Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Podczas remontu pomieszczeń w starej chacie nad jeziorem Paweł i Jerzy natrafiają na skrytkę w kominie. Znajdują w niej zawiniątko z krucyfiksem, ryngraf z czasów powstania styczniowego i trzy złote medaliki.
Rodzina zaczyna się zastanawiać nad pochodzeniem skarbu, tymczasem mama Vanessy uważa, że znaleziska emanują pozytywną energią…
Korynna, nosząca pod sercem dziecko, pracuje nad serią książek o Emilce, Vanessa myśli o pierwszej zagranicznej wystawie obrazów, a Paweł ku zaskoczeniu rodziców, swoich i żony, wraca do pomysłu budowy chat z drewnianych bali na łące przy jeziorze.
Jak zakończy się sprawa tajemniczego skarbu z komina? Czy Korynna odniesie sukces jako autorka książek dla dzieci? Dokąd Vanessa uda się z pierwszą wystawą? Czy w dotychczasowej samotni Pawła nad jeziorem powstaną kolejne chaty?
Co przyniosą najbliższe święta Bożego Narodzenia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
Roma J. Fiszer
Kilka godzin do szczęścia
*
Wzgórze pełne słońca
*
Sezon na szczęście
*
Siedlisko gorących serc
*
Chata nad jeziorem
*
Listy sprzed lat
*
Jutro zaczyna się dziś
*
Kurs na miłość
*
Amulet
*
Klejnoty miłości
*
Wzgórze miłości
*
Owoc miłości
*
Światełko miłości
*
Spełnione marzenia
*
Gwiazdki nad Massachusetts
*
Spacer po Weronie
1.
Z remontowanych pomieszczeń na piętrze raz po raz dochodziły postukiwania młotkiem, odgłosy piły elektrycznej i wiertarki, przesuwania drabiny albo przytłumionych rozmów. Rodzice Vanessy i Pawła zdążyli się już przyzwyczaić do panującego tam późnymi popołudniami i wieczorami hałasu czynionego przez Pawła i Jerzego. Teraz, siedząc na sofach w salonie, oglądali film o cudach południowych mórz w pobliżu Malediwów, wsłuchując się w urzekający tembr głosu lektorki Krystyny Czubówny. Raptem z góry dobiegł ich łoskot jakby spadających kamieni, a wewnątrz ściany nad kominkiem dał się słyszeć rumor, po czym na ruszt paleniska wypadły z hałasem kawałki czegoś twardego, a przez uchylone żaroodporne drzwiczki kominka wypełzł niewielki obłoczek kurzu z popielnika.
– Szlag by to trafił! – Rozległ się jednocześnie donośny okrzyk Pawła.
– O, cholera! – Wspomógł go zdumiony głos Jerzego.
– Co tam się mogło stać?
Pani Zosia, mama Vanessy, spojrzała pytająco na męża i zamachała rękoma w kierunku kominka, jakby chciała rozgonić nieoczekiwaną chmurkę, która po chwili posłusznie opadła na palenisko.
– Naszym fachowcom pewnie nic, ale wygląda na to, że włamali się niechcący do komina… – odparł uspokajającym tonem mąż Zosi Eugeniusz, choć jego baczne spojrzenie wciąż omiatające sufit i ścianę nad kominkiem świadczyło o żywym zainteresowaniu zajściem.
– Może wypłoszyli starego Gwiazdora i ten starał się uciec? – odezwał się żartobliwie Kostek, ojciec Pawła; Genek pokazał mu kciuk.
– O, a teraz zrobiło się na górze dziwnie cicho – dorzuciła Gizela, żona Kostka, wskazując na sufit.
– Rozmawiają i grzebią coś przy kominie, pewnie zaraz się wszystkiego dowiemy. – Po kilkunastu sekundach nasłuchiwania stwierdził z olimpijskim spokojem Kostek.
– Dziewczyny! Przerwa kawowa! Zapraszamy na dół! – W korytarzu na piętrze rozległ się nagle donośny głos Pawła.
– A czy na kawę nie jest już za późno?! – odkrzyknęła po chwili Vanessa.
– Jest poważna sprawa! – Paweł ponownie krzyknął.
Obie matki bez zbędnych słów podniosły się z sof i ruszyły w stronę kuchennej części salonu.
– Mogłaś spokojnie oglądać film, ja bym sama wszystko ogarnęła – rzuciła Zosia do podążającej jej śladem Gizeli.
– Mam emocje jak i ty… – odparła z uśmiechem Gizela, wskazując na sufit – i nie wysiedzę na sofie. Razem przygotujemy szybciej.
Zosia wyciągnęła z szafki paterę i zabrała się do krojenia drożdżówki, a Gizela wsypała do ośmiu kubków kawę; do jednych po dwie łyżeczki, do innych tylko po jednej. Wkrótce na schodach rozległy się kroki i rozmowy młodych, a po chwili Vanessa z Pawłem i Korynna z Jerzym wkroczyli do kuchnio-salonu. Obaj mężczyźni mieli zaaferowane miny, a Paweł trzymał w rękach jakieś dziwne zawiniątko.
– Podasz mi, kochanie, jedną z drewnianych tac? – poprosił żonę.
Po chwili taca leżała na stole, a Paweł umieścił na niej przyniesiony pakunek.
– Co to jest? – spytała Gizela, przerywając na moment wlewanie wrzątku do kubków.
– To coś znaleźliśmy w skrytce urządzonej w kominie. Jest porządnie zapakowane i zaraz się dowiemy, co to takiego – odparł Paweł, wpatrując się w tacę i przyniesione zawiniątko.
– W kominie?! O rany! Genek, Kostek, chodźcie tutaj szybko! – Zosia, wspomagając słowa gestem, przywołała panów mężów wciąż siedzących na sofach przed telewizorem. – Wypijemy kawę przy kuchennym stole!
– To coś… było w kominie? – spytał Genek, mierząc spojrzeniem pakunek na tacy, kiedy razem z Kostkiem znaleźli się obok stołu.
– A skąd w ogóle wiedzieliście, że w kominie może coś być? Przecież po coś w nim grzebaliście? – dorzucił kolejne pytania Kostek.
– Trafiliśmy na to przypadkiem… – odparł Paweł, zawieszając głos. – Ponieważ na ścianie sąsiadującej z łazienką było dużo mocno rozeschniętych i spękanych desek, postanowiliśmy je zerwać, ułożyć nową warstwę, a dopiero na niej boazerię – zaczął wyjaśniać. – Po usunięciu części starych desek ukazał się nam nieoczekiwanie ceglany komin, o którym całkiem zapomniałem. – Popukał się znacząco po głowie. – Było w nim kilka luźnych, spękanych cegieł. Wyciągaliśmy je, żeby przed położeniem desek osadzić je na nowej zaprawie. Grzebałem w szczelinach pomiędzy cegłami majzlem, ale w pewnej chwili poruszyłem narzędziem trochę za mocno. Kilka kawałków cegieł wypadło na podłogę, inne zaś niechcący wepchnąłem do komina. Po chwili odkryliśmy poniżej powstałej w ten sposób sporej dziury skrytkę, a w niej właśnie to. – Delikatnie poklepał pakunek leżący na tacy.
Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w znalezisko.
– Czyli… znaleźliście skarb w kominie? – rzuciła znienacka Zosia, nie spuszczając wzroku z tacy. Podniosła na moment zawiniątko. – Lekkie. Może to jakieś listy?
– Faktycznie, lekkie – potwierdziła Vanessa, kiedy i ona na moment podniosła zawiniątko. – A może to czyjś pamiętnik… albo banknoty?
– Ale kto by chował takie rzeczy w kominie?! Mogły się przecież spalić. Zresztą to jest nawet za lekkie jak na książkę – ocenił Genek, kiedy i on podniósł pakunek.
– Jeśli pomyślałeś o kodeksie karnym albo cywilnym, to pewnie masz rację, ale może schowano tylko kodeks Boziewicza? – uzupełnił żartobliwie Kostek.
– Ciebie jak zwykle trzymają się dowcipy… Może raczej schowano coś z lekkiej biżuterii? Pierścionki, obrączki, naszyjniki… – podpowiedziała Gizela.
– Któż to wie? Mam rozpakować teraz czy po kawie? – Spojrzenie Pawła okrążyło stół.
– No jasne, że teraz! Rozpakowuj! Nie możemy się już doczekać! – Rozległy się głosy.
Paweł włączył dodatkowe światło nad stołem.
– Skrytka była bardzo licha, ale to, co skrywała, wygląda na dobrze zabezpieczone – powiedział, rozcinając nożem stwardniały ze starości rzemień, którym pakunek był kilkakroć obwiązany.
Wszystkie spojrzenia wodziły za ruchami jego rąk. Po usunięciu rzemienia zaczął rozwijać grubo tkane ciemne płótno, podobne do żaglowego, pod którym pojawił się brązowy, szeleszczący woskowany papier.
– Fachowo ktoś to opakował – mruknął z uznaniem Jerzy.
Pod brązowym papierem ujrzeli warstwę tym razem jasnego i suchego papieru, a po jego usunięciu szarą lnianą tkaninę, która ściśle spowijała coś, co było ukryte wewnątrz. Tkanina była solidnie obwiązana konopnym sznurkiem. Paweł odstawił tacę z pozostałościami rzemienia, płótnem żaglowym i warstwami papieru na szafkę przy oknie, a zawiniątko w lnianym płótnie przełożył na środek stołu. Spojrzał porozumiewawczo na Vanessę, która domyśliła się, że jej przekazuje dalsze rozpakowywanie. Przysunęła zawiniątko bliżej do siebie. Rozcięła i usunęła sznurek, po czym zaczęła odwijać lnianą tkaninę, która okazała się długim bieżnikiem wykończonym mereżką, z haftem fantazyjnych kolorowych kwiatów. Uniosła go na chwilę ponad stołem i złożywszy na pół, podała mamie.
– To są regionalne kaszubskie wzory – wyjaśnił Paweł.
– Piękne… – zachwyciła się Zosia, Gizela przytaknęła, po czym obie natychmiast przeniosły wzrok na środek stołu, gdzie leżały już tylko dwa woreczki z szarego sukna, które pozostały z przyniesionego z komina zawiniątka.
Jeden z nich był większy, ponad dwudziestocentymetrowy, zdradzał ukryty w nim przedmiot w kształcie krzyża, drugi wydawał się prawie o połowę mniejszy i prawie całkiem płaski. Vanessa podała pierwszy z nich mamie, która poluzowała tasiemkę ściągającą otwór i wyjęła z jego wnętrza krzyż owinięty wieloma warstwami bandaża. Kiedy je wszystkie usunęła, ukazał się krucyfiks: krzyż z ciemnego drewna z wieloma zdobieniami, z figurą ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa z jasnego drewna. Położyła go przed sobą na serwecie w kaszubskie wzory, przeżegnała się, a wraz z nią wszyscy obecni. Wpatrywała się w znaleziony skarb z zadumą przez kilka długich chwil.
– Ależ to cudo. Pewnie jest bardzo stary.
Podała krucyfiks siedzącej obok Gizeli.
Po niej krzyż wędrował wokół stołu z rąk do rąk. Każdy wpatrywał się w niego w milczeniu i podawał dalej.
– Pasyjka jest cudownie wyrzeźbiona… a w ogóle to rozpoznaję tu szkołę włoską – rzekł krótko Paweł, gdy krucyfiks znalazł się wreszcie w jego rękach.
– Co znaczy… szkołę włoską? – spytała jego mama.
– Krucyfiksy wytwarzane były od dawna. Jedni powiadają, że od czwartego, inni, że od szóstego wieku, ale wówczas postać Jezusa była jeszcze malowana. Figury rzeźbione pojawiły się na krzyżach dopiero w średniowieczu. Mieliśmy o tym długi wykład na uczelni, a potem, kiedy przystąpiłem do prac nad świątkami, przestudiowałem tę tematykę dokładnie. W spokojniejszej chwili mogę temat rozwinąć – podsumował Paweł i przekazał krucyfiks Vanessie.
Wpatrywały się w niego wspólnie z siedzącą obok Korynną, dzieląc się szeptem uwagami. Kiedy wreszcie odłożyły go na powrót na środek stołu, Vanessa wyciągnęła z mniejszego woreczka kolejny przedmiot owinięty kilkoma warstwami bandaży. Był to nieco pokryty patyną ryngraf z wizerunkiem orła w koronie i Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus. Spod rozwijanych bandaży wypadły na stół z cichym brzękiem trzy złote medaliki na łańcuszkach. Wszyscy znowu się przeżegnali. W kuchni ponownie zapanowała cisza jak makiem zasiał.
– Gospodarzu, czy znajdujesz jakieś wyjaśnienie dla tych… skarbów? – spytał po chwili prawie oficjalnym tonem Eugeniusz, teść Pawła.
– Nie mam najzieleńszego pojęcia… – Zięć w odpowiedzi rozłożył ręce, mocno marszcząc czoło.
– Raczej mu się nie dziwię. – Kostek postanowił wyrazić własną opinię o słowach syna. – Może jednak… zaczniemy pić kawę, zanim powie nam coś więcej, bo widzę, że się koncentruje – zwrócił się do pozostałych. – Troszkę ostygła, ale jeszcze się nada – rzekł po dotknięciu swojego kubka.
– W takim razie na początek przypomnę, jak tu trafiłem, i coś o wcześniejszym właścicielu chaty – rzekł po chwili Paweł, trąc czoło.
– O właśnie, to dobry pomysł – pochwaliła jego propozycję teściowa Zosia. – Częstujcie się zatem ciastem, słodźcie, zabielajcie kawę – zachęciła wszystkich z uśmiechem.
Paweł po ugryzieniu kęsa ciasta i popiciu łykiem kawy sięgnął do szuflady kuchennego stołu i wyjął z niej szkicownik oraz ołówek. Wszystkie spojrzenia skierowały się znowu w jego stronę.
– Na razie nie przychodzi mi do głowy żadne wyjaśnienie, dlaczego te przedmioty ktoś schował w skrytce, kto to mógł być ani nawet jak długo w niej przebywały. Może w trakcie opowiadania o chacie coś mnie oświeci?
– Tak. To ma sens – zgodził się Kostek.
– Ciut powtórzeń będzie, ale nie chcę pomijać najdrobniejszych szczegółów – zaczął Paweł, rozejrzawszy się wokół. – Ogłoszenie o sprzedaży chaty znalazłem przypadkiem w „Dzienniku Bałtyckim”… Czasami kupowałem tę gazetę, taki był ze mnie sentymentalny dziwak. – Uśmiechnął się do matki, która po usłyszeniu tytułu gazety pokręciła z niedowierzaniem głową. – Dobrze mi się kojarzyła z dzieciństwem – dokończył i przewrócił oczami. – Miewałem już w tamtym czasie przelotne myśli, żeby wynieść się z Trójmiasta, ale jeszcze nie szukałem żadnych ofert. Nie miałem także sprecyzowanego pomysłu, jakie by to miało być miejsce… choć w grę wchodziła wyłącznie Szwajcaria Kaszubska. – Wykonał szeroki ruch ramieniem. – Było bowiem dla mnie oczywiste, że to nie może być zbyt daleko od Trójmiasta, żebym nie utracił możliwości monitorowania was… – Teraz mrugnął do ojca, który żartobliwie mu pogroził. – Przeczytawszy ogłoszenie o tej chacie, zadzwoniłem do Marcina, kumpla z podstawówki, tego rudzielca, na pewno go pamiętacie. – Wyczekał chwilę na potwierdzenie przez oboje rodziców. – W odróżnieniu ode mnie on ukończył prawo, choć ja to i owo z tego zakresu też przecież wyniosłem z domu. – Po tych słowach mrugnął, co jego rodzice skwitowali uśmiechem. – Wtedy nie miałem jeszcze samochodu, więc on mnie tutaj przywiózł. To był początek czerwca. Jechaliśmy szosą z Żukowa na Kościerzynę. Kiedy przed Wieżycą skręciliśmy w stronę dzisiejszego naszego lasu i jeziora, coraz bardziej mi się podobało. A po wyjściu z auta stanąłem wręcz jak zaczarowany: chata z szopą w nie najgorszym stanie, wokół las, jezioro, nad którym wznosiło się wzgórze, a zewsząd dochodziły głosy cudownie śpiewających ptaków. Zauważyłem też natychmiast łódź rybacką przy mocno rachitycznym pomościku… – Jego spojrzenie pofrunęło w stronę obecnie wypieszczonego pomostu z elementami stoczni; uśmiechnął się. – W mgnieniu oka narodziła mi się wizja, co bym w pierwszym kroku chciał tu zmienić. Nakręciłem się tymi myślami tak mocno, że nie bardzo słuchałem przestróg Marcina o tym, ile trzeba będzie wyłożyć pieniędzy na przywrócenie starej chacie choćby stanu używalności, nie mówiąc o podniesieniu jej standardu. Właściciel, rybak Cezary Bot Gwiazdowski, zapuścił po śmierci żony siedlisko, sam się do tego przyznał, i nie chciał wiele za posiadłość. Gdyby był bardziej cwany albo młodszy lub miał w rodzinie jakiegoś doradcę, to może by nasza rozmowa wyglądała inaczej, a tak trwała krótko. Wyznał mi, że został na świecie samiuteńki jak palec i chce się stąd szybko przenieść do kuzynki, takiej starej jak on. Tak powiedział. Ja z kolei cieszyłem się, że będę miał swoje miejsce na ziemi i cel życia. – Pocałował siedzącą obok Vanessę.
– A kiedy ja pierwszy raz tutaj zawitałam przypadkiem u progu ubiegłego lata – włączyła się jego żona – wszystko już było tak jak teraz, chociaż Paweł mieszkał w chacie dopiero pięć lat. Tym mi wówczas najbardziej zaimponował… oprócz, rzecz jasna, smakowitego obiadu, którym mnie wtedy podjął. – Teraz Vanessa pocałowała męża. – Dopiero po pewnym czasie pokazał mi zdjęcia chaty i otoczenia sprzed lat, a to, co zmienił, oglądałam na własne oczy. W krótkim czasie dokonał tutaj kolosalnych zmian. – Uznała za stosowne podsumować.
– Nie było jeszcze masztów odgromowych – przypomniał jej Paweł.
– Tak, tylko ich jeszcze nie było. Ale po letniej burzy, która ogromnie mnie przestraszyła, a spowodowała pożar i przyniosła straty Dance i Krzysiowi – Vanessa zrobiła ruch dłonią w kierunku jeziora – postawiłeś je błyskawicznie, żebym się już więcej nie bała i zawsze czuła bezpiecznie. – Na moment przymknęła oczy, a po chwili uśmiechnęła się promiennie. – Nad chatą pojawiły się czerwone światełka, moje szczęśliwe gwiazdki nad naszym… Massachusetts. – Wtuliła się w Pawła.
– Jak pięknie! – zachwyciła się Gizela i złapała za rękę siedzącą obok Zosię.
– Jak więc już wiemy, sporo tu zmieniłeś, wyczarowałeś piękne wnętrza, zmieniłeś wiele na zewnątrz, choćby ganek czy szopy i pomost. Musiało cię to sporo kosztować… No wiesz – ocenił Kostek, rozglądając się po kuchnio-salonie i zerkając wymownie na sufit, nad którym było kilka pięknie zaaranżowanych pokoi i łazienka, a potem w kierunku sieni, skąd wchodziło się do pomieszczeń, w których zamieszkał nie tylko on z żoną, ale także rodzice Vanessy, a wreszcie przenosząc wzrok na okno, w kierunku podwórza i pomostu. – Na pewno musiałeś angażować też jakąś znaczną ekipę remontową – podsumował.
– Z początku nie miałem na to szans, bo pieniądze, które zarobiłem na kołobrzeskim kamieniarstwie, wydałem prawie w całości na chatę. – Pokręcił głową Paweł. – Ale nie martwiłem się zbytnio, nie chciałem się ścigać z dalekosiężnymi wyzwaniami, miałem czas! Rozumiecie, prawda? – Jego spojrzenie przebiegło po wszystkich twarzach. – Do sklepiku z czymś do zjedzenia miałem niewiele ponad trzy kilometry, plecak był wygodny, a zakupy robiłem tylko raz w tygodniu. Polubiłem to. Ze wzgórza szybko wypatrzyłem po drugiej stronie jeziora zabudowania jakichś sąsiadów, którymi okazali się Krzyś i Danka. Poszedłem im się przedstawić i szczęśliwie okazało się, że Krzych zajmuje się stolarstwem, co mi się natychmiast przydało. Wyjaśnił mi przy kawie i pysznej drożdżówce Danki, że tutaj wszystko się robi na zasadach pomocy sąsiedzkiej. Krótko mówiąc, w mig zaakceptowali mnie i złożyli ofertę pomocy. W chacie wiele robiłem sam, choć deski początkowo dostarczał mi Krzysiek. Kiedy udało się wspólnymi siłami naprawić starą piłę, którą odkryłem w szopie, i ściągnąć heblarkę, stałem się już prawie samodzielny, ale to on mnie przecież tych wszystkich prac nauczył, ośmielił do nich. – Pokiwał głową i znów spojrzał w kierunku jeziora. – Jeszcze dwa słowa o pozostałych sąsiadach. O Bogdanie i Basi Piepkach wspomniał mi jeszcze rybak Cezary, że to jego przyjaciele od ponad czterdziestu lat, a przez Krzyśka poznałem jeszcze Zdzicha, mechanika samochodowego, który sam zaproponował, że użyczy mi do jeżdżenia starego volkswagena. Stałem się więc dosyć szybko samodzielny, mobilny i zacząłem zarabiać na skrzynkach i kuferkach, a potem też na świątkach, no i wszystko to ostatecznie przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
– Podziwiamy cię za to wszystko, synu, ale wróć może do opowieści o samej chacie, bo na dzisiaj to wydaje się najistotniejsze.
– Masz rację, ojcze, ale wspominam o mojej tu historii nie bez kozery, bo sądzę, że coś z tego może mieć jakiś związek ze skarbami z komina. – Spojrzał na dewocjonalia leżące pośrodku stołu, a potem na ojca, który zgodził się z jego wyjaśnieniem. – Podczas remontu tej części parteru prawie nie zmieniłem jego wewnętrznego układu, bo mi się podobał. Mówiłem już wam kiedyś o tym. Starej boazerii nie zrywałem, tak mi poradził Krzysiek, a nabiłem na nią nową. Pojawiła się więc dodatkowa warstwa desek, co poprawiło współczynnik przenikania ciepła. – Mrugnął. – Jeśli i w tych ścianach też są jakieś skarby… to trudno, niech tam sobie będą. – Rozejrzał się wokół, po czym rozłożył ręce. – Zapamiętałem z pierwszej wizyty tutaj, że w tylnej części chaty jest drugi komin – jego ręka wycelowała w stronę kominka w salonie – bo wypatrzyłem go ze wzgórza, a potem stwierdziłem, że w łazience podłączony jest do niego stary piecyk od ogrzewacza wody, który zdemontowałem podczas modernizacji. – Wskazał w kierunku drzwi do sieni. – To wszystko jednak uzmysłowiłem sobie szczegółowo dopiero wtedy, kiedy kreśliłem plany przeróbek. Aha! Kuzynka pana Cezarego samotnie mieszkała nad jeziorem Gwiazdy.
– A gdzie jest to jezioro? – zaciekawił się Jerzy. – Bo na mapach Szwajcarii Kaszubskiej chyba takiego nie zauważyłem.
– Leży na Gochach, w odległości około czterdziestu kilometrów na południowy zachód od Bytowa, od nas będzie to nieco ponad dziewięćdziesiąt. Aldona mieszkała po lewej stronie tamtego jeziora, też blisko brzegu, jak Cezary tutaj, był tam nawet pomost, więc oczekiwał, że nic mu nie będzie brakowało. I tak w istocie było.
– A dlaczego mówisz o nich jakby… w czasie przeszłym? – Teściowa spojrzała na niego badawczo.
– Bo ta kuzynka trzy lata temu umarła, a on, pewnie nie mogąc się z tym pogodzić, odszedł do Pana pół roku po niej. Został pochowany tutaj, obok swojej żony. – Paweł dokończył, ściszając głos i spoglądając w stronę ganku, od którego wiodła do wsi leśna droga, gdzie był kościół i cmentarz.
Pani Zosia znowu się przeżegnała i westchnęła.
– Życie. Może zatęsknił za swoją chatą? – wysunęła przypuszczenie.
– Kto wie? Mnie zdążył tylko powiedzieć, że jest mu z kuzynką dobrze, i tak pewnie było. – Paweł delikatnie się uśmiechnął. – Pierwszy raz odwiedziłem ich przed Gwiazdką tego roku, w którym kupiłem chatę, zawożąc drobne upominki pod choinkę; oboje byli w niezłej formie fizycznej i w dobrym nastroju. Zachowywali się jak małżeństwo. Znaczy mam na myśli pewną czułość w ich gestach wobec siebie. – Zrobił trochę zdziwioną minę. – Potem odwiedzałem ich co kilka miesięcy. Kiedy Aldona umarła, dostałem telefon od jej wnuków i pojechałem na pogrzeb. Dziadek Cezary wyglądał już nieszczególnie, ale sądziłem, że to tylko w związku ze śmiercią kuzynki. Wtedy dobiegał już dziewięćdziesiątki. Po pół roku pomagałem urządzać jego pogrzeb u nas. – Paweł głęboko westchnął.
– Życie starszych, a do tego samotnych ludzi nie jest łatwe – zauważyła z westchnieniem pani Zosia.
– Po pogrzebie przyjąłem jego rodzinę u siebie na obiedzie, robiąc niby stypę; poznałem ich przecież nieźle na Gochach. Kiedy poszli na chwilę nad jezioro, a przy nakrywaniu do stołu pomagali mi tutaj oboje Piepkowie – Paweł spojrzał na kuchenkę, a potem w stronę stołu stojącego w części salonowej – pan Bogdan powiedział mi… O kurczę! – przerwał i prawie podskoczył. – Coś sobie przypomniałem! – Pacnął się w czoło. – To dopiero będzie ciekawe!
– Ale o tej stypie nigdy mi nie mówiłeś – zareagowała Vanessa.
– Bo nigdy tak dużo o poprzednim właścicielu nie rozmawialiśmy. Otóż pan Bogdan zdradził mi wówczas, że Cezary kochał się w kuzynce Aldonie od najdawniejszych lat, i to z wzajemnością.
– No, no, no… – Kostek uniósł brew.
– Ale niczego więcej nie wiem oprócz tego, że była to chyba daleka kuzynka! – zastrzegł się Paweł. – Szepnął mi to, kiedy jego Basia zajęta była doprawianiem sosu… resztę obiadu zrobiłem wówczas sam! – Poklepał się po piersiach. – Potem jeszcze uzupełnił, że powie mi kiedyś więcej, ale nigdy nie trafiła się okazja, by do tego tematu wrócić.
– Miłość… to ludzka sprawa, chociaż te kilkadziesiąt lat, o których mówił Bogdan, to może być także frapująca historia – rzekła z zadumą Gizela. – A rybak Cezary nie miał z żoną dzieci?
– Już kiedyś chyba wam wspominałem, że byli bezdzietni. W tym zakresie też żadnych szczegółów nie znam. – Paweł wzruszył ramionami. – Nie mieli… po prostu. Być może pan Bogdan wie coś więcej?
– Jak sądzisz, czy nie warto byłoby porozmawiać z nim o rybaku Cezarym w kontekście dzisiejszego znaleziska, a nie kuzynki Aldony? – zapytał Kostek.
– Miałbym mu opowiedzieć coś o skarbie? – zdziwił się Paweł, wbijając wzrok w przedmioty leżące na bieżniku w kaszubskie wzory.
– Musisz sobie przemyśleć, co ewentualnie mu powiedzieć, a czego nie. Decyzja należy wyłącznie do ciebie. My dowiedzieliśmy się o sprawie przypadkiem. – Kostek, podobnie jak wcześniej syn, spojrzał na środek stołu. – Jako prawnicy absolutnie dochowamy tajemnicy! Nawet mi się rymnęło – mrugnął.
– I to udanie! – pochwaliła Zosia.
– Mam dziwną ochotę na jeszcze jedną kawę. – Gizela zerknęła na Zosię. – Ta była niezbyt gorąca.
– W takim razie my z Korynną pomyjemy naczynia, a obie mamy zaparzą nowe, bo ja na ogół mylę się, ile komu trzeba wsypać. – Vanessa wykonała swój tradycyjny gest polegający na dotknięciu palcem głowy.
Po kilku minutach czyste naczynia stały na stole, a woda w czajniku bulgotała.
2.
A wiecie, co przed momentem przyszło mi do głowy? – odezwała się tajemniczo pani Zosia, gdy ponownie usiadła po zakończeniu rozstawiania filiżanek i kubków z kawą. – Myślę, że Paweł nie powinien poszukiwać na siłę jakiegoś spadkobiercy, a to wszystko winno raczej trafić z powrotem do komina – zakończyła myśl ciszej, przykryła krucyfiks i pozostałe przedmioty dłońmi, spoglądając niepewnie po twarzach rodziny.
– Ale… niby dlaczego? – zdziwił się jej mąż.
– Z tego, co Paweł opowiada, wynika, że rybak Cezary nie miał rodziny, zresztą odnoszę dziwne wrażenie, że to raczej nie on schował ów skarb w kominie.
– A z czego to wnosisz, Zosiu? – Jej mąż nie ustępował.
– Bo przygotowując się do wyprowadzki, na pewno wziąłby te przedmioty ze sobą.
– W podeszłym wieku można o tym czy owym zapomnieć! – zauważyła roztropnie Gizela.
– No właśnie – zgodził się Genek.
– Tak pewnie bywa… – rzekł Paweł, pokiwawszy głową na boki – ale przypominam sobie, że w jednej ze skrzyń miał pochowane różne swoje pamiątki. Opowiadał mi o nich, kiedy czekaliśmy na samochód, który miał po niego przyjechać. Większość z nich trzymał wcześniej w szafce obok swojego łóżka, zdobionej jak ten bieżnik kaszubskimi wzorami. Ją też wziął ze sobą – dodał. – Opowiadał… tak ogólnie, że były tam stare listy i pocztówki, które sobie z żoną przesyłali, kiedy był w wojsku, poza tym ich niewielki portret ślubny, trochę dawnych zdjęć, spinki do mankietów ślubnej koszuli i muszkę, którą miał wówczas na sobie, kilka jej wisiorków i sznurków korali, a także pierścionek i bransoletkę, które zapomniał nałożyć żonie do trumny, starą książeczkę do nabożeństwa, zestaw kolędowy, czyli stojący krzyż i świeczniki…
– O właśnie! Krzyż… znaczy krucyfiks! – Teściowa weszła mu w słowo. – Gdyby to on schował kiedyś w kominie te skarby – wskazała palcem na stół – to podczas wyprowadzki na pewno by sobie o nich przypomniał!
– Mama ma rację. Po to właśnie wyliczałem jego pamiątki, bo też mi się tak wydawało! – rzekł z przekonaniem Paweł.
– No właśnie, to wszystko trzyma się kupy – dodał Kostek. – Zosia… nasz prawdziwy Sherlock Holmes!
– A wy tak nie pomyśleliście? – Uśmiechnięta mama Vanessy nieco odważniej niż przed chwilą popatrzyła na obecnych.
– Ja po prostu… jeszcze nie zdążyłam – przyznała się Gizela.
– A ja wciąż rozmyślałam o pięknie tego krucyfiksu – odparła Vanessa. – Przypomniałam sobie, że na którymś z wykładów podczas studiów faktycznie było coś o szkole włoskiej w ich wytwarzaniu. – Spojrzała na Pawła.
– Dlatego przedtem o niej wspomniałem. – Uśmiechnął się Paweł.
– Przychodzi mi na myśl Val Gardena… ale nie jestem pewna, czy to miejsce jest na pewno związane z krucyfiksami. – Dotknęła palcem głowy, dając znak, że tam jest ukryty szew z wypadku kolejowego, po którym straciła na jakiś czas pamięć.
– Doskonale sobie przypominasz – pochwalił ją mąż. – Również tam je wytwarzali, ale do tego dojdziemy.
– A ja z wykładów niezwiązanych bezpośrednio z malarstwem mam w pamięci ogromną czarną dziurę. – Korynna zaakcentowała ostatnie trzy słowa i wzruszyła ramionami.
– Jak widzicie, kontekstowe wspominki do czegoś zawsze się przydają! – podsumował Paweł, po czym kolejny raz sięgnął do szuflady stołu i teraz wyciągnął z niej poplamioną nieco, a niegdyś pewnie białą tekturową teczkę.
– Nie szkoda ci trzymać swoich papierów w kuchni? – spytała teściowa.
– To przyzwyczajenie, mamo. Kiedyś często tutaj siadywałem, teraz zresztą też, ale już tylko rano, kiedy się obudzę, a dom jeszcze śpi. – Uśmiechnął się. – Wracając zaś do tamtego komina – jego kciuk wskazał za siebie – pomysły, które pokazałem Krzysiowi podczas inauguracyjnej wizyty u nich, zacząłem przenosić na papier, siedząc w trawie na wzgórzu – jego palec wskazał na okno – po pierwszej, a do tego prawie nieprzespanej nocy w chacie. Zalęgło mi się wtedy sporo w głowie. Siedząc na wzgórzu, miałem lepszy widok, dużo świeżego powietrza i większą wenę.
Wyciągał z teczki stare rysunki i kładł je na stół, a obecni wpatrywali się w nie z uwagą i oczekiwaniem.
– Właśnie wówczas zaprojektowałem obecny ganek, duży pomost w miejscu starego i drugą szopę. Z kolei przy tym stole przelewałem na papier pomysły zmian, jakie bym zrobił tutaj, na dole. – Omiótł spojrzeniem kuchnio-salon. – Wtedy o modernizacji góry jeszcze nie myślałem, na to przyszedł czas dopiero po ponad dwu latach. Najpierw musiałem porządnie zarobić. Zanim wybrałem się pierwszy raz do Krzyśków, miałem, jak widzicie, już sporo pewnych przemyśleń, ale szkice zademonstrowałem mu dopiero po tym, kiedy pokazał mi swoją stolarnię. Od słowa do słowa zdradziłem, że jestem rzeźbiarzem. Więc on na głos pomyślał, że mógłbym przez jakiś czas, zanim stanę na nogi, zająć się produkcją użytkowej galanterii drewnianej, żeby zarobić na modernizację siedliska. Wtedy także wyjaśnił mi, że jeśli chcę robić w chacie przeróbki własnymi siłami, a jednocześnie na nie zarobić, powinienem mieć maszyny do obróbki drewna. Następnego dnia przyszedł do mnie, obejrzeliśmy wspólnie zabudowania i moje nowe rysunki, bo wieczorem i w nocy powstały pierwsze pomysły skrzynek, kuferków i innych drewnianych dupereli, wszystko mu się spodobało i powiedział, że jeśli tak kombinuję, to on chętnie wejdzie ze mną w szerszą współpracę. I tak się to zaczęło! – Pokazał sobie kciuk.
– Co za wspaniały sąsiad! – skomentowała jego słowa matka.
– Krzysiek jeszcze tego samego dnia poznał mnie ze Zdzichem, który pożyczył mi swój zapasowy samochód…
– To on ich tyle miał? – zaciekawił się Jerzy.
– Na ogół w warsztacie ma zawsze więcej niż jeden, jak to mechanik samochodowy – Paweł się roześmiał – choć zawsze twierdzi, że i tak dla niego najważniejsza jest autolaweta. Dzięki niej zwozi do siebie z terenu robotę, z której bierze się papu. – Wyszczerzył się.
– Mojego srebrzystego ptaka zabrał z Szymbarka, spod domu do góry nogami. – Przypomniała sobie Vanessa. – Zrobił to właściwie za darmo! Powinnam mu wreszcie za to zapłacić.
– A daj spokój. Nie pamiętasz, jaki był zadowolony, że mógł zrobić przysługę?
– Chyba nie za bardzo, bo wtedy okropnie narzekał, że musi iść na najdłuższą niedzielną mszę! – Zachichotała Vanessa. – Przypomniałam sobie i to zdarzenie. – Dotknęła znów palcem głowy.
– Jesteś niesamowita, tak faktycznie było… ale wracajmy do komina. Tam, gdzie teraz jest w sieni duży węzeł sanitarny, były kiedyś dwa pomieszczenia. – Paweł sięgnął do kolejnych szkiców. – W lewym funkcjonowała niewielka łazienka, z dużym stulitrowym kotłem w postaci stalowego cygara, a wodę w nim podgrzewał niewielki piecyk na węgiel drzewny. Rura z tego zestawu prowadziła do komina, a w drugim pomieszczeniu była ubikacja. Dzisiaj przez moment zapomniałem o tym kominie. – Teraz on dotknął palcem głowy.
– Kiedy jeszcze mieszkaliśmy z rodzicami na Grabówku, taki sam kocioł był i u nas w łazience. – Przypomniał sobie Eugeniusz.
– To były dobre patenty jak na tamte lata – potwierdził Kostek.
– A ja od niedawna zastanawiam się, czy nie zdublować elektrycznego bojlera w dolnej łazience właśnie takim, bo zdarzały się już kilkudniowe wyłączenia prądu i wtedy jest prawdziwa kicha. – Paweł rozłożył ramiona.
– Pomyślisz o tym kiedyś, a teraz wracaj do komina! – Prychnęła rozbawiona Vanessa.
– No właśnie, wracam. Funkcjonował na pewno przez wiele lat… Nie mam pojęcia, jak długo, ale widać, że palenie w piecyku drewnem czy węglem drzewnym nie zrobiło nic złego schowanemu w skrytce skarbowi. Dla mnie to jeszcze jeden dowód na to, że rybak Cezary nie mógł mieć nic wspólnego z tymi precjozami – rzekł, wpatrując się w leżące na środku stołu krucyfiks wraz z ryngrafem i medalikami.
– Teraz się z tobą całkowicie zgadzam. – Uśmiechnęła się teściowa.
– A dałbyś mi też jakąś kartkę i ołówek? – spytał nieoczekiwanie ojciec.
Paweł kolejny raz otworzył szufladę w stole kuchennym i podał mu notesik i długopis.
– Zanim pójdziesz w swoich opowieściach dalej, warto zapisać pytania, które postawiłeś na początku, a także inne, które cisną mi się na usta. Powinniśmy na nie wszystkie poszukać odpowiedzi – wyjaśnił ojciec.
– Jakbym cię widziała w akcji na sali sądowej. – Gizela pokazała mężowi kółeczko z palców, a wyraźnie zadowolony Kostek skłonił w podzięce głowę.
– Po pierwsze, Pawle: Od kiedy ten skarb leżał w skrytce? – Szybko zapisał pytanie w notesie. – Po drugie: Dlaczego zostały schowane wyłącznie dewocjonalia? Przy czym „schowane”, rozumiem tutaj jako ukryte przed kimś, z jakiejś istotnej przyczyny. Po trzecie: Dlaczego w tym zawiniątku nie znalazł się żaden dokument, list, jakaś wskazówka, o co w tym wszystkim chodzi, to znaczy powód, dla którego akurat tylko te przedmioty zostały schowane? – Wszyscy z uwagą wpatrywali się w niego i śledzili ruch długopisu, notującego kolejne pytania. – Po czwarte: Kiedy ten skarb został ukryty w kominie? Być może, Pawle, warto poszukać w księgach wieczystych, kiedy została zbudowana ta chata. – Popatrzył na syna, a ten skinął głową. – Po piąte: Czy na pewno możemy pominąć dziadka Cezarego, jak go nazywasz? Po szóste: Czy chata należała od początku do niego, czy on ją postawił, a może to był spadek po jego rodzicach? To wszystko powinno wyniknąć z analizy ksiąg wieczystych. Po siódme: Jaki jest wiek tych dewocjonaliów? Czy są one starsze od chaty, czy młodsze? Myślę, że akurat ty sam możesz najlepiej odpowiedzieć na to pytanie. I wreszcie po ósme: Jeśli to są jednak zabytkowe przedmioty, to czy nie powinny one trafić do jakiegoś muzeum?
Kostek pod ostatnim wpisanym pytaniem postawił swoją parafkę, dodał kropkę i podał notes synowi.
– No i mam jeszcze jedno pytanie, ale już poza protokołem: może chata na samym początku wyglądała zupełnie inaczej? – Jego palec wskazał kolejno oba kominy. – Czujesz, o czym myślę? – spytał. Paweł po chwili skinął głową. – I już ostatnia techniczna sprawa wiążąca się z wcześniejszymi pytaniami. Czy taką skrytkę można przygotować ad hoc oraz ile czasu zabrałoby jej przygotowanie? Możesz nie wiedzieć, ale żadnych murarskich prac od chwili wyjazdu po maturze ze swojego rodzinnego Podlasia nie wykonywałem, a kiedyś i owszem. – Uśmiechnął się szeroko.
Gizela zaklaskała, a do niej dołączyli pozostali.
– Aleście zrobili przedstawienie! – podsumował ich „występ” Genek. – No, no, no. Czy nie powinniśmy tego czasem opić? – Spojrzał w kierunku barku w salonie.
– Że też ja sam na to nie wpadłem! – Poderwał się Paweł.
– Jeśli mogę coś zasugerować, synu, to w barku jest napoczęta brandy. Po okapince wystarczy, bo to ma być tylko symboliczny toast, w którym głównie chodzi o zapach – doprecyzował Kostek.
– Mądrego to i przyjemnie posłuchać – pochwalił Genek.
Kobiety po przyniesieniu przez Pawła butelki i kieliszków nieoczekiwanie, ale i zgodnie zrezygnowały z alkoholu.
– Aby podjąć decyzję, co dalej, trzeba mieć trzeźwą głowę – oświadczyła Zosia poważnym tonem, chociaż jej oczy po występie Kostka i Genka jeszcze się śmiały; Gizela przytaknęła też z uśmiechem na twarzy, z kolei Vanessa i Korynna wymówiły się zdecydowanie pracami, które przerwały, zanim zeszły na dół: jedna przy obrazie, a druga przy kolejnej książeczce dla dzieci.
– Ależ tu chodzi, drogie panie, tylko o okapinkę! Symbol! – żachnął się Genek.
– Tym bardziej że chodzi tylko o okapinkę. – Gizela uniosła zabawnie brew; pozostałe kobiety tym razem już w komplecie zachichotały.
– Zanim zaczniecie… znaczy zaczniemy wspólnie szukać odpowiedzi na pytania – doprecyzowała Zosia, zerkając najpierw na notes ze spisanymi przez Kostka pytaniami, potem wpatrując się przez kilka długich chwil w dewocjonalia, a wreszcie omiatając spojrzeniem sufit – powiedzcie, co sądzicie o moim pomyśle powrotu skarbów do komina? Do tej pory bowiem jakoś nikt nie pociągnął tematu.
Na początek spojrzała z uwagą na Pawła.
– A mogłaby mama najpierw rozwinąć myśl, skąd jej się nagle urodził taki pomysł?
– Nagle?! Wszystko, co się działo od chwili rumoru w kominie, dzieje się przecież… nagle, więc i mój pomysł nie inaczej niż w trybie nagłym się wykluł – wyjaśniła Zosia z uśmiechem, a po chwili jej twarz spoważniała. – Od pierwszej nocy, którą spędziliśmy u was z Genkiem – przebiegła spojrzeniem po twarzach zięcia i córki – czuję się o wiele lepiej niż w Gdyni. To i owo przestało mi dolegać, a badania laboratoryjne, do jakich namówił mnie niedawno Jurek – uśmiechnęła się do narzeczonego Korynny – potwierdzają, że morfologia krwi jest o wiele lepsza niż w czerwcu ubiegłego roku. Nie mam również najmniejszych problemów z zaśnięciem, dopisuje mi kondycja i ochota do wszelakich działań. – Rozejrzała się wokół. – Nie mogę się obyć bez spacerów, nie męczy mnie jak kiedyś czytanie książek, wciąż mam ochotę na coś innego.
– Ale okapinki brandy jednak nie chciałaś. – Kostek uniósł zabawnie brew, pociągając łyczek z kieliszka.
– Masz rację i może dzięki temu przypomniałam sobie o jeszcze jednej sprawie, mianowicie że tutaj spoglądam na wszystko bardziej realistycznie niż w domu – jej ręka wycelowała w kierunku Gdyni – szybko rozwiązuję powstające problemy, chociaż szczerze mówiąc, i tych jest mniej niż tam. Tak naprawdę większość z nich w domu wymyślałam – wcisnęła głowę w ramiona, jakby się zawstydziła i spojrzała przepraszająco na Genka – a tutaj po prostu żyję i chce mi się żyć coraz bardziej.
– Znaczy w domu tylko wymyślałaś problemy? – Mąż zabawnie jej pogroził.
– Zosiu, podpisuję się pod każdym twoim słowem. – Przyklasnęła Gizela. – Mam podobnie. I co najciekawsze, w Gdańsku nie mogłam zasnąć, póki nie przejrzałam najpierw czegoś, co tyczyło prowadzonych przeze mnie aktualnie spraw, i jeszcze tych, które miały pojawić się za jakiś czas na wokandzie. Tutaj szkoda mi natomiast zasnąć, czytam z chęcią książki, a między wierszami tekstu pojawiają mi się już pomysły na rozmowy z tobą nazajutrz. – Uśmiechnęła się do Zosi.
– Nasze panie perorują, jakby już gdzieś wcześniej wypiły po kieliszku. – Zachichotał Kostek, ale spojrzenie żony szybko wygasiło jego śmiech. – Mówiąc poważnie, mam podobnie jak wy. – Popatrzył na swoją żonę i Zosię. – Ostatnio polubiłem sudoku, czego niegdyś nie znosiłem, i było mi szkoda czasu na głupie liczby od jednego do dziewięciu, a teraz nie potrafię zasnąć, jeśli nie rozwiążę co najmniej dwóch. To pomaga mi odsunąć wszystkie myśli dotyczące świata – podniósł palec – i zająć się wyłącznie sobą. Potem szybko zaczynają mi się kleić oczy i tylko czekam, kiedy Gizka wreszcie powie, że czas gasić światło. – Mrugnął, wszyscy się roześmiali.
– A ja…? Cóż. Niechętnie zamykam swój kajet projektanta, do łóżka kładę się właściwie z rozsądku i zanim pomyślę o jakichś modułach elektronicznych, które warto przetestować przy realizacji kolejnego projektu, zasypiam jak dziecko – powiedział Eugeniusz.
– A mnie jest tu dobrze jak nigdy wcześniej. To znaczy wiecie, o co mi chodzi, prawda?
Szafirowe spojrzenie Korynny przebiegło wokół stołu; Jerzy objął ją i delikatnie pocałował w policzek.
– Mnie z kolei rodzą się tu coraz to nowe plany związane z przychodnią i dalszą pracą w Kartuzach, jednak dzisiaj jeszcze o tym cicho sza. – Jerzy położył palec na ustach.
– A nie mógłbyś nam zdradzić chociaż tyle? – Korynna pokazała niewielką szczelinę między kciukiem a palcem wskazującym. Jerzy zdecydowanie pokręcił głową. – No, to ja powiem wam jeszcze, że dzidziusia urodzę w czerwcu, więc teraz naprawdę mam o czym myśleć. – Zatrzepotała rzęsami i położyła dłoń na brzuchu. – Wyniki badań też mam doskonałe. – Zerknęła na mamę Vanessy; uśmiechnęły się do siebie.
– A my, kochanie, co możemy do tego wszystkiego dodać? – Paweł objął żonę.
– Jestem szczęśliwa… i już. Więcej niczego mi nie potrzeba – odparła krótko.
– A ja przy tobie… Zresztą przy was wszystkich czuję się z każdym dniem coraz lepiej. W moim życiu brakowało mi tylko obcowania z rodziną. – Głęboko odetchnął.
– Sprowokowałam was do niecodziennych wyznań. – Spojrzenie pani Zosi przebiegło kolejno po wszystkich twarzach; zewsząd widziała gesty sympatii i aprobaty. – Każdy powiedział na głos coś, o czym pewnie w skrytości ducha myślał. Że ta chata mu służy. Może ma z tym coś wspólnego odkryty w kominie skarb?
– Tego nie wiemy, ale każdy z nas na pewno powiedział prawdę. – Paweł uśmiechnął się szeroko, ogarniając spojrzeniem domowników. – Zatem czy nie uważacie, kochani, że w pierwszej kolejności powinniśmy odpowiedzieć sobie na najważniejszy problem postawiony przez mamę – zerknął na teściową – czy skarby mają powrócić do komina?
– Tak! Chyba tak! Jak najbardziej! – zabrzmiały głosy.
– Czyli sprawa jest, jak widzę, przesądzona. – Skinął głową. – Zanim więc do tego dojdziemy, spróbuję najpierw odpowiedzieć na ostatnie pytanie ojca, dotyczące możliwości szybkiego wykonania… dawnej skrytki w kominie. Rozmawialiśmy o tym z Jerzym przez kilka minut na górze, choć żaden z nas nigdy nie murował, jak ty kiedyś. – Zerknął na ojca i wskazał na sufit. – Powiem na początek coś, co wydało nam się oczywiste. Skarby mogły zostać zabezpieczone wcześniej, na co wskazuje stopień staranności, jednak skrytkę wykonano prawie w ostatniej chwili. Wiem, że to brzmi nieco paradoksalnie… komin, a w nim skrytka. Dlaczego tak uznaliśmy? Być może do ostatniej chwili wahano się, czy chować to, czy zabrać z sobą. – Teraz spojrzał na przyjaciela, który potwierdził jego opinię. – Mogło być przygotowanych kilka wariantów ukrycia, jednak wybrano to miejsce jako najpewniejsze, choć wcale nie całkiem proste. Dziwicie się, że tak uznaliśmy? – spytał, ujrzawszy na kilku twarzach wyraz powątpiewania. – Oderwanie kilku desek boazerii skrywających komin nie zabrało dużo czasu, pewnie raptem kilkanaście minut. Poluzowanie i wyciągnięcie kilkunastu cegieł z komina zabrało już ciut więcej czasu, ale w pół godziny można się było i z tym uwinąć, o ile oczywiście ktoś się na tym znał. Niektóre z cegieł podczas prac popękały, bo był pośpiech, emocje – podkreślił – co zapewne skomplikowało dalsze roboty. Pomiędzy cegłami zostały zainstalowane dwa metalowe kątowniki, wprowadzone w przestrzeń otworu komina, tworząc konstrukcję, podstawę półki. Wyłożono ją płytkami szamotowymi, po czym ułożono tam zawiniątko i przykryto także szamotem. Do montażu elementów półki użyto cementu z gipsem, bo on zapewnia szybsze wiązanie, ale jest kruchy, pozostałe zaś cegły wmurowano w komin z użyciem tej samej zaprawy, dodając nieco piasku, jak to czynią fachowo murarze. Potem deski wróciły na swoje miejsce. – Spojrzał na Jerzego, który skinął głową. – Wykonawcy, a raczej wykonawcom, nie zabrało to więcej niż dwie godziny – podsumował.
– Trudno ci, synu, nie przyznać racji. To wszystko układa się w logiczną całość – ocenił teść.
– Mimo wszystko wciąż nie wiemy, dlaczego skrytkę postanowiono zrobić akurat w kominie i jaka mogła być przyczyna takiego pośpiechu w jej wykonaniu…
– Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to fakt, że gdyby spłonęła drewniana chata, komin miałby szansę przetrwać – odparł po chwili zastanowienia Kostek – więc to na pewno było lepsze miejsce niż drewniane ściany. A może przy ścianie kominowej stał wówczas jakiś duży ciężki mebel, dodatkowo maskując to miejsce? Właściciel, bo to raczej był właściciel, wyjeżdżał dokądś, uciekał, spieszyło mu się, chociaż podejrzewam, że miał nadzieję jednak wrócić… – rozpoczął myśl, po czym ją przerwał i wzruszył ramionami.
– Tak mogło być – przyznał mu rację Genek. – Natomiast chodzi mi po głowie myśl, że owe dewocjonalia mogą nie być jakimiś wartościowymi precjozami… Mam na myśli ich wartość liczoną w pieniądzach. – Popatrzył po twarzach; większość obecnych, wahając się chwilę, skinęła głowami. – To mi raczej wygląda na pamiątkę rodzinną, sentymentalną, coś, co nie mogłoby pomóc finansowo w ucieczce, a co byłoby szkoda stracić. Ale… myślę, że podobne hipotezy można by mnożyć, więc zajmijmy się raczej w pierwszej kolejności sprawą, którą zgłosiła Zosia.
– Mój mężu, ty również masz rację. – Uśmiechnęła się wywołana do tablicy. – Jeśli tak uważasz, to w takim razie wyjaśnię, skąd wziął się mój pomysł powrotu skarbu do komina. Mam nadzieję, że nie będziecie się śmiać z niektórych przemyśleń, zwłaszcza że one wypływają z serca. – Położyła dłoń na piersi. – Genio czasami mi mówił, że zbyt często sięgam do książeczki do nabożeństwa albo szepczę modlitwy…
– Ależ, Zosiu! To było…
– Masz rację, to było w innej sytuacji – dokończyła za niego. – Dlatego powiedziałam, że czasami mi tak mówiłeś. Teraz już się to nie zdarza, bo chodząc po lesie, mogę sobie szeptać do woli. – Uniosła oczy w górę. – Opowiadałam mu kilka razy na dobranoc…
– Opowiadasz mu na dobranoc? – Zaciekawiła się Gizka.
– Tak mamy… od ślubu…. – na twarzy Zosi pojawił się piękny uśmiech, a Genek ledwo dostrzegalnie pokręcił głową – …że wówczas zdajemy sobie relacje z minionego dnia. No więc mówiłam mu już kilka razy o swoim nieodpartym wrażeniu, że w tej chacie jest coś, co wytwarza dobrą aurę… – Nie dokończyła myśli, ale jej spojrzenie spoczęło na przedmiotach wciąż leżących pośrodku stołu.
– Zanim tu przyjechałam, nigdy nie byłam skłonna wierzyć w takie… – zaczęła Gizka, ale raptownie przerwała, przykrywając usta dłonią.
– Brednie?! – spytała bezceremonialnie Zosia.
– Przepraszam cię, ale tak bym to kiedyś dosadnie określiła. Mówię szczerze. Jednak dzisiaj, z perspektywy przemieszkanych już tutaj dwóch miesięcy, myślę zupełnie inaczej. Jestem skłonna przyjąć, że to może być właśnie źródło pozytywnego promieniowania… wytwarzania, jak mówisz, pozytywnej aury.
Gizela przelotnie dotknęła przedmiotów na stole i delikatnie się uśmiechnęła; Kostek nieznacznie podrapał się po skroni.
– Obie mamy mają, rację – rzekła z przekonaniem Vanessa. – Ja pierwsza doświadczyłam tutaj uzdrowienia, jeśli tak można powiedzieć.
Jej drobne palce dotknęły kolejno krucyfiksu, ryngrafu i medalików, a potem delikatnie przesunęła palcami po bliźnie ukrytej pod włosami.
– Wszyscy mi pomagaliście, to prawda, ale może…
– A wiesz, że ja… mam podobnie. – Korynna weszła jej w słowo. – Tutaj głowa pracuje mi jak nigdzie. – Jej szafirowe oczy wpatrzyły się w uniesioną nad stołem dłoń, na której na serdecznym palcu błyszczał pierścionek zaręczynowy. – I nie tyle mi chodzi o pomysły na książeczki… oczywiście to też, ile o wizję na całe życie. – Popatrzyła czule na Jerzego.
– Posłuchajcie, dotąd jako lekarz… i to kilku specjalności, nie byłem skłonny wierzyć… w cuda… – zaczął Jerzy, uśmiechnął się i pocałował Korynnę. – Raczej jestem przysięgłym pragmatykiem. Zawsze sądziłem, że w pracy w sali operacyjnej może sprzyjać czasami większe czy mniejsze szczęście, ale generalnie przede wszystkim liczy się fachowość. Jednak odkąd tu przyjechałem… ze mną też dzieje się coś, co trudno mi sobie samemu wyjaśnić. Wszystko mi się udaje, potrafię jak nigdzie indziej rzeczowo myśleć, stąd po wysłuchaniu dotychczasowych opinii – przebiegł spojrzeniem po twarzach obecnych – skłaniam się ku temu, że coś w tym wszystkim jest, że może są to sprawy ocierające się o zjawiska… nadprzyrodzone. – Na jego twarzy pojawiła się zakłopotana mina.
– Hm… Skoro nawet Jerzy, pragmatyk… Więc jaka decyzja?! – Eugeniusz po chwili wpatrywania się w lekarza przeniósł poważne spojrzenie na zięcia.
– Dlaczego patrzysz na mnie, ojcze, skoro właściwie jesteśmy w tej sprawie zgodni?
– Bo ty jesteś tutaj głównym gospodarzem, właścicielem, i decyzja musi być twoja! Ona ma wpływ na całą resztę spraw.
– Całą resztę spraw…? – Paweł podrapał się po głowie.
– Synku, musisz zdecydować i to dzisiaj, teraz. – Zosia potwierdziła słowa męża. – Nie należy w nieskończoność przedłużać remontu piętra. Korynnie i Jurkowi nie do końca jest wygodnie w twoim biurze, w szopie.
– Mnie tam jest bardzo wygodnie – zaprzeczyła Korynna, kładąc głowę na ramieniu narzeczonego.
– Wygodnie… – Paweł uśmiechnął się pod nosem. – Posłuchajcie zatem, dziewczyny… – objął spojrzeniem Vanessę i Korynnę – musimy zacząć od zrobienia znaleziskom porządnej sesji fotograficznej – przeniósł spojrzenie na środek stołu – a potem…
– A potem, zięciu, zaprojektujesz nową skrytkę w kominie, a ja mogę przygotować na jej potrzeby elektroniczny monitoring, w tym kontrolę temperatury i wilgotności – zadeklarował Eugeniusz.
– Podoba mi się to – pochwalił Paweł. – Tylko najpierw musimy wymyślić nie całkiem oczywisty do niej dostęp, choć w miarę łatwy. Oczywiście łatwy wyłącznie dla nas.
– Już mi się w tym zakresie kluje pewien pomysł. – Genek dotknął palcem skroni.
– I wiecie, co jeszcze przed chwilą sobie uzmysłowiłam? – odezwała się nagle Zosia i popatrzyła wokół. – Ten skarb ma chyba sporą energię. Promieniuje na całą polanę, a może i dalej, bo nawet na najdłuższych spacerach czuję się doskonale.
– O! To jest istotna sprawa i mogę potwierdzić, że nawet na łodzi w pobliżu drugiego brzegu myśli mi się tak, jak nigdy w domu. – Kostek pokazał kciuk.
– Wbrew pozorom, synku, to wszystko są istotne uwagi, miewam podobnie jak ojciec… a wracając do naszej rozmowy zaraz po przyjeździe tutaj w ubiegłym roku, to dalej nam będzie tak dobrze, o ile podtrzymasz swoją zgodę, żebyśmy mogli się pobudować na łąkach. – Gizela uśmiechnęła się do syna. – Czasami przyjdziemy się do was napromieniować jeszcze mocniej… – Uniosła brew.
– Trochę cię teraz, Gizko, poniosło. – Pogroziła jej palcem Zosia. – Nie opowiadajmy jednak o sprawie nikomu, bo nikt oprócz nas może tego w ogóle nie zrozumieć. Sprawy nadprzyrodzone, metafizyka, mistyka to nie są jakieś tam błahostki. Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Tego trzeba doświadczyć jak my – dokończyła ciszej. – Tak będzie lepiej.
Na kilka chwil zamilkła, spoważniała, przeżegnała się i zmówiła cicho modlitwę; wszystkie głowy wokół stołu też się pochyliły.
– Spotkała nas niewysłowiona łaska losu. – Matka Vanessy uśmiechnęła się po modlitwie. – Zajmijcie się więc jak najprędzej projektowaniem skrytki, żeby oddanie do użytku pokoi na górze zanadto się nie przedłużyło.
– Dziękuję, mamo, że powiedziałaś na głos słowa, z którymi całkowicie się zgadzam! – Paweł spoważniał i podniósł dwa palce. – Nie wyobrażam sobie, że mógłbym komukolwiek z okolicy czy nawet dobrym znajomym, jak choćby Wandzie czy Maxowi, o tym powiedzieć, pochwalić się… Może kiedyś do tego dojrzeję? – Zmarszczył czoło i na chwilę zamilkł. – Wszyscy się tu do mnie przyzwyczaili, jakoś tolerują moje dziwactwa, a nagle musiałbym pokazać jeszcze inną twarz…
Złożył ręce, przybierając przesadnie pobożną minę; mama Vanessy pokręciła lekko głową, więc znowu poważniał.
– Poza tym jest sprawa wartości materialnej tego znaleziska. – Jego spojrzenie zatrzymało się na przedmiotach leżących pośrodku stołu. – To nie muszą być jakieś ogromne pieniądze, ale któż to wie? – Wzruszył ramionami i powtórnie na chwilę zamilkł. – Podsumowując, kochani, dopóki nie zmienię decyzji, proszę, aby nikt nikomu, absolutnie nikomu – podkreślił gestem – o tym znalezisku nie wspominał. Zgadzacie się?
Spojrzenie Pawła przebiegło z uwagą po twarzach domowników, a kiedy u wszystkich dostrzegł pełną aprobatę jego decyzji, lekko się uśmiechnął.
– Pawle, mówiłem ci już kiedyś, że chcę zainwestować pieniądze w remont. – Po kilku chwilach ciszy odezwał się poważnym tonem Jerzy. – Wiem, że odrzucałeś mój pomysł z dobrego serca, bo to twoja chata i czujesz się na siłach we wszystkim uczestniczyć. Wcześniejsze adaptacje wykonywałeś sam, ale uważam, że obecnie szkoda twojego cennego czasu i wysiłku. Proszę cię więc, abyś raz jeszcze rozważył moją propozycję przekazania remontu komuś innemu.
– Hm. Dzisiejsze zdarzenie przekonało mnie, żeby jednak ci ulec – zgodził się nieoczekiwanie Paweł, tym razem nie próbując oponować. – Tak właśnie zrobimy. Przez dwa, trzy dni musimy tylko zaprojektować i wykonać porządną skrytkę, a potem oddamy pomieszczenia w ręce… Wandy.
– Tej Wandy?! Myślałem, że ona zajmuje się tylko projektami, a potem wyposażaniem obiektów pod klucz.
– Ma także ekipy remontowe, które potrafią wcześniej przygotować lokale do wyposażania! Zaraz do niej zadzwonię! Zresztą w obu pokojach, kiedy tylko zasłonimy komin, zostanie już tylko dokończenie boazerii, a potem meblowanie. Wcześniej trochę hałasu pewnie będzie jeszcze z podłogami. – Spojrzał przepraszająco na rodziców.
– Włączymy sobie głośniej jakiś film z ucieczkami i pogoniami! – Zaśmiał się Kostek, wzbudzając rozbawienie pozostałych.
– A co powiesz, Pawle, na propozycję postawienia w tym szczęśliwym pokoju – palec Jerzego wycelował w sufit – kominka z hybrydowym piecykiem na wkład elektryczny i na węgiel drzewny, skoro niespodziewanie odkryliśmy tam komin?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki