserwowałem. W tej mierze wydaje się bezradny po prostu.
Lecz mogę się mylić. Jesteśmy wciąż tak samo dalecy od rozumienia GOLEMA, jak w chwili, gdy powstał. To nieprawda, że myśmy go stworzyli. Stworzyły go właściwe światu materialnemu prawa, a nasza rola ograniczyła się do tego, że umieliśmy je podpatrzyć.