Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trwa polowanie. Pytanie tylko, kto będzie ofiarą, a kto myśliwym?
Były kapitan Navy SEALs, James Reece, dochodzi do siebie po operacji. Na ranczu przyjaciela i byłego towarzysza broni, Raife’a Hastingsa, Reece musi wreszcie uporać się ze stratą i pomyśleć nie tylko o zemście, lecz także o przyszłości.
Tej przyszłości chce go pozbawić bratwa, rosyjska mafia. Za namową Olivera Greya, analityka CIA, który przeszedł na stronę wroga, pachan jednego z gangów wysyła do Stanów oddział zabójców. Planując odwet, Grey raz po raz spogląda na zegarek odebrany Thomasowi Reece’owi. Syn wkrótce dołączy do ojca.
W tym samym czasie gdzieś na odległej Syberii kobieta ucieka przed tajemniczym mężczyzną. Trwa śnieżyca, między drzewami słychać wściekłe ujadanie psów gończych. Podążający za nią człowiek już niedługo urządzi sobie łowy, w których stawką będzie życie… lub śmierć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 483
Byłem i pozostaję adeptem wojny i polowania. Doświadczenie zdobyte na polu walki i w dziczy ukształtowało mnie jako obywatela, męża, ojca i pisarza, jakim jestem dzisiaj. Jedno uczyniło mnie lepszym w drugim. Podejrzewam, że zawsze się tak działo. To właśnie uczucia i emocje płynące z tych dwóch najbardziej pierwotnych ludzkich zmagań stały się fundamentem Ostatniego polowania.
Arcydzieło Richarda Connella The Most Dangerous Game [Najbardziej niebezpieczna gra2] poznałem w pierwszej klasie liceum. Connell, weteran pierwszej wojny światowej, opublikował swoje najpopularniejsze opowiadanie w „Collier’s Weekly” w 1924 roku. Gdy je przeczytałem, postanowiłem, że pewnego dnia napiszę współczesny thriller, który stanowiłby hołd dla kultowej opowieści i eksplorowałby dynamikę między myśliwym a ofiarą.
Zapewnianie przetrwania mojej rodzinie i walka w jej obronie są częścią składową mojego DNA. Być może to dlatego The Most Dangerous Game wywarło na mnie taki wpływ tak wcześnie; być może te pierwotne impulsy są w każdym z nas – to wyjaśniałoby, dlaczego opowiadanie Richarda Connella opiera się upływowi czasu niemal sto lat po tym, jak opublikowano je po raz pierwszy.
Trzydzieści lat później, przygotowując się do odejścia z Navy SEALs, przeglądałem pomysły na swoją pierwszą powieść, Listę śmierci. Wśród kilku historii, nad którymi się zastanawiałem w kontekście przedstawienia świata Jamesa Reece’a, była między innymi fabuła Ostatniego polowania. Wiedziałem jednak, że w pierwszym tomie mój protagonista nie będzie jeszcze gotowy na to, co dla niego szykowałem. Musiałem go rozwinąć, najpierw poprzez zemstę, a potem odkupienie, żeby dopiero wtedy móc zgłębić mroczną naturę człowieka w thrillerze politycznym. Czy James Reece to wojownik, myśliwy czy zabójca? A może jest każdą z tych osób?
Polowanie i wojna łączą się ze sobą nieuchronnie. Mają wspólnego ojca. Życie zradza się ze śmierci, a zabijanie – w obronie siebie, rodziny, plemienia czy kraju – stanowi częsty element tego równania. Przez większą część naszej historii pokonanie wroga było drogą do przetrwania plemienia czy rodu. Narzędzia mające zapewnić zwycięstwo w walce są analogiczne do tych używanych w celu zapewnienia żywności. Taktyki polowania zarówno na ludzi, jak i zwierzęta nie różnią się od siebie tak bardzo. Za włócznie w obronie plemienia chwytali ci sami ludzie, którzy za pomocą włóczni zdobywali pożywienie dla swoich rodzin. Wszyscy żyjemy dzięki umiejętnościom naszych przodków – wojowników i łowców.
Podobnie jak myśliwy myśli o rodzinie przy ognisku rozpalonym gdzieś w głębokiej dziczy, wojownik na polu bitwy tęskni do domu. Po powrocie natomiast myśliwy w snach biegnie do lasu, a wojownik pragnie znów znaleźć się na polu bitwy. Czy to poczucie winy wynikające z tego, że już nie walczy? Nie stoi ramię w ramię z braćmi? Czy brakuje mu tego poczucia przynależności, które ma jedynie wtedy, kiedy jest częścią oddziału przelewającego krew na wojnie? A może to coś mroczniejszego? Czy to Z POWODU zabijania? Czy to dlatego, że to jedyne miejsce, w którym człowiek może poczuć, że naprawdę żyje? Ci, którzy odpowiedzieli na wezwanie, wiedzą, że Martin Sheen w Czasie apokalipsy mówi prawdę. Oglądaliśmy ten film w trakcie BUD/S przed rozpoczęciem Piekielnego Tygodnia: „Kiedy byłem tu, chciałem być tam. Kiedy byłem tam, myślałem jedynie o powrocie do dżungli”. Wojownicy to zrozumieją.
Na polu walki doświadczyłem najwspanialszych i najpodlejszych przejawów ludzkiej natury. Polowałem: zbierałem informacje na temat celu, uczyłem się rytmu jego życia, wykorzystywałem zdobyte niezależnie dane z wywiadu osobowego i technologicznego, by jeszcze przed wyruszeniem na misję mieć pewność, że usuwamy z planszy odpowiedniego gracza. Polowano też na mnie, gdy wpadłem w zasadzkę w okręgu administracyjnym Ar-Raszid w Bagdadzie.
Wojna z terroryzmem sprawiła, że nabraliśmy wprawy, wyostrzyła umiejętności wykorzystywane w polowaniu na ludzi i zabijaniu ich. Oczywiście: akcje bezpośrednie, specjalne rozpoznanie, zwalczanie partyzantów, wojna niekonwencjonalna, współpraca z sojusznikami w celu zwalczania rebeliantów, sojusznicze działania obronne, odbijanie zakładników, kontrterroryzm czy przeciwdziałanie rozbudowie arsenałów broni masowego rażenia należą do kluczowych misji wykonywanych przez członków sił specjalnych. Ale nasi operatorzy i agencje wywiadowcze przez ostatnie trzydzieści lat skupiali się przede wszystkim na obławach, pościgach i polowaniach: Manuel Noriega, Mohamed Farrah Aidid, Ramzi Jusuf, Chalid Szajch Muhammad, Saddam Husajn, Osama bin Laden, Abu Musab az-Zarkawi, Ajman az-Zawahiri, Mułła Omar, nie wspominając o mniej znanych zabitych lub pojmanych celach. Kiedy piszę te słowa, Ajman az-Zawahiri pozostaje na wolności, ale możecie być pewni, że całe oddziały podążają właśnie jego tropem3. Wyspecjalizowaliśmy się w tym.
Czas, który spędziłem w walce, to tylko jeden rozdział mojego życia. Teraz jestem pisarzem. Choć przekazałem pałeczkę następnemu pokoleniu, służba w wojsku zawsze będzie częścią mnie; wspomnienia, odebrane lekcje i przemyślenia trafiają teraz na karty moich powieści.
Jednym z najbardziej intrygujących ustępów w The Most Dangerous Game jest wymiana zdań między protagonistą, Sangerem Rainsfordem, oraz antagonistą, generałem Zaroffem. To wtedy poznajemy właściwy temat opowiadania:
– Chciałem, żeby polowanie było idealne – wyjaśnił generał. – Zadałem więc sobie pytanie: „Jakie atrybuty powinna mieć zwierzyna doskonała?”. Odpowiedź brzmiała oczywiście: „Musi być odważna, przebiegła i przede wszystkim musi umieć myśleć”.
– Ale nie ma takiego zwierzęcia – zwrócił uwagę Rainsford.
– Mój drogi kolego – odrzekł generał. – Jest jedno.
Ostatnie polowanie zgłębia najmroczniejsze zakamarki ludzkiej psychiki. Czy tkwią one w każdym z nas, ale zostały wyparte przez nowoczesne wygody i technologie? Czy może rozwinęliśmy się na tyle, by porzucić te prymitywne instynkty – ale jeśli tak, kto wyżywi nasze plemię i stanie w jego obronie? CYWILIZOWANE społeczeństwa wolą trzymać wojowników na wyciągnięcie ręki, zwracając się do nich jedynie w czasach zagrożenia narodu. „W razie wojny stłuc szybkę”.
Przez większość naszego istnienia żyliśmy jako myśliwi lub wojownicy. Dopiero w historii najnowszej ewoluowaliśmy – lub cofnęliśmy się w rozwoju – w istoty niemające więzi z dzikimi zwierzętami lub ziemią, którą jedynie zamieszkują; istoty, które scedowały obowiązek obrony swoich rodzin i kraju na innych. Czy dla naszego gatunku to faktycznie „postęp”, jeszcze się okaże.
Czy nadejdzie dzień, kiedy nasze przetrwanie będzie zależeć od tych pierwotnych umiejętności? Tak mi się wydaje. Może nie jutro ani nie pojutrze, ale z pewnością nadejdzie.
Tak czy inaczej – byłoby mądrze być na to gotowym. Ale teraz czas przewrócić stronę i zapolować.
Jack Carr
22 sierpnia 2019, Kamczatka, Rosja
W pewnych partiach Ostatniego polowania znajdziecie zaczernione słowa lub całe zdania. Podobnie jak w przypadku Listy śmierci i Prawdziwego wyznawcy przekazałem rękopis do Biura Publikacji i Bezpieczeństwa Departamentu Obrony. To zaskakujące, co rządowi cenzorzy usunęli z moich powieści, bo niemal każde z tych słów czy sformułowań można znaleźć w publicznie dostępnych dokumentach.
Pewne wybrane informacje powinny pozostać tajne, jednak obecny proces oceny jest nieskuteczny i nieefektywny, bo marnuje się czas i środki na usuwanie rzeczy, które w żaden sposób nie stanowią zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego. Stawką jest tu wolność. Pierwsza poprawka stanowi sedno naszej Karty praw. Jest „pierwsza” nie bez powodu. To prawo naturalne. To nie prawo „dane” nam przez rząd, dlatego też nie może zostać nam przezeń „odebrane”. W procesie oceny chodzi przede wszystkim o kontrolę. Tak jak pisałem w przedmowie do Listy śmierci:
Koncentracja władzy na szczeblu federalnym pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne to trend, którego powinniśmy wystrzegać się za wszelką cenę. Tego rodzaju ograniczenia, nieważne, jak stopniowo wprowadzane, oznaczają powolną śmierć wolności4.
Bawcie się dobrze, czytając Ostatnie polowanie. Spróbujcie zignorować wymazane fragmenty, a nawet lepiej – odszyfrujcie, co rząd uznaje za tak wielką tajemnicę. Założę się, że jeśli będziecie czytać uważnie, dacie radę.
Jack Carr
10 lutego 2020, Park City, Utah
Wyspa Miedziana, Morze Beringa, Rosja
Była silna. Większość ludzi już dawno by się poddała, a głęboki śnieg szybko doprowadziłby na skraj wytrzymałości nawet najsprawniejszych. To, że sam szedł w rakietach śnieżnych, nie było do końca fair play, ale nikt nie mówił, że miało być sprawiedliwie. Tętno mu przyspieszyło i musiał zrobić przerwę, by złapać oddech na stromym zboczu. Obrała najtrudniejszą trasę na całej wyspie, prosto w stronę najwyższego szczytu. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Charakterna sztuka.
Mimo to tropienie jej w sięgającym do pasa śniegu było żałośnie łatwe. Nie biegł za nią; zamiast tego rozkoszował się pogonią, tak jak niektórzy rozkoszują się wspaniałym posiłkiem. Nie, to nie było odpowiednie porównanie. To było coś więcej; coś zmysłowego.
Wiatr wył, a on wspiął się na pierwszą z tworzących grzebień grani, które prowadziły na szczyt. Trop jego zwierzyny wiódł na nawietrzną, gdzie wichura zaczęła zasypywać jej ślady świeżym śniegiem.
Charakterna i zmyślna.
Wiatr zmienił kierunek i lodowate, wilgotne powietrze nadciągało teraz od Morza Beringa. Popatrzył na szybko znikający trop i białą ścianę mgły, która stopniowo okrywała wzniesienie. Poczuł euforię na myśl, że w końcu zmierzy się z godnym siebie przeciwnikiem.
Dżinsy przemokły jej od śniegu, a stopy zdrętwiały. Brnęła przez głębokie białe zaspy, a każdy kolejny krok stanowił fizyczne wyzwanie. Wiedziała, że gdyby się zatrzymała, czekałaby ją śmierć: śmierć z wyziębienia i śmierć z ręki tych, którzy na nią polowali. Pościg musiał dostarczać im niezłej rozrywki. Bo niby dlaczego inaczej by ją wypuścili?
Trafiła na wyspę albo przynajmniej na półwysep; widziała wodę po obydwu stronach lądu i pozbawiony drzew horyzont. Droga w dół, do brzegu, byłaby łatwa, ale pewnie tego się spodziewali. Linia brzegowa stanowiła śmiertelną pułapkę. Dźwignęła się, a mięśnie jej ud zawyły z wycieńczenia, bo w leżącym wszędzie puchu musiała wysoko podnosić nogi. Jako utalentowana lekkoatletka przywykła do bólu. Czuła się komfortowo poza własną strefą komfortu. A ponieważ pochodziła z Montany, przywykła też do zimna i wilgoci.
Boże, gdyby mój brat tu był. Wiedziałby, co robić, pomyślała, wspominając ich niesamowite biegi w lesie i to, jak zagrzewali się do walki w akademii jujitsu.
Opustoszała tundra oznaczała, że znalazła się gdzieś na Dalekiej Północy – w Skandynawii albo może na Alasce. Choć najprawdopodobniej była gdzieś w Rosji. Mężczyźni, którzy ją porwali, odzywali się rzadko, ale cuchnęli tureckim tytoniem. Stolarz jej ojca pochodził z Białorusi; zapamiętała woń palonych liści i potu. Jeśli faktycznie tak było, to znaczy, że polecieli na wschód. Działanie narkotyku, który jej podali, zdążyło już ustąpić i czuła się zaskakująco dobrze. Pewnie chcieli, żeby była w pełni sił. Spojrzała w niebo i uznała, że pogoda jej sprzyja: świeży śnieg zasypie ślady, a gęsta mgła zapewni osłonę. Ruszyła wzdłuż grani pod wiatr; zamierzała zniknąć.
Zamieć trwała niemal dwie godziny. Myśliwy wrócił do bazy, żeby przeczekać ją przy trzaskającym kominku z oprawnym w skórę egzemplarzem Rozmyślań Marka Aureliusza. Siergiej zaproponował mu brandy, ale odmówił i nalał sobie gorącej herbaty. Na świętowanie jeszcze przyjdzie czas; nie chciał w swoich żyłach niczego, co mogłoby osłabić przyjemność z tego, co miało nadejść. Rozkoszował się smakiem herbaty przemyconej z Chin. Zasmakowała mu, gdy był tam na placówce – intrygowały go rytuał, historia i system klasyfikacji, który pod względem złożoności mógł równać się z francuskimi winami.
Odchyliwszy się w wygodnym skórzanym fotelu, omiótł wzrokiem pomieszczenie. Nad kominkiem wisiał łeb imponującego anatolijskiego jelenia szlachetnego, którego wywiózł z Turcji, świadectwo zarówno szczęścia, jak i wytrwałości. Wiszący obok łeb samca owcy ałtajskiej patrzył nań martwymi oczami – tego barana zabił z trudem w wysokich górach Tadżykistanu. Kamienny kominek otaczały ciosy słonia z Botswany, z których każdy ważył niemal czterdzieści pięć kilogramów; w pogoni za samcem przebył przynajmniej dwa razy tyle kilometrów. Choć patrzył na te trofea z czułością, widział w nich relikty dawnego życia podobne do medali sportowych, które zdobywał w dzieciństwie. Teraz gonił za czymś bardziej satysfakcjonującym, za większym wyzwaniem.
Wyciągnął dunhilla z paczki w kieszeni wełnianej koszuli i zapalił go złotą zapalniczką S.T. Dupont, którą otrzymał od ojca. Przejechał kciukiem po wygrawerowanym symbolu rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego – dwugłowym orle imperialnym. Niektóre carskie pamiątki przetrwały nawet komunizm. Co powinien zrobić z ojcem? Nie teraz. Później.
Przechylił filiżankę i pomyślał o łowach. Do zmierzchu zostało jeszcze kilka godzin, a musiał ją dopaść, zanim zrobi się ciemno. W tych warunkach nie przetrwałaby nocy. Mokre od śniegu buty parowały w cieple płomienia. Pogoda wkrótce się poprawi. Śnieg zatarł jej ślady, zwłaszcza że była na tyle sprytna, by wykorzystać wiatr. Kazał Siergiejowi przygotować psy. Nauczy ją, czym jest strach.
Skończyło się wzniesienie, szybko kończyła się też wyspa. Wspięła się nad pofałdowaną rozległą tundrę i dotarła do serii ostrych klifów wznoszących się nad lodowatą wodą. Wszechogarniające zimno stopniowo odbierało jej wolę ucieczki, przeżycia. Była cała mokra od potu i śniegu, nie czuła też już nic od pasa w dół. Ból stóp ustąpił, co wskazywało na odmrożenie. Potarła o siebie dłonie schowane pod polarową bluzą w marnej próbie ich ogrzania. Gryzący wiatr powoli ją zabijał, przeszła więc na zawietrzną stronę wyspy i zaczęła ostrożnie schodzić po stromych klifach. W którymś momencie straciła oparcie pod stopami i zjechała jakieś piętnaście metrów, aż udało jej się złapać niewielkiego głazu. Jakaś część jej chciała spadać dalej, żeby to zakończyć i pozbawić prześladowców satysfakcji z odebrania jej życia, ale było to wbrew jej naturze. Nie tak została wychowana.
Kiedy zwisała desperacko z szarego klifu, wypatrzyła ciasną przestrzeń pod wystającą skałą, w której mogłaby schronić się przed czujnymi oczami i zabójczym wiatrem. Przesuwała czubek buta, aż znalazła oparcie, a dłonią szukała czegokolwiek, czego mogłaby się chwycić. Wsunęła palce w kamienną szczelinę i zaczęła wspinać się po klifie w stronę celu. Ostrożnie, centymetr po centymetrze, krok po kroku, dotarła na miejsce. Ledwie się tam mieściła, ale i tak była w lepszej sytuacji niż na powierzchni, bez żadnej osłony. Podciągnęła kolana do klatki piersiowej i wysunęła ręce z rękawów, chowając głowę w polar. Nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo chce jej się pić, jak jest wyczerpana i przestraszona. Po raz pierwszy od dawna pozwoliła sobie na płacz, a łzy i łkanie szybko przeszły w zwierzęcy ryk. Dotarło do niej, że opłakuje własną śmierć.
Chmury się przerzedziły, a wiatr unosił ostatnie płatki śniegu. Mężczyzna podjechał skuterem śnieżnym do miejsca, w którym porzucił trop, i dał znak Siergiejowi, żeby wypuścił psy gończe z sześciokołowego kamaza. Siergiej spojrzał tęsknie na uświęcony tradycją swojego ludu łuk, po czym odłożył go na miejsce i wykonał polecenie. Choć płynąca w jego żyłach koriacka krew została rozcieńczona przez stulecia kozackich starań, przesiedleń i wojen, nadal czuł pociąg do ojczystych ziem na północy.
Dwa podobne do niedźwiedzi owczarki kaukaskie wypadły z ładowni wojskowego transportera i zaczęły węszyć w poszukiwaniu ofiary. Siergiej dał im wcześniej szalik kobiety, by nauczyły się rozpoznawać jej woń; w powietrzu praktycznie nie było zapachów, które mogłyby je zmylić. Każde ze zwierząt ważyło ponad siedemdziesiąt kilogramów i w kłębie osiągało prawie osiemdziesiąt centymetrów. Te konkretne psy miały wojskowy rodowód sięgający wczesnych dni Związku Radzieckiego. Zostały wybrane ze względu na swoją determinację, zaciekłość i upodobanie do ludzkiego mięsa.
Kiwnął głową Siergiejowi, a ten szeptem wydał psom komendę. Przestały sikać, wąchać i kręcić się i ruszyły pod górę; mężczyźni w rakietach śnieżnych posuwali się za nimi. Bestie szybko złapały trop kobiety i pobiegły po pokrytym zaspami wzniesieniu, niemal ciągnąc za sobą masywnego Siergieja. Doprowadziły ich prawie na najwyższy szczyt wyspy, po czym zawróciły w dół, z dala od wiatru. Podziwiał jej wolę przetrwania. To był lek na nudę, która go prześladowała, odkąd pamiętał. Nieświadomie sięgnął ręką do kuszy przypiętej do pleców, żeby upewnić się, że wciąż tam jest; byli coraz bliżej.
Dopiero kiedy skryła się przed wiatrem, usłyszała panującą wokół ciszę. Łzy płynęły zaledwie kilka minut; ulżyło jej, gdy się ich pozbyła. „Zachowaj spokój, maleńka”, mawiał jej ojciec, a w jego ciężkim akcencie słychać było echa Rodezji. Tak zrobi. Nadszedł czas walki.
Zgarnęła garść rozmokłej, ciemnej ziemi i zaczęła wcierać ją w ubranie, dopóki nie przybrało koloru otoczenia. Kopiąc, natrafiła dłonią na coś twardego i gładkiego. Drapała zawzięcie i przesuwała palcami po całej długości przedmiotu, by znaleźć krawędź. W końcu za pomocą niewielkiego kamienia, którego użyła jako szpadla, wydobyła z ziemi… kość, prawdopodobnie kawałek żebra foki przyniesiony tu przez padlinożernego ptaka. Zakrzywiona, miała dwadzieścia pięć centymetrów długości i poszczerbioną ostrą krawędź w miejscu, gdzie została oderwana od reszty ciała. Obróciła znalezisko w dłoni; była uzbrojona.
Ciszę przerwało szczekanie psów. Dreszcz, który ją przebiegł, nie miał nic wspólnego z zimnem. Co z tego, że psy nie mogły jej tu dosięgnąć, skoro na pewno uda im się wywęszyć jej kryjówkę; znalazła się w potrzasku. Wyjrzała znad krawędzi i zobaczyła fale rozbijające się o skały kilkadziesiąt metrów niżej. Szczekanie rozległo się nagle o wiele bliżej; widziała i słyszała, jak drobne kamienie staczają się obok, kiedy jej prześladowcy zbiegali w dół zbocza. Nabrała powietrza, wstrzymała je i wypuściła, ściskając mocno prowizoryczny sztylet.
Przez moment myśleli, że ich ofiara zginęła od upadku, ale zainteresowanie psów skałami sugerowało coś innego. Zdjął kuszę i przygotował broń. Długi promień bełtu z włókna węglowego leżał idealnie w łożu, cienka pleciona cięciwa trzymała w ryzach energię kinetyczną łuczyska. Odsłonił zaślepkę celownika i przyłożył do ramienia nowoczesną wersję starożytnej broni, by upewnić się, że soczewki nie zaparowały od zimna. Jego zdobycz była osaczona; teraz musiał po prostu poczekać, aż się spłoszy.
Siergiej odpiął mosiężne zaczepy od grubych obroży, uwalniając psy od jarzma skórzanej smyczy. Bestie rzuciły się w dół skarpy, po czym zwolniły i stawiając drobne kroki, sprawdzały krawędź. Gardłowe szczeknięcia były niemal ogłuszające. Pierwsze zwierzę spojrzało na pana, niepewne rozciągającego się przed nimi terenu. Siergiej wydał komendę i jakiekolwiek wątpliwości zniknęły; zwierzęta zaczęły powoli osuwać się w dół. Zwykły pies spadłby do morza, ale zwinne owczarki górskie hodowano do takich właśnie zadań.
Nie widziała ich, ale głębokie szczeknięcia sugerowały, że musiały być już niedaleko, przysłonięte przez ściany jej kamiennego więzienia. Wsunęła lewą dłoń z powrotem do rękawa kurtki, tak że materiał od łokcia wisiał luźno. Przerażenie; wyszczerzony pysk pełen wilczych kłów zmaterializował się tuż obok. Machnęła rękawem i owczarek złapał go instynktownie w szczęki. Wyszarpnęła dłoń spod polaru i złapała bestię za obrożę, po czym wbiła foczą kość w jej szyję. Wrzeszcząc, dźgała raz po raz w niepohamowanym szale, czując, jak gorąca krew zwierzęcia zalewa jej twarz i ręce. Skupiła się na płucach psa i włożyła całą siłę w przebicie zbroi z gęstej sierści. Pierwszy cios odbił się od żeber, ale drugi i trzeci trafiły w jamę klatki piersiowej. Pies wyrwał się z jej uścisku i zatoczył do tyłu. Gdy stracił oparcie pod tylnymi łapami, spadł i zniknął jej z oczu.
Siergiej wrzasnął, kiedy jego najlepszy pies stoczył się do Morza Beringa, skomląc z bólu.
– Ataka! – nakazał młodszemu zwierzęciu, ale już bez typowego dla siebie przekonania; po raz pierwszy zawahał się, czy wysyłać psa, by ten wykonał zadanie. Jeśli samo zwierzę miało jakieś wątpliwości, szybko zeszły na dalszy plan – posłuszeństwo zwyciężyło. Warcząc, ruszył do walki.
Ledwie zdążyła się pozbierać, gdy zaatakował drugi pies – wściekły i kudłaty. Niedostatki w doświadczeniu zwierzę nadrabiało agresją. Zignorował matadorskie machnięcie rękawem kurtki i rzucił się jej do gardła. Cofnęła się na tyle, na ile pozwalała jej góra, ciężki smród psiego oddechu i futra wypełniał zamkniętą przestrzeń. Ślina spływała jej po twarzy, a grzmiące szczekanie wstrząsało jej duszą. Przycisnęła podbródek do klatki piersiowej, by chronić odsłoniętą szyję, a twarz zasłoniła lewą ręką. Potężne szczęki zacisnęły się na jej łokciu, a zęby owczarka przebiły jej mięśnie aż do kości.
Dźgnęła psa w bok i poczuła, jak skóra ustępuje – trafiła w odpowiednie miejsce. Pies rozpoznał zagrożenie i zaatakował rękę, która ściskała narzędzie bólu: rozerwał mięśnie, przebił się przez skórę, kości i ścięgna. Prowizoryczny sztylet upadł na ziemię. Chwyciwszy wolną ręką niewielki kamień, uderzała raz po raz, ale pies nie ustępował. Zamiast tego pociągnął ją w stronę wylotu, w stronę czekającego pana. Pies był od niej cięższy o dobre dziesięć kilo – zakrwawiona, pokonana, nie mogła mierzyć się z brutalnym przeciwnikiem. Nie straciła jednak ducha walki.
Zachowaj spokój.
Wiedząc, że za parę sekund znajdzie się na powierzchni, wyszeptała krótką modlitwę i chwyciła obrożę psa prawą dłonią. On działał czysto instynktownie, ale ona myślała. Wytrącając go z równowagi, zgięła kolana i pchnęła do przodu w stronę przepaści.
Wolność.
Trzymał już celownik przy oku, gotowy do wypuszczenia bełtu, jak tylko psy gończe Siergieja wyciągną ją na otwartą przestrzeń. Zamierzał najpierw ją zranić; nie było sensu niczego przyspieszać. Odbezpieczył broń i położył palec w rękawiczce na zakrzywionym metalowym spuście ravina. Krzyż celowniczy tańczył, wprawiony w ruch przez pulsowanie tętna, przyspieszony oddech i adrenalinę, ale z tej odległości nie mógł chybić. Strzeli jej w udo, ostrożnie, żeby nie trafić w tętnicę i nie ofiarować jej szybkiej śmierci.
Zwierzę już ją miało. Widział zbliżające się tylne łapy; oczekiwanie sprawiało, że czuł się wyjątkowo żywy. Dostrzegł skrawek brudnej bluzy, ale pies nagle zachwiał się i zmienił pozycję. Mężczyzna wypuścił powietrze. Ciało kobiety poleciało głową do przodu, owczarek wciąż zaciskał szczęki na jej ręce. Obydwoje zdawali się przez moment wisieć w powietrzu, po czym runęli w dół na poszarpane skały sto dwadzieścia metrów niżej.
Przez samolubną dziwkę nikogo nie zabił. Cisnął kuszę w śnieg i sięgnął po papierosa, ruszając w stronę kryjówki. Krocząc ciężko, kazał Siergiejowi odnaleźć ciało.
Nieważne. Kobieta była tylko przynętą. Polował na większą zwierzynę; a ona i tak odegra swoją rolę.
Część I
Człowiek nie poluje, żeby zabić; wręcz przeciwnie – człowiek zabija, żeby dokonało się polowanie.
José Ortega y Gasset,Meditations on Hunting
Ranczo Kumba, Flathead Valley, Montana Trzy miesiące wcześniej
James Reece siedział w fotelu pasażera land rovera defendera 110 rocznik 1997 i w milczeniu podziwiał piękno krajobrazu. Droga wiodła przez gęsty sosnowy las, więc gdzie nie spojrzał, widział strzeliste drzewa. Brytyjskiego SUV-a prowadził jego przyjaciel ze studiów i były towarzysz z Navy SEALs Raife Hastings, który nie chciał zdradzić Reece’owi dokładnego celu ich podróży. Rodzina Raife’a weszła w posiadanie rozległego rancza po tym, jak wyemigrowała z południa Afryki w latach osiemdziesiątych, kiedy przyjaciel Reece’a był jeszcze nastolatkiem. Skromna z początku hodowla bydła szybko przerodziła się w dziesiątki tysięcy akrów pierwszorzędnych pastwisk i nieskalanej dziczy. Sukcesy w hodowli i handlu nieruchomościami pozwoliły rodzinie na rozwój interesu – obecnie posiadali tereny w całym stanie. Pomimo zdobytego z trudem bogactwa ojciec Raife’a dbał o to, żeby jego bliscy nie zapomnieli o swoich skromnych początkach i nie lekceważyli możliwości, którymi obdarzyła ich przybrana ojczyzna.
Jako były SEALs Reece w ostatnim czasie dowiódł, że potrafi się adaptować: przechytrzył czyhający na jego życie aparat bezpieczeństwa narodowego, po czym udaremnił spisek, którego celem był prezydent Stanów Zjednoczonych. Vic Rodriguez kierował paramilitarnym oddziałem Centralnej Agencji Wywiadowczej jako dyrektor Wydziału ds. Działań Specjalnych. To właśnie Vic wysłał Reece’a na misję, w trakcie której ocalił on życie prezydenta i zapobiegł atakowi chemicznemu na Ukrainie. Dostrzegł predyspozycje Reece’a do agresywnego rozwiązywania problemów, a teraz chciał go zwerbować. W rezultacie Reece był teoretycznie na tymczasowym kontrakcie Oddziału Naziemnego CIA, choć jego jedynym zadaniem było dojść do siebie po operacji i wyjechać gdzieś, gdzie mógłby nabrać sił i się zresetować. Jego nowi mocodawcy w Langley nie wiedzieli, że miał bardziej osobisty powód, by wstąpić w ich szeregi. Zginąć musiało jeszcze dwóch ludzi.
Reece uniósł czapkę i przebiegł palcami po krótko przyciętych włosach. Nie nosił takiej fryzury, od kiedy ogolili mu głowę w Szpitalu im. Waltera Reeda przed szkoleniem BUD/S, i choć włosy zaczynały już odrastać, wciąż nie mógł się do nich przyzwyczaić. Delikatnie dotknął blizny na skórze głowy, po raz kolejny nie mogąc się nadziwić, jak jest mała. Ulżyło mu, gdy usłyszał, że ominie go radio- i chemioterapia, a po tym, co przeszedł przez ostatnie dwa lata, cieszył się, że żyje; śmierci było już za wiele.
Auto z napędem na cztery koła zachrzęściło na żwirze, kiedy Raife przyspieszył na krętej drodze biegnącej pod górę.
– Zawsze brakowało im mocy – skomentował Reece z kamiennym wyrazem twarzy. Land Rover kontra Land Cruiser – dyskusja o ich wadach i zaletach stanowiła dla nich nieustanne źródło frajdy i żaden nigdy nie przegapił okazji do skrytykowania ulubionego pojazdu przyjaciela.
– Możesz się przejść – padła odpowiedź.
Raife zatrzymał starego defendera, kiedy wjechali na górę. Widok nieskończonych połaci zielonych drzew ciągnących się aż do rozległego górskiego jeziora zapierał dech w piersiach – nawet jeśli ktoś żył w tym miejscu od dziesiątków lat.
– Pięknie.
– Tak myślałem, że ci się spodoba.
– Widok?
– Nie, twój nowy dom.
– O czym ty mówisz?
– Widzisz tę chatę nad jeziorem?
– No.
– Na szczęście dla ciebie mój tata i teść są fanami Jamesa Reece’a. Wyremontowali go dla ciebie. Uznali, że może przydać ci się spokojne miejsce z dala od wszystkiego, żeby wyzdrowieć. Jest twój.
– Poważnie?
Raife skinął zadowolony głową. Nie codziennie człowiek ma okazję zrobić najlepszemu przyjacielowi niespodziankę i podarować mu nowy dom.
– Nie wiem, co powiedzieć.
– „Dzięki” powinno wystarczyć.
– No… dzięki.
– Zawsze chciałeś mieszkać w domku gościnnym Robina. – Raife się uśmiechnął. „Robin” było drugim imieniem jego ojca i wiedział, że Reece zrozumie, o kogo chodzi. – Jestem przekonany, że prędzej czy później zagoni cię do roboty, żebyś zarobił na swoje utrzymanie, więc na twoim miejscu udawałbym chorego, jak długo się da.
– Dobra myśl.
– Sięgnij pod siedzenie.
Reece zrobił to i wyciągnął SIG-a P320 X Compact w kaburze Black Point Tactical.
– Mato doszedł do wniosku, że może ci się przydać – powiedział Raife, wspominając ich byłego dowódcę, który prowadził obecnie ośrodek szkoleniowy SIG Sauera.
– Czy wszyscy wiedzą, że wróciłem? – zapytał Reece.
– Znasz chłopaków, stary – odparł Raife z uśmiechem. – Jesteśmy gorsi od starych bab na kółku różańcowym.
Raife zredukował bieg i pozwolił silnikowi pracować na wyższych obrotach, kiedy powoli zjeżdżali w stronę domku. Na okrągły podjazd z tłucznia prowadziła droga gruntowa. Drewniany dom był pierwotnie górską chatą – oryginalną konstrukcję zachowano, ale obudowano ją nową, większą strukturą. Całość pasowała do scenerii i choć duża, nie była przy tym ostentacyjna. Raife zatrzymał się przed szeroką werandą i dwóch byłych komandosów wysiadło z auta.
Obydwaj ubrani byli w dżinsy i sprane T-shirty, a przy pasach nosili kabury z bronią. Reece jak zwykle miał na nogach buty trekkingowe Salomona, podczas gdy Raife chodził w bardziej tradycyjnym obuwiu wykonanym ze skóry bawołu afrykańskiego i sprowadzonym z ojczystego Zimbabwe. Wybór butów w pewnym sensie odpowiadał ich osobowościom. Obydwaj pozostawali nieustannie w ruchu, ale pochodzący z Kalifornii Reece zawsze szukał najnowszego i najlepszego sprzętu, który mógł dać mu przewagę pod względem wydajności. Raife przeciwnie, był tradycjonalistą, którego ciągnęło do ducha dawnych czasów. Jeśli Reece decydował się na kydex, nylon i kevlar, Raife wybierał skórę, mosiądz i orzech.
Z powodu ich szerokich klatek piersiowych i potężnych barków, ukształtowanych przez lata intensywnych treningów, atletyczne sylwetki dwóch mężczyzn od razu rzucały się w oczy. Choć zawartość ich szaf była niemal identyczna, a zbudowani byli podobnie, nikt nie popełniłby tego błędu i nie wziął ich za braci. Reece miał ciemne włosy, a na brodzie zaczęły pojawiać się pierwsze plamy siwizny. Raife był nie tylko pięć centymetrów wyższy od mierzącego metr osiemdziesiąt dwa przyjaciela, lecz także szczuplejszy, z wąską talią i szerokimi barkami. Dłuższe blond włosy pojaśniały od słońca, a wystając spod czapki, sięgały niemal szyi. Opalizujące zielone oczy kontrastowały z opaloną cerą. Blada blizna przecinała mu policzek. Raife zatrzymał się przed schodkami prowadzącymi na werandę, wykonał szeroki gest ręką i puścił Reece’a przodem.
Wykonane z daglezji drzwi nosiły blizny ponad stu lat oddziaływania żywiołów. Reece nacisnął odnowioną żelazną klamkę i zamontowane na nowych zawiasach ciężkie drzwi otworzyły się z łatwością. Dwupoziomowa przestrzeń skąpana była w naturalnym świetle, które wpadało przez duże okna umieszczone po przeciwnych stronach pokoju. Podłoga wykonana była z kamienia, a mozaika szarości i brązu odcinała się od jasnych desek na ścianach. Kamienny kominek sięgał krokwi z drewna jodłowego. Na widok tego, co wisiało nad nim, Reece poczuł ucisk w gardle.
– Czy to byk mojego taty?
– Ten sam. Nie zdążyliśmy mu go wysłać przed śmiercią. Pomyśleliśmy, że to dobre miejsce na jego zdobycz.
Ich rodziny żyły ze sobą blisko, od kiedy Reece i Raife zaprzyjaźnili się na uniwersytecie w Montanie. Ojciec Reece’a, Tom, przyjechał na ranczo jesienią 2000 roku, po tym, jak Reece i Raife przeszli BUD/S i otrzymali przydziały do teamów Navy SEALs działających na przeciwległych wybrzeżach. Tom Reece – który jako frogman służył w Wietnamie – ustrzelił wtedy łosia, który wisiał teraz w nowym domu jego syna. To było ich ostatnie wspólne polowanie. Następnego roku wydarzył się 11 września, a Reece spędził kolejne półtorej dekady na tropieniu Al-Kaidy, ISIS oraz podobnych organizacji w najdalszych zakątkach ziemi. Tom Reece zginął w 2003 roku śmiercią nagłą i tragiczną, gdy jego syn był na misji w Iraku; podobno padł ofiarą napadu w trakcie wykonywania zadania dla CIA w Buenos Aires.
Wyglądająca na wygodną kanapa z nitowanym skórzanym obiciem stała przodem do kominka, a płowa cielęca skóra przykrywała kamienną podłogę w miejscu do siedzenia. Reece zauważył firmowe oznaczenie Hastingsów. Raife trzymał się z tyłu, patrząc, jak przyjaciel obchodzi nowy dom, przytłoczony szczodrością, jaką mu okazano. Oprócz dużego salonu w środku były również kuchnia z prawdziwą żeliwną kuchenką i nowoczesnymi sprzętami, wygodna sypialnia z szerokim łóżkiem w prostej sosnowej ramie, pokój gościnny, łazienki i strych, w którym urządzono gabinet. Niemal z każdego pokoju w domu rozpościerał się widok na jezioro.
– Mam ci do pokazania jeszcze jedną rzecz – przerwał ciszę Raife i uchylił drzwi, którymi wychodziło się z kuchni na zewnątrz. Zszedł po schodkach i ruszył w stronę niewielkiej, przypominającej stodołę konstrukcji. Otworzył duże dwuskrzydłowe drzwi i stanął obok, uśmiechając się. We wzniesionym osobno garażu stała idealnie odnowiona toyota land cruiser FJ62 rocznik 1988, a niebieskawy metaliczny lakier błyszczał w świetle zawieszonych pod sufitem LED-ów. Klasyczne malowanie kontrastowało gustownie z matowo czarnymi alufelgami, off-roadowym zderzakiem i bagażnikiem na dachu.
Reece wytrzeszczył oczy na widok wzbogaconej wersji terenówki. Musiał pozbyć się ukochanego auta ponad rok wcześniej w trakcie swojej wendety. Od tamtego czasu zdarzało mu się jeździć land cruiserami, kiedy wykonywał antykłusownicze patrole dla wujka Raife’a w Mozambiku, ale nie miał auta, które mógłby nazywać własnym.
– W pakiecie z nowym domem. Wiesz, że ja nigdy bym nim nie jeździł, więc równie dobrze możesz go sobie wziąć.
– Teraz to już naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
– Aha, czyli nagle to ty jesteś ten cichy? – zażartował Raife, nawiązując do swojego przezwiska w języku shona, Utilivu, które nadali mu tropiciele z Afryki. – Nie stój jak tępak, wskakuj.
Reece podszedł do auta, jakby miał przed sobą statek kosmiczny. Klamka kliknęła z wyraźną aprobatą; ktokolwiek odpowiadał za renowację, spisał się nad wyraz dobrze. W środku użytkowe wykończenia łączyły się ze stylem i wygodą. Kluczyki były w stacyjce. Silnik General Motors LS3 V-8 o pojemności 6,2 litra i mocy czterystu trzydziestu koni mechanicznych z rykiem obudził się do życia, a gardłowy pomruk był poskramiany przez wydajny układ wydechowy z ceramiczną powłoką, który pozwalał pojazdowi pracować względnie cicho przy jego mocy.
– Nie najgorzej jak na importowanego japońca, co? – Poprawność polityczna nie należała do mocnych stron Raife’a.
– Jest wspaniały.
– To od Thorna – wyznał Raife, posługując się przezwiskiem teścia. – Zlitował się nad tobą, kiedy dochodziłeś do siebie.
– Skąd wytrzasnął coś takiego?
– Nie poznajesz?
Reece spojrzał na tylne siedzenia, potem znów na przyjaciela.
– To twój wóz. Stary Clint nie mógł przeżyć, że musiał go zniszczyć po twoim wyjeździe. Trzymał go tak na wszelki wypadek. Kiedy dowiedział się, że żyjesz, skontaktował się z Thornem przez Towarzystwo Operacji Specjalnych. Chłopaki z Wietnamu trzymają się razem. Thorn kazał sprowadzić auto tutaj, ale wcześniej je nieco podrasował.
– „Nieco podrasował”? To dzieło sztuki!
– Cieszę się, że ci się podoba. Za renowację odpowiadali ludzie z ICON 4X4, więc w przeciwieństwie do poprzedniej wersji powinien dojechać do miasta. Prawie zapomniałem, zajrzyj za siedzenie.
Reece zgasił silnik i obejrzał się przez ramię. W taktycznym uchwycie za siedzeniem tkwił karabinek Daniel Defense MK12 z tłumikiem SilencerCo Omega i lunetą Nightforce 1-8 × 24 mm ATACR zamontowaną na górnej szynie.
– Wszystko wskazuje na to, że kłopoty się ciebie trzymają. Pomyślałem więc, że byłoby dobrze, gdybyś miał pod ręką coś więcej niż tę swoją procę.
– Trudno się nie zgodzić – powiedział Reece z powagą.
– Rozgość się i odpocznij. Rodzina zlatuje jutro i tata wyprawia wielką ucztę na twoją cześć.
– Świetnie będzie was wszystkich zobaczyć.
– Prawie wszystkich. Moja siostrzyczka obecnie zbawia świat w Rumunii, ale chyba zamierza przyjechać na Boże Narodzenie.
– Byłoby super. No i będę miał kilka miesięcy na dojście do formy, przecież trzaskała ultramaratony.
– Kilka lat temu wygrała Grand Traverse, więc masz sporo do nadrobienia.
– Poważna sprawa. Zawsze chciałem to zrobić. Z Crested Butte do Aspen, tak?
– Zgadza się. Sześćdziesiąt pięć kilometrów po górach.
– Do czegoś takiego trzeba partnera. Z kim biegła?
– Ze mną. – Raife się uśmiechnął. – A, no i jeśli razem z guzem mózgu nie usunęli ci wątroby, ta też pewnie ci się przyda, może weź też zapas. Wiesz, jaka jest moja rodzina.
– Postaram się znaleźć jakąś wolną.
– Będę w warsztacie, jeślibyś czegoś potrzebował.
– Hej, Raife! – zawołał Reece, kiedy jego przyjaciel szedł w stronę land rovera.
– Taa?
– Sprawdź może olej, co? Defender stał tutaj przez kilka minut, więc pewnie cały wyciekł.
Raife odwrócił się i uśmiechając się do siebie, zasalutował przyjacielowi środkowym palcem.
Bangi, Republika Środkowoafrykańska
Roman Dobrynin nie był przyzwyczajony do czekania. Przeważnie było wręcz przeciwnie – to inni czekali na niego: podwładni, członkowie ochrony, nawet zagraniczni dygnitarze. Był człowiekiem prezydenta Rosji w Afryce, a przynajmniej w Republice Środkowoafrykańskiej. Skończył pięćdziesiątkę i stał się wytrawnym dyplomatą, który zdobywał szlify w czeczeńskim chaosie. Udowodnił, że jako agresywny negocjator nie cofnie się przed groźbami ani wykorzystaniem mrocznych sztuk manipulacji, byle tylko osiągnąć cele strategiczne dla siebie i Mateczki Rosji. Teoretycznie pełnił funkcję starszego doradcy w rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, w praktyce zaś był głównym człowiekiem resortu w republice. Nosił oficjalny tytuł doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego przy prezydencie Republiki Środkowoafrykańskiej.
Rosja stanowiła w Afryce rosnącą potęgę, a Dobrynin miał odpowiedników w Kongu, Etiopii, Gwinei, Erytrei i Mozambiku. Po tym, jak Francja praktycznie porzuciła byłe kolonie, Rosja i Chiny szybko wypełniły pustkę; przetargi na broń, pomoc w szkoleniach z zakresu bezpieczeństwa, regionalne negocjacje, drewno, diamenty, ropa, złoto, kobalt i co najważniejsze – uran. Rosja próbowała ukrywać swoje intencje na arenie międzynarodowej, powołując się na fakt, że jej zaangażowanie w regionie sięgało 1964 roku. Strategicznie położona w sercu Czarnego Lądu republika była idealnym miejscem, z którego Rosja mogła przerzucać żołnierzy do sąsiadujących krajów, tu także wydobywała surowce, które następnie wywoziła. Zadaniem Dobrynina było dopilnować, by to Rosja, a nie Chiny, przejęła kontrolę nad zasobami naturalnymi państwa śródlądowego i, co ważniejsze, jego głosami w Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Choć bogata w surowce, Republika Środkowoafrykańska była jednym z najbiedniejszych krajów na świecie. Katalog naruszeń praw człowieka obejmował samosądy, egzekucje, tortury, obrzezanie kobiet, niewolnictwo, handel ludźmi, stręczycielstwo, nielegalną pracę dzieci, gwałt i ludobójstwo. To wszystko sprawiało, że było to miejsce idealnie nadające się do przejęcia władzy przez zewnętrzną potęgę. Kraj bezprawia, który tylko czekał na wykorzystanie.
Połączenie przyszło od oficera sztabu samego dyrektora generalnego, co oznaczało, że był to jeden z nielicznych telefonów, które Dobrynin musiał odebrać. Dano mu do zrozumienia, że gość ma być przyjęty ze wszystkimi honorami i że przybywa na prośbę samego prezydenta. W Rosji granice między oficjalnym, nieoficjalnym i prywatnym były tak rozmyte, że praktycznie nie istniały. Wszystko wskazywało na to, że wizyta była tego ostatniego rodzaju. Dobrynin zdawał sobie sprawę, że jako zastępca dyrektora w Dyrekcji S Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej Aleksandr Żarkow mógł przyjechać do republiki z najrozmaitszych powodów. Zdawał sobie również sprawę, co oznaczało nazwisko Żarkowa, i już samo to – o wiele bardziej niż telefon od przełożonych – było wystarczającym powodem, by zapewnić oficerowi wywiadu wszelkie wygody. Dobrynin wolał zachować głowę. A każdy, kto obraża pachana rosyjskiej bratwy, musi się liczyć z tym, że nie zostało mu już wiele czasu.
Dobrynin przyglądał się monstrualnemu antonowowi An-225, który kołował nad lotniskiem i wreszcie podszedł do lądowania. Pozostał w aucie, dopóki samolot nie wylądował i nie zatrzymał się w kontrolowanej przez Rosję części lotniska. Dopiero wtedy opuścił opancerzoną i klimatyzowaną toyotę hilux. Wyprostował węzeł krawata, który dobrał do garnituru od Armaniego, i ruszył na spotkanie gościa.
Wicedyrektor Żarkow czekał cierpliwie, aż podniesie się nos potężnego samolotu. Gdy ten znalazł się pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, do wnętrza kadłuba wtargnął afrykański skwar. Rampy załadunkowe większości samolotów mieściły się z tyłu, ale nie w An-225. Podwozie nosa opadło na ziemię – dzięki temu unikatowemu projektowi największy transportowiec na świecie mógł zabierać oszałamiające ilości towarów. Podmuch ciepła z rozgrzanego asfaltu niemal pozbawił go tchu i nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że nie był już w Moskwie; czuł charakterystyczny zapach konfliktu. W jego głowie roiło się od możliwości.
Skanując wzrokiem pas, dostrzegł złożony z czterech aut konwój otoczony przez uzbrojoną ochronę. Specnaz. Kiedyś bano się ich na całym świecie jako głównych sił operacji specjalnych Związku Radzieckiego. Po pierwsze z powodu szkolenia, które celowo przedstawiano jako najtrudniejsze w nowoczesnym wojsku, po drugie z powodu ich działań – lub okrucieństw, jak określano to na Zachodzie – w Afganistanie w latach osiemdziesiątych. Teraz zostali sprowadzeni do roli ochroniarzy dla tych, którzy chcieli otaczać się mitem tego, czym był niegdyś specnaz.
Mężczyzna w nieskazitelnym czarnym garniturze podszedł do niego w towarzystwie dwóch ludzi z ochrony uzbrojonych w karabinki AKM.
– Dyrektorze Żarkow, jestem…
– Roman Dobrynin – dokończył za niego wicedyrektor. – Miło poznać. Dziękuję, że znalazł pan czas, żeby się ze mną spotkać. Jestem pewien, że jest pan bardzo zajęty. Słyszałem wiele dobrego na temat pańskich postępów w roli doradcy; dba pan o interesy Rosji w regionie.
– To zaszczyt, że mogę pomóc – zrewanżował się Dobrynin, przenosząc wzrok z samolotu z powrotem na gościa. – Przyleciał pan sam, dyrektorze?
– Da – potwierdził Żarkow machnięciem ręki, jakby nie było nic dziwnego w tym, że był jedynym pasażerem najcięższego samolotu w historii. Mogący przetransportować ładunek o łącznej wadze ćwierć miliona ton antonow wykonał trwający czternaście godzin lot z Moskwy do Afryki tylko po to, żeby dostarczyć wysoko postawionego oficera wywiadu do jądra ciemności.
– Żadnej ochrony? – zapytał Dobrynin, zerkając jeszcze na samolot.
– Wolę podróżować skromnie i bez tego wszystkiego, co wiąże się z moim stanowiskiem, a co mogłoby przyciągać niechcianą uwagę. – Żarkow był ubrany w wygodne brązowe spodnie i beżową koszulę z podwiniętymi rękawami, a przez ramię przerzucił płócienną torbę. – Poza tym przy pańskich wpływach i kontroli na tym obszarze byłem pewien, że zajmie się pan koniecznymi przygotowaniami w kwestii ochrony.
– Oczywiście, dyrektorze. Zapraszam. – Dobrynin wskazał w stronę czekających aut, próbując rozszyfrować, co kryło się w ostatnich słowach dyrektora: komplement, groźba czy najzwyklejsza pogarda.
Żarkow skinął głową.
– Rozumiem, że przekazano panu moją prośbę?
– Da, dziś pojedziemy do hotelu, a jutro odwiedzimy kopalnię.
Żarkow chłonął atmosferę tętniącego życiem miasta, uprzejmie słuchając przechwałek Dobrynina na temat jego ostatnich dyplomatycznych zwycięstw. Tworzący pięciotysięczny kontyngent rosyjscy żołnierze oraz kontraktowi doradcy szkolili siły operacji specjalnych Republiki Środkowoafrykańskiej z podstawowych taktyk zwalczania rebeliantów. Żarkow słusznie przypuszczał, że oznaczało to regularną kampanię terroru, której celem było utrzymanie dysydentów w ryzach i zagwarantowanie, że obecny, sprzyjający rosyjskim interesom prezydent pozostanie u władzy.
Na każdych światłach dzieci oblegały auta i wyciągały ręce, a na ich twarzach malowała się nadzieja na drobne lub słodycze. Jechali jak zwykle w korku, a psujące się pojazdy dodatkowo ich spowalniały. Skutery przejeżdżały obok, bzycząc jak rój insektów zamieszkujący pobliską dżunglę. Kraj gonił ostatkiem sił…
Tuż przed hotelem stała krótka kolejka taksówek, każda z małą rosyjską flagą powiewającą nad przednim zderzakiem, w oczekiwaniu na gości, których można było przewieźć na lotnisko i z powrotem. Gdy konwój zbliżył się do hotelu Ledger, brama się otworzyła. Podjazd prowadził prosto pod wejście, brud i nędza pozostały na zewnątrz. Bogactwo dawnych czasów, bez wątpienia pozostałości francuskiego kolonializmu, przenikało każdy aspekt najlepszego hotelu w Bangi: drogie afrykańskie i wypolerowane na błysk drewno podkreślało bogate marmury i kwieciste wzory, a popołudniowe słońce odbijało się w złotych inkrustacjach.
– Moi ludzie zaprowadzą pana do pokoju. Ufam, że warunki okażą się zadowalające. Czy kolacja za dwie godziny panu odpowiada?
– Tak, dziękuję. – Żarkow skinął uprzejmie głową i w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy specnazu i boya hotelowego przeszedł do windy, która miała go zawieźć do apartamentu. Kiedy dotarli do podwójnych drzwi, ochroniarz go wstrzymał.
– To zajmie tylko chwilę, panie dyrektorze.
– Otwieraj – nakazał boyowi drugi.
Weszli do środka rozległego na pięćset pięćdziesiąt metrów apartamentu; z uniesioną bronią sprawdzili każdy kąt i dopiero wtedy oznajmili, że kwatera jest bezpieczna.
Żarkow wszedł do środka i zobaczył dwie młode dziewczyny – nie mogły mieć więcej niż piętnaście lat – stojące w cienkich białych lnianych sukienkach obok ogromnego łóżka. Nie był zaskoczony, w sumie znajdował się w Afryce. Zmierzył wzrokiem chude, niedożywione ciała, ciemna skóra kontrastowała zmysłowo ze skąpymi sukienkami. Na stole dojrzał butelkę szampana Dom Perignon rocznik 1987 i świeże truskawki pokryte czekoladą. Rzucił torbę na podłogę i nalał sobie kieliszek szampana, po czym rozkoszując się smakiem, przeczytał leżący na stole plan.
Spojrzał ponownie na dziewczyny i widząc, jak nerwowo przestępują z nogi na nogę, poczuł pokusę. W ich nie do końca jeszcze pustych oczach lśnił strach. Wciąż widać w nich było jednak błysk nadziei.
Kiwnął głową w kierunku drzwi.
– Uchodi – powiedział. – Won – powtórzył bardziej stanowczo, kiedy nie ruszyły się z miejsca.
Dziewczyny nie znały słowa po rosyjsku, stały więc tam, nie rozumiejąc, co mają zrobić. Żarkow wykonał gest w stronę drzwi.
– Wynocha! – krzyknął, tym razem po angielsku, wskazując na wyjście.
Zrozumiawszy międzynarodowy język tonu i gestów, dwie dziewczyny wolno przeszły obok niego, wciąż niepewne, co powinny zrobić, martwiąc się, że w jakiś sposób zdenerwowały mężczyznę, którego kazano im zadowolić. Otworzywszy im drzwi, powiedział nowej ochronie, że nie życzy sobie, by przeszkadzano mu przed kolacją.
W młodości zaliczył już wystarczająco dużo prostytutek w tej części świata, a teraz musiał być w formie; liczyła się tylko misja.
Hotel Akyan, Sankt Petersburg, Rosja
Dla Iwana Żarkowa informacja była wszystkim. To właśnie informacja i gotowość do wykorzystania jej za wszelką cenę doprowadziły go do jego pozycji w bratwie – braterstwie – pod którą to nazwą znała rosyjską mafię reszta świata. Przeprowadzona przez niego konsolidacja gangu Tambow powiodła się dzięki informacjom dostarczonym mu w odpowiednim momencie przez jego syna Aleksandra. Niektórzy twierdzili nawet, że to dzięki Aleksandrowi Iwan mógł zorganizować aresztowanie w Hiszpanii, w trakcie którego ujęto byłego potężnego przywódcę gangu, choć nikt nie ważył się powiedzieć tego głośno. Iwan był worem w zakonie. Nikt, nawet Moskwa, mu się nie sprzeciwiał.
To jego żądza wiedzy skłoniła go do wysłania swojego człowieka do Argentyny, gdzie oficer CIA proponował mu cenne dane wywiadowcze. To zadanie przypadło w udziale Dmitrijowi Maszkowowi, zaufanemu bratu, który jako spadochroniarz ze 104. Gwardyjskiego Pułku Powietrznodesantowego przesłuchał wystarczająco dużo Czeczeńców, żeby wiedzieć, kiedy ktoś kłamie. Jeśli był w stanie złamać fanatycznych muzułmanów, przeżyć więzienie Kriesty i wyeliminować rywali z mafii sołncewskiej, na pewno zorientuje się, czy jakiś amerykański gryzipiórek faktycznie ma coś do zaoferowania.
Dmitrij przesłuchiwał Amerykanina przez trzy dni w domku w Córdobie i był przekonany, że ten mówi prawdę. Tego rodzaju źródło mogło być nieocenione dla operacji Żarkowa. Cała trudność polegała jedynie na dostarczeniu go z Argentyny do Rosji, co oznaczało lotniska i odprawy celne. Dzięki swojemu synowi, Aleksandrowi, stary Żarkow miał wystarczające wpływy, by zaopatrzyć mężczyznę w nowy paszport, ale ten wciąż musiał przejść przez kilka międzynarodowych lotnisk. Wszechobecny monitoring wykorzystujący technologię rozpoznawania twarzy sprawił, że dyskretne podróże zrobiły się problematyczne.
Na szczęście przyjaciele Żarkowa z południowoamerykańskich karteli narkotykowych nie mieli sobie równych, jeśli chodziło o kontrabandę; to oni w końcu podsunęli mu rozwiązanie. Były szpieg został przerzucony drogą lądową z argentyńskiej kryjówki do Caracas, gdzie podupadły rząd dręczyła korupcja. Za zdumiewająco niską kwotę został przeprowadzony przez i tak już pobłażliwą ochronę lotniska i bez żadnych przeszkód wsadzony do samolotu do Hawany. Z lotniska José Martí na Kubie przeleciał bezpośrednio do Moskwy na pokładzie SU-151 linii Aeorofłot, co dla człowieka z legalnym paszportem Federacji Rosyjskiej było niesamowitym zbiegiem okoliczności. Aleksandr posmarował komu trzeba na Szeremietiewie, jednym z czterech moskiewskich międzynarodowych portów lotniczych, a mężczyzna trafił do Iwana zaledwie po kilku godzinach i jednym krótkim locie krajowym.
Człowiek z CIA siedział właśnie w pokoju hotelowym, czekając niecierpliwie na spotkanie będące w zasadzie rozmową o pracę.
Oliver Grey popatrzył na kultowy zegarek, który doczekał się tysiąca podróbek. Koperta ze stali nierdzewnej i bransoleta były poznaczone rysami od intensywnego użytkowania, ale pojawiły się, zanim Grey wszedł w jego posiadanie. Czas wypolerował akrylowe szkiełko, a bezel i tarcza wyblakły od słońca – dowód na powołanie pierwszego właściciela. Jednak w wysłużonym wnętrzu krył się wciąż nienaruszony i tak samo precyzyjny szwajcarski mechanizm.
Wiedział, że jest to rolex submariner i że jego poprzednim właścicielem był nieżyjący już Thomas Reece. Nie wiedział jednak, że Thomas Reece kupił go na przepustce w Sajgonie w trakcie pierwszej misji w Wietnamie z Teamem Drugim Navy SEALs. Nosił go podczas setek operacji zarówno jako frogman, jak i oficer wywiadu i zamierzał przekazać go swojemu synowi Jamesowi, kiedy nadejdzie odpowiedni moment.
Ten moment nigdy nie nadszedł. Grey zaplanował jego śmierć i przechytrzył legendarnego oficera terenowego CIA, który lata świetności miał już dawno za sobą, a który – zamiast wędkować lub grać w golfa, czy co tam robili szpiedzy w wolnym czasie – wolał wtykać nos w nie swoje sprawy. Grey wykorzystał zniknięcie rolexa, żeby w południowoamerykańskim mieście, znanym z tego rodzaju przestępstw, upozorować morderstwo o charakterze rabunkowym. Grey nie zabił go sam. Wykorzystał do tego cajuńskiego pitbulla Jules’a Landry’ego, który przyniósł mu zegarek jako trofeum, by zadowolić nowego szefa. Od tamtego dnia minęło piętnaście lat. Landry był już martwy – wykastrowany wykrwawił się gdzieś na brudnej podłodze w północnym Iraku. Grey nie miał złudzeń co do tego, w jakim kierunku zmierzała jego przyszłość. Zdawał sobie sprawę, że na pewno znalazł się na celowniku Jamesa Reece’a i – jeśli chciał przeżyć – musiał uderzyć wkrótce, zanim komandos zdoła go wytropić.
Dopadnie mnie i tego snajpera, Nizara, który wpakował kulkę jego kumplowi.
Grey przeczytał w gazetach, jak dwóch Amerykanów udaremniło próbę zabójstwa prezydenta Stanów Zjednoczonych i w ostatniej chwili ocaliło Odessę przed atakiem chemicznym. Zamach zorganizowany przez zabitego Wasilija Andrenowa, rosyjskiego opiekuna Greya, zakończył się klęską. Reece’owi nie udało się jednak uratować prezydenta Rosji, a starszy chorąży Freddy Strain zginął w trakcie operacji.
Musiał przechytrzyć Jamesa Reece’a, zanim SEALs wytropi go i wpakuje mu kulkę w łeb albo gorzej. Grey nie miał złudzeń co do prawdziwego powodu, dla którego James Reece pracował obecnie dla CIA; potrzebował zasobów Agencji, by odnaleźć zabójcę przyjaciela. Gdy były mocodawca Greya i człowiek, który jak żaden inny zastąpił mu ojca, zginął z tej samej broni, która rozpoczynała rewolucję na całym świecie, Grey został roninem. Potrzebował nowego pana. Był pewien, że syn Toma Reece’a był zamieszany w zabójstwo Wasilija Andrenowa, i wiedział, kto jest następny na jego liście.
Grey zniósł i brutalne przesłuchanie kryminalisty imieniem Dmitrij, i wycieńczającą podróż drogą lądową przez niemal całą długość Ameryki Południowej – wytrzymał jedynie dzięki słodkiemu tytoniowi, którym nabijał starą fajkę. Jeśli wziąć pod uwagę transkontynentalny lot w rozpadającym się samolocie, na którego pokładzie podawano tanią wódkę – Grey był w kiepskiej formie. Nie zaproponowano mu nawet kawy. Jako księgowy z zawodu szukał w życiu porządku, którego obecny brak dotkliwie mu doskwierał. Zegarek był jedyną rzeczą, dzięki której nie oszalał, a wskazówki poruszały się spokojnie i przewidywalnie – w przeciwieństwie do jego świata. Jak na ironię rolex nie pokazywał nawet dobrej godziny, Grey nie nastawił go od wyjazdu z Buenos Aires.
Grey nigdy nie prezentował się imponująco, a podróż w żaden sposób mu nie pomogła. Broda, która w ciągu ostatnich kilku miesięcy zrobiła się praktycznie śnieżnobiała, domagała się przycięcia. Na głowie nosił przepoconą fedorę, którą zasłaniał rzednące włosy, a tweedowa marynarka powinna jak najszybciej trafić do pralni. Nie kąpał się, od kiedy opuścił Wenezuelę, i wyglądał jak zaniedbany wykładowca, wokół którego unosił się gorzki zapach potu i przetrawionej wódki. Zupełnie nie pasował do przestronnego i utrzymanego w czystości pokoju, który z powodu śnieżnych tkanin okrywających luksusowe meble znany był jako „biały apartament”. Zaledwie kilkadziesiąt centymetrów nawoskowanego parkietu dzieliło dużą, wolno stojącą wannę od okrągłego łóżka. Ile by dał za gorącą kąpiel i odrobinę snu!
Ochroniarz bez słowa pokazał mu, żeby usiadł w obitym białą skórą fotelu, który stał naprzeciwko wygodnej kanapy ustawionej pod ścianą. Z balkonu rozpościerał się wspaniały widok na Dzielnicę Centralną. Choć psychicznie wykończony, cieszył się, że dotarł do kraju przodków. Jego plan zakładał, że wzrośnie w siłę u boku swego mentora, pułkownika Wasilija Andrenowa, jako prawa ręka powracającego do łask przywódcy. Zamiast tego, przez Jamesa Reece’a, musiał błagać kryminalistę o pracę.
Grey spodziewał się, że członkowie obstawy będą wyglądać jak bramkarze w klubie w skórzanych kurtkach, ale wory, które odpowiadały za bezpieczeństwo szefa mafii, nosiły dobrze skrojone garnitury. Nienagannie ostrzyżeni, mogli uchodzić za agentów FSO lub FSB i faktycznie – część z nich wywodziła się z tej organizacji. Do pokoju weszli czterej mężczyźni i od razu dołączyli do człowieka, który go pilnował. Grey został przeszukany po raz trzeci, skrupulatnie i profesjonalnie. Kilka sekund później drzwi się otworzyły i dwóch kolejnych ochroniarzy stanęło po obydwu stronach wejścia.
Choć dzięki stanowisku analityka w sekcji rosyjskiej CIA Grey wiedział sporo na temat człowieka, który przestąpił próg, był kompletnie nieprzygotowany na ten widok. Pisemne raporty i robione z daleka fotografie dawały zaledwie pewien zarys. To dlatego zresztą Grey zawsze zazdrościł kobietom i mężczyznom zbierającym dane wywiadowcze w terenie – patrzyli swoim celom w oczy. Zamiast budzącej strach postury ujrzał szczupłego mężczyznę średniego wzrostu, a nie tępego dresiarza. Iwan Żarkow był również starszy, niż Grey zakładał, miał przystojną twarz i zamyślone niebieskie oczy.
Wilk w owczej skórze?
Grey spodziewał się fałszywej brawury i napuszonego kroku, ale Żarkow poruszał się pewnie i z gracją. Nosił garnitur z grafitowego kaszmiru z zawiązanym pod szyją burgundowym, jedwabnym krawatem. Brodę miał przystrzyżoną, a wąsy specjalnie ułożone i bujniejsze. Był też prawie kompletnie siwy, a włosy czesał z przedziałkiem biegnącym idealnie nad prawym okiem. Grey mimowolnie pomyślał, że Żarkow wyglądał tak, jak mógłby wyglądać car Mikołaj II w wieku sześćdziesięciu lat, gdyby razem z rodziną nie został zabity przez bolszewików.
Żarkow pewnie uścisnął Greyowi dłoń, po czym z ciepłym wyrazem twarzy poprosił go, by usiadł. Wydawało się cokolwiek dziwne, że nikt nie zaproponował Greyowi kawy ani herbaty, chociaż po podróży z drugiego końca świata nie wiedział nawet, na co powinna być teraz pora.
– Dziękuję bardzo, że się pan ze mną spotkał, pachan – odezwał się Grey. Celowo użył rosyjskiego określenia na „szefa”, chcąc popisać się znajomością rosyjskiego, jedynego języka, jakim posługiwał się jako dziecko w rodzinnym domu w Pensylwanii.
– To ja powinienem panu dziękować, panie Grey. Przebył pan daleką drogę.
– To nic – skłamał Grey.
– Zasmuciła mnie wieść o śmierci pułkownika Andrenowa. Łączyły nas wspólne interesy, wiem też, że był dla pana jak ojciec. Proszę przyjąć moje kondolencje.
– Dziękuję, pachan, to wiele dla mnie znaczy. Pułkownik miał o panu jak najlepszą opinię.
– Jestem przekonany, że przesadzał. Wyświadczył temu krajowi ogromną przysługę, eliminując naszego prezydenta. To był słaby człowiek, który sprzedawał nas Amerykanom. Wiem, że odegrał pan znaczącą rolę w tej operacji. Zrzucenie winy na tych islamskich dzikusów było genialnym posunięciem.
Grey skinął głową, przyjmując wyrazy uznania za nie swój pomysł.
– Co sprowadza pana z tak ciepłego i przyjemnego klimatu do tego zimna? Wiele pan ryzykował, decydując się na tę podróż.
W ciągu ostatnich tygodni Oliver wielokrotnie powtarzał sobie odpowiedź na to pytanie.
– Tak, pachan, ale opłaci się to nam obu. Wiem, jakimi możliwościami dysponuje amerykański wywiad. Całą swoją karierę wykorzystywałem ich narzędzia do śledzenia i rozpracowywania rosyjskich działań. Chcę zaproponować panu tę wiedzę. Amerykanie dobrze mnie wyszkolili, pachan. Wiem wszystko, co powinienem wiedzieć na temat pana rywali, na temat pana przeciwników w Moskwie, na temat słabości organów ścigania państw zachodnich.
– Słucham pana z uwagą – odparł szef mafii.
–Wiem, że grupa sołncewska, pańska konkurencja, została zinfiltrowana. Znam też nazwiska ludzi z pańskiej organizacji, którzy współpracują z FBI i CIA.
Żarkow wydał polecenie, nie odrywając oczu od Greya.
– Zamów jakieś śniadanie dla naszego przyjaciela.
Jeden z jego ludzi kiwnął głową w odpowiedzi i natychmiast wyszedł z pokoju.
Zmiana tonu nie umknęła uwadze zbłąkanego szpiega.
W ciągu kilku minut jeden z ochroniarzy dostarczył do pokoju obfite śniadanie; kelner został zatrzymany i przeszukany w korytarzu. Żarkow nalał sobie jedynie kawy, ale przed byłym pracownikiem Agencji postawiono imponujący wybór warzyw, wędlin, jajek oraz wypieków. Grey jadł szybko i osuszył Krwawą Mary, gdy tylko dotarło do niego, że to nie sok pomidorowy. Żarkow nakazał obstawie zadbać o dolewkę. Kiedy Grey odłożył widelec i nabrał powietrza, Żarkow wrócił do rozmowy.
– Obiecałeś mi wiele, Oliver, a ja jestem gotów zapłacić uczciwą cenę za informacje, które jak twierdzisz, posiadasz. Mój ojciec prowadził skup zboża, kiedy komuniści byli u władzy. Mógł realizować każde zamówienie, ale przykładał się do swojej pracy i kupował jedynie najlepsze plony. Żądał próbki z każdego worka, który mógł sprawdzić. Potrzebuję konkretu, Oliver, próbki twoich usług.
Grey był przygotowany na takie wyzwanie.
– Rozumiem, pachan. Mam informacje na temat Melora Sokołowa z sołncewskiej. Pomimo swojego wyglądu jest homoseksualistą.
– Interesujące.
– Jest też zwykłą suką.
– Jakkolwiek brzydzi mnie tego typu zachowanie, Oliver, ludzie, którzy byli w więzieniu, robią takie rzeczy. To nic szokującego.
– Zgadzam się, pachan, ale człowiek, któremu daje, jest stewardem w Air France, a także agentem DGSE. Francuskiego wywiadu. Wiedzą o każdym ruchu gangu i przekazują sporą część tych informacji Stanom Zjednoczonym.
– I to, Oliver, jest fascynujące – potwierdził Żarkow.
– Wierzę w długotrwałe relacje, pachan.
– Ja również, Oliver.
– Chciałbym dołączyć do pańskiej organizacji i pracować dla pana.
Krzaczaste siwe brwi Żarkowa powędrowały do góry. Mężczyzna wpatrywał się w sufit, rozważając propozycję.
– Muszę zapytać, Oliver, i mam nadzieję, że wybaczysz mi moją bezpośredniość. Skąd mam wiedzieć, że nie zdradzisz mnie tak, jak zdradziłeś Amerykanów? Czy mogę być pewien, że to nie skomplikowany wybieg, by umieścić kreta w moich szeregach?
Oliver był przygotowany również na to.
– Nie zdradzę pana, bo jestem Rosjaninem. Moja matka była Rosjanką. Dziadkowie, którzy mnie wychowali, byli Rosjanami. Mam rosyjską duszę. Nie, nie zdradzę pana, pachan. Poza tym dokąd miałbym pójść?
Żarkow przyglądał się Greyowi dłuższą chwilę, próbując dojrzeć ślad podstępu. Nic na to nie wskazywało – ani mrugnięcie, ani ukradkowe spojrzenie w bok. Na twarzy mężczyzny nie drgnął żaden mięsień.
– Co proponujesz?
– Uczciwe wynagrodzenie i mieszkanie z widokiem.
Żarkow rozważał propozycję.
– Dwadzieścia milionów rubli rocznie i wygodne mieszkanie w jednym z moich budynków, gdzie będziesz bezpieczny.
Grey przystałby na mniej, ale nie chciał wyjść na desperata. Dwadzieścia milionów rubli wynosiło w przeliczeniu jakieś trzysta tysięcy dolarów. Nie najgorzej jak na poszukiwanego zbiega.
– To bardzo szczodra oferta, pachan, ale jest jeszcze jedna rzecz.
– To znaczy?
– Chcę, żeby ktoś zginął.
Ranczo Kumba, Flathead Valley, Montana
Reece urządził się w domu i podzielił niewielki dobytek między komodę i szafę stojące w sypialni. Uderzyła go panująca wokół cisza. Polubił ją. Nie miał telewizji, wi-fi ani zasięgu. Hastingsowie korzystali z krótkofalówek, żeby komunikować się w obrębie rancza, ponieważ na żadnych innych urządzeniach nie można było polegać. Dzięki repeaterom porozmieszczanym na różnych szczytach i graniach przeważnie miały one zasięg.
Otworzył francuskie drzwi prowadzące nad jezioro i wyszedł, oddychając czystym, rześkim powietrzem. Tuż obok kamiennego paleniska, niedaleko brzegu, stały dwa drewniane krzesła. Reece usiadł na jednym z nich, podziwiając widok. Kto zajmie drugie? Jego ciężarna żona, Lauren, oraz ich córeczka, Lucy, nie żyły już od ponad dwóch lat, po tym jak zostały zamordowane w domu. Zginęły, bo pewni ludzie chcieli zatuszować fiasko rządowego eksperymentu. Pomszczenie ich śmierci pozwoliło mu zamknąć pewien etap. Tylko czy na pewno? Jego misja dobiegła końca; nie spodziewał się jedynie, że przeżyje. Był pewien, że umiera, że guz powoli zabija go od środka. Liczył na to, że spotka się z żoną i córką w zaświatach.
Afryka nauczyła go żyć od nowa, ale to właśnie w Mozambiku wytropiła go Agencja, która wysłała Freddy’ego Straina, byłego partnera Reece’a ze szkoły snajperskiej, żeby go zwerbował. Marchewką był fakt, że mógłby dostać swoje życie z powrotem; kijem to, że ci, którzy mu pomogli, mogli je stracić. Reece wybrał marchewkę. Zrobił to, czego od niego chcieli: zabił przywódcę terrorystów, którego ataki sparaliżowały Europę, oraz byłego pułkownika GRU, którego przerażający plan miał pozwolić mu powrócić triumfalnie do Rosji i dźwignąć kraj z upadku. Freddy zginął, ratując życie prezydentowi Stanów Zjednoczonych, a snajper, który go zabił, wciąż był na wolności. Reece zamierzał odnaleźć tego człowieka. Jego i kreta z CIA, który dostarczył Rosjaninowi informacji potrzebnych do przeprowadzenia całej operacji. W swoim czasie obydwaj umrą.
Po tym, co wydarzyło się w Odessie, Reece spłacił swój dług wobec Ameryki, a jego nowy szef z CIA, Vic Rodriguez, zapewnił mu schronienie w Annapolis, gdzie Reece mógł mieszkać przed operacją i w okresie rekonwalescencji. Vic coraz mocniej naciskał na niego w kwestii werbunku, ale były SEALs wciąż do niczego się nie zobowiązał.
Przyjaciółka Reece’a Katie Buranek była jego aniołem stróżem: odprowadziła go, kiedy wieziono go na salę operacyjną, i czuwała nad nim, kiedy się wybudził. Mieszkała niedaleko w Old Town Alexandria, skąd mogła pracować dla Fox News i dojeżdżać do siedziby stacji w Nowym Jorku. Dzięki temu udało im się również wrócić do ich relacji na etapie, na którym ją zostawili. Katie pomogła mu zdemaskować spisek, od którego zaczęła się jego krucjata, i zapłaciła za to wysoką cenę, ocierając się o śmierć. Były frogman nie wiedział jednak, że dzielna młoda dziennikarka miała do niego parę pytań, na które potrzebowała odpowiedzi; w sprawach sercowych zaufanie było najważniejsze.
Tego ranka, kiedy Katie odwiedziła Reece’a po fizjoterapii, padał śnieg. Minął zaledwie tydzień od operacji i wkrótce miał wyjechać do Montany. Katie zdawała sobie sprawę, że Reece wciąż jest związany z najmroczniejszą stroną amerykańskiej machiny wywiadowczej, ale nie zadawała zbędnych pytań. Rozpoznała szefa Wydziału ds. Działań Specjalnych CIA, który rozmawiał z lekarzem Reece’a w Szpitalu im. Waltera Reeda. Jako dziennikarka i córka człowieka związanego z Agencją w trakcie zimnej wojny nie wierzyła w przypadki.
Wiedziała również, że przed wyjazdem w góry Reece musiał odwiedzić jedno miejsce. W ponurym milczeniu zaakceptował cel podróży. Nadszedł czas, żeby się z kimś pożegnać.
Katie pojechała na południe, przez Potomac i zjechała z drogi międzystanowej 45 na George Washington Memorial Parkway. Droga wiła się między pozbawionymi liści dębami, a z okna pasażera widać było pnącą się ku górze nowoczesną panoramę Rosslyn; po lewej zaś znajdował się neoklasyczny hołd złożony republice przez Pierre’a L’Enfanta. Reece’owi nigdy nie nudziło się oglądanie amerykańskich symboli wolności: kopuły Kapitolu, obelisku Waszyngtona i mauzoleum Abrahama Lincolna.
Gdy zjeżdżali z trasy, nad ich głowami ryczały samoloty podchodzące do lądowania na lotnisku Ronalda Reagana; Katie skręciła w zniszczoną asfaltową drogę, która w pewnym momencie biegła przez podwórko Roberta E. Lee.
W ciągu kilku ostatnich lat Reece nosił trumny na cmentarzu wojskowym w Arlington; takie były konsekwencje życia na wojnie. Katie zaparkowała toyotę 4runner przy krawężniku na Pershing Drive i zgasiła silnik. Reece przepuścił ją przodem. Żadne z nich się nie odzywało. Wiedział, dokąd szli. Dźwięk kroków na świeżym śniegu przypominał im, że w tej świętej ziemi spoczęły pokolenia najodważniejszych wojowników Ameryki.
Reece zatrzymał się przy granitowym nagrobku i złożył milczący hołd Johnny’emu „Mike’owi” Spannowi, oficerowi CIA zamordowanemu przez Al-Kaidę pod Qala-i-Jangi w Afganistanie. Pochodzący z Alabamy Spann był pierwszym Amerykaninem poległym w wojnie z terroryzmem. W ciągu kolejnych dwóch dekad dołączył do niego legion bohaterów, którzy dla swojej ojczyzny poświęcili wszystko.
Reece odwrócił się i spojrzał na Katie. Stała na niskim wzniesieniu, w cieniu dębu, między dwoma grobami. Reece podszedł do niej i pochylił głowę nad miejscem spoczynku swojego ojca.
THOMAS REECE JR. CHORĄŻY SZTABOWY MARYNARKA WOJENNA STANÓW ZJEDNOCZONYCH SEAL TEAM DWA 12 MAJA 1946 9 LIPCA 2003 WIETNAM ZIMNA WOJNA KRZYŻ MARYNARKI WOJENNEJ
Od pogrzebu ojca w 2003 roku Reece odwiedził jego grób tylko raz. Prawie nie mógł uwierzyć, że minęło już tyle czasu, odkąd stracił starego wojownika. Odsunął od siebie myśli o tajemniczych okolicznościach śmierci Thomasa Reece’a i powoli odwrócił głowę, żeby przeczytać napis na wbitej w zamarzniętą ziemię nowej granitowej płycie.
JUDITH FRANCES REECE 2 MARCA 1951 24 KWIETNIA 2018 ODDANA ŻONA I MATKA
Pomimo chłodu Reece poczuł, jak zalewa go fala gorąca. Starał się powstrzymać łzy, klęcząc przed kamiennym pomnikiem, na którym w krótkich słowach zawarto całe życie jego matki. Cierpiała na demencję i po śmierci ojca trafiła do domu opieki w Arizonie, gdzie dożyła swoich dni. Reece opłakiwał ją już wielokrotnie, odkąd okrutna choroba odebrała jej wspomnienia. Skrycie wciąż liczył na to, że jakiś cudowny lek mu ją przywróci; teraz jednak odeszła na zawsze i znów była u boku męża. Wrócił pamięcią do ostatniej wizyty, w trakcie której, w przebłysku świadomości, rozpoznała swojego jedynaka i przypomniała mu o misji Gedeona z Księgi Sędziów: „Zawsze byłeś jednym z niewielu, James. Obserwuj horyzont”.
Reece zamknął oczy i zmówił cichą modlitwę, prosząc rodziców, by zaopiekowali się jego żoną i córką, dopóki nie przyjdzie jego kolej.
Kocham was.
Otarł oczy rękawem, a podnosząc się na nogi, poczuł, jak Katie ujmuje go pod ramię.
– Przykro mi, James – powiedziała tylko, po czym ruszyli z powrotem do auta.
Republika Środkowoafrykańska
Żeby dotrzeć do ukraińskich kopalni znajdujących się w kontrolowanej przez chrześcijan podprefekturze Bakouma, należało odbyć dwugodzinny lot na wschód. Dwa identyczne turbośmigłowe king airy przetransportowały emisariuszy do celu z prędkością czterystu dwudziestu sześciu kilometrów na godzinę. Aleksandr nigdy nie polował w Republice Środkowoafrykańskiej. Kłusownictwo i ciągnące się latami konflikty wewnętrzne zdziesiątkowały populacje zwierząt; zdarzało mu się jednak polować w dżunglach sąsiadujących z Kamerunem na bongo, sitatungę, dujkery i rzadko spotykane bawoły leśne. Przez moment zastanawiał się, czy wybrać się na łowy na dzikacza leśnego, skoro już był w okolicy, ale perspektywa kolejnego rzadkiego trofeum nie ekscytowała go tak jak w młodości. Teraz potrzebował czegoś więcej.
Podziwiał surowe piękno afrykańskiego krajobrazu. Z powietrza łatwo było zapomnieć o tym, co faktycznie działo się w dole, o miejscach, gdzie mieszkańcy wciąż jeszcze nie wyszli poza podstawy piramidy Maslowa. Trzysta metrów niżej malaria pozostawała główną przyczyną śmierci, zasoby wody pitnej były ograniczone, oskarżenia o czary doprowadzały do samosądów, HIV i AIDS dotykały przynajmniej pięć procent populacji, a kobiety cierpiały nie tylko z powodu najwyższego na świecie wskaźnika obrzezań, lecz także równie wysokiego odsetka zgonów w trakcie porodu. Republika Środkowoafrykańska nie miała litości dla swoich obywateli.
Poza nielicznymi miastami kraj pozostawał pogrążony w wojnie domowej. Bojówki czternastu frakcji muzułmańskiej Séléki i chrześcijańskiej Antybalaki wciąż rywalizowały ze sobą o sporne terytoria i z determinacją starały się zetrzeć z powierzchni ziemi drugą stronę. Czystki etniczne były w Afryce jednym z powodów konfliktów. Podczas nich maczety często szły w ruch.
Samoloty wylądowały na krótkim pasie ubitej ziemi i zatrzymały się przed budynkiem administracji kopalni. Pod czujnym okiem nie mniej niż pięćdziesięciu rosyjskich żołnierzy grupa mężczyzn pracowała w słońcu, przedłużając lądowisko i wznosząc dodatkową infrastrukturę, która miała ułatwić dalszą grabież zasobów naturalnych. Aleksandr zauważył, że słabo uzbrojonych członków miejscowej milicji jest znacznie mniej niż rosyjskich doradców.
– Obejrzymy dzisiaj dwie placówki, dyrektorze Żarkow. Zaczniemy od kopalni uranu, a potem przejedziemy do miejsca wydobycia diamentów, tak jak pan prosił.
– Da. – Aleksandr analizował w myślach rozmaite możliwości.
Land cruisery, którymi jechali, nie umywały się do nowszych i opancerzonych hiluxów, z których korzystano w kopalni, ale moc i niezawodność tak daleko od cywilizacji czyniły z toyot pierwszy wybór. Nawet mimo otwartych okien garnitur Dobrynina był mokry od potu, a Aleksandr zastanawiał się, dlaczego dyplomata upierał się przy formalnym stroju Mateczki Rosji. Zresztą nieważne, Żarkow musiał jedynie obejrzeć placówki, podjąć decyzję i wydać instrukcje.
Na czele złożonego z trzech aut konwoju jechał peugeot P4 w barwach maskujących, w którym siedziało dwóch Rosjan i jeden z oficerów milicji. Zbudowany na bazie słynnego mercedesa klasy G, P4 był francuską wersją „jeepa”. Aleksandr uśmiechnął się – Peugeot nie miał umowy eksportowej z Mercedesem. Nigdy nie ufaj Francuzom. Za kolumną jechała oliwkowa ciężarówka wojskowa renault wioząca ośmiu członków milicji i czterech dodatkowych rosyjskich żołnierzy. Aleksandr dostrzegł, że kiedy przecinali pobrużdżone koleinami drogi w okolicach kopalni, młodzi mężczyźni i chłopcy odwracali się i uciekali. Wymierzone w rebeliantów działania specnazu przynosiły skutki: strach panował niepodzielnie.
Przejechali przez pobliskie wioski tak szybko, jak pozwalały na to ich maszyny, z pojazdów z przodu i z tyłu wystawała broń. Przekaz był jasny: trzymajcie się z dala od konwoju. Bieda nie szokowała Aleksandra: słomiane strzechy, kilka niedożywionych krów, rowy kipiące od ekskrementów, kobiety i starcy ocierający się o śmierć na brudnych ulicach. Podobnie jak we wszystkich krajach rozwijających się na świecie uśmiechały się jedynie dzieci bawiące się w piachu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tłumaczenia cytatów, jeśli nie podano inaczej, pochodzą od tłumacza, podobnie jak wszystkie przypisy. [wróć]
Wspomniane przez autora opowiadanie nigdy nie ukazało się po polsku. W rzeczywistości tytuł da się odczytać dwojako: albo jako „Najbardziej niebezpieczna gra”, albo jako „Najgroźniejsza zwierzyna”. Wynika to z podwójnego znaczenia słowa game (gra oraz zwierzyna, dziczyzna). W tekście Connella fraza the most dangerous game zostaje najpierw użyta w drugim znaczeniu (ową „najgroźniejszą zwierzyną” jest człowiek), zaraz potem jednak jeden z bohaterów zaczyna opowiadać o polowaniach na ludzi jako o grze. [wróć]
Az-Zawahiri zginął w lipcu 2022 roku, w Kabulu, w ataku amerykańskiego drona. [wróć]
J. Carr, Lista śmierci, przeł. B. Nawrocki, Warszawa 2020, s. 10. [wróć]