Helgoland. Znaczenie kwantowej rewolucji - Carlo Rovelli - ebook

Helgoland. Znaczenie kwantowej rewolucji ebook

Carlo Rovelli

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Siła nauki tkwi w braku strachu przed wymyślaniem świata na nowo”. Helgoland to bezdrzewna wyspa na Morzu Północnym, na której dwudziestotrzyletni Werner Heisenberg doznał olśnienia i dokonał przełomu w mechanice kwantowej, otwierając stulecie naukowej rewolucji. Teoria kwantowa wywróciła do góry nogami dotychczasowe postrzeganie rzeczywistości. Uświadomiła nam, że tego, co nas otacza, ani nas samych (!), nie można sprowadzić do zbioru cząstek. Świat bowiem, jak pisze Rovelli, „w większym stopniu jest utkany z relacji i oddziaływań niż z obiektów”. Takie stwierdzenie prowadzi jednak do nieoczywistego wniosku, zgodnie z którym to, co nie wchodzi w relacje z czymś innym, nie istnieje! Co więcej, wszystko, co wiemy o tym, co istnieje (lub nie istnieje), wynika z naszego odziaływania z otoczeniem. Bez niego nie ma wiedzy… Mając na uwadze tych, którzy nie znają fizyki kwantowej, ale chcieliby się dowiedzieć, czym ona jest i co z niej wynika, genialny włoski fizyk, Carlo Rovelli, autor bestsellerowych książek „Tajemnica czasu” i „Rzeczywistość nie jest tym, czym się wydaje”, w zwięzły i przystępny, a przy tym elegancki sposób opowiada o tej zdumiewającej teorii fizycznej. Dzięki jego książce wreszcie naprawdę zrozumiesz najbardziej porywającą współcześnie ideę, wyznaczającą nowy kierunek w myśleniu o strukturze rzeczywistości. Pisząc tę książkę, miałem na uwadze przede wszystkim tych, którzy nie znają fizyki kwantowej, ale chcieliby się dowiedzieć na tyle, na ile w ogóle jest to możliwe, czym ona jest i co z niej wynika. Starałem się przy tym zachować zwięzłość, pomijając szczegóły, które nie są istotne dla zrozumienia istoty omawianych zagadnień. Choć zajmujemy się tu jedną z najbardziej zagmatwanych naukowych teorii, to próbowałem opisać ją tak jasno, jak tylko się da. Niewykluczone, że zamiast wyjaśniać, jak należy rozumieć mechanikę kwantową, tłumaczę głównie, dlaczego jest tak trudna do zrozumienia. Wizja świata wyłaniająca się dzięki odkryciu teorii kwantowej może przyprawiać nas o zawrót głowy – a także wzbudzać uczucie wolności, szczęścia, lekkości. Dzięki młodzieńczej ciekawości, która doprowadziła mnie do fizyki niczym dziecko podążające za dźwiękiem magicznego fletu, odkryłem więcej zaczarowanych zamków, niż mogłem sobie wymarzyć. Świat teorii kwantowej, ujawniony dzięki podróżny pewnego młodzieńca na Świętą Wyspę na Morzu Północnym, który próbowałem tu opisać, wydaje mi się nieopisanie piękny. (fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 193

Oceny
4,3 (21 ocen)
11
6
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Faxe44

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana. Niesamowicie wciągająca. Polecam
00

Popularność




Spoj­rze­nie w otchłań

Spoj­rze­nie w otchłań

Siedzie­li­śmy z Časlavem na pia­sku nad samym brze­giem morza i od kilku już godzin żywo dys­ku­to­wa­li­śmy. Przy­pły­nę­li­śmy na wyspę Lamma poło­żoną nie­da­leko Hong­kongu, korzy­sta­jąc z popo­łu­dnio­wej prze­rwy w kon­fe­ren­cji. Časlav jest uzna­nym eks­per­tem w dzie­dzi­nie mecha­niki kwan­to­wej i na kon­fe­ren­cji przed­sta­wił ana­lizę pew­nego skom­pli­ko­wa­nego eks­pe­ry­mentu myślo­wego. Zaczę­li­śmy oma­wiać ten eks­pe­ry­ment już w dro­dze na plażę, na ścieżce pro­wa­dzą­cej przez nad­mor­ską dżun­glę, i kon­ty­nu­owa­li­śmy nasze roz­wa­ża­nia tutaj, nad samym morzem. W końcu udało nam się chyba dojść do poro­zu­mie­nia. Na plaży zapa­dła wresz­cie długa cisza. Patrzy­li­śmy na morze.

– To nie­sa­mo­wite – powie­dział Časlav szep­tem. – Możesz w to uwie­rzyć? To tak, jak gdyby rze­czy­wi­stość… nie ist­niała…

Tymi samymi sło­wami można by pod­su­mo­wać nasz sto­su­nek do mecha­niki kwan­to­wej. Po stu latach wspa­nia­łych suk­ce­sów, po opra­co­wa­niu nowo­cze­snych roz­wią­zań tech­nicz­nych i odkry­ciu naj­głęb­szych pod­staw fizyki XX wieku, teo­ria będąca jed­nym z naj­więk­szych osią­gnięć nauki wciąż budzi w nas zdu­mie­nie, wąt­pli­wo­ści i nie­do­wie­rza­nie.

Był taki czas, kiedy wyda­wało się, że wresz­cie pozna­li­śmy reguły rzą­dzące świa­tem – że u pod­staw róż­no­rod­nych form rze­czy­wi­sto­ści ist­nieją tylko cząstki mate­rii i kilka sił, które decy­dują o ich zacho­wa­niu. Uczeni mieli wra­że­nie, że zdo­łali unieść zasłonę mai1,2 i zoba­czyć pod­stawy rze­czy­wi­sto­ści. Nie trwało to jed­nak długo. Wiele fak­tów wciąż nie paso­wało do nowego obrazu. W końcu, latem 1925 roku, pewien dwu­dzie­sto­trzy­letni Nie­miec popły­nął na tar­ganą wia­trami wyspę Hel­go­land – Święty Ląd – na Morzu Pół­noc­nym, by spę­dzić tam kilka dni w peł­nej nie­po­koju samot­no­ści. Wła­śnie tam, na wyspie, wpadł na pomysł, który umoż­li­wił wytłu­ma­cze­nie wszyst­kich nie­po­kor­nych fak­tów i opra­co­wa­nie mate­ma­tycz­nej struk­tury mecha­niki kwan­to­wej, czyli „teo­rii kwan­tów”. Była to chyba naj­więk­sza rewo­lu­cja naukowa wszech cza­sów. Ów młody czło­wiek nazy­wał się Wer­ner Heisen­berg i nasza opo­wieść zaczyna się wła­śnie od niego.

Teo­ria kwan­towa pozwo­liła wyja­śnić pod­stawy che­mii, struk­turę ato­mów, budowę ciał sta­łych i pla­zmy, powsta­wa­nie kolo­rów na nie­bie, dyna­mikę gwiazd, pocho­dze­nie galak­tyk i tysiące innych aspek­tów świata. Sta­nowi ona źró­dło naj­now­szych roz­wią­zań tech­nicz­nych, od kom­pu­te­rów po elek­trow­nie jądrowe. Inży­nie­ro­wie, astro­fi­zycy, kosmo­lo­dzy, che­micy i bio­lo­dzy posłu­gują się nią na co dzień. Jej zręby wystę­pują w pro­gra­mie wielu kie­run­ków stu­diów. Wysu­wane przez nią prze­wi­dy­wa­nia ni­gdy nie oka­zały się błędne. Jest biją­cym ser­cem współ­cze­snej nauki. A mimo to wciąż pozo­staje głę­boko tajem­ni­cza i sub­tel­nie nie­po­ko­jąca.

Teo­ria ta zadała kłam mode­lowi, zgod­nie z któ­rym rze­czy­wi­stość składa się z czą­stek poru­sza­ją­cych się po dobrze okre­ślo­nych tra­jek­to­riach, nie dając w zamian cze­goś, co pozwo­li­łoby wyobra­zić sobie świat. Jej rów­na­nia mate­ma­tyczne nie opi­sują rze­czy­wi­sto­ści. Odle­głe obiekty wydają się w niej ze sobą połą­czone w jakiś magiczny spo­sób. Mate­rię zastą­piły upiorne fale praw­do­po­do­bień­stwa.

Każdy, kto zada sobie trud, by zasta­no­wić się przez chwilę, co teo­ria kwan­towa ma do powie­dze­nia na temat rze­czy­wi­stego świata, nie­uchron­nie wpad­nie w zakło­po­ta­nie. Ein­stein ni­gdy się z nią nie pogo­dził, mimo iż to on sfor­mu­ło­wał kon­cep­cje, które napro­wa­dziły Heisen­berga na wła­ściwy trop. Richard Feyn­man, wielki teo­re­tyk fizyki dru­giej połowy XX wieku, napi­sał, że nikt nie rozu­mie teo­rii kwan­to­wej.

Ale wła­śnie na tym polega nauka – na spraw­dza­niu coraz to now­szych wyobra­żeń na temat świata. Cza­sami rady­kal­nie nowych. Nauka wymaga zgody na to, by nie­ustan­nie poda­wać w wąt­pli­wość nasze poję­cia. Jest wizjo­ner­ską siłą, prze­nik­niętą bun­tem i kry­tycz­nym sto­sun­kiem do rze­czy­wi­sto­ści, zdolną do zmiany wła­snych pod­staw poję­cio­wych i zapro­jek­to­wa­nia naszego świata na nowo.

Jeśli trudno się nam pogo­dzić z dziw­no­ścią teo­rii kwan­to­wej, to przy­po­mnijmy sobie, że teo­ria ta otwiera przed nami nowe per­spek­tywy poma­ga­jące zro­zu­mieć rze­czy­wi­stość. Rze­czy­wi­stość, która jest bar­dziej zło­żona, niż wyni­kało z uprosz­czo­nego, mate­ria­li­stycz­nego obrazu, zakła­da­ją­cego ist­nie­nie czą­stek w prze­strzeni. Rze­czy­wi­stość skła­da­jącą się ze związ­ków, a nie obiek­tów.

Teo­ria kwan­towa wska­zuje nowe kie­runki poszu­ki­wa­nia odpo­wie­dzi na wiel­kie pyta­nia doty­czące róż­no­rod­nych kwe­stii, od struk­tury rze­czy­wi­sto­ści do istoty ludz­kiego doświad­cze­nia, od meta­fi­zyki do samej natury świa­do­mo­ści. Wszyst­kie te zagad­nie­nia są obec­nie przed­mio­tem oży­wio­nych dys­ku­sji wśród uczo­nych i filo­zo­fów. Poru­szymy je rów­nież na kar­tach tej książki.

Na Hel­go­lan­dzie, jało­wej, nie­przy­ja­znej wyspie sma­ga­nej wia­trami pół­nocy, Wer­ner Heisen­berg uniósł zasłonę. Otwarła się otchłań. Nasza opo­wieść zaczyna się wła­śnie na tym skrawku lądu, na któ­rym Heisen­berg zasiał ziarno swo­ich idei, a potem stop­niowo się roz­sze­rza, by objąć coraz waż­niej­sze pyta­nia poja­wia­jące się dzięki odkry­ciu kwan­to­wej struk­tury rze­czy­wi­sto­ści.

***

Pisząc tę książkę, mia­łem na uwa­dze przede wszyst­kim tych, któ­rzy nie znają fizyki kwan­to­wej, ale chcie­liby się dowie­dzieć na tyle, na ile w ogóle jest to moż­liwe, czym ona jest i co z niej wynika. Sta­ra­łem się przy tym zacho­wać zwię­złość, pomi­ja­jąc szcze­góły, które nie są ważne dla zro­zu­mie­nia istoty oma­wia­nych zagad­nień. Choć zaj­mu­jemy się tu jedną z naj­bar­dziej zagma­twa­nych nauko­wych teo­rii, to pró­bo­wa­łem opi­sać ją tak jasno, jak tylko się da. Nie­wy­klu­czone, że zamiast wyja­śniać, jak należy rozu­mieć mecha­nikę kwan­tową, tłu­ma­czę głów­nie, dla­czego jest tak trudna do zro­zu­mie­nia.

Pod­czas pisa­nia tej książki myśla­łem jed­nak rów­nież o moich kole­gach – uczo­nych i filo­zo­fach, któ­rzy im bar­dziej zagłę­biają się w tę teo­rię, tym bar­dziej czują się zdez­o­rien­to­wani. Bar­dzo bym chciał, by Hel­go­land był jed­nym z gło­sów w toczą­cej się dys­ku­sji na temat zna­cze­nia tych zdu­mie­wa­ją­cych kon­cep­cji fizycz­nych. W tek­ście umie­ści­łem odsy­ła­cze do uwag prze­zna­czo­nych dla osób lepiej obe­zna­nych ze szcze­gó­ło­wymi zagad­nie­niami mecha­niki kwan­to­wej. W wyja­śnie­niach tych nieco pre­cy­zyj­niej przed­sta­wiam to, co w opi­so­wej, przy­ja­znej dla czy­tel­nika for­mie tłu­ma­czę w tek­ście głów­nym.

Celem moich badań z zakresu fizyki teo­re­tycz­nej jest zro­zu­mie­nie kwan­to­wej natury prze­strzeni i czasu. Chciał­bym, aby ich wyniki przy­czy­niły się do pogo­dze­nia teo­rii kwan­to­wej z odkry­ciami Ein­ste­ina. Zależy mi na tym tak bar­dzo, że nie­mal nie­ustan­nie myślę o kwan­tach. W tej książce opi­suję, do czego udało mi się do tej pory dojść. Nie pomi­jam innych punk­tów widze­nia, ale przy­znaję, że jestem nie­przy­zwo­icie stron­ni­czy – sku­piam się na tych kon­cep­cjach, które są w mojej opi­nii naj­bar­dziej udane i pro­wa­dzą do naj­cie­kaw­szej według mnie moż­li­wo­ści, jaką jest „rela­cyjna” inter­pre­ta­cja teo­rii kwan­to­wej.

Zanim zaczniemy, słowo prze­strogi. Otchłań tego, czego nie wiemy, zawsze nas przy­ciąga i przy­pra­wia o zawrót głowy. Jeżeli jed­nak zde­cy­du­jemy się trak­to­wać poważ­nie rów­na­nia mecha­niki kwan­to­wej i ana­li­zo­wać wyni­ka­jące z nich wnio­ski, musimy się przy­go­to­wać na nie­mal psy­cho­de­liczne dozna­nia i wyrzec się, w takiej lub innej postaci, cze­goś, co do tej pory uwa­ża­li­śmy za nie­na­ru­szalny pew­nik naszego rozu­mie­nia świata. Powin­ni­śmy zaak­cep­to­wać rze­czy­wi­stość, która może być zupeł­nie inna, niż sobie wyobra­ża­li­śmy. Musimy spoj­rzeć w otchłań bez stra­chu, że wpad­niemy w jej nie­wy­obra­żalne odmęty.

– Lizbona, Mar­sy­lia, Werona, Lon­don w pro­win­cji Onta­rio, 2019–2020

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Część pierw­sza

Roz­dział 1. Zaglą­da­jąc do dziw­nie pięk­nego wnę­trza

Roz­dział 1

Zaglą­da­jąc do dziw­nie pięk­nego wnę­trza

Jak pewien młody nie­miecki fizyki wymy­ślił kon­cep­cję, która była naprawdę bar­dzo dziwna, ale nad­spo­dzie­wa­nie dobrze opi­sy­wała świat – i do jakiego dopro­wa­dziło to zamie­sza­nia.

Absur­dalna idea mło­dego Heisen­berga: obser­wa­ble

Absur­dalna idea mło­dego Heisen­berga: obser­wa­ble

Była już pra­wie trze­cia w nocy, gdy mia­łem przed sobą koń­cowy wynik rachun­ków. […] Byłem tak pod­nie­cony, że nie mogłem myśleć o śnie. Wysze­dłem więc z domu o roz­po­czy­na­ją­cym się już świ­ta­niu i posze­dłem na pół­nocny cypel wyżyny, gdzie samotna, wysta­jąca w morze iglica skalna wciąż budziła we mnie ochotę do prób wspi­nacz­ko­wych. Udało mi się wspiąć na nią bez więk­szych trud­no­ści i na jej szczy­cie docze­ka­łem do wschodu słońca3.

Czę­sto zasta­na­wia­łem się, jakie myśli i uczu­cia towa­rzy­szyły mło­demu Heisen­ber­gowi, gdy wspi­nał się na skałę góru­jącą nad morzem na jało­wej, tar­ga­nej wia­trami wyspie na Morzu Pół­noc­nym, by sta­wić czoła bez­mia­rowi fal w ocze­ki­wa­niu na wschód słońca po tym, jak jako pierw­szy zyskał wgląd w przy­pra­wia­jące o zawrót głowy tajem­nice Natury, naj­więk­sze, z jakimi zetknęła się ludz­kość. Miał dwa­dzie­ścia trzy lata.

Liczył, że znaj­dzie w tych rejo­nach ulgę od męczą­cej go aler­gii. Na Hel­go­lan­dzie – nazwa ta dosłow­nie zna­czy „święty ląd” – prak­tycz­nie nie ma drzew i w związku z tym powie­trze jest tam nie­mal wolne od pył­ków. („Hel­go­land ze swoim jed­nym drze­wem”4, napi­sał Joyce w Ulis­se­sie). Nie bez zna­cze­nia dla jego decy­zji o poja­wie­niu się na wyspie mogła być też uwiel­biana w dzie­ciń­stwie legenda o okrut­nym pira­cie Störteberkerze, który się tu ukry­wał. Głów­nym powo­dem przy­jazdu Heisen­berga była jed­nak potrzeba poświę­ce­nia się bez reszty pro­ble­mowi, który stał się jego obse­sją. Cho­dziło o pewną palącą kwe­stię, którą wska­zał mu Niels Bohr. Heisen­berg mało spał i spę­dzał wiele godzin w samot­no­ści, pró­bu­jąc zna­leźć mate­ma­tyczne uza­sad­nie­nie dla nie­zro­zu­mia­łych reguł wymy­ślo­nych przez Bohra. Od czasu do czasu robił sobie prze­rwę, by wspiąć się na wzno­szącą się nad wyspą skałę lub nauczyć się na pamięć któ­re­goś z wier­szy Goethego z tomu Dywan Zachodu i Wschodu, zbioru, w któ­rym naj­więk­szy poeta nie­miecki daje wyraz swo­jemu uwiel­bie­niu dla islamu.

Niels Bohr, który był już wtedy powszech­nie powa­ża­nym naukow­cem, podał pro­ste, ale dziwne wzory pozwa­la­jące prze­wi­dzieć wła­sno­ści pier­wiast­ków che­micz­nych jesz­cze przed ich zmie­rze­niem. Korzy­sta­jąc z wzo­rów, można było na przy­kład wyzna­czyć czę­sto­tli­wość świa­tła wysy­ła­nego przez kon­kretne pier­wiastki po ich pod­grza­niu, czyli usta­lić ich barwę, gdy są gorące. Było to nie­zwy­kłe osią­gnię­cie. Mimo to wzory Bohra miały pewne nie­do­cią­gnię­cia, ponie­waż nie pozwa­lały na przy­kład prze­wi­dzieć natę­że­nia emi­to­wa­nego świa­tła.

Naj­więk­sze zastrze­że­nia budziła jed­nak pewna ich wprost absur­dalna wła­ści­wość. Zakła­dały mia­no­wi­cie, bez żad­nego dobrego powodu, że elek­trony w ato­mach krążą wokół jądra wyłącz­nie po pew­nych, okre­ślo­nych orbi­tach, znaj­du­ją­cych się od niego w pew­nych, ści­śle wyzna­czo­nych odle­gło­ściach i mają pewne, usta­lone war­to­ści ener­gii – i mogą jedy­nie w magiczny spo­sób „prze­ska­ki­wać” z jed­nej orbity na drugą. Po raz pierw­szy poja­wiło się wów­czas w nauce poję­cie „prze­sko­ków kwan­to­wych”. Dla­czego dopusz­czalne są tylko okre­ślone orbity? Dla­czego docho­dzi do takich oso­bli­wych „prze­sko­ków” mię­dzy nimi? Jaka siła odpo­wiada za tak dzi­waczne zacho­wa­nie?

Atomy są pod­sta­wo­wymi ele­men­tami skła­do­wymi wszyst­kiego, co ist­nieje. Ale jak dzia­łają? Jak elek­trony poru­szają się w ich wnę­trzu? Uczeni na początku stu­le­cia zasta­na­wiali się nad tymi kwe­stiami przez ponad dekadę i nie udało im się zna­leźć żad­nego sen­sow­nego wyja­śnie­nia.

Niczym rene­san­sowy mistrz pędzla w pra­cowni malar­skiej, Bohr oto­czył się w Kopen­ha­dze naj­lep­szymi mło­dymi fizy­kami, jakich udało mu się zna­leźć, by wspól­nie z nimi roz­wią­zać zagadki atomu. Był wśród nich bły­sko­tliwy Wol­fgang Pauli – nie­zwy­kle inte­li­gentny i dość aro­gancki przy­ja­ciel Heisen­berga z czasu stu­diów. To wła­śnie Pauli pole­cił Heisen­berga wiel­kiemu Boh­rowi, stwier­dza­jąc, że jeśli mają doko­nać praw­dzi­wego postępu w bada­niach, to potrze­bują wła­śnie kogoś takiego. Bohr posłu­chał rady Pau­liego i jesie­nią 1924 roku ścią­gnął Heisen­berga do Kopen­hagi z Getyngi, gdzie pra­co­wał on jako asy­stent Maxa Borna. Heisen­berg spę­dził w Kopen­ha­dze kilka mie­sięcy, pod­czas któ­rych czę­sto pro­wa­dził z Boh­rem oży­wione dys­ku­sje przy tablicy zapeł­nio­nej rów­na­niami. Młody uczeń i mistrz cho­dzili też na dłu­gie spa­cery w góry i roz­ma­wiali o tajem­ni­cach atomu, fizyce i filo­zo­fii5.

Heisen­berga cał­ko­wi­cie pochło­nęły roz­my­śla­nia nad tym zagad­nie­niem. Stało się ono jego obse­sją. Podob­nie jak inni pró­bo­wał wszyst­kiego. Nic nie dzia­łało. Wyda­wało się, że nie ma żad­nej sen­sow­nej siły, która mogłaby zmu­sić elek­trony do krą­że­nia po dziw­nych orbi­tach Bohra i wyko­ny­wa­nia tych oso­bli­wych prze­sko­ków. A prze­cież wła­śnie takie orbity i prze­skoki pozwa­lają wyzna­czyć poprawne war­to­ści traf­nie prze­wi­du­jące zja­wi­ska zwią­zane z ato­mami. Jak to wyja­śnić?

W despe­ra­cji się­gamy czę­sto po dra­styczne roz­wią­za­nia. Na owej pustej wyspie na Morzu Pół­noc­nym, pra­cu­jąc w cał­ko­wi­tej samot­no­ści, Heisen­berg posta­no­wił spraw­dzić wszyst­kie, nawet naj­bar­dziej rady­kalne pomy­sły.

W końcu to wła­śnie dzięki rady­kal­nym ideom dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej Ein­stein zadzi­wił świat. W przy­padku Ein­steina śmiałe pomy­sły oka­zały się trafne. Pauli i Heisen­berg byli ocza­ro­wani jego fizyką. Ein­stein był dla nich praw­dziwą legendą. Zaczęli się więc zasta­na­wiać, czy nad­szedł już czas, by zary­zy­ko­wać jakieś rady­kalne posu­nię­cie i w ten spo­sób prze­ła­mać impas zwią­zany z nie­zro­zu­mia­łym zacho­wa­niem elek­tro­nów w ato­mach. Czy to wła­śnie oni powinni się zde­cy­do­wać na taki krok? W wieku dwu­dzie­stu lat czło­wiek nie boi się marzyć.

Ein­stein poka­zał, że nawet naj­bar­dziej zako­rze­nione prze­ko­na­nia mogą być błędne. To, co teraz wydaje nam się zupeł­nie oczy­wi­ste, wcale nie musi być poprawne. Porzu­ca­nie zało­żeń, które wydają się natu­ralne, może pro­wa­dzić do posze­rze­nia naszej wie­dzy. Ein­stein nauczył nas, że wszystko powinno się opie­rać na tym, co możemy zoba­czyć, a nie na tym, co według nas powinno ist­nieć.

Pauli podzie­lił się tymi prze­my­śle­niami z Heisen­ber­giem. Obaj mło­dzi naukowcy byli upo­jeni tym zatru­tym trun­kiem. Uważ­nie śle­dzili dys­ku­sje o związku mię­dzy rze­czy­wi­sto­ścią i doświad­cze­niem toczące się w śro­do­wi­sku austriac­kich i nie­miec­kich filo­zo­fów na początku stu­le­cia. Ernst Mach, który wywarł decy­du­jący wpływ na Ein­ste­ina, wyra­żał prze­ko­na­nie, że wie­dza musi się opie­rać wyłącz­nie na obser­wa­cjach i być wolna od wszel­kich nie­jaw­nych zało­żeń „meta­fi­zycz­nych”. Wła­śnie te kon­cep­cje towa­rzy­szyły mło­demu Heisen­ber­gowi, gdy pra­co­wał odcięty od świata na Hel­go­lan­dzie latem 1925 roku, i powoli łączyły się ze sobą, niczym związki che­miczne mate­riału wybu­cho­wego.

Tak wpadł na nowy pomysł, który mógł się zro­dzić tylko w nie­skrę­po­wa­nym umy­śle mło­dego czło­wieka. Wysu­nięta przez niego idea prze­kształ­ciła całą fizykę – a nawet całą naukę i nasze postrze­ga­nie świata. Była to idea tak głę­boka, że – jak sądzę – ludz­kość wciąż jesz­cze nie zdała sobie w pełni sprawy z jej zna­cze­nia.

***

Pomysł Heisen­berga jest rów­nie śmiały, co pro­sty. Nikomu nie udało się zna­leźć siły, która wywo­łuje dziwne zacho­wa­nie atomu? W porządku. W takim razie prze­stańmy takiej nowej siły szu­kać. Wyko­rzy­stajmy zamiast tego dobrze nam już znane oddzia­ły­wa­nie, a mia­no­wi­cie siłę elek­tryczną, która wiąże elek­tron z jądrem. Nie potra­fimy zna­leźć nowych praw ruchu, które mogłyby wyja­śniać orbity Bohra i dziwne „prze­skoki”? Nie ma sprawy. Pozo­stańmy przy zna­nych nam pra­wach ruchu i uży­wajmy ich w takiej postaci, jaką mają obec­nie.

Zamiast tego zmieńmy jed­nak nasze wyobra­że­nia o elek­tro­nie. Prze­stańmy się upie­rać przy koniecz­no­ści opi­sa­nia jego ruchu i zacznijmy mówić tylko o tym, co możemy obser­wo­wać, a więc o świe­tle, które emi­tuje. Oprzyjmy wszystko na wiel­ko­ściach, które są moż­liwe do zaob­ser­wo­wa­nia. Wła­śnie na tym pole­gała idea Heisen­berga.

Wie­dziony taką myślą, Heisen­berg spró­bo­wał opi­sać zacho­wa­nie elek­tro­nów wyłącz­nie za pomocą wiel­ko­ści, które można zaob­ser­wo­wać, a więc czę­sto­tli­wo­ści i ampli­tudy emi­to­wa­nego przez nie świa­tła.

Możemy obser­wo­wać skutki prze­skoku elek­tronu mię­dzy dwiema orbi­tami Bohra. Zamiast zmien­nych fizycz­nych (będą­cych poje­dyn­czymi licz­bami) Heisen­berg zasto­so­wał tabele liczb, w któ­rych wier­sze ozna­czają orbitę wyj­ściową, a kolumny – doce­lową. Każda war­tość tabeli, znaj­du­jąca się w okre­ślo­nym wier­szu i kolum­nie, opi­suje prze­skok z jed­nej orbity na drugą. Resztę czasu spę­dzo­nego na wyspie Heisen­berg poświę­cił na wymy­śle­nie spo­sobu wyko­rzy­sta­nia tych tablic tak, by można było uza­sad­nić reguły wpro­wa­dzone przez Bohra. Nie spał po nocach, pró­bu­jąc wyzna­czyć rów­na­nie dla przy­padku elek­tronu w ato­mie, ale mu się to nie udało – taki układ oka­zał się zbyt trudny. Posta­no­wił więc roz­wa­żyć prost­szy przy­kład przy­po­mi­na­jący waha­dło i prze­ana­li­zo­wać reguły Bohra obo­wią­zu­jące w takiej sytu­acji.

Siód­mego czerwca ele­menty ukła­danki zaczęły wska­ki­wać na swoje miej­sca:

Gdy przy pierw­szych wyra­zach rze­czy­wi­ście potwier­dziło się zacho­wa­nie ener­gii [po uwzględ­nie­niu reguł Bohra], ogar­nęło mnie jakieś pod­nie­ce­nie, tak że w dal­szych rachun­kach wciąż robi­łem błędy. Była już pra­wie trze­cia w nocy, gdy mia­łem przed sobą koń­cowy wynik rachun­ków. Prawo zacho­wa­nia ener­gii spraw­dziło się we wszyst­kich czło­nach i – ponie­waż wszystko to wyszło samo przez się, że tak powiem, bez żad­nego przy­musu – nie mogłem już wąt­pić o nie­sprzecz­no­ści mate­ma­tycz­nej i zamknię­to­ści naszki­co­wa­nej w ten spo­sób mecha­niki kwan­to­wej. W pierw­szej chwili byłem do głębi prze­ra­żony. Mia­łem uczu­cie, że patrzę poprzez powierzch­nię zja­wisk ato­mo­wych na leżące głę­biej pod nią pod­łoże o zadzi­wia­ją­cej wewnętrz­nej uro­dzie i dosta­wa­łem pra­wie zawrotu głowy na myśl, że mam teraz prze­śle­dzić peł­nię struk­tur mate­ma­tycz­nych, które przy­roda roz­ło­żyła tutaj przede mną6.

Ten frag­ment zapiera dech w pier­siach. „Pod­łoże o zadzi­wia­ją­cej wewnętrz­nej uro­dzie” pod powierzch­nią rze­czy… Słowa Heisen­berga przy­wo­dzą na myśl tekst napi­sany przez Gali­le­usza, w któ­rym przed­sta­wia, jak po raz pierw­szy dostrzegł pra­wi­dło­wo­ści mate­ma­tyczne w wyni­kach pomiaru ciał toczą­cych się po równi pochy­łej i odkrył pierw­sze w histo­rii ludz­ko­ści prawo mate­ma­tyczne opi­su­jące ruch ciał na Ziemi. Nic nie może się rów­nać z uczu­ciem towa­rzy­szą­cym odkry­ciu porządku mate­ma­tycznego w pozor­nym cha­osie.

***

Dzie­wią­tego czerwca Heisen­berg opu­ścił Hel­go­land i wró­cił na Uni­wer­sy­tet w Getyn­dze. Wysłał wyniki swo­ich obli­czeń Pau­liemu z adno­ta­cją: „Wszystko wciąż jest dla mnie nie­ja­sne i nie­zro­zu­miałe, ale wydaje się, że elek­trony nie poru­szają się już po orbi­tach”.

Dzie­wią­tego lipca prze­słał gotowy arty­kuł Maxowi Bor­nowi, pro­fe­so­rowi, u któ­rego był asy­sten­tem, z nastę­pu­jącą wia­do­mo­ścią: „Napi­sa­łem sza­lony arty­kuł i nie mam odwagi wysłać go do żad­nego cza­so­pi­sma”. Popro­sił Borna o prze­czy­ta­nie pracy i opi­nię.

Dwu­dzie­stego pią­tego lipca Max Born oso­bi­ście wysłał pracę Heisen­berga do cza­so­pi­sma nauko­wego „Zeit­schrift für Phy­sik”7.

Born z miej­sca uświa­do­mił sobie ogromne zna­cze­nie kon­cep­cji sfor­mu­ło­wa­nej przez mło­dego asy­stenta, posta­no­wił jed­nak wyja­śnić kilka kwe­stii. Popro­sił swo­jego stu­denta Pascu­ala Jor­dana, by spró­bo­wał zapro­wa­dzić porzą­dek w nie­sza­blo­no­wych obli­cze­niach Heisen­berga8. W tym cza­sie Heisen­berg sta­rał się zain­te­re­so­wać swo­imi pomy­słami Pau­liego – bez­sku­tecz­nie. Pauli uwa­żał, że wszystko to za bar­dzo przy­po­mina mate­ma­tyczną łami­główkę, jest zbyt abs­trak­cyjne i zawiłe. Na początku nową teo­rią zaj­mo­wały się więc tylko trzy osoby: Heisen­berg, Born i Jor­dan.

Pra­co­wali gorącz­kowo i w ciągu zale­d­wie kilku mie­sięcy udało im się okre­ślić struk­turę for­malną nowej mecha­niki. Oka­zało się, że sama struk­tura jest bar­dzo pro­sta: siły są takie same jak w fizyce kla­sycz­nej, także rów­na­nia są iden­tyczne (z wyjąt­kiem jed­nego, dodat­ko­wego9, o któ­rym powiem wię­cej w dal­szej czę­ści książki), ale zamiast zmien­nych, w nowej teo­rii wystę­pują tablice liczb, czyli „macie­rze”.

***

Dla­czego tablice liczb? W ato­mie nie da się zaob­ser­wo­wać samego elek­tronu, a jedy­nie świa­tło, które ten elek­tron wysyła, gdy – zgod­nie z hipo­tezą Bohra – prze­ska­kuje z jed­nej orbity na drugą. Pod­czas prze­skoku ważne są dwie orbity: ta, z któ­rej elek­tron wyru­sza, i ta, na którą prze­ska­kuje. Każdy wynik pomiaru można więc umie­ścić, jak już wspo­mnia­łem, w tabeli, w któ­rej orbita wyj­ściowa wska­zuje wiersz, a doce­lowa – kolumnę.

Pomysł Heisen­berga pole­gał na tym, by zapi­sać wszyst­kie wiel­ko­ści okre­śla­jące ruch elek­tronu – poło­że­nie, pręd­kość i ener­gię – nie w postaci poje­dyn­czych liczb, ale tablic. Zamiast poje­dyn­czego poło­że­nia x, elek­tron ma w tym uję­ciu całą tabelę poło­żeń X, po jed­nym dla każ­dego moż­li­wego prze­skoku. Istota kon­cep­cji Heisen­berga zasa­dza się na wyko­rzy­sta­niu tych samych rów­nań, co zawsze, z tą róż­nicą, że zamiast wystę­pu­ją­cych w nich zwy­kle wiel­ko­ści (poło­że­nie, pręd­kość, ener­gia, czę­stość kołowa orbity i tak dalej) mamy odpo­wia­da­jące im tabele. Natę­że­nie i czę­sto­tli­wość świa­tła emi­to­wa­nego pod­czas prze­skoku można na przy­kład okre­ślić, odczy­tu­jąc war­tość w odpo­wied­niej komórce tabeli. W tabeli odpo­wia­da­jącej ener­gii liczby poja­wiają się tylko na prze­kąt­nej i są to war­to­ści ener­gii orbit Bohra.

Czy to jest jasne? W żad­nym razie. To jest jasne jak smoła.

Ta absur­dalna, zda­wa­łoby się, sztuczka, pole­ga­jąca na zastą­pie­niu zmien­nych tabli­cami, pozwala uzy­skać poprawne wyniki, czyli prze­wi­dzieć war­to­ści, jakie otrzy­muje się potem meto­dami doświad­czal­nymi.

Ku zdu­mie­niu trzech musz­kie­te­rów z Getyngi, jesz­cze przed koń­cem roku Born dostał list z dołą­czo­nym doń krót­kim arty­ku­łem napi­sa­nym przez pew­nego mło­dego Anglika i przed­sta­wia­ją­cym w grun­cie rze­czy taką samą teo­rię, ale skon­stru­owaną z uży­ciem jesz­cze bar­dziej abs­trak­cyj­nego języka mate­ma­tycz­nego niż sto­so­wane przez nich macie­rze10. Auto­rem tej pracy był Paul Dirac. W czerwcu Heisen­berg wygło­sił w Anglii wykład, pod koniec któ­rego wspo­mniał o swo­ich prze­my­śle­niach zwią­za­nych z prze­sko­kami kwan­to­wymi. Dirac znaj­do­wał się wów­czas na sali, ale był zmę­czony i nic z tego wszyst­kiego nie zro­zu­miał. Póź­niej opie­kun naukowy Diraca otrzy­mał pocztą pierw­szy arty­kuł Heisen­berga i choć uznał, że jest niezro­zu­miały, poka­zał go Dira­cowi. Dirac prze­czy­tał pracę, stwier­dził, że nie ma sensu, i odło­żył ją na bok. Jed­nak kilka tygo­dni póź­niej, roz­my­śla­jąc pod­czas dłu­giego spa­ceru, uświa­do­mił sobie, że tablice Heisen­berga przy­po­mi­nają mu coś, o czym uczył się na stu­diach. Ponie­waż nie mógł sobie przy­po­mnieć, co to dokład­nie było, by odświe­żyć swoją wie­dzę, posta­no­wił zaj­rzeć do pew­nej książki – ponie­waż jed­nak znaj­do­wała się ona w biblio­tece, przy­szło mu cze­kać do ponie­działku11… Uzu­peł­niw­szy infor­ma­cje, w krót­kim cza­sie samo­dziel­nie opra­co­wał taką samą cało­ściową teo­rię jak trzej cza­ro­dzieje z Getyngi.

Jedyną rze­czą, jaka pozo­stała jesz­cze do zro­bie­nia, było zasto­so­wa­nie tej nowej teo­rii do przy­padku elek­tronu w ato­mie i jej spraw­dze­nie w prak­tyce. Czy fak­tycz­nie pozwoli wyli­czyć wszyst­kie orbity Bohra?

Obli­cze­nia oka­zały się trudne i trzej uczeni z Getyngi nie potra­fili dopro­wa­dzić ich do końca. Popro­sili o pomoc Pau­liego, naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nego, ale i naj­bar­dziej aro­ganc­kiego naukowca, jakiego znali.

– Te obli­cze­nia rze­czy­wi­ście wyglą­dają na bar­dzo trudne… – stwier­dził z prze­ką­sem – dla was12.

Pauli dokoń­czył je w ciągu zale­d­wie kilku tygo­dni, wyka­zu­jąc się wprost akro­ba­tycz­nymi umie­jęt­no­ściami prze­kształ­ca­nia wzo­rów13.

Wynik był dosko­nały. War­to­ści ener­gii wyzna­czone na pod­sta­wie tablic Heisen­berga, Borna i Jor­dana w pełni zga­dzały się z war­to­ściami wyni­ka­ją­cymi z hipo­tezy Bohra. Dziwne reguły zacho­wa­nia ato­mów wymy­ślone przez Bohra mie­ściły się w zupeł­nie nowym for­ma­li­zmie. Ale to nie wszystko. Nowa teo­ria pozwa­lała rów­nież wyzna­czyć natę­że­nie emi­to­wa­nego świa­tła, czego nie można było zro­bić, sto­su­jąc same reguły Bohra. W dodatku oka­zało się, że wszyst­kie te rezul­taty zga­dzają się dokład­nie z war­to­ściami otrzy­my­wa­nymi w trak­cie doświad­czeń!

Osią­gnięto bez­sporny suk­ces.

W liście do żony Borna, Heidi, Ein­stein napi­sał mię­dzy innymi: „Kon­cep­cje przed­sta­wione przez Heisen­berga i Borna trzy­mają wszyst­kich w napię­ciu i zaprzą­tają myśli każ­dego, kto choć tro­chę inte­re­suje się teo­rią”14. W liście do bli­skiego przy­ja­ciela Michele’a Bessa zauwa­żył nato­miast: „Naj­cie­kaw­szą pracą teo­re­tyczną ostat­nich cza­sów jest teo­ria sta­nów kwan­to­wych Heisen­berga, Borna i Jor­dana – ich obli­cze­nia to praw­dziwe czary”15.

Bohr, twórca nowej teo­rii, wiele lat póź­niej tak wspo­mi­nał te wyda­rze­nia: „Mie­li­śmy w tam­tym okre­sie jedy­nie nikłą nadzieję, że uda nam się sfor­mu­ło­wać taką postać teo­rii, w któ­rej każde nie­wła­ściwe uży­cie kon­cep­cji kla­sycz­nych byłoby wyeli­mi­no­wane. Onie­śmie­leni trud­no­ścią tego zada­nia, czu­li­śmy ogromny podziw dla Heisen­berga, który w wieku zale­d­wie dwu­dzie­stu trzech lat jed­nym ruchem roz­wią­zał wszyst­kie nasze pro­blemy”16.

Z wyjąt­kiem Bohra, który był już po czter­dzie­stce, Heisen­berg, Jor­dan, Dirac i Pauli mieli wów­czas po dwa­dzie­ścia kilka lat. W Getyn­dze ich teo­ria stała się znana jako Kna­ben­phy­sik, czyli „fizyka chłop­ców”.

***

Szes­na­ście lat póź­niej przez Europę prze­ta­czała się kolejna wojna świa­towa. Ponie­waż Heisen­berg był wów­czas uzna­nym uczo­nym, Hitler powie­rzył mu zada­nie wyko­rzy­sta­nia wie­dzy na temat atomu do skon­stru­owa­nia bomby, która zapew­ni­łaby armii nie­miec­kiej zwy­cię­stwo. Heisen­berg wyru­szył pocią­giem do Kopen­hagi w oku­po­wa­nej przez Niem­ców Danii, by odwie­dzić swo­jego daw­nego nauczy­ciela. Stary mistrz i młody nauko­wiec spo­tkali się, ale pod­czas roz­mowy nie udało im się dojść do poro­zu­mie­nia. Heisen­berg twier­dził póź­niej, że chciał jedy­nie omó­wić z Boh­rem kwe­stie etyczne zwią­zane z moż­li­wo­ścią budowy tak śmier­cio­no­śnej broni. Nie wszy­scy mu jed­nak uwie­rzyli. Nie­długo potem Bohr został porwany – za swoim przy­zwo­le­niem – przez bry­tyj­skich koman­do­sów i wywie­ziony z oku­po­wa­nej Danii. Dotarł naj­pierw do Anglii, gdzie przy­jął go sam Chur­chill, a potem wyru­szył do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Tam posta­no­wił wyko­rzy­stać swoją wie­dzę w prak­tyce, sta­jąc na czele grupy mło­dych fizy­ków, któ­rzy pró­bo­wali zasto­so­wać nową teo­rię kwan­tową do roz­bi­ja­nia ato­mów. Hiro­szima i Naga­saki zostały zrów­nane z zie­mią. Dwie­ście tysięcy ist­nień ludz­kich – męż­czyzn, kobiet i dzieci – prze­pa­dło w ułamku sekundy. Obec­nie żyjemy w świe­cie, w któ­rym dzie­siątki tysięcy gło­wic jądro­wych są stale wyce­lo­wane w naj­waż­niej­sze mia­sta. Gdyby któ­ryś z przy­wód­ców osza­lał albo popeł­nił błąd, praw­do­po­dob­nie uda­łoby mu się znisz­czyć życie na naszej pla­ne­cie. Już nikt nie ma wąt­pli­wo­ści, że w „fizyce chłop­ców” drze­mie nisz­czy­ciel­ska moc.

***

Na szczę­ście teo­ria kwan­towa to dużo wię­cej niż tylko broń. Udało się ją z powo­dze­niem zasto­so­wać do bada­nia ato­mów, jąder ato­mo­wych, czą­stek ele­men­tar­nych, wią­zań che­micz­nych, ciał sta­łych, cie­czy i gazów, pół­prze­wod­ni­ków, lase­rów, gwiazd takich jak Słońce, gwiazd neu­tro­no­wych, pier­wot­nego Wszech­świata, pro­cesu for­mo­wa­nia się galak­tyk i tak dalej. Można by tę listę cią­gnąć przez wiele stron. Teo­ria kwan­towa pozwo­liła nam szcze­gó­łowo wyja­śnić roz­le­głe obszary wie­dzy zwią­zane z dzia­ła­niem praw natury, od postaci układu okre­so­wego pier­wiast­ków po zasto­so­wa­nia medyczne, dzięki któ­rym ura­to­wano miliony osób. Prze­wi­działa ist­nie­nie nowych zja­wisk, któ­rych nikt się nie spo­dzie­wał, takich jak kore­la­cje kwan­towe obo­wią­zu­jące w odle­gło­ściach wielu kilo­me­trów, kom­pu­tery kwan­towe czy tele­por­ta­cja – i wszyst­kie te prze­wi­dy­wa­nia oka­zały się poprawne. Zdu­mie­wa­jąco dobra passa teo­rii kwan­towej trwa nie­prze­rwa­nie już od stu lat.

Metoda obli­cze­niowa opra­co­wana przez Heisen­berga, Borna, Jor­dana i Diraca, ów dziwny pomysł, by „ogra­ni­czyć się wyłącz­nie do tego, co można zaob­ser­wo­wać” i zastą­pić zmienne fizyczne macie­rzami17, ni­gdy uczo­nych nie zawio­dła. Mecha­nika kwan­towa jest jedyną pod­sta­wową teo­rią opi­su­jącą świat, która jesz­cze w żad­nym przy­padku nie oka­zała się błędna – i któ­rej ogra­ni­czeń wciąż nie znamy.

***

Dla­czego jed­nak nie możemy powie­dzieć, gdzie znaj­duje się elek­tron i co robi, gdy go aku­rat nie obser­wu­jemy? Dla­czego wolno nam mówić wyłącz­nie o „obser­wa­blach”? Dla­czego potra­fimy opi­sać, co się dzieje, gdy prze­ska­kuje z jed­nej orbity na drugą, ale nie możemy stwier­dzić, gdzie się znaj­duje w dowol­nie wybra­nej chwili? Co tak naprawdę wynika z tego, że zamiast poje­dyn­czych liczb sto­su­jemy ich tablice?

Co w isto­cie miał na myśli Heisen­berg, gdy pisał: „Wszystko wciąż jest dla mnie nie­ja­sne i nie­zro­zu­miałe, ale wydaje się, że elek­trony nie poru­szają się już po orbi­tach”? Jego przy­ja­ciel Pauli stwier­dził kie­dyś: „Heisen­berg rozu­mo­wał w okropny spo­sób i posłu­gi­wał się wyłącz­nie intu­icją. Nie przy­kła­dał jakiej­kol­wiek wagi do koniecz­no­ści jasnego przed­sta­wie­nia pod­sta­wo­wych zało­żeń i okre­śle­nia ich związku z ist­nie­ją­cymi teo­riami […]”.

Urze­ka­jący arty­kuł Wer­nera Heisen­berga, któ­rego główna idea zro­dziła się na owej wyspie na Morzu Pół­noc­nym i od któ­rego wszystko się zaczęło, otwiera nastę­pu­jące zda­nie: „Celem niniej­szej pracy jest okre­śle­nie pod­staw teo­rii mecha­niki kwan­to­wej opar­tej wyłącz­nie na związ­kach mię­dzy wiel­ko­ściami, które co do zasady można zaob­ser­wo­wać”.

Które można zaob­ser­wo­wać? Dla­czego Natura mia­łaby się inte­re­so­wać, czy w pobliżu jest ktoś, kto może prze­pro­wa­dzić obser­wa­cje, czy też go nie ma?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki