Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzymający w napięciu thriller o sekretach, rywalizacji między rodzeństwem i kobiecie poszukującej zaginionej siostry.
Tylko czy na pewno chce, aby ją odnaleziono? „To nie moja siostra” – to jedyne słowa, jakie zszokowana Deven może wydusić z siebie, gdy zostaje wezwana do zidentyfikowania ciała ofiary samobójstwa. Kim jest ta kobieta? Dlaczego Deven została wymieniona jako rodzina? I najważniejsze… gdzie jest Kennedy? Intuicja podpowiada kobiecie tylko jedno: to nie może być zupełny przypadek. Zdeterminowana, by ułożyć wszystko w całość, rozpoczyna własne śledztwo. Wkrótce zostaje wplątana w sieć tajemnic i kłamstw tak pokręconych, że zacierają się granice między faktem a fikcją. Myślała, że zna własną siostrę, jednak ta zdawała się prowadzić zupełnie inne życie i tylko ona mogłaby odpowiedzieć na wszystkie pytania. Czy na pewno zginęła? A może po prostu nie chce, aby ją odnaleziono? Może tak naprawdę nigdy nie można poznać drugiej osoby? Nawet własnej siostry!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 335
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jak zawsze dedykuję mojej dziewczynce,mojej siostrze, mojej inspiracji. Nie masz pojęcia,jak bardzo mi Ciebie brakuje.Ta książka jest dla Ciebie.
#Forever28
Oko zawsze kieruje się ku światłu,ale więcej do powiedzenia mają cienie.
– Gregory Maguire
Prolog
Fragment pamiętnika Kennedy (lat 11)
Czasem się zastanawiam, jak to jest umrzeć. Nie mówię, że bym się zabiła. Nie sądzę, że kiedykolwiek zdobyłabym się na taką odwagę. Zastanawiam się po prostu, jak wyglądałaby moja śmierć. Czy byłaby bolesna? Nastąpiłaby szybko czy powoli? Byłoby mi żal? Ale najważniejsze jest chyba pytanie, czy moja rodzina byłaby zadowolona z mojego odejścia. Mama raczej tak. Czy jest coś złego w tym, że tak mówię? Przecież to prawda. Myślę, że ona nie za bardzo mnie lubi. Ale ja nie uważam, żebym była złą córką. Chodzę do szkoły i dostaję dobre stopnie (no, z wyjątkiem wiedzy o społeczeństwie, bo to nudny przedmiot). Ale nie ma znaczenia, co robię, bo mama i tak nigdy nie jest zadowolona. Jestem niebrzydka, ale może ona by mnie lubiła, gdybym wyglądała lepiej. Powiedziałam kiedyś Deven, że nie mogę się doczekać, kiedy dorosnę i będę wyglądała tak jak te ładne dziewczyny w telewizji. Roześmiała się i powiedziała, że histeryzuję. Łatwo jej tak mówić, bo jest ulubienicą mamy. Nie jestem zazdrosna ani nic takiego, bo kocham moją siostrę, która jest naprawdę fajna. Czasem się kłócimy, bo bywam trochę nadwrażliwa, ale ona mimo to troszczy się o mnie. Więc łatwo zrozumieć, dlaczego mama najbardziej kocha ją. Chciałabym po prostu, żeby miała trochę więcej miejsca dla mnie. Smutno mi, bo po prostu chcę, żeby była zadowolona. I myślę, że będzie zadowolona, kiedy po prostu stąd zniknę. ☹
Rozdział pierwszy
Z tamtym dniem coś było nie tak. Deven to czuła.
Jej siostra nazywała to deveninstynktem, a terapeuta lękiem. A jej chłopak powiedział, że to zaburzenia typu borderline – niby żartem, ale jego komentarz był dla niej najbardziej przykry. Znajomy z marynarki wojennej nazwał to kiedyś ciszą przed burzą. W każdym razie jak tylko otworzyła oczy, dosłownie kilka sekund zanim budzik przeszył upiorną ciszę, ogarnął ją niepokój.
Sięgnęła na szafkę nocną po urządzenie i zaczęła na chybił trafił wciskać guziki, aż w końcu jeden z nich nagle uciął hałas. Usiadła na łóżku otulona ciemnościami i zaczęła przeszukiwać wzrokiem cienie, jakby sądziła, że źródło jej trwogi będzie widoczne gołym okiem. Potrafiła wyłowić z mroku kształty mebli, zamontowany na ścianie telewizor z dużym ekranem i spore lustro powieszone w rogu po to, żeby powiększyć optycznie niezbyt przestronną sypialnię. Nie dostrzegła niczego odbiegającego od normy.
Materac uniósł się obok niej, jakby chciał jej przypomnieć, skąd może się brać jej nieprzyjemne odczucie. Deven zerknęła na krępą postać, której nagość niezbyt skutecznie ukrywała pościel. Justin. Wspomnienie ostatniej nocy powróciło z hukiem, obrazy łapały i traciły ostrość, jakby patrzyła na nie przez obiektyw.
Telefon od Justina był niespodziewany, tak jak wszystkie jego telefony przez ostatnie sześć miesięcy, odkąd zaczęli to „coś” na odległość (czy naprawdę mogła w tym momencie nazwać to związkiem?). A ponieważ przez wiele dni z rzędu nie odbierał telefonów od niej, chciała mu się odwzajemnić takim samym chamstwem. Ale chociaż to było żałosne, samotność przezwyciężyła upór: odebrała po pierwszym dzwonku i przyjęła zaproszenie na kolację, jeszcze zanim skończył zadawać pytanie.
Mimo że dotychczasowe doświadczenia powinny ją na to przygotować, Deven była zaskoczona, że przyjechał prosto z lotniska i udawał, że z powodu zmiany stref czasowych jest za bardzo zmęczony, aby zabrać ją na randkę, chociaż najwyraźniej nie był za bardzo zmęczony na seks.
Deven była sfrustrowana jego zagrywkami. A nazywając rzecz po imieniu: była wkurzona na maksa. Do pewnego momentu Justin był zadurzonym chłopakiem, który z porywu serca dzwoni i daje jej prezenty. Deven tak bardzo przywykła do jego spontaniczności, że kiedy wracała do domu, spodziewała się, że zastanie go czekającego na dole, żeby ją porwać na jakąś wykwintną kolację albo fajną imprezę. Ale wtedy Justin ni stąd, ni zowąd poprosił swoich korporacyjnych szefów o przeniesienie do Baltimore, bo tam będzie miał „lepsze możliwości rozwoju”. Jego impulsywna natura nagle przestała być tak atrakcyjna, a jego decyzja o wyjeździe stworzyła między nimi większy dystans niż trzygodzinna podróż samolotem. Justin dał jednak wyraźnie do zrozumienia, że oczekuje od niej, aby popłynęła z prądem. Jego prądem. Czy z lojalności, czy ze zwyczajnej głupoty zawsze tak robiła.
Zmarszczyła brwi, patrząc na Justina, który spokojnie spał, zupełnie nieświadomy jej narastającego poruszenia. Ze złością na siebie pomyślała, że to jej wina, bo nie posłuchała głosu rozsądku. No i teraz siedziała na łóżku pod każdym względem niezadowolona. Z westchnieniem postawiła nogę na podłodze, nagle spragniona światła. Jak tylko odsunęła zasłony i wpuściła do środka pierwsze prążki rozlewającego się po New Jersey świtu, wrócił spokój, a to nieprzyjemne uczucie na razie zniknęło. To wystarczyło, by uspokoić nerwy. Dzięki Bogu. Mimo to odruchowo zaśmiała się pod nosem, kiedy wyjrzała na dziedziniec apartamentowca. Taka duża dziewczynka, a dalej boi się ciemności!
Z punktu widzenia wścibskiej natury Deven jej położone na pierwszym piętrze mieszkanie było doskonale zlokalizowane. Dziedziniec składał się przede wszystkim z kamiennego chodnika w kształcie litery T z ławkami i stołami piknikowymi pod zadaszoną pergolą. Chodnik otaczały wyznaczające granice małych ogródków starannie przycięte żywopłoty, które niezbyt skutecznie powstrzymywały psy od nawożenia tychże ogródków, mimo dużej tabliczki z napisem „Zakaz wyprowadzania psów na dziedziniec”.
Z mieszkań zaczął się wylewać mały strumyczek lokatorów, którzy przechodzili przez podwórze w drodze na swoje codzienne zajęcia: dwie kobiety, które codziennie rano razem biegały i zawsze miały na sobie dopasowane kolorystycznie spodnie do jogi i sportowe biustonosze, czteroosobowa rodzina, która w niedzielnych strojach udawała się do kościoła, i student, który rano na ogół miał na sobie kraciaste spodnie od piżamy, ponieważ robił szybką przebieżkę do pobliskiej bodegi po kawę. Deven powinna być już umalowana i pędzić pośród nich do pracy, ale nie mogła się zmusić do odejścia od okna. Nadal coś ją dręczyło. Ale jak wydedukowała zaledwie kilka chwil wcześniej, wszystko wyglądało normalnie.
Spojrzała w stronę parkingu, kiedy przed wejście do budynku zajechał radiowóz. Prawdopodobnie przyjechali do pary w mieszkaniu A. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy ich należąca do kategorii przemocy domowej kłótnia wymknęła się spod kontroli.
– Wcześnie wstałaś.
Odwróciła się od porannej krzątaniny, by zobaczyć, jak Justin stęka i przeciąga się, uwydatniając napięte mięśnie. Wymusiła na sobie, aby przestać się gapić. Przypuszczalnie między innymi dla tego widoku wpakowała się w tę relację. Poza tym nie mogła zapominać, że bez względu na to, jak bardzo seksowny jest ten mężczyzna z cerą barwy szampana i czekoladowobrązowymi oczami, nie za wiele z tego wynika. Seks był mniej niż przeciętny albo – jak siostra Deven opisała kiedyś niezadowalający seks – niczym „kichnięcie, które w tobie wzbiera, ale zostaje w środku”. Tak, to najlepsze podsumowanie.
Justin podciągnął się i oparł o wezgłowie łóżka.
– Pracujesz dzisiaj? – zapytał.
Deven westchnęła i skinęła głową, już teraz przerażona dwunastogodzinną zmianą w szpitalu.
– Może pójdziemy na śniadanie, zanim pojadę? – zaproponowała, ale z jego wzroku tak silnie biła odmowa, że Deven nie pozwoliła mu nawet otworzyć ust. – Wiesz co, nieważne. Nie przejmuj się tym.
Znowu się odwróciła, usiłując zignorować przykre uczucie, jakie wywołała w niej ta niema odmowa.
– Oj, przepraszam cię, skarbie. – Justin wstał, podszedł do niej i zaczął pieścić jej ramiona, a jednocześnie delikatnie całować ją w szyję. Deven poczuła, że skóra jej się rozgrzewa od jego dotyku. To okropne, że ten facet wciąż tak działa na moje ciało, pomyślała. – Nie żebym nie chciał – argumentował. – Po prostu jestem w mieście tylko na kilka dni i mam parę spraw do załatwienia przed wyjazdem. Ale... – Jego dłonie zmierzały pod jej podkoszulkiem w stronę piersi. – Ty mi wystarczysz za śniadanie...
Nagły dźwięk dzwonka szarpnął nimi, przetaczając się przez pokój. Deven z ulgą wydostała się z uścisku Justina i spojrzała w stronę drzwi, jakby potrafiła zobaczyć nieznanego przybysza przez ścianę. Justin zmarszczył brwi i z nie mniejszym zaciekawieniem szybko spojrzał na cyfrowy zegar na szafce nocnej. Dwadzieścia trzy po siódmej.
– Spodziewasz się kogoś?
Oskarżycielski wydźwięk jego pytania nie spodobał się Deven. Przewróciła oczami. On naprawdę ma czelność być zazdrosny?
Zamiast zaszczycać go odpowiedzią, wzruszyła ramionami, zawiązała szlafrok w pasie, rzuciła szybkie „Zaraz wracam” i wyszła z pokoju. Specjalnie żeby wzbudzić w nim podejrzenia, zamknęła za sobą drzwi sypialni. Ale pomijając złośliwość, ta niespodziewana wizyta bardzo zaciekawiła Deven, która pospieszyła do drzwi, zapalając po drodze światło w przedpokoju. Nie spojrzawszy przez judasz, przekręciła zasuwy i nacisnęła klamkę.
Zamarła na widok dwójki policjantów, a w jej piersiach wezbrała pierwsza fala paniki, gęsta i dusząca. Pożałowała, że nie wysłała do drzwi Justina. Może ona mogłaby się wtedy skulić gdzieś w łazience i udawać, że policjanci nie przyszli tutaj z tego jeszcze nieznanego powodu, który ich sprowadził przed jej próg.
Pierwsza odezwała się policjantka, której cynamonowa cera zbladła z powodu zmęczenia albo dyskomfortu, czyli dość częstych w jej zawodzie stresorów. Mimo to spróbowała się uśmiechnąć.
– Dzień dobry. Pani Deven Reynolds?
Odrętwiała Deven wykonała jakiś ledwo zauważalny ruch głową, ale to najwyraźniej wystarczyło, bo kobieta mówiła dalej, robiąc niepewny krok w jej kierunku.
– Nazywam się McKinney, a to jest funkcjonariusz Wise – przedstawiła się, a potem wskazała na pulchnego mężczyznę u jej boku. – Możemy wejść na chwilę?
Wzrok Deven przeskakiwał między nimi, a oddech uwiązł jej w gardle. Miny funkcjonariuszy były aż nadto znajome. Pracując jako położna, niestety często była świadkiem tragedii: bliźniak urodził się martwy, żona dostała krwotoku podczas cesarskiego cięcia, a malutka dziewczynka nie wyszła z OIOM-u. Personel, nie wyłączając jej samej, zawsze miał tę samą udręczoną minę i oczy przepełnione bólem, ale po tylu razach już jakby uogólnionym. Nie można powiedzieć, żeby podziałało na nią uspokajająco, kiedy to samo zobaczyła u tej dwójki.
Teraz stało się zrozumiałe, skąd to uczucie – ten deveninstynkt – które ją nękało od samego rana, jak złowróżbne wahadło, które się z nią drażniło, drwiło z niej. Deven wstrzymała oddech i odsunęła się na bok, aby ich wpuścić. Metafora z ciszą przed burzą okazała się trafna: najwyraźniej burza właśnie nadeszła.