Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Czarnoksiężnik z Archipelagu był dla mnie cudownym przeżyciem. Jest to tak krystalicznie czysta, przejrzysta opowieść, że poczułem coś na kształt zazdrości. Są na tym świecie dobrzy pisarze, są też zacni ludzie, ale osoba, która, taka jak Pani, jest jednym i drugim – to wyjątkowa rzadkość”.
Stanisław Lem
„Proszę nie porzucać SF… Pozostało nas jeszcze troje, może czworo. Nie może Pan tak zwyczajnie odpalić silników i zostawić nas na pastwę losu. Twórz, proszę, kolejne opowieści i nie przejmuj się ciemniakami. Wiesz przecież, że ich wszystkich przeżyjesz”.
Ursula K. Le Guin
Le Guin i Lema dzieliły żelazna kurtyna i tysiące kilometrów, mimo to stali się sobie bliscy. Połączyły ich dyskusje o przyszłości science fiction i świata, lęk przed życiem pod okiem Wielkiego Brata oraz awersja do bezmyślności i hipokryzji. Darzyli się wzajemnym podziwem, choć w korespondencyjnej przyjaźni zdarzały się ostre spory i stanowcze deklaracje. Czytając ich listy, jak to ujęła Le Guin, czujemy się, jakbyśmy wyszli z dusznego pokoju wprost w objęcia chłodnego, wietrznego dnia i powiedzieli sobie: ,,Trochę człowiekiem targa, ale wreszcie można oddychać!”. Targa choćby dlatego, że wiele stawianych przez nich diagnoz nic nie straciło ze swej aktualności.
„Tę korespondencję można jednocześnie postrzegać jako dziennik osobisty oraz powieść współczesną, nie tracąc z oczu obecnych w niej poetyckich metafor i porównań. Listy pisarzy o okresie zimnej wojny, intrygach knutych w kręgach twórców, losach tłumaczy oraz potrzebie dialogu mimo dzielących ich odległości i różnic to powieść polityczna, przeplatana precyzowaniem własnego literackiego credo oraz relacjami z codziennych zmagań z materią życia. Blok listów Lema i Le Guin uzupełnia ich eseistyczne tomy, a także wizje światów alternatywnych oraz stanowi jedyną w swoim rodzaju powieść napisaną wspólnie przez dwoje najważniejszych pisarzy science fiction”.
Agnieszka Gajewska
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 217
PORTLAND[1], 12 LUTEGO 1972
Szanowny Panie,
ogromnie zaciekawiły mnie Pańskie uwagi na temat Lewej ręki ciemności w piśmie „Commentary”[2] Bruce’a Gillespiego[3]. Wysłałam im odpowiedź[4], bo uważam, że myli się Pan w pewnych kwestiach – i ma rację w innych! Zarazem pomyślałam, że to niedorzeczne, abym z Oregonu nawiązywała z Panem kontakt w Polsce – poprzez Australię. Daniel Say[5] (z Kanady!) przysłał mi fotokopię Pańskich odpowiedzi na jego „kwestionariusz”[6], bo wie, że interesuję się Pańską twórczością, a ja namówiłam go, aby do Pana napisał (mnie zabrakło odwagi). Jednak lektura Pańskiego listu sprawiła mi taką przyjemność, że nie mogę Panu nie podziękować. Wgląd w Pański sposób pisania (sto niezdolnych do życia „książkowych embrionów” – piekło i potępienie) doprowadził mnie niemal do łez – to okropne, ale zarazem pokrzepiające, że istnieje jeszcze ktoś, kto żyje w ten sposób. Pańską wydajność (w sensie energii utraconej u źródła) szacuję na około 25% – moja jest mniejsza. Nie sprawdziłaby się w elektrowni czy układzie napędowym, nawet w przypadku reaktora beletrystycznego jest zbyt niska. Podejrzewam, że ma to swoją przyczynę, choć dotąd nie udało się jej wyjaśnić.
To, co pisze Pan o swoich oczekiwaniach wobec SF, o zawodach i rozczarowaniach, Pańskie uwagi na temat prób „zdefiniowania” science fiction oraz przeciwstawienie Mistyfikacji Szmirze – to wszystko są refleksje, których nie potrafiłam jasno sformułować, ale rozpoznaję je (z radością) jako wyraz przeczuć leżących u podstaw moich mniej lub bardziej dogmatycznych przekonań, które od lat motywują mnie do pisania. (Mógłby Pan spytać: dlaczego nie sformułowałam ich na własny użytek? Próbowałam, ale tutaj mój współczynnik efektywności spada do około 0,01%).
Z Pańskich dzieł mogłam przeczytać tylko Solaris oraz teksty, które przedrukował Darko Suvin[7], toteż z niecierpliwością czekam na zapowiedziane przekłady. Tymczasem dzięki Niemcom, Australijczykom i Kanadyjczykom przeczytałam nieco Pańskiej krytyki SF i poczułam się, jakbym na bezludnej pustyni ujrzała nagle ludzką twarz.
Przyznaję, że lubię niektóre rodzaje szmiry, ale się do niej nie ograniczam. A jeśli chodzi o podgatunki science fiction, czy też „zastosowania” beletrystyki, których poszukuję: jest Borges[8] w Argentynie, Philip K. Dick[9] tutaj oraz Pan w Polsce. Czy ktoś jeszcze? Mnóstwo piachu. Nie żyjemy w tej samej części pustyni i wątpię, aby nasze wielbłądy podążały w podobnym kierunku, ale to nie ma znaczenia. Pozdrawiam wybitniejszego wędrowca.
Szczerze oddana
Ursula K. Le Guin
PS Jeśli książki lub czasopisma docierają do Polski z poślizgiem lub trudno zdobyć wyczerpane tytuły, chętnie spróbuję je odszukać i Panu przesłać – mamy tutaj świetne antykwariaty, pierwszorzędne książki z drugiej ręki!
KRAKÓW, 25 LUTEGO 1972
Szanowna Pani,
cieszę się, że napisała Pani do mnie bezpośrednio, a nie poprzez Australię, oraz że moje odpowiedzi na pytania pana Saya uważa Pani za sensowne[10]. Główną przeszkodę stanowiła kwestia językowa. Sławomir Mrożek[11], jeden z naszych najlepszych pisarzy (żyje teraz na emigracji w Paryżu), napisał znakomitą, perfidnie złośliwą satyrę o młodym Polaku, który wyjechał na Zachód[12]. Przeżywa tam „miłość od pierwszego wejrzenia” do gwiazdy filmowej i aby uchodzić za elokwentnego, zaczyna władać angielskim – samym aktem woli. Ten zabawny paradoks w pewnym sensie się urzeczywistnił, kiedy odpowiadałem na ankietę pana Saya i ze zdumieniem przekonałem się, że metoda ta nie jest tak szalona, jak można by sądzić.
Nie wydaje mi się, aby – jeśli mogę się tak wyrazić – nasz niski współczynnik wydajności był czymś, co wymaga żmudnych wyjaśnień jako zjawisko wyjątkowe. Pisarz w pojedynkę robi to, czego w normalnych okolicznościach dokonują całe pokolenia, bo jego powinnością jest tworzenie tego, co nowe i oryginalne. Proszę zauważyć, jak wielu pokoleniom Majów NIE udało się wynaleźć koła, jak zahamowana została wynalazczość Herona, skoro jego koncepcja turbiny parowej doczekała się realizacji dopiero tysiące lat później[13]. Lecz oczywiście jest to istotne tylko wtedy, gdy człowiek (pisząc man, mam na myśli gatunek homo sapiens, nie tylko mężczyzn) odczuwa imperatyw kategoryczny, aby zmaksymalizować oryginalność swego pisarstwa. W procesie twórczym dochodzi do połączenia dwóch elementów, podobnie jak w procesie ewolucji: do powstania pierwotnej różnorodności i do jej selekcji. Zaś jeśli wobec tego „materiału wyjściowego” zastosować wysokie standardy, wówczas wynik ostateczny, sukces mierzony w procentach, siłą rzeczy musi być niewielki. Nie tylko kiepscy pisarze potrafią kiepsko pisać – ja też to potrafię, bez żadnego wysiłku. Rzecz w tym, że nie jestem zainteresowany taką „produkcją”.
Świat nie jest aż taki wspaniały, jak można by sądzić. W ostatnim rozdziale Fantastyki i futurologii sięgnąłem po pewien wzorzec rozumowania zaczerpnięty z dzieła Pani ojca[14] (na temat wzrostu kulturowego), „częściowo zmatematyzowany” przez E. Hutchinsona[15] w „American Scientist” (bodajże w roku 1946 lub 1947)[16]. Zrobiłem to, aby wyjaśnić, dlaczego SF nie przeszła przez stadia rozwojowe typowe dla znaczących zjawisk kulturowych. Krzywa ta (Verhulsta-Pearla)[17], dobrze znana z dynamiki populacyjnej, w początkowej fazie wznosi się powoli, potem wykładniczo, a w ostatniej fazie spłaszcza z powodu nasycenia. SF zaczęła się wznosić wedle tej krzywej tylko numerycznie; jako uczeń Pani ojca dostrzegłem, jak to ogólne prawo można zastosować do SF: zjawisko „specjacji”[18] w początkowym stadium powinno mieć jak najdłużej charakter otwarty, to znaczy zasymilować tyle różnorodnych treści, ile tylko możliwe w danym wypadku. „Repozytoria” pełne pierwotnych, elementarnych składników, z których tworzą się nowe formy powstającego dopiero „gatunku literackiego”, gwarantują jego długi i RZECZYWISTY rozwój (i TYM właśnie jest zjawisko rozwoju kulturowego). Jeśli zamkną się one, zanim zbiór elementarnych koncepcji i reguł syntaktycznych osiągnie tę samą moc co zbiór, który znajdujemy na podstawowym poziomie mowy ludzkiej czy też zmienności genetycznej, nieuchronnym skutkiem będzie rozwój PORONNY. W chwili narodzin SF nie wchłonęła ani „prawdziwej nauki”, ani cech dojrzałej literatury. W obu przypadkach pojawiły się jedynie ich zapożyczone, uproszczone SUBSTYTUTY – i nic więcej. Ponieważ różnorodność w obrębie paradygmatu pozostała niewielka i uboga, jej brak pod względem syntaktycznym, strukturalnym (fabuła, akcja itd.) skazał SF jako gatunek na porażkę. Nawet Shakespeare nie pojawił się znikąd; jego epoka to wzrost wykładniczy dramatu elżbietańskiego – miał sporo szczęścia! My jesteśmy w gorszej sytuacji.
Proszę wybaczyć mi ten „wykład”. Rzecz jasna jest w tym coś komicznego, że opowiadam Pani, co Kroeber napisał w Configurations of Culture Growth![19] Praca ta zresztą dotyczyła tych wzorców rozwoju, które się powiodły. My natomiast, patrząc na SF, na naszą dziedzinę, widzimy żałosną karykaturę, tzn. będziemy opisywać jej prawidła językiem patologii kulturowej.
Co do moich książek: no cóż, miałem już wydawcę w Stanach Zjednoczonych, małą oficynę Herder and Herder. Herder najpierw kupił zbiór moich książek, a w trakcie przygotowywania tłumaczeń i moich sporów z tłumaczami itd. sprzedał interes firmie McGraw Hill. Ta idiotyczna sytuacja sporo komplikuje, bo mnóstwo rzeczy trzeba robić od początku. Jeśli nie doświadczyła Pani, jak książki Pani autorstwa mogą zostać wykoślawione i przeinaczone przez sumiennego, ale ograniczonego tłumacza, myślącego mechanicznie, mogę Pani tylko pozazdrościć. To kolejne „piekło i potępienie”.
A zatem lubi pani szmirę? Ale to nie pojęcie – to istna otchłań. Czym Pani zdaniem jest szmira – i gdzie jej NIE znajdziemy? Nawet jeśli ograniczymy się wyłącznie do wielkich pisarzy? Wells[20] napisał jej sporo, Verne[21] oczywiście też oraz – si parva licet componere magnis[22] – i ja tutaj nagrzeszyłem. Twórczość Dumasa[23] uważam za szmirę, ale wysoce zajmującą. Natomiast zastanawiają mnie czytelnicy, którzy lubią nudną szmirę. Dlaczego czytają Diunę[24] zamiast Siedmiu filarów mądrości Lawrence’a[25]? Diuna to uproszczone, dziewiętnastowieczne arabsko-tureckie paradygmaty z drugiej ręki, a Lawrence przynajmniej oparł się na własnych doświadczeniach. Czy lubią świat ukazany w sposób prosty i jasny? Forster[26] w swojej książce o powieści twierdzi, że literatura UPRASZCZA świat, żeby stał się dla nas do zniesienia. To rzecz jasna prawda, ale w jakiej mierze świat wymaga uproszczenia – oto jest pytanie. Co rano opowiadam synowi[27] (4 lata) bajki i niechcący przeszarżowałem, bo to, co dla mnie było niewinnym uproszczeniem, okazało się dla niego budzącym lęk wielowymiarowym dramatem. Teraz muszę się pilnować i nie wspominam już o żelaznych istotach o sercach nakręcanych, bo wprawdzie słuchał mych improwizowanych baśni z zapartym tchem, ale następnego dnia poprosił, żebym do nich nie wracał (nie wiedział, co go tak przeraziło w mojej historii).
Dziękuję Pani za list i zaoferowaną pomoc. Jeśli zajdzie taka potrzeba, poproszę Panią o książki.
Lewa ręka ciemności: dziękowałem już Pani za tę książkę publicznie, więc nie powinienem się powtarzać. Krytycyzm? A czy sądzi Pani, że wysoko cenię własne książki? To po prostu kwestia tego, gdzie umieszcza się punkt zero we własnym systemie współrzędnych aksjologicznych. Nawet w przypadku świata stworzonego przez Boga umieszczam ten punkt dosyć wysoko.
Mam ostatnią prośbę: znam tylko jedną Pani powieść. Czy mógłbym prosić o inne książki lub o te – poza Lewą ręką – które lubi Pani najbardziej? Bo tak się składa, że mogę czytać Panią w oryginale.
Szczerze oddany
St. Lem
PORTLAND, 1 MAJA 1972[28]
Szanowny Panie,
przepraszam, że długo nie odpisywałam na Pański list – skończyły mi się egzemplarze autorskie i czekałam aż Scribner’s przyśle kolejne. Książka jest już w drodze do Pana. Dołączyłam do niej, na wypadek gdyby Pan tego nie znał, Czas przemian[29] Roberta Silverberga, uhonorowanego właśnie nagrodą Nebula przez stowarzyszenie pisarzy SF. Moja książka też była nominowana, a kontrast pomiędzy tymi pozycjami może Pana zainteresować. Nieco mnie to niepokoi, bo postać, którą pan Silverberg uważa za „bohatera”, ja postrzegam jako „czarny charakter”.
Zarazem nie spotkałam nikogo, kto podobnie jak ja widziałby w protagoniście Czasu przemian osobę niemoralną i czułby się nieswojo w obliczu perspektywy zastąpienia narkotykami wolnej woli, rozumu, uczuć itd. Bardzo chciałabym poznać Pańską opinię o tej książce. W każdym razie uważam, że te dwie pozycje stanowią zabawny kontrast. Załączam również egzemplarz mojego Czarnoksiężnika z Archipelagu, którego napisałam dla dzieci. Obawiam się, że może być Pan na to za duży, a Pański synek – za mały! Jednak dorośli, którzy nie mają alergii na gatunek fantasy, lubią tę książkę.
Niestety, nie czytam po polsku, choć kiedyś usiłowałam się nauczyć tego języka. Nie zabrnęłam jednak dalej niż „Mam trzy nowe pudełka”[30] – co nie zbliżyło mnie znacząco do Mickiewicza, Krasińskiego czy też Lema. Co dzieje się z Pańskimi książkami, które po angielsku mieli wydać Herder & Herder? Jakoś im się nie spieszy! Jak zdobyć przekłady na francuski? I kto jest Pańskim wydawcą we Francji? Czy tłumaczenia są dobre?
Darko Suvin pisze mi, że wybiera się tego lata do Krakowa. Ogromnie mu zazdroszczę.
Serdecznie pozdrawiam
Ursula Le Guin
ŹRÓDŁA ILUSTRACJI
s. 27 – archiwum rodzinne Stanisława Lema.
PRZYPISY
Listy