Jednorożec - Glina Rafał - ebook + audiobook + książka

Jednorożec ebook i audiobook

Glina Rafał

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

22 osoby interesują się tą książką

Opis

W Suchaniu, niewielkim miasteczku w województwie zachodniopomorskim, zostaje uduszona kobieta. Dochodzenie przejmuje podkomisarz Okoński. Szybko okazuje się, że nie będzie to proste zadanie. Mąż, na początku główny podejrzany, ma alibi. Zeznania dwójki świadków, którzy widzieli rzekomego sprawcę, niczego nie ułatwiają. Morderca był na tyle skrupulatny, że nie zostawił żadnych śladów – poza włosem. 

Śledztwo jeszcze na dobre się nie zaczęło, kiedy w Reczu, kolejnym miasteczku leżącym przy drodze krajowej nr 10, w podobny sposób zostaje popełnione morderstwo. Podkomisarz Okoński jedzie tam, pomimo że sprawą zajmują się lokalne władze. Wszystko się zgadza: uduszenie, okaleczenie, włos, imię kobiety. Mężczyzna odkrywa jednak pewną rzecz. Włos pozostawiony na miejscu poprzedniej zbrodni nie należy do kolejnej ofiary, a do jej koleżanki. Czy to coś znaczy? Czy Okońskiemu uda się rozwikłać zagadkę? Czy to już ostatnie przestępstwo? 

 

O autorze 

Rafał Glina, urodził się w 1979 roku w Stargardzie, wówczas Szczecińskim. Mieszka w Suchaniu, niewielkim miasteczku w województwie zachodniopomorskim, w którym zaczyna się akcja jego debiutanckiej powieści. Absolwent Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu na kierunku ekonomia. Lubi wszelakie sporty, do niedawna zapalony, od niedawna niedzielny biegacz. Szczęśliwy mąż, ojciec i właściciel Jack Russell teriera, z którym w wolnych chwilach spaceruje. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 518

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 23 min

Lektor: Wojciech Masiak
Oceny
4,4 (390 ocen)
221
113
49
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] “Jednorożec” to debiut kryminalny i literacki Rafała Gliny, który zaskakuje nie tylko tytułem, ale solidną wiedzą autora na temat pracy policji i profilerów, zachowań seryjnych morderców i zaburzeń psychologicznych. Historia toczy się w małych miejscowościach na północy Polski, sprawa tyczy się morderstwa, możliwe, że początku serii. Sprawca ofiarę potraktował brutalnie, ale mimo to nie na brutalności się skupiamy, to nie przemoc jest tu celem samym w sumie, a powodem do szukania uzasadnienia, jej motywów. Do zajrzenia w głąb - i trochę tak robimy, bo pomiędzy historią opisującą śledztwo, które swoją drogą trwa bardzo racjonalne cztery tygodnie, spoglądamy też w pewien umysł skrzywiony. Czy to morderca dzieli się z nami swoimi wspomnieniami, swoją historią? Być może, pewne jest, że jest to człowiek zaburzony, który niepokojące zachowania opisuje jak coś najnormalniejszego na świecie. Z kolei poszukujący mordercy śledczy jest postacią zbudowaną ciekawie, gdyż dosyć...
30
Poczytajzemna

Nie oderwiesz się od lektury

Dzisiaj chciałabym opisać Wam książkę, którą miałam okazję przeczytać. Pierwsza myśl, jaka mi nachodzi po jej przeczytaniu, to taka, że autorzy bardzo podnoszą sobie poprzeczkę i piszą coraz bardziej doszlifowane książki. Teraz ciężko odróżnić debiut od autora, który pisze swoją kolejną książkę. Tak właśnie było i tym razem. Choć wiedziałam, że zabieram się za debiut, w ogóle tego nie odczuwałam. Książka napisana bardzo przyjemnym piórem czyta się szybko, bo od początku autor wzbudza zainteresowanie i chęć sprawdzenia, jak losy tej historii rozwiną się dalej. W Suchaniu, niewielkim miasteczku w województwie zachodniopomorskim, zostaje uduszona kobieta. Dochodzenie przejmuje podkomisarz Okoński. Zawsze na początku sprawy najbardziej podejrzanym jest osoba najbliższa zamordowanej. Niestety mąż denatki ma alibi i podkomisarz Okoński musi węszyć dalej, bo zeznania naocznych świadków również do sprawy nic nie wnoszą. Zostaje mu tylko jeden dowód. Włos, który morderca zostawił świadomie i z...
20
Adella60

Dobrze spędzony czas

W porządku. 4,5. Może nastepna pozycja będzie jeszcze lepsza. Na pewno sięgnę po nią.
20
mliszczy

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra fabuła
20
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo duany debiut! Ksiazka, ktora warto przeczytac! Polecam!
10

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Jed­no­ro­żec
© Co­py­ri­ght by Ra­fał Glina, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Wy­słow­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Ilu­stra­cje okład­kowe: unsplash.com/Wil­liam Carl­son
Pro­jekt okładki: Eliza Luty
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wszel­kie po­do­bień­stwa zda­rzeń, in­sty­tu­cji i osób są przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone. Opo­wieść sta­nowi li­te­racką fik­cję.
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-575-2
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

W każ­dym z nas wal­czą dwa wilki.

Do­bry i zły.

Który wy­gra?

Ten, któ­rego kar­mimy.

In­diań­skie przy­sło­wie.

PRO­LOG

Męż­czy­zna je­chał drogą nr 160 z Choszczna w stronę Pia­secz­nika. Po­goda jak na ko­niec paź­dzier­nika była ładna. Wpraw­dzie sią­piło, ale słońce co ja­kiś czas wy­chy­lało się zza chmur. Trasa pro­wa­dziła głów­nie przez za­le­siony te­ren, więc jego ostre pro­mie­nie nie prze­szka­dzały kie­rowcy. Miesz­kał i pra­co­wał w Star­gar­dzie, ale do Choszczna jeź­dził raz, nie­kiedy dwa razy w mie­siącu, jak sam mó­wił: „w in­te­re­sach”. Owe „in­te­resy” le­żały te­raz ukryte w jego sa­mo­cho­dzie. Pod sie­dze­niami z przodu po­pa­ko­wane w wo­reczki stru­nowe i jed­no­ra­zowe re­kla­mówki kryły się róż­nego ro­dzaju nar­ko­tyki. Głów­nie zioło oraz kwas, ale także tro­chę am­fe­ta­miny oraz spora ilość do­pa­la­czy. Na­to­miast pod ko­łem za­pa­so­wym w ba­gaż­niku oraz pod tylną ka­napą znaj­do­wały się równo po­ukła­dane ste­rydy ana­bo­liczne. Tren­bo­lon, su­sta­non, me­ta­na­bol i różne od­miany te­sto­ste­ro­nów. Miał na­wet na sta­nie strzy­kawki i igły, je­śliby ktoś chciał.

Nar­ko­tyki sprze­da­wał już długo, cho­ciaż „sprze­da­wał” to może zbyt szum­nie po­wie­dziane, ale ste­ry­dami za­in­te­re­so­wał się sto­sun­kowo nie­dawno. Przez przy­pa­dek od­krył ni­szę na rynku i wy­peł­nił ją ide­al­nie. Nie, żeby w Star­gar­dzie bra­ko­wało sprze­daw­ców, co to – to nie, ale on ku­po­wał wszystko w Choszcz­nie, gdzie było ta­niej, i po­zby­wa­jąc się na­wet po tych sa­mych ce­nach, za­ra­biał wię­cej.

Poza tym za­cho­wy­wał da­leko idącą ostroż­ność. Prze­ka­zy­wał to­war tylko za­ufa­nym oso­bom, a co do ste­ry­dów – to zna­lazł kilku „osił­ków” nie w sa­mym Star­gar­dzie, tylko w wio­skach roz­sia­nych wo­kół. Pa­mię­tał, że kie­dyś, gdy był mały, więk­szość star­szych chło­pa­ków miała w domu han­tle i sztangi i ćwi­czyła za­pa­mię­tale. Te­raz dzie­ciaki sie­działy przed kom­pu­te­rami lub ze smart­fo­nami, ale po­znał kil­ku­na­stu chęt­nych, któ­rzy lu­bili wy­ci­skać z sie­bie poty na si­łowni. Ci prze­ka­zy­wali kon­takt swoim ko­le­siom, któ­rzy też ćwi­czyli, i in­te­res się krę­cił.

Do­je­chał do Pia­secz­nika.

Mógł te­raz po­je­chać na skrzy­żo­wa­niu pro­sto na Star­gard. Droga była krót­sza, ale dużo gor­sza niż druga opcja, którą wy­brał. Skrę­cił w prawo, na Su­chań. Wła­ści­wie to za­wsze tak jeź­dził. Nad­ra­biał tro­chę ki­lo­me­trów, ale za to za­wie­sze­nie w jego au­cie tak nie do­sta­wało po du­pie.

Przez wio­skę prze­je­chał z prze­pi­sową pręd­ko­ścią, po­dob­nie zresztą z niej wy­je­chał. Wo­lał nie ku­sić losu.

Nor­mal­nie udałby się po to­war wczo­raj, ale od kiedy jego dziew­czyna za­częła mu ma­ru­dzić, że po­wi­nien prze­stać han­dlo­wać tym świń­stwem, mu­siał tro­chę kom­bi­no­wać i dla­tego po­wie­dział jej, że dzi­siaj ma nad­go­dziny w pracy.

Zresztą ta głu­pia pinda za­po­mniała chyba, skąd on bie­rze kasę, żeby ku­po­wać te wszyst­kie świe­ci­dełka, które no­siła. Poza tym nie prze­szka­dzało jej, kiedy han­dlo­wał kra­dzio­nymi ciu­chami, bo tym też się zaj­mo­wał. Raz w mie­siącu przy­wo­ził cały ba­gaż­nik pod­ró­bek albo ory­gi­nal­nych ciu­chów, sam już na­wet nie wie­dział, i wtedy ona pierw­sza wy­bie­rała dla sie­bie co naj­lep­sze. Wtedy nie od­czu­wała żad­nych skru­pu­łów.

Do­je­chał do Su­cha­nia. Tu­taj mu­siało nie­dawno pa­dać, bo as­falt był cały mo­kry.

Na skrzy­żo­wa­niu z drogą nr 10 miał znów dwie opcje do wy­boru. Cza­sami je­chał w prawo, na sta­cję pa­liw Kur­dek, gdzie w re­stau­ra­cji Ga­raż za­ma­wiał so­bie coś do je­dze­nia, ale te­raz skrę­cił w lewo. Prze­cież dzi­siaj so­bota. Trzeba się przy­szy­ko­wać na im­prezkę i może jesz­cze da się opchnąć tro­chę to­waru.

Mi­jał domy, ko­lejne skrzy­żo­wa­nia. Wje­chał na wznie­sie­nie i już był na pro­stej, kiedy zza chmur wyj­rzało słońce. Znaj­do­wało się ni­sko nad ho­ry­zon­tem i mo­men­tal­nie jego ostre pro­mie­nie wbiły mu się w oczy ni­czym szty­lety. Do­dat­kowo świa­tło od­bite od mo­krego as­faltu spo­tę­go­wało chwi­lowy efekt ośle­pie­nia.

Zdjął nogę z gazu i za­czął ma­cać ręką, pró­bu­jąc opu­ścić osłonę prze­ciw­sło­neczną.

Ko­bieta spę­dziła parę chwil u przy­ja­ciółki, plot­ku­jąc i po­pi­ja­jąc wino. Za­mie­rzała po­że­gnać się wcze­śniej, ale za­częło pa­dać, a ona nie miała pa­ra­solki.

Te­raz wy­szła z su­per­mar­ketu, nio­sąc nie­zbyt ciężką torbę. Nie­wiele ku­piła, żeby tylko po­dać coś na ko­la­cję. Ser, wę­dlinę, tro­chę owo­ców. Jak bę­dzie trzeba, to na więk­sze za­kupy przy­je­dzie z mę­żem.

Skie­ro­wała się w stronę przej­ścia dla pie­szych. Sy­gna­li­za­tory jak zwy­kle się nie świe­ciły. Od kiedy je za­mon­to­wano, czę­ściej były w na­pra­wie, niż dzia­łały po­praw­nie.

Ko­bieta spoj­rzała w lewo. Nad­jeż­dżał ja­kiś sa­mo­chód, ale do­strze­gła, że już zwol­nił. We­szła na pasy i po­pa­trzyła w prawo, na prze­ciw­le­gły pas. Mu­siała prze­sło­nić oczy dło­nią, żeby co­kol­wiek zo­ba­czyć. Z tam­tej strony nic się nie zbli­żało. Ob­ró­ciła się jesz­cze raz w lewo, ale było już za późno. Jej mózg zdą­żył za­no­to­wać, że auto jed­nak się nie za­trzy­mało. Chciała usko­czyć i zdą­żyła tylko wy­dać krótki okrzyk, za­nim cią­gle zwal­nia­jący po­jazd ude­rzył w nią i od­rzu­cił na bok.

Ude­rze­nie nie było mocne. W In­ter­ne­cie można obej­rzeć dzie­siątki fil­mi­ków, na któ­rych lu­dzie są ude­rzani przez pę­dzące sa­mo­chody, wy­rzu­cani w po­wie­trze jak szma­ciane lalki i spa­dają, a póź­niej jak gdyby ni­gdy nic wstają, otrze­pują się i idą da­lej, za­pewne w szoku.

Ale to nie był je­den z in­ter­ne­to­wych wy­pad­ków. Ko­bieta po pro­stu upa­dła i ude­rzyła głową w kra­węż­nik wy­sepki od­dzie­la­ją­cej oba pasy jezdni. Mo­men­tal­nie stra­ciła przy­tom­ność.

Kie­rowca w ostat­niej chwili za­uwa­żył po­stać i za­czął ha­mo­wać, ale nie zdą­żył za­trzy­mać po­jazdu. Nie zro­bił tego na­wet, kiedy już po­czuł ude­rze­nie. Sa­mo­chód to­czył się na ja­ło­wym biegu. Przez boczną szybę męż­czy­zna wi­dział, jak ko­bieta upada, a jej za­kupy roz­sy­pują się po jezdni.

Za­wsze umiał so­bie ra­dzić w róż­nych sy­tu­acjach, dla­tego nie za­trzy­mał auta. Nie mógł. Je­śli po­li­cjanci prze­szu­kają sa­mo­chód, to bę­dzie miał prze­srane. Nie, żeby już nie miał.

Przez jego głowę prze­la­ty­wały setki my­śli. Sku­pił się na kilku.

Kara za po­sia­da­nie i han­del taką ilo­ścią nar­ko­ty­ków i ste­ry­dów oka­za­łaby się za­pewne więk­sza niż kara za ucieczkę z miej­sca wy­padku. No, chyba że ofiara nie prze­żyje, ale wy­da­wało mu się, że ko­bieta po­ru­szyła ręką, więc być może za bar­dzo jej nie uszko­dził. Prze­cież nie je­chał zbyt szybko. Trzy­dzie­ści parę, może czter­dzie­ści ki­lo­me­trów na go­dzinę. Ni­komu nic nie po­winno się stać.

Po­jazd się za­trzy­mał, a on roz­glą­dał się ner­wowo do­okoła.

Mógłby także wy­je­chać poza mia­sto, ukryć to­war gdzieś w polu i wró­cić tu­taj, uda­jąc, że w pierw­szym mo­men­cie był w szoku. Tak, to do­bry plan. Po to­war wy­brałby się póź­niej. Może na­wet mógłby go za­brać po dro­dze, jakby go już pu­ścili.

Ni­g­dzie ni­kogo nie wi­dział.

Może jed­nak ist­niała jesz­cze jedna opcja.

Znów uważ­nie zlu­stro­wał te­ren do­okoła. Czyżby miał aż tyle szczę­ścia? Ni­g­dzie ży­wej du­szy. Wie­dział, że Su­chań nie jest mo­ni­to­ro­wany. Oprócz dwóch sta­cji pa­liw, tej na po­czątku i tej, którą wi­dział przed sobą, ni­g­dzie in­dziej nie za­in­sta­lo­wano tu ka­mer. Na po­przed­niej sta­cji nie był, a na tej przed nim ka­mery usta­wione są na wy­jeż­dża­ją­cych klien­tów, więc na pewno jego nie bę­dzie na na­gra­niu. Wie­dział to, bo kilka razy tam tan­ko­wał i na­mie­rzył mo­ni­tory za kasą.

Mu­siał szybko pod­jąć de­cy­zję. W każ­dej chwili ktoś mógł wyjść ze sklepu, ktoś mógł wy­ło­nić się zza rogu bu­dynku.

Ręka sama po­wę­dro­wała do gałki zmiany bie­gów, noga wci­snęła pe­dał gazu.

Ostatni raz ner­wowo ro­zej­rzał się do­okoła i upew­nił, że ni­kogo nie wi­dzi. Ru­szył przed sie­bie.

Tego męż­czy­znę wszy­scy na­zy­wali bez­dom­nym, cho­ciaż teo­re­tycz­nie miał gdzie miesz­kać. Przy­naj­mniej je­śli za miesz­ka­nie dało się uznać roz­wa­la­jącą się al­tankę nie­da­leko ogród­ków dział­ko­wych na­le­żą­cych do spół­dzielni miesz­ka­nio­wej.

Prze­waż­nie była tu ci­sza i spo­kój, ale wszę­dzie cho­ler­nie da­leko, cho­ciaż jemu to aku­rat nie prze­szka­dzało. Czasu miał w bród. Poza tym do dwóch naj­waż­niej­szych miejsc w Su­cha­niu mógł dojść bocz­nymi ścież­kami nie­zau­wa­żony i co waż­niej­sze, nie­na­ga­by­wany przez ni­kogo.

Czę­sto ko­rzy­stał z dróżki pro­wa­dzą­cej mię­dzy pło­tami, a na­stęp­nie mię­dzy dwoma bu­dyn­kami i wy­cho­dzą­cej na­prze­ciwko rynku miej­skiego, głów­nego miej­sca spo­tkań mło­dzieży oraz pi­jacz­ków.

Wła­śnie omi­nął kępy krza­ków ro­snące po obu stro­nach, kiedy ja­kieś sześć­dzie­siąt, może sie­dem­dzie­siąt me­trów da­lej srebrne auto ude­rzyło ko­goś prze­cho­dzą­cego na drugą stronę jezdni.

Au­to­ma­tycz­nie cof­nął się i wtu­lił w krzaki, ob­ser­wu­jąc jed­no­cze­śnie całą sy­tu­ację. Sa­mo­chód zwol­nił i po chwili się za­trzy­mał. Nie wi­dział osoby, która zo­stała po­trą­cona, ale przez przed­nią szybę doj­rzał, jak kie­rowca ner­wowo roz­gląda się do­okoła. Bez­domny po­my­ślał, że za chwilę drzwi po­jazdu otwo­rzą się i tam­ten wyj­dzie po­móc po­szko­do­wa­nemu, ale nic ta­kiego się nie stało.

Po chwili auto ru­szyło i za­częło przy­spie­szać.

Bez­domny prze­su­nął się tro­chę, cią­gle się przy­pa­tru­jąc. Nie bał się, że zo­sta­nie do­strze­żony. Ścieżka opa­dała w dół i trzeba by było sta­nąć na sa­mej kra­wę­dzi chod­nika, żeby go zo­ba­czyć, a tego kie­rowca chyba nie miał za­miaru ro­bić. Bar­dzo mu się spie­szyło.

Skryty w krza­kach zdą­żył tylko za­uwa­żyć, że pro­wa­dzący auto to młody szczyl. Nie mógł mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia pięć lat. Głupi gów­niarz, po­my­ślał.

Od­pro­wa­dził po­jazd wzro­kiem i wtedy od­wró­cił się w drugą stronę.

Po­trą­cona osoba le­żała na wy­sepce mię­dzy jezd­niami jak roz­bi­tek.

Wy­chy­lił się moc­niej zza krza­ków i ro­zej­rzał. Ni­g­dzie ni­kogo. Dziwne, ale cza­sami tak by­wało. W so­botni po­ra­nek przed mar­ke­tem było mnó­stwo sa­mo­cho­dów i klien­tów, ale te­raz, kiedy słońce po­woli za­cho­dziło, lu­dzi za­wsze krę­ciło się nie­wiele.

Za­sta­na­wiał się, czy wyjść z ukry­cia i iść po­móc po­szko­do­wa­nemu. Nie lu­bił zwra­cać na sie­bie uwagi. Zbyt czę­sto nie wy­szło mu to na do­bre. Wy­cią­gnął z kie­szeni wy­pło­wia­łej ma­ry­narki małą bu­te­leczkę wódki, o któ­rej z wra­że­nia pra­wie za­po­mniał, i łap­czy­wie wy­pił jej za­war­tość. Pu­stą rzu­cił za sie­bie, na­wet się nie oglą­da­jąc. Tra­fiła na stos po­dob­nych, któ­rymi za­wa­lona była cała ścieżka.

Tego po­trze­bo­wał, żeby ze­brać się na od­wagę. Je­śli po­może tej oso­bie, może mu się to opłaci.

Już miał ru­szyć w tamtą stronę, kiedy do ofiary pod­bie­gły dwie młode dziew­czyny. Znów od­ru­chowo cof­nął się w krzaki i za­czął ob­ser­wo­wać.

Wi­dział, jak jedna z nich po­chyla się nad le­żącą, a druga wy­ciąga te­le­fon. Za­pewne dzwoni na po­go­to­wie albo po­li­cję.

Bez­domny zga­nił się w my­ślach. Prze­cież sam mógł za­dzwo­nić, miał te­le­fon. Dla po­twier­dze­nia po­kle­pał się po piersi. W we­wnętrz­nej kie­szeni ma­ry­narki rze­czy­wi­ście no­sił apa­rat te­le­fo­niczny. Starą no­kię, którą kie­dyś po­da­ro­wała mu jego Dag­mara. Wpraw­dzie nie wie­dział, że nie może ni­g­dzie za­dzwo­nić, bo od dawna nie za­si­lił konta, ale cią­gle wie­rzył, że te­le­fon w końcu za­dzwoni, a on od­bie­rze po­łą­cze­nie. Dla­tego kiedy tylko mógł, ła­do­wał go i trzy­mał za­wsze przy so­bie.

Wi­dział, jak przy przej­ściu za­trzy­muje się ja­kieś auto i wy­siada z niego męż­czy­zna i ko­bieta. Męż­czy­zna pod­biega do dziew­cząt i le­żą­cej osoby, a na­stęp­nie ma­cha do ko­biety, a ta wyj­muje coś z sa­mo­chodu i mu przy­nosi.

Na­gle na­prze­ciwko, po dru­giej stro­nie rynku do­strzegł mru­ga­jące nie­bie­skie świa­tła i po chwili po­ja­wił się ra­dio­wóz. Te­raz bez­domny już się nie cof­nął, tylko od­wró­cił i szybko za­czął iść przed sie­bie. Nie chciał, żeby kto­kol­wiek go tu te­raz zo­ba­czył, a już na pewno nie po­li­cjanci.

Wą­ska uliczka koń­czyła się po ja­kichś stu me­trach i do­cho­dziła do ubi­tej drogi. Mógł iść w lewo z po­wro­tem do swo­jej al­tanki, ale nie spę­dzi prze­cież reszty so­boty o su­chym py­sku. Dla­tego skrę­cił w prawo, doj­dzie do przej­ścia w ogro­dze­niu, które za­pro­wa­dzi go pro­sto przed wej­ście do su­per­mar­ketu. Tam kupi so­bie jesz­cze jedną bu­te­leczkę wódki i wmie­sza się w tłu­mek lu­dzi, któ­rzy już ze­brali się obok sy­gna­li­za­cji. Może zo­ba­czy w końcu, kto miał dzi­siaj taki nie­for­tunny dzień.

TY­DZIEŃ PIERW­SZY

Rok póź­niejWto­rek, po­czą­tek li­sto­pada

Ko­bieta jak zwy­kle za­częła od zmy­wa­nia ma­ki­jażu, prze­glą­da­jąc się w wiel­kim lu­strze wi­szą­cym nad umy­walką po pra­wej stro­nie ła­zienki. One za­wsze naj­pierw ro­bią de­ma­ki­jaż, po­my­ślał. Po le­wej znaj­do­wał się se­des, a na­prze­ciwko okna drzwi wej­ściowe oraz ka­bina prysz­ni­cowa. Tuż pod oknem stała wanna. Ko­bieta rzadko ją wy­bie­rała, wo­lała prysz­nic.

Skoń­czyła z twa­rzą i za­częła się roz­bie­rać. Po­woli, ale nie zmy­słowo. Tak nor­mal­nie. Mimo to pa­trzący na nią męż­czy­zna już mak­sy­mal­nie się pod­nie­cił.

Bluzę dre­sową i spodnie zło­żyła i po­ło­żyła na kla­pie od se­desu. Skar­petki i ko­szulka z na­pi­sem „Let’s make some no­ise” wy­lą­do­wały w ko­szu na brudne ciu­chy. Przyj­rzała się so­bie w lu­strze, prze­krzy­wiła głowę i wzru­szyła ra­mio­nami.

Tak, zgo­dził się z nią męż­czy­zna, nie­zbyt cie­kawy wi­dok. Ko­bieta nie była zgrabna. Na­wet ładna, ale zgrabna w żad­nym wy­padku. Z nad­wagą. Fałda tłusz­czu tu, fałdka tam, zbyt grube uda, ale z ko­lei za chude łydki. Kiedy zdjęła sta­nik, po raz ko­lejny stwier­dził, że piersi ma za małe w sto­sunku do masy ciała. Szkoda. Ale da­ro­wa­nemu ko­niowi nie za­gląda się w zęby. Uśmiech­nął się.

Ko­bieta zdjęła majtki i coś z nich wy­cią­gnęła. Za­pewne wkładkę albo pod­pa­skę. Nie za­uwa­żył. Wrzu­ciła to do ma­łego ko­sza na śmieci, spięła włosy i od­krę­ciła prysz­nic. To do­brze. Za­wsze wo­lał, jak brała prysz­nic. Kiedy ką­pała się w wan­nie, ni­gdy nic nie wi­dział.

We­szła do ka­biny i za­su­nęła drzwi, co z jego punktu wi­dze­nia przy­naj­mniej na po­czątku nie miało zna­cze­nia, bo całą ka­binę wy­ko­nano z prze­zro­czy­stego szkła. Spłu­kała ciało od szyi w dół wodą i na­my­dliła się pod pa­chami, na no­gach i po­mię­dzy nimi. Czyli dzi­siaj go­le­nie, uśmiech­nął się męż­czy­zna za­do­wo­lony. Aku­rat to lu­bił bar­dzo.

Ko­bieta wzięła jed­no­ra­zową ma­szynkę z pó­łeczki wi­szą­cej na ścia­nie w ka­bi­nie i za­częła się go­lić pod pa­chami. Szyb­kie pewne ru­chy, naj­pierw z jed­nej strony, póź­niej z dru­giej. Na­stęp­nie prze­szła do nóg. Schy­liła się, a jej piersi fa­lo­wały przy każ­dym po­cią­gnię­ciu ma­szynką. Kiedy za­częła go­lić wzgó­rek ło­nowy, męż­czy­zna po­czuł ko­lejną falę pod­nie­ce­nia. Prawą nogę po­sta­wiła na pod­wyż­sze­niu bro­dzika, jedną ręką na­cią­gnęła skórę, a drugą wpraw­nie ope­ro­wała ma­szynką. Gdyby nie za­pa­ro­wane szyby w ka­bi­nie, wi­dok byłby za­pewne nie­sa­mo­wity, ale on i tak wszystko wy­raź­nie wi­dział w swo­jej wy­obraźni.

Na­gle ko­bieta pod­nio­sła głowę, coś po­wie­działa. Drzwi do ła­zienki się otwo­rzyły. Wszedł jej mąż. Męż­czy­zna za­glą­da­jący przez okno od­ru­chowo się od­chy­lił, cho­ciaż wie­dział, że i tak nie da się go do­strzec. W ła­zience pa­liło się świa­tło, na ze­wnątrz było ciemno. W szkla­nej ta­fli od­bi­jało się tylko wnę­trze ła­zienki. No, chyba że ktoś sta­nąłby przy sa­mej szy­bie.

Męż­czy­zna za­glą­dał wła­śnie przez to wą­skie, ła­zien­kowe okno, sto­jąc na od­wró­co­nym wia­drze po far­bie, które wa­lało się pod pło­tem, na ma­łym, ciem­nym po­dwó­reczku. Za pło­tem były chasz­cze, za chasz­czami łąka i po­lna droga, którą tu przy­szedł. Oczy­wi­ście, kiedy już się ściem­niło. Wie­dział mniej wię­cej, kiedy po­wi­nien się tu zna­leźć, żeby so­bie po­pa­trzeć, bo ro­bił to wiele razy.

Wpraw­dzie okno w pra­wie trzech czwar­tych za­sło­nięto pod­no­szoną od dołu ro­letą, ale wła­śnie o to cho­dziło. Do­mow­nicy w środku czuli się bez­piecz­niej, wie­dząc, że są osło­nięci przed świa­tem.

Nic bar­dziej myl­nego. Nie­do­cią­gnięte za­słony, nie­do­su­nięte ro­lety, brak oświe­tle­nia ze­wnętrz­nego – wszystko to dzia­łało na męż­czy­znę jak ma­gnes, przy­cią­ga­jąc jego uwagę w szybko za­pa­da­ją­cych ciem­no­ściach.

Mąż ko­biety zdjął jej ciu­chy z klapy se­desu, pod­niósł ją i po chwili za­czął si­kać, mó­wiąc coś do żony. Ta od­po­wie­działa mu ze śmie­chem, nie prze­ry­wa­jąc go­le­nia. Po­tem spu­ścił wodę, umył ręce i wy­szedł z ła­zienki, a ko­bieta skoń­czyła go­le­nie i spłu­kała się wodą. Na­stęp­nie pod­myła się ja­kimś że­lem, a in­nym na­my­dliła całe ciało. Nie uży­wała gąbki. Kiedy już się cała umyła, wy­szła z ka­biny i się wy­tarła. Zdjęła spinkę, na­chy­liła się do bro­dzika, od­wra­ca­jąc ty­łem do okna, i za­częła myć włosy. Męż­czy­zna mało nie eks­plo­do­wał. Na ten wi­dok za­wsze cze­kał z utę­sk­nie­niem. Ile by dał, żeby te­raz zna­leźć się w środku.

Ko­bieta za­wi­nęła ręcz­nik wo­kół głowy i za­jęła się wkle­py­wa­niem w twarz kremu. Póź­niej ugnia­tała piersi w tę i z po­wro­tem, na­kła­dała bal­sam na brzuch, po­śladki, uda. Prze­cież on mógłby to ro­bić. Wy­obra­ził so­bie, jak ma­suje całe jej ciało, wciera ma­zi­dło w jej piersi, wkłada rękę mię­dzy nogi.

Na ko­niec umyła zęby. Na­stęp­nie wło­żyła pi­żamę i szla­frok, zga­siła świa­tło w ła­zience i wy­szła.

Przed­sta­wie­nie skoń­czone.

Męż­czy­zna zszedł z wia­dra. Od­sta­wił je na miej­sce, prze­lazł przez płot i znik­nął w ciem­no­ściach. Kiedy do­trze do domu, bę­dzie już pew­nie po dwu­dzie­stej dru­giej, ale wtedy wła­śnie za­cznie się jego pry­watne przed­sta­wie­nie. Wszystko zo­ba­czy wy­raź­niej, a ko­bieta bę­dzie ro­bić to, co on ze­chce.

Środa

Ro­bert Pa­liń­ski koń­czył wy­cie­rać ku­rze w sa­lo­nie. Po­kój nie był może zbyt duży, ale znaj­do­wało się w nim pełno róż­nych bi­be­lo­tów, fo­to­gra­fii i roz­ma­itych drob­nych de­ko­ra­cji, które na­le­żało po­prze­sta­wiać, żeby do­trzeć do wszyst­kich za­ka­mar­ków. Była środa, a w środę za­wsze wspól­nie sprzą­tali dom. On wy­cie­rał ku­rze, jego żona Ka­ta­rzyna od­ku­rzała pod­łogi, a córka Amelka sprzą­tała na gó­rze swój po­kój, co w tym przy­padku nie miało więk­szego sensu, bo za ja­kiś czas i tak wszystko bę­dzie w nim wy­glą­dało jak po przej­ściu tor­nada.

Po za­koń­cze­niu sprzą­ta­nia Amelka za­częła szy­ko­wać się na za­ję­cia z te­nisa, na które jeź­dziła z tatą dwa razy w ty­go­dniu już od trzech mie­sięcy, a Ka­ta­rzyna wzięła się do my­cia pod­łóg. Można po­wie­dzieć, że wszystko było wy­mie­rzone, co do joty, bo kiedy do­tarła z wia­drem do wia­tro­łapu, mąż z córką już wkła­dali buty do wyj­ścia. Dała szyb­kiego bu­ziaka Amelce i po­go­niła ich mo­pem.

Szybko do­koń­czyła swoją pracę i te­raz miała pół go­dzinki dla sie­bie. Za­wsze, kiedy Ro­bert za­wo­ził córkę, ona w spo­koju ćwi­czyła jogę. Taką za­warli nie­pi­saną umowę. Nie­pi­saną, bo to Ka­ta­rzyna wy­my­śliła, a wręcz na­ka­zała mę­żowi, że kiedy Amelka bę­dzie na za­ję­ciach, on ma iść na po­bli­ską si­łow­nię na świe­żym po­wie­trzu i tam ćwi­czyć, do­póki córka nie skoń­czy, czyli nie­całą go­dzinę. Z jed­nej strony ko­bieta zy­ski­wała tro­chę czasu dla sie­bie, a z dru­giej mąż się ostat­nio za­pu­ścił i chciała, żeby zrzu­cił tro­chę zbęd­nych ki­lo­gra­mów.

Ro­bert Pa­liń­ski cał­ko­wi­cie się z nią zga­dzał. Nie, żeby był pan­to­fla­rzem i ro­bił wszystko, co każe mu żona, ale sam za­uwa­żył, że tro­chę mu się przy­tyło, i dla­tego od pra­wie trzech mie­sięcy su­mien­nie tre­no­wał na si­łowni koło szkoły, w któ­rej od­by­wały się za­ję­cia te­nisa. Ani razu nie wró­cił do domu przed za­koń­cze­niem za­jęć Amelki, dla­tego te­raz, kiedy Ka­ta­rzyna Pa­liń­ska wy­cią­gała z szafki zwi­niętą ka­ri­matę do ćwi­czeń i usły­szała, jak otwie­rają się drzwi wej­ściowe, bar­dzo się zdzi­wiła.

– Coś się stało Amelce? – spy­tała za­nie­po­ko­jona, wcho­dząc do wia­tro­łapu. – Mam na­dzieję, że... – Głos uwiązł jej w gar­dle. Chciała jesz­cze coś po­wie­dzieć, ale silne ude­rze­nie w głowę po­zba­wiło ją przy­tom­no­ści.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki