Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 531
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Krzysztof Konopka
Hedvigis
Tom III
W 650 rocznicę narodzin św. Jadwigi Andegaweńskiej i 640 rocznicę jej koronacji na króla Polski.
Sidus Polonorum. Tak wyryto w kamieniu, by po wsze czasy pamiętano o tej, której imię znaczy „walka”. O dziewczynie, której fiat zmieniło bieg historii, a okupione było heroicznym poświęceniem. Wpatrzonej w Czarny Krzyż, przed którym włożono jej na skronie koronę i obwołano Królem. Łagodny podmuch wiatru, niosący zapach fiołków, przywiódł ją zza wód Dunaju nad Wisłę. Jej życie jak dwa splecione symbole M[1]. Przyszło jej stanąć do walki ze smokiem i wyszła z tej walki zwycięska. Strzały, które miały w nią ugodzić, odbiły się od tarczy trzymanej niewidzialną ręką. Wiedziała, że czas próby nie minął. Całe jej życie nią było, a ona ma zeń uczynić świadectwo dla potomnych. Wiele przed nią, jednak ona nie zwątpi i nie zrezygnuje. Będzie walczyć do końca… Ona wszak jest Sidus Polonorum. Dei gratia Rex Poloniae[2].
Przeznaczenie
W drodze do Krakowa, lato 1389
Orszak Jadwigi, króla Polski[3] rozbił się obozem pod rozłożystymi dębami, których kojący cień przyniósł odpoczynek od upalnego słońca, rozlewającego się hojnie po łąkach i polach. Delikatny powiew upragnionego wiatru zaszeleścił ciemnozielonym listowiem u korony potężnego drzewa, którego pień był tak obszerny, że do objęcia go potrzeba by trzech osób, trzymających się za ręce. Damy dworu łapczywie piły wodę, która zdawała się teraz ożywczym napojem. Paziowie, poubierani w błękitne i czerwone kaftany[4], posiadali wkoło, wpatrując się w Jadwigę. Ich pani, piętnastoletnia dziewczyna o długich, jasnych włosach, spływających kaskadą na ramiona, siedziała spokojnie na skrzyni dosuniętej do drzewa, opierając się o nie plecami. Nie zwracała uwagi na ciekawskie spojrzenia, widocznie pochłonięta lekturą. Trzymała w smukłych dłoniach sporych rozmiarów książkę w porządnej, skórkowej oprawie, o złoconych brzegach stronic, a jej duże, czysto błękitne jak samo niebo oczy śledziły starannie zapisane stronice. Jadwiga od zawsze dużo czytała, a dowiedziawszy się, że półki wawelskie świecą pustkami, systematycznie zapełniała je księgami. Pamiętała, że gdy przyjechała do Krakowa po raz pierwszy, mając zaledwie dziesięć wiosen, i dowiedziała się, że na zamku nie ma biblioteki, była bardzo zdziwiona. Miała jednak wtedy większe frasunki. Bronili jej zobaczyć się z matką, mimo że przecież przyobiecali to uroczyście. Korona[5], którą włożyli jej na głowę, zdała się wtedy wielkim ciężarem. Mimo to nosiła ją dzielnie już od niemal pięciu lat, w ciągu których cały jej świat uległ wielkim zmianom. Bo oto źli ludzie odseparowali ją od kochającej matki, która tęskno wyglądała jej powrotu, a inni uczynili spotkanie niemożliwym, pozbawiając matkę życia w nieopisanie okrutny sposób, zmuszając do tego siostrę, by na to patrzyła. Tego nie da się opisać słowami! Jadwiga przeżywała wszystkie wydarzenia niezwykle intensywnie. Nie było dnia ani nocy, by nie wyobrażała sobie twarzy bliskich osób. Na świecie miała już tylko Marię. Matka dołączyła do ojca, Katarzynki, dziadków i wszystkich tych, których Bóg już zawołał do siebie. Czuła się samotna, jednak potrafiła znaleźć pocieszenie w rozmowie z Jezusem z Czarnego Krucyfiksu. On ją rozumiał. Rozumiała ją Jego Matka, patrząca czule z Ikony z jasnogórskiego klasztoru.
Śmierć najbliższych poraniła serce młodej władczyni z rodu Anjou[6]. Swoje uczyniły i okrutne strzały pomówień i kłamstw, oszczerstw, które wypełzły z krzyżackich i habsburskich ust, by ugodzić w nią na oczach całej Europy. Prawda się obroniła, ale czy te rany mogły zniknąć?
Galia zdała się lekko zamyślona. Spojrzała na przyjaciółki, po czym na królową, i zasmuciła się. Przybyłe w orszaku Jadwigi z Węgier dwórki Anna i Erzsébet zdołały ułożyć sobie życie. Obie wyszły już za mąż. Anna za niemieckiego kupca Hanula z Rygi, oddanego człowieka Jagiełły, a Erzsébet została żoną wojewody krakowskiego Spytka Melsztyńskiego. Co prawda małżeństwo Anny nie było szczególnie szczęśliwe, ale jednak zgodne. Galia wiele by dała, by zamienić się miejscami, pamiętając dobrze, że ojciec miał całą gromadkę córek i liczył na szybkie wydanie ich za mąż. Zazdrościła Annie i Erzsébet, jednak zganiła się w myślach za takie myślenie. Starczyło popatrzeć na Jadwigę, by takie zmartwienia zdały się zupełnie niewielkie. Ileż ona przeszła… A mimo to była taka dzielna. Potrafiła być radosna i nieść pomoc innym. To było dla Galii zadziwiające. Przełknęła ślinę i zamrugała oczyma, by je osuszyć; czuła bowiem łezkę kręcącą się w prawym oku.
Poprawiła swoje orzechowe włosy, które swobodnie opadały jej na plecy, i powiedziała na głos:
– Powiadają, że w książkach wielki skarb.
– Prawdę zatem mówią – rzekła spokojnie Jadwiga, nie odrywając oczu od książki.
– I to niemały! – odezwała się Czochna, mając nadzieję na ożywienie rozmowy. – Jedna taka księga warta tyle co wieś, a może i kilka. Takich skarbów strzec należy.
– O inny skarb idzie – zauważyła Galia, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciółki. – O wiedzę, moja droga.
Policzki Czochny zaczerwieniły się ze wstydu.
– I słusznie, słusznie – zaśmiała się Galia. – Tyle przynajmniej, że znasz swą głupotę.
Jadwiga nie omieszkała posłać dwórce ganiącego spojrzenia, na co Galia znów się zawstydziła.
Andegawenka ostrożnie zamknęła książkę, po czym zaczęła oglądać ją z każdej strony, wywołując zdumienie panien dworskich. Nie śmiały jednak zapytać, co tak przykuło jej uwagę.
– Potrzeba nam więcej ksiąg, dostęp do nich powinni uzyskać prości ludzie. Jak inaczej przekazać im dorobek wielkich umysłów minionych epok?
Anna zawahała się chwilę nad odpowiedzią, wreszcie rzekła:
– To nie takie łatwe, pani. Nawet gdyby ksiąg było wiele, cóż z tego, jeśli nie będzie ich miał kto czytać? Prosty lud niepiśmienny w większej części…
– Trudne zadanie, lecz czy nie to winien czynić król? Poszerzać horyzonty, otwierać poddanym oczy i zachęcać do pogłębiania wiedzy?
– Mało który władca tym ideom by przyklasnął, Jadwigo. – Dwórka spuściła nieśmiało głowę.
– Mój ojciec rozmiłowany był w naukach i to przekazał swoim córkom, za co zawsze będę mu wdzięczna. Prawdą jest, że w jednej chwili czytać i pisać nie nauczymy wszystkich, ale małymi krokami…
– Wybacz, najjaśniejsza pani – wtrąciła Czochna. – Piękne to wszystko, ale jak mi stryj opowiadał, gdy jeszcze dzieckiem byłam, i dziad twój cioteczny, król Kazimierz, był niepiśmienny. Mury wznosił, kopalnie ulepszał, zamki budował… To w ludziach podziw wzbudzało, nie litera, poezje i nauki.
– Mój ojciec, król Ludwik, po wielokroć wkładał zbroję i na wyprawy ruszał. Nieustraszonym był wojownikiem i doskonałym strategiem, a i zamki wznosił, i ziemie scalał, a ludzi jednoczył. A mimo że siłę i szacunek miał w oczach poddanych, strach wrogów i zazdrość rywali, to mu nie broniło być mecenasem sztuki. Pamiętam jak dziś artystów wszystkich dziedzin, którzy zjeżdżali do naszej Budy; wybitnych malarzy, co pięknymi malowidłami przyozdabiali ściany, i rzeźbiarzy, i mistrzów sztuk w złocie i drogich kamieniach. Poetów i filozofów, i uczonych z odległych stron świata. I był nasz zamek ośrodkiem kultury, tak w nim było gwarno, a i tak dworsko, dostojnie. Bo nie tylko, by najeść się i napić, i mieć dach nad głową są potrzebami człowieka, ale i umysł rozwijać, wciąż się na nowe otwierać, i wielbić Boga w pięknie stworzonego świata, a i wdzięcznym być za rozum i myśli swe ku dobremu kierować.
Wpatrywały się w nią wszystkie damy dworu, dawno już oniemiawszy z podziwu. I głowiły się wielce, skąd w niej tyle słów, wyrażeń i piękna w tym, co mówiła. A tak się zdawała rozpromieniona, tak wdzięczna, gdy o czymś prawiła w emocjach, a co jej na sercu leżało. Tak pochłonięta i zaangażowana.
Onieśmielił ten widok i kniazia Skirgiełłę, który skrywszy się za drzewem, nie śmiał przerywać jej mowy. Ona jednak spostrzegła go i zdziwiła się, co też mógł robić. Zawstydzony swą dziecinnością mężczyzna wyłonił się wnet zza dębu i przeczesał ręką brodę. I przypomniało to nastoletniej Jadwidze historie, które niegdyś słyszała o rodzie Olgierdowiczów i ich upodobnieniu do pradawnych niedźwiedzi, których to lękała się wówczas wielce. I choć dawno już wyzbyła się tego strachu, poznając kolejno braci Jagiełły, teraz jej przyszło do głowy, że w istocie mógł mieć coś Skirgiełło z niedźwiedzia. Podzieliła się tą myślą z dwórkami, a ich chichotanie wprawiło rosłego kniazia w dziwnego rodzaju niepewność.
– Dużo słyszałeś, książę? – spytała z uśmiechem, patrząc, jak wysoki mężczyzna potykał się o własne nogi, zmierzając w ich stronę.
– Chcesz, pani, uczyć lud czytać i pisać – odparł niepewnie. – Skoro tak, zacznij od mego młodszego brata, bo on, mimo że jest królem, to wciąż niepiśmiennym.
Jadwiga uśmiechnęła się delikatnie. Kniaź pomyślał, że jego młodszy brat zwrócił się do niej po pomoc w opanowaniu sztuki czytania, i ta myśl wywołała szeroki uśmiech na jego zarośniętej twarzy.
– Wybacz, książę, jeśli ci się wydało naiwnym, o czym mówiłam. – Spokojny głos Jadwigi wyrwał go z rozmyślań nad edukacją brata. – Wiem, że są to odległe rzeczy, a nie będzie myślał o książce człek bez kromki chleba, schronienia przed mrozem czy nękany okrucieństwem wojny.
– Wprost przeciwnie – rzekł już pewnie Skirgiełło. – Pełen podziwu jestem dla twego zapału. Potrzeba nauki i sztuki, by rozwijać królestwo, tym samym zapewniając mu lepszą przyszłość. I rację masz, że to wszystko odległe, alem na własne oczy widział, jak na piechotę spieszyłaś biednym, jak przygarniałaś dzieci, odwiedzałaś szpitale. Ty jesteś blisko ludu i nikt by nie śmiał cię posądzić, że w imię wyższych ludzkich idei poświęciłabyś kogokolwiek. Bo ty wiesz, co w danym czasie jest dobre, i ja to bardzo szanuję.
– Oby i brat twój zechciał pomówić ze mną o tym, książę – rzekła z delikatną melancholią w głosie. – Dziękuję za twoje słowa, bardzo były krzepiące.
– Zawsze do usług, cna pani. – Mężczyzna skłonił się dwornie, przerysowując swe ruchy, by choć odrobinę ją rozśmieszyć. – Ja błaznem nie jestem, ale żywię nadzieję, że mi się powiodło, bo królowa raczyła obdarzyć mnie znów uśmiechem.
Choć w istocie humor jej poprawił, nie mogła nie spytać o prowadzone przezeń pertraktacje z Krzyżakami. Po rycerzach w białych płaszczach z wyszytymi na nich czarnymi krzyżami, nazywających siebie samych zakonnikami, a przelewających niewinną krew, spodziewać można się było wszystkiego.
Skirgiełło westchnął ciężko i odgarnął dużą dłonią ciemne włosy, które opadły mu na czoło. Urządzone początkiem czerwca negocjacje z zakonem w Nidzicy dalekie były od pomyślnych.
– Aż tak widać po mnie, że klęska? – spytał, oparłszy się o drzewo. – Wybacz mi, Jadwigo… Zły na siebie jestem jak nie wiem, bośmy dali się wystrychnąć na dudka przez tych bałamutników.
Dziewczyna spojrzała na niego z przestrachem w oczach. Rozemocjonowany kniaź relacjonował:
– Zajechaliśmy do umówionego miejsca z Wiguntem i Siemowitem, i kilkoma polskimi panami, nie przeczuwając podstępu. Nie, nie lękaj się, nie chcieli nas tam poturbować czy gorzej: życia pozbawić. Na pośmiewisko nas jeno wystawili, nas i całe przymierze.
Dreszcz przeszedł po ciele Jadwigi.
– Co się zatem wydarzyło? – spytała z przejęciem, a jej duże, błękitne oczy wpatrywały się w Jagiełłowego brata uważnie, czytając z jego twarzy i gestów.
Skirgiełło wiedział dobrze, że przed Jadwigą prawdy nie da się zataić. Często sam powtarzał braciom, że ona nawet od niemowy dowiedziałaby się prawdy, choćby tej ukrytej na dnie serca, obwarowanej murem pokrętnych wymówek i nic nieznaczącej ornamentyki. Wziął więc głęboki oddech, a gdy powietrze wypuścił nosem, odchrząknął i jął wyjaśniać, co zaszło podczas owych felernych rokowań nidzickich.
– Chcieli, by im przyrzec, że chrzest Litwy z serca płynął, i takoż uczyniliśmy. Z puszczeniem jeńców po obu stronach większych swarów nie było, choć i tak wiary im nie dawałem od początku tych rozmów. Oni są, pani, skrajnie obłudni, a z taką prawić potrafią pewnością, że nie sposób nie wpaść w potrzask. Dzielnie wszystkom znosił, pytaj Wigunta, jeśli chcesz, on zaświadczy, ale czara goryczy przelała się, gdy zażądali książęcych ziem.
– Z jakiej przyczyny?
– Otóż zapewniali, że posiadają stosowne dokumenty, na przestrzeni lat wydane, które mocą papieską i cesarską własność im przekazują. Tom nie wytrzymał… i się z tych rozmów ulotniliśmy, prędzej, niż wicher wieje.
– Chcą wojny z Wielkim Księstwem…
– Ona już trwa od lat! Trwa i trwać jeszcze wieki będzie, bo co rusz wynajdą jakąś wymówkę. Będą się mienić obrońcami wiary i zasłaniając się białym płaszczem z wyszytym nań czarnym krzyżem, łupić i grabić, jak to od dawna było.
– Nie trać nadziei na pokój, Iwanie. – Jadwiga zwróciła się doń jego chrzestnym imieniem. – Potęga Zakonu nie jest wieczna. A póki będzie zgoda między tobą a braćmi i kuzynem, zyskujemy nad nim przewagę. Krzyżacy upatrują w naszym przymierzu słabości, a co jest większą słabością niż wewnętrzny podział?
Surową twarz kniazia Skirgiełły rozjaśnił niewinny uśmiech.
– Ja nigdy nie wiem, skąd u ciebie tyle rozumu, Jadwisiu, i tyle słów, że to wszystko tak zacnie potrafisz wypowiedzieć.
Dziewczyna z pewną nieśmiałością lekko spuściła głowę, na co on dodał:
– Nie czyń tak, proszę. W tobie jest siła i ty musisz ją światu pokazać! Nie schylaj głowy przed śmiertelnikami.
Jadwiga zmieszała się na te słowa.
– Mówię ci to ja, jakem wnuk Giedymina – podjął z powagą Skirgiełło, nienawykły do Iwana. – Mnie dotąd mają Krzyżacy za nieokrzesanego poganina, choć ochrzczony jestem i Boga wyznaję tego samego. Mogą pluć na mnie i warczeć jak wściekłe psy, ale głowy przed nimi nie pochylę. Z dumą ją noszę. Gorszy od nich nie jestem. Po cóż więc ty, wielka królowa ze sławnego rodu, miałabyś przed kimkolwiek czuć się zawstydzoną?
Nic nie odrzekła.
– Ja wiem, ile w tobie skromności, droga siostro – powiedział z pewnym wzruszeniem. – Nie, nie musisz odpowiadać. Wiem, że przez nią nie wiesz, co z podobnymi słowy uczynić, ale com rzekł, rzec musiałem. A teraz wolno ci zmienić temat na łatwiejszy.
Gdy mówił te ostatnie słowa, z radością obserwował rozbawienie na twarzy Jadwigi.
– Radam, że doszło do waszej zgody z kuzynem Witoldem – rzekła Andegawenka. Miał rację, nie lubiła mówić o sobie. – Twój brat zaiste się spisał w Lublinie. Piękna sprawa: wyciągnąć rękę na pojednanie, wybaczyć i prosić o wybaczenie. Od razu jaśniej w sercu.
– Poetycko mówisz, pani. Ja twoje słowa chłonę jak żyzna ziemia – odparł Skirgiełło, chcąc odpowiedzieć równie pięknie, choć ze swej odpowiedzi nie był szczególnie zadowolony. – Poza tym chcę, żebyś wiedziała, że tam, w Lublinie, nic by z tej zgody nie było, gdyby nie twoja obecność. Nie przez wzgląd na jakże zacne, choć… przydługawe przemówienie mego brata zdołałem uścisnąć dłoń temu lisowi Witoldowi. Uczyniłem to dla ciebie. Mało jest takich rzeczy, których bym dla ciebie nie zrobił.
Jadwiga ucieszyła się w sercu, że ma tak oddanego brata w kniaziu Skirgielle. Dobrego przyjaciela i wiernego sojusznika. Znała jego wady, lecz któż ich nie ma? Jakkolwiek głośny, rubaszny i bezpośredni, w słusznej sprawie poszedłby na stos, i to było coś naprawdę ważnego. Zresztą mimo tej nieco chropowatej powierzchowności i czasem niezbyt wyszukanego humoru, był człowiekiem bystrym, lojalnym i nieobca była mu sztuka dyplomacji. A jego umiejętności lekarskie dziwowały nawet samego biskupa Radlicę.
– Czas ruszać, najjaśniejsza pani – rzekł spokojnym głosem duchowny. – Jeśli chcemy zajechać do Krakowa przed zmierzchem.
Jadwiga skinęła głową.
– Nie mogę się już doczekać, co ksiądz Piotr przywiezie z Rzymu, biskupie Janie. Sądzisz, że uda mu się sprowadzić dzieło pobożnej Brygidy Szwedzkiej? Byłabym przeszczęśliwa, mogąc je wreszcie przestudiować.
– Nie zdradził wprawdzie tytułu, lecz zapewnił mnie w liście, że ma dla ciebie, pani, niezwykłą księgę, która z pewnością cię pochłonie. Jego Świątobliwość póki co wstrzymuje go jednak w Rzymie. Pozostaje więc uzbroić się w cierpliwość, Jadwigo.
Skirgiełło przeciągnął się i już był na nogach, obok biskupa Radlicy.
– Doradzacie naszej królowej cierpliwość, biskupie? A znacie duszyczkę z większym darem przekonywania i stawiania na swoim niż ona?
– Na miłość Boską, książę Skirgiełło! To znaczy, Iwanie… – poprawił się zaraz duchowny. – Mówicie o Najjaśniejszej Pani, wzorze pokory i łagodności!
– A bo to jedno drugiemu przeszkadza? – Skirgiełło nie zrzucał z twarzy uśmiechu. – Nasza królowa tak już ma, że udaje się jej łączyć w sobie z pozoru skrajne przymioty. Jej gwiazda świeci jasno na niebie.
Buda, Królestwo Węgier[7]
Od pewnego czasu królowa[8] Maria czuła się jak w potrzasku; jak gdyby utknęła na wysepce, o którą rozbijają się wciąż wzburzone fale morskie, a stałego lądu nie widać za horyzontem. Od jej wyjścia z niewoli mijały dwa lata. Dwa lata bezustannej walki o siebie, o wolę do życia i choć krótkie chwile wewnętrznego spokoju. Okrutne przeżycia już na zawsze odcisnęły piętno na jej sercu, nigdy nie pozbędzie się tych wspomnień, ale będzie walczyć do końca o godne życie. Przyrzekła to sobie. Toteż wzorem nieżyjącego ojca, wstawała wcześnie z łoża, szykowała się i uczestniczyła we Mszy Świętej. Spożywała posiłki przy dużym stole, gdzie niegdyś jadała cała jej rodzina. Czasem drżały jej wargi i trudno jej było przełknąć cokolwiek, patrząc na puste krzesła, niegdyś zajmowane przez kochanych rodziców, siostry i babkę. Ale brała się w garść i podejmowała walkę. Odnalazła pasję w jeździe konnej. Często ją widywano przy królewskich stajniach, gdzie zdarzało się, iż pomagała stajennym w pielęgnacji tych szlachetnych zwierząt. Przyjemność sprawiało jej czesanie wierzchowców. Jej ulubiona klacz Nyíl, czyli Strzała, niosła ją na swym grzbiecie podczas wielu przejażdżek i polowań. Każda chwila spędzona poza murami budzińskiego zamku była na wagę złota, ale Maria wiedziała, że nie może zrezygnować z dworskiego życia. Była wszak namaszczonym świętymi olejami królem, ukoronowanym Koroną Świętego Stefana[9], tą samą, która zdobiła głowę jej ojca i wielu pokoleń wstecz. Zygmunt może i czuł się pewnie, ale przecież nie zyskałby tronu, gdyby nie ślub z nią. To ona legitymizowała jego panowanie, jako dziedziczna władczyni z rodu Andegawenów. Tak jak jej młodsza siostra Jadwiga panowanie Jagiełły w Polsce. Obaj byli wszak królami de iure uxoris[10]. Pragnęła więc Maria sprawić, by o tym Zygmunt nie zapomniał. Łatwiej było jednak to pomyśleć czy nawet powiedzieć niż przerodzić te myśli i słowa w czyn.
Wróciła właśnie z długiej przejażdżki konnej. Osobiście odprowadziła wierną klacz do stajen i dopilnowała, aby dobrze ją nakarmiono, po czym, mimo pewnego zakłopotania stajennych, oporządziła wierzchowca, nie martwiąc się o swój strój czy misternie ułożone włosy, które były teraz zmierzwione po odbytej przygodzie. Zmęczona, ale jakże szczęśliwa, po powrocie do dusznych komnat poczuła się, jakby nagle dostała obuchem w głowę. Bez pomocy służebnych zrzuciła z siebie wełnianą opończę, odsłaniając piękną, bordową suknię z lśniącej materii. Usiadła przy zwierciadle z polerowanego srebra, stopniowo oddając się ponurym rozmyślaniom. Gdy służebne, korzystając ze sposobności, rozczesywały gęste pukle swojej pani, słowa usłyszane od Miklósa odbijały się echem w uszach Marii. Przykre słowa, o których myślała, że już wyrzuciła je z pamięci. Starszy z braci Garai radził jej, by dla własnego dobra nie wiedziała zbyt wiele o planach Zygmunta. Trudno rzec, co bardziej jej uwierało: niepewność wobec śmiałych idei króla czy poczucie bezsilności, które krępowało jej ruchy.
„Jeśli prawdą jest, co odkryłam, nie wolno mi milczeć” – myślała. – „Zwłaszcza że idzie nie tylko o mnie, ale i królestwo siostry. Muszę zyskać pewność, co planuje Zygmunt, a wtedy niezwłocznie ostrzec Jadwigę”.
– Jesteś strapiona, najjaśniejsza pani. – Rozmyślania Andegawenki przerwał wyraźny głos serbskiej księżniczki Teodory, która często dotrzymywała jej towarzystwa. – Po twoim obliczu znać, że coś ci nie daje spokoju. Już od tygodni tak smutna chodzisz.
– Nie mam pewności – odrzekła wymijająco Maria. Gestem dłoni odesłała służbę i rozejrzała się za tamborkiem, choć wcale nie miała nastroju na hafty.
– Wybacz, jeśli moje pytanie nazbyt było śmiałe, pani. Z troski jedynie pytam; ja ci pragnę być przyjaciółką. Mąż mój służy królowi, ja jednak nie jestem jego szpiegiem, jeśli to podejrzewasz.
Maria przeżyła rok w niewoli, gdzie na jej oczach okrutnie zamordowano jej matkę. Trudno jej było obdarzyć kogokolwiek zaufaniem od czasu powrotu. Córka Lazara Hrebeljanovicia była dobrą towarzyszką rozmów, uczciwość zdawała się bić z jej oczu. Obie z Marią doświadczyły boleści okrutnej śmierci rodziców. Książę Lazar w ostatnich tygodniach stanął do walki z potężnym sułtanem Muradem i żywot rycersko zakończył w wielkiej bitwie na Kosowym Polu, gdzie obaj dowódcy polegli, a straty w ludziach, mimo zwycięstwa Turków, były po dwu stronach ogromne. W pogrążonej w żałobie księżniczce serbskiej odnajdywała Maria samą siebie, w jej oczach przenikniętych smutkiem, w drżących palcach, niezdolnych do wyszywania, w sercu, które nie mogło zaznać spoczynku. Znała jednak królowa uległy charakter swej towarzyszki, jak i siłę perswazji braci Garai, którzy by wkupić się w łaski Zygmunta, wiele zdolni byli uczynić.
– Nie tylko Zygmunt jest królem, Teodoro. I ja nim jestem.
Słowa Miklósa w dalszym ciągu nie chciały odstąpić jej myśli. Opuściła więc swoje komnaty i ruszyła do Zygmuntowej kancelarii z nadzieją spotkania go po drodze.
– Zdajesz się roztrzęsiona, pani. – Usłyszała czyjś głos za plecami, gdy zaledwie kroki dzieliły ją od celu.
Odwróciwszy się, ujrzała uśmiechniętą twarz płowowłosego Jánosa, młodszego z braci Garai.
– Gdzie twój brat? – spytała. To było pierwsze, co przyszło jej do głowy.
János Garai skłonił się wytwornie. Jego jasne włosy opadły mu na czoło, zasłaniając niebieskie oczy. Odgarnął je ręką, po czym spytał, śmiejąc się pod nosem:
– Pewna jesteś, że jego właśnie szukasz, pani?
– Jako rzekłam. – Twarz osiemnastoletniej królowej była jak marmur. Maria czuła, że nie jest przez niego traktowana z należytą powagą, a przecież był tylko o kilka lat starszy od niej! Poza tym nie nosił korony. Liczył się na dworze, ale jak mógł odzywać się tak lekceważąco do swojej władczyni? Wpatrywała się w niego hardo, aż przemogła jego upór.
– Naradza się z królem. Choć naradą bym tego nie nazwał. – Młodzieniec przewrócił oczyma. Łatwo poznać było nutę zazdrości i poirytowania. – Ścibor ze Ściborzyc dawno już wkupił się w łaski króla. To on jest mu teraz najbliższym przyjacielem i kompanem biesiad. Jeśli sądzisz, że ja bądź brat mój wiele znaczymy, niestety jesteś w błędzie, królowo.
Marię ogarnęło nagłe współczucie i była przez to na siebie zła. Może i bracia Garai nie byli tak blisko Zygmunta jak Ścibor, ale wciąż wiedzieli o jego najważniejszych planach i często towarzyszyli mu w podróżach. O zgrozo, mieli więcej władzy od niej samej! Dziewczyna czuła, jak współczucie przeradza się w gniew, jednak zdołała nad nim zapanować.
– Wiedz, że ja nigdy nie zapomnę wielkiego poświęcenia waszego ojca, Jánosu. Do końca mego życia wspominać będę, jak on oddał swoje, by ocalić mnie i moją matkę.
Maria mówiła z serca. Zawstydziły te słowa Jánosa. Skłoniwszy się raz jeszcze, oddalił się.
– Oto i brat mój, którego szukasz – rzekł jeszcze, odwracając się w jej stronę i wskazując na otwierające się drzwi kancelarii.
Pojawił się w nich starszy z braci, czarnowłosy Miklós o poważnym obliczu i silnej budowie ciała. Mimo pewności siebie widok królowej zburzył jego spokój. Przełknął ślinę; widocznie poprzednia rozmowa z Andegawenką ciążyła mu na sumieniu.
– Musimy pomówić – zwróciła się doń Maria.
– Pani, jeśli znów o królu, proszę cię o wyrozumiałość – odparł zakłopotany. – Ma on wierniejszych ludzi ode mnie, choćby Ścibora ze Ściborzyc. On mu powiernikiem najgłębszych sekretów.
– Błagam, dopomóż mi, Miklósu. – Rozpaczliwie złapała go za rękaw. Jeszcze przed chwilą miała ochotę wygarnąć mu swój żal i gniew, który wzbierał jak rzeka po ulewie. Miała w głowie ułożone przemówienie, a nagle wszystko to przestało się liczyć. Poczuła się słaba i opuszczona. – Nie odwracaj się ode mnie i Jadwigi, jak nigdy nie odwrócił się twój ojciec od nas i naszej matki. Wspomnij na niego, na jego honor i bohaterstwo – szarpnęła za czułe struny.
– Nie jestem nim, pani… – wydusił Miklós, lękając się, by zaraz nie nadszedł król. – Ja chcę być wierny królowi, ale skoro dwóch jest królów, muszę wybierać. Twojej zguby nie chcę, ale i swojej…
– Zatem zawsze będziesz jedynie wiernie trwał na łańcuchu Zygmunta?! – krzyknęła rozgniewana. – Ja odziedziczyłam tron, nie on. Niech ród Garai trwa przy prawowitej dziedziczce, nie jej małżonku, który knuje przeciw królestwie jej siostry!
Miklós przytknął palec do ust.
– Ciszej, pani.
– Rzeknij więc prawdę, panie Garai. – Maria postąpiła kilka kroków do przodu, tak iż Miklós zaczął się cofać. – Ty, który nosisz imię swego ojca. Ojca, który oddał życie za Andegawenów. Czy Zygmunt planuje coś przeciw Jadwidze i Polsce? Mów… – Z natury spokojna, teraz wzrokiem miotała błyskawice.
Przyparty do ściany Miklós czuł, jak przez gulę w gardle nie jest w stanie wydusić ani słowa.
– Mów – ponowiła rozkaz młoda władczyni.
Od odpowiedzi wybawił go sam Zygmunt, który akurat nadszedł. Wysoki i szczupły dwudziestojednolatek o idealnej postawie i nienagannych manierach. W dziennym świetle jego rude włosy zdały się Marii niemal jaskrawopomarańczowe. Miał na sobie bordowo-brunatną tunikę, ozdobioną złotą ornamentyką i podbitym futerkiem z wiewiórek kołnierzem. Na biodrach spoczywał szeroki, skórzany pas z klamrą o kształcie luksemburskiego lwa. Zdumiony widokiem, jaki zastał, uśmiechnął się kącikami ust i spytał przekornie:
– Czyżby księżniczka Teodora rzekła złe słowo o mojej królowej?
Maria nie miała nastroju na żarty.
– Skądże, królu – odrzekła, nieśmiało spoglądając na Zygmunta. – Jestem dziś rozdrażniona przez okropną pogodę. Wiatr chłoszcze tak wściekle mury, że głowa nie może przestać mnie boleć. Pozwolisz, że udam się na spoczynek.
– Naturalnie – odparł młody król, podrapawszy się po rudej czuprynie. – Co się wydarzyło, przyjacielu? – zwrócił się do Miklósa po jej odejściu.
– Obawiam się, panie, że królowa ma pewne podejrzenia względem ciebie – wyznał nieco wystraszony.
– Wątpi w moją lojalność? – Na twarzy Luksemburczyka wykwitł kpiący uśmieszek.
– Nie to, panie. Idzie o plany względem królowej Jadwigi.
Młody król spoważniał w jednej chwili. Uśmieszek prędko uleciał mu z twarzy, która przybrała raczej groźny wygląd.
– Co dokładnie? – spytał, mierząc natarczywym wzrokiem. – Mówże! – Potrząsnął Miklósem, chwytając go za kaftan. – No, mów!
– Nic dokładnego – wykrztusił Garai. – Niepokoi się jedynie. Musiała usłyszeć imię siostry i ją to przejęło.
– W istocie… – Zygmunt ściszył głos i zwolnił uścisk. – Maria jest przewrażliwiona po dawnych przejściach… Ty jednak bądź ostrożny. Królowa nie może dowiedzieć się o moich planach, póki nie pozyskam do nich silnych sojuszników i nie będzie za późno na jej reakcję.
Londyn, Królestwo Anglii
– Zamilkłaś, pani – zauważyła przenikliwa baronessa Felbrigg. – List od twego brata aż tak cię zaniepokoił?
Młoda królowa o kruczoczarnych włosach i śnieżnobiałej cerze popatrzyła na nią smutnymi oczyma, zazwyczaj lśniącymi iskrą działania. W przypływie bólu zgniotła pergamin w dłoniach i cisnęła nim prosto do kominka, gdzie wpadł między płomienie, skaczące po suchych polanach o okrągławych kształtach.
Nic nie rzekła. Jej wzrok jednak mówił wiele.
– Aż tak źle? – dopytywała dama.
– Zygmunt. – Dwudziestotrzyletnia Luksemburka pierwszy raz wymówiła to imię w taki sposób. Imię młodszego brata, za którym tęskniła, odkąd przyszło im się rozstać. Imię chłopca, którym zdawał się być tak niedawno. Bystrego, skorego do zabaw chłopca, który bardzo ją kochał. Teraz stało się ono imieniem młodego króla, który poczynał sobie coraz śmielej.
Lady Felbrigg podeszła i ujęła dłonie swej pani, dla której była przyjaciółką i powierniczką największych sekretów jeszcze z dawnych czasów, kiedy nie myślały nawet o chłodnym królestwie położonym na wyspie.
– Korona węgierskich królowych mocno zaciążyła mu na głowie. Będę się modlić, by władza nie sczerniła mu serca. Ach, Marketo… – zwróciła się do niej jej czeskim imieniem. Tym prawdziwym, nie brzmiącym obco Margaret. – Płynie w nas jedna krew. Czy Pan mnie ustrzeże, bym nie obrała tej ścieżki?
– Ustrzeże – odrzekła stanowczo Marketa. – On wie, jak Go kochasz. Sądzę, że dla ciebie odmieni nawet serce twojego brata.
– Wierzę, że to możliwe. Dla Niego nie ma wszak rzeczy niemożliwej.
– A jednak myślisz o czymś jeszcze, pani…
– Tracimy nasze korzenie, Marketo – westchnęła dziewczyna. – Mówią tu na mnie Queen Anne[11]. A ja jestem Anna z Pragi. Moja matka chowała się w Słupsku, a później w Krakowie, na Wawelu. A ty, Lady Margaret? Pamiętasz choć jeszcze Cieszyn, rodzinne strony?
– Wspominam każdego dnia – odparła, nieco zmieszana. Nie bardzo jej się widziała zmiana tematu, pragnęła wiedzieć, co się szykowało na kontynencie.
– Lękam się, że zapomnę czeskiego i polskiego. Już jeno angielska mowa przenikać mnie będzie dogłębnie.
– Tym się nie frasuj, pani. Pragę i Kraków zawsze mieć będziesz w sercu. A jego odmienić nie podobna. – Wstawszy z siedziska, zbliżyła się do komody, na której poustawiane w rządku lśniły kosztowne ozdoby. – Spójrz, ile piękna dookoła. Tyś królową Anglii, lecz w twoich żyłach płynie krew silnych Luksemburgów i walecznych Piastów.
Anna podeszła wolnym krokiem do okna, krzyżując na piersi ręce.
– Królową, ale tylko żoną króla, Marketo. Maria, żona mojego brata, jest prawdziwą królową. Podobnie jej siostra, Jadwiga. W Polsce i na Węgrzech królowe panują na równi z mężami. Maria i Jadwiga noszą miano Królów. A ja? Cóż ja znaczę…
– Wymogłaś na królu Ryszardzie ustępstwa względem buntowników, którym przewodził Wat Tyler. – Nachyliła się nad flakonikiem z pachnidłami. – Pan cię szanuje i na swój sposób miłuje.
– Więcej czasu spędza z urzędnikami.
– Jest królem – odparła krótko Marketa, zatrzymując wzrok na pękniętej skrzyneczce. – Misterna robota. Nie nakazałaś zreperować i odnowić, pani?
– Wiesz, jakie krążą plotki o królu – westchnęła Anna, jakby nie zwracając uwagi na zadane pytanie.
– Król Ryszard jest uczuciowy, rzekłabym, lecz trudno o potwierdzenie plotek. Tym się nie frasuj, pani. Najważniejsze, że szczerze do ciebie przywiązany. A prosty lud coraz ma więcej do ciebie sympatii. Ludzie pamiętają, jak się za nimi wstawiłaś.
– Postąpiłam jedynie, jak należało podług wiary chrześcijańskiej. Miałam patrzeć, jak gasną tysiące żyć za przyczyną mego męża? Nawet jeśli wcześniej skierowali swój gniew przeciw niemu…
– Wat Tyler nie żyje, od rewolty minęło już osiem wiosen… Może nadchodzi czas, byś znów pokazała, ile możesz zdziałać?
– Ach, Marketo… – westchnęła królowa, siadając przy oknie. – Ile żyć udało się wtedy ocalić, a ile w krwawy sposób dobiegło końca, to druga strona tego medalu. Nie pragnę być wielka, a jedynie… dobra.
– I jesteś, pani! – Marketa wzięła będącą w opłakanym stanie skrzyneczkę i położyła jej na kolanach. – By bronić swego ludu padłaś przed królem na kolana.
Anna spojrzała na nią z przestrachem.
– Nie ruszaj tego, to zbyt cenne! – Ostrożnie odniosła skrzyneczkę na miejsce, po czym ją ucałowała. – Nie pamiętasz już, co to, Marketo? – spytała z wyrzutem.
Lady Felbrigg przepraszającym tonem odparła, że nie.
– I wstyd mi niepomiernie, pani. – Skłoniła się uniżenie.
– Pamiątka z Pragi – przypomniała Anna, gładząc wieczko skrzynki. – Jedyna pamiątka…
Marketę natychmiast ogarnęło dramatyczne wspomnienie sprzed ośmiu lat, kiedy to wraz z przyszłą królową płynęły statkiem do Anglii. Gdy rzucono cumy i rozłożono mostek, a Anna wraz ze swą świtą zostały odprowadzone na ląd, statek natarł z impetem, roztrzaskując się o skaliste wybrzeże.
– Poszedł na dno – przypomniała królowa. – I wszystko, co wiozłyśmy z domu. Wszystko za wyjątkiem tej skrzyneczki, bo miałam ją w rękach. Wypadła mi i uszkodziła się, uderzając o kamienie, ale ocalała. Nigdy nie chciałam jej reperować i zdania nie zmienię. Ma taka pozostać, bo to wspomnienia, a bez nich trudno człowiekowi…
– Anno! – Dało się słyszeć głośne zawołanie. W drzwiach do komnaty stanął książę Henryk Bolingbroke. Dwudziestokilkuletni kuzyn króla, wysoki i postawny, ubrany w modnie skrojony szary kaftan, przyozdobiony złotymi naszywkami. – Promieniejesz jak zwykle! – rzucił wesoło, zlustrowawszy postać królowej prędkim wzrokiem.
Anna, mimo smutku malującego się na jej jasnej twarzy, rzeczywiście wyglądała pięknie. Może nie „promieniała”, jak to określił Henryk, bowiem zmartwienie robiło swoje, jednak z pewnej odległości mógł nie dostrzec braku uśmiechu i śladów po łzach. Zobaczył szlachetnie ubraną królową, której piękna suknia mieniła się w dziennym świetle. Młodą i ładną, o misternie splecionych w koszyczki włosach koloru hebanu, spomiędzy których wypływał na szyję i plecy welon, dociśnięty do głowy obręczą z lwem luksemburskim.
Zakłopotane posługaczki, które miały zatrzymywać odwiedzających, poczęły błagać swą panią o litość, skoro stało się jasne, że nie dochowały obowiązku.
– Nie sposób było przekazać, że odpoczywasz, najmilsza pani. A i przecie księcia nam się nie godzi odganiać – tłumaczyły się jedna przez drugą.
– Księcia Henryka i straże nie zdołałyby skrępować – rzekła spokojnie Anna, dając znak, że mogą się oddalić. – Nieprawdaż, Marketo?
Baronessa jedynie skinęła głową na potwierdzenie.
– Ważne wieści niosę – powiedział Henryk, śmiało przestępując próg. – Kuzyn Ryszard prędko się powinien dowiedzieć. Chciałem z nim mówić, ale jak zwykle zajęty. Pozwól, że z tobą zatem pomówię, Anno.
Królowa nieśmiało cofnęła się o kilka kroków. O czym chciał z nią mówić? Czy cokolwiek od niej zależało? Przez chwilę trwała w zawieszeniu. Wreszcie spytała:
– Wieści z hrabstwa Derby czy księstwa Lancaster?
– Tam wszystko w najlepszym porządku, królowo. – Henryk uśmiechnął się szeroko, chwaląc się prawie wszystkimi zachowanymi zębami. – Ja mam wieści z kontynentu! Ruszam na krucjatę!
Marketa przeżegnała się pobożnie, opadając na krzesło. Anna przez dłuższą chwilę stała nieruchomo. Chcąc się ocknąć, zamrugała oczyma. Z niepewnością spytała:
– Ruszasz do Ziemi Świętej, Henryku?
– Bynajmniej!
– Gdzie zatem? – Królowa wyraźnie się zaciekawiła, jednocześnie lękając się odpowiedzi. – Kontynent wszak chrześcijański.
Henryk oparł się o masywny kominek obiema rękoma.
– Na Litwę, pani!
– Jakże to, książę? – Anna zupełnie pobladła na twarzy. – Litwa przecie już nie pogańska za przyczyną królowej Jadwigi. Czy to się godzi przeciw chrześcijanom? Kto za tą wyprawą stoi? – pytała rozemocjonowana, momentalnie odzyskując kolor.
– Jesteś naiwna, Anno – powiedział spokojnie Henryk, odwracając głowę w jej stronę. Podrapał się po orlim nosie, pod którym od jakiegoś czasu zapuszczał wąsy. – By tyle ludu, co z dawna pogański, w jednej chwili miało do wiary przystąpić, cud z niebios musiałby być chyba posłany.
– Nie dajesz wiary w cuda, hrabio Derby? – Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. – Może takich właśnie ktoś szuka niedowiarków, by ich zwieść sławą i zaszczytami.
– Jesteś moją królową i żoną mego brata stryjecznego, i zawsze będę cię szanował… – Odwzajemnił przenikliwy wzrok. – Lecz nie porywaj się nigdy na moją cześć, bo nie wiesz, kim jeszcze dane mi będzie zostać!
Anna odwróciła się szybkim ruchem.
– Wybacz, panie – rzuciła. – A teraz bądź łaskaw zostawić mnie, mam zajęcie.
– Nikt we mnie wiary nie pokłada – prychnął Henryk, machnąwszy ręką. – Nikt! Lecz przyjdzie czas, że to się zmieni. – Po tych słowach czym prędzej opuścił komnatę, rozgniewany.
Baronessa Felbrigg podeszła do królowej, jej wzrok zaś starał się pocieszać.
– Książę zawsze zapalczywy – powiedziała. – Tyle spokoju, co się zajmował księstwem Lancaster w imieniu ojca, co go pochłonęły wojaże. Ledwie wrócił do Londynu i już zamieszania narobił.
– Nie w tym rzecz… – Anna skierowała wzrok na palące się w kominku drewienka.
– Królowa Jadwiga – szepnęła nieśmiało Marketa.
– Moja daleka kuzynka i szwagierka mego brata. Trudna jej historia, ale i piękna. Poświęciła szczęście i miłość, by ponieść światło wiary na obcą ziemię. Tymczasem sama słyszałaś… Krucjata przeciw tej ziemi. To jak policzek dla Jadwigi.
– Po części książę Henryk ma słuszność… Sam chrzest to jeszcze nie prawdziwa wiara.
– Mówisz tak, Marketo, jakby wszyscy ochrzczeni żyli tak, jak wiara nakazuje.
– Wybacz to moje gadanie, Anno… Ja pragnę, byś czymś zasłynęła, ale krucjaty nie zdołasz powstrzymać.
– Cóż to za krucjata przeciw chrześcijanom?! Nie daję wiary, by papież poparł taką wyprawę. Już prędzej Krzyżacy; nasłuchałam się o nich od matki. Tu jednak mogą zdawać się gorliwymi obrońcami wiary świętej. Wpływy ich zaś ogromne, wspomnij jeno na okrutne potwarze wymierzone w Jadwigę.
– List od twego brata także o tym? – Marketa wykorzystała sposobność, by wreszcie uzyskać odpowiedź na nurtujące ją pytanie. – Weźmie udział w krucjacie?
– Nie – odparła krótko Anna. – Jest jeszcze gorzej. Nie dasz wiary, lecz Zygmunt, brat mój, umyślił sobie rozbiór ziem królestwa Jadwigi. Szuka silnych sojuszników.
– Wszyscy święci! – Baronessa uniosła ręce w dramatycznym geście. – Już wiem, czemu tak Jadwidze współczujesz, pani…
Skirgiełło lubił zjeżdżać na Wawel. Szczególną przyjemność dostarczało mu przysłuchiwanie się, jak młoda Jadwiga mierzyła się na argumenty z wielkimi umysłami i wychodziła z takich batalii zwycięsko.
– Jest niesamowita – powtarzał swemu młodszemu bratu.
Jagiełło wiedział, że Skirgiełło miał rację. W odróżnieniu od niego, jemu trudno było jednak znaleźć słowa, którymi mógłby wyrazić to, co go irytowało. Jadwiga jednak go rozumiała, był tego pewien. A przynajmniej rozumiała, że się różnili, i te różnice akceptowała. Mimo wszystko wolałby mieć z nią więcej wspólnych tematów. Nowa księga zdawała się wspaniałym pretekstem, aby to zmienić. Los zdarzył jednak, że kiedy zjechał na Wawel po uporaniu się z niepokornym Janem Kropidłą, którego książę opolski forsował na godność arcybiskupa gnieźnieńskiego siłą, wkrótce po rozmowie ze Skirgiełłą wiedział, że musi znów jechać. Krzyżacy coraz łapczywiej spoglądali na Wielkie Księstwo. Nie było rady. Trzeba było przygotowywać się do walki, skoro negocjacje w Nidzicy okazały się jedynie bolesnym policzkiem. Zakon upokorzył Jagiełłę, domagając się „przekazania” Litwy. Przekazania jego rodzinnej ziemi! Nie mógł tego zdzierżyć.
Konie czekały przygotowane, wozy były uprzątnięte i załadowane sprzętem, który miał wzmocnić obronę litewskiej stolicy. Jagiełło obawiał się ataku na Wilno, mówiono.
– Trzeba mi wyruszać, moja Jadwigo, ale ty o mnie nie zapomnij – rzekł jej ciepło przed odjazdem, gdy wszystko było gotowe do drogi.
Jego ciemne, ruchliwe oczy zatrzymały się na jasnej twarzy Andegawenki. Jasne włosy Jadwigi, skąpane w wiosennym słońcu, którego promienie oświetliły jej smukłą postać, wyglądały jak utkane z najprawdziwszego złota, a perłowa wstążka, którą miała w nie wplecione, migotała, jakby zroszona poranną rosą.
– Rzeczywiście byś tak pomyślał czy jeno droczysz się ze mną? – Twarz Andegawenki rozjaśniał uśmiech, ale ciężko jej było na sercu. Smutno jej było nie tylko dlatego, że odjeżdżał, ale też i z powodu, który go do tego przymusił.
Stroskaną twarz młodego jeszcze, ale doświadczonego przez życie króla jakby rozjaśnił promień światła wywołany rozbrajającym urokiem Jadwigi. Mężczyzna był ubrany w ciemnobrunatny kaftan, na który zarzuconą miał czarną pelerynę, spiętą na przedzie łańcuchem, a poczuł się, jakby był przystrojony w jasne, odbijające światło słoneczne, lekkie szaty. Mimo rosnących przeciwności losu Jadwiga miała tę nieocenioną umiejętność wprowadzania pokoju, gdziekolwiek się zjawiała, a on tego kojącego uczucia bardzo potrzebował. Wielu władców pobłądziło, nie mając kogoś, kto bez ustanku samym swoim istnieniem przypominałby im o tym, jaki winien być sprawiedliwy król, ale przede wszystkim dobry człowiek, a są to przymioty, które łatwo było zatracić w obliczu krwawych konfliktów, podziałów w rodzinie, na dworze i w kraju.
Jasnowłosa Jadwiga, w błękitnej sukni z adamaszku, przyozdobionej srebrnymi wyhaftowanymi liliami andegaweńskimi, z krzyżykiem zawieszonym na szyi podobna była do anioła uwiecznionego na fresku. Jej bystre oczy patrzyły na niego, oczekując odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie, a on był już prawie o nim zapomniał.
– Jestem zupełnie poważny – odparł, przerywając ciszę, która na chwilę zapadła, uśmiechając się jednak kącikami ust. – Tak rzadko zjeżdżam na Wawel. Wciąż mnie zajmują sprawy Litwy, a ty nigdy się nie uskarżasz na samotność. Przyrzekniesz pamiętać o mnie, pani?
Jadwiga skinęła głową na znak potwierdzenia, a odwiązawszy jedną z błękitnych wstążek, podała mu ją z namaszczeniem.
– Niech to będzie znakiem dla ciebie.
Król przyklęknął na jedno kolano, pochylając głowę przed Jej Królewską Mością, a wnet spojrzał do góry i spotkali się oczami. Przyjął z szacunkiem ten delikatny kawałek materii, którym go obdarowała, uniósł do ust i złożył na nim pocałunek.
– Strzec go będę jak miecza podczas bitwy – zadeklamował, choć zwykle nie bywał taki poetycki. Widać sytuacja mocno go gnębiła.
Czy chciał się w ten sposób pożegnać? Jadwiga odrzuciła prędko te ponure myśli. Westchnęła do Boga, by miał go w swej opiece, i nie poddała się smutkowi.
– Przyobiecaj raczej strzec go tak jak swego cynowego kubka, Władysławie. Wiem, że nie napiłbyś się z czego innego, choćby ci podawano złoty puchar cesarski – powiedziała rezolutnie, podejmując jego styl.
– Niech tak będzie, Jadwigo. – Pokiwał głową, po czym powstał z klęczek i spojrzał na nią z rozczuleniem. Niepewnie wyciągnął przed siebie dłoń, by musnąć jej policzek, a ona postąpiła ku niemu i po prostu mocno go przytuliła.
– Jedź bezpiecznie. I wróć na Wawel.
Przynajmniej o Kraków nie musiał się martwić. Wyjeżdżał bez strachu, wiedząc, że jest w najlepszych rękach. W szlachetnych dłoniach Przyrodzonej Pani Królestwa Polskiego. Jadwiga z roku na rok cieszyła się coraz większym szacunkiem możnych i dygnitarzy, a jej pozycja jako króla Polski na arenie międzynarodowej tylko rosła, zwłaszcza od czasu zwycięskiej batalii o dobre imię. Skoro obroniła prawdę przed światem, nawet i Krzyżacy musieli się z nią liczyć. Przed nią samą roztaczały się zaś wielkie perspektywy. Miała głowę pełną ambitnych reform państwowych i planów związanych choćby z edukacją w królestwie.
O zamiłowaniu Jadwigi do mądrych ksiąg wiedziano na Wawelu bardzo dobrze. Choćby i teraz spędzała w swoich komnatach czas na rozważaniu filozoficznych i teologicznych traktatów. Jej słodki i kojący głos stawał się poważny i uduchowiony, gdy czytała na głos. Tę zmianę dostrzegały damy jej dworu, które posiadały wkoło niej, wpatrzone w nią jak w obraz. Jadwiga była jednak zbyt pochłonięta czytaniem, by o tym rozmyślać.
– Są bowiem dwa państwa. Państwo Boże i Babilon. Choć wiele jest krajów na Ziemi, i języków i kultur, to, jak mówi święty Augustyn, ludzie żyją podług dwóch dróg: ducha i ciała.
Jadwiga, odczytując na głos pobożne teksty doktorów Kościoła, promieniała. Nie było jej przeszkodą, że niektóre dzieła pochodziły sprzed kilku wieków, a nad ich sensem wnikliwie pochylały się najtęższe głowy.
Zebrane wokół swej pani damy dworu od dłuższej chwili czuły się zagubione. Działo się tak zawsze, gdy miast żywotów świętych, których treść łatwiej była przyswajalna, ambitna Jadwiga sięgała po dzieła trudne. Zawiłe traktaty, rozważania teologiczne i filozoficzne, przepełnione skomplikowanymi terminami… Ją wszystko ciekawiło, a napotkawszy trudniejszą kwestię, ślęczała nad nią tak długo, aż wszystkiego nie zrozumiała.
– Czy to nie wspaniałe: mieć dostęp do wiedzy? – spytała, unosząc wzrok znad otwartej księgi. – Czy nie każdy winien mieć taką możliwość?
Panny dworskie popatrzyły po sobie. Lękały się odezwać. Wreszcie śmielsza Galia spytała:
– Wszyscy, pani?
Jadwiga uśmiechnęła się łagodnie, po czym zamknęła księgę.
– Wybaczcie mi, wiem, że mówiłyście, iż święty Augustyn zbyt trudny. Święty Grzegorz z Hippony? Święty Ambroży? Powiedzcie, co pragnęłybyście studiować?
Galia przełknęła ślinę.
– Najjaśniejsza Pani… – zaczęła niepewnie. – Idzie o to, że my za mało rozumu mamy… Raduje nas, że możemy słuchać, lecz za wiele nie pojmujemy.
– Prostszego coś, królu… – wtrąciła Czochna. – Historię księżnej Kingi czy Salomei…
– Znacie je już na pamięć – westchnęła Jadwiga. – Ich żywoty są piękne, ale czy nie warto poszerzać horyzonty?
Anna podeszła do królowej i nachyliwszy się jej do ucha, przekazała:
– Ksiądz Piotr powrócił z Rzymu. Ma z sobą ważną księgę.
Na twarzy Jadwigi znów pojawił się uśmiech. Nareszcie! Tyle czekania zostało nagrodzone.
– Niech wejdzie jak najprędzej – odpowiedziała i skierowała wzrok ku drzwiom.
Ksiądz Piotr Wysz przestąpił próg z pewną nieśmiałością. Był to człowiek wysoki, smukły, o gładko ogolonej, jasnej twarzy, świeżej jeszcze i niepomarszczonej. Człowiek nauki, jak o nim mówiono, a jednocześnie – niezwykle gorliwy wyznawca Chrystusa.
Wszedł, trzymając wyczekiwaną przez Jadwigę księgę. Widać było, z jakim szacunkiem się z nią obchodził i z jakim namaszczeniem składał owo dzieło na pulpicie. Pokaźna księga, oprawiona w miękką w dotyku cielęcą skórę, o złoconych brzegach stronic. Kiedy ostrożnie ją otworzył, chcąc pokazać przykładowy fragment dzieła, oczom zebranych ukazały się wspaniałe iluminacje, pięknie zdobiące treść.
– Sprawiłeś mi wielką radość, księże Piotrze – rzekła z nieskrywanym zachwytem Jadwiga, nie mogąc się już doczekać lektury tego osławionego dzieła. – Czytałeś w drodze do Krakowa, podczas postojów?
– Pragnąłem, by ten egzemplarz pozostał absolutnie nienaruszony, nim trafi w twoje ręce, najjaśniejsza pani. Nie uniosłem okładki aż do teraz. Zarazem muszę jednak przyznać, iż owszem, znane mi są obszerne fragmenty tegoż dzieła.
Jadwiga uśmiechnęła się delikatnie.
– Wybacz, niemądrze spytałam. Wszak pobierałeś nauki w dalekich Pradze i Padwie, a ostatnie lata spędziłeś w samym Rzymie, wspomagając Jego Świątobliwość w misji apostolskiej. Cieszę się, że papież zezwolił na twój powrót do Polski. Dzięki temu mieszkańcy Korony[12] będą bogatsi o twoją wiedzę.
Ksiądz Wysz zawstydził się nieco. Owszem, był wybitnym intelektualistą, niezwykle starannym i dociekliwym. Zdobył wspaniałe wykształcenie i przyszło mu pełnić wysokie funkcje na najwyższych szczeblach rzymskiej kurii. A jednak to wszystko nie odmieniło jego duszy. Cieszył się z tego, bo wielu na jego miejscu popadłoby w pychę i zatraciło prawdziwe człowieczeństwo. Jemu się to nie zdarzyło. Do końca potrafił być szczery i wymagać od siebie zawsze.
– Zaszczyt mają Polacy, lecz nie z mego powodu, najjaśniejsza pani. Tyś gwiazdą, która ich prowadzi. I dla mnie to niepojęty zaszczyt służyć tak światłej, a zarazem tak pełnej dobroci władczyni – powiedział z pokorą.
Jadwiga nie chciała, by ta rozmowa dotyczyła jej samej. Wolała pomówić o księdze pobożnej Brygidy Szwedzkiej bądź o temacie, który nierozerwalnie się z nauką wiązał, a który to nie odstępował jej od dłuższego czasu.
– Praga i Padwa to wspaniałe miasta, a i podróż zapewne była cennym doświadczeniem – zagadnęła, zręcznie zmieniając temat.
– Zaiste. Choć nie każdy w tak daleką może wyruszyć, kto żądny wiedzy.
– Przykre, że nie mają się gdzie w Koronie kształcić młode umysły… – Jadwiga zadumała się na chwilę. – Pragnę zadać księdzu ważne pytanie. Bardzo jestem ciekawa, jak ksiądz na nie odpowie.
– O ile zdołam, oczywiście.
– Czy nie byłoby wspaniale, gdyby tutaj, w Krakowie, działał uniwersytet? Taki, który w niczym nie ustępowałby choćby praskiemu[13]?
Trzeba przyznać, że duchowny nie spodziewał się, że w młodym umyśle Andegawenki zrodził się tak dojrzały pomysł. Pomysł wspaniały, lecz i wymagający ogromu prac i starań. Dyplomacji, kompromisów, odpowiednich środków i można tak wymieniać w nieskończoność.
– Uważa ksiądz, że to zbyt śmiały pomysł? – dopytała Jadwiga, kiedy duchowny się nie odzywał.
– Wręcz przeciwnie, pani. To znaczy… tak. Być może to wielki wysiłek. Lecz ośmielam się przypuszczać, że wykonalny dla ciebie.
Jadwiga była rada z tej odpowiedzi. Wiedziała, że uda się jej znaleźć orędownika tej idei w osobie księdza Piotra. Chętnie by jeszcze o tym porozmawiała, ale jej myśli zburzyła posługaczka, raptownie wpadając do komnaty.
– Książę mazowiecki Siemowit wraz z małżonką, miłościwa pani – wybełkotała pospiesznie, po czym się zadyszała. Widocznie szukała Jadwigi na całym Wawelu.
– Powrócimy do tej rozmowy. – Jadwiga skinęła głową na księdza Piotra.
Siemowit widocznie rozminął się z Jagiełłą. A może Wawel był tylko przystankiem na drodze? Jadwiga wybaczyła dawne winy Siemowitowi i nie okazywała mu nigdy niechęci, choć to z jego żoną, księżną Aleksandrą, ukochaną siostrą Jagiełły, najbardziej chciała się spotkać. Dobrze się zresztą złożyło, gdyż książę Siemowit wyraził życzenie udania się na odpoczynek, a energiczna księżna czekała tylko spotkania z Andegawenką.
Aleksandra była młodą, bo około dwudziestoletnią, kobietą silnej budowy, w żadnym razie nie szczupłą. Z jej pucułowatej twarzy biła pewna serdeczność, zdawała się osobą bardzo bezpośrednią. Od początku polubiła Jadwigę, mimo różnych temperamentów.
– Wreszcie się znowu spotykamy, droga siostro. – Księżna mazowiecka skłoniła się lekko, uważając przy tym na podany naprzód brzuch. – Co prawda szkoda, że mojego drogiego brata nie ma z tobą, na Wawelu, ale myślę, że mi wystarczysz, bym nie umarła z nudów – dodała żartobliwie, kiedy obejmowała Jadwigę.
– Spocznij, proszę – powiedziała troskliwie pani wawelska, wskazując przyszłej matce miękkie poduszki w wykuszu przy oknie, pokrytym misterną polichromią. – Podróż musiała być uciążliwa.
Aleksandra usadowiła się wygodnie na poduszkach wypełnionych puchem i wzruszyła ramionami.
– Moja matka powiła szesnaścioro dzieci. Gdyby, będąc brzemienną, za każdym razem jeno leżała, co by ze świata zobaczyła? – spytała rezolutnie. Humor jej nie opuszczał. Mówiła mieszanką polskiego i łaciny, przeplatając naleciałościami z ojczystego języka litewskiego.
– Księżna Julianna to mężna białogłowa. Żałuję, że nie było mi dane jej poznać.
– Jednakowoż surowa, droga Jadwigo. Żywot zapragnęła zakończyć w monasterze, odkąd pamiętam, była rozmiłowana w modłach. Mimo że ojcu zmarło się w mrokach pogaństwa, nie zdołał zdusić jej wiary, a nawet i nie miał nic przeciwko, by chowała córki w swojej wierze prawosławnej. Także i paru synów. Pojął coś zatem dzięki niej, jak przypuszczam. Gdy żyła pierwsza żona ojca, przez swe czyny poszerzył grono świętych męczenników…
Wrażliwa dusza Jadwigi doznała poruszenia. Znała losy męczenników wileńskich[14], których za wyznawaną wiarę w Boga spotkała śmierć z rąk ojca Jagiełły. Sam Jagiełło wzdragał się na tę historię, a jej brzemię jako neoficie nieść mu było ciężko, gdy czyhało wielu łaknących jego upadku.
Rozmowa toczyła się teraz mniej swobodnie. Wzrok Jadwigi utkwił w krzyżu, zawieszonym nad klęcznikiem, przy którym rozpoczynała i kończyła każdy darowany przez Pana dzień, niosąc przed Tron Boży dziękczynienia, prośby i przebłagania. Z zamyślenia przywrócił młodą władczynię głos Aleksandry, w którym dźwięczał frasunek.
– Dawne to dzieje; Jogaila[15] chce skutecznie wyplenić pogaństwo z ojcowskiej ziemi, Bóg dobry i przez grzechy ojca karać go w swojej miłości, jak wierzę, nie będzie, a że za twoją przyczyną święte Słowo braciom niesie, oby i pobłogosławił.
Różane usta Jadwigi przyjęły na się nieśmiały, a wdzięczny uśmiech. Z życzliwością położyła Lilia Wawelu dłoń na ramieniu księżnej mazowieckiej, której szczerość wielce ją rozrzewniła.
– Niech dobry Bóg i tobie błogosławi, siostro, i mężowi twojemu, a dzięki Jego łasce dziecię, które nosisz pod sercem, od wszelkiego niebezpieczeństwa zachowane zostanie.
Wstała tedy, a podszedłszy do stoliczka, ustawionego po przeciwległej stronie komnaty, wyjęła z rzeźbionej szkatuły różaniec italskiej roboty, który uniosła do ust, po czym włożyła go w dłonie wzruszonej Aleksandry, z której oczu biła nieprzebrana wdzięczność. Zdawała się pewna siebie, odkąd weszła, sprawiała wrażenie osoby, której obca jest nieśmiałość, a jednak wyznała Jadwidze przy pożegnaniu:
– Nawet nie wiesz, jak lękałam się tego spotkania.
Aleksandra uchodziła za ukochaną siostrę Jagiełły, który nigdy nie potrafił niczego jej odmówić. Oczywistym było, że kiedyś musiałaby spotkać się z Jadwigą, a najlepiej zaprzyjaźnić się z nią. Mimo to wizyta na Wawelu napełniała ją obawą.
– Nie bez przyczyny mówią, żeś najpiękniejszą z żyjących niewiast, Jadwigo. Mądrą, szlachetną i miłosierną. Zasiadłaś na tronie jako król, pani. Stałaś się legendą za życia, choć jesteś tak młoda. Nie jest łatwo, nawet i ukochanej siostrze Jagiełły, mierzyć się z tobą. Stanąć obok ciebie, ideału cnót…
Jadwiga zmieszała się, nie lubiła pochlebstw ani rozmyślania nad własną osobą, którą widziała jako okruszek naprzeciw mocy Boga. Iluż władców zwiodła pycha i miłość własna, ilu, zachłysnąwszy się własnymi przymiotami, upadło, bo dało wiarę, że to, co mają, osiągnęli sami. Jej nie wolno tak myśleć, nawet by nie spróbowała. Chciała natychmiast przerwać Aleksandrze, jednak głównym przesłaniem były jej uczucia, które potrzebowała opowiedzieć, bowiem silne emocje w niej wezbrały.
– Wszystko to prawda, co o tobie mówią, Jadwigo – ciągnęła księżna mazowiecka. – Jednak z nikim nie rozmawiało mi się tak, jak z tobą właśnie. Ty nie oceniasz, nie potępiasz, nie wynosisz się nad nikogo, choćby i nędznym był łachudrą, który zatracił wszelkie wartości. Przyszłam do twojego domu, zachowując się, jakbym była u siebie, ale wierz mi, uczyniłam to, spodziewając się posągu, nie człowieka. Bo niemożliwym zdało mi się, by żyjąca istota wszystkie te przymioty łączyła w sobie. Jak bardzo się myliłam i jak bardzo tego żałuję. Tyś mi siostrą, Jadwigo.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Dwie splecione litery M, symbolizujące biblijne postacie: Marię i Martę, siostry Łazarza, a tym samym dwie postawy: kontemplacyjną i aktywną, tworzyły monogram Jadwigi Andegaweńskiej, umieszczony m.in. na ścianach jej komnaty na Wawelu.
[2] (łac.) Gwiazda Polaków. Jadwiga, z Bożej łaski król Polski.
[3] Jadwidze Andegaweńskiej formalnie przysługiwał tytuł rex (łac. król), ponieważ była pełnoprawną władczynią Polski, jednak zgodnie z płcią zazwyczaj posługiwała się tytułem regina (łac. królowa).
[4] Herb Andegawenów węgierskich tworzyło połączenie pola niebieskiego ze złotymi liliami heraldycznymi oraz pola w naprzemiennie ułożone czerwone i białe pasy.
[5] Jadwiga Andegaweńska koronowana była koroną wykonaną specjalnie na jej koronację, jako że tzw. Korona Chrobrego – korona koronacyjna królów Polski od Władysława Łokietka, pradziadka Jadwigi – pozostawała w Budzie od czasu, gdy ojciec Jadwigi, Ludwik Andegaweński, wziął ją ze sobą na Węgry w obawie przed walkami o tron i próbą kradzieży insygniów.
[6] (fr.) Anjou – Andegawenowie.
[7] Z Królestwem Węgier od XII wieku połączone było unią personalną Królestwo Chorwacji, tj. panujący król Węgier był jednocześnie królem Chorwacji. Funkcjonował ponadto tytuł bana (wicekróla) Chorwacji.
[8] Tytuł Marii Andegaweńskiej, podobnie jak jej młodszej siostry Jadwigi, brzmiał formalnie rex (łac. król). Współcześnie w języku węgierskim funkcjonują dwa odrębne słowa oznaczające królową: királynő (królowa panująca) i királyné (królowa małżonka). W odniesieniu do Marii i Jadwigi zastosowanie ma pierwsze z nich.
[9] Korona Świętego Stefana – korona koronacyjna królów węgierskich. Aktu koronacji monarchy dokonywał arcybiskup Ostrzyhomia. Tak też było w przypadku Marii, jednak jej mąż Zygmunt Luksemburski został koronowany przez biskupa Veszprém, który tradycyjnie koronował węgierskie królowe.
[10] Dosłownie „z prawa żony”. W średniowieczu dochodziło do sytuacji, w których po poślubieniu prawowitej władczyni danego kraju mąż kobiety przyjmował równy jej tytuł, w konsekwencji czego para współrządziła, ale dziedziczne prawa do tronu przysługiwały w dalszym ciągu jedynie kobiecie – „pani przyrodzonej królestwa”.
[11] (ang.) Queen Anne – królowa Anna.
[12] (łac.) Corona Regni Poloniae – Korona Królestwa Polskiego, w skrócie Korona – w tym wypadku nazwa państwa polskiego pozostającego w unii z Litwą, także koncept ziem królestwa, charakterystyczny dla monarchii stanowej późnego średniowiecza, który ukształtował się na zachodzie Europy, mający na celu podkreślenie odrębności instytucji królestwa od osoby króla jako przeciwstawienie wcześniejszej monarchii patrymonialnej. Od unii lubelskiej z 1569 r. – nazwa państwa polskiego wchodzącego w skład Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
[13] Uniwersytet Karola – praski uniwersytet założony w 1348 r. przez cesarza Karola IV Luksemburskiego.
[14] Męczennicy wileńscy – trójka prawosławnych świętych: Antoni, Jan i Eustachy, którzy zostali straceni z powodu swojej wiary w 1347 r.
[15] (lit.) Jogaila – Jagiełło.
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:
Hedvigis. Tom III
ISBN: 978-83-8373-046-2
© Krzysztof Konopka i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Wioletta Cyrulik
KOREKTA: Konrad Witkowski
OKŁADKA: Wiola Pierzgalska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek