I że ci (nie) odpuszczę. Najbardziej mordercze kobiety w historii - Jennifer Wright - ebook

I że ci (nie) odpuszczę. Najbardziej mordercze kobiety w historii ebook

Wright Jennifer

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Z tej książki dowiesz się:

• Czy istniały samurajki?

Jak przygotować skuteczną truciznę?

Kto był pierwszą seryjną morderczynią w dziejach?

Dlaczego Krwawa Mary była Krwawą Mary?

Jennifer Wright, autorka bestsellerów Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości oraz I (nie) żyli długo i szczęśliwie. Najgorsze rozstania w historii tym razem zabiera nas w szaloną podróż do historii, z której trudno będzie wyjść z głową na karku!

I że ci (nie) odpuszczę to pełna galeria niezwykle ciekawych kobiecych postaci. To nie tylko krwawe narkotykowe baronki, celne pilotki myśliwców, ale także mordercze władczynie i zabójcze buntowniczki. Z tej książki dowiecie się jak najskuteczniej otruć męża, co zrobić, aby nie dać się złapać oraz jak kończy się niekontrolowany gniew.

KSIĄŻKI DOBRE NIE TYLKO W TEORII!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 179

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wstęp

 

 

 

 

 

 

 

 

Znajdzie się apologeta każdej kobiety przedstawionej w tej książce. Pod pozorem zgrywania adwokata diabła uprze się, byście wzięli pod uwagę wszystkie aspekty sytuacji i zawsze z entuzjazmem podsunie argument w obronie czegoś – lub kogoś – kontrowersyjnego czy niepopularnego.

Na blogu znajdziecie informację, że Elżbieta Batory, węgierska arystokratka i zdobywczyni światowego rekordu Guinnessa w kategorii najbardziej płodnej morderczyni, musiała zostać wrobiona. Znajdziecie raport twierdzący, że ktoś namówił piękną bestię z Ausch­witz, Irmę, do torturowania i mordowania, a ona była tylko zakochaną dziewczyną. Bohaterskie radzieckie pilotki z Nocnych Wiedźm, czyli z Pułku Nocnych Bombowców, bywają lekceważąco zaliczane w poczet miejskich legend. I są też liczne filmy, które usiłują dowieść, że Lizzie Borden, morderczyni z siekierą w ręku, była niewinna. Jeszcze w 1998 roku Roy Hazelwood z FBI stwierdziła, że „nie istnieją seryjne morderczynie”.

Ludzie niezbyt chętnie wierzą, że kobieta potrafi kogoś zabić. W każdym razie jeśli mężczyzna jej do tego nie zmusi. Czasami kobiety obstają przy tym, że zabójczynie musiały zostać wrobione przez patriarchat. Czasem mężczyźni, którzy przeprowadzali pewne mroczne eksperymenty widelcem na lalce Barbie, próbują udowodnić, że płeć piękna jest zbyt słaba, by chwycić za miecz. Jestem skłonna przychylić się do pierwszego argumentu, ponieważ patriarchat rzeczywiście strasznie obszedł się z kobietami i przez większość dziejów nonszalancko twierdził, że to wiedźmy.

Jednak żadne z tych tłumaczeń nie zmienia faktu, że niektóre kobiety popełniły zbrodnie. Może z przyczyn wyższych, czasem z przyczyn okropnych.

Jeśli to czytasz, istnieje spora szansa, że jesteś kobietą, a więc człowiekiem. I jako człowiek w pewnym momencie swojego życia czułaś ogromny gniew.

Wiem, że tak.

To swego rodzaju plugawy sekret kobiet: potrafimy być bardzo wściekłe. Kobiety, które krzyczą i są widocznie wkurzone, bez względu na powód, sprowadza się do histeryczek. Mężczyźni wrzeszczą i ciskają gromami z mównic – wtedy wydają się męscy; kobiety rozpoczynają rozsądne wypowiedzi od wstępu: „Przepraszam, myślę, że może…” i kończą słowami: „Czy to ma sens?”.

Przez większość dziejów kobiety były świetne w maskowaniu złości, głównie ze strachu. Możecie spojrzeć na „uzdę czarownicy” – siedemnastowieczne narzędzie tortur, tak zwaną maskę wstydu, uniemożliwiającą poruszanie językiem. Zakładano ją kobietom na głowę, aby nie mogły mówić, jeśli mężczyźni uznali je za zrzędy. W XVIII i XIX wieku mężczyźni mogli uwięzić „trudne żony” w szpitalu dla umysłowo chorych. Sprawdźcie w internecie Elizabeth Packard, która pokłóciła się z mężem, po czym przez kolejne trzy lata próbowała udowodnić przed gremium lekarskim, że nie jest szalona. Potem przypomnijcie sobie czarownice palone na stosie, które zwykle były prostymi kobietami prowadzącymi niezależne życie, niecieszącymi się specjalnymi względami mężczyzn ani społeczeństwa.

Gdyby wasze życie i wolność zależały od udawania słodkiej, podporządkowałybyście się. Tak bardzo wprawiłyśmy się w ukrywaniu własnych uczuć, że mężczyźni zaczęli myśleć, że wcale nie czujemy złości. Każdy przykład kobiecej niezgody wciąż może wydawać się zaskakujący. Dlatego właśnie faceci sądzą, że to „straszne czasy”, kiedy kobiety żądają: „Hej, przestańcie molestować nas w pracy”.

Prawdę mówiąc, kobiety bez problemu potrafiłyby zgotować mężczyznom rzeczywiście straszny los. Bohaterki tej książki właśnie to zrobiły. I tak na marginesie, rzeczywiściestraszny los to nie znaczy, że „zaczęłyby zabraniać mężczyznom, by masowali im barki w pracy”. Oznacza to raczej: „zaczęłyby zatruwać im jedzenie”.

Niektóre czyny przedstawione w tej książce są tak okropne i bestialskie, że odnotowano je w nagłówkach gazet. Jeśli nie macie ochoty czytać o kobietach jedzących ludzi, to zrozumiałe. Jeśli nie chcecie żyć na świecie, w którym kobiety od czasu do czasu wspomną, że nie przepadają za masażem barków, to czeka was trudna przeprawa.

W sercu każdej kobiety płonie gniew, tak samo jak w sercu każdego mężczyzny. Ale z powodu tego, jak kobiety były traktowane, z wszelkim prawdopodobieństwem ów płomień może palić się jaśniej i goręcej. I od czasu do czasu któraś z nich postanawia pójść za gniewem – i zostaje morderczynią.

Odmawiać kobietom zabójczej złości to jak zaprzeczać, że odczuwają cały wachlarz ludzkich emocji. Złość wciąż znajduje drogę ujścia.

Niech te kobiety pokażą wam chwile, gdy gniew wyrwał im się spod kontroli.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część 1

Psycholki – ale szalone inaczej, niż sądzą mizogini

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tak, to prawda.

Kobiety też potrafią być okropnymi ludźmi.

 

Elżbieta Batory

(1560–1614)

 

 

 

 

 

TORTURY

+ NIEWOLA

+ MŁODOCIANAŚMIERĆ

+ KANIBALIZM

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Hrabina Elżbieta Batory nie mogła urodzić się pod szczęśliwszą gwiazdą. Była siostrzenicą króla Polski i księcia siedmiogrodzkiego Stefana Batorego oraz córką magnata. Dorastała na zamku, odebrała wszechstronne wykształcenie i słynęła ze swego powabu. Miała wszystko – bogactwo, wiedzę, urodę. Czuła także niezrównaną żądzę krwi, przez którą została najbardziej niesławną seryjną zabójczynią w historii.

Elżbiecie nieobce były okrucieństwa popełniane w rodzinnych węgierskich posiadłościach. W dzieciństwie napatrzyła się, jak pewnego złodzieja zaszyto w rozciętym brzuchu zdychającego konia. Kara, wcale nie tak wówczas niespotykana, zarówno skazanemu, jak i koniowi zapewniała możliwie największe męki. (Nawet gdyby szabrownik leżał zupełnie nieruchomo, odejście w otoczeniu końskich wnętrzności nie należało do najprzyjemniejszych śmierci)[1]. Jak głosi plotka, Elżbietę zachwycił ów widok, niektórzy posunęli się nawet do stwierdzenia, że posikała się z ekscytacji.

Miała też inne deprymujące przeżycia w dzieciństwie. Elżunia, pochodząca z chowu wsobnego, czyli kojarzenia krewniaczego, była rozpieszczona i humorzasta, borykała się także z napadami gniewu. Do tego blisko związała się z sadomasochistyczną ciotką i wujkiem satanistą.

W wieku czternastu lat wyszła za mąż za księcia Franciszka Nádasdego i zaczęła się nudzić. Potrafiła czytać i pisać po węgiersku, niemiecku i łacinie, ale na zamku było niewiele książek – ku irytacji Elżbiety – i mało do roboty, prócz czekania na powrót męża z ­bitwy przeciwko Turkom Osmańskim. Do reszty zajął ją więc własny wygląd oraz przebieranki – każdego dnia przywdziewała pięć lub sześć różnych sukni z innym zestawem biżuterii[2].

Wkrótce po zamążpójściu zaczęła torturować służących, zapewne szukając rozrywki. Mąż, który podzielał jej temperament i uwielbiał swą młodą żonę (co kładzie kres przekonaniu, że trzeba ciężko pracować, aby zostać miłą osobą, zanim znajdzie się partnera lub partnerkę), zbudował komnatę tortur na specjalne życzenie ­Elżbiety[3]. Mogąc swobodnie realizować swoje umiłowanie złośliwości, zaszyła usta pewnej służce, która była zbytnią gadułą. Inną zmusiła do ugotowania i zjedzenia mięsa z własnego ciała. Jeszcze inne smarowała miodem, krępowała i wystawiała na świeże powietrze, by pożarły je owady. Zimą wolała polewać sługi wodą i zostawiać je pod gołym niebem na pewną śmierć przez zamarznięcie.

Jednak w annałach historii zapisała się przede wszystkim jako protoplastka wampiryzmu. Pewnego dnia, gdy służąca za mocno czesała jej włosy, Elżbieta ją uderzyła. Żadna nowość. Ale kiedy starła krew służki z dłoni, pomyślała, że skóra jest gładsza i świetlista. Elżbieta poderżnęła dziewczynie gardło, a z jej krwi przyrządziła swoisty balsam. Niebawem rzekomo zażywała kąpieli w krwi dziewic.

Krwawy – i morderczy – apetyt Elżbiety był nienasycony. Zaczęły znikać miejscowe dziewki. Nie minęło dużo czasu, a wioska praktycznie świeciła pustkami, jeśli chodzi o potencjalne ofiary dla pani Batory. Elżbieta założyła więc szkołę, zachęcając córki wywodzące się z pomniejszej szlachty, by zatrzymały się na jej dworze. Kiedy majętni ojcowie zaczęli się zastanawiać, dlaczego ich córki znikają i giną pod jej opieką, król Maciej Korwin w końcu wszczął dochodzenie. Gdy dokonano najazdu na zamek, znaleziono pięćdziesiąt zmarłych lub umierających dziewczyn, przeważnie od ran kłutych. Natrafiono też na spis nazwisk sześciuset pięćdziesięciu dziewcząt – sługa zeznał przed sądem, że był to rejestr ofiar Elżbiety[4].

Elżbieta została skazana na zamurowanie żywcem w pozbawionej okien komnacie zamku, gdzie spędziła kolejne trzy lata, kontakt ze światem zewnętrznym utrzymując tylko przez otwór, przez który straże podawały jej jedzenie. Zmarła w wieku pięćdziesięciu czterech lat. Z tego, co nam wiadomo, pod koniec życia miała ani nie lepszą, ani gorszą cerę niż przeciętna psychotyczna kobieta żyjąca w XV wieku.

Niektórzy historycy twierdzą, że rozmiary zbrodni Batory muszą być przesadzone, i zapewne zrzucają to na karb ówczesnej mizoginii, ale ja jestem skłonna uwierzyć dwustu osobom, które zeznawały przeciwko Elżbiecie (wiele z nich padło jej ofiarą), i sądzę, że nie była to tylko kwestia mizoginistycznej epoki.

 

Delphine LaLaurie

(1787–1849)

 

 

 

 

 

TORTURY

+ NIEWOLA

+ MŁODOCIANAŚMIERĆ

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Delphine LaLaurie przyszła na świat w niezwykle majętnej rodzinie posiadającej niewolników – nie był to dla niej przykład wielkiej moralności. Zdołała jednak osiągnąć takie niziny moralne, że prześcignęła swoich rówieśników nawet w czasach, kiedy „właścicielki niewolników słynęły z okrucieństwa”[5].

Delphine słynęła w Nowym Orleanie ze swojego czaru i wytwornych przyjęć, ale także ze skrajnych napadów wściekłości. Jak niektórzy sądzili, niewolników traktowała okrutnie ze strachu przed tym, że powstaną przeciwko niej, ponieważ jej wuj zginął właśnie podczas niewolniczego buntu. Niemniej jednak nawet jej rodzone dzieci mówiły o złym humorze matki. Twierdziły, że starały się „unikać wszystkiego, co mogłoby wprawić Mamanw kiepski nastrój”[6]. Niewolnicy stanowili więc zapewne pretekst dla ujścia gniewu Delphine, która wiedziała, że nie powinna wyładowywać go na białoskórych obywatelach.

Poza tym liczni goście odwiedzający jej dom zauważyli, że niewolnicy wyglądają na nienaturalnie niedożywionych i sponiewieranych.

Gdy zaczęły szerzyć się pogłoski o okrucieństwie Delphine, a sąsiedzi składali na nią skargi w latach 1828, 1829 i 1832, do jej domostwa posłano młodego prawnika, by przypomniał właścicielce, że zgodnie z prawem niewolnicy, którzy spotkali się z okrutnym traktowaniem i zdołają to udowodnić, mogą zostać odebrani ich panom. Adept sztuki prawniczej wyszedł ze spotkania z Delphine pogrążony w szoku, że ktokolwiek mógł uwierzyć w pomówienia na temat tak dystyngowanej i rozkosznej damy.

Urodziwej, bogatej i białoskórej kobiecie uchodzi płazem zastraszająca liczba okrucieństw dokonanych w Ameryce.

Potem młoda niewolnica (według niektórych źródeł miała osiem lat) splątała jej włosy podczas szczotkowania i LaLaurie się wściek­ła. Goniła dziecko po domu z biczem, aż przerażona dziewczynka skoczyła z dachu i runęła na ziemię na spotkanie ze śmiercią, a to wszystko na oczach sąsiadów.

To niesłychane, ale dziewczynka i tak była lepiejtraktowana od większości niewolników w majątku Delphine.

Kucharka przykuta siedmiometrowym łańcuchem do kuchenki tkwiła w kuchni nawet w skwarze luizjańskiego lata. Nie dostawała nic do jedzenia. Choć przygotowywała wystawne kolacje dla gości, sama umierała z głodu. W końcu w 1834 roku, widocznie postanawiając, że woli zginąć, niż znosić takie traktowanie choćby jeden dzień dłużej, wznieciła pożar, a ten prędko rozprzestrzenił się po całym domu.

Z pewnością nikt nie wini kuchmistrzyni za to, że pragnęła spalić do szczętu miejsce swojej kaźni.

Łuna zaalarmowała sąsiadów. Kiedy pospieszyli gasić pożar, zauważyli stojącą na dworze Delphine – jednak nie towarzyszył jej żaden niewolnik. Gdy weszli do środka, kucharka krzyknęła do nich, że na strychu uwięzieni są ludzie. Wezwano władze i zaprowadzono je na strych razem z gapiami. Na miejscu zastali siedmiu skutych łańcuchami niewolników. Niektórym inspektorom, którzy patrzyli na nieszczęśników, zrobiło się niedobrze. Smród i widok robali w ranach niewolników z pewnością wystarczyły, by każdemu przewróciło się w żołądku.

Cztery lata później, w 1838 roku, socjolożka Harriet Martineau napisała:

 

Z dziewięciorga niewolników szkielety dwojga później odnaleziono wetknięte w ziemię; w pozostałych siedmiorgu z trudem można było rozpoznać ludzi. Na obliczach wymalowaną mieli dzikość głodu, przez skórę przezierały im kości. Byli związani i skuci łańcuchami, skrępowani w nienaturalnej pozie; niektórzy na kolanach, inni z rękoma ponad głowami. Żelazne obroże z kolcami utrzymywały ich głowy w jednym położeniu[7].

 

Nieopodal widać było bicz Delphine oraz stołek, na którym stawała, aby górować nad niewolnikami i okładać ich z większą siłą.

Ludowe pogłoski o tym, że LaLaurie źle traktuje ludzi, którzy do niej należą, z biegiem lat przybrały na sile. Podczas wycieczek turystycznych śladem duchów po nowoorleańskiej Dzielnicy Francuskiej niektórzy przewodnicy opowiadają, że niewolnikom zatykano usta odchodami i zaszywano wargi na amen. Inni twierdzą, że pewnemu niewolnikowi to łamano, to nastawiano kości do czasu, aż zamienił się w „ludzkiego kraba”, a jeszcze inni wspominają o kobiecie obdartej ze skóry tak, że przypominała gąsienicę. Może mówi to coś o nienasyconym ludzkim apetycie na złowieszcze opowieści – skoro skuwanie niewolników łańcuchami w niewygodnych pozycjach, otaczanie ich szyi kolcami i zostawianie na śmierć w płonącym domu nie wydaje się wystarczającoszokujące, trzeba wymyślić jeszcze przeraźliwsze historie o ich złym traktowaniu.

Z pewnością podówczas takie widoki wystarczyły, aby nastawić sąsiadów Delphine przeciwko niej. Być może był to jedyny raz w dziejach, kiedy dzierżący pochodnie tłum miał rację, próbując zniszczyć posiadłość LaLaurie. Dom spłonął, lecz Delphine razem z mężem zbiegli.

Plotka głosiła, że udali się do Paryża. Jeśli to prawda, okrutnica dożyła swych ostatnich dni w jednym z najpiękniejszych miast świata. Możemy mieć tylko nadzieję, że po tym, jak Delphine ­LaLaurie zmarła, przebywa w miejscu o wiele gorętszym od kuchni, w której więziła swoją kucharkę.

 

„Wesoła Jane” Toppan

(1854–1938)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie każdy, kto odbiera życie, musi przezwyciężać wrodzoną awersję do tego czynu. Nie wszyscy zabijają w samoobronie lub są fanatykami wierzącymi w to, że niektórym należy się taki los, czy też zaślepia ich wściekłość.

Niektórzy ludzie po prostu lubią mordować, tak samo jak inni lubią czytać lub grać w tenisa. Dla części osób to źródło podniecenia seksualnego.

„Wesoła Jane” Toppan była jedną z tych osób.

Jej przydomek z pewnością nie wziął się z dzieciństwa. Przyszła na świat jako Honora Kelly, córka irlandzkich emigrantów. Matka zmarła na gruźlicę, gdy dziewczynka miała dopiero roczek. Ojciec, krawiec, pogrążył się w przygnębieniu, co zdaje się dość łagodnym określeniem na jego depresyjne dolegliwości, biorąc pod uwagę to, że jakoby zaszył sobie oczy.

Niedługo potem dziewczynkę odesłano do sierocińca. Gdy miała pięć lat, została przygarnięta przez państwo Toppanów i otrzymała nowe imię oraz nazwisko. Odtąd nazywała się Jane Toppan.

Jej nowa rodzina traktowała ją raczej jak służącą niż dziecko, oczekiwała, że dziewczynka będzie robiła za sprzątaczkę. Mimo to Jane znalazła bezpieczne schronienie, cieszyła się popularnością i była bardzo lubiana w szkole, chociaż – a może właśnie dlatego że – uwielbiała kłamać jak z nut. Przykładowo: wcisnęła wszystkim, że jej ojciec mieszkał w Chinach, a siostra, słynna ślicznotka, wyszła za brytyjskiego lorda. Ale biorąc pod uwagę niezbyt szczęśliwe okoliczności życia w domu rodzinnym Toppanów, nie sposób winić ją za to, że wolała żyć w wymyślonym, a nie prawdziwym świecie.

Przez pewien czas zdawała się prowadzić stosunkowo normalne życie, służąc jako pokojówka najpierw u rodziców państwa Toppanów, a potem u ich córki, Elizabeth, która wcale nie miała za męża brytyjskiego lorda. Bardziej przerażające aspekty osobowości Jane wyszły na jaw dopiero w 1887 roku, kiedy w wieku trzydziestu trzech lat postanowiła zostać pielęgniarką.

Podczas szkolenia do pracy miała tak radosne usposobienie, że personel zaczął nazywać ją Wesołą Jane. Wielu pacjentów darzyło ją sympatią, zresztą nawiązała z nimi bliskie więzi – tak bliskie, że swoim ulubionym, ale wyleczonym już pacjentom podawała nieco za duże dawki leków, aby zatrzymać ich w szpitalu choć kilka tygodni dłużej.

Chociaż przerażające, było to najlepsze, co mogłoby was spotkać z jej rąk. Pacjentów, których nie lubiła, po prostu zabijała.

Zaczynała od podawania nieszczęśnikom za dużych dawek morfiny. Wkrótce potem mieszała różne medykamenty, aby wywołać inne objawy – tę strategię obrała nie tylko po to, by zgon wyglądał na przypadkowy, ale też dlatego, że uwielbiała eksperymentować. Warte uwagi jest to, że nie odbierała życia pacjentom, którzy bardzo cierpieli i wyrażali chęć poddania się eutanazji. Nie robiła tego z litości. Zabijała, ponieważ lubiła oglądać, jak ludzie umierają. Jeszcze bardziej lubiła patrzeć, jak umierają na wiele różnych sposobów. Twierdziła, że budzi to w niej erotyczny dreszczyk, „lubieżną rozkosz”[8], jak go nazywała.

W 1887 roku szpitalni pacjenci umierali tak regularnie, że zbrodnie Wesołej Jane nie wzbudziły niczyich podejrzeń. Postronnych bardziej uderzał fakt, że śmiercionośna pielęgniarka najwidoczniej kradła własność swoich podopiecznych. Znalazłszy się z tego powodu w niełasce, postanowiła objąć posadę prywatnej pielęgniarki dla rodzin, których członkowie potrzebowali domowej opieki.

Przeważnie doglądała osób starszych. Niezbyt dobrze się składało, ponieważ sądziła, że „nie ma sensu utrzymywać starców przy życiu”[9]. W tym okresie nie tylko zabijała staruszków, ale zamordowała też własną przybraną siostrę Elizabeth, z zachwytem patrząc, jak ta umiera w jej ramionach.

Później liczyła, że wyjdzie za wdowca po Elizabeth, Oramela Brighama. W dalszej kolejności zabiła więc jego gosposię (którą, jak podejrzewała, mógł poślubić po śmierci Elizabeth) oraz jej siostrę. Najwidoczniej sądziła, że mężczyzna bez wątpienia stanie z nią na ślubnym kobiercu, gdy tylko zabraknie mu pomocy domowej. Nie dość, że strategia ta była socjopatyczna, to jeszcze nieskuteczna. Kiedy Oramel nie wykazywał żadnego zainteresowania i nie prosił ją o rękę, próbowała go otruć po to, by móc się nim opiekować i wspierać go w powrocie do zdrowia. Uwaga, spoiler: taka sztuczka działa tylko w filmie Nić widmo, a plan Jane znów zawiódł.

Wesoła Jane w końcu została nakryta, ponieważ postąpiła niemądrze i w 1901 roku zamordowała całą rodzinę. Podczas sekcji zwłok odnaleziono ślady trucizny w ciałach ofiar. Jane trafiła za kratki i przyznała się do co najmniej trzydziestu morderstw, a być może nawet stu.

Napłynęły listy od tych, którzy nie mogli pogodzić jej radosnej postawy z morderczymi skłonnościami. Podczas procesu w 1902 roku nazwano ją „moralnie szaloną”. Z takim stwierdzeniem nie potrafiła się pogodzić, protestując: „Potrafię pojętnie przeczytać książkę i nie mam złych myśli, nie rozumiem więc, skąd bierze się moralne zepsucie”[10]. Osobiście uważam, że degeneracja wkrada się wtedy, gdy zaczynasz zabijać ludzi dla zabawy. Jane powiedziała także, że nie ma ani krztyny poczucia winy i nie żałuje swoich czynów, co wskazuje, że była psychopatką.

Obrona częściowo opierała się na tym, że Jane dopuściła się mordów, ponieważ była incelką. Zeznała: „Gdybym była mężatką, prawdopodobnie nie zabiłabym tych wszystkich ludzi. Miałabym męża, dzieci i dom – tym zaprzątnęłabym sobie głowę”[11]. Już wtedy była to nieprzekonująca i głupia argumentacja. Gdyby Jane miała rodzinę lub dzieci, najprawdopodobniej by ich zabiła, zamiast dzięki nim wyleczyć się z psychopatii.

Ława przysięgłych była zgodna – „Wesoła Jane” została uznana za niewinną z powodu niepoczytalności. Zamknięto ją w zakładzie, gdzie dożyła kresu swoich dni i zmarła w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat. Tamtejsze pielęgniarki pamiętają, że gdy inni pacjenci chorowali, powtarzała: „Przynieś morfinę, złotko, i pójdziemy na oddział. Będzie ubaw po pachy, zobaczymy, jak umierają”[12].

 

Clementine Barnabet

(1984–?)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Latem 1911 roku luizjańska gazeta doniosła o „najbardziej brutalnym morderstwie w historii tego działu”[13]. Byersowie, rodzina czarnoskórych z West Crowley w Luizjanie, zostali zarąbani siekierą. Matkę, ojca i młodego syna odnaleziono w ich łóżku, każde z rozpłataną głową. Basen pełen krwi stał w kącie, czerwone ślady znaczyły podłogę. Narzędzie zbrodni leżało u wezgłowia łóżka.

Byersowie byli pierwsi. Ale nie ostatni.

Niecałe dwa tygodnie później, 24 lutego, czteroosobowa rodzina Andrusów, także czarnoskóra, została zaszlachtowana w podobny sposób. Znów siekiera spoczywała u wezgłowia łóżka.

I choć zabójstwa były stosunkowo powszechne w biedniejszych częściach Luizjany, to morderstwa przy użyciu siekiery stanowiły wyjątek. Policja początkowo założyła, że motywem morderstwa musiała być nienawiść rasowa. Z pewnością nie podejrzewała Clementine Barnabet, siedemnastoletniej czarnoskórej kobiety, która przewodziła morderczej sekcie.

Opierając się na pewnych podejrzeniach, policjanci początkowo założyli, że zbrodnie popełnił ojciec Clementine. Miał reputację agresywnego i, co ważniejsze, jego skromna córka zeznała funkcjonariuszom, że widziała go we krwi i kawałkach mózgu. Bardzo prawdopodobne, że zostałby uznany za winnego, gdyby nie doszło do kolejnej zbrodni, kiedy oczekiwał na proces sądowy w areszcie.

Tym razem w pokoju Clementine odnaleziono kombinezon cały we krwi, a dziewczyna zaczęła śmiać się w twarz policji, dokładnie tak, jak można by się spodziewać, że w tej sytuacji zareaguje ­seryjna morderczyni. Tyle że ona miała niezwykle delikatną posturę i policjanci nie wyobrażali sobie, jak dałaby radę popełnić tak dużo mordów. Używanie siekiery wymagało w końcu znacznej siły fizycznej. Mimo to dziwne zachowanie Clementine wystarczyło, by ją aresztowano, a wraz z nią brata i dwóch innych mężczyzn.

Dalej jednak dochodziło do morderstw w Luizjanie, a potem w Teksasie, choć podejrzana siedziała za kratkami.

Wkrótce na jaw wyszedł duchowy wymiar popełnionych mordów. W jednym domu nad zwłokami wypisano krwią cytat z Biblii: „bo mściciel krwi pamięta o ubogich, pamięta, a nie zapomina ich wołania”[14] (Biblia Tysiąclecia, Księga Psalmów 9:13 – przyp. tłum.). Poniżej widniał dopisek: „Ludzka piątka”.

Ze względu na element religijny obecny w zbrodniach podejrzenie padło na niewielkie zgromadzenie zielonoświątkowców znane jako Kościół Ofiarny. Tamtejszy kaznodzieja, wielebny Harris, został aresztowany[15]. Wkrótce go wypuszczono, gdy wyjaśnił, że nie ma zielonego pojęcia, jakim cudem jego kazania miałyby zainspirować tak krwawe mordy. Był równie zmieszany czynami Clementine, co Beatlesi byliby wyczynami Charliego Mansona.

Jeśli naprawdę grasowała żądna krwi sekta, wyglądało na to, że Clementine jest jej przywódczynią. W kwietniu 1912 roku kobieta złożyła wyczerpujące zeznania, przyznając się do własnoręcznego zamordowania przynajmniej siedemnastu osób. Opowiedziała, że przebierała się w męskie ubrania, wskakiwała do pociągu, by popełnić mordy, i – co bardziej niepokojące – leżała w łóżku ze zwłokami, pieszcząc je. Twierdziła też, że ma licznych wyznawców, łącznie z bratem i ojcem, których podżegała do popełnienia zbrodni w jej imieniu. Wyznała również, że jej naśladowcy nie bali się pojmania, ponieważ uroki voodoo zapewniały im ochronę[16].

Po przyznaniu się Clementine do winy „Mitchell Commercial” donosił: „Do sekty należało tyle samo kobiet, co mężczyzn, jako że po równo z mężczyznami brały one udział w składaniu ofiary z ludzkich żyć”[17]. Chyba można powiedzieć, że w tym względzie popierano równouprawnienie.

Być może Clementine nie do końca się myliła, mówiąc, że jej wyznawców otacza ochrona. Pomimo kilku prób odnalezienia ich i aresztowania, które podejmowano w kolejnych latach, większość