Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowy thriller autorki "Fatalnego kłamstwa"
Dla fanów Louise Jensen, Jess Ryder i Kathryn Croft
Czy idealne życie to tylko iluzja?
Molly Chatwell ma wszystko – pracę, w której się spełnia, piękny dom w centrum Londynu, przystojnego męża Jacka i dwoje dorosłych dzieci. Czego chcieć więcej? Jednak po tym jak Remi i Freya wyjeżdżają na studia, we wspaniałym życiu Molly coś zaczyna się psuć. Jack staje się bardziej nieobecny. Pracuje do późna, a czasem nawet w weekendy.
Pewnego dnia stara przyjaciółka Amelia Lovell zaprasza Molly na wspólny weekend w wiejskim kurorcie w Wiltshire. Kiedy Jack odmawia, wymawiając się pracą, Molly postanawia pojechać sama. Podczas porannego joggingu spotyka młodego przystojnego mężczyznę. Od razu czuje do niego nieodparty pociąg, jest gotowa na wszystko. On jednak się od niej odsuwa. Upokorzona i wstrząśnięta, postanawia wracać natychmiast do domu i zapomnieć o niefortunnej przygodzie.
Okazuje się to jednak niemożliwe, bo mężczyzna niespodziewanie odwiedza Molly w Londynie. Zostawia w drzwiach kartkę z numerem telefonu i prośbą o kontakt. Dzień później policja odnajduje jego zwłoki, a Molly staje się główną podejrzaną. Do czasu… kiedy to ona staje się niedoszłą ofiarą morderstwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 286
Tytuł oryginału: The Perfect Life
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz/Chat Blanc
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Julia Diduch-Stachura/Słowność
Copyright © 2020 Valerie Keogh
Published by arrangement with Rights People, London
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
© for the Polish translation by Beata Ziemska
Fotografia na okładce
© ablokhin/iStock by Getty Images
Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne i wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób oraz zdarzeń jest przypadkowe.
ISBN 978-83-287-2030-5
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
fragment
Dedykuję tę książkę swojej siostrze, Joyce Doyle, z wdzięcznością za wiele pięknych wspomnień. To dla mnie zaszczyt, że jestem częścią Jej wspaniałej rodziny.
Idealne życie to iluzja, fantazja, kłamstwo, którymi się karmimy, dopóki ktoś nie rzuci na nie światła. Wtedy widzimy, że ten wymyślony przez nas świat jest pełen rys, pęknięć i dziur. W panice i z niedowierzaniem próbujemy wszystko naprawić – szpachlujemy rysy, wypełniamy szczeliny, łatamy dziury, a gdy znów gaśnie światło i wszystko wygląda idealnie, łudzimy się, że nam się udało.
Anonim
Molly Chatwell obudziła się i przesunęła ręką po pościeli, tam gdzie sypiał – zazwyczaj na brzuchu, z ramionami nad głową – Jack. Jego miejsce było puste. Nie zaskoczyło jej to ani nie zaniepokoiło. Jack wstawał codziennie o szóstej, po czym wymykał się po cichu, by jej nie obudzić. Brał prysznic, golił się, a potem ubierał w pokoju gościnnym i natychmiast wychodził. Kawę, którą wypijał zaraz po przyjściu do pracy, kupował w kawiarni naprzeciwko biura.
Kiedyś, na samym początku ich wspólnego życia, zanim jeszcze się pobrali i przez kilka lat po ślubie, przychodził się pożegnać. Dzieci, słysząc, że wstaje, wbiegały do sypialni i wskakiwały do ich łóżka. Jack przed wyjściem obejmował całą trójkę i cmokał każdego z osobna. To były dawne, dobre czasy.
Teraz, kiedy Freya i Remi wyjechali na studia, Molly mogła pospać dłużej. Nastawiony na siódmą budzik jeszcze nie dzwonił. Zamknęła oczy w nadziei na kilka dodatkowych minut. Prawie udało jej się zasnąć, gdy nagle usłyszała hałas cofającego samochodu. Dziwne, pomyślała. To nie był dźwięk, który normalnie dało się słyszeć o tej porze… chyba że… Przewróciła się na drugi bok, chwyciła telefon i spojrzała z przerażeniem na czarny ekran. Jak mogła zapomnieć naładować komórkę? Właśnie dzisiaj… Nigdy jej się to nie zdarzyło.
Dwa tygodnie wcześniej, po tym, jak wypiła ciut za dużo, opowiadała z dumą przyjaciółkom, jakie to uczucie, kiedy własne dzieci urzeczywistniają marzenia. Remi wybrał Massachusetts Institute of Technology, Freya Sorbonę. „Zaczynają nowe życie, które zaplanowały sobie w najdrobniejszych szczegółach” – powiedziała wtedy, lekko bełkocząc. Po raz pierwszy od dwudziestu lat zostali sami, tylko ona i Jack. Po kilku kieliszkach łatwej jej było odnaleźć w sobie odrobinę entuzjazmu. Nie wspomniała, że w domu panuje martwa cisza. Ostatnio coraz częściej zastanawiała się, o czym teraz będą z Jackiem rozmawiać. Syndrom pustego gniazda. Nienawidziła tego określenia. Oznaczało przecież, że gniazdo już na zawsze pozostanie puste. Nie mogła się z tym pogodzić. I właśnie wtedy jedna z przyjaciółek podrzuciła pomysł, który w tamtej chwili wydał jej się doskonały:
– Masz tyle wolnego czasu, Molly. Może urządzisz przyjęcie?
– Przyjęcie?! Dlaczego by nie?! – ucieszyła się, podnosząc kieliszek. – Czujcie się zaproszone.
Następnego ranka, z bólem głowy i kacem, jakiego nie miała od lat, wspomniała o tym planie Jackowi.
– Świetnie – zgodził się – ale pod jednym warunkiem. Musimy je urządzić w piątek wieczorem. Sama wiesz, że nikt z moich znajomych nie przyjedzie do miasta w weekend.
Molly wolałaby spotkać się z przyjaciółmi, a nie ze współpracownikami męża. Ale pomyślała, że w końcu kilka osób więcej nie robi różnicy. Przy okazji zaprosi koleżanki z pracy. Po co im idealny dom, gdyby mieli nigdy z niego nie korzystać?
– W takim razie – uśmiechnęła się – umawiamy się na piątek wieczór.
To był właśnie ten piątek.
Molly nie miała pojęcia, która godzina. Wyskoczyła z łóżka i wbiegła na półpiętro. Stał tam na parapecie bogato zdobiony zegar, który ktoś podarował im w prezencie ślubnym przed dwudziestoma laty. Jack go uwielbiał. Molly nie znosiła, choć musiała przyznać, że działał bez zarzutu. A teraz przypominał jej, że jest spóźniona.
Wróciła do sypialni, podłączyła telefon do ładowarki i bez namysłu włożyła czarne dopasowane spodnie, białą bluzkę i czarną kurtkę, bo tak ubierała się do pracy. Jako singielka była bardziej ekstrawagancka. Potrafiła spędzić godzinę lub dłużej na komponowaniu odpowiedniej stylizacji. To się nie zmieniło nawet po ślubie. Do czasu, kiedy na świat nie przyszły dzieci. Po urlopie macierzyńskim niespodziewanie odkryła zalety dobrze skrojonych spodni. Początkowo łączyła je z kolorowymi koszulami. Aż pewnego dnia sprawiła sobie białą bluzkę od Armaniego.
Jedyną odmianę w jej codziennym stroju stanowiła biżuteria. Dziś wybrała sznur granatowych szklanych koralików Murano. Kupili je z Jackiem w Wenecji w pierwszą rocznicę ślubu. Były ciężkie, sięgały niemal do pasa i sprawiały, że we wszystkim wyglądała dobrze.
Sprawnie nałożyła makijaż i szybko wyszczotkowała długie kasztanowe włosy. Po chwili była gotowa do wyjścia. Chwyciła torbę i częściowo naładowany telefon. Zbiegła po schodach do kuchni, by zabrać listę rzeczy do zrobienia, przyczepioną do lodówki. Popatrzyła na nią i zaklęła w myślach.
Co za idiotyczny pomysł! Co ja sobie wyobrażałam!
I pomyśleć, że jeszcze przed kilkoma tygodniami mieli gosposię. Rebecca pojawiła się w ich domu, kiedy dzieci były małe. Po wielu nieudanych próbach z au pair i nieprzyjemnych doświadczeniach z przedszkolami znajoma znajomych wspomniała im o kobiecie, która szuka zajęcia w niepełnym wymiarze godzin. Rebecca uczyła angielskiego. Chciała przejść na wcześniejszą emeryturę. Rozglądała się wtedy za czymś mniej uciążliwym, by móc łączyć pracę z opieką nad swoim obłożnie chorym mężem. Zresztą krótko potem owdowiała. Freya i Remi natychmiast polubili tę przemiłą kobietę o niewyczerpanych zasobach cierpliwości i dobrego humoru. Miała zostać na chwilę, a spędziła z nimi wiele lat. Prowadziła dom łagodnie i niespiesznie. Czekała na dzieci, kiedy przychodziły ze szkoły. Co wieczór witała zmęczoną pracą Molly dzbankiem świeżo zaparzonej herbaty. Rebecca szybko stała się częścią rodziny. Świętowała, kiedy dzieci dostały się na upragnione studia, szlochała wraz z Molly, kiedy wyjeżdżały – najpierw Remi, potem Freya.
Tydzień po wyprowadzce Freyi Jack uparł się, że trzymanie gosposi dla dwóch osób zwyczajnie się nie kalkuluje. Jak to powiedział – trudno uzasadnić tak duży wydatek na dwoje.
Molly spojrzała na niego przerażona. Chyba zwariował. Rebecca ma odejść? Jack chce się jej pozbyć? Chyba nie mówi serio! Nie zamierzała tak łatwo się poddać. Przecież oboje ciężko pracują. Perfekcyjnie prowadzony dom dawał im komfort, na który bez wątpienia zasługiwali. Ale nie powiedziała mu tego. Wystarczyło jedno spojrzenie, widok zatroskanej miny, a słowa utkwiły jej gdzieś w gardle.
Ostatnio dziwnie się zachowywał. Nie przejmowała się tym zbytnio. Wiedziała, że świat finansów bywa kapryśny. A może wcale nie chodziło o pracę? Może był jakiś inny powód? Jack wracał później niż zwykle, nie najlepiej wyglądał, nie chciał rozmawiać. A gdy pytała, czy ma jakiś problem, odpowiadał wymijająco. Kiedy pewnego dnia poczuła od niego alkohol i zwróciła mu uwagę, tłumaczył się, że wpadł na starego przyjaciela w mieście i wstąpili do baru. Następnym razem, a zdarzyło się to zaledwie dzień lub dwa dni później, tylko pokiwał głową i popatrzył na nią tym swoim wzrokiem, który mówi: „Lepiej nie pytaj”.
– Czy w biurze wszystko w porządku? – zaryzykowała, chcąc w ten sposób dać mu okazję, żeby się wygadał, choć tak naprawdę nie spodziewała się odpowiedzi.
Jack był z natury powściągliwy. Wiedziała, że nie lubi mieszać pracy zawodowej z życiem rodzinnym. Nieraz próbowała go przekonać, żeby się przed nią otworzył. Setki razy namawiała go, by nie dusił w sobie emocji. On patrzył na nią pobłażliwie i wyśmiewał się z jej – jak to nazywał – psychologizowania.
– W pracy wszystko w porządku – zakomunikował jak zwykle, całując ją w policzek.
Dostała odpowiedź, jakiej się spodziewała.
– Ale to nie oznacza, Mol, że możemy szastać pieniędzmi na prawo i lewo. W ciągu najbliższych trzech, czterech lat wydamy na dzieci fortunę.
– Przecież opłaciliśmy czesne z góry, Jack.
Przypomniała sobie, że miała wtedy opory. Nie chciała się pozbywać wszystkich oszczędności. Ale mąż nalegał. Nie sprzeciwiła się. Jak zwykle.
– Sama wiesz, ile nas wyniesie zakwaterowanie i utrzymanie. Musimy też wziąć pod uwagę nieprzewidziane wydatki i tak dalej… – Pokiwał głową.
Wiedziała aż nadto. Sorbona nie była droga, ale życie w Paryżu już tak. Studia na najbardziej prestiżowej uczelni technicznej w Stanach, Massachusetts Institute of Technology, wiązały się z astronomicznymi wydatkami, a Boston nie jest wcale tańszy od Paryża. Molly oniemiała na widok rachunku za trzyletnie czesne i obowiązkowe zakwaterowanie na kampusie podczas pierwszego roku. Przez chwilę wydawało jej się, że ktoś omyłkowo dodał jedno zero. Nie przyznała się Jackowi, że zrobiło jej się słabo, kiedy obliczyła, jak dużo będą ich kosztować studia dzieci.
Pomyślała, że nie zaszkodziłoby trochę zacisnąć pasa.
– Pewnie masz rację – przyznała niechętnie. – Możemy spróbować obyć się bez gosposi. – Kiedy tylko to powiedziała, poczuła się jak zdrajczyni. – No dobrze, porozmawiam z Rebeccą jutro. Dam jej miesięczne wypowiedzenie.
Jak się okazało, Rebecca nie była wcale zaskoczona.
– Muszę przyznać – powiedziała swoim łagodnym głosem – że od wyjazdu dzieci czuję się zbędna w tym ogromnym, pustym domu. Nie ukrywam jednak, że będzie mi was bardzo brakowało.
Molly nie mogła powstrzymać łez. Rebecca też. Stały tak długą chwilę, trzymając się w objęciach i pocieszając nawzajem. Nic nie będzie tak jak dawniej.
Ledwo minął dzień, Molly musiała się zmierzyć z nową sytuacją, która ją przerastała. I choć zwolnienie gosposi to był pomysł Jacka, wydawało się, że wcale nie zamierza brać na siebie jej obowiązków. Pranie, prasowanie góry ubrań czy zakupy – przecież to wszystko nie zrobi się samo! Jack przychodził do domu wieczorami, oczekując, że kolacja będzie gotowa. A gdy mu to wypominała, zasłaniał się przemęczeniem.
Ona też pracowała i też przychodziła do domu wykończona. Widząc wymizerowaną twarz męża, nie drążyła jednak tematu. Zdawała sobie sprawę, że inne kobiety bez pomocy wychowują dzieci, prowadzą dom i w dodatku pracują na pełen etat. Gdyby przez lata nie miała gospodyni i pani do sprzątania, też bez wątpienia musiałaby sobie jakoś radzić. Ale przecież stać ich było na pomoc i przynajmniej w tej chwili nie zamierzała zupełnie z niej rezygnować.
By ułatwić sobie życie, złożyła w pobliskim supermarkecie zamówienie na niezbędne produkty spożywcze i higieniczne, które miały im starczyć na cały tydzień. Był to pewnego rodzaju kompromis – coś za coś. Później ustali ze sklepem, żeby zaopatrywał ich w te same artykuły w każdą sobotę.
Absolutnie nie zgodziłaby się na zwolnienie Terry, która u nich sprzątała. Dziewczyna chciała sobie dorobić i na szczęście zgodziła się pracować kilka dodatkowych godzin tygodniowo. Miała przejąć po Rebecce pranie i prasowanie.
– Obiecujesz, że dom będzie lśnił? – spytała niepewnie, a Terry odpowiedziała z taką żarliwością, jakiej nigdy wcześniej u niej nie widziała.
– Ależ oczywiście, pani Chatwell.
– Cieszę się bardzo – przyjęła jej zapewnienia z ulgą. – Liczę na to, że się na tobie nie zawiodę.
Nie wiadomo dlaczego, mając teraz więcej obowiązków, Terry nagle straciła zapał do pracy. Po zaledwie dwóch tygodniach od odejścia Rebekki dom wydawał się zaniedbany. Część białych koszul od Armaniego nabrała szarego odcienia różu. W szafach wisiały niedoprasowane ubrania.
Molly schowała do kieszeni listę rzeczy do zrobienia i rozejrzała się dookoła. Salon w kształcie litery L idealnie nadawał się na przyjęcia. Między innymi dlatego kupili ten dom. Długa, wąska wyspa z marmurowym blatem oddzielała od reszty pokoju lśniącą ultranowoczesną kuchnię. Pod oknem wykuszowym, które sięgało od podłogi po sufit i wpuszczało dużo światła, stał okrągły elegancki stół. Francuskie okno wychodziło na szeroką werandę. Drugą część wnętrza zajmowały dwie ogromne, wygodne sofy ustawione po obu stronach niskiej ławy. Na ścianach wisiały obrazy. W jednej z bogato zdobionych ram ukrywał się telewizor. Było to bez wątpienia idealne miejsce do zabawiania gości. Musi tylko przypomnieć Terry, żeby dzisiaj bardziej się postarała.
Otworzyła szufladę i wyciągnęła notes. Wyrwała kartkę, na której napisała wiadomość: Terry, bądź tak uprzejma i posprzątaj dokładnie. Wieczorem urządzamy przyjęcie. Oparła kartkę o dzbanek do kawy. Dziewczyna, która wypija hektolitry tego napoju dziennie, z pewnością ją zauważy.
Molly prędko dotarła do stacji metra South Kensington. Wtopiła się w tłum Londyńczyków o zmęczonych twarzach bez wyrazu. Ściśnięta jak sardynka w puszce odbyła krótką podróż do Hyde Park Corner. Na samą myśl, co ją jeszcze czeka, robiło jej się słabo. Był piątek. I w dodatku ona była spóźniona.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz