Świąteczna mordercza układanka - Alexandra Benedict - ebook + książka
NOWOŚĆ

Świąteczna mordercza układanka ebook

Benedict Alexandra

0,0

Opis

W te święta Bożego Narodzenia zabójca przenosi rodzinne gry na nowy, morderczy poziom

19 grudnia Edie O'Sullivan, znana ponadosiemdziesięcioletnia miłośniczka układania puzzli, samotniczka i świąteczny Grinch, znajduje na progu domu ręcznie zapakowany prezent. Otwiera go i znajduje pudełko z układanką, a w środku sześć elementów. Po ułożeniu elementy przedstawiają część miejsca zbrodni – czarno-białe płytki pokryte krwią i część zarysowanego ciała. W paczce znajduje się wiadomość: Cztery, a może więcej osób zginie przed północą w Wigilię Bożego Narodzenia, chyba że uda ci się połączyć wszystkie elementy i mnie powstrzymać. Wiadomość jest podpisana: Spoczywający w Kawałkach.

Edie kontaktuje się ze swoim bratankiem, detektywem Seanem Brand-O'Sullivanem, i razem pracują nad rozwiązaniem zagadki. Kiedy pewien mężczyzna – ofiara mordercy, która cudem uniknęła śmierci – zostaje znaleziony z kawałkiem układanki w dłoni, Sean obawia się, że Edie może być w niebezpieczeństwie i odcina ją od śledztwa. Jednak wraz ze wzrostem liczby ofiar staruszka zdaje sobie sprawę, że tylko ona posiada informacje, które pozwolą jej ułożyć mordercze puzzle.

Czy Edie będzie w stanie powstrzymać zabójcę i dopasuje wszystkie elementy morderczej gry?

Dopasuj elementy układanki i przekonaj się, jaką tajemnicę skrywają!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Christmas Jigsaw Murders

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Katarzyna Masłowska

Redakcja: Remigiusz Makówka

Korekta: Paulina Kawka

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Copyright © Alexandra Benedict 2023

Cover design by Emma Ewbank

Published by arrangement with Simon & Schuster UK Ltd 1st Floor, 222 Gray’s Inn Road, London, WC1X 8HB A Paramount Company’

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage and retrieval system without permission in writing from the Publisher.

Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Jolanta Kozak, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone.

Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I 

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-724-1

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Dla Guya, mojego brakującego kawałka układanki

ŚWIĄTECZNA UKŁADANKA

Nad każdym Rozdziałem znajduje się puzzel z literą. Po prawidłowym ułożeniu elementów poznasz tytuł znanej gwiazdkowej piosenki oraz jej wykonawcę. Wyślij do mnie rozwiązanie!

X: @ak_benedict

Instagram/Threads: @a.k.benedict

Rozdziera ci serce na strzępy – a ono starzejąc się i wzmacniając, pogłębi to rozdarcie.

Charles Dickens, Wielkie nadzieje

Naginano mnie i łamano, ale mam nadzieję, że osiągnąłem przez to lepszy kształt.

Charles Dickens, Wielkie nadzieje

„Etam – powiedział Scrooge. – Banialuki”.

Charles Dickens, Opowieść wigilijna

Rozdział pierwszy

19 grudnia

Nikt nie umarł, przynajmniej na razie. To się miało zmienić. Siedząc przy biurku z widokiem na morze, morderca czuł zbliżającą się śmierć tak dotkliwie jak igłę wbijaną w skórę. Drżącymi rękami wciągał białe rękawiczki sięgające nadgarstków. Tego roku Święty Mikołaj miał nadejść w todze śmierci. Ostrokrzew pokryje się jagodami krwi.

Zamknął gazetę, skoro krzyżówka została rozwiązana. Każdy element planu był na swoim miejscu, wystarczyło zrobić pierwszy krok. W tej chwili istniał w rozmaitych wcieleniach, ale nie w przestępczym. Siedział nieruchomo i obserwował śmigające po niebie mewy, popychane niewidzialnym wiatrem – odliczały minuty przed ostateczną zmianą ich życia.

Morderca spojrzał na zegar. Sporo było do zrobienia przed zmierzchem. Otworzył głęboką szufladę, ostrożnie wyjął z niej pudełko i sprawdził zawartość. Na widok tego, co ujrzał, odbiło mu się żółcią.

Rozwinął wzdłuż biurka papier pakunkowy w czarno-białą szachownicę i odciął z niego fragment. Nożyczki zaświstały. Umieściwszy na papierze pudełko, przygotowanymi zawczasu długimi paskami taśmy klejącej zabezpieczył prezent, nalepiając kolejne warstwy, jak gdyby chciał udaremnić ucieczkę zakładnika.

Odmierzając czerwoną wstążkę w rozpostartych ramionach, morderca przypomniał sobie nabożeństwo bożonarodzeniowe sprzed lat. Miał skrupuły, zawsze je miewał. Skrupuły związane z motywacją tego czynu. Węsząc we wspomnieniach, obwiązał pudełko wstążką i zrobił kokardę. Bilecik, który miał się stać sygnałem startowym, wsunięty został pod wstążkę.

Trzymając owinięty szachownicą prezent z taką czcią, jakby to była mirra dla Dzieciątka, morderca włożył go do worka, który rozdziawiał paszczę na dywanie. Wstał z mocnym postanowieniem. Ktoś straci życie przed północą w wieczór wigilijny. Ta świadomość niemiło uraziła mordercę, ale trzeba było wypełnić zlecenie. Podniósł prezent.

Błogosław nam, Boże, i każdej z naszych ofiar.

Rozdział drugi

Grudzień to najgorszy miesiąc. Tak przynajmniej sądziła Edie O’Sullivan. Grudzień przynosił wspomnienia i mrok, który wsączał się w nią jak zimowe mgły. O tej porze roku zawsze zbliżała się niebezpiecznie do cieni.

Jeszcze nie czwarta po południu, a już dzień ustępował miejsca nocy. „Noc – ciemne, bezkształtne nie wiadomo co, które dymisjonuje słońce”.Nawet przez lupę nie dostrzegała szczegółów kawałka układanki, który właśnie umieszczała na miejscu. Mając na uwadze coraz wyższe rachunki, oszczędzała światło, jak najdłużej przesiadując w półmroku – no ale są przecież rzeczy ważniejsze niż oszczędność, a jedna z nich to puzzle.

Wstała, ignorując trzaski w kolanach przypominające huk fajerwerków, i podeszła do włącznika światła. Rozgardiasz w salonie – stosy książek i nieumyte filiżanki – ukazał się teraz całej ulicy. Sięgające podłogi okna zmieniały pokój w teatralną scenę: łuk proscenium stanowiła framuga, a Edie była postacią z farsy, która w pośpiechu zaciąga zasłony, nim ją ktokolwiek zauważy. Zatrzymała się jednak w pół gestu, z dłonią na niedociągniętej zasłonie.

Po drugiej stronie ulicy Lucy Pringle, urocza młoda kobieta mieszkająca naprzeciwko Edie, stała na wysokiej drabinie, montując jeszcze więcej lampek na swoim domu. Dekorowali go już od początku listopada – taka zapanowała moda, której Edie była całym sercem przeciwna. W tym roku bombki i inne ozdóbki sprzedawali już w sierpniu koło stoiska z barbecue. Edie wolałaby, żeby sezon świąteczny rozpoczynał się w Wigilię, a kończył w drugi dzień świąt. A i to za długo. Gdyby to od niej zależało, całe Boże Narodzenie wylądowałoby na śmietniku, bez szansy na recykling. W pojemnikach, których nie opróżniają przez cały okres świąteczny.

Lucy dawała jakieś znaki Graeme’owi, który był jej mężem i stał u stóp drabiny. Graeme kiwnął głową i skoczył do garażu, a parę sekund później nad drzwiami ich domu rozbłysnął olbrzymi Święty Mikołaj. Tego tylko brakowało.

Lucy zlazła z drabiny i cofnęła się na środek trawnika, żeby sprawdzić efekt. Nagrodziła go oklaskami i odwróciła się twarzą do ulicy, ciekawa, czy ktoś jeszcze to widział. Dostrzegłszy Edie w rzęsiście oświetlonym oknie salonu, pomachała z wyraźną intencją przejścia do niej przez ulicę.

Edie poczuła, że piecze ją rumieniec. Serce jej biło arytmicznie. Chwyciła ze stołu gumę balonową i zaczęła energicznie żuć. Wydmuchiwanie balonów z gumy nie tylko ją uspokajało, ale wręcz tworzyło dosłowną barierę między Edie a resztą świata.

Nie miała pojęcia, o czym Lucy chce z nią rozmawiać. Może współczuła Edie i opowiadała koleżankom, jaka jest miłosierna dla biednej staruszki z naprzeciwka. Gdyby Lucy teraz do niej przyszła, chciałaby pewnie poplotkować i Edie musiałaby ją odwieść od tego w sposób nieuchronnie niemiły.

Edie zdecydowanym ruchem zaciągnęła story. Wolała nie zachęcać do wizyt z litości, chociaż czasami okropnie się nudziła i tęskniła za jakimkolwiek towarzystwem. Zresztą, migający Mikołaj z naprzeciwka też nie był w jej guście.

Postała chwilę, nasłuchując, czy żwir na ścieżce nie zachrzęści, ale panowała cisza. Lucy zrozumiała aluzję. Pewnie nigdy więcej do niej nie przyjdzie. Na tę myśl Edie poczuła ulgę i smutek, doskonale sobie znane lustrzane emocje. Peggoty, srebrzysty kot syberyjski, jeden z trzech, które łaskawie akceptowały miłość właścicielki, przemknęła między jej obutymi w kapcie stopami. Kotka pochyliła się i wzięła Peggoty na ręce, zagłębiając nos w jej futro. Peggoty zawsze wyczuwała, że jej pani jest nie w sosie, i potrafiła fantastycznie mruczeć. To zdopingowało Edie do pójścia do wyziębionej kuchni i nastawienia czajnika. Koty, puzzle i herbata – jej pocieszycielski triumwirat Edie.

Gdy mijała jadalnię, której nie otwierała przez ponad dwadzieścia lat, w jej pamięci zaczęły odmarzać zamrożone wspomnienia. Przez większość roku Edie umiała ignorować ten pokój, ale teraz nie mogła nie przypomnieć sobie swojego ostatniego pobytu w jadalni. Było to tuż przed Bożym Narodzeniem. Sky rozpakowywała kuferek jubilerski, układając ręcznie robioną biżuterię w pudełeczkach wyścielonych aksamitem, niczym w trumienkach, w których chowała swoją miłość. Odwróciła się do Edie ze zbolałą miną. Wyciągnęła ku niej naszyjnik – srebrny księżyc w nowiu.

– To miał być twój prezent. Uznałam, że możesz go dostać tak czy owak, na pamiątkę naszej przyjaźni.

Edie chwyciła naszyjnik i cisnęła nim o ścianę.

– Nie potrzebuję twoich badziewnych błyskotek.

Łańcuszek naszyjnika brzęknął o podłogę. Edie zwróciła się do Sky, czekając, by ta wrzasnęła, rozdarła się – żeby ją zabolało.

Ale Sky przemówiła cicho i łagodnie:

– Możemy zakończyć to ładnie. Wszystko zależy od ciebie. Powiedzmy sobie coś na koniec.

Jeżeli Edie na czymkolwiek się znała, to właśnie na słowach. Jako autorka krzyżówek bez trudu podporządkowała słowa swoim zachciankom. Z wyrazu „gazela” można utworzyć anagram „zalega”. Definicja: rodzaj ssaków z podrodziny antylop zamieszkujących północne i wschodnie tereny Afryki oraz zachodnią i środkową Azję.

Łzy Sky wyglądały jak płynne srebro.

– Do widzenia, Edie. – Czekała, aż Edie powie to samo, ale się nie doczekała.

Kiedy Sky zamknęła za sobą drzwi, tak jak łączącą ich relację, bez trzaśnięcia nimi, raczej z bolesną delikatnością, Edie miała ochotę za nią pobiec. Lecz nie pozwoliły jej na to ani nogi, ani duma.

Teraz Edie wyminęła wspomnienie i wrzuciła je do zamrażarki pamięci z modlitwą, by tam pozostało. Przez kuchenne okno widziała światła w oknach okolicznych domów. Rzadkie srebrne chmury muskały księżyc, przypominając jej o tamtym naszyjnku. Zakazała sobie myślenia o niebie, które niegdyś znała. Zaparzyła dzbanek herbaty (łyżeczka sypkiej cejlońskiej, łyżeczka assam i jedna lady grey, zostawić na sześć minut – czyli czas potrzebny do odmówienia modlitwy do Matki Boskiej – i odcedzić). Usiadła znowu w salonie, położyła na kolanach tacę z układanką, a koty zajęły miejsca po obu jej stronach. Powróciła do łączenia ze sobą puzzli. Każdy dopasowany fragment uspokajał jej serce. Na tym mogła polegać, a nie na jakimś człowieku czy nawet na własnym pomyślunku – ważne jest metodyczne, powolne uzupełnianie obrazka aż do osiągnięcia całości, jakkolwiek długo by to trwało.

Odezwał się dzwonek u drzwi. Widocznie Lucy jednak postanowiła ją odwiedzić. Uparta była, to jej trzeba przyznać. Ale Edie nie zamierzała dać jej tej satysfakcji i otworzyć drzwi.

Kroki jednak pospiesznie zachrzęściły na żwirze i już stukały po chodniku, którym pokryty był przesmyk ze śmietnikami sąsiadujący z jej ogrodem. To musiał być kurier. Na każde Boże Narodzenie jej szef z „The National” przysyłał kosz smakołyków, zawsze z tą samą adnotacją: „Dla Najlepszej w Kraju Pogromczyni Krzyżówek”. Prezent był wielce pożądany, więc jeśli kurier zostawił go na progu, mógł zniknąć w okamgnieniu, nawet w tej dzielnicy.

Edie z wysiłkiem wstała ponownie, starając się nie naruszyć układanki. Peggoty i Fezziwig podreptały za nią do wyziębionego holu. Przez szybę w drzwiach widać było średniej wielkości pudełko ustawione na progu.

Otwarła drzwi i podniosła pudełko, owinięte papierem w czarno-białą szachownicę i przewiązane krwistoczerwoną wstążką. Było lekkie jak ten śnieg, który właśnie zaczynał padać, a zamknięte w nim przedmioty szurały po dnie. Na kopercie zatkniętej za kokardę widniał jej adres: „W.P. Edith O’Sullivan”. Ciekawość była silniejsza niż zimno: Edie postawiła pudło na półce werandy i otworzyła kopertę. Wyciągnęła z niej karnet świąteczny organizacji dobroczynnej, z gałązką ostrokrzewu na awersie i wydrukowanym wewnątrz tekstem:

Pani O’Sullivan,

słynie Pani z rozwiązywania krzyżówek, więc czy zechce się Pani zająć mordercą? Co najmniej cztery osoby stracą życie przed północą w Wigilię – chyba że poskłada Pani wszystkie kawałki i w ten sposób mnie powstrzyma. Proszę działać, jak należy, bo do krętactw nigdy się Pani nie nadawała.

Z poważaniem

Spoczywający w Kawałkach

Myśli Edie zamarły, ale dłonie jej drżały, a serce podeszło do gardła, gdy rozerwała papier okrywający prezent i wydobyła białe kwadratowe pudełko. Uchyliwszy wieko, ze zdziwieniem ujrzała sześć kawałków puzzla. Przyzwyczajenie wzięło w niej górę i spróbowała złożyć je w całość, dopasowując krawędzie. Ścisnęło ją w dołku, gdy zaczęła powoli pojmować to, co widzi.

Jeden z kawałków wyglądał na fragment czyjegoś podpisu. Pozostałe pięć pokrywała szachownica czarnych i białych kafelków zachlapanych krwią oraz fragment kredowego obrysu ciała. Scena zbrodni w pudełku. A rozwiązanie należało do niej.

Wesołych krwawych świąt.

Rozdział trzeci

Jeżeli nadawca sądzi, że dam się wrobić w jego głupią grę, to się grubo myli – powiedziała do siebie Edie, gdy już wypiła dostatecznie dużo ożywczego koktajlu Rigi, żeby przestać się trząść.

Riga Novack była dziewięćdziesięcioletnią sąsiadką Edie i jedną z nielicznych osób poza Seanem, jej ciotecznym wnukiem i adoptowanym synem, z którymi Edie potrafiła wytrzymać przez jakiś czas. Riga wprowadziła się tutaj piętnaście lat temu i z miejsca zapukała do Edie z perfumami Chanel i puszką domowych kołaczków w prezencie.

– Mają sprawić, że mnie polubisz – powiedziała Riga. – Gdybyś jednak, w co wątpię, nie lubiła ciasteczek, to mam coś mocniejszego.

Od tamtej pory zostały przyjaciółkami.

Teraz siedziały w pokoju ogrodowym Rigi. Winorośl i liście przesłaniały szklany sufit i ściany, więc siedząc tam, Edie doznawała wrażenia, że jest pożerana przez jakąś mięsożerną roślinę. Był to bardziej ogród niż pokój, pachniało w nim wszystkimi ziołami, które Riga hodowała na swoje napary. Bo Riga była dla jednych zielarką, a dla innych czarownicą. Tylko dla Edie była przyjaciółką.

– Ale nie mów, że nie jesteś ciekawa – powiedziała Riga, oddając jej pudełko z kawałkami puzzla i ściągając rękawiczki, które Edie kazała jej założyć, żeby nie zanieczyściła dowodu rzeczowego. – Przecież jesteś trochę kotem.

– Większego komplementu nigdy od ciebie nie słyszałam. Wybacz, Nicholas. – Edie zerknęła na ulubiony fotel Rigi, gdzie zagrzebany w kocyk wylegiwał się pies Nicholas. Wielce rozumny mops. – No jasne, że jestem ciekawa. W końcu to puzzle. – Usiadła z powrotem w drugim najlepszym wiklinowym fotelu Rigi. – Strasznie bym się chciała dowiedzieć wszystkiego, włącznie z tożsamością ofiarodawcy… Mam więcej pytań, niż dostałam w tym roku kartek świątecznych. Tylko że to nie przypomina niczego, z czym miałam dotąd do czynienia. – Skosztowała piernika Rigi. Był aromatyczny, wilgotny i przepyszny. W jakiś sposób podobny do Rigi. – Ktoś tu straszy morderstwem.

– Zawsze mi wmawiałaś, że potrafisz rozwiązać każdą zagadkę. – Riga przeniosła się na trzeci wiklinowy fotel, nie okazując bólu, który jej dokuczał i o którym świadczyła tylko powolność ruchów.

– Ale miałam na myśli zagadki słowne, nie morderstwa.

– Nie uważasz, że są między nimi pewne podobieństwa?

Edie się zamyśliła.

– W obydwu ważne są poszlaki. W przypadku morderstwa zaczęłabym od tych najłatwiejszych. Robocze odpowiedzi notowałabym ołówkiem, żeby na każdym etapie sprawdzić, czy się zgadzają.

– Byłby z ciebie niezły detektyw.

– Ale dlaczego to pudełko trafiło akurat do mnie?

Riga raz jeszcze odczytała treść bileciku, przysuwając go blisko do oczu.

– Jest tu mowa o krzyżówkach, więc nadawcą może być jeden z tysięcy maniaków, którzy układają krzyżówki do gazet lokalnych i krajowych. Może czytał o tobie w „Timesie”, gdzie autor artykułu nazwał cię Zagadkową Emerytką.

Edie się skrzywiła. Ludzie zwracali się tak do niej miesiącami po tym artykule. Przedtem zawsze była znana jako chodząca encyklopedia, mądrala, sawantka. Teraz miała nowy przydomek.

– Ktokolwiek to przysłał, potrzebuje twojego geniuszu w układaniu puzzli.

– Gdyby przysłał krzyżówkę, przystałabym na to. Ale puzzle? Mało kto wie, że przy nich odpoczywam.

Riga zmarszczyła czoło w namyśle.

– A więc podejrzewasz coś osobistego? Ktoś ma ci coś za złe? – Wskazała słowo „krętactw” w tekście kartki. – Ja też nie widzę w tobie krętaczki.

Edie odwróciła oczy. Nawet Sky nie miała pojęcia, kiedy została przez nią zdradzona. W każdym razie taką miała Edie nadzieję.

– Jak każda osoba w moim wieku parę razy oszukałam śmierć, ale w tej grze nikt z nas ostatecznie nie wygra. Poza tym nie widzę sensu w oszukiwaniu. Wolę wygrywać uczciwie.

– A może to głupi żart? Powiedzmy sobie szczerze, że niejednemu nastąpiłaś na odcisk.

– To fakt. To samo napisałam Seanowi w wiadomości, którą mu posłałam.

Sean awansował niedawno na detektywa inspektora komisariatu w Weymouth. Na pewno będzie wiedział, co należy zrobić. Edie co chwila zerkała na telefon, sprawdzając, czy Sean nie odpowiedział.

– Pytałaś Lucy Pringle, czy nie widziała, kto dostarczył paczkę?

– Gdzie tam. Przyszłam prosto do ciebie.

Ridze oko błysnęło.

– Dlatego, że jestem specjalistką od podglądania przez szparę w zasłonach?

– Dlatego, że jesteś lepszą obserwatorką.

– Kiedyś byłam, to fakt. Ale zaćma zmieniła moje oczy w blaszki miesięcznicy. Lunnaria annua. – Riga nachyliła się i pogłaskała jeden ze srebrzystych krążków rośliny, którą latem obrastała masa liliowych kwiatuszków, ale teraz na jej martwych gałęziach wisiały matowe owale przypominające duchy monet.

Edie zakonotowała sobie w pamięci łacińską nazwę rośliny do przyszłej krzyżówki. Riga była kopalnią krzyżówkowych terminów.

– Byłam, jak wiesz, w głębi domu, ale nawet gdybym kogoś zobaczyła, to tylko jako zamazaną sylwetkę. Przyznaj się, że po prostu nie chciałaś gadać z Lucy.

– Przytrzymałaby mnie na progu opowieścią o ostatnim półmaratonie albo o papierowych koszmarkach wykonanych przez jej niezliczone dzieci.

– Powinnaś bardziej uważać. Bo skończysz tak jak ja: nikt cię już nie odwiedzi poza okolicznymi plotkarzami i starą zrzędą, taką jak ty.

– Słyszałaś ostatnio jakieś plotki?

Błysk w oku Rigi wystarczył za odpowiedź.

– Zgadnij, gdzie Graeme oświadczył się Lucy. W toalecie Costa Coffee!

– Nie wiem, czy lubię takie sensacje.

– To trzeba było mnie uprzedzić. Moja marnotrawna rodzinka powiedziałaby ci, że często mówię ludziom to, czego woleliby nie słyszeć. – Riga zachichotała i upiła spory łyk campari z wodą sodową, ze znaczną przewagą tego pierwszego. W takich chwilach Riga przypominała Edie bogatą wdowę po wampirze, żywiącą się krwistymi drinkami i aforyzmami.

To prawda, że mało osób z rodziny odwiedzało Rigę. Ostatnia kłótnia z córką spłukała resztki żyznej gleby ich relacji, z której teraz już nic nie zostało, nawet gdy Riga podupadła na zdrowiu.

Riga klaśnięciem w dłonie wytrąciła Edie z zamyślenia.

– Dosyć ględzenia o mnie – oświadczyła. – Jestem już właściwie duchem. Potraktuj to jako ostrzeżenie starej wiedźmy, której skórę można przejrzeć na wylot. Korzystaj z życia. Poznaj kogoś, zaznaj przygody, bądź szczęśliwa.

– Rigo, ja mam osiemdziesiąt lat.

– No właśnie. Czyli została ci masa czasu.

– Mnie jest dobrze tak, jak jest – skłamała Edie.

– Wiesz, jak cię nazywam w listach do mojej korespondencyjnej przyjaciółki? Płacząca Wdowa.

Edie się zarumieniła.

– Nie jestem wdową. Nigdy nie byłam zamężna.

– Możliwe, że chodziłaś w żelaznych majtkach, ale losu tak łatwo nie uśmiercisz. Jesteś współczesną panną Havisham z Wielkich nadziei, tylko że sama siebie oszukujesz.

Edie poczuła się dotknięta.

– To twój styl, Rigo: dosadny, ale poetycki.

Riga wzruszyła ramionami.

– O krok od śmierci nie ma się nic do stracenia.

Telefon zawibrował w kieszeni Edie. Sean. Gdy odebrała, sapał gwałtownie, a gwar komisariatu zagłuszał jego głos.

– Ciociu Edie, przepraszam. Nie mogłem wcześniej się odezwać. Co to za heca z jakimiś puzzlami? Szukasz prezentu gwiazdkowego?

Edie opowiedziała mu o pudle i załączonym bileciku.

– Przyjadę do ciebie, jak skończę dyżur – obiecał Sean. – Około wpół do siódmej.

– Spotkajmy się Pod Dzwonem. – Edie nie chciała wracać do domu, ale wstydziła się do tego przyznać przed Seanem.

W słuchawce rozległy się jakieś krzyki, odgłosy szurania.

– Muszę kończyć, mamy tu urwanie głowy.

Odkładając słuchawkę, Edie poczuła ulgę na myśl, że Sean pomoże jej przy puzzlu – a jednocześnie zadrżała z niepokoju. Już dawno postanowiła sobie chronić Seana. Wciąganie go w tę sprawę mogło oznaczać coś wprost przeciwnego.

– Jak się posuwa adopcja? – Mętny wzrok Rigi świadczył o tym, że koktajl zrobił swoje.

Sean i Liam, mąż Seana, odbywali długą, męczącą procedurę adopcji dziecka. Zaliczyli już kurs i ocenę, więc stali się oficjalnie zdolni do adopcji.

– Na początek przymierzają się do dziewczynki, Juniper, i odbywają regularne spotkania z jej opiekunką.

– Podoba mi się imię Juniper – wtrąciła Riga.

– Jasne, bo lubisz jałowcówkę.

Riga parsknęła śmiechem.

– To prawda. Ale jagody jałowca są też zdrowotne i odstraszają zło. To imię-tarcza dla dziecka.

– Staram się o tym nie myśleć, dopóki rzecz nie będzie pewna. Rozczarowanie jest zbyt bolesne.

– A jak się uda?

– Wtedy mała trafi do nich za miesiąc, może dwa. A po dziesięciu miesiącach mogą formalnie wystąpić o status rodzicielski.

– I wtedy ty zostaniesz prapraciotką. No, powiedzmy prababką.

Edie zerknęła na kawałki puzzla.

– Fajne prapraciotki ani dobre prababki nie dostają pod choinkę paczek z niekompletnymi puzzlami. Co to za przykład dla małego dziecka?

– Jesteś wyjątkowa, bez dwóch zdań. A i to nie jest najważniejsze. Opiekowałaś się Seanem od urodzenia. Sama nie chciałaś być mamuśką, a szkoda, bo byłabyś supermatką.

– Wątpię.

– Może i popełniałaś błędy, ale zawsze byłaś na miejscu, gdy cię potrzebował. No i wyrósł na wspaniałego mężczyznę.

– Racja. Chociaż pewnie każe mi trzymać się z daleka od tej hecy.

Sean na każdą Gwiazdkę dawał Edie nowe puzzle, ale te na pewno chętnie sobie zabierze.

– Od kiedy przejmujesz się tym, co ludzie mówią?

– Przecież to się nie może dobrze skończyć – westchnęła Edie. – Nie rzucę wszystkiego, żeby się zabawić w etatowego Poirota. Po pierwsze nie mam wąsów. Chociaż z wiekiem, niestety, zaczynają wyrastać.

Riga pogładziła się po podbródku, jakby nosiła okazałą brodę.

– Poczekaj do dziewięćdziesiątki – powiedziała.

– Cieszy mnie, że chociaż będę się starzała, to zawsze pozostanę młodsza od ciebie. Tylko mi nie umrzyj, bardzo cię proszę.

– Śmierć to jest pociąg, który da się opóźnić, ale nie da się wykoleić. – Riga upiła łyk swojego koktajlu z campari i z uznaniem pokiwała głową, zadowolona tak z drinka, jak i z aforyzmu.

Edie przypomniał się świąteczny morderczy ekspres – szkocki pociąg sypialny, w którym w poprzednie Boże Narodzenie zmarły trzy osoby. Ta zbrodnia wciąż ją intrygowała, coś się w niej nie zgadzało. Kusiło ją, by popracować nad tą zagadką. Może jednak nadawałaby się na kanapowego detektywa.

– O której umówiłaś się z Seanem?

– O wpół do siódmej. – Nie wiadomo czemu przypomniał jej się nagle jeden z kawałków puzzli.

Wyciągnęła lupę z torebki, naciągnęła ogrodnicze rękawiczki i podniosła rzeczony kawałek, aby obejrzeć go z bliska. Widniał na nim obrys dłoni na tle czarno-białych kafelków, z prawdziwym zegarkiem zamiast nadgarstka. Edie zamarła. Szkiełko zegarka było stłuczone, wskazówki stanęły na wpół do dwunastej.

– O co chodzi? – zaciekawiła się Riga.

– Ten zegarek… – Edie z trudem wydobywała z siebie słowa. – To jest zegarek Seana.

– Pewna jesteś? Może tylko podobny?

– Na sto procent. Sama ofiarowałam ten zegarek na urodziny Anthony’emu, dziadkowi Seana. A gdy Anthony umarł, dałam go Duncanowi, ojcu Seana.

Edie skuliła się pod naporem wspomnień…

W noc wigilijną 1988 roku wypadła z domu jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi mimo błagań Sky. Poganiana złością i koktajlem Bucks Fizz, który Sky uparła się przyrządzić z okazji świąt, przewędrowała ponad sześć kilometrów, przez cały czas tocząc w głowie dyskusję, chociaż kąśliwa słota bombardowała skórę jej twarzy. Wreszcie się rozejrzała i stwierdziła, że kompletnie nie wie, gdzie jest. Drżąc z zimna, podreptała dalej, aż znalazła budkę telefoniczną, i za drobne, które miała w kieszeni, zadzwoniła do Anthony’ego, żeby po nią przyjechał. Ale Anthony nie dojechał.

Gdy straciła z zimna czucie w stopach, zatelefonowała do Sky, która po nią przyjechała, nie bacząc na wszystkie przykre rzeczy, które Edie jej wcześniej nagadała, i przytuliła ją. Kiedy się okazało, że Anthony, jadąc do niej, zginął w wypadku drogowym na oblodzonej szosie. Edie zabrała jego rzeczy ze szpitala, a tykający nadal zegarek przycisnęła do złamanego serca.

Z tym samym zegarkiem zgarnęli ją na komisariat w Swanage w roku 1990, też w Boże Narodzenie, bo dzień wcześniej Duncan i Melissa, rodzice Seana, oraz jego starszy brat, William, zginęli w wypadku. Wracali z pantomimy, a tymczasem Edie pilnowała dziewięciomiesięcznego Seana. Mały spał w wózku, gdy Edie trafiła na policję, gdzie śmierdziało lizolem, potem i kiepskim żarciem, którym dzielili się policjanci. Mężczyzna zza biurka podał jej zakrwawionego misia Williama w plastikowej osłonie oraz zegarek z pękniętym szkiełkiem – jej ostatnie pamiątki po Duncanie i czteroletnim wnuczku.

Wyjęła z wózka zaspanego Seana i tuląc go, szeptała słowa, w które sama nie wierzyła: „Wszystko będzie dobrze”. A przecież Boże Narodzenie od lat było dla Edie pechowe, odkąd matka zmarła, rodząc Anthony’ego 25 grudnia 1946 roku. W co można wierzyć, gdy zdarzają się takie rzeczy?

Zaadoptowawszy formalnie Seana, Edie postanowiła przechować już naprawiony zegarek w skrytce i przekazać go chłopcu w dzień bierzmowania. Sean już nigdy potem go nie zdejmował.

A teraz ten sam zegarek widniał na malowanym kawałku puzzla i znów miał pęknięte szkiełko. Edie miała wrażenie, że pnącze winorośli oplata jej serce i je dusi.

– Hej, Edie, jesteś tu jeszcze? – Riga postukała paznokciem w szklankę, jakby miała zaraz wygłosić przemówienie.

– Przepraszam. Zamyśliłam się o przeszłości. – Edie bardzo chciała zamknąć oczy i otworzyć je ponownie w Nowy Rok. Każdy grudzień był dla niej kapsułą czasu zbudowaną z fragmentarycznych wspomnień.

– Chyba najwyższa pora sprawdzić, co ten zegarek tu robi.

Edie pokręciła głową.

– Przeszłość jest martwa. Nie należy jej odgrzebywać.

Obracając w palcach kawałek puzzla, Edie po raz pierwszy poczuła, że może tego puzzla nie rozwiązać. Inna rzecz, że nigdy nie grała o tak wysoką stawkę.

Podniosła wzrok i stwierdziła, że Riga pilnie się w nią wpatruje.

– Oczy ci błyszczą, nie tylko od mojego drinka. Zajmiesz się tą sprawą, prawda?

Edie uśmiechnęła się mimo woli.

– Skoro już jestem Zagadkową Emerytką, to oczywiście, że się nią zajmę.

Rozdział czwarty

Napędzany adrenaliną morderca czuł potrzebę gnania sprintem. Ale zignorował ją: biegnący człowiek zanadto zwraca na siebie uwagę. Nad jego głową wyciągały się trzy suche gałęzie jak kościste ręce ciotek, które lubią mierzwić bratankowi włosy. Szedł niepewnie, potykając się o korzenie. W ciemnym lesie Godlingston Heath było pełno pułapek, i to jeszcze zanim morderca zastawił swoją.

Coś zaszeleściło w krzakach i serce mordercy zabiło szybciej. Rozejrzał się, ale nie widział nawet ścieżki przed sobą. A nie chciał zapalać czołówki ani nawet włączać telefonu, żeby się nie ujawnić. Tylko para oddechu posuwała się przed nim w mroźnym mroku niczym sygnalizacja dymna. Nikt za nim nie szedł, tego był prawie pewien – a wystarczyłoby, żeby go zobaczył pies albo przypadkowy biegacz, i cały plan ległby w gruzach. Wiedział, że musi się zachowywać naturalnie, jak drwiący z mrozu nocny spacerowicz, jeśli to uznać za normalne.

Może w ten sposób go nie złapią – niosącego zamiast kłody na kominek głowę swojej pierwszej ofiary.

Zadrżał na tę myśl, więc skupił się na innej: że to tylko skurcze ciała szykującego się do akcji. Ciało zalewało go od środka kortyzolem i adrenaliną. Trzeba je mądrze wykorzystać, bo ich nadmiar też może spowodować klapę planu.

Górą pohukiwały sowy. Już nie można było zawrócić. Już nie. Ta noc miała położyć kres czyjemuś życiu, a życie mordercy odmienić na zawsze. Wszystkich nas czeka Wielka Ciemność.

* * *

Carl Latimer ścigał się z sobą samym do dębu na końcu ścieżki. Dwa dni wcześniej osiągnął swój życiowy rekord i zamierzał go pobić. „Jestem najlepszy” –powtarzał sobie w myśli, potwierdzając to każdym krokiem na bagnistym leśnym gruncie. W wyobraźni już widział miny swojej grupy treningowej, kiedy im oznajmi swój sukces. Jeszcze się nie otrząsnęli po jego wczorajszej wygranej w Biegu o Pudding po plaży – był najszybszym Mikołajem, jakiego widziały piaski Weymouth. Uwielbiał widzieć tę zazdrość malującą się na ich twarzach, ich urażoną dumę.

Było ciemno, ale on znał teren. Panował nad nim. Biegł szybko i pewnie, wiedząc, jak pokonywać wystające z ziemi korzenie.

Carl zawsze biegał po tej trasie nocą. Był za pan brat z sowami, ze zziębniętym bobrem, który stał na ścieżce, dopóki go nie zwęszył, z ptakami skulonymi na bezlistnych drzewach, zawsze w gromadzie. W przeciwieństwie do Carla. Carl wybijał się tylko w samotności. Zawsze tak było. I zawsze tak będzie. Miał w dupie kobiety, które go odtrącały – jeszcze im pokaże! Był szybki. Silny. Miał stalową wolę.

Ponad drzewami snuła się muzyka, zagłuszając chwilowo nocne ptaki. Znał piosenkę, chociaż nie pamiętał skąd.

Ale muzyka oznaczała, że w lesie jest ktoś jeszcze. I to tam, dokąd zmierzał Carl. Ktoś korzystał z jego trasy, próbował zająć jego miejsce. Przyspieszył biegu. Pobije rekord tamtego, a przy okazji swój. A potem wypije dwa piwa, zagryzając kulkami proteinowymi.

Słowa piosenki chodziły mu po głowie. Coś o malarstwie. Błysnęło światło. To pewnie nastolatki, siedzą na obalonym pniu i piją cydr, po którym na drugi dzień nie ma kaca i nie jest się niezdolnym do treningu. Młodzi czuli się bogami. Mieli ciała potrafiące przebiec wiele kilometrów bez przystanku i bez kontuzji – a przecież na nie nie zasłużyli.

Wiatr przewiewał go na wskroś wyzywającym zimnem, zmuszając do walki. Niech się piekli. Muzyka cichła stopniowo, jak gdyby speszyła ją sprawność Carla.

Znowu przyspieszył na odcinku do domu. Stopy go piekły, płuca groziły eksplozją, a serce waliło tak głośno, że wystraszone ptactwo zerwało się z drzew i odfrunęło w gęsty mrok. Dąb zdawał się olbrzymem na końcu ścieżki. Carl czuł jego solidną, starodawną, angielską obecność. Dobiegnie tam i jest w domu.

Nagle jednak stąpnął niepewnie i potknął się. Upadł. Ziemia walnęła go w twarz i klatkę piersiową. Leżał na leśnym poszyciu, szyszki wciskały mu się w policzek. Ręce miał uwalane ziemią. Bolało go ramię i żebra. Zadyszał się, ale nie z powodu biegu. Wymacał butelkę z wodą i krzycząc z bólu, natrafił ręką na długi konar leżący w poprzek ścieżki. Widocznie spadł podczas wczorajszej nocnej burzy.

Muzyka się nasiliła i Carl wyobraził sobie gładko zaczesane włosy i makijaż oczu.

Trzaskały gałązki. Ktoś nadchodził.

Carl spróbował się dźwignąć, ale ręka nie chciała dać mu oparcia.

Ten ktoś był teraz tuż za nim. Na pewno chciał mu pomóc wstać. Carl spróbował się odwrócić, żeby sprawdzić, kto to taki.

Nagle poczuł uderzenie w potylicę. Ból wywołał rozdzierający wrzask, który połknęła ciemność.

Rozdział piąty

Jak wiele podobnych lokali, pub Pod Dzwonem podupadał. Zapach palonego drewna, mokrej psiej sierści i grzanego wina nie był w stanie zabić woni czarnej pleśni. Po drugiej stronie ulicy mieścił się pub Pod Kotwicą, który w drugiej dekadzie XXI stulecia przekształcił się z zaplutej speluny w restaurację Chenin Blanc z francuskim menu. A ponieważ dawali tam darmowy popcorn, Edie była jego fanką, chociaż zachowała sentyment do pubu Pod Dzwonem pomimo jego wulgarnych świątecznych dekoracji. W Pod Dzwonem podrygiwała kiedyś w rytm punkowej muzyki i gibała się w takt reggae. Poza tym w Pod Dzwonem było spokojnie, a tego właśnie Edie dzisiaj potrzebowała.

Zamówiła coś przy barze, uważając, żeby nie dotknąć kontuaru. Nie miała zamiaru narażać seledynowego płaszcza od Westwood na piwne plamy.

Roztrzęsiona, spróbowała się uspokoić grą słowną. Słowo „dzwon” – „The Bell” – było anagramem „Bet Hell” – „Piekło Pewne” – co świetnie charakteryzowało jedną z niszy baru, zastawioną migającymi i dzwoniącymi automatami do gry, które jak bożonarodzeniowe loterie obiecywały więcej, niż mogły dać.

Sophie, właścicielka pubu, postawiła na kontuarze podwójną brandy, a obok z głośnym plaśnięciem położyła gazetę otwartą na stronie z krzyżówkami. Wskazując szczególnie enigmatyczną, zapytała:

– Ty to układałaś, Edie?

Edie pokręciła głową.

– Nie współpracuję z tym szmatławcem.

– Szkoda. Miałam nadzieję, że mi pomożesz.

– Nie wiedziałam, że rozwiązujesz krzyżówki, Sophie.

– Próbuję. Tylko nie wiem, z którego miejsca zacząć.

– Z dowolnego. Wystarczy znać zasady i sprawa jest prosta. Pierwsze albo ostatnie słowo lub fraza najczęściej zawiera definicję, a poza tym masz do dyspozycji Indykator.

– Co takiego?

– Zbiór pomocnych podpowiedzi. Czasem synonim, a czasem przenośnia albo sugerowany anagram, który może zawierać poszukiwane słowo.

– Czy krzyżówki zawsze są uczciwe?

– Zdarza się znak zapytania lub wskazówka „prawdopodobnie”, co oznacza, że układający bawi się regułami. A czasami masz rebus z kilku liter, które należy wpisać w jedno pole. Ale to rzadko i na ogół z objaśnieniem.

Sophie wyraźnie miała mętlik w głowie. Postukała palcem w krzyżówkę.

– Pokaż mi, jak to robisz.

Edie odczytała hasło:

– Cztery poziomo: rzeczownik, który kojarzy się z koroną, a w sierpniu odbędzie się wypatroszenie.

Sean wszedł do pubu, gdy Sophie głowiła się nad słowem na jedenaście liter. W oczach miała taką samą pustkę, jaką ziały kwadraciki krzyżówki.

– No coś ty? – zdziwiła się Edie. – Przecież to proste jak budowa cepa.

Sophie się nasrożyła.

– Nie powinnaś tak mówić, koleżanko.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Anagramowe podziękowania

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej