Gra uczuć - Jordan, Penny - ebook + książka

Gra uczuć ebook

Jordan, Penny

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Opieka nad rezolutnymi bliźniętami to nie lada wyzwanie. Rebeka przekonuje się o tym już pierwszego dnia po przyjeździe do rodzinnej posiadłości Aysgarth. To jednak nie te niesforne dzieci są jej największym problemem, ale powrót do miejsca, gdzie przed laty z własnej winy straciła szansę na miłość. Kiedy niespodziewanie ponownie spotyka Frazera, dawne uczucia powracają ze zdwojoną siłą. Jest jednak ktoś, kto i tym razem zręcznie manipuluje ich emocjami… 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 189

Oceny
3,7 (42 oceny)
13
11
12
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Penny Jordan

Gra uczuć

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Och, Rebeko, moje drogie dziecko… Co za ulga! Jak to dobrze, że cię zastałam! Kiedy nie podniosłaś słuchawki od razu, zlękłam się, że jednak postanowiłaś wyjechać do Australii do rodziców i braterstwa. À propos, jak się mają Robert, Ailsa i dziewczynki? To już duże pannice, prawda? Ile one mają? Cztery i dwa latka? Jak ten czas…

– Przepraszam, ciociu, ale czy możesz mi powiedzieć, o co właściwie chodzi? – Rebeka zdecydowanie wpadła swojej rozmówczyni w słowo. Oparła słuchawkę na ramieniu i przytrzymała brodą. Słuchając niezbornego monologu ciotki, a właściwie dalekiej kuzynki rodziców, starała się jednocześnie skoncentrować na poprawianiu wypracowań swoich uczniów.

– No tak, dziecko, o czym to ja…? Aha, dzwonię do ciebie, moja droga, bo koniecznie potrzebuję twojej pomocy.

Ciocia Maud potrzebuje mojej pomocy?

Słysząc te słowa, Rebeka uniosła brwi. Chociaż przyczyną jej zdumienia mógł być również okropny błąd ortograficzny w pracy dziesięciolatka, którego szykowano na następcę ojca w banku handlowym należącym do rodziny.

– Mojej pomocy? – spytała, z lekką ironią kładąc nacisk na zaimek dzierżawczy „mojej’’.

Na drugim końcu linii, w dalekiej Cumbrii, zaległa cisza, świadcząca o tym, że powiątpiewanie w jej głosie zostało zauważone.

– Bo widzisz, moja droga, właściwie poza tobą nie mam do kogo się zwrócić. Absolutnie – podjęła ciocia Maud po chwili. W jej głosie pobrzmiewała nuta desperacji i Rebeka mimowolnie pomyślała, że do przeprowadzenia tej rozmowy starsza pani musiała zmobilizować cały swój talent dramatyczny. – W innych okolicznościach skontaktowałabym się oczywiście z twoją matką, ale ona jest przecież na drugiej półkuli…

Rebeki nie zdziwiła lekko wyczuwalna irytacja w głosie cioci Maud. Doskonale potrafiła sobie wyobrazić, że obojętnie, o jaką pomoc chodzi, wolałaby raczej zwrócić się do jej znanej z dobroci i dającej się wykorzystywać matki niż do niej.

Cały czas słuchała paplaniny cioci Maud jednym uchem, starając się maksymalnie skoncentrować na pracach uczniów. Wszyscy, którzy uważają, że podczas długich wakacji nauczyciele nie mają nic do roboty, powinni zobaczyć teraz moje biurko, uginające się pod stosami nie tylko rocznych prac uczniów, lecz także niedokończonych konspektów programów oraz projektów planu zajęć na jesienny i zimowy semestr, pomyślała ponuro.

Kochała swój zawód i uważała się za wybrankę losu, mogąc uczyć w ekskluzywnej prywatnej koedukacyjnej szkole podstawowej, znakomicie wyposażonej i świetnie zarządzanej, gdzie dzieci w większości nie sprawiały kłopotów wychowawczych, a poza tym naprawdę były chętne do nauki.

Rozmyślając o pracy, straciła wątek rozmowy, lecz nie przejęła się tym zbytnio. Jakie kłopoty może mieć ciotka Maud w Aysgarth, gdzie wszystkim zajmuje się Frazer?

Aysgarth było prywatnym królestwem Frazera, królestwem, w którym nic nie miało prawa odstawać od ustalonej normy, nic nie miało prawa zakłócić sprawnego funkcjonowania wszystkich trybów i trybików, jeśli sam pan i władca tego nie zaplanował, czego w przeszłości boleśnie doświadczyła na własnej skórze.

Aysgarth było twierdzą zbudowaną z kamienia i zarządzaną przez mężczyznę o sercu z kamienia. Mimo to ciotka kochała to miejsce i kiedyś nawet sądziła, że…

– …widzisz więc, moje dziecko – ciocia Maud kontynuowała swój monolog – że kiedy Frazera nie ma i wszystko jest na mojej biednej głowie, musiałam się do kogoś zwrócić, a zostałaś mi tylko ty. Ile czasu potrzebujesz, żeby tu dojechać?

Dojechać?

Która z nas oszalała, ona czy ja? Przecież ciocia Maud doskonale wie, że Frazer, chociaż wyraźnie nie zabronił mi przekraczać progu Aysgarth, to dał mi jasno do zrozumienia, że jestem w jego domu niemile widzianym gościem. Nie taił zresztą dlaczego.

Na to wspomnienie Rebeka gorzko roześmiała się w duchu.

Dlaczego? Bo dawno temu okazałam się na tyle głupia, że zapragnęłam uchronić go przed zawodem miłosnym. Za dobre chęci zostałam potępiona i skazana na banicję, uznana za judasza albo jeszcze gorzej.

Mój Boże, westchnęła, akurat teraz potrzebne mi jest odnawianie bolesnych wspomnień.

Było, minęło, przestało mieć jakikolwiek wpływ na moje życie. Dobre życie, wypełnione pracą, jaką lubię, spotkaniami z przyjaciółmi, z którymi mamy wspólne zainteresowania i upodobania, randkami z mężczyznami, z którymi pozwalam sobie na flirt, którzy schlebiają mi i przede wszystkim nie przygważdżają mnie lodowatym spojrzeniem stalowoszarych oczu pełnych pogardy tak przejmującej, że przeszywa mnie do szpiku kości.

Rebeka była szczęśliwa, zadowolona z siebie, prowadziła życie bogate i pełne. Nie było w nim miejsca na czcze mrzonki o tym, co by było, gdyby… Skończyła dwadzieścia sześć lat, czuła się kobietą dojrzałą, ustabilizowaną i samowystarczalną.

Zaraz, zaraz…

Dopiero teraz słowa cioci Maud w pełni dotarły do jej świadomości i sprawiły, że nagle zapomniała o wypracowaniach.

– To Frazera nie ma w Aysgarth? – zdziwiła się. – Przecież Rory i Lillian zawieźli tam dzieci dlatego, że on…

– Otóż to właśnie usiłuję ci cały czas wytłumaczyć, moja droga. Frazer był, ale w ostatniej chwili, już nie pamiętam z jakiego powodu, musiał zastąpić kolegę, który miał jechać z cyklem wykładów do Stanów Zjednoczonych. Jako szef instytutu nie miał wyjścia, musiał rzucić wszystko i jechać. I to na trzy miesiące!

– Trzy miesiące?! – wykrzyknęła Rebeka zdumiona i oburzona. – A co z dziećmi?

Od matki wiedziała, że bratanica i bratanek Frazera byli parą urwisów nie z tej ziemi, wymagających twardej ręki. Niefrasobliwy ojciec ośmioletnich bliźniąt nigdy nie próbował wziąć ich w karby, a osiem miesięcy wcześniej beztrosko podrzucił dzieci swojemu starszemu bratu i wyjechał, by objąć posadę w Hongkongu.

– Frazer zadbał o wszystko – ciocia Maud stanęła w obronie bratanka męża. Nigdy nikomu złego słowa nie pozwalała na niego powiedzieć. Kiedy rodzice chłopców – Frazer miał wówczas osiemnaście lat, a jego brat Rory dwanaście – zginęli w katastrofie lotniczej, na prośbę starszego przeprowadziła się do Aysgarth. – Zaangażował młodą osobę do opieki nad nimi.

Rebeka zwróciła uwagę na pogardliwy ton towarzyszący słowom „młodą osobę’’, a ponieważ na bieżąco była informowana przez matkę, która utrzymywała stały kontakt z Frazerem, o wyczynach bliźniaków, od razu poczuła przypływ współczucia dla ich opiekunki.

– I co się z nią stało?

– Wyobraź sobie, że odeszła. Stwierdziła, że nie może brać odpowiedzialności za dzieci, i złożyła wymówienie. Smarkacze z piekła rodem, tak się o nich wyraziła.

Oczyma duszy Rebeka ujrzała ciocię Maud, godną matronę z wydatnym biustem, jakby żywcem przeniesioną z epoki edwardiańskiej, pałającą świętym oburzeniem z powodu takiej zniewagi najmłodszych przedstawicieli rodu Aysgarth. Jednakże dawno minęły czasy, gdy nazwisko to robiło na Rebece wrażenie, gdy z nabożną czcią wysłuchiwała opowieści matki o zasługach swoich walecznych przodków.

Pamiętała, że wakacje spędzane w Aysgarth tylko potęgowały ów podziw, szczególnie zaś obecność o dziesięć lat starszego od niej Frazera. Przystojny, poważny, milczący obserwator jej zabaw z Rorym, bóg o mrocznym obliczu, wkroczył w jej życie i wziął jej serce we władanie.

– Czy przypadkiem nie miała odrobiny racji? – spytała z przekąsem.

W słuchawce na chwilę zaległa cisza.

– Helen i Peter to bardzo żywe dzieci – ciocia Maud przyznała z wyraźnym oporem – ale w ich wieku to zrozumiałe.

– Domyślam się, że trudno nad nimi zapanować – wtrąciła Rebeka rzeczowo – i podejrzewam, że Rory podrzucił je Frazerowi między innymi po to, żeby nauczył ich trochę dyscypliny. Moim zdaniem powinno się je posłać do dobrej szkoły z internatem, gdzie ich energia zostałaby właściwie ukierunkowana.

– Całkowicie się z tobą zgadzam, moja droga – skwapliwie przyznała ciocia Maud. – I właśnie dlatego dzwonię do ciebie, bo masz duże doświadczenie pedagogiczne – dodała. Rebeka zbyt późno zorientowała się, że wpadła w sprytnie zastawioną pułapkę. – Oczywiście, gdyby twoja matka była na miejscu, sytuacja wyglądałaby inaczej, ale pamiętając, jak bardzo lubiłaś przyjeżdżać do Aysgarth, spędzać tutaj długie wakacje…

Teraz Rebeka przejrzała grę ciotki. Starsza pani ucieka się do szantażu emocjonalnego, sugerując, że jej obowiązkiem jest rzucić wszystko, popędzić do Cumbrii i zająć się bliźniakami Rory’ego. Po prostu winna jest to rodzinie.

Natychmiast przyszło jej do głowy co najmniej z tuzin powodów, dla których powinna odmówić, na przykład wspólnie z przyjaciółmi zaplanowane wakacje w Grecji, lecz gdy o tym wszystkim pomyślała, było już za późno. Cioci Maud udało się ją sprytnie omotać i złapać w sieć.

– Ale wiesz, że Frazerowi by się to nie spodobało! – wytoczyła ostatni argument.

W słuchawce zapadło wymowne milczenie, po czym ciocia Maud słabym, zmęczonym głosem zaczęła:

– Mój Boże, dziecko… To było tak dawno temu. Jestem przekonana, że Frazer nawet nie pamięta, o co poszło. On nigdy do nikogo nie chowa urazy. Poza tym to była tylko jakaś głupia sprzeczka między wami.

Głupia czy nie, ale na tyle ważna, że przez ostatnich osiem lat Frazer ani razu nie zaprosił mnie do Aysgarth, pomyślała Rebeka.

Od tamtego czasu widzieli się tylko dwukrotnie. Pierwszy raz spotkali się przelotnie na chrzcie bliźniąt, na który duma kazała jej pójść. Doskonale pamiętała, że wówczas kuzyn nawet się do niej nie odezwał. Traktował ją jak powietrze, jak gdyby w ogóle przestała dla niego istnieć.

Drugą okazją był ślub Roberta i Ailsy. Rebeka była najstarszą druhną, odpowiedzialną za kilkoro towarzyszących jej w orszaku ślubnym małych dzieci: wśród nich byli córeczka i synek Rory’ego, i tylko dzięki temu udało jej się uniknąć bezpośredniej konfrontacji z Frazerem.

Po tych wszystkich latach proszenie jej teraz, a właściwie żądanie, żeby przyjechała do jego domu, było ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała.

Gdyby Frazer był w Anglii, jej wizyta byłaby niemożliwa. I to nie z powodu jego niechęci, lecz dlatego, że poczucie własnej godności by jej na to nie pozwoliło.

Ale Frazera nie ma.

Gdyby był w Anglii, problem w ogóle by nie zaistniał.

Niestety stało się inaczej i mimo jej wszystkich wątpliwości, wszelkich powodów, dla których powinna stanowczo i zdecydowanie powiedzieć nie, wiedziała, że nie może odmówić starej kobiecie pomocy.

Jakkolwiek nielogicznie, absurdalnie by to zabrzmiało, miała dług wdzięczności wobec, jeśli nie samego Frazera, to cioci Maud, która zawsze chętnie zajmowała się nią i Robertem, kiedy obowiązki zawodowe ojca wymagały, by rodzice spędzali długie miesiące za granicą.

Teraz jest okazja zrewanżować się za jej dobroć i Rebeka uznała, że musi to uczynić chociażby tylko dlatego, żeby udowodnić, że obojętnie, co Frazer o tym myśli, trzymanie się z dala od Aysgarth było jej własną decyzją, a nie żadnym warunkiem postawionym przez niego.

Nie, nie, Frazer nigdy wyraźnie nie zabronił jej przyjeżdżać do jego domu, presję wywarł w sposób znacznie bardziej subtelny i znacznie dotkliwiej raniący. I uczynił to, a żadne wysiłki cioci Maud, by umniejszyć wagę tamtego incydentu, na nic się nie zdadzą.

Wiedząc, że najprawdopodobniej pożałuje tego kroku, Rebeka ustąpiła, zastrzegając tylko:

– Obawiam się, że uda mi się przyjechać najwcześniej dopiero pod koniec tygodnia, ciociu.

Kiedy odłożyła słuchawkę, zaczęła się zastanawiać, po kiego licha dała się wciągnąć w to wszystko. Przecież to oznacza praktycznie trzy miesiące opiekowania się dwojgiem urwisów w domu, którego właściciel nie tylko jej nie lubi, ale wręcz nią pogardza.

Gdy Kate Summerfield, przyjaciółka i lokatorka Rebeki, usłyszała o tej decyzji, nie kryła zaskoczenia i zdumienia.

– Miałaś przecież takie wspaniałe plany! – wykrzyknęła. – Wycieczka do Grecji i…

– Wiem, ale tam jest sytuacja podbramkowa i czuję się w obowiązku pomóc. Rodzina powinna sobie pomagać.

Kate przyjrzała się jej uważnie.

– Nigdy nie wspominałaś o rodzinie w Cumbrii i nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek tam jeździła…

Po skończeniu studiów Rebeka i Kate wspólnie wynajmowały mieszkanie, a kiedy cztery lata temu Rebeka zdecydowała się kupić mały domek, Kate z radością zgodziła się być jej pierwszą lokatorką.

– Miałam powody – odparła Rebeka i zaczęła opowiadać przyjaciółce wszystko od samego początku.

– Czyli on praktycznie zabronił ci odwiedzać ten dom, tak? Czym mu się naraziłaś?

Rebeka potrząsnęła głową.

– To nie było tak wyraźnie powiedziane. Frazer niczego mi nie zabronił. Posłużył się znacznie subtelniejszymi metodami… Dał mi do zrozumienia, że nie jestem najbardziej pożądanym gościem w Aysgarth.

– Ale dlaczego? Co takiego zrobiłaś? Zastawiłaś klejnoty rodzinne w lombardzie? – zażartowała Kate.

– Nie całkiem. – Rebeka przygryzła wargę. Nigdy z nikim nie rozmawiała o zakazie Frazera, nawet z rodzicami, którzy, jak ciocia Maud, uważali, że młodzi pokłócili się o coś błahego. – To raczej długa historia – zaczęła powoli, starannie dobierając słowa.

Rozmowa z Maud obudziła stare urazy, otworzyła stare rany.

– Mam mnóstwo czasu – zapewniła ją Kate. – Opowiedz mi wszystko od początku.

Nagle Rebeka poczuła potrzebę zwierzenia się komuś, przerwania długiego milczenia.

– To wydarzyło się tuż po moich osiemnastych urodzinach – zaczęła. – Rodzice byli wówczas w Ameryce Południowej, a ja miałam jak zwykle spędzić wakacje w Aysgarth. Rory przyjechał po mnie do internatu. Chciał pochwalić się nowym samochodem. Mniej więcej pół roku przedtem ożenił się i jego żona, Lillian, spodziewała się dziecka. Frazer nie chciał, żeby młodszy brat żenił się tak wcześnie – ciągnęła. – Rory miał dopiero dwadzieścia jeden lat i Frazer uważał, że jest za młody, żeby brać na siebie taką odpowiedzialność. Ale Rory go nie słuchał. Kiedy tylko wsiadłam do samochodu, poczułam, że coś jest nie tak. Wiesz, zawsze byliśmy ze sobą bardzo blisko…

– Jak brat i siostra? – przerwała jej Kate i spojrzała na przyjaciółkę pytającym wzrokiem.

Rebeka wytrzymała jej spojrzenie i odrzekła:

– Właśnie tak. Jak brat i siostra. Spytałam, co się stało, i po drodze do Aysgarth Rory opowiedział mi, co zaszło. Wplątał się w romans i Frazer jakimś sposobem się o tym dowiedział. Żądał, żeby Rory ujawnił, kim jest ta kobieta.

– I…? – niecierpliwiła się Kate.

– Rory nie chciał mu powiedzieć. Bo widzisz, tą kobietą okazała się sympatia Frazera. Wraz z rodzicami od niedawna mieszkała w okolicy i Rory domyślał się, że Frazerowi bardzo na niej zależy.

– Co było dalej? – ponaglała ją Kate.

Rebeka z rezygnacją wzruszyła ramionami.

– Rory spytał mnie, czy się zgodzę, żeby powiedział Frazerowi, że romansuje ze mną. – Urwała i westchnęła. – Byłam naiwna, ale kiedy Rory zaczął opowiadać, jak bardzo Frazer kocha Michelle i jak bardzo będzie zraniony, jeśli się dowie o jej zdradzie…

– Rozumiem. Miałaś osiemnaście lat, byłaś do szaleństwa zakochana i gotowa uczynić wszystko, żeby oszczędzić bólu obiektowi twoich westchnień – domyśliła się Kate.

Rebeka roześmiała się gorzko.

– To takie łatwe do odgadnięcia?

Przyjaciółka potrząsnęła głową.

– Wszystkie elementy łamigłówki pasują do siebie jak ulał. Kochałaś Frazera, prawda?

– Tak mi się wydawało – przyznała Rebeka. – Chociaż po burzy, jaka się rozpętała, miłość szybko ustąpiła nienawiści. To było po prostu takie szczeniackie zauroczenie – dodała z nutą sarkazmu w głosie.

Zaskoczyło ją, że Kate tak łatwo ją rozszyfrowała, i zaczęła się zastanawiać, kto jeszcze wiedział wtedy, co naprawdę czuła do Frazera. Co prawda nigdy specjalnie nie kryłam się z uwielbieniem dla niego, więc łatwo było się domyślić, że jestem w nim po uszy zakochana, stwierdziła w duchu.

– Chcesz powiedzieć, że ten twój Frazer naprawdę uwierzył, że masz romans z Rorym? – Kate nie kryła zdumienia.

– Cóż… Uwierzył. Oczywiście był wściekły. Oskarżył mnie, że chcę rozbić małżeństwo Rory’ego, powtarzał, że Lillian jest w ciąży, no wiesz, w ogóle odsądzał mnie od czci i wiary.

– I naprawdę nie domyślał się, że to mistyfikacja?

– Nie. Dlaczego?

Kate wzruszyła ramionami i odpowiedziała rzeczowo:

– Pytam ot tak, bez żadnej przyczyny. Facet musi być albo straszliwie naiwny, albo po prostu ślepy. Po pierwsze nie zorientował się, że kobieta, z którą się spotyka, romansuje z jego własnym bratem. Potem uwierzył, że zakochana w nim bez pamięci nastolatka jest kochanką tegoż brata. Świadczy o tępocie, nie?

– Frazer nie jest tępy – oburzyła się Rebeka. – Można nawet powiedzieć, że jest bardzo spostrzegawczy. Czasami nawet za bardzo. – Kate wymownie milczała. – On chciał mi wierzyć – dodała z przekonaniem.

Nie wiedziała, dlaczego tak gwałtownie broni Frazera. Na pewno na to nie zasłużył, pomyślała, przypomniawszy sobie kazanie, jakie jej palnął, gdy Rory wyznał, że związał się z nią.

– Czyli wygodniej mu było uwierzyć, że to ty, a nie Michelle, uwiodłaś jego brata. – Kate była bezlitosna. – To nie jest spostrzegawczość, Rebeko. To jest zwyczajna, bezgraniczna głupota. Co się później stało z tą dziewczyną?

Rebeka ściągnęła brwi.

– Wiesz, to jest w tym wszystkim najdziwniejsze. Ich znajomość się rozwiała. Umarła śmiercią naturalną, przynajmniej takie odnieśliśmy wrażenie. Podejrzewam, że duma nie pozwoliła Frazerowi przyznać się komukolwiek, że kochał Michelle i że ją stracił.

– Hm… – mruknęła Kate. Pochyliła się, by zebrać z podłogi jakiś pyłek, jakby to było teraz najważniejsze. – I od tego czasu – rzuciła po chwili – trzymacie się z daleka, tak?

Rebeka wzruszyła ramionami.

– Frazer dał mi jasno do zrozumienia, że nie będę pożądanym gościem w Aysgarth. Od tamtej pory nic się pod tym względem nie zmieniło.

– A teraz zostajesz wezwana do Cumbrii, żeby pod nieobecność drogiego kuzyna opiekować się jego bratanicą i bratankiem – podsumowała Kate cierpko. – Ciekawe, jak zareaguje, kiedy się o tym dowie.

– Uważasz, że nie powinnam jechać? – Rebeka poważnie się zaniepokoiła.

Mimo nieprzeciętnej urody, niezaprzeczalnej inteligencji i niewątpliwego talentu pedagogicznego czasami wykazywała wyjątkowy brak wiary w siebie. Kate zawsze to intrygowało, teraz jednak zaczęła podejrzewać, że odgadła przyczynę tego stanu rzeczy.

– Wręcz przeciwnie – odparła zdecydowanym to nem. – Uważam, że powinnaś. – Widząc wyraźną ulgę malującą się na twarzy przyjaciółki, dodała łagodniejszym tonem: – Nigdy nie miałaś ochoty po prostu wyznać mu prawdy? – Zauważyła, że Rebeka nagle pobladła, lecz niezrażona ciągnęła: – Teraz już przecież byś mogła. Sama mi powiedziałaś, że znajomość z Michelle umarła śmiercią naturalną. Dlaczego nie próbowałaś mu wszystkiego wyjaśnić? – naciskała.

Rebeka odwróciła się do niej plecami i zaczęła przekładać papiery na biurku.

– Po co? Nie ma powodu. Jeśli chce uważać mnie za czarną owcę, proszę bardzo.

– Wydaje mi się, że znalazłaś sobie wygodną wymówkę – odparowała Kate.

Ze współczuciem przyglądała się, jak rumieniec zalewa szyję i kark przyjaciółki. Rebeka miała wyjątkowo jasną karnację, co przy jej jedwabistych blond włosach stwarzało niezwykły efekt.

Kate nie potrafiłaby wymienić wszystkich znajomych, jakich przedstawiła Rebece, którzy natychmiast tracili głowy dla tej drobnej blondynki o celtyckiej urodzie. Niestety ona żadnego z nich nie obdarzyła podobnym zainteresowaniem. Kate zawsze zastanawiała się, dlaczego przyjaciółka jest tak odporna na męski czar. Teraz już wiedziała.

– Nie mogę tego zrobić! – wybuchnęła Rebeka. – Nie mogę tam pojechać!

– Nie bądź śmieszna. – Kate starała się ostudzić jej emocje. – Oczywiście, że możesz pojechać, a nawet powinnaś. Już przecież obiecałaś to ciotce. Nie możesz jej teraz zawieść. Czego się obawiasz? – spytała, łagodniejąc. – Nawet jeśli Frazer wróci wcześniej i ciebie tam zastanie, to chyba cię nie wyrzuci. Na twoim miejscu… – urwała, jak gdyby się wahała, co powiedzieć – skorzystałabym z nadarzającej się okazji i zrobiła coś, za co powinien mi być tylko wdzięczny – dokończyła.

Rebeka rzuciła jej spojrzenie pełne rozpaczy. Nie znasz Frazera, mówiły jej oczy. Nie wiesz, że jest ostatnią osobą, którą ucieszy perspektywa zaciągnięcia długu wdzięczności wobec kogokolwiek, a szczególnie wobec mnie.

– Właściwie już ma wobec ciebie dług – ciągnęła Kate, odgadując tok myśli Rebeki. – Poświęciłaś swoje dobre imię, swoje uczucia, żeby chronić reputację jego dziewczyny i oszczędzić mu miłosnego zawodu – podsumowała cierpko. – Chyba się go nie boisz? – spytała, doskonale wiedząc, jak przyjaciółka zareaguje.

– Oczywiście, że nie – żachnęła się Rebeka.

– To dobrze. Wobec tego spokojnie możesz spełnić obietnicę daną ciotce.

Rebeka milczała chwilę, potem odparła:

– Rzeczywiście. Masz rację. Mogę.

ROZDZIAŁ DRUGI

Co innego wiedzieć, że mogę, co innego w to uwierzyć, myślała Rebeka, szykując się do wyjazdu do Cumbrii i pakując swój mały samochód.

Zamiast martwić się o Frazera i jego łatwą do przewidzenia reakcję, gdy się dowie, że przebywasz pod jego dachem, lepiej zastanów się, jak sobie poradzisz z parą tych urwisów, upomniała się w duchu.

Uczniowie w podobnym wieku, z którymi miała do czynienia w szkole, zazwyczaj byli inteligentni i karni. A o Helen i Peterze Aysgarthach zawsze słyszała, że chociaż inteligencji im nie brakuje, nie są wdrożeni do żadnej dyscypliny i wszelkie próby wzięcia ich w karby spełzają na niczym. Pamiętając własne dzieciństwo, kiedy rodzice tak często wyjeżdżali za granicę bez niej i Roberta, Rebeka podejrzewała, że wybryki bliźniaków świadczą bardziej o rozpaczliwych wysiłkach zwrócenia na siebie uwagi matki i ojca niż o trudnym charakterze.

Ciocia Maud posiadała nie tylko imponującą figurę zacnej matrony z epoki edwardiańskiej, lecz również odpowiedni stosunek do życia, i zażądała, aby Rebeka zjawiła się w Aysgarth na czwartą po południu, w porze podwieczorku.

– To będzie idealna okazja, żebyś poznała dzieci, moja droga – stwierdziła.

Rebeka obiecała, że się postara.

Po drodze cały czas zastanawiała się, dlaczego ciocia Maud tak naciskała, żeby pomogła jej zaopiekować się bliźniakami. Z dzieciństwa pamiętała, że gdy sytuacja tego wymagała, ta z pozoru słaba i niezaradna życiowo kobieta wykazywała talenty arcyprzebiegłego taktyka. Pamiętała również, że znakomicie potrafiła dać sobie radę z nią i Robertem. Ale to było prawie dwadzieścia lat temu, tłumaczyła sobie, i ciocia Maud miała wówczas pięćdziesiąt kilka lat. Obecnie zaś jest panią po siedemdziesiątce i trudno wymagać, aby zajmowała się parą niesfornych ośmiolatków, których rozsadza energia.

Aysgarth leżało w części Cumbrii oddalonej od bardzo popularnej Krainy Jezior, części, którą Rory niejeden raz z pogardą nazywał wsią dechami zabitą.

Mimo że od ponad sześciu lat Rebeka mieszkała i pracowała w Londynie, nie podzielała tej opinii. W stolicy prowadziła tryb życia, jaki lubiła, miała pracę, którą kochała, lecz wiedziała, że gdyby zaszła taka potrzeba, z pewnością szybko i łatwo przyzwyczaiłaby się do mieszkania na prowincji.

Kiedy dojechała do Cumbrii, zdziwiła się, że od czasu jej ostatniej wizyty autostrada została poprowadzona znacznie dalej, dzięki czemu zyskała dobre pół godziny. Dlatego kilka kilometrów przed Aysgarth, w połowie wąskiej wiejskiej drogi prowadzącej nie tylko do domu Frazera, ale i do kilku położonych jeszcze dalej farm, zatrzymała samochód na poboczu i wysiadła.

Około pięćdziesięciu metrów poniżej drogi, w dolinie, znajdował się jej ulubiony zakątek. W dzieciństwie i młodości często się tam zapuszczała. Dołem płynęła rzeczka, a na końcu, przy jazie, spiętrzona woda tworzyła niewielkie sztuczne jezioro, skąd z szumem spadała z wysokiego progu i płynęła do następnej doliny.

Zbocza doliny były zalesione, kryjąc wśród drzew swoje tajemnice. Ziemia pokryta igliwiem pachniała żywicą i miękko uginała się pod stopami. Chociaż tego roku zapowiadano ładne lato, nadal było chłodno i mokro, i gdy Rebeka schodziła po stromym stoku, zauważyła, że rzeka wezbrała od wciąż padających deszczów.

Nagle coś przykuło jej uwagę. Wytężyła wzrok i poniżej miejsca, gdzie się znajdowała, dostrzegła parę ubranych w dżinsy dzieci, spieszących w kierunku Aysgarth.

Bliźniaki.

Dzięki podobieństwu do ciemnowłosego i smagłego wuja, natychmiast je rozpoznała. Przez moment pomyślała, jak dziwne i niezbadane są prawa genetyki. Rory wrodził się w matkę, miał jasne włosy i niebieskie oczy, podczas gdy Frazer przypominał ojca, bruneta z szarymi oczami i wyrazistymi rysami twarzy, tak charakterystycznymi dla rodu Aysgarth.

Jednak to nie podobieństwo do wuja sprawiło, że Rebeka zmarszczyła brwi. Zastanowiło ją, jak to możliwe, że ośmiolatkom pozwolono swobodnie myszkować po okolicy. Doskonale pamiętała surowo przestrzegany przez ciocię Maud i Frazera zakaz samodzielnych wypraw do tej położonej na uboczu przepięknej doliny. Starszy o dziesięć lat kuzyn wbijał jej i Robertowi do głów, jak niebezpieczna jest rzeka i jaz, oraz wprowadził absolutny zakaz pływania w jeziorze, które wskutek silnych podwodnych prądów było bardzo głębokie i zdradliwe.

To prawda, Helen i Peter nie pływali, ale o ile Rebeka dobrze pamiętała, dopiero gdy miała kilkanaście lat, Frazer zniósł zakaz samodzielnych wypraw do tego miejsca.

Instynktownie cofnęła się między drzewa i ukryła w cieniu. Dzieci podążały dobrze jej znaną ścieżką, która już bardzo niedaleko ostro skręcała ku domowi. Gdy ją mijały, usłyszała, jak zaniepokojony Peter zwraca się do siostry:

– Jesteś pewna, że to poskutkuje i ona wyjedzie?

Rebeka zesztywniała. Natychmiast domyśliła się, że chodzi o nią.

Helen Aysgarth ściągnęła brwi. Z taką miną jeszcze bardziej przypominała groźnego wuja.

– Może nie od razu – padła rozsądna odpowiedź – ale na pewno długo nie wytrzyma.

– Nie rozumiem, dlaczego ciocia Maud ją wezwała – mruknął Peter. – Nauczycielka! Jak gdybyśmy nie mieli dość nauczycieli w szkole!

– Nie martw się. – Helen pocieszała brata. – Szybko się jej pozbędziemy. Przecież z Carole się nam udało, nie?

Oboje zachichotali.

– Pamiętasz, co było z Jane? Wujek Frazer był naprawdę zły, kiedy mu powiedzieliśmy, że ona chce za niego się wydać.

– Był wściekły – poprawiła go Helen z nieukrywaną satysfakcją w głosie.

Każde słowo z tej rozmowy pogarszało nastrój Rebeki.

W co ja się pakuję, myślała. I po co?

– Norty mówi, że kuzynka Becky szybko nauczy nas dobrych manier. – Peter przypomniał siostrze.

– Kuzynka Becky! – Dziewczynka prychnęła pogardliwie. – Raz ją tylko widzieliśmy. Na tamtym ślubie, pamiętasz? Założę się, że wcale nie przyjeżdża z naszego powodu. Jej chodzi o wujka Frazera. Norty mówi, że Frazer to najlepsza partia w okolicy i że najwyższy czas, żeby się ożenił i miał własne dzieci.

Rebeka czuła wzbierającą w niej wściekłość, lecz mimo że zdrętwiała w niewygodnej pozycji, trwała na swoim miejscu.

Norty, pani Norton, była gospodynią Frazera. Pracowała jeszcze u jego rodziców i Rebeka darzyła ją ogromną sympatią. Miała nadzieję, że to nie od niej dzieci usłyszały, że przyjeżdża tylko z jego powodu. Postanowiła, że bardzo szybko wyprowadzi je z błędu. Nie jest już nieśmiałą osiemnastolatką. Jej uczucie do kuzyna dawno wygasło. Może proces ten przebiegł trochę gwałtowniej i boleśniej, niż stałoby się to w normalnych okolicznościach, lecz sytuacja tego wymagała.

Nie była wyjątkiem, wiele dziewcząt przechodzi okres zauroczenia starszym od siebie mężczyzną. Ale większość z nich ma dość oleju w głowie, żeby uczucia ulokować w kimś spoza własnej rodziny, pomyślała.

W tamtych latach uważała Frazera za niemal boga, wszystkowiedzącego, wszystkowidzącego, najmądrzejszego. Był dla niej uosobieniem cnót wszelkich. Jaka była głupia! Gdy osaczony i zdesperowany Rory błagał, żeby mu pomogła, uczyniła to chętnie, uradowana, że nadarza się okazja poświęcenia siebie dla wyższego dobra. Oczywiście wyższego dobra Frazera.

Jeśli się spodziewała, że jakimś cudownym sposobem jej ukochany odgadnie prawdę, gorzko się rozczarowała. Jeśli oczekiwała, że nie tylko odgadnie prawdę, ale na dodatek zacznie ją wychwalać pod niebiosa i będzie jej bezgranicznie wdzięczny, rozczarowała się podwójnie. Frazer palnął jej tak nieprzyjemne kazanie, że minęły miesiące, a nawet lata, zanim odważyła się spojrzeć na świat z podniesioną głową.

W pierwszej chwili zaskoczenie osłabiło jej reakcję na poniżenie i upokorzenie, lecz później, gdy szok minął, rzeczywistość zaczęła do niej docierać z całą wyrazistością. Frazer potępił ją za, jak określił, kardynalną, niewybaczalną głupotę, jaką wykazała, angażując się w romans z Rorym.

Jeśli z początku łudziła się jeszcze, że Frazer domyśli się, iż jest niewinna, że padła ofiarą manipulacji, dawno już porzuciła wszelką nadzieję. Obecnie wątpiła, czy nawet gdyby znał jej prawdziwe motywy, wpłynęłoby to na jego stosunek do niej. Pamiętała przecież, że Frazer nie lubił się mylić w żadnej sprawie.

Dzieci minęły ją i już prawie straciła je z oczu, gdy dobiegł ją głos Petera.

– Czy myślisz, że zauważy szkło i zatrzyma samochód?

Rebekę ogarnęło przerażenie, a serce podeszło jej do gardła, gdy usłyszała rzeczową odpowiedź Helen:

– Niemożliwe. Podrzuciliśmy je tam, gdzie nie może niczego zobaczyć.

– Będzie wiedziała, że to my? – zaniepokoił się chłopiec. – Powie cioci Maud?

– Nie – zapewniła go siostra. – Ale później, kiedy już się zorientuje, że chcemy się jej pozbyć, domyśli się, że to nasza sprawka – dodała tonem osoby bardzo zadowolonej z siebie.

Peter wciąż miał wątpliwości.

– Ale ona nie jest jak te inne. To nasza kuzynka.

– Daleka – przypomniała mu Helen. – Wiesz przecież, co będzie, jeśli zostanie. Zacznie się zachowywać jak wszystkie poprzednie opiekunki i robić słodkie oczy do wujka Frazera, a kiedy on się nią zainteresuje i ożeni się z nią, i będą mieli własne dzieci, to co się z nami stanie?

Pod wpływem tych słów, dobitnie świadczących o trapiącym dzieci lęku o przyszłość i przytłaczającym je poczuciu osamotnienia, Rebece minęła złość, wzbierająca w niej przez cały czas, gdy słuchała ich rozmowy. Rzeczywiście, co się z nimi wówczas stanie?

Wszystko świadczyło o tym, że małżeństwo Rory’ego i Lillian nie należy do szczęśliwych. Zgodnie z tym, co w wielkim zaufaniu powiedziała jej matka, Lillian postanowiła towarzyszyć mężowi na placówce w Hongkongu, żeby po prostu mieć go na oku. A ponieważ nie mogli zabrać dzieci ze sobą, trzeba było zapewnić im dobrą opiekę. Wybór padł oczywiście na Frazera.

Będąc dzieckiem rodziców, którzy z konieczności, ponieważ jej ojciec pracował w dyplomacji, spędzali wiele czasu za granicą, Rebeka z własnego doświadczenia doskonale znała nagłe napady tęsknoty. To między innymi dlatego była teraz tak dobrą nauczycielką i wychowawczynią, przynajmniej tak twierdził dyrektor szkoły, w której pracowała. Natychmiast rozumiała obawy i lęki dzieci mieszkających w internacie i umiejętnie potrafiła pocieszyć i ukoić swoich podopiecznych. Niemniej jednak, chociaż ich rodzice przebywali tak daleko, ani ona, ani Robert nigdy nie wątpili w ich miłość i troskę.

Natomiast Helen i Peter najwyraźniej nie byli pewni rodzicielskich uczuć. Całkiem możliwe, że nie bez powodu, doszła do wniosku. Nie było w rodzinie tajemnicą, że Lillian z niezadowoleniem przyjęła fakt, że zaledwie kilka miesięcy po ślubie zaszła w ciążę.

Miała wówczas dwadzieścia lat, Rory dwadzieścia jeden. Byli parą rozpieszczonych, samolubnych smarkaczy, którym zachciało się bawić w małżeństwo i którzy spłodzili potomstwo, nawet przez moment nie zastanowiwszy się, jak wielką biorą na siebie odpowiedzialność.

W odróżnieniu od Frazera Rory zawsze był lekkoduchem lubiącym się zabawić, dogadzającym tylko sobie, znakomitym towarzyszem dla tych, którzy od życia oczekiwali samych przyjemności, lecz nie potrafiącym odnaleźć się w chwilach trudnych.

– Jeśli Frazer się ożeni, jego żona nie będzie chciała, żebyśmy mieszkali w Aysgarth. Wszyscy tak mówią. – Helen przypomniała bratu. – A to znaczy, że albo umieszczą nas w szkole z internatem, albo odeślą do babci i dziadka do Brighton.

– Może mama i tata zamieszkają w Anglii, jeśli tata tutaj dostanie pracę? – zapytał chłopiec z nadzieją w głosie.

– Wiesz dobrze, że nie dostanie – odparła przytomnie jego siostra. – Już zapomniałeś, jak kłócili się w Boże Narodzenie? Mama powiedziała, że rzuciłaby tatę, gdyby nie my. Zresztą, ja wcale nie chcę, żeby wracali. Cały czas tylko sobie docinają. Chcę zostać z wujkiem Frazerem w Aysgarth.

Głosy dzieci umilkły w oddali, a serce Rebeki przepełniło współczucie dla małych kuzynów. Po prostu zrobiło jej się ich żal. Dorośli zapominają, jak wiele dzieci widzą, słyszą i czują.

Dopiero gdy nabrała pewności, że Helen i Peter już jej nie mogą zobaczyć, wyszła z ukrycia i wróciła do samochodu.

Do Aysgarth prowadziła stąd prosta droga z tylko jednym ostrym zakrętem oddalonym około pięćdziesięciu metrów od miejsca, gdzie zaparkowała. Rebeka nie wsiadła jednak do samochodu, lecz podeszła do zakrętu i tak jak się spodziewała, na samym łuku dostrzegła rozsypane ostre kawałki szkła. Wiedziała, że gdyby na nie najechała, miałaby uszkodzone, albo nawet kompletnie zniszczone, opony.

Dzieci nie mogły wiedzieć, że półtora roku przed ich narodzinami zdarzył się w tym miejscu bardzo groźny wypadek, również spowodowany rozsypanym szkłem, chociaż wówczas nikt tego celowo nie zrobił. Po prostu z jakiejś źle zabezpieczonej skrzynki z napojami wypadła butelka i się rozbiła. Kawałki szkła przebiły oponę jadącego jakiś czas później samochodu. Kierowca stracił kontrolę nad autem, które wpadło w poślizg, runęło w przepaść i stanęło w płomieniach. Mężczyzna i jego towarzyszka zginęli na miejscu.

Rebeka była zbyt rozsądna i zbyt dobrze znała dzieci w wieku Petera i Helen, żeby chociaż przez moment podejrzewać, że przewidzieli aż tak tragiczne konsekwencje planu pozbycia się jej. Śmierć jest dla ośmiolatka pojęciem wykraczającym poza granice jego percepcji, chyba że miał nieszczęście zetknąć się z nią bezpośrednio i stracić kogoś z bliskich.

Schyliła się, ostrożnie pozbierała kawałki szkła w chusteczkę do nosa i zabrała ze sobą do samochodu. Cały czas zastanawiała się, jak najlepiej rozegrać czekającą ją konfrontację.

Minęła jej chęć powrotu do Londynu. Bliźniaki potrzebują jej pomocy, nawet jeśli same nie zdają sobie z tego sprawy.

Wsiadła do samochodu. Cały czas intensywnie myślała o czekającym ją niezwykle trudnym zadaniu. Dzieci nie uświadamiały sobie własnych potrzeb emocjonalnych, natomiast ciocia Maud, jak pamiętała, mimo pozornej życiowej niezaradności i upodobania do robienia ze wszystkiego dramatu, podobnie jak jej ukochany bratanek odznaczała się dużą przenikliwością i przebiegłością.

Czyżby zawezwała mnie nie dlatego, że chciała pomocy przy dzieciach, ale dlatego, że uznała, iż bliźniakom potrzebne jest coś więcej niż zwykła dyscyplina, i miała nadzieję, że dzięki podobieństwu losów zdołam przełamać bariery psychologiczne i zapewnić bliźniętom miłość oraz poczucie bezpieczeństwa, których im tak wyraźnie brakuje?

Cały czas się nad tym zastanawiając, minęła bramę Aysgarth. Rezydencję wzniósł protoplasta rodu w czasach panowania królowej Wiktorii. Dorobiwszy się majątku na kolei, postanowił wycofać się z interesów i przeniósł się z żoną i dziećmi do Cumbrii.

Dom był duży, zbudowany na planie kwadratu, przysadzisty, przez co nawet pozbawiony elegancji, trzypiętrowy, z dużymi, przestronnymi piwnicami. Kolejne pokolenia Aysgarthów nie pozbywały się ciężkich wiktoriańskich mebli, dzięki czemu pokoje charakteryzowała staroświecka wygoda, zamiast modnych luksusów. Była to rezydencja, w której natychmiast czuło się atmosferę prawdziwego domu, albo przynajmniej takie wrażenie Rebeka zachowała z dzieciństwa.

Gdy mijała drzwi frontowe, zauważyła, że wejście kuchenne jest otwarte. Aysgarth stało na takim odludziu, że nie obawiano się mających niecne zamiary intruzów.

Kiedy wysiadała z samochodu, powitało ją znane jazgotliwe szczekanie. Zdążyła jeszcze przyklęknąć i przygotować się na serdeczne powitanie niezbyt rasowej spanielki.

Wylewność była największą zaletą Sophy, łazęgostwo i nieposłuszeństwo zdecydowaną wadą. Już jako osoba dorosła Rebeka zawsze dziwiła się, że Frazer, tak skrupulatny, tak pedantyczny we wszystkim, co robił, przygarnął tego przypominającego żywe srebro szczeniaka, który zawędrował na teren jego posiadłości kilka tygodni przed osiemnastymi urodzinami Rebeki. To ona znalazła przemokniętego, trzęsącego się z zimna i przerażenia pieska, przyniosła do domu, owinęła ręcznikiem i wytarła do sucha.

Ubłagała Norty, aby pozwoliła jej zatrzymać psa, dopóki Frazer nie wróci z instytutu. Wówczas jeszcze nie stał na czele tej otoczonej aurą tajemniczości ważnej naukowej placówki, lecz jako szeregowy pracownik harował bardzo ciężko do późnych godzin wieczornych. Dochodziła dziewiąta, gdy przyjechał i oświadczył, kładąc kres jej niepewności, że dobrze, może zatrzymać szczeniaka pod warunkiem, że nie zgłosi się właściciel.

W ciągu następnych dwudziestu czterech godzin Sophy wybrała sobie Frazera za pana i stała się jego psem, a nie jej. Najwidoczniej jednak nie zapomniała swojej wybawicielki, łasiła się teraz do Rebeki i pozwalała drapać za długimi uszami.

– Rebeko! – rozległ się głos cioci Maud. – Właśnie pomyślałam, że to ty! – Rebeka zawsze uważała, że siwowłosa, z cerą jak krew z mlekiem, zawsze w sukni lila, kremowej albo czarnej, ciocia Maud wyglądałaby bardziej na miejscu w wytwornej rezydencji na południu Anglii, w Bournemouth na przykład, niż wśród szarych, granitowych wzgórz Cumbrii. Po śmierci męża rzeczywiście przez pewien czas mieszkała na południu Anglii, lecz kiedy Frazer zwrócił się do niej, by zamieszkała z nim oraz jego młodszym bratem i zajęła się domem, zostawiła wszystko i przeprowadziła się do Aysgarth. – Za dziesięć czwarta. Wybornie trafiłaś! Akurat na czas – zauważyła, czekając w progu, aż Rebeka zbliży się do niej. – Jaką miałaś podróż? – spytała.

– Dziękuję. Bez przygód.

– Dzięki Bogu… Aha, uprzedziłam już panią Norton, że zjesz z nami podwieczorek. Dzieci są na górze, myją ręce i buzie i przebierają się. Nie znoszę tych okropnych portek, w których stale biegają. Świat staje na głowie, moja droga. Za moich czasów małe dziewczynki ubierały się jak panienki, a nie paradowały w tych dżinsowych mundurkach, w jakich wszyscy dzisiaj chodzą – oburzała się. Rebeka stłumiła uśmiech. Przypomniała sobie teraz łagodne protesty i perswazje własnej matki, gdy sama buntowała się przeciwko aksamitnej sukience z koronkowym kołnierzykiem, którą ciocia Maud koniecznie chciała jej kupić na Gwiazdkę, gdy skończyła dwanaście lat i uważała się za zbyt dorosłą na tak dziecinny strój. – À propos, moja droga – dodała ciocia Maud. – Ubrania. Trzeba zająć się ich garderobą. Oboje potrzebują nowych rzeczy. Ach, jak fatalnie się złożyło, że opiekunka, którą zaangażował Frazer, tak niespodziewanie odeszła…

– Dlaczego zrezygnowała? – spytała Rebeka, ciekawa wersji cioci Maud.

Chciała sprawdzić, czy orientuje się w intrygach Helen i Petera.

Wyłożony pięknym parkietem hol w Aysgarth, do którego teraz weszły, był ogromny, kwadratowy, z imponującymi schodami z rzeźbioną balustradą okalającymi go z trzech stron. W głębi znajdowało się ogromne witrażowe okno, przedstawiające rozmaite wydarzenia związane z budowniczym domu, oraz godło kolei, na której dorobił się majątku.