Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Między Korynną i Jerzym – dwiema okaleczonymi duszami, które doskonale się rozumieją –zaczyna iskrzyć i rozkwita miłość.
Młodzi po długim pobycie u przyjaciół w kaszubskiej chacie nad jeziorem wyruszają do Krakowa. On, chcąc być bliżej ukochanej, rezygnuje z pracy w gdyńskim szpitalu i podejmuje pracę w sanatorium w Rabce. Ona nie posiada się ze szczęścia, bo razem z mężczyzną w jej mieszkanku pojawiają się wreszcie kwiaty, muzyka, a potem długie upojne wieczory i noce.
Coraz bardziej w sobie zakochani zaczynają snuć plany na przyszłość.
Niezapowiedziana wizyta Korynny w Rabce zmienia wszystko...
Co takiego się stało, że Korynna zdecydowała się na ucieczkę z Krakowa? Co zrobi Jerzy?
Czy zbliżające się święta Bożego Narodzenia i ślub przyjaciół, pomogą obojgu w ponownym odnalezieniu się?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 320
1.
Korynna z oczami błyszczącymi ze wzruszenia nareszcie wsiadła do samochodu Jerzego.
– Mogłabym tutaj zamieszkać na stałe… – wyszeptała, odwracając się w stronę chaty, gdzie przed gankiem stała wsparta o ramię Pawła jej przyjaciółka Vanessa.
Przesłała jej jeszcze jednego buziaka, a kiedy auto ruszyło, machała niestrudzenie, póki tamta nie zniknęła jej z oczu. Dopiero wtedy odwróciła się w kierunku jazdy i głęboko westchnęła. Jerzemu wydało się, że dziewczyna chce coś powiedzieć, ale ona wpatrywała się w szosę i milczała.
– Naprawdę ty, krakuska z dziada pradziada, wytrzymałabyś tutaj? – spytał po chwili, zerkając na nią.
– A czy coś mnie tam trzyma? – Najpierw omiotła wzrokiem południowe niebo, pod którym gdzieś daleko leżał Kraków, a dopiero potem spojrzała na kierowcę.
– Wydawało mi się, że masz tam dom, pracę, przyjaciół… – zaczął wyliczać.
– Twoje pierwsze słowa wszystko wyjaśniają – przerwała mu machnięciem dłoni. – Wydawało ci się – zacytowała go i pokiwała głową.
– Ale jednak…
– Posłuchaj, Jerzy. Kocham Kraków, to oczywiste, ale tak naprawdę nikogo bliskiego tam nie mam… Nikogo od serca – uściśliła, akcentując ostatnie słowa. – Jedna ciocia to mało… Chociaż co do cioci, to jest w tym ciut mojej winy – przyznała. – Tutaj to co innego. – Odwróciła się raz jeszcze w kierunku leśnej drogi, z której przed chwilą wyjechali na asfaltową szosę. – Muszę sobie wszystko dokładnie przemyśleć.
– Ale przecież wyznałaś mi na wzgórzu, że w twoich planach…
– Tak, Jerzy. W moich planach jesteś również ty! – weszła mu zdecydowanie w słowo. – Dlatego dzisiaj jadę z tobą. – Nieoczekiwanie dla niego mrugnęła.
– A gdybym nie jechał na południe?
– Nie mam pojęcia – odparła, wzruszając ramionami. – Choć przecież podobno wybrałeś ten kierunek ze względu na mnie. – Uśmiechnęła się zadziornie. – Posłuchaj, kochany… – zaczęła, ale zawiesiła głos, widząc jego zdziwienie. – Nie mogę tak do ciebie mówić?
– Możesz, tylko nikt wcześniej tak do mnie nie mówił… A nie, babcia – zaśmiał się cicho.
– Kochany Jerzy… – wznowiła z uśmiechem Korynna, ale ponownie przerwała i dotknęła ręką jego dłoni spoczywającej na kierownicy, po czym spoważniała. – Spędziłam przy Vanessie, w Gdyni i tutaj w lesie nad jeziorem, prawie miesiąc. Wcześniej przez cztery dni gościłam ją w Krakowie. Pokochałam ją… Jest dla mnie jak siostra. A potem ta katastrofa… Wszystko w gruncie rzeczy stało się przeze mnie. Mogłam jej wtedy nie wypuszczać – powiedziała nagle łamiącym się głosem.
Jerzy przyhamował i zatrzymał się na poboczu. Odwrócił się do dziewczyny i wpatrzył w jej twarz.
– Korynno – rzekł ciepło. – Nie możesz się tak zadręczać. Przy niej byłaś twarda… W każdym razie taka jak trzeba – poprawił swoją ocenę. – Gdybyśmy zawsze byli w stanie przewidzieć wszystko, co się może wydarzyć, to na Ziemi panowałby raj. To nie była twoja wina. – Pogładził jej dłoń. – W miłości w sposób naturalny kierujemy się emocjami, brakuje nam dystansu, należytej oceny sytuacji. A lepiej wziąć trzy razy głęboki oddech, zastanowić się przed uczynieniem jakiegokolwiek kroku… Zresztą wydaje mi się, że ty byś tak pochopnie jak ona nie postąpiła. Jesteś inna, bardziej racjonalna. – Objął ją ramieniem.
– Tak sądzisz?
– Czuję to jako mężczyzna, ale też jako fachowiec – dodał z mrugnięciem, żeby się rozchmurzyła.
Udało się, uśmiechnęła się przez łzy. W jego dłoniach błyskawicznie znalazła się chusteczka. Rozpostarł ją i otarł delikatnie jej oczy. Po chwili Korynna, trzymając tkaninę, z podziwem wpatrywała się w jej zaprasowane kanty.
– Jak ty to robisz?
– Tak się nauczyłem – odparł, wzruszając ramionami.
– Jesteś zawsze… taki nienaganny – wypaliła. Teraz ona go rozśmieszyła.
– Twoje imię, Korynna… – pogładził palcem jej policzek – …jest jak szum górskiego potoku w promieniach porannego słońca. – Uśmiechnął się i pocałował ją.
– Zapamiętałeś, jak bardzo mi się spodobał twój pierwszy komentarz do mojego imienia, kiedy poznaliśmy się w szpitalu. Powtórzyłeś go. Jesteś taki dobry i… kochany – zakończyła ciszej i pocałowała go w usta.
Odwzajemnił pocałunek, a po chwili wrócił do pozycji kierowcy i spojrzawszy przytomniej na zegar umieszczony na pulpicie, głęboko westchnął.
– Cała Polska przed nami, a marzy mi się… – To mówiąc, wpatrzył się w jej twarz.
– Mnie też się to marzy, Jerzy. Bardzo bym chciała zasnąć i obudzić się przy tobie – szepnęła. – Nie tak jak na wzgórzu nad jeziorem, chociaż też było cudownie – dodała, przechylając zalotnie głowę.
Jerzy powtórnie głęboko westchnął. Zdążył poznać jej nagłe zmiany nastroju i nawet je polubił.
– Te same fale, więc mamy podobne myśli – rzekł, ponownie zwracając się przodem do dziewczyny. – Szpitalna sala Vanessy, gdzie spotkaliśmy się przy jej łóżku, twoich kilka słów o sobie, niezwykle komunikatywnych i szczerych. Byłem nimi prawdziwie zaskoczony, bo to rzadki dar.
– Inaczej nie potrafię.
– Teraz już wiem, trochę poznałem cię i tam, i w tutejszym lesie, chacie nad jeziorem. – Zerknął w lusterko wsteczne. – Wiesz, wtedy w Gdyni miałem wrażenie, jakbyśmy znali się już wcześniej i nieoczekiwanie spotkali ponownie.
– Tak pięknych i zarazem beztroskich dni jak te w chacie Pawła i Vanessy nie spędziłam od bardzo dawna. Ona zdrowiejąca to raz, a po drugie ty. – Dotknęła palcami jego dłoni. – Wiem, że masz w Rabce wszystko umówione i musisz tam być pierwszego października, ale… czy mógłbyś zostać u mnie na pozostałe dni?
Spojrzała w jego oczy. Jerzy z wrażenia przełknął ślinę.
– Na wszelki wypadek… zarezerwowałem sobie hotel w pobliżu Głównego Rynku, bo z twojej rozmowy z Vanessą zrozumiałem, że mieszkasz niedaleko – odparł na raty i wymijająco.
– Tak, mój dom jest tuż obok, na Kleparzu.
– Nie śmiej się, ale nazwa Kleparz nic mi nie mówi. To znaczy słyszałem ją kiedyś. Jako dzieciak byłem na szkolnej wycieczce w Krakowie, a potem jakoś nigdy nie udało mi się tam wrócić jako dorosłemu człowiekowi. – Uśmiechnął się przepraszająco.
– Moje mieszkanie nie ma gwiazdek jak hotel, który sobie zarezerwowałeś, ale gdyby to ci nie przeszkadzało…
– Ono ma jedną gwiazdkę, i to tę najcenniejszą. Ciebie… – Jerzy znowu obdarzył ją całusem.
– Ale twoja rezerwacja…
– Zaraz z niej zrezygnuję.
– Co prawda standard mojego mieszkania jest dość lichy. Bardzo się zdziwisz – powiedziała z lekkim ociąganiem.
– Ze słów Vanessy zrozumiałem, że pięknie mieszkasz.
– Owszem, powiedziała tak, ale to ocena malarki, artystki, która podziwiała inne elementy niż funkcjonalność czy nowoczesność.
– Jeśli mnie przyjmiesz, to sam ocenię.
– Zostawiłam w nim bałagan – dodała z zawstydzoną miną. – Skopane łóżko, nieumyta szklanka…
– Na pewno wszystko mi się spodoba. – Machnął ręką. – Ja też tak często u siebie zostawiałem.
Teraz Korynna go pocałowała.
– W takim razie ruszajmy, bo ja tak zrzędzić mogę jeszcze długo – powiedziała po chwili. – Masz obmyśloną trasę?
Skinął głową, błyskawicznie musnął ustami jej policzek, nabrał powietrza w płuca i po chwili wyjechał znów na szosę. Uśmiechnięta Korynna wpatrywała się, jak samochód nabiera prędkości.
– Kiedy nie mogłyście się odkleić z Vanessą, zdążyłem wszystko wpisać, a potem raz jeszcze skorygować – wyjaśnił po chwili sprawę trasy, wskazując na ekran nawigacji.
– Skorygować?!
– Bo nie lubię jeździć autostradami – wyjaśnił. – Najpierw więc wpisałem jedne miasta, a potem trochę zmieniłem. Możesz spojrzeć i ocenić. – Wskazał wzrokiem na wyświetlaną mapkę. – Kiedy zatrzymamy się na drugie śniadanie czy kawę, mogę jeszcze raz skorygować, zwłaszcza że teraz na końcu trasy muszę wpisać Kleparz. – Mrugnął. – I wtedy zrezygnuję z rezerwacji hotelu… o ile się nie wycofasz – dodał.
– Niczego bym już nie zmieniała na trasie – odezwała się Korynna po dłuższej chwili wpatrywania się w nawigację. – Tylko Kleparz obowiązkowo trzeba dopisać. A to się moi sąsiedzi zdziwią, kiedy cię zobaczą – prychnęła po chwili zabawnie.
– Dlaczego?
– Bo rzadko tam kogoś przyprowadzam.
– Rzadko? – podchwycił.
– Mówiąc precyzyjnie… nigdy.
– Nigdy?!
– No tak. To przecież jedyna moja enklawa. – Pokiwała głową z poważną miną. – Tylko raz zrobiłam wyjątek.
– Raz?! A któż był tym szczęśliwcem?
– Zosia, która okazała się Vanessą. – Korynna się uśmiechnęła.
– Opowiadałaś trochę o waszym wcześniejszym czatowaniu. Prawdziwe z was artystki.
– Z tych seansów tylko trochę ci zdradziłam, ale więcej nie próbuj ode mnie wyciągać! W Krakowie nazywała mnie najczęściej… Emilką.
– Twoje imię z czatu artystów też zapamiętałem, bo na wzgórzu nad jeziorem… – przewrócił oczami – …zdradziłaś mi, że na drugie masz Klementyna, po babci, a imię Emilia wybrałaś sobie przy bierzmowaniu – przypomniał.
– To cudnie, że wszystko tak dobrze pamiętasz – potwierdziła.
– Zapamiętałem też pseudonim Gbur1. – Jerzy zerknął na nią zabawnie.
– Z początku myślałam, że chodzi tu o charakter Pawła – zachichotała. – Wówczas nie znałam innego znaczenia słowa „gbur” – dodała. – Wygodnie się jedzie, a właściwie płynie – zmieniła temat. – Co to jest? – Dotknęła palcem kolorowego ekranu.
– Ekran odtwarzacza, konsola – wyjaśnił.
– Chodzi mi o markę samochodu.
– Aaa… samochód! Audik… Właściwie to jedyna rzecz, jaką mam – dopowiedział. – Wszystko inne… – Machnął dłonią.
– Ale jednak masz! Vanessa ma także własnego srebrnego ptaka, a ja tylko namalowałam wiosenne ptaki obsiadające drzewa na Plantach.
– Mówiła, że to śliczny obraz.
– Był, bo już go nie mam. Sprzedałam przy Barbakanie – westchnęła. – Dobrze, że chociaż zrobiłam fotkę. Ona za to namalowała i podarowała mi Światła Massachusetts. To jest dopiero cudo. – Skinęła głową w kierunku tylnego siedzenia, gdzie leżał obraz od przyjaciółki owinięty w płótno i dodatkowo zabezpieczony kocem.
– To prawda, jest piękny – potwierdził.
– Pamiętam, jak w pierwszym dniu malowania go Vanessę wprost zelektryzowały trzy czerwone światełka na masztach odgromowych przy chacie, nazwała je gwiazdkami. Dopiero potem sobie uświadomiłam, że ona już wcześniej musiała miewać przebłyski powrotu pełnej świadomości.
– Tak musiało być. To były fale. – Jerzy pomógł sobie gestem. – Przypływy i odpływy.
– Pamiętam, jak uderzyły mnie jej pewność ruchów pędzla, stabilność ręki, siła i zdecydowanie. A w ostatnim dniu malowania obrazu, gdy w zapadającej szarówce zapaliły się światła w chacie, ją znowu poruszyły czerwone gwiazdki, które po chwili rozbłysły nad tym ich własnym „Massachusetts”. Uwierz mi, to było misterium. Obejrzała się na mnie, zamrugała, a po chwili nałożyła czerwień na gwiazdki, wpatrzyła się w obraz, jeszcze dotknęła go pędzlem i złożyła podpis. A potem odwróciła się do mnie i powiedziała: „Jest twój”.
– Ale musiała jeszcze minąć cała doba, nim nam się ujawniła. Ja się co prawda domyślałem, że tak będzie.
– A tytuł, z którym wystrzeliła zaraz na początku malowania, pierwszego dnia: Światła Massachusetts, sprawił, że aż przeszły mnie ciarki. – Korynna pomachała ręką przed oczami. – Myślałam, że zamieni go potem na Gwiazdki nad Massachusetts, ale trzymała się pierwszej nazwy. Dobrze zapamiętała, co maluje.
– To prawda. Wydaje mi się, że oba tytuły tego obrazu byłyby odpowiednie. – Jerzy pokiwał głową. – Obie jesteście artystkami i obie cudownie malujecie.
– Przecież moich obrazów jeszcze nie widziałeś.
– Na pewno mi się spodobają.
– Mam ich jeszcze trochę niesprzedanych, ale muszę to robić… – urwała, nie kończąc myśli, i spoważniała. – Jakiej muzyki słuchasz w samochodzie? – zmieniła temat, rozglądając się po wnętrzu, jakby czegoś szukała. – Nie widzę płyt.
– Mam kilka w walizkach albo w kuferku. – Machnął za siebie kciukiem. – Kiedyś miałem więcej, ale odkąd zacząłem zmieniać miasta i szpitale, część płyt porozdawałem, a resztę zostawiłem… – Jego głos zawisł w powietrzu. Jerzy dziwnie zerknął na Korynnę.
– Byłej narzeczonej?
– Nie jej, ale w tamtym mieszkaniu. Wziąłem tylko dokumenty, najcenniejsze osobiste pamiątki, ubrania i trochę książek – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – Jak wiesz, Paweł zrobił mi prezent w postaci pięknego kuferka z okuciami. – Uśmiechnął się.
– To przecież nie kuferek, a ogromny kufer!
– Ale jaki piękny! Intarsje, okucia, zamknięcie! – zachwycił się. – Zrobi mi jeszcze inne, żebym miał na kolejne przeprowadzki… – Uniósł zabawnie brew.
– Chyba Rabka będzie już twoim ostatnim przystankiem. Nie uważasz, że tak powinno się stać? – Spojrzała na niego pytająco.
– Może mieszkając i pracując blisko ciebie, będę miał większe szczęście niż dotąd?
– W kwestii pracy musisz zacząć myśleć bardziej pozytywnie – rzekła zdecydowanym tonem Korynna. – No nic, zaraz rozweselę cię muzyką. – Uśmiechnęła się, sięgając do swojej kolorowej torby. Wyjęła z niej plastikowe pudełko z płytą CD. – Gdzie ją włożyć? Aha, widzę. – Po chwili na ekranie wyświetliła się lista utworów. – Nie będę wybierać, niech lecą po kolei, bo raczej nie znam dawnych włoskich piosenkarzy – stwierdziła po chwili wpatrywania się w nazwiska artystów i tytuły piosenek. – Vanessa mówiła mi, że kiedy jedzie swoim srebrzystym ptakiem, to często ją potem boli gardło.
– Ma nieszczelne okna? – zdziwił się Jerzy.
– Tak głośno śpiewa! – Zaśmiała się.
Rozległa się pierwsza piosenka. Okazało się nią Volare, znany jeszcze i obecnie przebój. Przy nim rozkołysali się oboje. Jerzy trochę fałszował, ale to nie przeszkadzało im w dobrej zabawie.
– Domenico Modugno – odczytała Korynna z ekranu konsoli, gdy skończyła się piosenka. – Jego nazwisko kojarzę.
– Widziałem go kiedyś w telewizji. Nosił charakterystyczny wąsik. Rozumiem nawet słowa piosenki.
– O czym jest?
– O lataniu, śpiewaniu, malowaniu, księżycu, słońcu… i błękitnych oczach. Jak twoje.
– O błękitnych oczach?! Dlaczego wcześniej tego nie wiedziałam? Cudowna piosenka, zdarzało mi się ją słyszeć, ale od teraz stanie się moim hymnem! – Podniosła kciuk.
– Hymnem?
– Piosenką na dzień dobry, na poprawę humoru, no wiesz. Tobie też się podoba?
– Bardzo.
Korynna zajrzała w twarz Jerzego.
– Ale przedtem nie odpowiedziałeś mi, jakiej słuchasz muzyki.
– W samochodzie niezmiennie jednej stacji: RMF muzyka klasyczna. Puszczają tam wszystko to, co lubię. Mówiłem ci kiedyś, że jestem fanem muzyki poważnej, chociaż Pawłowi zdradziłem ciut więcej.
– Zdradziłeś?!
– Rozmawialiśmy… o kuferkach, jego cudownej chacie, która ma duszę, o mojej pracy, pierścionku dla Vanessy… I tak jakoś wyszło.
– To prawda, tam jest niespotykana aura – potwierdziła opinię o chacie Pawła. – Każdego ranka budziłam się jak nowo narodzona. W domu tak mi się nie udaje. – Potrząsnęła głową. – A kiedy jeździłeś z… – zawiesiła głos, uśmiechając się niepewnie – …to czego słuchaliście?
– To naprawdę nie jest ciekawe. – Pokręcił głową, chcąc się wyłgać od odpowiedzi.
– To było już ostatnie pytanie o nią, chociaż właściwie dotyczy ciebie – zawahała się. – Bo jeśli ulegałeś – uniosła brew – to znaczy, że…
– Ulegałem, Korynno – nie pozwolił jej brnąć w przypuszczenia – choć z drugiej strony, to niewiele znaczy.
– Na ile cię poznałam, nie wydaje mi się to do ciebie podobne – oceniła.
– Pewnie tak, ale dla świętego spokoju nie oponowałem, kiedy ona po wejściu do auta natychmiast przełączała radio na TOK FM. Nie tyle robiła to dla muzyki, ile dla politycznej paplaniny. Głównie z tego właśnie względu nie lubię tej stacji. Stąd kiedy jeżdżę sam, niezmiennie słucham muzycznego RMF-u, bo tam są tylko krótkie wiadomości, a potem już tylko muzyka i muzyka.
– Ja niezbyt interesuję się polityką, obywam się nawet bez dzienników telewizyjnych, ale gdybym wtedy nie włączyła telewizora, nie dowiedziałabym się o katastrofie pociągu… – Korynna przymknęła oczy.
– Przypadkiem znowu dowiedzieliśmy się czegoś nowego o sobie – odezwał się po chwili ciszy Jerzy. – Lubię z tobą rozmawiać, bo wciąż odkrywam kolejne obszary spoza medycyny, o których zapomniałem, że w ogóle istnieją. – Spojrzeli po sobie. – Włącz w takim razie ponownie tę radosną muzykę Vanessy – poprosił.
Korynna skinęła głową i nacisnęła przycisk play w odtwarzaczu. Po chwili rozległa się kolejna piosenka.
– Gianni Morandi In Ginocchio da Te – odczytała Korynna, kalecząc język włoski. Uśmiechnęła się, a razem z nią Jerzy. – Ależ on przeżywa – powiedziała cicho, wskazując na odtwarzacz. – O czym śpiewa ten cały… Gianni?
– Że klęczy przed dziewczyną, a właściwie – Jerzy zmarszczył czoło i uniósł palec – oświadcza, że wróci do niej na kolanach. Będzie całował ją po rękach, prosił o wybaczenie. Wyznaje, że nie istnieją dla niego inne dziewczyny, tylko ona – dodał po wsłuchaniu się w dalsze słowa. – To tak ogólnie, bo ja tylko… no wiesz. – Mrugnął.
– Miałeś język włoski na studiach?
– Spodobała mi się łacina, zresztą ona na medycynie jest niezbędna, więc dołożyłem sobie włoski, który z niej wyewoluował. Po roku zrezygnowałem jednak z niego ze względu na coraz większą liczbę zaliczeń, seminariów, egzaminów z przedmiotów medycznych. Zaczęło mi zwyczajnie brakować czasu.
– Jasne. A ja uczyłam się wyłącznie angielskiego, i to tylko tyle, ile było trzeba. Wolałam malować niż dukać słówka. Ale mimo to jakoś się dogaduję z anglojęzycznymi klientami, kiedy pojawiają się przy murach czy przy Barbakanie i mają ochotę coś ode mnie kupić – wyjaśniła z uśmiechem.
– I to jest najważniejsze. A dokąd wyjeżdżałaś za granicę, bo o tym jakoś nie udało nam się rozmawiać?
– Turystycznie nigdzie. – Wzruszyła ramionami. – Jedynie na plenery z uczelni, a i to tylko na Węgry, bo nasz opiekun miał tam znajomego.
– To przynajmniej poznałaś trochę ten ich zakręcony język.
– Węgierski nie ma nic z naszej słowiańskiej melodyjności, jest wręcz szorstki. Mnie ciut śmieszył, bo zawsze wydawało mi się, że oni kolejne słowa wymyślają na poczekaniu. – Uśmiechnęła się szeroko. – Ale zapamiętałam chyba najważniejsze ich słowo: egészségedre! – wykrzyknęła i zaraźliwie się roześmiała w głos.
– Jasne. Na zdrowie! – dołączył śmiechem Jerzy. – Nie byłem tam, ale ten toast znam, bo w trakcie studiów spotykaliśmy się ze studentami medycyny z Węgier. Fajne czasy i fajni ludzie.
– Węgrzy są bardzo pozytywnie nastawieni do życia.
– Tak ich właśnie zapamiętałem.
Potem w przestrzeni auta rozbrzmiewały kolejno przeboje innych dawnych gwiazd włoskiej piosenki. Powtarzały się takie nazwiska jak Peppino di Capri, Mina, Toto Cotugno, Al Bano z Rominą Power, Eros Ramazzotti, Adriano Celentano czy Rita Pavone, przerywane wymianą myśli na kanwie tematów piosenek. Najdłuższa dyskusja potoczyła się wokół piosenki Umberta Tozziego zatytułowanej Ti amo. Początkowo Jerzy wzbraniał się tłumaczyć jej słowa, ale Korynnie udało się go zachęcić.
– No dobrze. Sama chciałaś – zachichotał. – Prosi ją, wojownik z papieru, o przebaczenie, ale też o to, by przygotowała do spania lnianą pościel, a wcześniej podała białe wino, które zrobiła pod jego nieobecność.
– A co on w tym czasie robił? Gdzie był? – Korynna przechyliła głowę.
– No… gdzieś na pewno. – Ponownie zachichotał Jerzy. – Ze słów piosenki nie wynika gdzie, jednak wraca do niej.
– Łaskawca. Tak najlepiej. Poszedł sobie z kompanami popić albo na ksiuty, a teraz głodny i zmęczony wraca.
– Ze słów zrozumiałem, że akurat jest pierwszy maja, święto. – Jerzy mrugnął.
– I właśnie dlatego liczy na lepsze jedzenie?
– Kto wie? Ale na początku oświadczył, że jeśli ona rzuci monetą i wyjdzie reszka, to trudno, odejdzie, zgodzi się na rozstanie.
– A więc sprawę miłości chce uzależnić od rzutu monetą?!
– Dlatego najpierw powiedział, że ją kocha, a dopiero potem było o monecie.
– Dla mnie to zwykły szantaż emocjonalny. Tak nie wolno. – Korynna pokręciła głową. – A co było na końcu? – zaciekawiła się, gdy wybrzmiały ostatnie słowa i dźwięki muzyki.
– Że chce przy niej spać snem dziecka i prosi, by swoją złość przemieniła w spokój i w suknię ze światła.
– O! I jeszcze drań stawia warunki. A gdzie przeprosiny?
– Obiecuje, że przy niej zaśnie jak dziecko i będzie śnił o… konikach.
– Ona się urobiła, czekając na niego, a on zaśnie i będzie śnił. A do tego jeszcze o konikach! Gnojek! – Zamachała ręką.
– Ale cały czas jej wyznaje Ti amo, kocham cię. – Jerzy pokiwał głową. – Poza tym uwielbia, kiedy ona prasując, śpiewa.
– I jeszcze to! Kobieta ma zachować olimpijski spokój przy pracy, bo łaskawca wrócił.
– Ale zapewnia, że ją kocha… na pewno tak mocno jak nikt inny.
– Ech… – Machnęła ręka Korynna ubawiona toczoną rozmową. – Skąd wiesz, że poczułam się głodna? – zmieniła temat, widząc, że już od jakiegoś czasu wpatrywał się uważnie w tablice przy drodze, aż wreszcie wyszukał wzrokiem jakiś zajazd i zadowolony zjechał na parking przed nim.
– Bo też zgłodniałem. Resztki energii wyssało mi tłumaczenie tekstu o przeżyciach bohatera piosenki. Tozzi opowiadał historię z własnego życia i wcale nie musiało być tak jednostronnie, najpewniej co nieco przemilczał.
– Ale to wykombinowałeś już sam, prawda? – Spojrzała na niego badawczo, kiedy usiedli przy stoliku.
– To prawda, zmyśliłem – przyznał. – Choć sądzę, że mógł coś zjeść poza domem, bo u niej liczył tylko na białe wino.
– Krótko mówiąc, chciał się dopić i pójść spać! Jak prawdziwy facet – fuknęła, ale zaraz się uśmiechnęła.
– A ty byś jak wolała?
– Nie lubię mężczyzn pijących dla sportu. – Wzruszyła ramionami.
– Znasz takich?
– W każdym środowisku są tacy. Wśród malarzy także.
– Ale osobiście poznałaś takich?
– Obserwowałam i to wystarczy. – Pokręciła głową.
– Wiesz, pierwszy raz zdarzyło mi się słuchać piosenki, żeby na bieżąco analizować jej słowa.
W międzyczasie zdążyli zamówić obiad, a kelnerka szybko przyniosła dania.
– I jakie wnioski z tej analizy? – spytała, zabierając się do jedzenia.
– Rozmowa o tekstach piosenek to całkiem fajna zabawa. Można wzajemnie sporo się dowiedzieć o poglądach na wiele życiowych spraw. A czy masz deskę do prasowania? – zachichotał.
– Po twoich reakcjach wnioskuję, że dzisiaj podobnie jak ja polubiłeś włoską muzykę rozrywkową.
– Niektóre z tych piosenek już kiedyś wyłapałem z eteru – uśmiechnięty Jerzy rozejrzał się zabawnie wokół – ale cały ten zestaw Vanessy jest naprawdę super. Może nawet zrobię sobie jego kopię?
– Musisz, bo płyta zostanie u mnie, ale czasami… może posłuchamy też razem, kto wie? – Korynna kokieteryjnie przechyliła głowę.
– Liczę na wiele wspólnych jazd – odparł Jerzy – ale co innego czekać na Volare, które może się gdzieś pojawić w programie radiowym, a co innego włożyć płytę i człowiek automatycznie wie, że będzie miał dobry humor! Kiedyś potrafiłem kopiować płyty, bo w sumie to nic trudnego, więc pewnie mi się uda. Jak dotąd jechaliśmy dobrze, więc krótko po dwudziestej będziemy w Krakowie. – Spojrzał na zegarek.
– Skoro tak, to żadnych zakupów po drodze nie będę robiła, a kolację zjemy gdzieś przy rynku. Może być?
– Samo miejsce, znaczy krakowski rynek, to doskonały wybór – ucieszył się.
– A wiedziałeś, że w Krakowie jest pięć rynków?
– Pięć?!
– My zjemy kolację przy Rynku Głównym, ale są jeszcze rynki: Kleparski, czyli mój, Dębnicki, Podgórski i Mały Rynek na tyłach kościoła Mariackiego. Wszystko ci pokażę – obiecała, spoglądając na niego wesoło, na co odpowiedział szerokim uśmiechem.
– Słyszałem, jak Vanessa chwaliła cię za znajomość Wawelu, innych zabytków miasta, nawet kopców – przypomniał sobie.
– Na nie też się wybierzemy. Podczas pierwszego twojego pobytu zrobimy tylko ogólny przegląd Krakowa, to znaczy objazd po mieście z krótkimi przystankami. Układam to sobie w tle – podsumowała Korynna, a jej palec zawirował nad głową.
– A Wawel kiedy?
– Na Wawel pójdziemy wiele razy, ale na początek wybierzemy się do katedry. Tam przecież bije źródło naszych dziejów – podkreśliła poważnym tonem.
– Wspominałaś podczas spacerów po lesie, a także wcześniej w Gdyni, o tacie i dziadku. Dobrze, że miałaś takich nauczycieli.
– Czasami bardzo mi ich brakuje. – Korynna westchnęła smutno.
Jerzy dotknął jej dłoni, a ona podniosła na niego swoje szafirowe oczy i blado się uśmiechnęła.
– Smakował mi obiad – rzuciła nagle i oblizała się z przesadą.
– A mówiłem ci, że sam potrafię i lubię pichcić?
– Nie było dotąd okazji. Ale cieszę się z tego. Super! Ja też coś niecoś umiem, choć możliwości mam raczej słabe.
– Możliwości?! One są i tu, i tu. – Jerzy wskazał kolejno na głowę i ręce.
– Chodziło mi o możliwości sprzętowe, że tak je nazwę. Mam małą dwupalnikową kuchenkę bez piekarnika. – Korynna się skrzywiła. – Kiedy była u mnie Vanessa, postanowiłyśmy w dniu przed jej wyjazdem zrobić wspólnie wegetariański obiad. Poszłyśmy na zakupy na mój Rynek Kleparski i wróciłyśmy z koszykiem wyładowanym warzywami. Ona kierowała całą akcją, bo ma do gotowania jednak lepszy dryg.
– I co zrobiłyście?
– Leczo. – Oblizała się.
– Uwielbiam. Czasami robiłem sobie pseudoleczo z podwójną porcją podsuszanej kiełbasy. – Mrugnął. – Żeby było bardziej treściwe.
– Też bym tak potrafiła. – Machnęła ręką, chichocząc. – Przy okazji opowiedziała mi, jak się robi na przykład ragù alla bolognese – dodała, kalecząc język włoski. – Zapisałam kilka podanych przepisów w zeszycie i miałam próbować po jej wyjeździe, ale niestety. – Spoważniała.
– Ważne, że je masz – pocieszył ją. – Jeśli pozwolisz, to może razem coś zrobimy?
– Poważnie?! Chciałbyś ze mną kroić pomidory, cebulę czy paprykę albo stać przy kuchni?
– Zawsze rozpoczynałem kuchenną pracę od zjedzenia kilku plasterków kiełbasy, żeby mieć siłę, a potem już szło. – Puścił do niej oko. – Lubię robić zakupy, owszem. – Pokiwał głową, gdy spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Rozróżniam warzywa i owoce, niektóre mięsa, a nawet rodzaje makaronów. Mój akademicki nauczyciel włoskiego Pietro z Mediolanu opowiadał nam szeroko o nich. Spaghetti to długi makaron nitki, tagliatelle to makaron wstążki, fusilli to świderki, penne to z kolei rurki – nabrał powietrza w płuca – conchiglioni to muszle, a pappardelle to szerokie wstążki – wymieniał coraz bardziej rozbawiony.
– Dobrze to wszystko wiedzieć. Ja wtedy zapisałam sobie między innymi przepis Vanessy na lasagne bolognese.
– Gdzieś kiedyś jadłem lazanię, ale zrobiona samemu w domu to dopiero musi być cymes. – Przewrócił oczami.
– Tylko do niej potrzebny jest piekarnik, a jak mówiłam… u mnie jest dwupalnikowa kuchenka. – Wzruszyła ramionami.
– Nie martw się. Zaczniemy od leczo, a potem się zobaczy. – Jerzy uśmiechnął się rozbrajająco.
– Przy jedzeniu o jedzeniu… – Korynna omiotła wzrokiem talerz, z którego szybko znikała porcja obiadowa. – W swoim gronie na ogół rozmawiamy o farbach, płótnach i takich tam.
– A z kolei u mnie o wyrostkach, nerwobólach albo połamanych kończynach. – Jerzy stłumił śmiech. – Jednak rozmowy o piosenkach czy jedzeniu są lepsze.
– Chyba masz rację. – Korynna dopiła ze szklanki kompot i wytarła serwetką usta. – Możemy, Jerzy, ruszać.
– A kawa? Mówiłaś wcześniej, że też wypijemy…
– Zatrzymamy się jeszcze gdzieś za godzinę, może dwie, teraz i tak bym nie zmieściła – weszła mu w słowo, wskazując bez żenady na brzuch.
– Pewnie masz rację, jedziemy.
Wkrótce znowu słuchali włoskiej muzyki. Jerzy opowiadał, o czym są piosenki, czasami zmieniali temat, a przed dotarciem na Śląsk zrobili sobie kawowy przystanek w niewielkim zajeździe o wystroju myśliwskim.
– Ten akurat znam, więc wiem na pewno, że ci się spodoba – powiedział, kiedy ruszyli z parkingu w kierunku drzwi wejściowych. – Kiedyś jechałem ze Szczecina busem na konferencję do Katowic i tutaj się zatrzymaliśmy.
Zamówili po kawałku szarlotki, bo kelnerka pochwaliła się, że przed momentem przywieziono świeże ciasto.
– Przytyję – zażartowała Korynna.
– Oj tam. – Uśmiechnął się. – A nie wiesz czasem, czy w pobliżu twojego domu jest jakiś strzeżony parking?
– Jest, ale to aż ze dwieście metrów – odparła po chwili wahania. – Tyle że tam może być drogo.
– Kilka złotych więcej mogę zapłacić, byle sen był spokojny – odparł, spoglądając na nią przeciągle.
– Teraz znowu zaczynam się denerwować bałaganem, jaki zostawiłam w domu – rzekła, spuszczając wzrok. Jerzy pogładził parę razy jej dłoń, aż się na powrót uśmiechnęła.
– Ciągle mam w pamięci nasze wspólne opalanie się na kocu – powiedział, by rozproszyć stresujące ją myśli.
– Miałeś wtedy mocno rozgrzany tors… – Spojrzała na niego śmielej.
– A ty wyjątkowo smaczne usta – odpowiedział z romantycznym westchnieniem.
– Mówmy lepiej o kawie albo o muzyce – zaśmiała się, ale jej palce musnęły jego dłoń. – O rany – zaniepokoiła się nagle – czy Vanessa nas na tym kocu nie podejrzała? Albo ktoś inny?
– Wzgórze, na które się wdrapaliśmy, leży powyżej wszystkich okolicznych domostw, a z innych wzgórz trzeba by chyba użyć wojskowych lornet. – Zachichotał. – Wcześniej zdążyłem dokonać lustracji przedpola – zaśmiał się cicho.
– Ty szatanie. – Pogroziła mu rozbawiona tą wymianą zdań.
– Jesteś, Korynno… – Jego oczy i tembr głosu wskazywały, że ma zamiar powiedzieć coś wyjątkowego.
– Nie teraz, Jerzy – poprosiła go cicho. – Zostaw to na wieczór. Ja też czekam. – Jej oczy błyszczały.
W odpowiedzi delikatnie uścisnął jej dłoń.
2.
W Krakowie udało im się znaleźć miejsce na strzeżonym parkingu, o którym wspomniała Korynna. Kiedy weszli na podwórze jej domu objuczeni bagażami, Jerzy dojrzał na ogromnym drewnianym balkonie, ciągnącym się wzdłuż trzech boków kamienicy, zarys kilku postaci. Były widoczne w świetle padającym z okien wychodzących na galerię.
– Cześć, Kora! Witaj, Kolorowa! Uuu! Gdzieś ty była cały miesiąc! – dobiegły z różnych kierunków głosy powitania.
– Dobry wieczór – postanowił odezwać się głośno Jerzy.
– Witamy dżentelmena! Dobry wieczór! – usłyszał odpowiedzi.
Skłonił głowę w kierunku jarzących się na galerii papierosów.
– Witam wszystkich! – Podniósłszy rękę, odezwała się lekko speszona dziewczyna.
Po chwili klucz Korynny zachrobotał w zamku, otworzyła drzwi na oścież i weszli do mieszkania.
– Czujesz? – spytała, zapaliwszy światło i wciągając z przesadą w płuca powietrze. – Miesiąc niewietrzone – odpowiedziała sama sobie.
– U babci w Koszalinie było podobnie. To urok starego budownictwa, ale mnie się dobrze kojarzy – skomentował Jerzy, stawiając na podłodze bagaże. – O! Jaki elegancki zestaw! – pochwalił, ogarniając wzrokiem sofę i dwa fotele.
– Podobają ci się?!
– Od razu widać, że wygodne. Teraz takich już nie robią. – Podszedł i poklepał siedziska.
– Zupełnie jakbym słyszała Vanessę.
– Ale ja z nią o żadnych szczegółach wyposażenia twojego mieszkania nie rozmawiałem – zaprzeczył, jakby się bronił. – Słyszałem tylko jej opinię, że fajnie mieszkasz. Głosy dochodzące z galerii przed chwilą powiedziały mi też, że jesteś tutaj lubiana.
– Swoich sąsiadów też bardzo lubię, bo jak nie ich, to kogo?
– Masz rację. Sąsiadów trudno sobie wybrać. O, podobny bufet mieli moi dziadkowie… – Wpatrzył się w oryginalny mebel sprzed lat, a po chwili podszedł do niego i dotknął palcami błyszczącej lakierem nadstawki. – Zegar też może na nim był, ale na pewno nie z zieloną tarczą. Od razu widać, że jesteś artystką, skoro taki wybrałaś. Gratuluję. – Pokiwał głową z uznaniem.
– Wszystko to mam… raczej z musu, nawet tę wielką szafę.
– Ona też komponuje się tu znakomicie – ocenił, obracając się wokół.
– Za to okrągły stół zawsze lubiłam. – Korynna poprawiła na jego blacie wyszywaną serwetę. – Uwielbiałam przy nim jeść maliny ze śmietaną, które babcia kupowała na Starym Kleparzu. Szklankę jednak zdążyłam wstawić do umywalki, a nie zostawiłam na stole. – Uśmiechnęła się, bo ta konstatacja plus pochwały usłyszane z ust Jerzego poprawiły znacznie jej humor.
– Może kuchenna część saloniku jest niewielka, ale teraz wszyscy urządzają pokoje z aneksem kuchennym. Twój salon według mnie ma duszę.
– W zasadzie wszystko tu zostało w spadku po dziadkach, więc mój udział…
– Co ty mówisz, Korynno! Twój udział jest ogromny, decydujący! Przecież sama postanowiłaś zostawić piękne i funkcjonalne meble, które idealnie tu pasują. Teraz wszyscy najpierw usuwają poprzednie meble, nazywając je starymi gratami, a przecież one mają duszę. – Rozejrzał się raz jeszcze z uwagą po saloniku. – Niektóre nowe meble to dopiero są niefunkcjonalne graty. I jeszcze każą płacić za nie ogromne pieniądze.
– Cieszę się, że ci się tu podoba. – Musnęła wargami jego policzek. – Tam jest drugi pokój. – Wskazała na uchylone drzwi. – W nim śpię i… maluję, a w przedpokoju… Nie zdążyłeś pewnie dostrzec, za kotarą są jeszcze jedne drzwi. – Odwróciła się w tamtą stronę. – Skrywają pomieszczenie, wnękę, gdzie znajdują się dodatkowa duża szafa i drzwi do małej ubikacji z prysznicem. To jest ta jedyna rzecz, którą udało mi się tutaj zmienić, bo inaczej musiałabym chodzić do łaźni miejskiej.
– Czy mogę tam zerknąć? – Nie czekając na pozwolenie, ruszył w kierunku przedpokoju.
– Dobrze, idź, a ja tymczasem ogarnę łóżko.
Wkrótce spotkali się z powrotem w salonie.
– Wszystko rozwiązałaś idealnie. – Znowu ją pochwalił. – Pomyślałaś nawet o gniazdku przy lustrze. Będę miał gdzie podłączyć maszynkę do golenia.
– Jesteś łobuz. – Pogroziła mu, ale on ją przygarnął i mocno pocałował.
– Poczekaj! – Odskoczyła od niego. – Nie opuściłam żaluzji! – Wskazała na okno wychodzące na galerię. – Na pewno ktoś nas widział – jęknęła.
– Skoro oni są jak rodzina… – Uniósł zabawnie brew.
– Tego nie powiedziałam, tyle tylko, że lubię ich wszystkich.
Kiedy opuściła żaluzję, wtuliła się w niego mocno i soczyście pocałowała. Jego ręce rozbiegły się po jej ciele.
– Wiesz co, Jerzy? – przerwała mu karesy, wyzwalając się z jego ramion. – Proponuję najpierw spacer na Rynek Główny, bo spędziliśmy prawie cały dzień na siedząco. Poprawię tylko trochę buźkę, a potem ty. – Wskazała w kierunku przedpokoju i podała mu przyniesiony z drugiego pokoju ręcznik.
– A ja w międzyczasie mogę zerknąć tam? – Spojrzał w stronę jej sypialni.
– Pod warunkiem że to będzie tylko rzucenie okiem. – Mrugnęła i ruszyła do łazienki.
Kiedy Korynna zniknęła w przedpokoju, spojrzenie Jerzego na moment skierowało się w stronę narożnika salonu, w którym urządzona była kuchnia. Spojrzał na ścianę z szafkami i zlewozmywakiem oraz małą dwupalnikową kuchenkę gazową stojącą na kamiennym blacie jednej z szafek. Palce jego dłoni przemaszerowały po niej. Ocenił błyskawicznie, że czteropalnikowa duża kuchenka z piekarnikiem zmieściłaby się na jej miejscu, a obok lodówki dałoby się wygospodarować miejsce na tamtą szafkę z dodatkową nadstawką. Pokiwał głową.
Teraz dopiero szerzej uchylił drzwi do drugiego pomieszczenia i stanął w jego progu. Na twarzy pojawił mu się szeroki uśmiech. Ujrzał pokój urządzony w tonacji biało-lawendowej, z dużym małżeńskim łóżkiem o drewnianym wezgłowiu. Podszedł do niego i przesunął po nim palcami. Uznał, że Korynna sama pomalowała stare łóżko farbą akrylową. Sprytnie, przy tym technicznie bez zarzutu. Podobnie zrobiła pewnie z pozostałym wyposażeniem pokoju. Uśmiechnął się. Bardzo mu się wszystko podobało. Mały stolik z lustrem i zgrabnym krzesłem, płytka, choć szeroka bieliźniarka zajmująca znaczną część ściany, rozstawione w pobliżu okna w narożniku pokoju sztalugi malarskie, ciekawe obrazki na ścianach. Bezwiednie nacisnął dłonią materac łóżka i poderwał ją jak oparzony. Zerknął w kierunku drzwi i wycofał się pod nie. Oparty o framugę znowu się uśmiechnął. Po chwili poczuł na ramieniu dłoń Korynny.
– I co? – spytała cicho.
– Prawdziwa z ciebie artystka. Jestem pewien, że sama tutaj wszystko wyczarowałaś.
– Zrobiłam to przez jeden weekend, choć wcześniej zastanawiałam się przez ponad pół roku.
– Prawdziwa mistrzyni. – Pogratulował całusem.
Teraz mógł otaksować ją wzrokiem. Zamieniła dżinsy na kolorową spódnicę, do tego czerwona bluzka z dużym dekoltem. Poprawiła uczesanie i użyła mocniejszej szminki niż na trasę. Wyglądała i pachniała uroczo.
– Daj mi pięć minut, też się nieco… poprawię. – Mrugnął i skierował się w stronę swojej torby. Po chwili ruszył do łazienki.
Po pięciu minutach schodzili schodami na podwórze. Na galerii było jeszcze kilka postaci z jarzącymi się papierosami, ale tym razem nikt się do nich nie odezwał.
– Przeżyli coś na miarę szoku poznawczego – szepnęła Korynna, chichocząc, kiedy wyszli na ulicę.
Wsunęła rękę pod ramię Jerzego, który natychmiast delikatnie obtulił jej dłoń.
– Tak się cieszę, że podoba ci się mój dom – rzuciła, zerkając za siebie.
– Przytulne i wysmakowane mieszkanko. – Postanowił raz jeszcze ją pochwalić. – Chciałbym mieć takie – westchnął głęboko.
– Możesz u mnie bywać, kiedy tylko zechcesz.
– Jesteś, Korynno, cudowna.
Kolację zjedli w restauracji U Wierzynka. Jerzy po wcześniejszym nastrojowym spacerze wokół Rynku Głównego i wysłuchaniu opowieści o tym lokalu, sięgających czasów Kazimierza Wielkiego i znanej uczty, nie chciał już słyszeć o innym miejscu. Korynnie spodobał się jego wybór, chociaż wolała tanie knajpki, w których bywała ze swoją bohemą.
Wracając na Krowoderską, zatrzymali się obok Barbakanu. Tutaj Korynna też dała upust swojej wiedzy.
– To był tylko wstęp, jutro dokończymy. – Uśmiechnęła się.
– Jesteś jak encyklopedia, Wikipedia i czterotomowa historia… w jednym. Mam ją, ale autorów nie pamiętam. – Wzruszył ramionami. – Jestem w szoku, kochanie.
Po przyjściu do domu Korynna zaparzyła herbatę.
– Trzeba najpierw spalić tłuszczyk, bo po Wierzynku zrobiliśmy jednak za krótki spacer.
– Z przyjemnością się napiję.
– Te filiżanki i talerzyki babcia odziedziczyła po swojej mamie – oznajmiła, podając herbatę.
– Jeszcze nigdy nie widziałem malunków gołębi w gniazdach na porcelanie.
– Takie piękne rzeczy można znaleźć tylko w Krakowie.
– I tak ty jesteś najpiękniejsza. – Jerzy pocałował ją.
– Najpierw odszedł dziadek. – Po chwili milczenia odezwała się niespodziewanie Korynna. Jerzy głęboko westchnął i pogładził jej rękę. Czuł, że dziewczyna będzie chciała mu opowiedzieć coś o swojej rodzinie, skinął więc głową, zachęcając ją do mówienia. – Babcia długo płakała, ale kiedy po pogrzebie wprowadziłam się do niej, skończyła swoje smutki jak nożem uciął. Znowu miała się kim zajmować. Opowiadała mi dużo o dziadka zaletach, ale też o przywarach, na ogół miała humor. Wiedziałam jednak, że to maska. Dostawała coraz silniejsze lekarstwa na serce, nie chciała się położyć do szpitala. Moja mama i jej siostra nie potrafiły jej przekonać. Odwiedzała nas jej lekarka, której za to ekstra płaciły, ale babcia w oczach słabła. Chyba chciała znów się połączyć z dziadkiem. Wyjechałam na trzydniowy plener nad Zalew Czorsztyński. Drugiego dnia rano zadzwoniła mama, że babcia nie żyje. Wróciłam więc do Krakowa. Pogrzeb, smutek. Potem krążyłam między mieszkaniem rodziców a tym. Tutaj wszystko zostało jak za życia dziadków. Te meble, ciemne tapety w kwiaty na ścianach. W łazience prysznic, który rozwijało się tylko do kąpieli, a potem trzeba było wycierać do sucha lamperie, posadzkę i ubikację. Wszyscy im radzili inaczej, ale dziadkowie byli uparci. Im to wystarczało.
– Ty za to zrobiłaś z łazienki dzieło sztuki.
– Potrafisz chwalić, ale w tych gabarytach więcej się nie dało.
– Przyjrzałem się dokładnie i na pewno nie zrobiłbym inaczej.
– Po śmierci babci zostawałam tu czasem na noc, żeby nie tłuc się nocnym tramwajem do Mistrzejowic. Zresztą mieszkanie było już wcześniej zapisane na mnie. Sprzedawałam obrazy, malowałam na Plantach czy gdzieś tam… Stąd miałam bliżej ze sztalugami. Czasami jakaś impreza ze znajomymi, no wiesz…
– W tych knajpkach, które pokazywałaś?
– Przeważnie tam, ale też na Kazimierzu. Lubię tamto miejsce za jego niepowtarzalny klimat i klezmerską muzykę.
– Pokażesz mi?
– Zaplanowałam, że pójdziemy tam na jedną z kolacji.
– Jak pięknie.
– Kiedy tutaj zostawałam na noc, też korzystałam z tego prysznica – wróciła do tematu łazienki – ale co dwa, trzy dni jeździłam do rodziców porządnie się wykąpać, umyć włosy, odkarmić. – Zachichotała, jednak po chwili spoważniała i przymknęła oczy. – Byłam tutaj, kiedy zadzwoniła do mnie policja o wypadku rodziców. Tata miał w komórce wpisany numer telefonu do mnie jako ICE1. Mama miała wpisane podobnie. Ja też mam wciąż zapisane ich numery. To taka pamiątka.
Jerzy pochwycił jej dłoń w swoje ręce. Podziękowała spojrzeniem.
– Strasznie ich śmierć przeżyłam. Wspomagała mnie ciocia Ela, siostra mamy, a jeszcze bardziej jej mąż, wujek, bo wszędzie mnie woził. Że też w taką pogodę wybrali się wtedy w trasę – rzuciła i na chwilę zamilkła.
– Nigdy nie wiemy, co, gdzie i kiedy może nam się przydarzyć – powiedział cicho.
– Bardzo tęsknię do taty, mojego nauczyciela, zresztą do obojga rodziców. Szybko podjęłam decyzję, że nie chcę dalej mieszkać w nowohuckim mieszkaniu, w którym spędziłam tyle lat w szczęściu. W tym czasie miałam do wyboru oba. Pewnie by mnie przyjęli na członka spółdzielni, do której należeli rodzice, bo przecież mieszkałam tam od urodzenia, byłam jedynym dzieckiem. Mieszkanie było lokatorskie, nie własnościowe. Oni woleli kupić samochód niż wydać pieniądze na wykupienie mieszkania. Nigdy nie mieli zbyt wiele, a nie chcieli się zapożyczać. Kiedyś mnie nawet o to spytali, a ja, podobnie jak oni, wybrałam auto. Dzięki temu tu i ówdzie w Polsce z nimi byłam, a rodzice nigdy nie żałowali dla mnie na farby, sztalugi, płótna i cały pozostały sprzęt do malowania. Kiedy zginęli, zrezygnowałam z tamtego mieszkania, wydałam wszystkie posiadane i pożyczone pieniądze na wyremontowanie tego, i teraz musi tak zostać. Bóg wie jak długo jeszcze. Wszystkie meble z Nowej Huty sprzedałam, a pamiątki po nich mam w dużym kufrze, który wstawiłam pod stolik z telewizorem. – Wskazała na opasły zielony mebel. – Mam je na oku. Wyciągnęłam z niego tylko jedno zdjęcie, które zrobiliśmy sobie z okazji ukończenia przeze mnie osiemnastu lat – westchnęła.
– Widziałem je, kiedy zajrzałem wcześniej do twojej sypialni. Wszyscy tacy uśmiechnięci, młodzi.
– Zdjęcie zostało zrobione dziesięć lat temu.
– Rodzice byli bardzo młodzi, tak czy tak.
– Po ostatniej ich drodze wciąż miałam chandrę, tęskniłam za nimi. Relacje z ciocią nieco się ochłodziły, bo okazało się, że ostrzyła sobie zęby na to mieszkanie dla córki, mojej kuzynki. Myśleli, że tamto spółdzielcze mamy własnościowe, a moi rodzice nigdy ich nie wyprowadzili z błędu. Kiedy im to wyjaśniłam, ciocia stała się prawie taka sama jak dawniej. I to by było właściwie wszystko.
– Nie miałaś łatwo. – Jerzy ją pocałował, a Korynna wtuliła się w niego mocno.
– Jesteś dobry, moje serce to czuje. Bądź ze mną, proszę.
– To jest to, Korynno, o czym najbardziej marzę.
Ich usta połączyły się w długim pocałunku.
– Mam propozycję nie do odrzucenia – powiedziała cicho, gdy po chwili wpatrzyli się w siebie głodnymi oczami. – Tutaj przygasimy światło, u siebie zapalę małą lampkę i pościelę dla ciebie poduszkę i jasiek, a ty idź… do łazienki, potem ja. – Wskazała spojrzeniem na przedpokój.
Ruszył, oglądając się na nią, ale ona kilkakroć machnęła za nim dłonią, jakby go popędzała. Po kilkunastu minutach wszedł odmieniony do pokoju.
– Tam – rzuciła z uśmiechem i wskazała na drzwi do sypialni. – Zajmij mi dobre miejsce. – Teraz ona skierowała się w stronę łazienki.
Jerzy najpierw siedział na łóżku od strony salonu. Po chwili zorientował się, że miejsce dla niego przygotowała od strony okna, więc przesiadł się na tę część. Usłyszał, jak pod oknami przejechała dorożka. Uśmiechnął się na miarowy stukot końskich kopyt po bruku. Wyciągnął się na wznak i przykrył tylko brzeżkiem kołdry. Wpatrywał się w drzwi. Korynna wbiegła do sypialni na palcach, jak nimfa. Błyskawicznie zgasiła lampkę przy łóżku i szybko schowała się pod kołdrę. Po kilku sekundach jej ramiona wysunęły się spod niej i zaczęły szukać jego ramion. Objęli się, a potem szybko odnalazły się ich usta. Oplotła go z całej siły nogami. Sypialnia wypełniła się szmerem szeptów i zaklęć.
*
Podczas pierwszej wycieczki na Wawel, kiedy już zwiedzili katedrę, oczy Jerzego chłonęły wszystkie cuda, a uszy nie mogły się dość nasłuchać tego, co miała o nich do powiedzenia Korynna. Najpierw świątynia, a potem podziemia.
– Katedra czekała na taką przewodniczkę. Dobrze, że nigdy wcześniej tu nie przyjechałem. Miałaś rację, tutaj bije serce Polski, naszej historii. Dziękuję.
Nie mogła mu nie podziękować pocałunkiem. Za widoku, a do tego na Wawelu z nikim się dotąd nie całowała.
– Boże! – odezwał się nagle dramatycznym głosem Jerzy. – Dopiero przed momentem dotarło do mnie, że dwudziesty ósmy, czyli data mojej rozmowy w Rabce, wypada jutro! Pierwszy października jest w sobotę. Jak ja to sprawdzałem!
Złapał się za głowę, Korynna zmartwiała.
– I co teraz zrobisz?
– Najlepiej powiedzieć prawdę. Dzwonię.
Wziął głęboki oddech i odszedł nieco na bok. Usiadł na murku.
Kiedy skończył, zobaczyła, że jest uśmiechnięty.
– Sekretarka przełączyła mnie do dyrektora. Ma fajny głos i dobre usposobienie. Jemu też się coś pokręciło, to znaczy źle mu podpowiedziano.
– Ale pojedziesz jednak jutro? – Posmutniała.
– Umówiłem się na rozmowę w poniedziałek trzeciego października. Możemy spędzić ze sobą jeszcze cztery i pół dnia!
Korynna, nie bacząc na przechodniów, raz jeszcze mocno go pocałowała.
Po powrocie z Wawelu Jerzy poprosił o możliwość obejrzenia jej obrazów. Wreszcie sama się doliczyła, że w domu ma ich aż szesnaście. Porozstawiała je wzdłuż ścian, mebli, a on spacerował i podziwiał je kolejno jak w sali wystawowej. Musiała mu czasami wyjaśnić, jaki był jej zamiar, chociaż w większości malowideł sam odgadywał.
– Jesteś znakomitą malarką – podsumował. – Nie potrafię nawet powiedzieć, który podoba mi się najbardziej… bo wszystkie są piękne. Ten z kopcami Wandy i Kraka, ze słońcem tuż nad horyzontem jest chyba najbardziej tajemniczy. Kocham cię! – Poderwał ją nagle i wycałował. – Moja ukochana jest artystką! – wrzasnął z całych sił.
– Ciszej – poprosiła.
3.
Jerzy wyjechał do Rabki w niedzielę po południu. Korynna, odprowadzając go na parking, zrobiła się markotna. Kiedy na pożegnanie wyszeptał jej do ucha, że w najbliższy weekend na pewno przyjedzie, rozchmurzyła się nieco, wtuliła w niego, ucałowała serdecznie, a potem machając ręką, szła kilkadziesiąt kroków za odjeżdżającym samochodem. Gdy przed zakrętem raz jeszcze błysnął światłami, głęboko westchnęła i powolnym krokiem ruszyła w stronę domu.
Skonstatowała, że tych kilka ostatnich dni było zupełnie innych niż cały czas dzielący ją od śmierci rodziców. Śniadania, które przygotowywał, a wcześniej zakupy, po które wędrował na Rynek Kleparski, wszystko to razem było czymś, co jej się nigdy tutaj nie zdarzyło. Po jego wyjściu znów zasypiała i budził ją dopiero chrobot klucza w zamku. Potem wybierali się na miasto, gdzie opowiadała mu o tutejszych cudach, jak kiedyś Vanessie. Wszystko go interesowało, nieustannie zadawał pytania, choć czasami wyglądał, jakby miał już dosyć. Mimo to nie przerywała, ciesząc się z obecności słuchacza, i to takiego, który ją kocha! Nigdy nie miała tak cudownego gościa. Westchnęła.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Gbur – na Kaszubach nazwa bogatego chłopa, posiadającego własne duże gospodarstwo (tzw. gburstwo). [wróć]