Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Eliza i Max wyjeżdżają do Kopenhagi zrealizować swój nagrodowy voucher. Podczas zwiedzania skarbca w zamku Rosenborg uwagę Elizy przykuje bransoleta zaskakująco podobna do zaginionego klejnotu królowej Konstancji. Codzienność, a także naukowe awanse Elizy, zepchną tę sprawę do rzadko odwiedzanych obszarów pamięci.
Już w Parchowie Eliza zauważy na parkingu niewidzianą wcześniej we wsi czerwoną alfę romeo na włoskich numerach. Kiedy Max również dostrzeże auto, obudzi się w nim natura detektywa i mężczyzna uruchomi pokładową kamerę. Wkrótce pojawi się we wsi zielony peugeot, z tym samym kierowcą. Max jest pewien, że on interesuje się Gabi Godebską, która prowadzi zajęcia dla dzieci, w tym dla Małgosi i Jasia. Atmosfera gęstnieje tym bardziej, że Gabi opowiada o włoskiej mafii i porwaniach kobiet i dzieci…
Co z bransoletą, dziwnym Włochem i Gabi? Jakie plany i marzenia mają jeszcze Eliza, Max i pozostali mieszkańcy kolonii Sołacz?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 542
Kierunek: habilitacja
Poranny telefon od profesora Zygmunta Gronowskiego lekko rozdrażnił i wybił z rytmu Elizę, bo nie dość, że wcześniej zgodziła się przyjechać do Gdyni popracować nad referatem i prezentacją na jesienną konferencję w Sztokholmie, w poniedziałkowe przedpołudnie straciła na dyskusje z nim i Maciejem aż trzy godziny, to jeszcze teraz ta osobliwa rozmowa. Przecież byli umówieni na piątek! I ta jego ekstraordynaryjna prośba… Zaśmiała się cicho nie tyle z samej prośby, ile z tej ekstraordynaryjności. Lubiła to określenie, może nawet używała go zbyt często, ale przyznawała sobie takie prawo. Zerknęła na zegarek: dziesiąta trzydzieści trzy. Musi już się zbierać, żeby dojść na uczelnię na jedenastą. Prosił o to, bo około południa chciał wyjść. Żeby tylko nie zapomnieć o tej… prośbie. W niezbyt długiej, ale pełnej zawiłości rozmowie wreszcie do niej dobrnął.
„Gdybyś była jeszcze uprzejma kupić po drodze w Arkadii, jak dawniej, kilka przepysznych pączków” – przypomniała sobie jego słowa.
– Jak dawniej?! – Teraz prychnęła na głos. – Powinien powiedzieć: w czasach Matyldy! Już zapomniał jej imienia?
Kilka pączków… jak dawniej. Ciekawe, czy chodzi mu o pięć, dziesięć, czy jeszcze więcej, uśmiechnęła się. Być może spodziewa się jakichś niespodziewanych gości? Dopóki na uczelni pracowała Matylda, lubiła tam wpadać, ale kiedy jej przyjaciółka przed trzema laty wystąpiła o bezterminowy bezpłatny urlop i wyjechała do Neapolu do swojego Gennara, który oszołomił ją w Kopenhadze w 2007 roku, czyniła to z pewnymi oporami.
We Włoszech Matylda i Gennaro zawarli ślub cywilny i tam zamieszkali, ale w Polsce, u rodziców w Łubianie odbył się ich ślub kościelny i prawdziwie kaszubskie wesele. Uczestniczyli w nich z Maxem, bo jakżeby nie. Tak ogromnej imprezy chyba jeszcze nigdy tam nie było. Po powrocie do Włoch Matylda przesłała ze Stazione Zoologica Anton Dohrn, gdzie pracuje jej mąż, zdjęcia z kawowego poczęstunku dla współpracowników. Impreza prezentowała się jak kolejne wesele. Aktualny szef pozwolił na zorganizowanie jej na terenie stacji. Niedługo potem Matylda uzyskała zgodę gdyńskiej uczelni na podjęcie tam pracy naukowo-badawczej, ale po roku i tak musiała ją zawiesić, bo na świat pchała się już mała Vittoria Napolitano.
Kiedy malutka pojawiła się na świecie, obie rodziny, Fopke i Napolitano, wręcz oszalały. Dzisiaj mała Vittoria ma już ponad rok i jest silną kaszubsko-neapolitańską dziewczynką, korzystającą najchętniej z własnych nóg. Kiedy Matylda czy jej mąż chcą chwilę odetchnąć, niechętnie daje się zapakować do chodzika. Za to gdy pojawiają się u nich rodzice Gennara, mała szaleje po całym domu, a oni ganiają za nią. Ponoć to uwielbiają.
Tak rozmyślając, nawet nie zauważyła, kiedy dotarła do Arkadii, a po kilku kolejnych minutach wspinała się już po schodach uczelni. Po otwarciu drzwi do profesora Gronowskiego stanęła jak wryta, z fotela bowiem poderwała się Matylda. Padły sobie w objęcia.
– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś w sobotę! – wrzasnęła Eliza po wycałowaniu przyjaciółki. – Mogłaś napisać albo zadzwonić! – dodała z wyrzutem. – Inaczej bym się przygotowała.
– Wybacz, ale to miał być fortel… i się udał – przeprosiła ją Matylda. – Wiem od Zygmunta, że masz wiele na głowie, bo szarpiesz się jeszcze, ogarniając dawną moją robotę.
– I to już trzeci rok! – wytknęła jej Eliza, ale natychmiast machnęła dłonią.
Zrobiła krok do tyłu i wpatrzyła się w przyjaciółkę. Mimo niedawnej ciąży Matylda wyglądała oszałamiająco. Od pamiętnej konferencji w Kopenhadze w niczym nie przypominała dawnej dresiaro-dżinsiary w nieustannie zakurzonych kredą rozciągniętych swetrach. Dzisiaj miała ciekawie upięte włosy, stonowany makijaż oraz modne spodnium w pasującym jej śliwkowym kolorze. Tak, to już nie ta sama Matylda co kiedyś. Po wyjściu za mąż i urodzeniu córeczki jest jeszcze bardziej pewna swojej klasy, oceniła Eliza. Na serdecznym palcu jej lewej dłoni błyszczał pierścionek zaręczynowy ze szmaragdem od Gennara, a na palcu prawej – ślubna obrączka. Jej buzię cały czas zdobił uśmiech.
– Siadaj. Kawę dzisiaj robię ja.
– Nie, ty jesteś gościem! – próbowała zaoponować Eliza.
– Nie ma gadania. Siadaj. – Delikatnie popchnęła Elizę w kierunku fotela. – Prawie wszystko zdążyłam przygotować. – Wskazała na filiżanki i talerzyki na stole. – Teraz tylko wypakuję pączki. Nie wyobrażałam sobie wypicia kawy bez nich. – Oblizała się. – Ten telefon – wskazała na profesora – to moja sprężyna.
Eliza próbowała jeszcze ze dwa razy poderwać się z fotela, ale Matylda skutecznie oganiała się od niej. Kiedy podała kawę i wreszcie usiadła, usta wciąż im się nie zamykały. Co chwila sobie przerywały i nie mogły się sobą nacieszyć. Gronowski spoglądał na nie błyszczącymi wesoło oczami.
– Ponoć rozmawiacie co chwila przez internet – wtrącił w pewnym momencie.
– Ale kamera to nie to samo, co rozmowa na żywo! – Machnęła dłonią Eliza; jej przyjaciółka potwierdziła.
– Jak rozwijają się twoje szkraby? – zapytała Matylda.
– A o nich przez kamerę nie rozmawiacie?! – zdziwił się ponownie Gronowski.
– Profesorze, tam oglądam obrazki, a poza tym przy dzieciach takich pytań się nie zadaje – wyjaśniła za obie Matylda.
– Jaś jest coraz bardziej rezolutny, a Małgosia stara się mu nie ustępować. A w ogóle na jak długo przyjechałaś?! – Eliza zorientowała się, że zapomniała spytać o to przy powitaniu.
– Do Gdyni wpadłam tylko na kilka godzin. Umówiłam się z Zygmuntem na załatwienie sprawy formalnego zwolnienia z uczelni – Matylda wskazała na biurko profesora, na którym leżało kilka rozłożonych dokumentów – a wczesnym popołudniem wracam do Łubiany, do rodziców. Przedwczoraj przyleciałam do Gdańska, a pojutrze stamtąd wylatuję – westchnęła, rozkładając ręce.
– Tak krótko?!
– Przecież wiesz, jak było u ciebie w poprzednich latach, kiedy szkraby były mniejsze, a ty wyjeżdżałaś na konferencje.
– No tak. Szybko się zapomina.
– Vittoria jest bardzo zżyta z dziadkami, więc kilka dni beze mnie wytrzyma. Gennaro dzisiaj też jest w domu, a dopiero jutro wyjeżdża do Rzymu. Ma tam sympozjum, potem odbierze mnie z samolotu i razem wrócimy do Neapolu.
– Wszystko sobie poukładałaś. Ja też zaczynam powoli rozmyślać o swojej przyszłości… – rzuciła Eliza z lekką zadumą w głosie.
– Mam nadzieję, że w tym myśleniu o przyszłości uwzględnisz plany rozpoczęcia habilitacji. Od razu po konferencji zaczniemy od serii artykułów – uśmiechnął się słodko Gronowski.
– No nie, czy wyście powariowali?! Gdzie jest Maciej?! – Eliza poderwała się z fotela.
– Eliza, uspokój się, proszę. Zygmunt ma rację. – Matylda powstrzymała ją i przez chwilę siłą dociskała do fotela.
– Jesteś przeciwko mnie?!
– W życiu, kochana. Jakoś się dogadacie, ale chciałabym, żeby dzisiaj było miło i spokojnie. – Mrugnęła.
– Miło i spokojnie… – Dłonie Elizy poderwały się jeszcze siłą rozpędu, ale po chwili opadły. – Może i masz rację. – Wzruszyła ramionami. – Dzisiaj chyba nie musimy sprawy zamykać, ale wkrótce… powinniśmy – powiedziała z ociąganiem.
– To już lepiej. – Gronowski głęboko odetchnął. – Ty sobie przemyślisz, my się zastanowimy… Czy mogę poczęstować się jeszcze jednym pączkiem? – zmienił temat.
– Choćby czterema! – prychnęła Eliza, której emocje jeszcze nie do końca puściły.
– Ja zjem jeszcze jednego, a to i tak będzie za dużo – stwierdziła Matylda. – Robię to tylko dla ciebie – uśmiechnęła się do przyjaciółki.
– Przecież nigdy nie zjadałam więcej niż dwa. – Eliza zdziwiła się, że Matylda już tego nie pamięta.
– Pomyślałam, że po szkrabach możesz pałaszować więcej – zaśmiała się Matylda. Eliza jej pogroziła. – Muszę teraz dbać o linię – poklepała się po brzuchu – mam dla kogo. – Przewróciła oczami. – A ty, prawdę mówiąc – wpatrzyła się w jej twarz – wyglądasz na trochę przemęczoną.
– To dzięki znakomitej współpracy z profesorem. – Eliza zrobiła złą minę, ale natychmiast się uśmiechnęła. – Żartowałam.
– Całe szczęście, że to żart, bo mógłbym stracić ochotę na kolejnego pączka. – Dłoń Gronowskiego znów zawisła nad talerzem. – A co zrobicie, kochane, z resztą? – Profesor omiótł łakomym spojrzeniem talerz.
– Są pana, więc nie musi się pan spieszyć – prychnęła znowu Eliza. – Postaram się jutro przed wieczorem przesłać i referat, i prezentację – rzuciła po chwili.
– Wówczas natychmiast zapoznam się z nimi i gdyby coś było jeszcze do poprawki…
– To naniosę już w Parchowie – uprzedziła go Eliza.
– I bardzo dobrze! – zgodził się profesor. – W poniedziałek spojrzy na to Maciej, potem dziekan i wyślemy do Mette Sørensen.
Po kilku minutach Eliza wyściskała się na do widzenia z Matyldą.
Kiedy wspinała się na Kamienną Górę, towarzyszył jej już uśmiech, nie tak jak godzinę temu. Rozmowa z przyjaciółką była jej potrzebna, zresztą spacer również. Na szczycie wzgórza zerknęła jeszcze w stronę swojej vitary na nieodległym parkingu, a po kolejnych kilku minutach, ubrana już po domowemu, zasiadła ponownie do biurka.
Naciskała klawisze komputera do samego wieczora, z krótką przerwą na obiad. W czwartek późnym popołudniem uznała, że uda jej się przed nocą wszystko zakończyć. By nabrać dystansu do opracowywanych materiałów, zrobiła sobie spacer na Świętojańską, gdzie w małym bistro lubiła czasami coś zjeść. Smakowało jej i dzisiaj. W drodze powrotnej porozmawiała przez telefon z Maxem, a potem naszła ją myśl, żeby w dokumentach jeszcze coś skorygować.
O świcie po ostatecznym przejrzeniu materiałów oceniła, że są bez zarzutu. Wysłała je Gronowskiemu dopiero po zjedzeniu śniadania. Była pewna, że zaraz oddzwoni. I rzeczywiście po kilku minutach z jej komórki popłynęła melodia Mostu na rzece Kwai.
– Dzień dobry, profesorze – przywitała go.
– Dzień dobry, Elizo. Odebrałem i zaraz zacznę przeglądać. Może po drodze do domu wpadniesz na kawę? – zaproponował.
– Bardzo dziękuję, ale byśmy się pewnie znowu zagadali na amen, a chcę przed podróżą oczyścić głowę.
– Rozumiem. Czyli gdybym miał jeszcze jakieś uwagi, to zgodnie z umową prześlę.
– Dokładnie tak, profesorze. W takim razie do usłyszenia.
– Do widzenia.
Mimo że było dopiero przedpołudnie, Eliza już czuła znużenie. Tej nocy źle spała. Ziewnęła, przetarła oczy i wstała od biurka. Otworzyła na oścież drzwi na balkon, rozpościerając szeroko ramiona. Do pokoju wpadł wiatr od morza. Wczoraj był chłodniejszy, a do tego wiał z północy. Wzburzył wody Zatoki Gdańskiej, ale po przycichnięciu nad ranem fale zaczęły się uspokajać. Wpatrzyła się w brzeg. Po wielkości docierających do niego, zdobnych w białe grzebienie fal poznała, że to już czwórka w skali Beauforta, a przecież przed nocą dmuchała jeszcze ósemka. A to się wczasowicze zdziwią, kiedy spróbują wejść do wody! Brrr! Postawiła stopę na posadzce tarasu, ale natychmiast cofnęła się po ciepłe papcie i kamizelkę, prezenty od Felci. Po urodzeniu Jasia i Małgosi już nie chojrakowała jak kiedyś i wolała się pilnować.
– Nie chcę letniego przeziębienia. To najgorsze diabelstwo – mruknęła, nakładając papcie, jakby się przed kimś tłumaczyła.
Po kilkunastu sekundach, już lepiej zabezpieczona, wsparła się rękami o balustradę i znów wpatrzyła w zatokę, której wody nieśmiało ogrzewało sierpniowe słońce.
– Chyba jednak zaraz wrócę do Parchowa – powiedziała półgłosem, zerkając w kierunku okna, za którym na biurku stał jej laptop i wciąż leżały porozkładane papiery. Początkowo myślała, że zostanie jeszcze kilka godzin, ogarnie pokoje po wczasowiczach i pojedzie dopiero pod wieczór, po zrobieniu zakupów w delikatesach. Zmieniła jednak zdanie.
Gdy już nacieszyła wzrok widokiem skweru Kościuszki, omiotła jeszcze spojrzeniem port, a potem marinę jachtową, wreszcie plażę i bulwar.
– Tyle musi mi wystarczyć – rzuciła na głos.
Kilka razy wciągnęła głęboko powietrze, po czym wróciła do pokoju, starannie zamykając drzwi na balkon. Od tej chwili jej ruchy stały się szybkie i dokładne. Za kwadrans torba z komputerem i papierami, a druga z fatałaszkami i innymi drobiazgami czekały w holu przy drzwiach wejściowych. Wpadła jeszcze na chwilę do letników, by przekazać im informację, że przez weekend będą sami, i po kilku kolejnych minutach siedziała w swojej vitarze.
Czekoladka Café
Najpierw tradycyjnie włączyła muzykę z żótego pendrive’a. Wnętrze samochodu wypełniły dźwięki dawnych przebojów z katalogu soft rock, a na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.
– Jak to niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia! – pomyślała na głos, kiedy samochód zaczął się toczyć w dół.
Mój kochany Maksiu! Jadę do ciebie! Przewróciła oczami. Do was, szkraby, i cała reszto, też! Kolejny raz wyszczerzyła się szeroko. Gdyby ktoś ją teraz oglądał, pewnie by pomyślał, że sfiksowała. Ta myśl rozbawiła ją jeszcze bardziej. Przez chwilę śmiała się w głos. Nagle usłyszała melodię Most na rzece Kwai wygrywaną przez komórkę leżącą na siedzeniu obok. Z ekranu uśmiechała się do niej buźka mamy. Przyhamowała i podniosła telefon.
– Mama?!
– Wyobraź sobie, dziecko, że jestem w Gdyni.
– Gdzie?!
– Dobrze słyszysz, w Gdyni.
Eliza, która tuż przed momentem wjechała w aleję Piłsudskiego, przyhamowała i wcisnęła się pomiędzy dwa parkujące przy chodniku samochody.
– W tej chwili też jeszcze jestem tutaj, ale właściwie już wyjeżdżam.
– Jak to wyjeżdżasz? Chcesz zostawić mamusię samą w Gdyni?!
– Co to znaczy „samą”?
– No, może nie singielkę, ale po wykonaniu ważnej misji jednak samą. Stoję przed schodami twojej i Maćka uczelni, zastanawiając się, w którą stronę ruszyć.
– Stoisz przed schodami naszej uczelni? – Eliza uwolniła się z pasa, przeskoczyła na siedzenie pasażera i wpatrzyła się przed siebie. Tak, to ona! Moja mama. Ładnie się ubrała. Kolorowa letnia sukienka, i to przed kolana. Fiu, fiu.
– Wybierasz się na spacer?
– Bo ja wiem?
– Gdyby chodziło ci o spacer nad morze, to widzę, że jesteś za lekko ubrana. Na bulwarze wciąż dosyć mocno wieje, a słońce jeszcze nie nagrzało wystarczająco powietrza – oceniła Eliza.
– Za to w Parchowie było pięknie… – pochwaliła się Kaśka. – Zaraz, jak to widzisz?! – wykrzyknęła nagle. – Chyba słyszysz!
– Słyszę i widzę. Taka jestem. Spójrz jeszcze raz uważnie w kierunku bulwaru – powiedziała Eliza i machnęła przełącznikiem zmiany świateł.
– To twój samochód?!
– Tak, a jego reflektorami steruję pilotem z Kamiennej Góry.
– To tak można?!
– Oj Kasiula, Kasiula. Dawaj tu, pókim dobra. – Eliza zaśmiała się i wyskoczyła na chodnik.
Po chwili obie pędziły sobie naprzeciw. Wpadły w objęcia, jakby nie widziały się sto lat.
– Malutka Elizka wypatrzyła mamusię! Jak ja się cieszę! To ty, córko, zamiast pracować, ujeżdżasz?!
– Ty mówisz do mnie… po rosyjsku?
– Jak to po rosyjsku?
– Ujeżdżać, czy jakoś podobnie, oznacza przecież wyjechać, chociaż według mnie ujeżdżać to można konia w WKKW1 – zachichotała Eliza.
– Ty mnie co jakiś czas zaginasz jakąś ichtiofauną, litoralem, inviderami – mama wzięła się pod boki – czy czym tam jeszcze, więc ja powinnam cię zagiąć choćby z rosyjskiego, ale to nie czas i miejsce na seminarium – roześmiała się w głos.
– Dziadek Mikołaj nie lubił ani rosyjskiego, ani niemieckiego. Mam to po nim, więc dobrze, pogadajmy po naszemu. Co tu robisz?
– Przywiozłam Maćka, bo całą noc pracował, i bałam się, żeby go nie wyniosło na jakimś zakręcie. – Mama pomogła sobie gestem.
– No wiesz?! Jak możesz!
– Oj tam. Chciałam stworzyć odpowiednią dramaturgię przekazu. No dobrze. Prowadziłam jego samochód i chciałam wrócić jutro rano, razem z tobą.
– I masz tylko tę jedną sukienkę?! – Zmierzyła mamę od stóp do głów.
– A moja torba Mary Poppins? – Kaśka wskazała na odstawiony na chodnik niewielki rozkładany neseserek. – W nim wszystko się mieści.
– Aha! A ja wracam do Parchowa już, teraz, natychmiast. Stęskniłam się za domem, wszystkimi, nawet za tobą.
– Nawet za mną?! Czy ty, dziecko, czegoś ode mnie nie potrzebujesz? – Mama uniosła brew.
– A dasz mi na to?
– Oczywiście.
– A nie mogłaś mi takich pytań zadawać i obiecywać dwadzieścia lat temu?! Bałaś się wtedy, że cię obzdulę, prawda?
– Tak, bo wówczas byłam jeszcze golasem – zaśmiała się mama. – Będziemy tak na tym chodniku stać i gadać?
– A piłaś kawę?!
– Kawę? Tak, piłam rano, ale ona była bardzo nerwowa, taka blee. Wiesz, jak to jest, kiedy wyjeżdża się z nieprzewidzianą misją, prawda?
– Wiem. To może zrobimy sobie przyjemność?
– Kawową?
– Uhm. W Gemini jest Czekoladka Café, do której czasami lubię wpaść.
– A kiedy ostatnio do niej wpadłaś? – Kaśka spojrzała podejrzliwie na córkę.
– Powiem ci dokładnie, bo takie rzeczy się pamięta. Max składał wniosek o obywatelstwo polskie, dostał od nadinspektora Jacka Baszty dyplom, a od Maksia Pietrygi i jego kolegów husarza na koniu.
– To było strasznie dawno! Prawie pięć lat temu. I opijaliście to w Gemini kawą?!
– Poczekaj! Niedługo po dyplomie i husarzu pojechaliśmy ogarnąć willę. – Eliza machnęła ręką w kierunku Kamiennej Góry. – I właśnie wtedy poszliśmy do Gemini.
– Pamiętasz ze szczegółami, co było kilka lat temu?! Chyba jesteś… szalona.
– Pamiętam wszystko i zawsze, a to szczególnie i wyjątkowo, bo tego dnia miałam mu po swojemu pokazać Gdynię. Najpierw zjedliśmy w Coco obiad i poszliśmy na spacer z myślą, że kiedy już wszystko zobaczy, wrócimy do Czekoladki Café.
– Też byłam kiedyś w Coco z Krzysztofem. Pamiętam, że to była jedna z niedziel pierwszego lata w Parchowie, a on akurat w tej naszej komputerowej apce z biorytmami miał potrójne zero! – Kaśka się roześmiała. – Niedługo potem związałam się z Maciejem – przymknęła oczy – a wszystko przez Marysię.
– No widzisz, też rozpoczęłaś w Gemini ważny życiowy moment – podchwyciła Eliza. – Wsiadajmy zatem do auta.
Niebawem spacerowały już wolnym krokiem wzdłuż ulubionej tawerny Erin, omiatając ją wzrokiem, skręciły pod fontannę pośrodku skweru, a potem schowały się we wnętrzu Gemini. Po kilku minutach siedziały przy kawie i szarlotce z lodami, a obok na małych spodeczkach ułożone były po dwie fantazyjnie ozdobione czekoladki: serduszko z migdałem i kółeczko z wisienką.
– Na bogato – uśmiechnęła się mama, przesadnie oblizując, kiedy kelnerka postawiła na stoliku zamówione przez Elizę specjały.
– Musimy mieć siłę dojechać do domu, więc poszłam na ilość z odrobiną ekstrawagancji. – Eliza zdrapała łyżeczką gorącą czekoladę, którą była polana szarlotka.
– To jednak dzisiaj wracamy? – Mama, mrużąc oczy, zajrzała córce w twarz.
– Tęsknię za nimi wszystkimi, chcę zjeść wreszcie dobry obiad. Wiesz, jak to jest.
– Pamiętam doskonale. Miałam tak samo, kiedy wracałam na Sołacz z wycieczek, dokąd by one nie były.
– Gdyby nie Maksio, nie mogłabym tak funkcjonować przez ostatnie lata. Jak on to robi, że zawsze ma na wszystko czas i ochotę? – Eliza zmieniła temat, wzruszając ramionami.
– Jest bez zarzutu. – Mama pokazała Elizie kółeczko z palców. – Powiem ci jednak, że kiedy zadzwoniłaś do mnie z Montreux, że ci się oświadczył, byłam przerażona. Dla mnie to wyglądało na chwilowe, po Igorze, zauroczenie.
– Wiedziałaś, że do Igora nie mogłam wrócić, bo Diana by mi głowę ucięła – powiedziała Eliza z nutą sztucznego przerażenia w głosie.
– Ty tak na poważnie?!
– Głowa czasami jednak się przydaje, więc to nie wchodziło w rachubę. – Eliza mrugnęła. – Przyznam ci się, jeśli już tak sobie szczerze gadamy, nie do końca wierzyłam, że może nam się udać. Bałam się, że Max pęknie, nie wytrzyma bez tej swojej Ameryki z fast foodami, chipsami, colą, futbolem…
– A okazało się, że to nieskazitelny rycerz i mówiąc językiem naszego Henryka Staroświeckiego, prawie prawdziwy Sarmata. Dokładnie wiedział, czego chce. – Pogładziła dłoń córki. – Jednak młodzi faceci bez wojska często są niedorobieni.
– Igor nie był w wojsku, ale też jest w porządku. Rafał Wiki też nie był, a i jemu nie można nic zarzucić – zauważyła Eliza.
– Może tylko to, że kiedyś za szybko jeździł motocyklem suzuki. – Mama podniosła łyżeczkę. – I nic go nie tłumaczy, że to był zielony kolor. – Uniosła zabawnie brew.
– Ale mu się opłaciło, bo zawiłą drogą trafił do Wiki! – spuentowała dowcipnie Eliza.
– Obaj są ciekawymi wyjątkami potwierdzającymi regułę, że służbę wojskową powinno się przywrócić. Może nie powinna trwać jak kiedyś dwa lata, ale na przykład pół roku, choćby po to, by młodzieńcy poczuli czyjąś władzę nad sobą, pożyli ciut pod presją, poznali niewygody, musieli wstawać przed świtem, pastować i glancować codziennie buty, nauczyć się maszerować… to wszystko by im się przydało. Wiesz, o co mi chodzi.
– Chyba cię rozumiem, choć nie mamy na poparcie żadnego rodzinnego przykładu. A powiedz mi, mamuś, czy rozmawiacie z babcią, jak to dalej będzie z pensjonatem, to znaczy z częścią przeznaczoną dla dorosłych mieszkańców?
– Skąd taki przeskok w tematach?!
– Zaczęłam się nad tym problemem zastanawiać tuż po śmierci Antoniego, tym bardziej że nic przedtem tego nie zwiastowało, ale jakoś nigdy nie było okazji porozmawiać.
– Masz rację. Poza wiekiem nie było żadnych innych symptomów, a ostatnie wyniki badań miał nawet lepsze, niż kiedy się do nas wprowadzili. Na jego temat nie będę jednak mędrkować, bo ty lepiej wiesz, ile czasu i jak go przeżył.
– Może to i prawda. Franciszka, dzięki Bogu, trzyma się twardo i teraz dużo czasu spędza z Jadzią. Kiedy czasami pojawia się Julcia, mają wspólne tematy, zwłaszcza gdy się okazało, że Tadeusz znał się przelotnie z Antonim, a całkiem dobrze z Łucją Stachowską, babcią Elwiry.
– Ten świat jest jednak mały – zgodziła się Eliza. – Ale powiedz mi, jak to będzie dalej? Co sądzi o tym babcia?
– Królowa matka postanowiła już w to nie wchodzić. – Mama pokręciła zdecydowanie głową. – Przekazała mi całkowicie władztwo nad naszymi dobrami. Mam robić, jak mi się podoba, powiedziała. A nie! Zarządza jeszcze dokładniej niż kiedyś gazonem koło domu, salonem z muzyką i kinem, czasami wtrąca się do menu, planuje bardziej szczegółowo oprawy okazjonalnych spotkań i takie tam – uśmiechnęła się. – Wy macie ciut lepiej, choć wcale nie łatwiej. Dwa domy, odległe od siebie, choć dobre jest to, że przyjeżdżają przeważnie dawni znajomi lub przez nich polecani.
– A co myśli zrobić ze sobą babcia Zenka, Leokadia? – drążyła Eliza.
– Przyszła do mnie jakiś czas temu i powiedziała, że nie wraca do Krakowa.
– Jak to nie wraca?
– Tak jak kiedyś stało się z Franciszką i Antonim, Stefanią, Sławką i Gertrudą. Dawniej, jak wiesz, miałam zupełnie inne pomysły na pensjonat, ale tak jak jest, zaczęło się samo układać. Ma to też dobre strony, bo całe siedlisko funkcjonuje jak wielopokoleniowy dom. Wbrew pozorom ludzie tak wolą. Jest gromadka dzieci, bo naszych i Dziedzicowych przybywa, sporo dzieciaków przyjeżdża na turnusy hipoterapii, a ludzie kultury ubarwiają pobyt jednym i drugim. Coraz więcej jest na stałe mieszkających średniaków, takich jak ty i Max – Kaśka uśmiechnęła się – więc seniorzy czują się u nas bezpiecznie.
– A zastanawiałaś się może, czy nie deprymuje ich fakt, że niedaleko jest cmentarz?
– Na ten temat usłyszałam po kilka słów od Franciszki, Jadzi i Sławki. Przychodziły do mnie niezależnie i same wywoływały temat. Pierwsza powiedziała mi, jak to kiedyś wydawało się jej, że na cmentarz na Witomino nie odważyłaby się pójść w pojedynkę. Tutaj była już kilka razy, co prawda zawsze z obstawą, i zobaczyła, że w razie czego da się podjechać pod sam grób wózkiem, jakiego używa Felcia po Stefanii.
– Tego się po niej nie spodziewałam. – Eliza pokręciła głową.
– Okazuje się, że ludzie starsi potrafią o takich sprawach myśleć i mówić w sposób normalny, bez zbędnych emocji. Niejako nas wyręczają w wielu decyzjach.
– To dalej już nie mów. Domyślam się.
– Cieszy mnie, córcia, za to co innego. – Na twarzy mamy pojawił się uśmiech. – Macie wokół coraz więcej znajomych w swoim wieku, a martwiłam się, że ty swoich zostawiłaś w Poznaniu, a Max za oceanem. Bo są choćby Wika z Rafałem… I to nic, że na stałe mieszkają w Gdyni. Agnieszka i Szymon zadomowili się nad Mauszem. Coraz lepsze relacje Max ma też z Pawłem. Cieszę się z tego, bo ja bezpowrotnie utraciłam wszystkie swoje poznańskie kontakty. – Machnęła ręką.
– Nieważna jest ilość, lecz jakość! – Eliza podniosła palec. – Twoja Marysia o kilka długości przebija innych, a jest jeszcze Hańcia w Bukowinie Tatrzańskiej, wasza wspólna znajoma. Żyć nie umierać.
– I niech to będzie, Elizko, puenta naszej cudownej rozmowy. Żyć nie umierać.
– Rozumiem to jako komendę do ruszenia w drogę. – Eliza spojrzała pytająco na matkę, ta skinęła głową, pociągnęła ostatni łyk kawy i wstała, podnosząc z krzesła swoją torbę Mary Poppins.
Po kilku minutach jechały ulicą Władysława IV w kierunku Orłowa, wsłuchując się w przeboje z katalogu soft rock.
– Może chciałabyś puścić coś innego? – Eliza wskazała na odtwarzacz.
– A masz coś Mike’a Oldfielda?
– Mam, oczywiście. Widzę, że gusta ci się nie zmieniają. Wyszukasz sama?
– Chyba pierwsza miałam vitarę… – Mama zachichotała.
– Owszem, vitarę tak, ale nigdy nie miałaś mojego pendrive’a.
– No dobrze. To gdzie szukać?
– Wyszukaj katalog TOP-EX i wejdź w niego.
– Mam. O kurczę! Czegóż ty tu nie masz?! TopSoft, TopBallad, ABBA, Beatles, BeeGees, Czerwone G…
– Nie musisz mi wszystkiego czytać. Wiem, co tam mam. Znajdź Oldfielda.
– Mam go. O mamuniu! Czy ty masz tutaj wszystko, co on skomponował?!
– Chyba tak, ale wciąż dogrywam. Ostatnio doszła Music of the Spheres. Mam ją od początku roku.
– A to było w sprzedaży?
– Nie mam pojęcia, ale Max mi ściągnął.
– On też go lubi?!
– Raczej nie ma wyjścia. Jak coś wymyślę, on to znajduje.
– Widzę, że to byłaby rozmowa na długo.
– Masz rację.
– A co to za muzyka?
– Jak sam tytuł wskazuje, muzyka sfer. – Eliza przewróciła oczami. – Wysłuchaj pierwszego utworu.
Wnętrze auta wypełniły dźwięki instrumentów smyczkowych i fortepianu. Kaśka wcisnęła się wygodniej w fotel, zmarszczyła czoło i przymknęła nieco oczy.
– Jak ten utwór się nazywa?
– Harbinger.
– To prawdziwy zwiastun. Ależ to cudne! – zachwyciła się mama. – Mike miał zawsze inklinacje do muzyki… – wykonała obiema rękami gest, jakby rysowała w powietrzu kulę – …takiej obszernej. Jestem zdumiona. W którym miejscu on się zatrzyma?
– Kto się nie rozwija, ten się zwija. Chcesz tego słuchać czy wolisz jakąś komercję?
– A ile to trwa? Aha, widzę, ponad czterdzieści pięć minut. A ciebie to nie znuży? – Mama wykonała ruch dłonią w kierunku jazdy.
– Uwielbiam tę płytę, więc nie znuży.
– A mogę w takim razie ciut głośniej?
– Musisz, bo niektóre fragmenty są piano, jak to w muzyce symfonicznej.
– Kiedy ty masz czas zajmować się i pracą naukową, i dziećmi, i Maxem… no i wyszukiwaniem najnowszej muzyki? – Mama zatrzepotała rzęsami.
– To ostatnie jest bardzo proste. Trafia mi coś gdzieś w ucho albo zauważę jakiś tekst o czymś nowym autorstwa kogoś, kogo lubię, wystarczy, że zapiszę na kartce hasło, a Max dostarcza muzykę w wersji compact. – Eliza wskazała na żółty pendrive.
– Pożyczysz mi go?
– Nie ma mowy – zaprzeczyła Eliza. Mama zrobiła ogromne oczy. – W schowku, w małym pudełku jest zielony pendrive. Może być dla ciebie. To wierna kopia żółtego. Mam go na wszelki wypadek, no i akurat przydarzył się. Max zrobi mi kolejną kopię.
Kaśka wyciągnęła ze schowka niewielkie plastikowe pudełko.
– A ten czarny? – spytała, wskazując na drugi pendrive.
– To kopia ulubionej muzyki Maxa. Też na wszelki wypadek.
– I też jej słuchacie?
– Max w moim samochodzie zawsze mi ulega. – Eliza zerknęła na matkę, robiąc miny. – W jego samochodzie kilka razy ja mu uległam.
– Niesamowite.
– Taki jest mój Maksio. Nie ma takiego drugiego na świecie. – Eliza spojrzała przeciągle na matkę.
– Ależ ci rozbłysły oczy!
– Tak go, mamuś, kocham. Czy ty zdajesz sobie sprawę, ile on wycierpiał, żeby doczekać przyjazdu do mnie? Ten medal mu się naprawdę należał.
Przez kilka minut w samochodzie wybrzmiewała tylko muzyka. Kiedy zaczął się utwór śpiewany przez kobietę, Kaśka pytająco wskazała palcem na odtwarzacz.
– On my Heart, a śpiewa Hayley Westenra z Nowej Zelandii – powiedziała Eliza.
– To Mike aż tam po nią pofrunął?
– Gołębice o anielskim głosie same do niego potrafią przyfrunąć. Żartuję, ale pewnie usłyszał wcześniej jej oryginalny głos, a spotkali się być może dopiero na próbach w Bilbao. Maksio ściągnął mi też cały koncert wideo, który został nagrany właśnie w tym mieście, w Muzeum Guggenheima, w dwa tysiące ósmym roku. Wtedy akurat wykluwał się Jaś. – Eliza przewróciła oczami. – Nie mam go kiedy obejrzeć, ale wkrótce to zrobię.
– A może przyjdziesz z nim do nas? Mama też chętnie obejrzy. Przekonamy ją do Oldfielda.
– I tak prawie go lubi.
– No fakt.
Znowu na kilkanaście sekund w vitarze słychać było tylko muzykę.
– A powiedz mi, Elizuś, jak to będzie z tą Kopenhagą? Dacie radę pojechać w tym roku?
– Odsuwam myślenie o tej sprawie. – Wzruszyła ramionami Eliza. – Ale dłużej chyba się nie da – dodała po chwili.
– A gdybyście pojechali teraz?
– Jak teraz?! Przecież dzisiaj jest dziesiąty sierpnia.
– Tam macie być tydzień, więc może jednak jakoś się uda?!
– Sama nie wiem.
– Maciej ma od poniedziałku urlop. Przydadzą mu się na złapanie kondycji dwa tygodnie w Parchowie, a potem może i my dokądś wyjedziemy. W międzyczasie moglibyście spokojnie zaliczyć tę Kopenhagę.
– Mówisz?! – Oczy Elizy zabłysły. – Oprócz Wawelu i Bukowiny Tatrzańskiej przez prawie cztery lata nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. – Zerknęła na matkę. – Chyba tak zrobimy. No, to czeka nas dzisiaj trudny wieczór.
– Trudny?! Dlaczego?
– Tak mi się tylko powiedziało, raczej ciekawy. Max się ucieszy, że będzie miał Elizkę tylko dla siebie.
– A ty?
– Mamuś… ja?! Chyba oszaleję ze szczęścia.
– Będzie trzeci szkrab? – Mrugnęła Kaśka.
– Lepiej nie… ale… – Eliza wzruszyła ramionami i się zamyśliła.
Kiedy wjechały do Kartuz, utwór Oldfielda się skończył.
– Co teraz? – spytała Kaśka.
– Coś rytmicznego, żebym się nie rozanieliła. Znajdź Czerwone Gitary i puść może pozycję trzecią.
– To ich trzecia płyta?
– Aha!
– To raczej nie będę miała problemów z rozszyfrowaniem nazw pozostałych katalogów.
– Na pewno nie.
Gdy wjeżdżały do Parchowa, akurat rozpoczynała się piosenka Kwiaty we włosach. Nie żałowały głosów.
Kiedy Eliza wspomniała Maxowi na dzień dobry o możliwości wyjazdu na dniach do Kopenhagi, a także propozycji zaopiekowania się na ten czas dziećmi przez Kasię i Maćka, ten wpadł w euforię. Wykonał krótki, ale szalony taniec w saloniku wozowni i opadł na sofę.
– Przez kilka dni będę miał swoją Elizkę tylko dla siebie! – wykrzyczał i objął ją z całych sił.
– Puść mnie, wariacie. Chciałabym ich doczekać – wydusiła z siebie, usiłując wyzwolić się z uścisku. – A z drugiej strony, czy to w ogóle jest aktualne?! – spytała po kilku szybkich machnięciach dłonią przed twarzą.
– Przecież tygodniowy, bezterminowy voucher na zwiedzanie królewskich zamków w Kopenhadze gwarantowała nam królowa Danii! Powiedział nam to profesor Rasmussen, a on był jej ustami!
– Ale minęły prawie dwa miesiące.
– Napisz w takim razie maila do Charlotty.
Po kilku minutach wiadomość została wysłana. Max zatarł ręce i podłączył swój laptop do dużego ekranu. Wyświetlił kalendarz.
– Musimy się zastanowić, jak to sobie zorganizować. – Lustrował wzrokiem sierpień.
– Wielu możliwości nie mamy – rzekła spokojnie Eliza. – Wtorek, środa musimy być w trasie.
– Zgadza się.
– Na pierwszy września i tak musimy wrócić, bo rozpoczęcie roku szkolnego – dodała, szukając tej daty w kalendarzu.
– Pierwszy września wypada w sobotę – podpowiedział Max.
– To jesteśmy wygrani. W razie czego mamy pewną rezerwę czasu.
– Popatrzę więc na dostępność w tych dniach miejsc na promie – rzekł Max, szukając linku do gdyńskiej bazy Polferries.
Eliza wpatrywała się w jego ruchy i zadowoloną twarz.
– A gdzie są szkraby? – spytała nagle, wsłuchując się w ciszę w domu.
– Jagódka wzięła ich na plac zabaw do stodoły. Przed południem byliśmy się wykąpać w Mauszu, więc są dotlenieni i pełni energii. Zjedliśmy też u Felci obiad.
– Obiad?! A ja dzisiaj tak na niego liczyłam.
– Felcia ma zawsze ciut wcześniej. Zjadły po talerzu zupki pomidorowej z jej kluseczkami i były zachwycone.
– A ty?
– Ja też, a potem poprawiłem kawałkiem smażonego szczupaka. – Oblizał się.
– Ja też tak chcę!
– Zjemy więc jeszcze jeden obiad u cioci Anny. Tam ma być podobny. Sprawdzałem.
Szkraby i Jagódka nie chcieli iść na obiad, ale poprosili o przyniesienie im podwieczorku, bo dobrze się bawią. Po powrocie Eliza odwiedziła dzieci z ciastem i napojami, a po przyjściu do wozowni ku swojej uciesze dostrzegła, że nadszedł esemes od Charlotty. Wpatrzyła się w ekran komórki.
– Witajcie. Wszystko jest aktualne, mam w tej sprawie uprawnienia od pani Jacobsen. Czy macie jakąś propozycję co do terminu? – przeczytała na głos. – I co teraz? – zwróciła się do Maxa.
– Pisz, co ustaliliśmy – odparł Max.
Eliza nachyliła się nad klawiaturą i po chwili wysłała odpowiedź.
– Napisałam, że myślimy wybrać się jeszcze w sierpniu.
Max pokazał jej kciuk. Wkrótce nadeszła odpowiedź.
– Nie ma sprawy, podajcie swoje propozycje – przeczytała Eliza, poprawiając się na sofie. Zaczęła pisać kolejny esemes. – Napisałam, że musimy wrócić do Polski przed pierwszym września.
– Doskonale – skwitował Max.
Eliza znowu nachyliła się nad komórką.
– Z naszej strony wszystko da się w tym terminie zorganizować – przeczytała po chwili odpowiedź Charlotty. – Napisała jeszcze, że nie będzie problemów w żadnym z hoteli, nawet w Hiltonie.
Max niejako w odpowiedzi wpisał w wyszukiwarce hasło: Hilton Kopenhaga. Eliza się skrzywiła.
– Nie chcę żadnych Hiltonów.
– To spytaj, czy dotyczy to również hotelu Wakeup na ulicy Borgerade – zaproponował. Na dużym ekranie po chwili pojawiła się fotka znanego im hotelu. – Naprawdę i teraz też chcesz w nim mieszkać?
– Mam miłe wspomnienia, a poza tym wszędzie jest blisko.
– Właściwie masz rację. Pytaj więc, czy on również wchodzi w rachubę.
Eliza wysłała kolejny esemes, a wkrótce nadeszła odpowiedź.
– Tam też, ale w Kopenhadze są zdecydowanie lepsze hotele – przeczytała i natychmiast zaczęła wypisywać kolejną wiadomość. Max spojrzał na nią pytająco. – Zapytałam, czy może sprawdzić dostępność naszego numeru dwieście pięć w Wakeup Borgerade.
– Dobra jesteś. Ale może tym razem wybierzemy pokój z innym widokiem?
– A po co nam oglądać widoki? Mam do oglądania ciebie, Maksiu.
Po kilku minutach przyszła odpowiedź.
– Od nowego tygodnia ten numer wraca do rezerwacji, więc macie szansę zająć go pierwsi po remoncie – przeczytała Eliza.
– No to rezerwujmy! – zadudnił Max. – Tylko od dwudziestego drugiego, bo w przeddzień wypłyniemy promem.
Kolejny esemes Elizy i kolejna pozytywna odpowiedź.
– Teraz mamy już chyba wszystko – westchnęła rozanielona. – Ależ to szybko poszło! Czy jeszcze mam o coś spytać? – Potrząsnęła komórką.
– Daj mi chwilę na zakup biletów na promie, a Charlotcie na ten moment możesz podziękować.
Eliza po wysłaniu ostatniej wiadomości do Charlotty i odczytaniu odpowiedzi zadzwoniła do mamy.
– Zaplanowaliśmy wyjazd od środy, ale we wtorek pod wieczór wypływamy z Gdyni. Cieszysz się? – spytała.
– No jasne. Należy się wam. Zaraz wszystko opowiem Maćkowi, a jutro podczas przedpołudniowej kawy ustalimy szczegóły. Teraz tylko jeszcze bilety, rezerwacje… sami zresztą wiecie.
– Wszystko już mamy ogarnięte.
– Jak? Kiedy?!
– W międzyczasie, mamuś.
Kopenhaski voucher
Podróż do Kopenhagi Eliza z Maxem odbyli identyczną trasą jak w 2007 roku. W drodze z Karlskrony do Malmö zatrzymali się tylko raz na przekąskę w przydrożnym zajeździe. Stamtąd Eliza wysłała do Charlotty esemesa, że za niecałą godzinę będą na miejscu. Po chwili pojawiła się odpowiedź.
– Będę czekała w recepcji – przeczytała Eliza. – Kochana Charlotta.
Przed wjazdem na przeprawę mostową z Malmö do Danii Eliza obiecała Maxowi, że postara się nie okazywać strachu w tunelu. Po wjeździe do niego najpierw na kilka chwil zacisnęła powieki, po kilku sekundach otworzyła jedno, a wkrótce drugie oko. Uśmiechnęła się niepewnie.
– Da się jakoś wytrzymać – wydusiła wreszcie.
– Jeszcze kilka minut i będzie po wszystkim, malutka.
Wkrótce podziwiali, tak jak poprzednim razem, przedmieścia rozległego miasta. Kiedy zabudowa się zagęściła, Eliza wskazała na ceglany gmach, który pojawił się w głębi po lewej stronie.
– Københavns Hovebanegård – przypomniała jego nazwę.
– Zapamiętałaś?!
– Wczoraj wieczorem odświeżałam sobie niektóre nazwy – powiedziała. – Christiania – rzuciła za moment, wskazując na kompleks po przeciwnej stronie kanałów portowych.
– To było łatwe. Zatrzymam się na chwilę, żeby kupić Charlotcie bukiecik – rzucił Max.
– Jesteś kochany! Całkiem o tym zapomniałam!
– Bo jak by nie było, to moja sprawa! – Uniósł dumny po męsku nos.
Wkrótce wypatrzył małą kwiaciarnię. Po kilku minutach wrócił i położył na kolanach Elizy szykowny bukiet.
– Był zbyt duży wybór, dlatego tyle to trwało.
– Masz dobry gust – pochwaliła Eliza.
Ruszyli dalej. Eliza wymieniała nazwy kolejnych obiektów, których poprawności Max już nie komentował, a kwitował uśmiechem i podniesieniem kciuka.
– Gammelhol… Kongens Nytorv… Duński Teatr Królewski, a w głębi scena Stærekassen. No, już koniec oglądania, bo zaraz ulica Borgerade i nasz hotel – oznajmiła.
Max złapał w powietrzu jej rękę i delikatnie uścisnął.
– Powiedziałaś tak, jak ja wówczas. Piękne przedstawienie.
Po trzech minutach podjechali pod hotel.
– Mamy miejsce na parkingu! – krzyknęła Eliza.
Max skinął głową, że też je dojrzał. Po chwili wkroczyli z bagażami do recepcji. Charlotta czekała w jednym z głębokich foteli. Na ich widok zerwała się z miejsca. Max podał jej bukiet, a z kolei ona z fotela obok podniosła małą wiązankę i wręczyła Elizie. Zrobiło się bardzo miło. Wyściskali się.
– Ucieszył mnie wasz przyjazd. Szkoda tylko, że nie udało się wam przyjechać kiedyś wcześniej… to znaczy wkrótce po tamtym naszym spotkaniu – powiedziała Charlotta.
– Teraz, kiedy dzieci są już większe, może uda się przyjeżdżać częściej, bo one już też koniecznie chcą obejrzeć Małą Syrenkę – zdradziła Eliza.
– I mają rację! Czy aby na pewno dobrze was zrozumiałam co do rezerwacji w Wakeup? – spytała Charlotta. – W każdej chwili da się to jeszcze zmienić, mam takie uprawnienia i możliwości.
– A spałaś kiedyś w takim numerze jak nasz? – zaciekawiła się Eliza.
– Dotąd nie miałam potrzeby, żeby w swoim mieście spać w hotelu – odrzekła. – Ale wszystko przede mną – uśmiechnęła się.
– Są w nim salonik i sypialnia, i to nam w zupełności wystarczy.
– Bo mimo wszystko myślałam, że w lepszym hotelu pokój mógłby mieć ciekawszy widok na miasto.
– Ale za to tutaj nie dochodzi hałas z ulicy i łatwiej się skupić na spaniu. A widoki?! Będziemy podziwiać siebie. – Usta Elizy i Maxa spotkały się na moment.
– W takim razie jestem do waszej dyspozycji przez najbliższe siedem dni. Podejdźmy do recepcji i załatwmy sprawę.
Charlotta towarzyszyła im do pokoju, który jej się spodobał. Eliza i Max szybko ogarnęli wstępne rozpakowanie bagaży i po kilkunastu minutach byli gotowi do wyjścia na miasto.
– Na powitanie z Kopenhagą zapraszam was do nadzwyczajnego miejsca – rzuciła Charlotta, gdy wyszli przed hotel. – Nawet jego nazwa, Prolog Coffee, pasuje do rozpoczęcia waszego pobytu. Możemy tam dojść pieszo albo zaraz wezwę taksówkę. – Rozejrzała się wokół. – Ta kafejka to kultowe miejsce na mapie Kopenhagi. Odbywają się tam ciekawe spotkania, zawsze jest fajna atmosfera, wnętrza niewyszukane, ale na pewno bez zbędnego blichtru – ciągnęła. – Co ciekawe, jest tam także palarnia kawy, no i znakomici bariści. Można zjeść croissanty, ale też inne ciasta z piekarni tuż obok – mówiła, jakby czytała reklamę. – Na goszczenie was dostałam specjalny fundusz – dodała z nutą przechwałki.
– Jesteś, według słów pani Jacobsen, najlepszą w mieście przewodniczką, ale słyszę, że także mistrzynią pijaru – odparła wesoło Eliza. – Pewnie tam pójdziemy, ale… czy nie moglibyśmy wypić pierwszej kawy w naszym ulubionym miejscu? – spytała. – Bardzo nam na tym zależy.
– Dobrze… możemy – zgodziła się po krótkim wahaniu ich przewodniczka. – Macie tutaj swoje ulubione miejsce?! Przecież byliście poprzednio bardzo krótko.
– A jednak zdążyliśmy znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. Na pewno i tobie się spodoba. Nie jest daleko.
– Trudno, ulegam, bo… jesteście gośćmi. – Rozłożyła dłonie z zabawną miną. – Prowadźcie w takim razie.
Po niecałych pięciu minutach Eliza wskazała witrynę małej kafejki przy ulicy Gothersgade. Charlotta najpierw stanęła jak wryta, źrenice jej się powiększyły, ale weszła za nimi do wnętrza. Max, górujący nad dziewczynami wzrostem, szybko zlustrował lokal, wypatrzył poznaną pięć lat temu kelnerkę i pomachał jej. Wskazał palcem na stojącą obok Elizę. Kelnerka najpierw zrobiła minę, jakby zobaczyła duchy, po czym ruszyła w ich stronę.
– Chwilę trwało, zanim skojarzyłam. Jak miło was ponownie widzieć – rzuciła na powitanie. – Mówiliście, że będziecie odwiedzać mnie codziennie, ale chyba coś musiało wam wypaść – dodała żartobliwie i uśmiechnęła się przekomicznie.
Serdecznie się przywitali.
– Pięć lat minęło jak jeden dzień – odparła Eliza. – Najpierw ślub, potem dwójka dzieci… ale wreszcie się udało.
Charlotta wysunęła się zza pleców Maxa. Obie Dunki patrzyły na siebie zaskoczone.
– To wy się znacie…?! – Charlotta wyrzuciła z siebie na raty, a jej spojrzenie zaczęło się przemieszczać po gościach i kelnerce.
– Oczywiście! – odparły prawie jednocześnie Eliza i Kristina, a Max pokiwał głową.
– Mówiąc precyzyjniej, pięć lat temu mieliśmy się bliżej poznać, ale nagle… zniknęli – wyjaśniła Kristina, rozkładając ramiona i robiąc miny. – Siadajcie… Może być tam? – Wskazała na czteroosobowy stolik w pobliżu okna. Trójka gości zgodnie ruszyła w tamtą stronę. – Od kiedy jesteście w Kopenhadze?
– Przyjechaliśmy pół godziny temu.
– Ale, jak widzę, byliście już w Rosenborg Slot – rzekła domyślnie, spojrzawszy na Charlottę, ale ta pokręciła głową.
– Przyszliśmy prosto z hotelu – wyjaśnił Max.
– Właśnie tam na nich czekałam – uzupełniła jego słowa Charlotta.
– Trochę to dziwne. – Kristina wzruszyła ramionami. – Czyli widzę, że wy też się dobrze znacie. – Omiotła spojrzeniem przybyłych. – To ciekawy przypadek, ale jeszcze ciekawsze jest chyba to, że… Charlotta i ja jesteśmy… siostrami! – uśmiechnęła się od ucha do ucha, pokazując dołeczki w policzkach.
– Siostrami?! – odezwali się prawie chórem Eliza i Max.
– Tak w przyrodzie czasami się zdarza. Ci sami rodzice… więc jesteśmy siostrami. – Kristina cudownie się uśmiechnęła, znowu demonstrując przyjezdnym dołeczki w policzkach. – Kilka godzin temu jadłyśmy z siostrą w domu śniadanie – dodała. – Siadajcie, wydam tylko dyspozycje załodze i zaraz do was dołączę. Ciekawość mnie zżera, co usłyszę dalej. Chcecie to samo, co zawsze…? – spytała na odchodnym.
– Oczywiście – potwierdzili.
– Trzy lata temu Kristina wzięła tę kafejkę w dzierżawę – rozpoczęła wyjaśniać rozbawiona zdarzeniem Charlotta – a w ubiegłym roku złożyłyśmy się, ciut dołożyli rodzice i wykupiłyśmy ją.
– Jesteście jej współwłaścicielkami?!
– Dokładnie tak. Nie lubimy się z siostrą rozstawać, co zawsze stanowiło dla nas pewien problem. Kiedy dostałam pracę w Rosenborg Slot, ona też zmieniła pracę, aby być bliżej mnie. Pewnie teraz pomyśleliście sobie, że jesteśmy dziwne.
– Byłem jedynakiem. – Max wzruszył ramionami, starając się skomentować jej słowa cicho, ale klienci przy sąsiednich stolikach i tak obejrzeli się w ich stronę.
– Ja z kolei długo byłam jedynaczką, natomiast od prawie trzynastu lat mam siostrę, za którą też bym wskoczyła w ogień. Ale z porównywaniem pomysłów na życie czy poglądów musimy jeszcze trochę poczekać – powiedziała Eliza.
Do stolika wróciła już bez fartuszka Kristina, a zaraz za nią pojawiła się kelnerka z filiżankami kawy i czterema porcjami danish pastry2.
– Jak widzicie, zapamiętałam, co wówczas zamawialiście, a co lubi siostra, wiem doskonale – odezwała się, gdy usiadła obok niej. – Przy powitaniu zażartowałam z czekaniem na was, ale czuję, że wasz pobyt zapowiada się ciekawie. Coś straciłam?
Charlotta powiedziała do niej po duńsku, ta o coś jeszcze dopytała, obie się uśmiechnęły.
– Siostra już przed wakacjami wspominała mi o waszej sprawie. Co prawda nie zdradziła wówczas waszych imion, bo to była, i wciąż jest, tajemnica państwowa – dodała ciszej, podnosząc palec. – W życiu bym nie pomyślała, że chodzi właśnie o was. – Pokręciła głową. – O kafejce dopowiemy więcej przy innej okazji. Na razie wy jesteście najważniejsi.
– Uzupełnię tylko, że kiedyś wpadałam do siostry prawie codziennie po danish pastry dla pani Jette i siebie – włączyła się Charlotta. – Czasami zostawałam chwilę dłużej i wypijałam z Kristiną filiżankę kawy – dodała. – Od ponad dwóch lat, gdy zostałam przewodniczką na Frederiksstaden, robię to rzadziej, ale w tym tygodniu możemy wpadać tutaj codziennie.
– Wiem od siostry, że będziecie w Kopenhadze przez tydzień. Coś się zmieniło? – spytała Kristina.
– Wszystko aktualne – odparła Eliza.
– W takim razie zdradźcie, jakie macie życzenia – zwróciła się do nich Charlotta.
– Rosenborg Slot, a w szczególności skarbiec – odparła bez chwili namysłu Eliza.
– Macie zgodę od profesora Rasmussena na jego dłuuugie zwiedzaaanie. – Charlotta przeciągnęła ostatnie słowa.
– Możemy zwiedzić cały skarbiec? – spytała z niedowierzaniem Eliza.
– A szukacie jeszcze jakichś klejnotów?! – zażartowała Charlotta.
– Gdybyśmy wiedzieli, że będzie szansa na obejrzenie wszystkiego, to byśmy poprosili doktora Zenona Koryckiego z Wawelu, żeby opowiedział nam szczegółowo o pozostałych zaginionych klejnotach naszej królowej Marii Kazimiery de La Grange d’Arquien czy też królowej Konstancji Habsburżanki, żony króla Zygmunta Trzeciego Wazy. – Z szacunkiem należnym obu monarchiniom wyrecytowała ściszonym głosem Eliza.
– Jesteś niesamowita – pochwaliła ją Charlotta. Kristina przytaknęła.
– Zawsze jej to mówię – zadudnił bez hamulców Max.
– Maksiu, jesteś kochany, ale na drugi raz wygłaszaj swoje pochwały trochę ciszej. Nie jesteśmy u siebie – wytknęła mu Eliza i podobnie jak siostry, skwitowała jego przeszywający głos rozbawieniem.
– Naprawdę się staram. – Uderzył się w piersi Max, a Eliza położyła palec na ustach.
– A wracając do tematu, Zenon z Wawelu jest naszym przyjacielem i wybitnym fachowcem – wyjaśniła. – Zresztą może dzisiaj o tym też nie mówmy – rozejrzała się po kafejce – natomiast wróćmy do naszego zwiedzania. Mogę?
– Mów, proszę, ale zacznij może od waszych życzeń – ponowiła swoją prośbę Charlotta.
– Punkt pierwszy i najważniejszy przekazałam, ale jest też pytanie, zanim wskażę punkt drugi.
– Czekam.
– Czy z pomnikiem Małej Syrenki Den Lille Havfrue – wyrecytowała – wszystko jest w porządku?
– W jak największym, ale… skąd to pytanie?
– Uspokoiłaś mnie, bo przed wyjazdem zerknęłam do Wikipedii i natknęłam się na całkiem sporą listę aktów wandalizmu, które ją dotknęły.
– Miejmy nadzieję, że lista jest już zamknięta i nic więcej jej się nie przydarzy. Czy podczas poprzedniej wizyty poszliście ją obejrzeć?
– Tak, ale dotarliśmy tuż przed zachodem słońca. Chcę ją tym razem zobaczyć w pełnym słońcu, a poza tym dostaliśmy zadanie od Jasia i Małgosi, by nakręcić długi film z nią w roli głównej. Mała Syrenka była kiedyś moją ulubioną postacią bajkową, co teraz dzieci przejęły po mnie.
– To również nasza ulubiona postać! – pochwaliły się Charlotta i Kristina. – Dla dzieci dostaniesz w prezencie specjalne albumy z Syrenką. Mam ich wiele w archiwum Rosenborgu.
– Z tego, co mówisz teraz, a wcześniej wspominała Kristina, wnoszę, że właśnie tam masz swoje lokum.
– Miałam się przenieść gdzie indziej, ale ponieważ królewskie przewodniczki podlegają pani Jacobsen, udało mi się nie zmieniać miejsca. Jest mi tam dobrze i nie chcę się stamtąd nigdy ruszać.
– Nigdy?! Przecież jesteś jeszcze bardzo młoda!
– Jestem, ale moim marzeniem było pracować tam… albo w Amalienborgu – dodała po chwili.
– A gdyby trafiła się możliwość wyboru, to który z zamków byś wybrała?
– Ze względu na skarbiec i trony z lwami oczywiście Rosenborg, a ze względu na wielką salę tronową i możliwość ujrzenia czasami z bliska królowej, rzecz jasna, Amalienborg.
– No więc, kochana, nie mów, że nie chcesz się nigdy ruszać z Rosenborgu, bo masz jeszcze całkiem konkretne marzenia.
– Też jej to powtarzam – wtrąciła Kristina.
– Ale w pobliżu Amalienborgu nie ma żadnej tak miłej kafejki jak nasza! – zachichotała Charlotta i rozejrzała się po lokalu.
– No to musieliście wy przyjechać, żebym wreszcie wycisnęła od niej prawdę. Jesteś, Charlotto, niesamowita, podobnie jak Eliza, choć w nieco inny sposób. – Kristina pokręciła głową.
– W tych swoich dziwnościach jestem, siostrzyczko, chyba najbardziej podobna do ciebie, ale to już bardzo dawno temu ustaliłyśmy – rzekła z uśmiechem Charlotta. – Czy możecie w takim razie wrócić do przekazania swoich oczekiwań?
– Chcielibyśmy zwiedzić Rosenborg Slot, a przede wszystkim skarbiec, szczegółowo muzeum pałacowe w Amalienborgu, bo poprzednio zwiedziliśmy je tylko pobieżnie, oczywiście na tej liście są odwiedziny Małej Syrenki, szklarni z kolorowymi motylami w ogrodzie botanicznym i powtórny wjazd na wieżę widokową Tårnet w Christiansborgu – wyliczyła Eliza.
– Tylko tyle?! Przecież na Frederiksstaden jest jeszcze wiele innych ciekawych miejsc!
– Traktujemy z Maksiem obecną wizytę jako podróż wspomnieniową, ale obiecuję, że będziemy wręcz chłonąć wszystkie twoje komentarze.
– A ja będę się starał nie przeszkadzać! – zadudnił z uśmiechem Max.
Po powitalnej kawie wyruszyli całą czwórką pod posąg Małej Syrenki. Pogoda dopisała, toteż filmy i zdjęcia cudownie się udały. W powrotnej drodze przyjęli zaproszenie sióstr na obiad w restauracji Skindbuksen tuż przy Kongens Nytorv. Lokal preferował duńską kuchnię, więc mieli okazję poznać ją, a poza tym miło spędzić prawie dwie godziny późnego popołudnia. Potem Eliza i Max pożegnali się z siostrami i spacerkiem wrócili do hotelu.
Następny dzień zarezerwowali na wizytę w zamku Rosenborg. Max jeszcze przed śniadaniem wyskoczył po bukiecik dla pani Jette Jacobsen, a już chwilę po dziewiątej serdecznie się z nią witali. Ucieszyła się z kwiatów, wstawiła je do wazonu i umieściła na swoim biurku.
– Będą mi umilać pracę – rzekła, spoglądając na kwiaty. – Na bieżąco otrzymuję relacje z waszej wizyty od Charlotty – zmieniła temat. – Powiedziała mi, że jesteście oszczędni w swoich oczekiwaniach – dodała po chwili. – Dlaczego?
– Kopenhaga jest jednym z naszych ulubionych miast, więc chcemy spacerować po niej niespiesznie. Jeść jej największe cuda małą łyżeczką – wyjaśniła Eliza.
– Pięknie to pani określiła. Wiem, że najpilniej wam do skarbca. – Wskazała palcem na podłogę. – Charlotto, zdążyłam wydać odpowiednie dyspozycje, toteż będziecie mogli wejść także do obu sal będących w skarbcu poza strefą powszechnego dostępu. Są w nich przechowywane osobiste klejnoty naszych władców, których nie prezentujemy na co dzień – dopowiedziała, widząc wyraźne zainteresowanie Elizy.
– Czy mogę w takim razie mieć prośbę? – padło ze strony gościa.
– Postaram się ją spełnić. – Pani Jacobsen się uśmiechnęła.
– Żeby nie musiała mi pani odmawiać, nie będę prosiła o żaden klejnot – zażartowała Eliza – a mówiąc poważnie, chodzi mi o to, by zacząć zwiedzanie skarbca właśnie od sal spoza strefy.
– Przewidywałam, że możecie wybrać ten właśnie sposób.
– A ja zawsze a priori zgadzam się z tego typu wyborami mojej żony – ubiegł Elizę Max, co skwitowała uśmiechem.
– Jesteście znakomici. Myślę, że zwiedzenie tych dwóch salek, bo one są niewielkie, zajmie wam góra półtorej godziny. Potem, Charlotto, proszę, przyjdźcie tutaj na mały poczęstunek. – Wskazała zamknięte drzwi do sąsiedniego pomieszczenia. – Nie przyjmuję żadnych wymówek. – To mówiąc, machnęła dłonią, by uciąć dyskusję.
– Boję się, że za bardzo utyjemy w Kopenhadze. – Eliza przewróciła oczami.
– Wybiegacie się po mieście, a Charlotta wam w tym pomoże. Po prostu chcę z wami choć kilkanaście minut pogadać na luzie, bo zawsze rozmawiamy na baczność – uśmiechnęła się pani Jacobsen. – Zatem życzę miłego zwiedzania.
Po kilku minutach znaleźli się obok wejścia do skarbca, przy którym czekało dwoje pracowników ochrony muzeum: kobieta w uniformie i mężczyzna w garniturze. Charlotta podeszła do nich i się przywitała. Chwilę rozmawiali ze sobą po duńsku, zerkając na Elizę i Maxa, aż wreszcie podeszli do gości.
– Dzień dobry państwu – odezwał się mężczyzna. – Na czas pobytu w pomieszczeniach specjalnych należy przekazać do depozytu swoje telefony i sprzęt fotograficzny – wyjaśnił, wskazując na stylową kratę zabezpieczającą przejście do dalszej części korytarza.
– Rozumiem, przepisy – odpowiedział z uśmiechem Max. – Jesteśmy gotowi.
Sięgnął do kieszeni po telefon, Eliza wyjęła swój z torebki.
Kobieta otworzyła niepozorne drzwi w pobliżu kraty, zapraszając Elizę i Maxa do małego wnętrza. Pod jego lewą ścianą stało biurko, nad nim wisiała na ścianie czarna zasłona, a w rogu pomieszczenia stał niewielki sejf. Kobieta wyjęła z niego metalową skrzynkę i poprosiła o włożenie do niej urządzeń. Wpisała je do służbowego dziennika, a gościom wręczyła blaszane żetony na każdą sztukę pozostawionego w depozycie sprzętu.
Kiedy wyszli na korytarz, mężczyzna już czekał na nich przy kracie. Zamek elektroniczny został otwarty przy użyciu czytnika kart magnetycznych i specjalnego kodu wpisanego na klawiaturze. Po chwili Eliza i Max znaleźli się w pierwszej z dwu sal poza ogólnodostępną strefą, które dodatkowo były chronione masywnymi pancernymi drzwiami zabezpieczonymi w podobny sposób jak krata. Rozglądali się po niewielkim wnętrzu bez okien. Wzdłuż ścian stały metalowe stojaki z półkami zabezpieczonymi szkłem pancernym. Małe reflektorki podświetlały klejnoty.
– To są pozostałe klejnoty królestwa duńskiego, które opuszczają swoje miejsca tylko na specjalne okazje – wyjaśniła uroczyście Charlotta.
– Gdybym wiedziała, że to będzie kosztowało tak wiele zachodu… – zaczęła się sumitować Eliza.
– Nie przejmuj się – przerwała jej Charlotta. – To są niezbędne procedury. Zostaliście wyjątkowo dopuszczeni do zwiedzenia tych sal, co uzgodnił z sekretariatem królowej osobiście profesor Rasmussen. Wiem, że kiedyś był tu także pracownik krakowskiego zamku o bardzo długim nazwisku, ale mnie przy tym nie było – wspomniała.
Spojrzenia Elizy i Maxa spotkały się na moment.
– Z której strony rozpoczniemy zwiedzanie? – spytała Eliza, strzelając oczami na przemian w obu kierunkach.
– Pozostawiam wam wybór. Klejnoty ułożone są według dynastii, a w tej sali, począwszy od króla Fryderyka Pierwszego aż do Chrystiana Siódmego. Klejnoty osobiste monarchów z wcześniejszych okresów królestwa, których zresztą jest niewiele, są wystawione we właściwym skarbcu – wyjaśniła.
– Ale tak czy owak nie myślałam, że jest ich tak dużo!
– Mieliśmy w historii więcej szczęścia niż Polska i Wawel – poczuła się w obowiązku napomknąć Charlotta. – Przed czerwcowym spotkaniem w Krakowie zorganizowano nam specjalne szkolenie, prawie seminarium, na temat losów wawelskiego skarbca, więc wszystkiego dowiedziałam się w szczegółach.
– O! To bardzo miłe.
– Odbyło się ono w odpowiedzi na wniosek pani Jacobsen do instytucji rządowej, z życzliwym wsparciem profesora Rasmussena. Wszyscy byliśmy pod ogromnym wrażeniem tragedii, która spotkała Wawel. To było barbarzyństwo. – Charlotta spojrzała smutno na Elizę. – No ale zaczynajmy. – Wskazała na pierwszą półkę. – Żoną króla Fryderyka Pierwszego została piętnastoletnia Anna Hohenzollern… – zaczęła z uśmiechem swoją opowieść.
Na dźwięk tego nazwiska Elizę ścisnęło w dołku. Będąc studentką, mieszkała przez pięć lat w willi Antoniego i Franciszki na Kamiennej Górze i miała wiele okazji do rozmów o tym rodzie. Szwaby, Brandenburczycy, Prusacy, ale tak czy owak, zawsze butni Niemcy! Boże! Mamy jednak totalnie inne doświadczenia historyczne – pomyślała. Opanowała się jednak.
Po blisko godzinie podziwiania sygnetów, pierścieni, zapinek, wisiorków, naszyjników, bransolet i innych precjozów przenieśli się do drugiej salki.
– Jak już pewnie wcześniej zauważyliście, z każdym kolejnym władcą klejnotów jest coraz więcej. Da się to jakoś uzasadnić, ale zostawmy wyjaśnienia na potem. W tej sali obejrzycie klejnoty królów i królowych od Fryderyka Szóstego i Karoliny Matyldy Hanowerskiej do czasów panowania Fryderyka Ósmego i Luizy z Hesji-Kassel. Klejnoty dwóch pozostałych królów Danii oraz ich żon są przechowywane w Amalienborgu razem z biżuterią królowej Małgorzaty, ale one nie są udostępnione. Aha! Chyba nie wspomniałam, że wszyscy nasi władcy pochodzą z Oldenburgów, choć z ich różnych rodowych linii.
Charlotta, tak jak poprzednio, opowiadała o prezentowanych na półkach klejnotach kolejnych władców Danii, a Eliza, starając się zachować pogodny wyraz twarzy, oglądała je w milczeniu, ciągle myśląc o niełatwej historii Polski. Tylko z rzadka zadawała pytania albo zdawkowo odpowiadała na pytania miłej przewodniczki. Przy klejnotach królowej Karoliny Amelii, drugiej żony króla Chrystiana VIII, poczuła ucisk w żołądku. To właśnie w jej zapince rozpoznała kiedyś broszę królowej Marysieńki.
– Coś sobie przypomniałaś? – zapytała Charlotta.
– Tak, wspomniałam jej zapinkę, wisiorek – przyznała się.
– Miałaś wówczas oko – pochwaliła ją Charlotta.
– Udało się, ale… dzisiaj zaczyna mi się już mienić w oczach – odparła. – Pewnie czas kończyć oglądanie.
– I tak podziwiam, bo widzę, że wszystko was ciekawi, ale nie ma pośpiechu – rzekła uspokajająco Charlotta.
– A jak twoje oczy, kochanie? – Eliza spojrzała na Maxa.
– Jeśli ty wytrzymujesz, to ja tym bardziej – odparł, unosząc brew.
Wszystko jej się podobało. Była pod wrażeniem piękna skarbów, ale przed chwilą uznała, że możliwości jej percepcji są już na wyczerpaniu. Jednak je przeceniła. Przy klejnotach ostatnich trzech królów i królowych wytrzymała tylko siłą woli. Nie chciała przerywać zwiedzania, by nie sprawić przykrości Charlotcie.
Wkrótce odebrali swój sprzęt, podziękowali pracownikom ochrony muzeum i powędrowali do pani Jacobsen, do której kilka minut wcześniej Charlotta wysłała esemes z informacją, że niedługo się u niej pojawią.
– I jak pierwsze wrażenia, kochani? – przywitała ich pani Jette, zapraszając do sąsiedniego pokoju, gdzie na stole czekało ciasto, a także kawa i owoce.
– Nie mam słów. Dopiero po powrocie do Polski będę mogła na spokojnie porównać to, co dzisiaj ujrzałam, zapamiętałam, ze zdjęciami w folderach otrzymanych kiedyś dzięki pani – odparła Eliza, zerkając na Charlottę.
– To pewnie teraz uda się pani wrócić do prowadzenia blogu o klejnotach w skarbcach różnych krajów. Dobrze myślę?
– Mam nadzieję, że znajdę na to więcej czasu, bo wówczas… – Eliza delikatnie machnęła dłonią nad stołem – …zaraz był ślub, potem podróż poślubna, rozpoczęłam pracę nad doktoratem, wkrótce pojawiły się dzieci… Wie pani, jak to jest – uśmiechnęła się przepraszająco.
– Jestem wciąż gotowa wspomagać panią, chociaż na pierwszej linii kontaktu i tak była i pozostanie Charlotta. – Spojrzała na swoją pracownicę z uśmiechem. – Inna sprawa, że poprzednio widziała pani tylko fotografie, a dopiero dzisiaj klejnoty w naturze.
– No właśnie. Chociaż na ogół mam niezłą pamięć – powiedziała Eliza. – Myślę jednak, że dzisiaj, by nie dostać oczopląsu, zrobimy sobie przerwę w zwiedzaniu skarbca. – Spojrzała na Charlottę.
– Ja się dostosuję – odparła, zajadając kulki winogron. – Możemy tutaj wrócić jutro, a dzisiaj zajmiemy się czymś innym.
– Dobrze byłoby dziś zwiedzić królewski ogród albo szklarnię z motylami – poddała pomysł Eliza.
– Macie rację – zgodziła się z nimi Jette Jacobsen. – W salach skarbca dostępnych dla zwiedzających jest również, jak już pewnie Charlotta wspomniała, wiele klejnotów naszych monarchów, ale także precjozów pochodzących z darowizn, upominków dla nich, trafiających do Danii z różnych kierunków i najróżniejszych okazji. To również są dobra korony duńskiej.
Po półgodzinie odpoczynku przy miłej rozmowie opuścili gościnne progi zamku Rosenborg. Wybrali otaczające go ogrody i park. Spacerowali po cudnych alejkach, oglądali pomniki zasłużonych Duńczyków, wpatrywali się w niespotykane kolory kwiatów, a Max niestrudzenie fotografował. Po drodze do leżącej w pobliżu Kongens Nytorv Restaurant l’Alsace wstąpili po Kristinę. Restauracja, którą na dzisiejszy obiad wybrała Charlotta, preferowała francuską kuchnię regionalną.
Po obiedzie przystali na jej propozycję, by wjechać na wieżę widokową Tårnet w Christiansborgu, do której mieli kilka minut drogi. Tam przewodniczka dała popis swojej wiedzy o zabytkach Kopenhagi, opowiadając przez prawie godzinę o tym, co widać, ale i czego nie widać. Max na przemian filmował i fotografował, zmieniając w aparacie kolejne pamięci.
– Macie jeszcze siły? – spytała Charlotta, kiedy wyszli na zewnątrz.
– W zasadzie… – zaczęła się krygować Eliza.
– Proponuję zajrzeć jeszcze do pobliskiego Muzeum Królewskich Stajen i Powozów. – Wskazała w jego kierunku. – Myślę, że to będzie piękne zwieńczenie dzisiejszego dnia. Jestem pewna, że nie pożałujecie.
I tak rzeczywiście było. Ujrzeli kilkanaście koni, choć Charlotta wspomniała, że stajnie mieściły ich kiedyś nawet dwieście siedemdziesiąt, a także mogli podziwiać powozy i karety używane także współcześnie podczas szczególnie ważnych uroczystości.
– A teraz zapraszam do naszej kafejki na kawę i ciasto – powiedziała po wyjściu na ulicę Kristina, zachwycając dołeczkami w policzkach.
Po dziesięciu minutach siedzieli w kafejce sióstr.
– Największą zaletą Frederiksstaden jest to, że wszystkie miejsca, w których dzisiaj byliśmy, można obejść pieszo – zauważyła Eliza.
– Tak, to prawda. I jak wrażenia, kondycja? – spytała Charlotta.
– Cieszę się, że przekonałaś nas do Christiansborgu. Lubimy spacerować i słuchać twoich opowieści – pochwaliła ją Eliza.
– Zdradzę wam – włączyła się Kristina – że ona bez przerwy coś czyta, przegląda, a potem się mądruje: czy wiesz, Kristino, że w takim a takim roku, książę ten a ten polecił zbudować to czy tamto? – przedrzeźniła siostrę.
– To prawda, na tym punkcie mam małego bzika, ale z nim mi dobrze – przyznała Charlotta.
Kolejnego dnia, zamiast dokończyć zwiedzanie skarbca w Rosenborg Slot, udali się jednak do zamku Amalienborg. Charlotta zajmująco opowiedziała historię powstawania kompleksu, przytoczyła kolejnych władców mieszkających w poszczególnych pałacach, kiedy trafiały w królewskie władanie. Potem skierowali się do pałacu Levetzaua, aktualnej rezydencji następcy tronu, księcia Fryderyka. Na jego parterze mieści się Muzeum Pałacowe, w którym obejrzeli komnatę Fabergé ze wspaniałymi zbiorami złotniczymi wykonanymi w carskiej Rosji, prywatne pomieszczenia wykorzystywane dawniej przez rodzinę królewską, wspaniałą salę balową, zwaną Salą Gala, z kasetonowym sufitem, sale recepcyjne, a także salę tronową i bibliotekę gotycką.
– Na piętrze pałacu mieszkają następca tronu, książę Fryderyk z małżonką – powiedziała Charlotta na zakończenie zwiedzania.
– A czy dasz wiarę, że moja babcia kilka lat temu siedziała w bocznej loży opery w Poznaniu, a tuż za ścianką, w loży głównej, siedział książę Fryderyk z narzeczoną Marią Donaldson? – Eliza rzuciła spojrzenie na piętro pałacu.
– No co ty?! W którym to było roku?
– Chyba jesienią dwa tysiące trzeciego, na przedstawieniu Aidy.
Charlotta potarła czoło.
– Mogło tak być, ale to dokładnie sprawdzę.
– Po powrocie z Danii w dwa tysiące siódmym roku okazało się, że Max źle mi podał liczbę dzieci tej pary. Powiedział, że mają jedno, a faktycznie wtedy mieli dwójkę. Wiem, że teraz jest już czwórka. W czasie jazdy do Kopenhagi sprawdziłam, że w ubiegłym roku przyszły na świat bliźnięta.
– Nawet to wiesz?!
– Eliza wie i pamięta wszystko, więc, Charlotto, uważaj na słowa – zaśmiał się tubalnie Max. Wszyscy zwiedzający muzeum spojrzeli natychmiast w ich stronę.
– A co z tą operą? – przypomniała Kristina.
– Babcia pracowała w niej całe życie… Aha, chodzi ci o jej spotkanie z Marią Donaldson! – Eliza po minie obu sióstr zorientowała się, że to je najbardziej interesuje. – Narzeczona księcia poprosiła babcię o rozmowę podczas przerwy.
– A jaki był powód?
– Babcia wyszykowała się wtedy na spektakl jak prawdziwa królowa, tak nam powiedział jej obecny mąż. Zresztą tamtego wieczoru jej się oświadczył! Ale nie w operze, a w domu! – zachichotała. – Wracam do opery… Jej piękny strój musiała dostrzec narzeczona księcia, a że dopiero miała wejść do rodziny królewskiej, pewnie dlatego pozwoliła sobie na złamanie etykiety. Chwilę porozmawiały o babci ubiorze, uczesaniu i sprawach mody.
– Muszę opowiedzieć o tym pani Jacobsen.
Kolejnego dnia dokończyli zwiedzać skarbiec w zamku Rosenborg. Rozpoczęli od obejrzenia Danish Crown Regalii, symboli duńskiej monarchii. Charlotcie nie zamykały się usta, a Eliza z Maxem słuchali z zainteresowaniem. Przy pozostałych królewskich klejnotach Eliza powoli zaczęła dostawać oczopląsu, jak pierwszego dnia. Kiedy dotarli do gablot, w których były prezentowane drogocenne upominki z innych królestw dla duńskich monarchów, zapatrzyła się na złotą bransoletę zawierającą kilkanaście kolorowych kamieni. Był przy niej opis, że otrzymała ją królowa Karolina Amelia jako dar na sfinansowanie budowy ośrodków opieki społecznej dla dzieci z ubogich rodzin. Eliza nie mogła sobie przypomnieć, żeby zdjęcie tej bransolety widziała w którymś z folderów otrzymanych pięć lat temu od Charlotty.
– Przy innych klejnotach czy upominkach otrzymanych na ten cel jest wpisany darczyńca, a tutaj nie – rzuciła jakby do siebie. – Czy wiesz dlaczego? – zwróciła się do Charlotty.
– Albo ktoś nie dokończył opisu, albo darczyńca był anonimowy – zbagatelizowała uwagę Charlotta. – Tak się też pewnie zdarzało. W każdym razie w księgach ewidencyjnych skarbca albo w księgach rachunkowych królestwa, gdzie są wpisywane koszty zakupów, wydatków, a także wartości otrzymanych darów, na pewno jest taka informacja – zapewniła.
Eliza zapisała sobie w pamięci bransoletę składającą się z ośmiu czerwonych i ośmiu zielonych owalnych kamieni umieszczonych na bogato plecionym złotym łańcuszku. Ponadto klejnot miał charakterystyczne zapięcie, które stanowił niewielki mechanizm umieszczony w dwóch płasko obrobionych czerwonych kamieniach, pokrytych zdobieniem w postaci złotych orłów.
– Widzę, że ci się spodobała. – Charlotta spojrzała na nią.
– Tak, bo jest tu odważne połączenie czerwieni z zielenią, a na dodatek złoto. Mam w swoim pudełku od Maksia – szepnęła – coś bardziej delikatnego – podkreśliła mrugnięciem – i na srebrnym łańcuszku. Bardzo mi się podoba.
– Może kiedyś będzie królem, więc wówczas… kto wie? – zachichotała Charlotta.
– Jest moim czarnym rycerzem ze srebrem we włosach – dodała szeptem Eliza.
– Coś czuję, że mnie obgadujecie – zorientował się Max.
– Nie do końca – wyjaśniła Charlotta. – Elizie najbardziej spodobała się w skarbcu ta bransoleta. – Wskazała palcem.
– Malutka! – Max dopiero teraz wpatrzył się w nią dokładnie. – To nic takiego! – rzucił po chwili. – Zrobię ci ładniejszą z jarzębiny! – zadudnił, nie zważając na innych zwiedzających.
– Cicho! – Eliza położyła palec na ustach.
Tym razem Charlotta nie dała rady powstrzymać śmiechu. Wkrótce na dobre opuścili Rosenborg Slot.
Kiedy wieczorem znaleźli się wreszcie sami w pokoju hotelowym i zasiedli w saloniku w fotelach, Eliza spojrzała uważnie na Maxa.
– Pamiętasz o bransoletce z jarzębiny? – rzuciła, pytająco unosząc brew.
– Przecież już sprezentowałem ci podobną!
– Maksiu, tamta od ciebie i tak jest najpiękniejsza, ale zapamiętałeś tę złotą, która otrzymała w darze królowa Karolina Amelia? – Wwierciła się w niego spojrzeniem.
– Podejrzewasz, że to bransoletka Konstancji?! – odgadł.
– Nie wykluczam. Mam ją tutaj. – Dotknęła palcem skroni. – W domu przejrzymy dokładnie zdjęcia w folderach, ale nie przypominam sobie, żebym taką w nich widziała. – Pokręciła głową.
– Zaraz coś sprawdzimy. – Max podniósł palec, a po chwili włączył laptop.
Po kilku minutach nachylili się nad ekranem, przeszukując bazę danych, którą pięć lat temu otrzymali od Zenka.
– Bransoletka z płasko plecionego złotego łańcuszka, z kilkunastoma kamieniami i zapięciem z orłami – przeczytał na głos, kiedy odnalazł odpowiedni wiersz. – Były tam orły? – spytał.
– Tak, osadzone na czerwonych płaskich kamieniach, chyba rubinach – powiedziała z lekka oszołomiona Eliza.
– Kilkanaście kamieni… a ile było w tej ze skarbca? Nie zdążyłem policzyć.
– Osiem czerwonych i osiem zielonych – odparła cicho Eliza.
– Zaraz napiszę do Zenka, żeby spróbował sprawdzić, czy ma dokładniejszy opis bransolety Konstancji. Może nie zamieścił go celowo albo po prostu nie miał?
Następnego dnia przyszła odpowiedź od Zenka: Czerwone zapięcia z orłami, osiem czerwonych i osiem zielonych owali na złotym płaskim łańcuszku.
– To chyba ten. Ale jak on trafił do Danii? – spytała szeptem Eliza.
– Czyżby królowa Marysieńka i to wywiozła z Polski? – zdziwił się Max.
– Została królową dopiero ponad pięćdziesiąt lat po śmierci Konstancji, ale kto wie. Nie, to chyba musiało wyglądać inaczej. Wiesz co, zaproś Zenka do Parchowa po naszym powrocie, a dzisiaj dajmy już temu spokój – postanowiła Eliza.
– No dobrze. To co nam jeszcze zostało do zwiedzania?
– Dzisiaj, Maksiu, pozwiedzam sobie ciebie – wyszeptała Eliza. – Odbiorę nagrodę znaleźnego – uśmiechnęła się.
Max na początek obdarzył ją gorącym pocałunkiem.
Pozostałe trzy dni w Kopenhadze minęły błyskawicznie. Jeden z nich spędzili w ogrodzie botanicznym, a w szklarni z kolorowymi motylami ponad godzinę. Obie siostry towarzyszyły im przez cały dzień, pod wieczór zaś zaprosiły do Café Prolog. Tam Max i Eliza poznali się z ich chłopakami, którzy zrobili sobie przerwę i towarzyszyli im przy stoliku. Okazali się sympatycznymi młodymi ludźmi, niewidzącymi świata poza siostrami.
Do końca pobytu w Kopenhadze Elizie co i rusz stawała przed oczami bransoleta, którą zobaczyła w skarbcu, bliźniaczo podobna do opisu bransolety należącej do królowej Konstancji Habsburżanki, drugiej żony Zygmunta III Wazy. Opłaciło się tutaj przyjechać – pomyślała. Tylko co z tym fantem począć?
*
Kilka dni po ich powrocie do Parchowa Zenek przyjechał odwiedzić babcię. Dopiero na miejscu zorientował się, że na jego wizycie bardziej niż babci zależało Elizie i Maxowi. Kiedy opowiedzieli mu o szczegółach zwiedzania skarbca w zamku Rosenborg, zdębiał.
– Dopuścili was aż do takich tajności?!
– Tak wyszło. Fajnie to mają zorganizowane – oceniła Eliza.
– Wyjątkowo profesjonalnie – dorzucił Max.
– O tych szczegółach, Maksie, potem, bo to mnie bardzo ciekawi – poprosił Zenek, a Max skinął głową.
– A właśnie, Maksiu, bo nie pytałam wtedy… tam. – Palec Elizy wybrał kierunek północno-zachodni. – Wytłumacz mi, czy skarbca w Rosenborgu strzeże tylko ta jedna babka?!
– Czekałem na to pytanie – uśmiechnął się Max. – Naprzeciwko drzwi do jej dyżurki z weneckim pancernym lustrem, ukrytym za czarną kotarą…
– To było to?!
– Uhm… Więc naprzeciwko drzwi do dyżurki były drugie drzwi. Słyszałem stamtąd przyciszone męskie głosy. Kilka zresztą. Widziałem też mundurowych wchodzących do małego budynku na wprost głównego wejścia do zamku. Tam mają niezłe siły. Jestem pewien.
– Aha. To sobie o tym potem porozmawiacie. – Eliza popatrzyła na Maxa i Zenka. – Chcę wrócić do skarbca i bransoletki. Po powrocie do domu nie znalazłam jej na żadnym ze zdjęć. Czułam, że tak będzie.
– Tak mówiła mi już w Kopenhadze – potwierdził Max.
– A pamiętasz, w jak kiepskim stanie byłam po zwiedzaniu obu salek? – Spojrzała jeszcze na Maxa.
– No właśnie. Myślałem, że tam będzie cię nosić, że będziesz gadać jak nakręcona, a ty szybko oklapłaś.
– Irytowałam się, nie mogąc wypatrzyć żadnego z listy poszukiwanych polskich klejnotów. Wbiłam sobie do głowy, że tam może coś być. Mój mózg pracował na wysokich obrotach. – Wskazała na głowę. – Wreszcie mnie to zmęczyło i wkurzyło, że żadnego nie widzę.
– Nie mogłaś mi wówczas coś powiedzieć?!
– Przy Charlotcie i ochroniarzach albo pani Jacobsen? A potem na spacerach z siostrami?
– No tak.
– Nie powiedziałam ci też na zakończenie pierwszego dnia… ale już wiesz dlaczego… – Przymknęła oczy. – W każdym razie, Zenku, bransoletka wygląda mniej więcej tak. – Podsunęła mu kartkę z kolorową grafiką.
– O, masz zdolności… jak królowa Marysieńka! – Zenek z wrażenia położył dłoń na piersiach i wpatrzył się uważnie w rysunek. – Czyli łańcuszek bransoletki to bardziej pleciona szeroka złota taśma. – Spojrzał pytająco na Elizę, która potwierdziła. – Kamienie i zapięcie wyobrażałem sobie podobnie. Koledzy myszkują jeszcze w archiwach tam, gdzie Konstancja bywała na terenie królestwa, mając nadzieję na znalezienie jakichś starych zapisów, ale czy cokolwiek znajdą?
– Ale konkretnie gdzie?!
– Przecież wiadomo, że była starościną brodnicką, starościną golubską, a także leżajską – wymienił Zenek. – W dobrach żywieckich, które kupiła dla synów, zakładała kościoły. Była bardzo pobożna, więc kto wie, czy kiedyś któremuś nie ofiarowała tej bransolety? Albo czy nie spieniężyła jej na ich potrzeby. Więc jednak z królową Marysieńką tej bransolety bym nie wiązał – rzekł, kręcąc głową.
– Jak dobrze, że już nie muszę sama o tym myśleć. – Eliza odetchnęła głęboko.
– Ty i tak zrobiłaś najwięcej. Takie oko! Maksie, ty to masz szczęście, chłopie. – Zenek komicznie pokręcił głową.