Historia kultury początku stulecia - Żadan Serhij - ebook

Historia kultury początku stulecia ebook

Żadan Serhij

0,0

Opis

Historia kultury (ale nie tylko) początku stulecia opowiedziana na nowo u progu trzeciej dekady przez jednego z najważniejszych pisarzy ukraińskich, kandydata do literackiej Nagrody Nobla. Ostra krytyka posowieckich absurdów wciąż funkcjonujących w Ukrainie, skontrastowana z ciepłymi opisami zwyczajnych doświadczeń i przepleciona wątkami oniryczno-surrealistycznymi. Wiersze pełne wyrazistych postaci: chłopackich poetów i rockandrollowców, którzy nie musieli dojrzewać w okopach, bogów przestępczego półświatka, cwanych biznesmenów, młodych zakochanych, robotników, współmieszkańców i towarzyszy podróży. Poetyckie soczewki skupione na relacjach: kumpelskich, miłosnych, artystycznych, tych trwałych i tych przelotnych. Wyśnione życie narodu ukraińskiego uwiecznione w przeddzień koszmaru wojennej realności. Zbiór w przekładzie Bohdana Zadury zawiera wznowiony i poprawiony tom Serhija Żadana z 2005 roku (który był pierwszą książką poety wydaną w Polsce) oraz 29 nowych przekładów. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 64

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ŻYĆ ZNACZY UMRZEĆ

.

Nie wiedziałem, gdzie mieszkają jej przyjaciele,

gdzie mieszka jej matka, gdzie mieszkają jej kochankowie.

Wróciłem do domu i napisałem kilka miłosnych wierszy.

Charles Bukowski

.

Historia kultury początku stulecia

Odpiszesz jeszcze dziś, dotykając ciepłych liter,

przebierając je w ciemności, mieszając spółgłoski z samogłoskami,

jak maszynistka w starym warszawskim kantorze.

Ciężkie plastry pisma

już ciemnieją tym złotem, z którego splata się język.

Pisz, tylko się nie zatrzymuj,

zadrukowuj te białe pustki, przemierzaj ich kopny śnieg.

Nikt nie powróci z długich nocnych błąkań

i zapomniane przez wszystkich ślimaki pomrą w mokrej trawie.

W białych śniegach, jak w serwetkach, leży Centralna Europa.

Zawsze wierzyłem leniwej cygańskiej plastyczności,

bo nie każdemu trafia się ten starty szeląg.

Gdybyś popatrzyła w ich paszporty,

które pachną gorczycą i szafranem,

gdybyś usłyszała ich zdezelowane akordeony,

które pachną skórą i arabskimi specjałami –

mówią, że kiedy jedziesz – dokądkolwiek byś jechała –

tylko się oddalasz i nigdy nie będziesz bliżej, niż jesteś;

kiedy cichnie śpiew starych gramofonów,

wycieka z nich smar

jak pomidory z rozbitych blaszanek

po zupie.

Nie za tymi drzwiami, nie w wypalonych przez słońce miastach

każdego ranka kraje się epoce strudzone serce.

Czas rzeczywiście przechodzi. Ale przechodzi tak blisko, że ty,

przyjrzawszy się, już rozróżniasz jego ociężałe włókna

i powtarzasz szeptem posłyszane od niego zdania,

jakbyś chciała, by potem, gdzieś, rozpoznawszy twój głos, można było powiedzieć –

tak właśnie powstawała epoka,

tak się otwierała – ciężko, jak bombowiec,

pozostawiając zgasłe planety i przeciążone komutatory,

przeganiając z nadbrzeżnych zarośli dzikie kaczki,

które, rozlatując się, przekrzykują

tragarzy,

boga,

barki.

Wybierając kierunek studiów, pośród innych rzeczy

powinnaś się dowiedzieć –

naprawdę kultura początku stulecia

już odcisnęła się żyłami na twej powolnej ręce,

zakorzeniła w złomach twych mocnych włosów,

przygryzionych niedbale na wietrze,

rozwianych pod palcami,

jak strumienie ciepłej wody nad umywalką,

jak gliniane kolorowe naszyjniki nad filiżankami i popielniczkami,

jak długie jesienne niebo

nad kukurydzianym polem.

.

Sprzedajni poeci lat sześćdziesiątych

Sprzedajni poeci lat sześćdziesiątych powinni się cieszyć,

że wszystko tak dobrze się skończyło;

tyle przecież było niebezpieczeństw,

a spójrz – przeżyli, spłacili kredyty,

chyba tylko bitewne rany

ćmią podczas cyklonów

jak w dni miesiączki.

Sprzedajni poeci lat sześćdziesiątych ciągną za sobą

wielkie walizy z żółtej sztucznej skóry;

zatrzymując się w hotelach,

ramieniem przytrzymują słuchawkę, jak skrzypce,

na ich walizach błyszczą reklamowe nalepki.

Wietkong, dziewczyno, to również nasza zbiorowa podświadomość.

Co ci do mnie? – bez żalu wyrzucisz zmiętą wizytówkę.

O jedną wizę w paszporcie więcej,

o jedną mniej.

Kiedyś na zaśnieżonym lotnisku

któremuś przypomną się wszystkie te wykłady,

berlińskie radio i mosty na Wiśle.

„W porządku – pomyśli – w porządku,

to były niezłe czasy – nasze sprzedajne sześćdziesiąte,

chociaż została po nich w głowie

sama pederastia i socjaldemokracja.

Nas prowadziła miłość,

miłość wyrywała nam migdałki

jak słuchawki z ulicznych telefonów.

Poezję pisze się gardłem,

ale gardło jest beznadziejnie wyziębione”.

Wedle wszelkich praw literatury,

według wszelkich umów, jakie podpisali,

naprawdę walczyli o wolność.

A wolność, jak wiadomo, wymaga,

żeby o nią od czasu do czasu walczyć –

w okopach, w lasach

i na szpaltach niezależnej prasy.

Mówiąc o poezji,

wspomnimy wszystkich, którzy pozostali

na uliczkach i plażach starych dobrych sześćdziesiątych,

wszystkich, którzy nie skończyli kursu rehabilitacji

i nad którymi wciąż jeszcze przepływają chmury,

przypominające strukturą amerykański vers libre;

wspomnimy ich, o ile to, co wy nazywacie czasem,

jest czymś w rodzaju zwyczajnej rzeźni,

gdzie kiszki wypuszcza się po prostu dlatego,

że trzeba to robić właśnie tutaj,

i przeżywać to mogą

chyba tylko sprzedajni poeci

z płucami rozerwanymi

przez miłość.

.

Serbo-chorwacki

Młoda Serbka idzie ulicą

i mijając jesienny bazar z rozłożonymi kramami,

widzi, że tej jesieni jest dużo złota w chustkach i warzywach –

tyle, ile w ciepłych łuskach cebuli;

dużo światła w restauracjach,

gdzie na ścianach wiszą

portrety cesarza.

Ciebie też dotyka ciepło tej jesieni,

ta młoda kobieta czegoś szuka w swoim plecaku,

wykłada na stół telefon i oliwki;

przyjdzie do ciebie zima,

przyjdą sny,

ale niebo jest cięższe każdej jesieni

i chytry anioł

wybiera sobie grzeszników

jak tłuste daktyle

z kolorowych opakowań.

Cierpkie słowiańskie syntagmy;

opowiada, jak kupowała koperty w budce z tytoniem,

jak zeszła do metra

i zlatujące się gołębie ocierały się o nią jak o deszcz;

kiedy tak mówi, nikt nie zauważa, że słońce zachodzi,

widzą tylko, że jej kości policzkowe

lekko ciemnieją.

Spróbuj jej teraz wyjaśnić,

że jesienne zegarki,

jeśli nie zbierze się ich w porę,

przejrzałe tryskają sokiem

na ubranie i dłonie,

a potem zlatują się osy

i przebijają żądłami twoją skórę

aż do samego serca.

.

Sprzątaczki korytarzy

Powoli skrobią podłogę jak pokład

stare sprzątaczki korytarzy;

słyszysz, poszeptują na schodach,

przemykają lękliwie pod ścianami,

długimi bosakami wyciągają z wody

piżmaki i gorzkie sny.

Półcienie wypełniają wszystkie pokoje,

jak węgiel wypełnia krążowniki;

sprzątaczki korytarzy

ostrymi nożami zdzierają łuskę,

wbijają w poranne słońce cygańskie szpilki;

jesień dobiega końca

i niebo jest tak ciemne, jakby ktoś zrzucił na stertę

odrąbane łby kur

i czarne róże.

Kiedy zmyją całą krew,

zbierają się na dworcach, piją grzane wino

i rozmawiają o tym,

że dzisiaj ryby błądzą w Dunaju,

nie mogąc wypłynąć na płyciznę

bez nocnych świateł

statków,

bez głosów z brzegu,

bez otworów i tuneli

w diabelskim lodzie.

.

Polski rock

Zasypiając, przypomniała sobie rzekę –

gdzieś we wgłębieniach snu, gdzie zapominała jego twarz,

ochłodzone koryto świeciło ze środka brązem,

choć nurt był zasypany śniegiem;

potem z mgły wytaczały się stare powojenne lokomotywy

i wychodzili robotnicy w kombinezonach z niebieskiego dżinsu.

Znaleźliśmy się po różnych stronach zimy

i głos spikera, posłyszany przypadkiem w taksówce,

ciągle ci przypomina

lata osiemdziesiąte i radio

pełne polskiego rocka;

rock-n-roll, którego w parowozowniach słuchali mechanicy,

rock-n-roll, który przedarł się przez Karpaty,

rozcinając powietrze gdzieś koło Rawy Ruskiej;

nasz kraj nie jest tak wielki, byśmy mogli się w nim rozminąć,

nasze powietrze nie takie bezkresne,

żeby słuchać odmiennej muzyki.

Myślę, że gdyby istniała bezpośrednia łączność z Bogiem,

urzeczywistniałaby się właśnie za pomocą

tych ciepłych brązowych kopert

z płytami polskiego rocka,

z cienkimi zadrapaniami po paznokciach Boga

na czarnych polach;

możesz zobaczyć jego winylową skórę,

możesz usłyszeć jego truskawkową krew,

zmywając pył i

przecierając ścieżki

gąbką z octem.

Ptaki spłoszone przez wiatr

uspokoiły się, znajdując sobie miejsce

w przerwach pomiędzy uderzeniami jej serca,

nie wiedząc, co ona widzi we śnie;

o kim zapomina w suchym korycie rzeki:

cały bagaż jej życia to pieprzyki na skórze і

skasowane bilety w kieszeniach kurtki;

oto zima przewali się z jednego wzgórza na drugie

i nadejdzie gorąca pora,

kiedy z ziemi wyrośnie tyle różnych rzeczy,

aż powietrze będzie musiało unieść się odrobinę,

by nie zaczepiać o te długie, wysmukłe źdźbła,

które wyrastają nie wiadomo skąd i ciagną nie wiadomo dokąd

akurat pod jej oknem.

.

Nauczanie początkowe

Wszystko znowu zaczyna się od początku,

i mówię tak, jakbym widział ją po raz pierwszy –

wszystko jak zawsze, tylko dziś nazbyt chłodny

wiatr w skrzynkach pocztowych,

w pudełkach od zapałek smutnie dzwonią

żółte monety.

Po prostu nadchodzi ten wiek,

kiedy zaczynają śnić ci się rówieśnicy,

jakby czas zawracał, zapomniawszy czegoś.

Ilu ich przeżyło – tych wiecznie głodnych wilcząt?

Wszystkie ich wędrówki donikąd

zaczynały się, z reguły, od głównych ulic.

Oglądać życie z okien dworców autobusowych,

umrzeć w drodze, która nigdy się nie skończy –

dziesięć lat temu ty także

używałaś tak często

cudzego szamponu,

że czasem twoje włosy traciły

swój własny zapach.

A oto teraz sny urywają się

po prostu w twoim ciele, jak międzymiastowe rozmowy telefoniczne,

i lipcowe autobusy,

których siedzenia pachną sandałowcem i dziurawcem,

wracają do twojego miasta,

gdzie każdego lata znajdujesz

zardzewiałe ostrza w łazience

i uliczne automaty z colą.

Co się zmieniło? Wyrosły drzewa,

znikły stare kina

i sklepy z nabiałem.

Tylko deszczowa woda wciąż jest tak samo słodka,

zwłaszcza kiedy trafia na jabłka.

Jabłka wtedy stają się cięższe

i długo spadają na piasek,

rozbijając się na śmierć

pod rozpalonym niebem.

.

Żyć znaczy umrzeć

Latem, kiedy nagrzewają się obrączki i paznokcie

na palcach mężczyzn w przydworcowych hotelach,

a dzieci z nowych osiedli o zmierzchu

przyciskają do serc czarne futbolowe piłki,

w ciemności, gdy winiarnie parują różowym winem,

pociąg do Budapesztu, powolny jak ślimak,

zakurzony i kruchy, przejeżdża pod księżycem.

Umarłeś pewnego razu i wędrujesz dalej

przez nocne podwórza, i zauważasz, że

śmierć ma ręce pełne miętowych cukierków

i w przydworcowej pustce rozdaje je dzieciom.

W lecie, kiedy ukazuje się ciepła podszewka życia,

kiedy rozbijają się autka koloru twojej szminki,

z domu wychodzi stary aptekarz,

który każdego dnia leczy wszystkich aspiryną,

grając ze śmiercią w jakąś nieznaną grę;

życie nie zacznie się bez ciebie – śmieją się kobiety na placu,

żyć znaczy umrzeć – powiedzą ci samotni kurierzy,

którzy w plecakach szmuglują suche niebo.

Umarłszy pewnego razu, wycofujesz się w cień

i widzisz, jak twoje ciało bezradnie szuka