Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co byście zrobili, gdybyście nie musieli spać? Co zrobilibyście, gdybyście spać nie mogli?
Ta książka to przepustka do świata, w którym „Insomania” nie pozwala zasnąć, ale w przeciwieństwie do klasycznej bezsenności – nie zabija. Insomania daje Ci czas, który można wykorzystać. Bo sen jest dla słabych! Insomania skazuje Cię jednak na permanentny stan czuwania. Jedni szaleją z radości, mając tyle dodatkowego czasu. Inni… mogą po prostu oszaleć. Niektórzy uznają, że to wirus, który stworzyli naukowcy. Inni obwiniają demony słowiańskie, takie jak Zmora czy Licho, a ktoś jeszcze uznaje, że bezsenność to sprawiedliwa kara Boga, który odbiera nam to, czego i tak nie doceniamy. Kto wie, może wszyscy mają rację?
Poznaj Leona, przedstawiciela tzw. Łapaczy snów, oraz i innych bohaterów tej antologii, w której kryminał miesza się z fantasy i horrorem, a dramat z czarną komedią. Zapraszam do lektury książki, jaka Ci się nie śniła.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 383
Każdy sen, ten czarowny i piękny, zbyt długo śniony zamienia się w koszmar. A z takiego budzimy się z krzykiem...
Andrzej Sapkowski
Wandzie, co spać nie chciała.
Ewie, która to wytrzymała.
Leonowi, mojemu małemu bohaterowi.
Wstęp
Czy doceniasz to, co daje Ci świat?
Cenisz wolność? Możliwość jedzenia? Chodzenia? Podziwiania pięknych rzeczy? Dotykania ukochanej osoby? Emocjonowania się wciągającym filmem czy meczem? Odpowiedz sobie na te pytania. Albo pomyśl, co lubisz, odstaw to na pewien czas i zobaczysz, jak długo bez tego wytrzymasz. Niektóre rzeczy to nasze fanaberie, zwykłe przyzwyczajenia, lecz wyobraź sobie, że ktoś zabiera Ci coś, bez czego naprawdę nie da się żyć. Jak możliwość oddychania. Dusisz się. Umierasz. Koniec. Chyba że narodziłby się świat, w którym mnóstwo osób nie musi oddychać, a jednocześnie nie umiera.
A gdyby powstał świat, w którym niektórzy nie muszą, a właściwie nie mogą spać i ich to nie zabija? Mimo że uznajesz, że sen jest przecież jak oddychanie. Konieczny do życia, powszechny tak bardzo, że o oddychaniu myślimy tylko, gdy się dusimy, gdy brak nam tchu. Ze snem jest tak samo.
W świecie, do którego Cię zaproszę, sen jest luksusem, którego nie każdy zaznaje. Tu bezsenność jednych zabija, innych wzmacnia, dając nowy sens życia, jeszcze innym daje... zarobić. Zapraszam do Insomanii.
To choroba niewiadomego pochodzenia, sprawiająca, że nie śpisz, nie starzejesz się, lecz skazuje Cię to na życie w permanentnym stanie czuwania. Ile jesteś w stanie wytrzymać? Fizycznie nie ucierpisz, psychicznie... tu już wszystko zależy od człowieka.
A czy dasz radę przeczytać tę książkę? Zacznie się od kilku opowiadań, które wprowadzą Cię w świat Insomanii. Zgłębimy w nich różne odmiany szaleństwa związanego ze snami lub brakiem snu. Poznasz pisarza, który nie mógł zasnąć. Wyruszysz na spacer z emerytem marudą niczym w „koszmarnym dniu świra”. Zapoznasz się z niepokojami społecznymi i podziałami na linii „mogący spać vs. Bezsenni”. Dowiesz się, dokąd prowadzi mieszanka pasji, pracoholizmu i bezsenności. Usłyszysz poglądy polityków na pandemię bezsenności... Najwięcej jednak czasu spędzisz z Leonem, tzw. Łapaczem snów, który za pieniądze leczy ludzi z koszmarów. Dosłownie wchodzi w nie niczym medium i zachowując świadomość, odkrywa przyczynę koszmaru i eliminuje ją w przypadkach, w których nie radzi sobie zwykły człowiek. Leon też jest dotknięty bezsennością i radzi sobie z tym na swój sposób od lat.
To lektura dla tych, którzy pragną zgłębić tajemnice ludzkiego umysłu oraz zatopić się w niezwykłym świecie, w którym granice między jawą a snem są coraz bardziej zamazane...
Zapraszam do czytania twórczości niewyspanego umysłu, to opowieść, jaka Ci się nie śniła.
Mam nadzieję, że czas spędzony z tą książką nie będzie dla Ciebie koszmarem. Uprzedzam jednak! Historia wciąga tak, że być może nie zaśniesz, nim czytania nie ukończysz.
Autor
OPOWIADANIE 1
Bez. Sen. Su.
Mijało właśnie siedem dni, od kiedy Amadeusz Gruz ukończył czterdzieści lat. Był tort, była rodzina i było Sto lat, które w jego uszach brzmiało bardziej jak groźba niż życzenia długowieczności. Dlaczego, zapytacie? Otóż bał się tego, że przed nim jeszcze sześćdziesiąt lat prób wybicia się ponad przeciętność. Prywatną. Zawodową. Jakąkolwiek. Niegdyś obiecał sobie, że przed czterdziestką napisze bestseller. Teraz, gdy mijał siódmy dzień po terminie, bestseller wciąż tylko majaczył na horyzoncie marzeń.
A może koszmarów? Tak, można tak powiedzieć, bo nieraz śnił o tym, jak otrzymuje nagrodę literacką na jakimś dużym evencie, a fani walą drzwiami i oknami, aby kupić jego najnowszą powieść. Jedną z wielu, rzecz jasna, bo przecież chciał być płodnym autorem. Bardzo płodnym.
Zamiast upragnionego bestsellera spłodził za to już trójkę dzieci. Belzebuba, Mefisto i Baala... Nie, nie. Nie tak nazywały się jego dzieci, lecz tak określał je, gdy nie dawały mu żyć, bo więziły go w piekle zwykłości i codzienności. Zapominał, że były po prostu dziećmi. Jego dziećmi. Kojarzyły mu się za to z bezsennymi nocami i męczącymi dniami, które trzeba było tylko przetrwać, aby kontynuować mozolną walkę o bycie pisarzem. Póki co był tylko piszącym.
Tak naprawdę jednak większość rzeczy okołodzieciowych ogarniała jego żona Matylda. Nie doceniał tego, a powinien, lecz był zaślepiony żądzą napisania bestsellera. Bo chciał zdobyć tę cholerną górę o nazwie „sukces”. U stóp tej góry wołały go dzieci, żona, normalność. Nawet swoiste szczęście wpisane w codzienność, które mimo wszystko nie każdemu jest dane. To mu jednak nie wystarczyło i wspinał się dalej po tej górze wyzwań. W kierunku szczytu, jakim było wydanie bestsellera. Nawet siedem dni po pieprzonym czterdziestkowym terminie. Wmawiał sobie, że robi to dla rodziny, a jednocześnie winił ją za to, iż wszystko jest tak trudne.
Sześć miesięcy. Dwa lata. Sześć lat. To wiek jego dzieci, a jemu kojarzyły się te liczby z więziennym wyrokiem. Usprawiedliwiał się tym, że jak będą starsze, to siądzie do komputera wyspany, bez bagażu codzienności i napisze zasrany bestseller, a on i jego rodzina będą żyli długo i szczęśliwie. Było jednak siedem dni po terminie, a on dalej celu nie osiągnął. Z zazdrością patrzył na jednego z autorów, który był od niego o kilka lat młodszy, a jednocześnie tak płodny pisarsko, że na swoim koncie miał kilkadziesiąt książek i niemal każda z nich była bestsellerem. Kiedy on pisze, kiedy on je, kiedy on śpi? – takie pytania zadawał sobie Amadeusz, oglądając kolejną galę, na której wspomniany autor błyszczał i odbierał nagrodę dla najlepszego pisarza roku.
Bez. Sen. Su.
Czy ósmy dzień po terminie też będzie tak szary i bez widoków na sukces jak poprzednie? Siedząc w środku nocy przed komputerem i pijąc kolejną już kawę w trakcie mijającej doby, Amadeusz zadawał sobie to pytanie. Bo nie chciał spać. Bo miał zamiar pisać, gdy żona i dzieci śpią. Wtedy to był jego czas. Niestety. Zawsze zasypiał. Teraz było jednak inaczej. Amadeusz nie wiedział, co to za kawa, ale wiedział, że kupi jej więcej. Zaczął pisać. Coś się zmieniło. Ósmy dzień po terminie nie będzie taki zły.
Dziewiąty. Dziesiąty. Jedenasty. To nie kolejne łyki kawy, a dni po terminie, podczas których udało mu się coś napisać. W końcu! Postacie nabierały kształtu, fabuła się rozkręcała, kolejne strony powstawały z lekkością. Jemu ciągle jednak było mało. Nareszcie nic nie stało na przeszkodzie ku temu, aby napisać upragniony bestseller, który zmieni wszystko w życiu jego i jego rodziny. Pisał nocami, a za dnia pomagał żonie przy dzieciach. Doceniła tę zmianę. W końcu przestał być marudnym samcem, który źle się czuje w miejscu, w którym jest. Miał więcej sił, jakby zapomniał, czym jest zmęczenie. Ze zdziwieniem odkrył, że po prostu nie chce mu się spać. Coś było nie tak, ale to „nie tak” cholernie mu było teraz potrzebne!
Czytał o tym, jak organizm może reagować na brak snu, lecz ku jego zdziwieniu nie doskwierała mu żadna dolegliwość fizyczna czy psychiczna. Po piętnastu dniach po czterdziestkowym terminie Amadeusz czuł, że napisał bestseller. Zatytułował go Czart. Bo Amadeuszowi wybitnie i melodyjnie się z tym kojarzyło. Poczuł się genialny niczym Mozart, a nuta natchnienia pisarskiego sprawiła, że usłyszał gdzieś w głowie słowo czar, a może i czart. Nagły sukces, wena i efekt w postaci dobrej opowieści? Czy to magia, czy może przypadkiem sprzedał duszę diabłu za dar bezsenności i płodności pisarskiej? Wydawcy muszą to docenić! Po ukończeniu dzieła książka powędrowała mailowo do kolejnych wydawnictw, których adresy miał już dawno przygotowane.
Nastąpił czas oczekiwania na odpowiedź. W tak zwanym międzyczasie nie przestawał tworzyć. Napisał dwie kolejne powieści i rozesłał je do kolejnych wydawnictw. Znów czekał i znów pisał. Po trzech miesiącach po terminie czterdziestkowym przyszła odpowiedź od ulubionego wydawnictwa. Odmowa. W skrzynce mailowej pojawiły się kolejne decyzje tego typu.
– Bez. Sen. Su. Totalnie bez sensu. To wszystko, na co mnie stać? – pytał się nieco podłamany.
Nie poddał się jednak i przeredagował swoją pierwszą powieść. Zmienił tytuł. Znów rozesłał, wierząc, że tym razem będzie lepiej.
Nie było. Niczym jeźdźcy śmierci pojawiały się kolejne negatywne odpowiedzi na jego propozycje wydawnicze, co po trochu zabijało jego marzenia. Maile odmowne zadawały mu kolejne ciosy prosto w literackie serce.
Co zrobił źle? Co napisał nie tak jak trzeba? Przecież był jak ten pisarz z Opola, który wydaje kilka książek rocznie i zapewne też nigdy nie śpi...
Właśnie! Czy on rzeczywiście nigdy nie spał? Jaki był jego sekret? Amadeusz miał zamiar to odkryć. Sprawdził na fanpage’u, kiedy i gdzie odbędzie się jego następne spotkanie autorskie. Za dwa dni miał się pojawić w Katowicach, w jakiejś bibliotece.
Amadeusz nie mógł się doczekać. Oczywiście nie spał i w ciągu tych dwóch dni napisał kolejne rozdziały nowej książki – tym razem była to opowieść o krwawym zabójstwie idola. Roboczy tytuł: Skatowanie w Katowicach.
Gdy nadszedł dzień spotkania autorskiego w powyższym mieście, Amadeusz oczywiście pojawił się na miejscu na czas. Biblioteka pękała w szwach, a autor, któremu tak zazdrościł, oczywiście brylował słowami jak Leo Messi piłką u szczytu swojej formy. Gdy nadszedł czas pytań do gościa, Amadeusz dopchał się do głosu i zapytał:
– Czy pan w ogóle sypia?
Autor uśmiechnął się i odparł:
– Sen jest dla słabych.
Sala wybuchła śmiechem, biorąc to za kolejny błyskotliwy żart tego autora. Oj umiał w PR! Pojawiły się kolejne pytania od innych, więc Amadeusz nie miał szansy dopytać o kolejne rzeczy. Uchwycił jednak spojrzenie posłane przez tego autora. Ostrzegawcze czy porozumiewawcze? Miał zamiar zdobyć na to pytanie odpowiedź. Czuł między nimi jakieś połączenie.
Po spotkaniu planował śledzić autora, ale ten zniknął mu z pola widzenia po tym, jak wsiadł do samochodu z jakąś ładną blondynką i razem odjechali. W wieczornych wiadomościach internetowych, z pompą obwieszczanych na dużym portalu plotkarskim, przeczytał, że to jakaś celebrytka, z którą pisarz spędził noc. W treści użyli też zdania „spali ze sobą”. Amadeusz zaśmiał się, bo wierzył, że jest to możliwe. Nie w sensie dosłownym. Miał bowiem pewność, że sen owemu autorowi jest obcy. Czy robili cokolwiek innego? Było to niemal pewne. Cóż, z taką blondynką Amadeusz też miałby inne plany niż sen. Mimowolnie pomyślał o swojej żonie. Tylko na chwilę i nie z taką przyjemnością, jaką powinno się odznaczać myślenie o żonie.
Nie poddał się, a autor stał się jego obsesją. Amadeusz pojawiał się na kolejnych spotkaniach autorskich. Tym razem nie zadawał pytań. Obserwował wszystko z boku, jakby mogło mu skapnąć trochę sławy i talentu. Gdyby tylko sukces był zaraźliwy. Gdyby tylko mógł być bliżej niego, dłużej. Jego celem stało się wyśledzenie miejsca zamieszkania owego autora. Ten jednak zawsze po spotkaniu znikał w aucie jakiejś blondynki, brunetki, rudej i tak dalej. Amadeusz wiedział, że to tylko dowodzi jego teorii. Bo przecież żaden autor nie może mieć czasu na pisanie tylu książek, jeśli śpi jak normalny człowiek. Jeśli baluje z tymi kobietami, to tym bardziej. Nie mógł spać, skoro jego doba także ma tylko dwadzieścia cztery godziny!
Takie myśli kotłowały się w głowie Amadeusza, który tak oto spędzał kolejne bezsenne noce. Pogrążając się w tej obsesji. Jego życie miało w końcu sens. „Bezsen” nadał sens. Autor stał się jego obiektem śledzenia za dnia i bohaterem opowieści nocą. Bo Amadeusz nie przestawał pisać. Nawet gdy żona wyprowadziła się z dziećmi do swojej matki. Wiedział, że ich odzyska. Że zdobędzie szacunek rodziny. Jak tylko napisze cholerny bestseller i odkryje sekret sukcesów śledzonego autora. Który to już dzień po czterdziestkowym terminie? Nie pamiętał. Miał to w nosie. Były ważniejsze sprawy.
Po pewnym czasie Amadeusz wiedział już, gdzie mieszka autor. Gdzie jada. Gdzie biega. Gdzie będzie występował. Gdzie odbierze kolejne nagrody i kiedy wyda kolejne książki. Gdyby ktoś zlecił mu napisanie jego biografii, napisałby ją jednej nocy bez konieczności researchu. Wiedział wszystko, ale chciał wiedzieć więcej. Chciał się upewnić, że autor jest dotknięty tym samym darem co on. Darem bezsenności. A może jednak przekleństwem? Nie, Amadeusz odrzucił tę myśl, gdy tylko zatliła się w jego umyśle. Nie było miejsca na wątpliwości, w głowie bowiem coraz bardziej rozpychała się obsesja na temat autora...
Michał Anielski, czyli autor, wychodził właśnie z kolejnego spotkania. Tym razem gościła go Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu. Od dawna podobał mu się ten oszklony budynek przy ulicy Minorytów 4 i nieraz żartował na spotkaniach, że czuje się czasami niczym John McClane w Szklanej pułapce. Dziennikarz zapytał go wtedy, czy to dlatego, że czuje zagrożenie, znajdując się w ogniu pytań. Michał odpowiedział, z klasyczną dla siebie gracją, że chodzi raczej o to, że broniłby tutejszych książek własnym ciałem, gdyby zaszła taka konieczność.
Zachwyty fanów, uśmiechy dziennikarzy na spotkaniu – klasyk. Michał miał czasem wrażenie, że czego by im nie powiedział, to cieszyliby się, że „jaśnie Pan Bestseller” w ogóle otworzył do nich usta. Zawsze elegancko ubrany, najczęściej w szarą marynarkę, ciemne spodnie i buty kosztujące adekwatnie do ceny reszty ubioru. Włosy zaczesane jak u modela, broda przystrzyżona niczym trawnik na stadionie Bayernu Monachium i szeroki uśmiech pozwalający na rzucenie niepohamowanego czaru. Brad Pitt? Tom Cruise? Gdyby ci dwaj mieli razem syna, wyglądałby jak Michał Anielski. W przeciwieństwie jednak do nich nie ciągnęły się za nim większe afery. Facet ideał. Bez głośnych skandali, choć nie żył jak mnich, co z kolei zapewniało mu odpowiedni rozgłos tam, gdzie trzeba. Systematycznie dostarczał też książek, które z marszu ładowały się na listy bestsellerów już w dniu premiery. Kiedyś jakiś dziennikarz stwierdził, że to trochę tak, jakby noworodek dostawał Nobla już na porodówce. Cóż, marketing i efekt owczego pędu robiły swoje.
Ten autor miał talent nie tylko do pisania. Niektórzy twierdzili, że Michał Anielski był nie tyle pisarzem, co celebrytą wydającym książki i kurą znoszącą złote jaja. Za owe jaja oczywiście trzymał go wydawca, który zbijał na nim kokosy i nie miał zamiaru przestać. Zresztą wszyscy korzystali. Czytelnicy, których nieraz określano mianem wyznawców. Wydawca, który zdecydował, że na okładkach nazwisko Anielskiego ma być większe niż tytuł książki. Sam Anielski, bo jego życie zdawało się bajką. Jak się okazało, do grona czerpiących z niego korzyści miał dołączyć jeszcze jeden człowiek. Obserwujący autora z ukrycia fan.
Anielski wyrwał się z chwilowego zamyślenia po ostatnim pytaniu dziennikarza. Odpowiedział tak, jak trzeba, jakby zaprogramowany był wyłącznie na dobre odpowiedzi, a następnie pożegnał gości. Chwilę później wsiadał już do swojego czarnego, cholernie drogiego sedana w towarzystwie ładnej blondynki. Zanim spoczęli na tylnym siedzeniu, uśmiechnęli się do kilku wycelowanych w nich obiektywów aparatów.
Po zamknięciu samochodu Anielski nakazał kierowcy wyjazd w kierunku swojego domu pod Opolem. Po drodze uzgodnił z blondynką jej opowieść dla mediów, tę dotyczącą ich związku. Musieli być zgodni, zatem odhaczyli kolejne punkty.
– Pamiętasz, co i jak? – zapytał, gdy miał nadejść czas rozstania.
– „Anielski jest dla mnie gentlemanem i dobrym facetem. Anielski jest świetny w łóżku, ale też nie spędzamy całych nocy na zabawach, bo musi mieć czas na pisanie. Anielski to tytan pracy i researchu. Anielski nie zaniedbuje mnie, ale dba też o czytelników, stąd jego pasja do pisania. Anielski ma dobrze rozplanowany dzień, dlatego ma czas pisać tak dużo. Anielski ma czas, siłę i wenę, a wbrew temu, co się mówi, za jego książkami nie stoi sztab ghostwriterów i śpi jak każdy inny człowiek, bo nie jest maszyną do pisania”. Może być?
Michał Anielski potwierdził skinieniem głowy, choć wiedział, że wszystko, co powiedziała ta blondynka, to kłamstwa. Niezbędne, aby nadal mógł żyć tak, jak on chce. W sumie też tak, jak chce tego wydawca. To rozwiązanie tymczasowe, tak sobie obiecywał. Dopóki nie znajdzie lekarstwa na swoją przypadłość: dziwną, chroniczną bezsenność, która trwała znacznie dłużej, niż według naukowców pozwalałby na to ludzki organizm.
Wręczył blondynce zwinięty plik banknotów i polecił kierowcy, aby zawiózł ją we wskazane miejsce. Anielski wysiadł, a gdy auto odjechało, odetchnął. Cisza, spokój – to dawał dom na odludziu. Potrzebował tego wieczoru po ciągłych uśmiechach dla mediów i pięknych słowach dla fanów. Po chwili był już w swoim domu, w którym nie czekał ani żaden pies, ani żona, dzieci czy też coś ciekawego do przeczytania. Zdjął buty, rzucił niedbale marynarkę i włączył światło. Nalał sobie whisky, dolał coli, dołożył lód i stanął przed wielkim regałem z książkami. Wszystkie autorstwa Michała Anielskiego. Kilkadziesiąt powieści. Kilkadziesiąt bestsellerów. Wypił drinka na raz. Wiedział, że muszą być kolejne. Drinki. Nie książki. Nie, zaraz, książki też muszą być.
– Zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe – stwierdził, mówiąc sam do siebie.
– Masz rację. To ładnie zapakowane, opłacalne kłamstwa – zabrzmiał nagle męski głos nienależący do Anielskiego.
– Kurwa! – krzyknął przerażony pisarz i upuścił pustą szklankę po whisky. W panice rozejrzał się po salonie, lecz nie znalazł źródła męskiego głosu. Wiedział jednak, że nie jest tu sam. A może to tylko działo się w jego głowie? Niejednemu pisarzowi coś „przeskakiwało” po tylu snutych opowieściach, ale żeby on? Nie miał jeszcze czterdziestki! Nie spał od dawna, ale to nie powód, by ot tak świrować. A może?
Nagle na kanapie tuż przed Anielskim wylądowała koperta A4.
– Kolejne dwa rozdziały – powiedział głos, którego właściciel ukazał się Michałowi. Rozpoznał znacznie młodszego od siebie chudego piegowatego mężczyznę. Może nawet chłopaka, bo broda mu jeszcze nie rosła, w przeciwieństwie do pryszczy. Pomimo znacznej różnicy wieku zdawał się traktować Michała z wyższością.
Pisarz nie odpowiedział, ale uspokoił się nieco. Zajrzał do koperty i zapytał:
– Miała być całość. Kiedy napiszesz resztę?
– W przeciwieństwie do ciebie muszę spać. Wspomaga mnie AI, ale bez przesady. Jak zużyję za dużo promptów, to szef się połapie. Ja to muszę jeszcze redagować i tak dalej.
– Kurwa, algorytmy też muszą spać? Wydawca mnie ciśnie – odparł Anielski.
Piegowaty chłopak poprawił okulary i zasiadł wygodnie na kanapie.
– Tak, wydawca, święty wydawca. Może nalejesz mi drinka?
– Zadam ci dwa pytania. Po pierwsze: ochujałeś? Po drugie: jak wlazłeś do mojego domu?
– Jezu, chłopie. Sam dałeś mi klucze. Mówiłeś, żeby nie słać tekstów mailem, tylko dostarczać osobiście. Najlepiej wieczorem, tak aby nikt nie widział. Gościu, wyluzuj.
Anielski nie pamiętał, kiedy ostatni raz rzeczywiście wyluzował. Od prawie dwóch lat żył w ciągłym napięciu. Tak, nie spał od co najmniej dwóch lat i choć fizycznie to go nie wykańczało, to mentalnie chyba powoli zabijało. Do tego to ciągłe udawanie w mediach... Bo wydawca kazał. Bo wydawca płaci. Bo wydawca wymaga i trzyma kurę za złote jaja, a szczęście na pokaz dobrze się sprzedaje. Nie potrafiłby żyć bez bycia pisarzem, tymczasem aby nadążyć za wymaganiami czytelników i sponsorów, musiał skorzystać z pomocy ghostwritera. Żałował, ale było za późno na żal. Gówno się rozlało, a on miał wrażenie, że zapada się w nie coraz głębiej. Dlatego chwilę później poczuł smród groźby opakowanej w perfumy. Tanie perfumy, które chciały stać się droższymi, markowymi.
Piegowaty chłopak sam zrobił sobie drinka. Anielski, widząc ilość nalewanej whisky, wiedział, że to coś zbyt mocnego jak na chudzielca. Jakby chciał sobie dodać odwagi lub pokazać, że może napełnić swoją szklankę tyle, ile chce, mimo że to nie jego dom. Czuł się jak u siebie, co potwierdził wygodnym wyłożeniem się na kanapie. Chudzielec upił drinka i mocno walczył ze skrzywieniem się. Anielski wiedział, że ten gówniarz nie doceni dobrego alkoholu. Być może pierwszy raz w życiu coś takiego pije.
Piegus odstawił szklankę i spojrzał na Anielskiego, dopijającego bez grymasu na twarzy swojego drinka, którego zrobił sobie w międzyczasie.
– Co to za gówno? Może gdybyś mniej tego pił, to z pisaniem nie byłoby problemu – stwierdził zaczepnie chudzielec.
W myślach Anielskiego ten chłopak nie zasługiwał na lepsze określenie. Gdyby o nim pisał, tak właśnie by go nazywał.
Po prostu. Piegus, a może nawet „pigus”, świnia jedna.
– Do czegoś zmierzasz? – zapytał Michał, nalewając sobie nowego drinka. Nie będzie słuchał uwag jakiegoś gówniarza, który chyba ma się za lepszego niż on.
– A chciałbyś, żebym zmierzał do czegoś? – zapytał, jakby bawiła go ta gadka.
– Najlepiej do wyjścia.
Chudzielec zaśmiał się sztucznie, przyznając, że riposta była całkiem celna. Jeszcze chwilę tak rozmawiali, przerzucając się uszczypliwościami, nim gość Anielskiego postanowił przejść do rzeczy:
– Za mało mi płacisz.
Prosto z mostu. W końcu. Michał wiedział jednak, że płaci bardzo dużo, i nie po raz pierwszy chłopak żąda więcej.
– A co, jeśli mam inne zdanie na ten temat?
– Na TEN temat to może twoi czytelnicy i wydawca też powinni coś powiedzieć?
– Co. Masz. Kurwa. Na. Myśli. – Bardziej stwierdził, niż zapytał Anielski.
Bo doskonale wiedział, o co chodzi chudzielcowi. Nie przyszedł prosić o więcej. Przylazł tu chełpić się bezradnością pisarza, jego brakiem weny i oznajmić swój triumf.
– Po prostu chcę sprawiedliwości. Nie chcę już, żeby tacy jak ty okłamywali czytelników, media, wiernych fanów, krytyków. Nie umiesz pisać? Nie pisz. Proste. Odnajdziesz się w innych zawodach. Teraz czas na mnie.
Michał Anielski ścisnął mocniej szklankę z drinkiem. Który to już dziś? Ile wypił podczas tej rozmowy? Powinien zachować trzeźwy umysł. Musiał to dobrze rozegrać, tymczasem wlewał w siebie kolejne procenty drogiej whisky i osłabiał swoją pozycję negocjacyjną. Emocje zaczynały brać górę, bo wiedział, jak to się skończy. Choć już nie pamiętał, jak to się zaczęło. To on znalazł tego chłopaka? Ten chłopak znalazł jego? Może to wydawca? Nie, on nie wiedział. Nikt nie wiedział. Tylko ten chudzielec wiedział. Gówniarz sam się domyślił, a Anielski nie zaprzeczał. Ich współpraca trwała już długo, a Michał był niczym ofiara wampira, który właśnie szczerzył przed nim chciwe kły. A może jednak chudy piegus ma rację? Może mam tyle szacunku do czytelników, co do niego? Nie jestem lepszy od tego gościa, wbijam chciwe kły w czytelników i żeruję na swoim dawnym nazwisku. Cholera, powinienem przestać pisać, wyzdrowieć i wtedy do tego wrócić. Po co wplątałem się w takie gówno? – takie myśli kotłowały się teraz w głowie Anielskiego, a jego rozmówca prawił o godności, o wadze prawdziwego pisarstwa. Bronił AI, mówiąc, że tylko mu pomaga w pisaniu, ale Anielski sądził inaczej. Nawiedziło go nawet zdanie, które mogłoby być początkiem całkiem dobrej książki: AI, czyli pisarzu, spierdalaj. Albo...